„Tharfin – podróż ku Polarnej Krawędzi”
****
W Ariendagorze, malowniczym mieście, w którym stare, olchy co ranek nucą pieśń o legendarnych mężach i potworach, a wysokie góry z poszarpanymi liniami wierzchołków niczym najmężniejszy struż strzegą bogactw, które onegdaj zostały pogrzebane przez Szaikan, miało zdarzyć się coś bardzo przykrego. Król Ariendagoru Ulf miał się coraz gorzej, czas bezlitośnie odcisnął na nim swoje piętno powodując, że zapał do życia z chwili na chwilę gasł. Jak każdy monarcha postawiony w takiej sytuacji, Ulf zamierzał oddać tron swojemu następcy. W tym wypadku był to niezbyt lubiany przez niektórych Ariendagorczyków mroczny elf, który nazywał się Tharfin. Nienawiścią pałali do niego ci, którzy żądali, aby na tronie zasiadł prawowity człowiek. Nie dopuszczali do siebie myśli, że to Tharfin, przez nieprzyjaciół zwany Zimnokrwistym, miałby władać Ariendagorem. Nieprzyjaciele następcy, aby okazać swój sprzeciw uradzili zebrać się pod zamkiem i wspólnie wpłynąć na decyzje króla.
Gdzie się nie rozejrzeć, wzdłuż i wszerz ulatywał kurz, a ponad głowami zebranych połyskiwały ostre zęby wideł. Rolnicy nie szczędzili słów, rozzłoszczeni na wieść o nowym królu Ariendagoru przeklinali na niego.
- Precz z nowym królem! - wrzeszczeli jedni.
- Zrujnuje kraj! - gromili inni.
Odchodzący z tronu Ulf był zaszokowany tą sytuacją. Ofiarował tym ludziom trzydzieści lat ciężkiej pracy i swego życia, aby na koniec usłyszeć obelgi, których powstydziłby się koniokrad! Ulf wstawszy z tronu, drżącą ręką chwycił swe berło i w towarzystwie strażników wgramolił się po krętych schodach na balkon, z którego chciał przemówić do buntowników.
- Cisza... - uciął gwar swym donośnym głosem. - Miejcie szacunek ludzie... - krzyczał na całe gardło, wieśniacy jednak na jego widok poczęli jeszcze głośniej hałasować, uderzali trzonkami wideł o ziemie wzbijając ogromne tumany kurzu i pyłu w powietrze.
- Uciszcie się, proszę – powiedział, następnie zwiesił głowę i oparł się o balustradę.
- Mój czas dobiega końca. Ale to normalna kolej rzeczy, tak musi być. Stanę przed Sirgiem z pokorą i szacunkiem. Tak samo jak wy, z pokorą pogodzicie się z moją decyzją i zaniechacie tych burd!
- Czemu właśnie on? - ryknął ktoś z dołu.
- Czemu on? Tharfin przysłużył się krajowi nie jeden raz! Pamiętacie bitwę na Polach Bagnistych. To on zabił wtedy dowódce orków, bez którego wróg stał się bezsilny. Uważam, że Tharfin ma prawo zasiąść na tronie... - Ulf urwał nagle, mowę zakłócił mu kaszel.
U większości buntowników odezwał się wstyd, który choć na chwilę zasiał ciszę. Gdy Ulf zawołał na balkon Tharfina, ponownie rozległ się hałas.
- Cisza, wysłuchajcie go. Proszę! - wieśniacy ucichli i ponownie zapanowała cisza. Do barierki przybliżył się Tharfin, zacząwszy przemawiać z nieba zaczął siąpić deszcz.
- Wasz król chce, abym po jego śmierci zasiadł na tronie. Uczynię to i ślubuję, że was nie zawiodę i nie zrujnuje kraju.
- Mimo, że nie spodziewał się takiej propozycji, przyjął to wiadomość z dumą, poczuciem obowiązku i szacunkiem do mnie. Nadaję się na władce jak nikt inny, mam nadzieje, że dacie mu szanse. Jak sami widzicie nie jest ani zuchwały, ani pazerny na tron. Zrobi to, ponieważ go o to poprosiłem. To mroczny elf, ale zapewniam was, że jego dusza posiada więcej ludzkich cech, niż dusza niejednego tu zebranego – tymi słowami król zakończył konwersację z tłumem.
Tharfin i Ulf właśnie opuszczali balkon, kiedy nagle coś pchnęło schorowanego króla z powrotem na zewnątrz. Gdy Ulf z impetem runął na posadzkę, drzwi zamknęły się. Straże natychmiast zaczęli je taranować. Na nic to się jednakże nie zdało, grube dechy nawet się nie uginały. Tharfin widząc bez skutkowe zmagania strażników, wyciągnąwszy z pochwy swój sejmitar pociągnął ostrzem po ryglu, posypały się skry i drzwi otwarły się. Król siedział na posadzce wtulony w barierki a nad nim sterczał Mothram, były przyjaciel Tharfina. Jego szkaradna, purpurowa zbroja mieniła się na słońcu a twarz tkwiła w kamiennym grymasie złości. Strażnicy szybko go ujęli. Tharfin w tym czasie schował swoje ostrze i pomógł Ulfowi powstać.
- To on... to ta postać ze snów – wyszeptał swemu następcy na ucho. Zachowanie Ulfa budziło niepokój, był przestraszony a jego wzrok błądził po murach zamku.
- Nie puszczaj mnie, proszę – ciągnął dalej, chwycił Tharfina za ramię i wtulił się w nie jak w pierzynę. Zaczął szlochać. Ludzie u podnóża zamku rozbiegli się do domów.
- Przestań, ma dość! - wydarł się Tharfin. Na twarzy Mothrama malował się zbójecki uśmiech. Ewidentnie to, że jego był druh martwi się o Ulfa sprawiło mu rozkosz. Gdy dziedzic tronu podniósł króla na nogi, objął go ręką i ruszył do środka zamku, Mothram podciągnął się na rękach strażników i z całych sił kopnął Tharfina i Ulfa w korpus. Wypadli za barierkę, ale na szczęście Zimnokrwisty w porę chwycił się jedną ręką filaru a drugą złapał Ulfa. Strażnicy wyprowadzili Mothrama do lochów, a ci, którzy zostali pomagali wciągnąć następce tronu i Ulfa na balkon.
- Puść, inaczej zginiemy obaj – powiedział król, jego korona leżała już na ziemi. Tharfin ściskał rękę Ulfa z całych sił, choć czuł, że jego dłoń się powoli wyślizguje, nie poddawał się. Trzymaj mocno, nie puszczaj. Powtarzał w myślach. Gdy strażnicy chwycili go za pas, ręka króla wymknęła się. Krzyk i chrzęst łamiących się kości, jakby spadła gałąź przyprawiły wszystkich o ciarki na plecach.
- To nie twoja wina – rzekł do mrocznego elfa jeden ze strażników. Nagle rozległ się wrzask, gdy straże wybiegli z balkonu do środka zamku, na podłodze zastali leżące w kałuży krwi ciała swych przyjaciół.
Co powie lud? Przecież wszyscy będą myśleć, że to ja nająłem Mothrama i ukartowałem to wydarzenie. Frapował się Tharfin. Wszystko wydawało mu się nierealne, jakby śnił na jawie. Żal i nienawiść, którą czuł w sercu przybierały na sile, rosły z każdą sekundą, aż w końcu eksplodowały, biorąc górę nad zdrowym rozsądkiem. Bez zastanawiania się, jednym susem przeskoczył reling balkonu, potem spadając chwycił się styliska chorągwi i śmiało, jak akrobata opadł wprost na Mothrama, który na swym wierzchowcu akurat wyjeżdżał z zamku. Jednym ruchem zwalił zabójcę króla z konia a sam, wyciągając sejmitar z pochwy wprawnie z niego zeskoczył i od razu zamachnął się na Mothrama, jednak ten zablokował cios i skontrował kopiąc napastnika w brzuch. Tharfin odleciawszy na pięć stóp, rychło dźwignął się na nogi, Mothram także już powstał. Stali teraz oko w oko, mierząc w siebie swe ostrza. Czemu nie atakuje? Rozmyślał Zimnokrwisty. Mothram jakby czytał w myślach zaczął rozmowę.
- Nie podziękujesz mi? Przecież pomogłem ci zostać królem – stwierdził butnym tonem. Zaraz po tych słowach przybiegli straże. Tharfin dał im znak aby nie atakowali Mothrama. Deszcz stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Białe, ociekające wodą kłaki Zimnokrwistego niemal zasłaniały mu oczy. Ale on nie zważając na to dalej stał z wbitym wzorkiem w Mothrama, który w swej lekkiej zbroi zapewne miał się gorzej. Jego oczy, gdy się w nie patrzyło pałały cierpką zawiścią i arogancją, których nawet ściana deszczu nie potrafiła złagodzić.
- Czego tu szukasz? - warknął Tharfin. Obydwaj wciąż krążyli naprzeciw siebie. Deszcz się wzmagał.
- Krótko mówiąc, szukam ciebie – odpowiedział kierując miecz w ziemie. - Daj spokój, przecież to był tylko garbaty starzec z koroną na głowie.
- Czego ode mnie chcesz? - Zimnokrwisty, choć przyszło mu to z wielkim ciężarem, ostatnie słowa Mothrama puścił mimo uszu.
- Chcę zaproponować ci współpracę. Ja, ty i setki tysięcy żołnierzy, moglibyśmy zapanować nad tym krajem w oka mgnieniu. - powiedział. Jego wzrok stawał się coraz bardziej nie do ścierpienia, nie wspominając już o debilnym uśmieszku, który zdawał się wołać „ Ej, głupolu, na co czekasz?!”
- Chyba postradałeś zmysły, myśląc, że przyłącze się do was i pomogę wam zrealizować twoje plany. Jak śmiesz tu przychodzić. Czemu zabiłeś króla?! - ryknął rzucając się na Mothrama. Miał w zamiarach rozłupać mu kolana, ale ten szybko ochronił je, wyciągając miecz przed nogi.