Żami jak soram...

1
Róża zacisnęła wargi i wpatrywała się w rząd napisanych przed chwilą liter.
- Przeczytaj!
Głos ojca był ostry, nieprzyjemny, jak smagnięcie pasem i dziewczynka skuliła ramiona. Litery rozhuśtały się na kartce, falującej jak lusterko wody, gdy poruszyć ją ręką. To było ładne – te kręgi rozchodzące się od jej palca włożonego do wody. Poddała się temu ruchowi: głowa, ramiona, nawet stopa w bucie, aż załaskotała podeszwa. Róża kołysała się. Kołysała myśli.
- Żami… - wydobyła głos ostrym skurczem, który przepychał dźwięki z dołu brzucha płucami i gardłem niemal boleśnie. Poczuła, że puszcza bąka i rozległ się cicho, stłumiony wzorzystym pluszem poduszki. Ale był głośniejszy niż wypowiedziane słowo.
Na poduszce musiała siadać, gdy uczyła się przy starym, wysokim stole w pokoju. Żeby łokcie jak należy opierały się na politurowanym blacie. Tato pilnował, żeby siedzieć „jak należy”: lewe przedramię równiutko wzdłuż brzegu, dłoń przytrzymuje zeszyt, pisać trzeba nad kostką nadgarstka. Machała czasami nogami, które nie sięgały podłogi i pisała chyba od tego krzywo, nie trafiała w linijki. Tak twierdził tato – żeby nie wierzgać, bo litery nie wychodzą, rozłażą się na wszystkie strony. Miał rację, sprawdzała: machnięcie w przód i litera podskakiwała jak spłoszony z drutów ptak. Czasami specjalnie płoszyła ptaki, bo to było zabawne.
Tato skrzywił się na brzydki odgłos i wywrócił oczy z politowaniem. To było głupie, że purtnęła, ale nie umiała temu zaradzić. Kiedy ściskała pupę, bolało tylko wszystko i w końcu nie wytrzymywała. Najgorzej w szkole, kiedy były dzieciaki i potem pokrzykiwały, że Róża pierdzi. No to, gdy czytali, mówiła, że źle się czuje, boli ją brzuch, a pani też wznosiła oczy.
W domu tata odrabiał z nią lekcje i złościł się, że jest taka tępa. Czasami ją bił ręką w głowę. Nie bolało, tylko jakoś tak. I była tępa – nauka jej nie szła. Najpierw śpiesznie czytała słowa z podręcznika, potem tata podniesionym głosem poprawiał to, co przeczytała, a ona jeszcze śpieszniej, zanim podniósł rękę do niebolesnego uderzenia, powtarzała usłyszane słowo, dziwiąc się, że właśnie to jest napisane, bo jej się wydawało, że zupełnie inaczej. Kiedy powtarzała poprawnie, tato był zadowolony, więc starała się zapamiętywać całe zdania, a nawet całe teksty. Tylko, że kiedy już zapamiętała, w szkole uczyli się czego innego i znowu nic nie rozumiała. Najbardziej dziwiło ją, że litery w książce jakby pisano na wodzie. Kiedy powiewał wiatr słowa falowały niespokojnie. Czasami nad wodą unosiła się półprzezroczysta mgła i zasłaniała niektóre litery, choć tato je jakoś widział. Różę mdliło i bolało powietrze w brzuchu.
Dwunastoletnia Róża od kilku lat przeważnie się uczyła – godzinami, do późnego wieczora, czasami wstawała jeszcze o świcie – ojciec uważał, że o świcie mózg człowieka jest aktywniejszy – i powtarzała zadane lekcje. Sprawdziany pisała jednak beznadziejnie, wszystko jej się myliło i mieszało. Czasami wydawało jej się, że napisała dobrze, tak jak pamiętała, ale i tak dostawała jedynkę i zirytowany ojciec zarządzał gruntowną powtórkę. Więc spędzała całą sobotę i niedzielę na nauce. W szkole jednak bała się prosić o ponowne pytanie i jeżeli nauczyciel nie wyrwał jej sam, z reguły nie poprawiała oceny. Zresztą, nawet kiedy pisała powtórnie, niewiele to dawało. Może umiałaby powtórzyć, co zapamiętała, ale nauczyciele woleli z reguły kartkówki i testy, dostawała popisaną na czerwono swoją pracę, często opatrzoną pełną złości uwagą „pisz wyraźnie” albo „twoja wypowiedź jest pozbawiona sensu”. Pewnie tak było, ale sama z reguły nie umiała przeczytać tego, co napisała. Borykała się, żeby przeczytać – tato kazał zawsze czytać powtórnie, by sprawdzać błędy, a wtedy wolała skreślić i zacząć pisać od nowa, bo nie wiedziała, co tam poprawić. Róża nie robiła błędów, ona nie umiała pisać, choć znała wszystkie litery i umiała podzielić słyszany wyraz na głoski (tak zawsze zaczynał z nią tato, gdy miała napisać dyktando), ale to, co zapisała, nie było tym, co słyszała. Pisała więc „żami jak soram nie psac pozapolał”
– Róża, proszę, przeczytaj te idiotyzmy, coś powypisywała!
– Żo… – dukała czerwona, bo znowu puściła bąka.
Śpiesznie i skrupulatnie zamazywała długopisem kolejne litery i wyrazy.
– Z żartami jak z solą… – powtarzał udręczony ojciec głośno i ze złością.
I pisała: "żatrom ja sola". Przyjmowała policzek, ojciec w desperacji pisał poprawnie na kartce wielkimi literami i potem ona starannie przepisywała kilkanaście razy. Ani razu bezbłędnie. Kiedyś zauważyła, że jeżeli nie myśli, że to litery, wtedy maluje kółeczka i kreseczki lepiej. Malowała pisemne prace spokojnie i wytrwale, czasami bardzo wiele godzin. Kiedy ojciec nie widział, malowała też obrazki z albumu o malarzach i jej rysunki były bardzo podobne do tych w albumie. Na plastyce malowała brzydko i prawie bez kolorów.
Zadzwonił minutnik. Minęło 45 minut i była przerwa, bo ojciec bardzo pilnował higieny nauki. Kazał Róży pójść do toalety, ale już jej „się nie chciało”, więc końcówką szczoteczki do zębów robiła fale w sedesie. Potem spuściła wodę. I jak uczono ją od dzieciństwa, umyła starannie ręce.
Ostatnio zmieniony wt 22 maja 2012, 11:02 przez Natasza, łącznie zmieniany 3 razy.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

2
Powiem od razu, że tekścik mi się spodobał. Czyta się dobrze, ładnie pokazuje problem z punktu widzenia dziecka, które nie rozumie swoich kłopotów z pisaniem, czytaniem, próbuje się ogromnym wysiłkiem dostosować do wymagań dorosłych (ojciec, nauczyciele), którzy są zupełnie niezainteresowani pomocą dziecku, a tylko wciśnięciem go w szablon 'norma' .
Mam jednak kilka uwag:
Natasza pisze:Litery rozhuśtały się na kartce, falującej jak lusterko wody, gdy poruszyć ją ręką.
Tutaj wygładziłabym: (...) falującej jak lusterko wody, poruszone ręką.
Natasza pisze:wydobyła głos ostrym skurczem, który przepychał dźwięki z dołu brzucha płucami i gardłem niemal boleśnie.
Tutaj troszkę się przyczepię, bo nie wiem, czemu z dołu brzucha. W sensie, rozumiem, że chodzi o powietrze, ale to sugerowałoby oddychanie przeponowe, które nie jest nawykowe u dziewcząt.
Mam też wrażenie, że zdanie ładniej komponowałoby się, gdyby je troszkę uprościć.
Natasza pisze:Poczuła, że puszcza bąka i rozległ się cicho, stłumiony wzorzystym pluszem poduszki
Użyłabym który zamiast i.
Natasza pisze:Na poduszce musiała siadać, gdy uczyła się przy starym, wysokim stole w pokoju.
Tutaj sugerowałabym jednak szyk: Musiała siadać na poduszce, gdy...
Brzmi dla mnie płynniej.
Natasza pisze:Żeby łokcie jak należy opierały się na politurowanym blacie.
Tutaj też: Żeby łokcie opierały się jak należy na ...
Natasza pisze:wywrócił oczy z politowaniem
wywrócił oczami
Natasza pisze: No to, gdy czytali, mówiła, że źle się czuje, boli ją brzuch, a pani też wznosiła oczy.
To " No to" mi tu burzy zdanie. Poza tym końcówka: ale pani tylko wznosiła oczy.
Też sugeruje, że robiła to samo, co ktoś inny. Rozumiem, że odnosi się to do reakcji ojca, ale przewracać oczami i wznosić oczy do góry to dwa różne gesty, nawet jeśli mogą wyrażać podobny stan, tu: zniecierpliwienie czy irytację. Wprowadzenie tylko dodaje interpretację, że nic więcej nie robiła z tą informacją od Róży.
Nie bolało, tylko jakoś tak.
Aż się prosi, żeby napisać jak, np: jakoś tak przykro się robiło., jakoś tak niefajnie
Wydaje mi się, że warto rozwinąć tą urwaną myśl.
Natasza pisze:Kiedy powiewał wiatr [przecinek] słowa falowały niespokojnie.
int.
Natasza pisze:choć tato je jakoś widział.
Proponowałabym: jakoś je widział.
Natasza pisze:W szkole jednak bała się prosić o ponowne (1) pytanie i jeżeli nauczyciel nie wyrwał jej sam (2), (3) z reguły nie poprawiała oceny.
1 Może o odpytanie.
2. nie wyrwał jej sam do odpowiedzi
3. Zastanowiłabym się, czy nie wyrzucić tego "z reguły", bo sugeruje ono, że jednak czasem prosiła o przepytanie. (z reguły - zwykle, ale nie zawsze). Warunek jeżeli już nam mówi, że jak ją sam nauczyciel zapytał, to wtedy miała szansę na poprawę.
Natasza pisze:Zresztą, nawet kiedy pisała powtórnie, niewiele to dawało.
Wcześniej mowa była o pytaniu, czyli raczej ustnym. Przekształciłabym to zdanie, żeby wyjaśnić np:
Zresztą, niewiele to dawało, bo znów musiała pisać odpowiedzi.
Natasza pisze:Może umiałaby powtórzyć, co zapamiętała, ale nauczyciele woleli z reguły kartkówki i testy,(1) dostawała (2) popisaną na czerwono swoją pracę, często opatrzoną (3) pełną złości uwagą „pisz wyraźnie” albo „twoja wypowiedź jest pozbawiona sensu”.
1. Podzieliłabym zdanie na dwa.
2. Popisaną sugeruje, że ktoś po prostu ją na czerwono popisał, a tu chodzi o poprawioną na czerwono, w rozumieniu, że było na niej tyle błędów.
3. dodałabym: dodatkowo, również
Natasza pisze: umiała podzielić słyszany wyraz na głoski
Tutaj przyczepię się troszkę merytorycznie, przy opisanych zaburzeniach, powinna mieć z tym duży problem, aby samodzielnie prawidłowo dzielić dłuższy wyraz na głoski, choć mogłaby np. odtwarzać na pamięć. Oczywiście, nie znam całego kontekstu i pełnego obrazu trudności, więc się nie upieram, jednak tekst sugeruje głębokie zaburzenia (na wielu poziomach percepcji).
Natasza pisze:I jak uczono ją od dzieciństwa, umyła starannie ręce.
I jak uczono ją od małego, bo dzieciństwa jeszcze nie skończyła.

Jak pisałam wyżej, podobało mi się. Moje uwagi w sumie dotyczą drobnych rzeczy, całościowo tekścik zgrabnie poprowadzony, bohaterka pokazuje się żywo i plastycznie, autentycznie. Problem, no tu trafiłaś w coś, z czym bardzo często się spotykam, zwłaszcza, jeśli chodzi o etykietowanie dzieci "tępy, głupi, leniwy". Może stąd mój entuzjazm:)

3
Czytając, czułam zimny dreszcz na plecach, a ponieważ niczego podobnego nie przeżywałam w dzieciństwie, więc nie mogę napisać, że lektura obudziła we mnie jakieś głęboko ukryte koszmarne wspomnienia. Po prostu, piszesz sugestywnie. Dobrze prowadzisz narrację z perspektywy dziecka, a bohaterka w swojej nieudolności jest bardzo przekonująca.

Ciekawa sprawa z tym malowaniem jako schronieniem przed opresją.
Natasza pisze:Kiedyś zauważyła, że jeżeli nie myśli, że to litery, wtedy maluje kółeczka i kreseczki lepiej. 1. Malowała pisemne prace spokojnie i wytrwale, czasami bardzo wiele godzin. Kiedy ojciec nie widział, 2. malowała też obrazki z albumu o malarzach i jej rysunki były bardzo podobne do tych w albumie. Na plastyce malowała brzydko i prawie bez kolorów.
1. Malowanie jest metaforyczne.
2. A tu jak najbardziej realne. Dorzuć więc jakiś szczegół typu wyciągała kredki (farby} i ... , gdyż inaczej ciągle pozostajemy w sferze "malowania" piórem albo długopisem na kartce zeszytu, a wtedy podobieństwo do tego, co w albumie, jest nikłe, gdyż malarstwo to kolor. Zresztą kolor pojawia się już w następnym zdaniu:
Natasza pisze:Na plastyce malowała brzydko i prawie bez kolorów.
Może raczej: wybierała ciemne (stłumione, nikłe, tępe) kolory? Bo jednak nawet czerń i biel to też kolory, wbrew temu, co czasem można przeczytać.

I jeszcze tak najzupełniej subiektywnie w związku z tym falowaniem liter i kartki oraz skojarzeniem z kręgami na wodzie: obraz ładny, lecz porównanie wydało mi się nie najszczęśliwsze, gdyż kręgi rozchodzą się koncentrycznie, a litery (przynajmniej w zeszycie) zawsze biegną od lewej ku prawej, jednokierunkowo, choćby ich dukt był sinusoidalny. Więc jeśli woda, to nie taka rzeczywista. lecz raczej fala rysowana kreską... Ale to już takie czyste marudzenie z mojej strony.

Kończę więc sakramentalnym tu na Wery: podobało mi się!
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

4
rubia pisze:I jeszcze tak najzupełniej subiektywnie w związku z tym falowaniem liter i kartki oraz skojarzeniem z kręgami na wodzie: obraz ładny, lecz porównanie wydało mi się nie najszczęśliwsze, gdyż kręgi rozchodzą się koncentrycznie, a litery (przynajmniej w zeszycie) zawsze biegną od lewej ku prawej, jednokierunkowo, choćby ich dukt był sinusoidalny. Więc jeśli woda, to nie taka rzeczywista. lecz raczej fala rysowana kreską... Ale to już takie czyste marudzenie z mojej strony.
Rubio, pozwolę sobie tu dodać od siebie, że w przypadku głębokiej dysleksji i zaburzeń zwłaszcza związanych z percepcją wzrokową, orientacją przestrzenną, właśnie tak, jako falowanie wody, opisywane są te trudności przez tych, którzy ich doświadczają. Litery wydają się przeskakiwać, poruszać w liniach, falować, pływać, mieszać się, wcale nie biegną od lewej do prawej. Ten fragment osobiście bardzo mi się podobał, bo nadaje autentyzmu postaci.
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

5
Czytałam w lit. przedm., ze w dysleksji nawet kartka dla dyslektyka potrafi mieć kompletnie inne własności - np. nabiera trójwymiarowości - litery uciekają wgłąb.. To wykorzystałam.

Edit... o Caroll :D
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

6
Wiecie, ja mam syna dyslektyka, który na początku edukacji usiłował pisać od prawej do lewej, a kiedy chciał się poprawić, to nie zapisywał jak ein. Róża też mi się z takim nieszczęśnikiem-dyslektykiem kojarzyła, ale to później, kiedy Natasza rozwinęła temat. Zresztą, przecież nie o diagnozę tu chodzi. Ten obraz pojawia się na samym początku, kiedy o bohaterce nie wiemy prawie nic, i rozpatruję go jako porównanie samo w sobie, bez związku z jej sytuacją.
Ostatnio zmieniony ndz 20 maja 2012, 22:20 przez Rubia, łącznie zmieniany 2 razy.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

7
rubia pisze:rozpatruję go jako porównanie samo w sobie, bez związku z jej sytuacją.
Ok. Przedumam, obwącham. Na razie cieszy mnie wiarygodność narracji. Znaczy... dobry kurs.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Nie, nie o diagnozę, ale właśnie o takie żywe porównanie, jak z ust dyslektykom wyjęte:) Zwłaszcza tym z głęboką dysleksją.
Bo mnie właśnie ten obraz od razu podpowiedział jakiego rodzaju trudności może mieć Róża. Ale to też już pewnie skrzywienie zawodowe jest:P
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst

9
Kiedyś pomagałam córeczce sąsiadów... Miała całe stado deficytów.
Zastanawiało mnie, co ona myśli, kiedy patrzy w tekst i porusza ustami (z ruchu wyglądało, jakby powtarzała wyraz wielokrotnie). Nie dawała odpowiedzi na pytania, pisała pół wyrazu i zakreślała go starannie. Na pytanie pomocnicze znowu bezgłośnie coś mówiła. Miałam wrażenie, jakbym ją krzywdziła. Tych emocji pilnowałam u narratora, kiedy tworzyłam postać bohaterki.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

10
Jeśli ktoś zauważył coś przede mną to już nie wypisywałem.
Natasza pisze:pisać trzeba nad kostką nadgarstka
To sformułowanie mi nie pasuje. Możesz to wytłumaczyć?
Natasza pisze:często opatrzoną pełną złości uwagą „pisz wyraźnie” albo „twoja wypowiedź jest pozbawiona sensu”.
Może tutaj warto zaznaczyć, że nie odczytywała uwag sama, tylko ktoś (np. ojciec) je czytał, bo z tego co rozumiem sama nie mogłaby tego odczytać.

Podobało mi się, zwłaszcza kreacja tej małej dziewczynki. Bardzo plastycznie i trafia w wyobraźnię.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude

11
B.A.Urbański pisze:Natasza napisał/a:
pisać trzeba nad kostką nadgarstka

To sformułowanie mi nie pasuje. Możesz to wytłumaczyć?
Różyczka też nie rozumiała :D
A poważnie - na w y s o k o ś c i nadgarstka leżącej ręki.

Tekst jest etiudą do dużo większej pracy. Jestem gdzieś na początku drogi, za pierwszym zakrętem. Właściwie mam fabułę. Teraz czas na etapową pracę. Dzieciństwo. Ujawnianie deficytów psychologicznych bohaterki.
Na pewno wykorzystam wszystkie spostrzeżenia. Dzięki.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

12
To przynajmniej mam coś w sobie z małej dziewczynki ;)
Może tak właśnie napisz, bo "nad kostką nadgarstka" nie brzmi zbyt dobrze i raczej nie jest poprawne.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude

13
Obrazek jest tak sugestywny, że widzę i lubię tą dziewczynkę, i nie lubię taty-rzeźnika w szelkach (tak mi się kojarzy). Całość napisana b. sprawnie, wysiłki małej (szczególnie porównanie do kółek na wodzie) bardziej niż sprawnie.

Co mi się nie podobało i na co chcę zwrócić uwagę: odnoszę wrażenie, że uparcie poniżasz swoich bohaterów, jakby to była jedyna droga do "odpapierowania" postaci. Tej Róży też dowalasz: mała ma problemy z nauką (co pokazujesz ładnie), stary rzeźnik wpiera jej, że jest tępa (śmieć, mam nadzieje, że ktoś mu potem natrzaska po ryju (ale to chyba nie ta bajka)) i na koniec jeszcze dowalasz jej fizjologią (po co?).

Odnoszę wrażenie, że na siłę uciekasz od wszelkiej estetyki (fizycznej, moralnej), że wręcz ją wyśmiewasz i piętnujesz wszelkie pierwiastki romantyczne - co prowadzi do zapętlenia. Piszesz sugestywnie, ale te wszystkie sterczące cosie, szympansice (z innego tekstu) i bąki, sprawiają, że całość niepotrzebnie schodzi poniżej pewnego poziomu.

Po prostu: nie mogę wyobrazić sobie Twoich bohaterów, jak zbierają kamyki na plaży lub patrzą na odlatujące ptaki - a przecież ludzie tak robią w normalnym życiu i nie jest to niczym złym.

14
Pilif pisze:Po prostu: nie mogę wyobrazić sobie Twoich bohaterów, jak zbierają kamyki na plaży lub patrzą na odlatujące ptaki - a przecież ludzie tak robią w normalnym życiu i nie jest to niczym złym.
Może po prostu bohaterowie Nataszy tego nie robią?
Nie wszyscy to robią.

Przeczytałem. Nie widzę nic ponad to, co już zostało skomentowane.

15
Pilif pisze:Tej Róży też dowalasz: mała ma problemy z nauką (co pokazujesz ładnie), stary rzeźnik wpiera jej, że jest tępa (śmieć, mam nadzieje, że ktoś mu potem natrzaska po ryju (ale to chyba nie ta bajka)) i na koniec jeszcze dowalasz jej fizjologią (po co?).
Dla mnie to właśnie obraz dziecka z problemami. Nie tylko ma problem w postaci zaburzenia, co bombarduje jej naukę, ale i otoczenie, zamiast jej pomóc, wymaga od niej niemożliwości, etykietując jako tępą. Co smutniejsze, w życiu zdarza się często i tak, że rodzice są pierwsi do przyklejenia takiej etykietki "leń i głupol". Napięcie i stres związany z tą sytuacją generuje somatyzację, w przypadku Róży to ból brzucha i "bąki".
Ale też mam nadzieję, że gdzieś tam będą i muszelki:) Oj wciągnął mnie temat:)
Czarna Gwardia
Potęga słowa - II tekst
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron