To jest tekst z tego samego okresu, co "Wilczy lord" i miały tworzyć razem jedną całość, ale jakoś nie wyszło. Trochę nad tym siedziałam, dłużej nad "Wilczym lordem", ale sama nie jestem zadowolona z tego tekstu. Życzę miłej lektury.
Tekst zawiera wulgaryzmy
"Zemsta Imperatora"
__ Wilgotna cela była pogrążona w półmroku. Nieliczne pochodnie przytwierdzone uchwytami do ściany oświetlały pomieszczenie słabym, rozchwianym światłem. Loch był zimny. W powietrzu unosiła się woń wilgoci, krwi i potu. Po brudnej, lśniącej od zakrzepłej krwi, podłodze przechadzał się ogromny, tłusty szczur, który ukradkiem zbliżył się do miski z resztkami czerstwego chleba, ignorując trójkę więźniów przykutych łańcuchami do ściany. Obwąchał przez chwilę jedzenie i spłoszony przez jakiś niespodziewany ruch, szybko wycofał się i skrył w dziurze w ścianie umiejscowionej nad podłogą.
__ Wisząca w łańcuchach młoda dziewczyna w podartych spodniach i koszuli drżała z zimna i bólu. Rudo-brązowe włosy w nieładzie opadały na twarz kobiety. Całe ciało dziewczyny zdobiły głębokie wciąż krwawiące rany. Przymknęła pełne łez bólu niebieskie oczy i wygięła usta w wyrazie cierpienia. Próbowała zasnąć, lecz sen nie chciał do niej przyjść. Była zmarznięta, obolała i skrajnie wycieńczona torturami. Podejrzewała, że długo już tego nie przetrzyma.
__ - Monilvyntar… – Do jej uszy dotarły słabe słowa współwięźnia wiszącego obok niej.
__ Otworzyła z wysiłkiem oczy i spojrzała w jego stronę. Mężczyzna był w gorszym stanie niż ona. Miał na sobie tylko czarne spodnie ze skóry, które w różnych miejscach zdobiły dziury i przetarcia. Kruczoczarne włosy opadały na poznaczony wieloma ledwo zagojonymi i otwartymi ranami, tors. Cała twarz młodzieńca wyrażała wszechobecne zmęczenie i ból. Na skórze lśniły ogromne krople potu. Wpatrywał się fioletowymi oczami w twarz kobiety.
__ - Tak, Nardredzie? – spytała słabo i skrzywiła się z bólu, kiedy za gwałtownie poruszyła skutymi rękoma.
__ - Obawiam się, że to już koniec – stwierdził z goryczą. – Uther wygrał i wkrótce się zemści na nas okrutnie.
__ Spojrzała ze smutkiem na Nardreda – jej najbliższego przyjaciela i ukochanego. Byli w lochach Rant Or Mar razem z Mortheimem już drugi tydzień. Doskonale wiedziała, że gdyby dobili Uthera, teraz nie znajdowaliby się w tym miejscu. Dwa miesiące temu próbowali zabić władcę Imperium morvalatów i zadali mu ciężkie rany. Pozwolili zabrać konające ciało Imperatora marszałkowi dworu, Dargorowi. Nie sądzili, że Pasbahtea mógł przeżyć zamach aż do chwili, kiedy wracając do Ignis zostali napadnięci i schwytani przez morvalatów. Morvalaci byli starą, potężną i magiczną rasą. Posiadali skórę twardszą niż smocza, chociaż była tylko nieco ciemniejszej barwy niż ludzka. Mieli czarne włosy i czerwone oczy, a ich jad był śmiertelną trucizną dla każdej żywej istoty. Byli nieśmiertelni; nie starzeli się ani nie chorowali, zabicie ich stanowiło bardzo trudne zadanie. Tylko magiczna broń mogła sprostać temu zadaniu. Nardred był półmorvalatem, a jego przyrodni brat, Mortheim – czystej krwi morvalatem.
__ - Masz rację – odpowiedziała z bólem dziewczyna. – Prawdopodobnie jutro podzielimy los Silthrila.
__ Nardred uśmiechnął się gorzko na wspomnienie brutalnie zamordowanego przez Pasbahteę na ich oczach przyjaciela. Elf długo cierpiał nim wydał ostatnie tchnienie. Najboleśniej przeżył to Mortheim, ponieważ byli z Silthrilem bardzo bliskimi towarzyszami. Stanowili nierozłączną parę. Zbliżyli się do siebie tak blisko po tym, jak Mortheim wyciągnął go z Rant Or Mar, ratując przed Morfensilem, ojcem jego i Nardreda.
__ - Nie wydaje mi się, żeby Uther tak po prostu podarował nam śmierć. Silthrila zabił, żeby nas złamać i sądzę, że chce żebyśmy zaczęli błagać go o litość, nim wyda wyrok.
__ Monilvyntar przez chwilę milczała. Rzuciła okiem na wiszącego w kajdanach naprzeciwległej ścianie Mortheima. Morvalat w podartym ubiorze spał niespokojnie, majaczył przez sen i, gdyby nie kajdany z pewnością wiłby się, rozpaczliwie usiłując uciec przed nawiedzającymi go koszmarami. Czarne włosy kleiły się do mokrej od potu, wykrzywionej w wyrazie cierpienia oblicza.
__ - Do czegokolwiek dążyłby Uther, musimy być silni, Nardredzie – powiedziała cichym, smutnym tonem. – Nie dam się złamać. Będzie musiał mnie torturować przez wieczność, by dostać jakąkolwiek satysfakcje.
__ - Ja również, Monilvyntar – rzekł ze smutkiem Nardred. – Jeśli się teraz poddamy, okaże się, że śmierć Silthrila i to, co zrobiliśmy wcześnie, nie miały żadnego sensu.
__ Mortheim poruszył się niespokojnie i otworzył oczy. Zmierzył rozmawiających Monilvyntar i Nardreda uważnym spojrzeniem. Na twarz mężczyzny wstąpił lekki, słaby uśmiech. Dziewczyna widząc, że ich przyjaciel się zbudził, uśmiechnęła się.
__ - Cieszę się, że obudziłeś się, Mortheim. – powiedziała cicho. – Ja i Nardred postanowiliśmy, że nie złamiemy się przed Utherem. Będziemy mu się opierać do samego końca. Czy ty też zamierzasz walczyć czy już się poddałeś?
__ - Nie wybaczę mu, że zabił Silthrila – odezwał się zachrypniętym głosem morvalat. –Nie ugnę się przed moim bratem. Dążyliśmy do jego obalenia, ale nie udało się nam. Pozostał tylko opór, aż do śmierć. Tylko tyle teraz możemy zrobić.
__ Po tym komunikacie zapadła między nimi głucha cisza. Monilvyntar czuła przyjemną falę ulgi, która powoli rozlewała się po całym ciele. Czuła, że mając wsparcie Nardreda i Mortheima zdoła wytrzymać nawet najgorsze tortury z rąk Uthera. Nie straszny był dla niej nawet Dargor, przyjaciel Pasbahtei, który kilka lat wcześniej brutalnie zgwałcił i zamordował jej przyjaciółkę, Nivriam. Żałowała, że nigdy nie miała okazji na pomszczenie jej.
__ Przymknęła oczy.
~*~
__ Obudził ją metaliczny szczęk przekręcanego klucza w od dawna nienaoliwionym zamku. Uchyliła powieki zaskoczona, że w tym strasznym zimnie panującym w lochu zdołała na chwilę zasnąć. Nardred i Mortheim byli już przytomni i patrzyli z jawną wściekłością na osobę, która weszła do pomieszczenia. Kiedy uniosła głowę, zesztywniała. Ujrzała w progu celi sześciu gwardzistów w purpurowych strojach i wysokiego morvalata ubranego w czerń. Czarne włosy sięgały mu do lędźwi. Czerwone oczy mężczyzny zdawały się lśnić w półmroku. Z twarzy nie schodził mu pełen rozbawienia uśmieszek. Dziewczyna rozpoznała go od razu. Dargor, marszałek dworu. Uśmiechnął się okrutnie podchodząc bliżej do Monilvyntar i jej towarzyszy.
__ - Czego chcesz, Dargor? – spytał Nardred nie kryjąc nienawiści. – Uther kazał ci nas torturować?
__ Morvalat parsknął drwiącym śmiechem, najwyraźniej słowa Nardreda mocno go ubawiły. Coś w czerwonych oczach wroga niepokoiło młodzieńca, jakby kryła się tam jakaś ukryta groźba. Podszedł bliżej do przyrodniego brata Uthera i chwilę mierzyli się spojrzeniem.
__ - Chciałbym cię po torturować, Nardred, byś wrzeszczał głośno ku mej uciesze, ale nie mogę. Uther chce się z wami widzieć w sali tronowej – wyjaśnił chłodno Dargor.
__ - Po co chce nas widzieć w sali tronowej? – wycedził przez zęby Mortheim. – Chce nas upokorzyć na oczach całego dworu? Po to chce nas tam widzieć, by mieć darmową rozrywkę naszym kosztem?!
__ Morvalat zmierzył brata Imperatora pełnym pogardy spojrzeniem.
__ - Lubię twój gniew, Mortheim, ale Uther nie chce was upokarzać, chce tylko byście zapłacili za to, co mu zrobiliście. Znalazł odpowiedni sposób, żeby was ukarać. – Gestem ręki dał znać gwardzistom, by rozkuli więźniów. Marszałek dworu odwrócił się na pięcie i opuścił celę, zatrzymując się na korytarzu.
__ Monilvyntar przez chwilę patrzyła na Dargora z rosnącym przerażeniem. Czuła, że tym razem nie pomyliła się w domysłach. Uther zabije ich tak samo jak Silthrila dzień wcześniej. Była tego pewna. Wiedziała, że pozostało im przygotować się godnie na śmierć. Dwóch gwardzistów podeszło do dziewczyny, magią rozkuwając jej ręce. Monilvyntar z ulgą rozmasowała sobie obolałe, pokaleczony od ciasnych oków, nadgarstki. Morvalaci chwycili ją brutalnie za ramiona i wywlekli z celi na korytarz. To samo wkrótce uczynili z Mortheimem i Nardredem.
__ Dargor podszedł do dziewczyny i brutalnie pogładził po policzku. Monilvyntar czuła, jak całe ciało sztywnieje ze strachu i wściekłości pod jego dotykiem. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
__ - Monilvyntar, szkoda, że Uther nie pozwolił mi się z tobą zabawić – powiedział zimno. W jego oczach lśniły iskry pożądania. – Krzyczałabyś tak głośno, jak twoja przyjaciółeczka, Nivriam…
__ Kobieta splunęła mu w twarz. Dargor odskoczył kilka kroków i powoli otarł ślinę z twarzy. W czerwonych oczach zalśniła wściekłość.
__ - Brzydzę się tobą, Dargor – powiedziała lodowatym tonem. – Nie jesteś mężczyzną tylko zwyczajnym sukinsynem.
__ Te słowa mocno uderzyły w Dargora, który nie panował już nad gniewem. Znalazł się szybko przed dziewczyną i wymierzył jej siarczysty policzek. Monilvyntar zachwiała się i gdyby nie była trzymana przez strażników, upadłaby. Wtedy marszałek dworu z trudem się opamiętał.
__ - Jeszcze mi za to zapłacisz, suko, ale niech Uther najpierw zajmie się tobą i twymi przyjaciółmi – wysyczał z trudem panując nad sobą.
__ Po tych słowach dał znak gwardzistom, by zabrali opornych na górę, do sali tronowej. Więźniowie zostali powleczeni w głąb rozległego korytarza oświetlonego licznym pochodniami.
__ Ciągnięta za ramiona przez gwardzistów Monilvyntar nie myślała zbyt wiele. Wrogowie narzucili tak szybki marsz, że nie miała nawet czasu zaczerpnięcie głębszego oddechu. Zesztywniałe z zimna ciało bolało ją i niechętnie się poruszało. Dziewczynie pozostało tylko zacisnąć zęby i zmusić się do stawiania kroków, w przeciwnym razie zostałaby siłą powleczona po ziemi. Szła szybko do góry po stromych, śliskich kamiennych stopniach.
__ Po opuszczeniu części więziennej zamku, podążyła długim korytarzem oświetlonym magicznymi lampionami. Podłoga i ściany były wykonane z czarnego kamienia. Nie miały żadnych ozdób, tkwiły w ich gładkich powierzchniach tylko uchwyty z magicznymi lampionami.
__ Spojrzała kątem oka na Nardreda i Mortheima, którzy szli tuż obok niej. Morvalat szarpał się wściekle w uścisku gwardzistów, patrząc z ogromną furią w stronę idącego na przedzie Dargora. Najwyraźniej jej przyjaciel chciał wyrwać się z uwięzi, podbiec do przyjaciela Uthera i rzucić mu się do gardła. Jeden z strażników stracił cierpliwość i uderzył Mortheima z całej siły w brzuch. Mężczyzna skrzywił się z bólu i pokornie pozwalał się dalej wlec. Nardred szedł spokojnie z dumnie podniesionym czołem. Był wyraźnie pogodzony z losem.
__ Wkrótce zatrzymali się przed ogromnymi okutymi metalem czarnymi drzwiami. Dargor otworzył je i wszedł tam gestem ręki dając znak gwardii, by poprowadziła więźniów za nim. Znaleźli się w rozległej podłużnej komnacie ozdobionej licznymi, zwisającymi ze strzelistego sufitu gobelinami, które przedstawiały czarną panterę ze srebrną łapą i czerwonymi oczami na szkarłatnym tle. Marszałek dworu raźno poprowadził więźniów przez rozległą kolumnadę kończącą się przy półkolistym amfiteatrze.
__ Po środku kolistej wnęki wzniesiono podwyższenie, do którego prowadziło dziesięć stopni marmurowych schodów. Na szczycie był ustawiony czarny tron z kamienia podbity licznym jedwabnymi poduszkami. Zasiadał na nim wysoki mężczyzna w skórzanym kaftanie, na który był narzucony płaszcz i skórzane spodnie. Czarne, krótkie włosy sięgały mu do połowy szyi, co u morvalatów, którzy zajmowali wysoką pozycję było ogromną rzadkością. Piękną twarz nieznajomego szpeciła szpetna blizna sięgająca od lewej strony czoła do prawego policzka. W czerwonych oczach lśniła moc, nienawiść i rozbawienie. Te dwa uczucia mieszały się w jego spojrzeniu tworząc dziwne, przerażające wrażenie. Jedną dłoń w czarnej rękawicy ze skóry trzymał na oparciu tronu, a drugą opierał na policzku. Monilvyntar natychmiast go rozpoznała. Mieli przed sobą samego Uthera Pasbahteę.
__ Na wyraźny znak Uthera Monilvyntar, Nardred i Mortheim zostali powaleni na kolana przez pilnujących ich gwardzistów Następnie strażnicy razem z Dargorem padli na jedno kolano przed swoim władcą. Po kilku minutach, Uther dał im znak, że już wystarczy. Swobodnie założył nogę na nogę. Wargi wygięły się mu w przerażającej parodii uśmiechu. Chwilę mierzył więźniów zimnym, pełnym nienawiści spojrzeniem.
__ - Zostawcie nas samych – zwrócił się do gwardzistów pilnujących więźniów. – Ty również, Dargorze.
__ - Ależ panie… – zaczął jeden z gwardzistów. – Musimy cię chronić. Jaką mamy mieć pewność, czy zdrajcy znów nie podejmą próby zgładzenia cię, kiedy tylko zostaniesz z nimi sam?
__ - Jest bezpiecznie, Ervenishu – zapewnił go lakonicznie Pasbahtea. – Nie mają broni, a nawet jeśliby ją posiadali, nie zdołaliby mnie pokonać. Wyjdźcie i pozwólcie mi się rozliczyć z Mortheimem, Nardredem i Monilvyntar w samotności!
__ Nikt nie ważył się już dyskutować z Utherem. Zgięli się jeszcze raz w służalczym pokłonie, po czym opuścili salę tronową. Wrota zamknęły się z głośnym trzaskiem za plecami Dargora i strażników.
__ Monilvyntar zmierzyła morvalata pełnym wściekłości spojrzeniem. Władca Rant Or Mar był jak zwykle pewny siebie. Lecz dziś miał zupełną rację. Nie mieli broni i walka samą magią nie miała żadnego sensu, gdyż Uther był zbyt potężny. Sytuacja zdawała się beznadziejna i nic już nie zdoła jej zmienić.
__ - Nic ci to już nie pomoże, Monilvyntar – rzekł Pasbahtea okrutnym tonem. – Po cóż marnujesz swe siły na bezowocny gniew? Wiem, że nigdy się nie poddasz i imponuje mi to, zapewniam cię moja droga. Nie miałem nigdy okazji ci podziękować za to, że ułatwiłaś mi drogę do władzy zabijając mego ojca.
__ Dziewczyna milczała, choć wiedziała zbyt dobrze, że rzeczywiście mu nieświadomie pomogła w zdobyciu tronu. Pamiętała tamten pojedynek, który zakończył Wielką Wojnę i jednocześnie rozpoczął następną. Pasbahtea ukartował wszystko tak sprytnie, że spostrzegła spisek, gdy była już za późno. Nie mógł sam pozbyć się Morfensila, bo straciłby bezpowrotnie prawo do tronu. Wedle morvalackiego prawa królobójca nie mógł zasiadać na tronie i rządzić Imperium. Zabił więc Morfensila wysługując się jej rękami dzierżącymi magiczny miecz wyjęty kilka miesięcy wcześniej z Cytadeli Cienia. Była wtedy zbyt zaślepiona rozpaczą po śmierci Nivriam i nie widziała niczego poza chęciom zemsty i zadaniu śmierci władcy Imperium morvalatów. Zbyt późno zrozumiała, że to Uther podsunął jej do rąk Szafirowy Miecz, by zwolniła czarny tron w Rant Or Mar. Nigdy sobie tego nie wybaczyła. Może i Morfensil był tyranem, ale nie tak okrutnym jak jego następca.
__ - Nigdy ci tego nie wybaczyłam, Uther i nie zrobię tego – powiedział zimnym, pełnym nienawiści tonem. – Wykorzystałeś mnie jak jakąś rzecz.
Jesteś największym tchórzem, jaki kiedykolwiek istniał.
__ Odpowiedział jej tylko pełen złośliwości śmiech morvalata. Wstał z tronu i szybkim krokiem podszedł do Mortheima. Ujął twarz młodzieńca w dłonie; chwilę delikatnie gładził go po policzku, po czym złożył na ustach brata długi, brutalny pocałunek. Mortheim próbował się wyszarpnąć z uścisku Władcy Ciemności, lecz na darmo. Uther był zbyt silny. Po krótkiej chwili oprawca przestał całować usta mężczyzny. Dobył sztyletu, jednocześnie drugą ręką gładząc długie, miękkie włosy Mortheima.
__ - Masz ładne włosy, braciszku – powiedział zimno, w czerwonych oczach zatańczyły niebezpieczne ogniki. – Pozwól, że ci je skrócę.
__ Nim Mortheim zdołał coś zrobić, Uther chwycił go brutalnie za włosy i pociągnął z całej siły, odchylając głowę do tyłu. Jednym precyzyjnym cięciem skrócił je do długości odpowiadającej, w morvalackiej hierarchii, statusowi niewolnika. Sięgały Mortheimowi tylko do początku szyi.
__ - Popatrz w bok, braciszku – powiedział ze śmiechem Uther. – Jest tu ktoś, kto dzielił z tobą każdy dzień od chwili, kiedy nas zdradziłeś.
__ Kiedy Mortheim obrócił się w stronę, w którą wskazywał Pasbahtea, poczuł, jak ból rozdziera mu serce. Na jednej z kolumn wisiało okaleczone, przebite strzałami ciało Silthrila. Zmierzwione, pozlepiane krwią włosy częściową przysłoniły zastygłą w wyrazie cierpienia martwą twarz. Zielone, niewidzące oczy elfa były bez życia. Pozbawione blasku. To było za wiele dla Mortheima. Gdyby go Nardred nie zatrzymał, rzuciłby się Utherowi do gardła i rozszarpałby je nawet własnymi zębami. Miał ochotę krzyczeć, płakać i rozpaczliwie ukarać brata za to, co uczynił elfowi.
__ - Kiedyś za to zapłacisz, Uther – krzyknął ostro Mortheim, wpatrując się w Władcę Rant Or Mar z ogromną nienawiścią.
__ Odpowiedział mu tylko bezczelny śmiech oprawcy.
__ Monilvyntar zniosła ten widok gorzej niż Mortheim. Z trudem powstrzymywała łzy, choć ich wilgoć drażniła oczy. Patrzyła na morvalata z rosnącą nienawiścią. Gdyby nie byłaby bezbronna z pewnością próbowałaby rzucić się na Uthera. Chętnie wbiłaby mu miecz w gardło i z rozkoszą patrzyłaby jak powoli wykrwawia się na śmierć. Szczerze żałowała, że nie mogła tego zrobić.
__ Nardred próbował zachować kamienną twarz, lecz fiołkowe oczy zdradzał cały ból, który odczuwał wewnątrz.
__ - Po co nam to pokazałeś? – spytała Monilvyntar zachrypniętym głosem. – Nie wystarczyło ci, że oglądaliśmy wcześniej śmierć przyjaciela?
__ - Dla satysfakcji i zemsty. To wy doprowadziliście elfa do śmierci. Popełniliście niewybaczalny błąd atakując mnie i próbując zabić. Gdyby nie to, Silthril mógłby żyć. – stwierdził sucho Uther. W głosie morvalata pobrzmiewała coraz bardziej narastająca wściekłość. – Zadaliście mi zbyt wiele bólu i teraz zapłacicie za to.
__ Monilvyntar wiedziała już, czego mogła się spodziewać. Z ulgą przyjmowała świadomość, że wkrótce wszystko się dla nich zakończy. Że będzie mogła zobaczyć się z Silthrilem w innym, może lepszym świecie. Niestety jej nadzieję rozwiał pełen chłodu wzrok Uthera, który krążył wokół nich powolnym krokiem. Ona, Nardred i Mortheim jednocześnie zadrżeli ze strachu, czując na sobie jego mordercze, pełne nienawiści spojrzenie. Czerwone oczy morvalata mocno opalizowały od tłumionej wściekłości.
__ - Nie zabiję was – oznajmił zimno. – Śmierć to zbyt łaskawa kara. Nie skalam rąk waszą krwią. To, przecież, bezsensownie marnotrawstwo. Uczynię coś znacznie gorszego. Zostaniecie skazani na banicje. Już nigdy nie postawicie nogi na żadnym z kontynentów Tesli.
__ Więźniowie wydawali się zaskoczeni i przerażeni wydanym wyrokiem. Nie spodziewali się po Utherze takiego okrucieństwa.
__ Pod nogami skazańców pojawiły się niewielkie, okrągłe dywaniki ozdobione skomplikowanymi runami. Sparaliżowana strachem Monilvyntar, przełknęła z trudem ślinę. Z łatwością rozpoznała jednorazowe portale, które mogły wysłać dowolną istotę w każde miejsce, które mógł sobie umyślić Władca Ciemności. Najgorsze w nich było to, że po wylądowaniu w miejscu przeznaczenia, ulegały samozniszczeniu pozostawiając ofiarę na przysłowiowym lodzie. Musiała przyznać, że zaskoczyła ją decyzja Imperatora. Zrozumiała, że nie ujrzy więcej ukochanego kontynentu i królestwa, w którym się wychowała. Już nigdy. Pocieszała ją myśl, że dokądkolwiek zostanie wysłana, będzie z nią Nardred i Mortheim, a to było dla dziewczyny najważniejsze.
__ U stóp Monilvyntar wylądował jej własny miecz, a przed Nardredem i Mortheimem – czarne ostrza, których często używali podczas walki. Zastanawiała się, po co Pasbahteta oddaje im broń. Czyżby już przestał się obawiać, że zdołają mu zaszkodzić? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Patrzyła w twarz Uthera z narastającym napięciem i strachem. Przygotowała się na najgorsze.
Zadowolony ze zbliżającej się zemsty, Pasbahtea, rzekł na odchodnym:
__ - Pozwolę sobie oznaczyć przypadkowy cel…
Wykonał skomplikowany gest ręką.
__ Trójka przyjaciół już nic nie mogła zrobić. Cokolwiek zmienić. Portale zalśniły oślepiającym blaskiem. Sala tronowa i sylwetka Uthera zaczęły się rozpływać w mętnych barwach, by następnie zlać się czerń.
__ Monilvyntar poczuła, że spada w mrok. Trwało to bardzo długo. Dziewczynie zdawało się, że będzie tak spadać do końca świata. Wtedy uderzyła głową o twarde, kamieniste podłoże. Zamknęła oczy. Zemdlała.
Zemsta Imperatora
1
Ostatnio zmieniony ndz 29 kwie 2012, 21:15 przez Monivrian, łącznie zmieniany 3 razy.