Glangthoune to potężna kraina ciągnąca się od Morza Świetlistego poprzez Szklisty Półwysep aż po zielone wzgórza Grasllandu. Zamieszkują ją przedziwne stworzenia i magiczne istoty, zespalając się w jedność z magią i żywiołami tego świata.
Krainę tą przez dwa tysiące lat pustoszyły wojny, które sprawiły, że ludzie głodowali, umierali na zarazy i przeklinali bogów za zsyłane nieszczęścia, ale przez ostatnie pięćset lat trwał pokój, który sprawił, że ludność zapomniała o tym, co się działo wcześniej.
Północą włada Sojusz Państw Północy, którego szeregi zasilają trzy państwa. Cesarstwo Millvii, królestwo Grasllandu oraz królestwo Arrnor. Rzeki Biała i Czerwona tworzą naturalne granice państw. Graslland słynie ze wspaniałych, zielonych wzgórz, na których wypasają się konie oraz owce. Królestwo było znane i cenione za najlepsze wierzchowce jakie żyją w GóroMorzu, król Eadwin Darren z rodu Dubhghaill , w swej polityce kładł duży nacisk na szlachetność tych zwierząt i powołał specjalnych ludzi do sprawdzania czystości krwi i rasy koni w hodowlach, które chciały zaistnieć jako jedne z najlepszych. To w królewskich stajniach szkolono najlepszego rumaka dla cesarza Millvii Blathmaca z rodu Laoghaire, a cesarz słynął z surowych ocen i nie uznawał kompromisów. Mówiono, że jest przesadnie honorowy, ale ta przesada sprawiała, że wszyscy sojusznicy Millvii mogli być pewni tego, że cesarz nigdy nie zerwie raz zawartej umowy. Orla Stanica zaś ze swej najwyższej wieży bacznie obserwowała małe, ale bardzo bogate w surowce naturalne królestwo Arrnor. Tam wydobywano szlachetne kamienie i węgiel, tak cenny dla kupców, którzy płacili za niego czystym złotem. Krasnoludy parły do królestwa, rządzonego przez ród Seberemów, tłumnie, by móc tylko pracować w tamtejszych kopalniach. Krążyły już legendy o diamentach wielkości pięści dorosłego mężczyzny, a krasnoludy łase na tego rodzaju kruszec zacierały tylko dłonie węsząc niezły biznes. Z tego też powodu mówiono, na królestwo Arrnor „Krasnoludzką Przystanią”. Król Seberem cenił sobie krasnoludy, które rozwijały mu handel przez co królestwo rosło w siłę. Dlatego też w stolicy można było zobaczyć więcej krasnoludów niż w nie jednej górskiej kopalni. Jednak nie tylko z tego powodu Cesarz Millvii skupiał swoją uwagę na tym małym państwie. Król miał nieślubną córkę, która była wychowywana na dworze razem z następcą tronu. Dziewczynka słynęła z niesamowitej mocy, której kontroli uczyli jej jedni z najlepszych magów w Glangthoune. Król Seberem sam prosił Cesarza o przysłanie mu purpurowego czarodzieja, by ten ocenił możliwości jego córki. Blathmac miał zamiar ożenić z nią jednego ze swoich synów, gdy tylko dziewczynka osiągnie odpowiedni wiek. Zaś drugiego syna chciał wydać za córkę króla Grasllandu, żeby umocnić sojusz. Wiedział też, że ślub jego najstarszego syna z córka jednego z ważniejszych rodów w Cesarstwie zapewni mu stabilność państwa. Musiał szybko podjąć decyzję, ponieważ chodziły słuchy, że król Seberem planuje wydać swojego syna za córkę króla Grasllandu – Eithe. Jedna i druga partia dla Eadowina była kusząca.
Na południu niepodzielnie rządziło cesarstwo Merewgardu, które od zawsze było w stanie wojny z Sojuszem Państw Północy. Jednak ostatnie pięćset lat upłynęło w pokoju, a ród Varbhogen niepodzielnie władał południem od siedmiu pokoleń. Południe było ciepłym krajem w przeciwieństwie do północy, w której to zima przychodziła najwcześniej i odchodziła najpóźniej, gdzie królowały wodospady, gęste lasy, góry i wzgórza. Gdzie każdego ranka gęsta mgła niczym mleko osiadała tuż przy ziemi jakby chciała spętać nogi każdego, kto w nią wejdzie. Gdzie powietrze było ostre, a wiatr smagał bezlitośnie twarze tamtejszej ludności. Południe słynęło z ciepłego morza, słodkich owoców i wspaniałego klimatu, w którym nie znano czegoś takiego jak śnieg i burze śnieżne. Kiedy przychodził okres zimowy, słońce już nie grzało tak ciepło, a od północy wiatr zimny wiatr, ale na żółte mury i czerwone dachówki nigdy nie spadł żaden płatek śniegu. Kobiety zaś zmieniały lekkie sandałki na trzewiki z cienkiej skórki nie raz i haftowane oraz wycinane w fantazyjne wzory. Jedwabne szale były wtedy odwieszane do szaf, a ich miejsce zajmowały suknie z cienkiego lnu. Kiedy na północy nakładano grube futra, na południu raczono się świeżymi owocami i delektowano się aromatycznymi potrawami. Cesarz Quinlan praktycznie nie wychodził na słońce. Jego skóra jest biała jak papier, przez którą widać każdą żyłkę w jego ciele. Plotki chodziły po cesarstwie, że niedługo koronę na swoje skronie nałoży jego syna Diarmud, który doczekał się córki i wraz z poddanymi wyczekuje następcy tronu.
Pomiędzy północą i południem leżały wolne krainy, na które składały się państwa elfów, las driad, zdradziecka puszcza, góry i bagna. Gdzieś w Równianach Fortech wśród wysokich traw ukryty był Dom Zimowy Strażników, do którego drogę znali jedynie Strażnicy Królewskich Granic. Offallander, państwo ludzi żyjący kulturą klanów ukryte było zza Stromymi Górami, zaś Erken jedyne państwo rządzone przez kobietę rozwijało swój handel z elfami z Thalli i Narvenny oraz Merewgardem. Królowa Talaith z rodu Magren stworzyła państwo kosmopolityczne i najbardziej rozwinięte handlowo pomimo tego, że nie miało dostępu do morza. Gdyby jakiś podróżnik chciałby poznać kulturę Glangthoune wystarczyło, że pojechał do Erken. Na jego ulicach roiło się od przedstawicieli wszystkich ras, jakie zamieszkiwały kontynent. Przy wjeździe do miasta, na szczycie jego bram widniało zawołanie rodu; „Pieniądz to władza”. Podobno ród Magren wywodzi się od kupców, co by wyjaśniało to, że ród ten od paru pokoleń włada państwem i rozwinęło go na metropolię handlową. Co roku wszyscy kupcy ściągali na Wielkie Targi, które odbywały się w królestwie i trwały przez siedem dni. Połączone były z zabawami, tańcami i kończyło się ogromną ucztą na głównej ulicy handlowej.
Życie w Glangthoune płynęło swoim odwiecznym rytmem. Po nocy następował dzień. Ktoś się rodził ktoś umierał. Każdego ranka ludzie wstawali by oddawać się codziennym czynnością, które pozwalały im godnie żyć. Niestety ten człowiek nie przynosił ze sobą najweselszych wieści. Jego twarz zasłaniał stary, wyblakły kaptur, który zapewne w przeszłości miał kolor czarny. Jechał na kasztance, która torowała sobie drogę w tłumie królestwa Offallander do zamku króla Chiermean’a i jego żony królowej Eculay. Nad zamkiem powiewał sztandar króla przedstawiający dziką różę na czarnym tle. Wiatr targał materiał, który łopotał głośno na wietrze. Ludzie w mieście schodzili mu z drogi, dzieci pokazywały palcami, a koty syczały. Wiedział co o nim myślą i jego braciach: Ci w czarnych wyblakłych płaszczach byli nazywani Strażnikami Królewskich Granic lub Duchami; wierzono, że potrafią rozmawiać z roślinami i zwierzętami. Nie byli zbytnio lubiani, małomówni i tajemniczy, ale mieszkańcy GóroMorza wiedzieli, że tylko dzięki nim zdołają się uchronić przed wrogami i bandami rozbójników. Strażnik zatrzymał się przed imponującymi schodami z marmuru, dał chłopcu stajennemu konia do przypilnowania, a sam wspiął się po schodach. Został wprowadzony do komnat, gdy pokazał stosowny glejt. Duch zastał króla w trakcie zebrania Najwyższej Rady, która odbywała się zwykle raz na kwartał i na której omawiano najważniejsze sprawy królestwa. Gdy monarcha zauważył gościa na jego twarzy zawitało niezmierne zdumienie a po zebranych czuć było niepokój i poruszenie. Członkowie Rady zaczęli szeptać do siebie tworząc głębsze napięcie w Sali . Król wstał, a Strażnik pokłonił się przed majestatem; zdjął kaptur by monarcha mógł spojrzeć w szare jak ranek i jakże bystre źrenice.
-Długo Cię u nas nie było Strażniku- powiedział na powitanie król.- Myśleliśmy, że nie żyjesz.
-Mnie tak łatwo nie da się zabić, panie-odparł spokojnie przybysz a król pokiwał z uznaniem głową.
-Mów, jak na granicach?
-Smoki wróciły do Sunlandu. Część ukryła się w Leśnych Granicach. Myślę, że to sprawka Merewgardu.
Monarcha zamarł i spojrzał na Ducha z niezrozumieniem.
-W jaki sposób Merewgardu?
-Zaczęli polować masowo na smoki. - Wyjaśnił Duch, a jeden z mężczyzn, który wchodził w skład Najwyżej Rady zmarszczył brwi, przez co znaki klanowe na jego twarzy przybrały groteskowy wyraz i powiedział donośnym głosem:
-Swego czasu na smoki polowały krasnoludy, ale porzuciły to zajęcie na rzecz bogactw jakie kryją góry.
-W stolicy Merewgradu pojawił się nawiedzony kapłan – odparł spokojnie Duch prostując się. – Powstała nowa sekta, która stworzyła sobie nowych bogów. Bardzo podobnych do naszych, ale nadała im inne imiona i inne umiejętności. W każdym razie owy kapłan twierdzi, że smocza krew, jeśli się w niej wykąpać sprawia, że skóra człowieka jest wytrzymalsza niż stal, a zjedzone na surowo serce dodaje szybkości i zwinności. Dochodzą do tego smocze łuski, z których każdy rycerz chce mieć zbroję i smocze pazury, z których można wykuć miecz przecinający nawet kamień.
-Co za bujdy – prychnął inny mężczyzna z Rady o skąpych znakach klanowych. Jego klan musiał powstać nie dawno. W Offallander klan zdobywał znaki za zasługi. Im więcej znaków tym więcej osiągnięć. -Nawet dzieciom nie wciska się takich kłamstw.
-A coś poza tym? - dopytywał się król, kiedy mężczyźni z Rady zaczęli szemrać między sobą na temat polowania na smoki.
-Owszem – Duch założył ręce za plecy i postąpił parę kroków do przodu. – W Gryfiej Skale jest ogromne poruszenie. Cesarz wydał zarządzenie by kowale pracowali w dzień i w nocy. Kuli nowe miecze i tarcze. Magowie zaczęli ćwiczyć i ulepszać bojowe zaklęcia. Do armii przyjmują większą ilość rekrutów niż zazwyczaj.
-Niebezpieczne to poruszenie – przyznał król i zbliżył się do Ducha. – Czy wasze łasice mówią coś jeszcze?
-Gdy mamy podejrzenie przygotowań wojennych, Dowódca nie przekazuje nam wszystkich informacji, dopóki razem z braćmi nie zbierzemy się w Domu Zimowym - odpowiedział Duch. – Obawiam się, że cesarz poczuł się urażony odmową Millvii jak i Arrnor. Jemu nikt nie odmawia, a tym bardziej dzika i prostacka północ, jak mawia.
-Kiedyś to musiało nastąpić – mruknął pod nosem król. – Cesarz Merewgardu nie należy do cierpliwych, ale wydaje mi się, że odmowa państw północy to tylko wymówka, pretekst do ataku. Nie od dziś wiadomo, ze Merewgard ma zapędy imperialne.
Strażnik przez chwilę wpatrywał się w króla aż w końcu odezwał się głosem cichym jak szelest liści na wietrze
-Panie, opuszczam te tereny, zmierzam na południe- oznajmił. -Moje miejsce zajmie, kto inny.
Król spojrzał na Strażnika i pokiwał głową.
-Zatem idź, niech Twoja misja jakakolwiek ona jest, się powiedzie.
Duch skłonił się i wyszedł. Monarcha ciężko usiadł w fotelu. Od razu po wyjściu Ducha w sali głównej zawrzało. Mężczyźni z Najwyższej Rady zaczęli się przekrzywiać. Jeśli Merewgard rzeczywiście szykował się do wojny, oznaczyło to, ze Offallander musi natychmiast zacząć przygotowania do obrony. Wiadomości Strażnika sprawiły, że nie wiedział, co robić. Po czyjej stronie stanąć jeśli pogłoski okażą się prawdą - Merewgardu rosnącego w siłę Cesarstwa czy Millvii, która zawsze odnosiła sukcesy, ale i przy tym wiele traciła? To pytanie wymagało natychmiastowej odpowiedzi. Ile matek w czasie tej wojny straci synów, ile żon mężów, ile sióstr braci, ile dzieci ojców? Czy wojna znów będzie prowadzona przez pokolenia? Tak rozmyślając król wyjrzał przez okno. To były czasy miecza ognia i czarów, a sojusze były bardzo kruche. A to dopiero początek.
Na granicy z Offallander Duch spotkał swojego kamrata, który również kierował się na południe do Równin Fortech gdzie znajdował się Dom Zimowy Strażników. Krążyły najróżniejsze legendy o siedlisku Strażników. Jedni mówili, że położone jest na małej wysepce w morzu bagna, w którym pływają potwory, posiadające zamiast otworów gębowych szczypce rozrywające każdego intruza na strzępy. Inni opowiadali o dziwnych stworach, które ogłuszały niechcianych gości i odsyłały ich z powrotem do ich domów. Jeszcze inni twierdzili, że by być Strażnikiem trzeba się nim urodzić w odpowiednim miesiącu. Takiego noworodka odrywa się od matczynej piersi i daje jej się inne dziecko na wychowanie. Zaś chłopca zabiera się do Domu Zimowego, poi -zamiast mlekiem- ziołowymi wywarami i uczy się rozmawiania ze zwierzętami. Prawda była zupełnie inna, ale nikt nie potrafił zrozumieć, że Strażnikiem zostawało się z wyboru. Nie wiązały się z tym przepowiednie oraz urodzenie nie decydowało o przynależności do Strażników Królewskich Granic.
Twierdza, gdzie znajdował się Dom Zimowy, ukryta była pośród wysokich trwa. Na równinach rosła przedziwna roślinność, charakteryzująca się wybujałością. Zielone trawy z żółtymi kwiatostanami potrafiły sięgać dwóch metrów, do tego rosły pojedyncze drzewa o ogromnych koronach, tworzących istny dach nad ziemią. To właśnie obok jednego z takich drzew zwanych Adborion stał Dom Zimowy. Jego ściany były koloru zielonego i żółtego przez co idealnie się zlewał z otaczającą go szatą roślinną. Samo drzewo ochraniało twierdzę i swoimi długimi gałęziami zasłaniano budowlę ze wszystkich stron.
Dagobert wracał z Millvii, gdzie pomagał grupie pościgowej dopaść porywaczy szlachcianki. Historia wyjęta z romansów rycerskich, w których odtrącony kochanek porywa pannę, ten akurat posłużył się wykwalifikowanymi porywaczami. Nie wziął pod uwagę tego, że wściekły ojciec wynajmie Strażnika, który akurat wybitnie się nudził w stolicy, a ten szybko złapie trop porywaczy. Skończyło się na tym, że kochanek, zdążył już zbałamucić dziewczynę i czy chciał czy nie chciał ojciec musiał ją wydać za mąż, za nie ukochanego zięcia. Jednak parę groszy Dagobertowi skapnęło do sakiewki. Następnego dnia słyszał już ballady na temat porwania, a ranga ogarów ścigających porywaczy wzrosła do rozmiarów średniego smoka.
-Długo się nie widzieliśmy. Znikałeś cały czas...szukałem Ciebie...-Dagobert; mężczyzna w wieku Daithiego, o jasnych włosach związanych w kucyk oraz błękitnych oczach, wyciągnął list w srebrnej kopercie i podał przyjacielowi. Ten otworzył go i zaczął czytać:
Daithi!
Przyjeżdżaj natychmiast, na południu pojawił się cień...
Almarer
Dagobert patrzył uważnie na twarz Daithiego.
-Coś się stało?- zapytał niepewnie człowiek.
-Jadę do Narvenny -oznajmił Daithi.
-Nie pojedziesz sam, ja pojadę z Tobą.-poinformował go przyjaciel. Strażnik pokiwał głową na zgodę.
-Ruszajmy... - Daithi skierował wierzchowca na południe, ale po to aby minąć Równiny Fortech i przedostać się przesmykiem pomiędzy Złotymi Górami a Sepią Puszczą wprost do Narvenny. Po chwili milczenia Duch spojrzał na kompana – Co słychać w Cesarstwie.
-Uczty, polowania i spiski – odpowiedział Dagobert i uśmiechnął się krzywo – Blathmac odwołał połowę rady.
-Połowę Rady? - Daithi uniósł do góry brwi – Chyba potrzebował na to zgody Strażników Ziem.
-Ród Baltor z zachodu bardzo się z tego powodu ucieszył, ponieważ on jako jedyny nie zasiadał w radzie cesarskiej. - złotowłosy strażnik pokiwał głową. - Za to ród Fingon stracił zaufanie cesarza. Blathmac nienawidzi korupcji ani nie popiera kłamstwa, chyba, że jest ono niezbędne do utrzymania pokoju.
-Hipokryta. - mruknął Daithi.
-Ale dobrze rządzący hipokryta – zauważył Dagobert – Tacmar Fingon przekupił skrybę ze skarbca, żeby dopisywał mu mniejsze dochody, dzięki temu ród Fingon dostawał więcej niż powinien, a dochody obcięto Stayerom, co oczywiście spowodowało wielkie oburzenie na wschodniej części państwa.
-Jak dobrze rozumuję skryba ze skarbca został odwołany ze stanowiska, a sam skarbnik?
-Athen Riagant? Nie miał o niczym pojęcia. Skryba był na tyle sprytny, że z każdym kwartałem pokazywał coraz niższe dochody Fingonów.
-Doradcę podatkowego skorumpowała władza. Nie dziwię się, że Blathmac dostał furii. Kogo wytypował na to stanowisko?
-Mówi się, ze Meallana z rodu Baltor. Kazał się też wynosić staremu magowi. Ponoć za bardzo naciskał w sprawie filii akademii w vice stolicy. Znalazł na jego miejsce nowego.- opowiadał dalej nowinki z dworu cesarskiego Dagobert – Słyszałeś o Dubhaidhim?
-Swego czasu zasiadał w fotelu dyrektora w Akademii. Napisał ileś traktatów o pobieraniu życiowej energii od ludzi do działań magicznych. - odpowiedział Daithi. Dagobert pokiwał głową.
-Ten sam. Przywdział purpurę i został nadwornym, głównym magiem. Młodsi rangą magowie, którzy są pod nim świętowali trzy dni z radości i spowodowali wybuch Orlego Oka. Cesarz ciskał przekleństwami w ich strony jak strzałami, a określenie – Strażnik zmarszczył na chwilę brwi przypominając sobie dokładnie słowa cesarza – banda, starych pierników, nadętych jak świńskie pęcherze była najłagodniejszym określeniem. Dalej możesz się domyślić.
-Cesarz nic się nie zmienia. Charakter nadal ma uroczy.
-Tak. A z wiekiem mu się pogłębia. Cesarz bierze pod uwagę ród Paor jako przyszłą synową.
-Namiestnik i strażnik ziem północnych – pokiwał z uznaniem głową Daithi.- To zapewni mu stabilność w państwie. Młodszego czy starszego?
-Chyba myśli o Holdeście, jednak jest młodszy. Starszego lepiej wydać za Eithne, albo za Erieanne.- Dagobert wyciągnął bukłak podając go Daithiemu. Ten otworzył korek i pociągnął spory łyk. Po czym oddał go z powrotem Dagobertowi, ten też się napił i schował bukłak do juków.
-Hagan się nie burzy? - zapytał Daithi. Najstarszy syn cesarza nie słynął z porywczego charakteru jak jego młodszy brat, ale często bywało tak, że dziedzice tronu krwi niejednokrotnie odmawiali poślubienia córki króla z nieślubnego łoża.
-Nie ma powodów by się burzyć. To królewska krew, poza tym młody nie ma dużo do decydowania, gdy jego ożenek ustala mu szanowny rodziciel. -Dagobert zaśmiał się lekko. Przywykł do działania w miastach. Daithi cenił sobie trakty i małe wioski. Dagobert zaś uwielbiał przepych wielkich miast gdyż w takich się wychował i było to dla niego naturalne środowisko. Dobrze się orientował w układach i układzikach rodów szlacheckich w cesarstwie. W samej stolicy było szesnaście najbardziej znamienitych rodów, które wciąż ze sobą rywalizowały o uznanie w oczach cesarza. Na balach można było zaobserwować jak przyglądają się sobie nawzajem. Damy strzelały oczami na prawo i na lewo znad wachlarzy analizując każdy gest znienawidzonego rodu. Mężczyźni obrażali matki oponentów i wyzwali się na pojedynki. W większości przypadków byli tak pijani, że utrzymanie broni graniczyło z cudem i staczali się pod stół z głośnym łoskotem. Dagobert doskonale wiedział jaki ród jest w stanie wojny z innym rodem, dzięki temu mógł swobodnie działać w stolicy. Jednak musiał czasami odetchnąć od uroków miasta i wtedy wracał do Domu Zimowego, by zebrać siły na kolejne działania w Millvii.
-Poza zmianami w radzie i planami ślubnymi cesarskich synów coś się działo więcej? - pytał dalej Daithi.
-Ród Oronar oskarżył Sirfalasów o podjudzanie przeciwko nim kupców... - zaczął opowiadać Dagobert, by zaraz spojrzeć na kompana i zaśmiać się głośno – Nie interesuje cię to, prawda?
-Masz rację – przytaknął mu Daithi ze śmiechem – Zgubię się w połowie.
-Słyszałeś jakieś nowiny od braci z południa? - zapytał Dagobert poważniejąc od razu.
-Cisza. -odparł Daithi – Być może Dowódca nie chce by te informacje dostały się w niepowołane ręce. Niektórzy nasi bracia mają długie języki.
-Podobno Leathan wrócił – powiedział nagle Dagobert. - Słyszałem jakieś trzy miesiące temu od Amhrana.
-Amhran? - Daithi uniósł do góry brwi – A co on robił w stolicy?
-Chyba chciał ją zobaczyć w końcu. Ostatni raz był w Millvii będąc jeszcze dzieckiem. Coś wspominał, że ma dosyć ganiania rusałek, by przestały uwodzić młodych chłopców we wsi. - Dagobert podrapał się po głowie. – W każdym razie mówił, ze stary tropiciel wrócił do domu.
-Ile go nie było? Rok, półtorej?
-Dwa lata. Buair zakładał, że już nie żyje. Leathan lubił znikać na długi czas i nie dawać oznak życia. Jak to on. Zbiera informacje i kiedy jest ich pewny dopiero je przekazuje. A od kiedy padł mu jego własny lis, to nie powierza tych informacji innym zwierzętom. Nie ufa im. Chociaż może je związać zaklęciem.
-Leathan pochodzi z Arrnor. -Daithi poprawił się w siodle. – Nie dziw się, że tylko lisom ufa.
-Arrnorczycy to dziwni ludzie. Zastanawiam się czy to nie przez obcowanie z krasnoludami. - Dagobert zrobił wymowną minę- Wiesz, te nie są zbyt okrzesane i zachowują się dość grubiańsko.
-Ale są uczciwi. – Daithi wziął w obronę krasnoludy. – Za to ich ceni król. Amhran mówił skąd stary tropiciel przybył?
-Półwysep Szklisty i Sunland, czyli doskonale wie co słychać na morzu. Ponoć Sanaria podnosi łeb, pomimo tego, że Macrean Gromstorm obserwuje ich z Jastrzębiego Gniazda.
-Jesteś pewien, że chcesz jechać ze mną do Narvenny? - zapytał Daithi, Dagobert nie ruszał się za często poza stolicę. To Daithiego ciągnęło do elfów. To on nie mógł usiedzieć w jednym miejscu i ciągle się przemieszczał.
-Powziąłem już taka decyzję i jej nie zmienię. - zapewnił go stanowczo Dagobert – Tylko dwa razy w życiu widziałem miasta elfów. Chętnie odświeżę sobie pamięć.
Północ i Południe - fantasy
1
Ostatnio zmieniony wt 04 gru 2012, 21:56 przez Odalla, łącznie zmieniany 3 razy.