Poprzednie części opowiadania znajdują się pod poniższymi linkami:
część 1.
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=6889
część 2.
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=6933
część 3.
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=7261
Śmierć Edwarda Browna (4/5)
Nieopodal stał morderca. Jego oczy mówiły o wielu nieprzespanych nocach. Ta również miała być jedną z nich.
– Odbierzesz? – zapytał.
Nie zrobiłem tego. Telefon przestał dzwonić. Gina Scott dała spokój.
Pomyślałem o gruchocie zaparkowanym na tyłach rezydencji. Zipper obserwował moją twarz. Wdepnąłem po uszy w gówno. Soth podszedł do gangstera.
– Mam kilka pytań – rzucił. – Jeśli odpowiesz, będziesz tylko kulał. Jeśli nie odpowiesz, zabiję cię. Zrozumiałeś?
Zipper spojrzał na niego i roześmiał się serdecznie.
– Pierwsze pytanie: – powiedział Soth – kto z was zabił Edwarda Browna?
Zipper przestał się śmiać. Na jego twarzy pozostał grymas.
– Masz papierosa? – zapytał.
Twarz Sotha nie zmieniła się ani trochę.
– Edward Brown. Publicysta kaltheński. Pisał felietony dla szeregu gazet, wydano kilka jego książek. Ostatnia mówiła o gangsterach.
– Wiem kim jest Brown – przerwał Zipper. – Napsuł sporo krwi…
– Nie mi – przerwał. – Kto dostał zlecenie?
– Że co?
– Zlecenie – powtórzył Soth. – Komu poleciliście zabić Browna?
Twarz Zippera była skąpana w pocie. Zerknął na mnie. Zazdrościłem mu umiejętności panowania nad bólem.
– Nie wiem, o czym mówisz – wyszeptał. – Nie zrobił tego nikt z naszych.
– Ktoś musiał, a nie byli to ludzie Równego ani Swinga.
Słysząc ostatnie nazwisko, Zipper przestał się uśmiechać.
– Racja, pan Swing nie miał z tym nic wspólnego.
– Ale…?
– Ale Russell musiał mieć – rzucił. – Nie my podpisaliśmy wyrok na Browna.
Popatrzyłem na Sotha, ale on nie spojrzał na mnie. Myśleliśmy, zdaje się, o tym samym – Równy Russell odpadł na samym początku.
– Zabijesz mnie? – zapytał Zipper.
Soth milczał.
– Ja bym siebie zabił, gdybym był na twoim miejscu.
– Nie jesteś.
Zipper parsknął śmiechem. Kolana krwawiły lekko, ale nieustannie.
– Już nie potańczę – stwierdził. – A bardzo lubiłem tańczyć. Jeśli mnie nie zabijesz, zapamiętam twoją twarz.
Soth pochylił się nad Zipperem i wyszeptał cicho słowa, które zdołałem usłyszeć:
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyś zapamiętał.
– Jesteś trupem! – krzyknął Zipper. – Moi ludzi dorwą cię i władują ci w dupsko wiadro śrutu! Krwawiła ci kiedyś dupa, harcerzyku?
Soth wstał na równe nogi. Zbliżył się do mnie. Jego twarz była pewna siebie, wydawał się trochę niebezpieczny.
– Pogadamy na zewnątrz. Muszę jeszcze załatwić z nim jedną sprawę.
Zipper nie musiał być geniuszem, by wiedzieć, o czym rozmawiamy. Nagle cały gniew skierował w moją stronę.
– Nieźle wdepnąłeś, chłopcze – rzucił. – Już żałujesz, no nie?
Zatkało mnie. Język uwiązł mi w gardle.
– Do ciebie mówię! – rzucił gangster. – Nogi bolą mnie jak cholera, ale mózg pracuje pierwszorzędnie.
– Idź do samochodu – powiedział Soth.
– Nie jestem idiotą. – mówił Zipper – I mam pamięć do nazwisk. Twojego na pewno nie zapomnę. Jesteś Frank Cotten.
Otworzyłem usta w zdumieniu. Spojrzałem na Sotha. Trzymał karabin i unikał mojego wzroku.
– Skąd…?
Soth spiorunował mnie wzrokiem.
– Do samochodu!
Zipper uśmiechał się do mnie bestialsko.
– Pracujesz w Wydawnictwie Glass & Steel. Masz żonkę, Amy, i dzieciaka. Nie pamiętam imienia.
Rzuciłem się na Zippera z pięściami. Soth złapał mnie i przyciągnął do siebie.
– Kazałem ci iść do samochodu! – przypomniał. – Natychmiast.
– Skąd wiesz to wszystko?! – krzyczałem do Zippera. – Odpowiadaj!
Gangster pławił się w moim gniewie. Ból w nogach przestał się dla niego liczyć, chociaż nerwowy śmiech nie ustał. I jęczał od czasu do czasu.
Poczęstowałem Zippera ostatnim spojrzeniem, po czym wycofałem się w głąb korytarza. Na chwiejnych nogach wyszedłem z willi po czym ruszyłem do gruchota. Znalazłszy się w środku, miałem ochotę ponownie zwymiotować. W gardle nadal czułem smak strawionej pizzy i pepsi. Odetchnąłem spokojnie kilka razy. Odsunąłem szybę.
Spojrzałem na kluczyki od samochodu. Później na stacyjkę. To posunęło się zbyt daleko – pomyślałem. Musiałem uciekać. Zniknąć z tego miasta tak szybko, jak to tylko możliwe. Przypomniałem sobie o samochodzie, który nas śledził. Moi wrogowie, kimkolwiek byli, wiedzieli że opuściłem hotel.
Zawirowało mi w głowie. Zamknąłem oczy.
Przeraziła mnie myśl, że na miejscu mogę nie zastać maszynopisu.
Po około pięciu minutach usłyszałem trzy strzały. Spojrzałem nerwowo w kierunku willi. Betonowy mur i potężny dom świetnie tłumiły hałasy. Ktoś jednak mógł to usłyszeć.
Uspokoiłem się nieznacznie, po czym z tylnej furtki, przez którą wchodziliśmy, wyłonił się Soth. Chwycił plecak, leżący tuż za murem. Schował do środka karabin. Założył kurtkę i wsiadł do gruchota.
– Jesteś w stanie prowadzić? – zapytał.
– Nigdzie nie jadę.
– Nie bądź śmieszny. – Przewrócił oczami. – Chcesz całą noc stać pod domem, w którym są trzy trupy?
Miałem ochotę rzucić się na Sotha z pięściami. Oderwałem wzrok i zerknąłem we wsteczne lusterko.
– Dlaczego to zrobiłeś?
– Miałem swój powód. Nie zamierzam ci mówić. Ale powinieneś być mi wdzięczny.
– Wdzięczny?! Wciągnąłeś mnie w strzelaninę i morderstwo!
– Nie muszę się tłumaczyć. Nie zależy mi, żebyś zrozumiał. Ale w tym miejscu, – wskazał mi lusterko – gdzie powinna świecić się latarnia, chociaż się nie świeci, stoi samochód. To nasz znajomy w zielonym aucie. Więc teraz ja pytam ciebie: czy jesteś w stanie prowadzić?
Spojrzałem na niego. To była twarz wyrachowanego szaleńca, któremu za uprzejmość i udzielenie kilku informacji pozwoliłem wciągnąć się w niebezpieczną grę.
Miał rację, musieliśmy stąd uciekać.
Uruchomiłem silnik i ruszyłem.
Soth nakazał mi jechać w taki sposób, by nie zgubić zielonego samochodu, chociaż nie jestem pewien, czy w ogóle byłbym w stanie to zrobić. Z trudem opanowywałem drżenie rąk. Obawiałem się, że mój towarzysz założy mi ręce na kark i złamie kręgi jak wypaloną zapałkę.
Co jakiś czas zerkałem na niego, tak samo jak we wsteczne lusterko. Zarówno nasz ogon na ulicy, jak i Soth obok mnie pozostawali na swoich miejscach.
– Dokąd jedziemy? – zapytałem.
– Ty jedziesz do hotelu. Mnie wysadzisz zaraz za mostem, gdy tylko znajdziemy się na Koryncie.
Pokiwałem głową.
– Przykro mi, że nie dowiedziałeś się, kto zabił Browna – stwierdził. – Ludzie Frosta byli jedynymi, których o to nie zapytałem. Wiem, że reszta mówiła prawdę. Wychodzi więc na to, że zrobił to ktoś inny…
– Ty go zabiłeś? – zapytałem.
Spojrzał na mnie nerwowo, po czym uspokoił się.
– Nie – odpowiedział. – Ale rozumiem twoje pytanie. I rozumiałem pytania Browna, gdy przeszedł przez to samo.
Zmierzyłem go wzrokiem.
– „Przez to samo”?
Soth zamyślił się. Przez chwilę wydawał się rachować, czy opłaca mu się powiedzieć prawdę. Wreszcie zdecydował:
– Gdy połączyłem moje informacje z wiedzą Browna, wyszło na jaw coś nowego na temat mojego wroga. Musiałem go zabić – westchnął. – Zapytałem Browna, czy chce poszerzyć materiał do swojej książki. Zgadnij, co odpowiedział…
Usłyszałem te słowa, a później echo w swojej głowie. Pisarz, którego dzieło próbowałem wydać, coraz bardziej przypominał mnie samego.
– Ale dlaczego? – zapytałem.
– Dla bezpieczeństwa – odparł od razu Soth. – Twojego i mojego.
– Czułem się bezpieczniej, dopóki cię nie poznałem.
Roześmiał się w głos. A już myślałem, że nie potrafi się śmiać.
– Nie bądź żałosny – powiedział. – Słyszałeś, co mówił Zipper.
Zacisnąłem zęby na to wspomnienie. Gdybym nie trzymał dłoni kurczowo na kierownicy, z całą pewnością zaczęłyby drżeć.
– Mówił o mojej żonie i synu – syknąłem.
– Również. Wszyscy tak mówią. Przecież łatwo jest sprawdzić ich imiona.
– Ale widział mnie pierwszy raz! – rzuciłem. – Jak mógł…?
– Skup się na tym, czego się dowiedzieliśmy, a nie na tym, czego nie wiemy.
– A czego się dowiedzieliśmy? Że chcą zabić mnie i moją rodzinę?
– Kto chce? – zapytał Soth. – Zipper CHCIAŁ, ale już nie żyje. I tylko my dwaj wiemy, co się naprawdę stało. To jest bezpieczeństwo, o którym mówiłem.
– Zapominasz o naszym koledze z samochodu – wskazałem gestem lusterko.
Soth westchnął.
– No tak, on. – przerwał – Mimo wszystko uważam, że nie powinieneś się martwić.
– Serio?
– Jeszcze z nikim się nie konsultował. Wiem o tym.
– Skąd?
– Po prostu wiem w jaki sposób działają. Gdyby to był człowiek Równego Russella, miałbyś za plecami połowę jego żołnierzy. Ale to jest człowiek Frosta. Zaufaj mi.
Spojrzałem we wsteczne lusterko na ledwie widoczny samochód. Miałem na karku ludzi, o których czytałem przez ostatnie dwie noce. Spodziewałem się, że będę bardziej przerażony.
– Zipper wiedział od niego, mam rację?
Soth wzruszył ramionami.
– Myślę, że i Zipper, i facet z samochodu wiedzą o tobie od kogoś jeszcze innego.
Spojrzałem na pasażera.
– Od kogo?
Znowu wzruszył ramionami.
– Przypomnij sobie dokładnie, ile obcych osób dzwoniło do ciebie lub kontaktowało się po przyjeździe do Kalthen.
Zastanowiłem się.
– Nikt. – stwierdziłem – Rozmawiałem z portierem w hotelu, a wcześniej z panią Brown. Nikt więcej.
– Na pewno?
– Tak. – zamilkłem – Było jeszcze dwóch policjantów. Dali mi telefon na wypadek, gdybym dowiedział się czegoś o ewentualnych wrogach Browna.
Spojrzałem na Sotha. Uśmiechał się na poły radośnie.
– Nazywali się pewnie Carter i Dolan, mam rację? – zapytał.
Nie odpowiedziałem.
– Gratuluję, Frank – rzucił. – Miałeś okazję poznać najsłynniejszą parę detektywów w Kalthen.
Zadałem pytanie, które od dawna chodziło mi po głowie.
– Czy oni zrobią to, co powiedział Zipper?
– Czy zabiją twoją żonę i syna? Wątpię. Nie mieliby w tym żadnego interesu.
Zamilkłem, wpatrzony w niemal pustą ulicę przede mną. Było po pierwszej w nocy. Z każdą chwilą ubywało samochodów na asfalcie.
– Chodzi im o książkę, prawda? – zapytałem.
– I tak, i nie – stwierdził Soth. – Gdyby chodziło im tylko o książkę, zabraliby ją pani Brown, nie uważasz?
Christine może była na tyle silną kobietą, by biernie oprzeć się szarganiu pamięci męża, ale (jak słyszałem w pewnym filmie gangsterskim) z kulką by nie wygrała.
– Więc o co chodziło?
– O ciebie – stwierdził Soth. – Najpierw cię sprawdzili. Nietrudno dowiedzieć się od znajomych, że jesteś pracoholikiem. To mogło im się nie spodobać…
Słyszałem słowa Amy, która przez telefon mówiła: „wiem, jaki jesteś, gdy pracujesz”. Zmrużyłem oczy.
– Wysłali Cartera i Dolana. A później zostawili ogon, żebyś nie zrobił jakiegoś głupstwa.
– Na przykład?
– Na przykład żebyś nie skontaktował się ze mną. Albo z Fallonem. Albo z którymkolwiek innym znajomym Browna.
– Wiedziałeś o tym od samego początku. Wrobiłeś mnie.
Potrząsnął głową.
– Błąd, Frank. Ja cię nie wrobiłem. Sam to zrobiłeś, w momencie, gdy zadzwoniłeś na mój numer i gdy ruszyłeś na poszukiwania Fallona. Już wtedy uznali cię za niebezpiecznego.
Soth zamilkł na moment, by wreszcie dojść do konkluzji.
– Brown był głupi, zależało mu na publikacji książki. I co teraz ma? Nic.
Wjechaliśmy na most. Rozciągał się przed nami, a na jego końcu widziałem panoramę Koryntu. Tam nasze drogi miały się rozejść. Sam już nie wiedziałem, czy rzeczywiście tego chcę.
Soth potrafił walczyć, potrafił strzelać. Mógł mnie obronić.
Spojrzałem we wsteczne lusterko. Zielony metalik nadal jechał za nami.
Zatrzymałem gruchota tuż za mostem, w miejscu, które wyznaczył Soth. Nasza trwająca pięć godzin znajomość miała się właśnie skończyć. Byłem pewien, że nigdy jej nie zapomnę.
– To nic osobistego – stwierdził. – Wiesz o tym. Brown też wiedział. Dlatego później poprosił mnie o przysługę, za którą nagrodą było nazwisko Zippera.
Dla mnie te słowa w niczym nie różniły się od gadaniny, którą uskuteczniał od incydentu w willi. Wbrew temu, co sam twierdził, próbował się usprawiedliwić.
– A co zrobię z kierowcą zielonego samochodu?
– Zgubisz go – stwierdził. – I uciekniesz tak daleko od miasta, jak tylko można.
– A jeśli nie dam rady go zgubić?
Soth parsknął śmiechem. Na jego twarzy nie było cienia radości. Bardziej ironia.
– Lepiej, żeby ci się udało.
Soth nacisnął na klamkę i otworzył drzwi. Do środka wleciało zimne powietrze. Targnął mną dreszcz.
Brodacz odwrócił się w moją stronę. Zaczął szukać czegoś w plecaku. Wreszcie w jego dłoni zobaczyłem pistolet.
– To jest luger. Ma magazynek na…
– Nie – potrząsnąłem głową. – Nie wezmę.
Soth zamilkł. Zlustrował mnie wzrokiem, po czym otworzył schowek na desce rozdzielczej i włożył do środka.
– To na wypadek, gdybyś miał problem z pozbyciem się ogona.
Drzwi gruchota huknęły. Soth założył plecak i pomaszerował przed siebie, wbijając czerwone dłonie w kieszenie grubej kurtki. Nie pożegnał się. Zniknął w ciemnej uliczce, stapiając się z mrokiem.
Rozbrzmiał mój telefon. Bez pośpiechu wyjąłem go z kieszeni i zerknąłem na wyświetlacz. Gdy chciałem z powrotem spojrzeć na Sotha, już go nie było, a śnieg z sekundy na sekundę maskował ślady butów.
Dzwoniła Gina Scott, a ja znowu poczułem w ustach gorący smak rzygowin. Przypomniałem sobie o trzech martwych gangsterach.
Odebrałem.
– Chyba zbyt impulsywnie zareagowałam. – usłyszałem po wstępnej gadce. – Sam wiesz, jak wiele emocji wywołuje u mnie ta powieść.
– Tak wiem.
Miałem ochotę powiedzieć jej: „Tak, wiem, zadzwoń kiedy indziej. Albo nie dzwoń nigdy. Ale na pewno nie teraz.”
– Przepraszam, że w ogóle dzwonię tak późno – usłyszałem. – Jezu, jest prawie druga w nocy! Czemu jeszcze nie śpisz?
Spojrzałem we wsteczne lusterko. Zielony samochód zatrzymał się dokładnie za gruchotem. Musiałem być niesamowicie ślepy, że wcześniej go nie zauważyłem. Ten kierowca wręcz chciał, żebym go dostrzegł.
– Pracuję – wyjaśniłem. – Im bardziej się zagłębiam, tym więcej jest do zrobienia.
– Zawsze tak miałeś.
Patrzyłem we wsteczne lusterko, bezskutecznie próbując przebić się przez cienką warstwę śniegu i przyciemnianą szybę czerwonego samochodu.
– Już nie będę tak miał – powiedziałem.
– Dlaczego? O czym ty mówisz?
– Chyba czuję się zmęczony.
Drzwi samochodu otworzyły się. Ze środka wyszedł facet. Był czarny, łysy i miał na sobie drelichową kurtkę. Odetchnął kilkakrotnie chłodnym powietrzem, po czym ruszył w moim kierunku.
– Wiesz, Gina, chyba nie mogę teraz rozmawiać.
– Dlaczego?
W środkowym lusterku już go nie było. Szedł z prawej strony gruchota, z rękoma w kieszeniach spodni i spokojem wymalowanym na twarzy.
– Nie mogę rozmawiać. Zadzwonię później.
Nacisnąłem czerwoną słuchawkę.
Usłyszałem huk. Jednocześnie poszła boczna szyba gruchota. Później następna. Kula świsnęła mi koło ucha. Trafiła w deskę rozdzielczą.
Nie myślałem. Wydałem cichy jęk i nacisnąłem do dechy pedał gazu. Puściłem sprzęgło.
Z piskiem opon oddaliłem się od przeciwnika. Znowu dostrzegłem go we wstecznym lusterku. Stał w średnim rozkroku i trzymał pistolet na wysokości oka.
Kolejny huk.
Kula rozwaliła lusterko. Przeciwnik zniknął z pola widzenia. Odłamki szkła posypały się na podłogę. Wrzuciłem dwójkę, później trójkę. Moje serce waliło jak nigdy. Jechałem przed siebie, tracąc rachubę w prędkości.
Nie przypuszczałem, że gruchot może jechać szybciej niż osiemdziesiąt na godzinę. Teraz sunąłem prawie setką. Moje ręce dygotały. Patrzyłem w boczne lusterka. Przeciwnik dopiero wszedł do swojego samochodu. Miałem spore szanse, by mu uciec.
I wtedy poczułem, że nie do końca panuję nad kierownicą. Moje serce uderzało coraz mocniej, mózg pracował dynamicznie.
Na moment przed tym, jak straciłem przytomność, zrozumiałem, co się stało.
Drań przestrzelił jedną z opon.
Ostatnim co poczułem, było mocne szarpnięcie, któremu towarzyszył odgłos kolizji. Później odpłynąłem na dobre.
Ściskały mnie pasy bezpieczeństwa, które zapiąłem z przyzwyczajenia. Zanim otworzyłem oczy, wyobraziłem sobie swój tors – pokryty jedną wielką opuchlizną. Dostrzegłem ścianę z czerwonej cegły. To właśnie w nią wjechałem. Przednią szybę gruchota pokrywała siatka pęknięć. Zerknąłem w boczne lusterko.
Dosyć szybko zbliżały się do mnie światła zielonego auta. Stęknąłem głośno, podnosząc prawą dłoń i odpinając pasy bezpieczeństwa. Omal nie padłem na kierownicę.
Reflektory wroga oświetliły gruchota. Miałem mało czasu. Otworzyłem schowek na desce rozdzielczej. Luger, podarunek od Sotha, wpadł pod siedzenie pasażera.
– Kurwa… – syknąłem.
Pochyliłem się. Wodziłem dłonią po podłodze. Musiałem zamknąć lewe oko, bo napłynęła mi do niego lepka ciecz. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to krew.
Wreszcie odnalazłem pistolet. Zielony samochód zatrzymał się. Silnik działał na niskich obrotach. Usłyszałem otwierane drzwi.
Popatrzyłem na lugera. Nigdy wcześniej nie strzelałem z pistoletu. A domyślałem się, że mam tylko jedną szansę.
Pochylając się na siedzeniu, dzierżyłem gnata w dłoniach. Dałem mojemu przeciwnikowi dokładnie pięć sekund na zmniejszenie dystansu. Jednocześnie modliłem się, by znowu nie stracić kontaktu z rzeczywistością.
Otworzyłem drzwi. Przechyliłem się i wypadłem z samochodu na ulicę. Zobaczyłem go w świetle reflektorów. Odsłoniłem lugera. Nacisnąłem spust.
Pierwsza kula trafiła go w bok, druga chybiła, a trzecia zagłębiła się w udo. Wróg krzyknął krótko, po czym padł na ulicę. Wtedy oddałem jeszcze dwa strzały. Pierwszy trafił – poinformował mnie o tym jego krzyk, a drugi chybił i zniszczył lewy reflektor samochodu.
Bałem się podnieść w obawie, że facet może trzymać w dłoni pistolet. Po chwili zmęczyła mnie pozycja leżąca, chociaż paradoksalnie czułem przypływ siły.
Widziałem zarys jego ciała. Nie ruszał się. Bardziej drgał, może nawet trząsł się.
Wstałem, podpierając się dłonią, która nie trzymała lugera. Celując w przeciwnika, zmniejszyłem dystans. Zrobiłem kilka kroków w bok. Z tego kąta dostrzegłem pistolet leżący kilka metrów od ciała.
Miednica i tors bolały mnie od pasów bezpieczeństwa. Nieznacznie kulałem. Ale miałem świadomość zwycięstwa.
– Nie ruszaj się! – rzuciłem. – Ani drgnij!
Wbrew moim słowom, poruszył głową i spojrzał na mnie. Ale żadnej z rąk nie oderwał od brzucha.
– Jebany pedale… – wysyczał. – Gdzie masz kurwa oczy?!
Wolną dłonią potarłem zakrwawione oko. Mój łuk brwiowy był rozwalony. Musiałem udać się z tym na szycie.
– Trafiłeś w brzuch – zamilkł. – Wiesz, jak to boli?
Teraz miałem pojęcie o tym, jak czuł się Robert Soth w willi Zippera. Skłamałbym twierdząc, że mi się nie spodobało.
– Dla kogo pracujesz? – wyszeptałem.
– Pierdol się.
Jęknął z bólu. Przypomniałem sobie spoconą twarz Zippera.
– Mogę przestrzelić ci kolano. Chcesz tego?
Wstrząsnął mną dreszcz. Nie mogłem uwierzyć, że wypowiedziałem te słowa. Leżący nie odpowiedział. Uznałem to za dobry znak.
– Frost chce mnie zabić? – zapytałem.
– Jesteś idiotą. I pytasz o rzeczy, o które nie powinieneś…
– Dlatego chce mnie zabić? Z powodu Fallona i Sotha?
Milczał. Miałem rację.
– Browna też zabiłeś?
– O czym ty pierdolisz?!
– Edward Brown, pisarz z Kalthen. Zabity dwa tygodnie temu…
– Nikt na ulicy nie ma pojęcia, kto go sprzątnął! – przerwał mi.
– Więc to nie był Frost?
– Tak, kurwa: to nie był Frost! – krzyknął.
Oddychał coraz bardziej spazmatycznie.
– Pomóż mi. Weź mój telefon. Powiem ci, do kogo zadzwonić.
Roześmiałem się w głos. To chyba przez nerwy. Nadal nie spuszczałem go z celownika i nadal zachowywałem bezpieczną odległość.
– A w zamian nie zabijesz mnie TY, tylko jeden z twoich kolegów? – zapytałem. – Dzięki, ale nie.
Rozejrzałem się dookoła.
Wyglądało na to, że wjechałem gruchotem w ślepą uliczkę, której ścianę zaliczyłem na samym końcu trasy. Dlatego było tu tak ciemno, a w reflektorach zielonego samochodu widziałem wyraźnie swojego przeciwnika.
Spojrzałem na gruchota. Teraz mógłbym nazwać go wrakiem. Nie nadawał się do jazdy. Musiałem poradzić sobie w inny sposób. Zielony metalik puszczał zalotne oczko. Nie dałem się skusić.
– Frost wie, o Zipperze? – zapytałem.
– Ja tu umieram, stary – wyszeptał. – Zadzwoń po kogoś.
Chyba nawet przez sekundę rozważałem to. Później odwróciłem się, podszedłem do gruchota i zabrałem ze środka wszystko, co mogło okazać się potrzebne.
– Przykro mi, „stary” – powiedziałem na odchodnym. – Nie ja pierwszy nacisnąłem spust.
Z mojego pokoju w Horny, do którego dotarłem przed trzecią, zabrałem komputer i wydrukowaną wersję książki Browna. Żadnych notatek czy skoroszytów.
Spakowałem wszystko do torby podróżnej.
Przed wyjściem trafiłem jeszcze do toalety. Wykąpałem się szybko, przemyłem łuk brwiowy wodą utlenioną. Tyle w kwestii ładnej buźki. Miałem przeczucie, że ta rana nigdy się nie zrośnie. Zaciskałem zęby na pasku od spodni, roniąc łzy bólu i myśląc o pewnych dwóch kobietach. Pierwszą była moja żona. Drugą – kurwa.
Wyszedłem z hotelu, nie podpisawszy wymeldowania, ani żadnego innego dokumentu. Prawdę mówiąc, dałem z siebie wszystko, by portier mnie nie zauważył. Albo przynajmniej nie pamiętał o tym następnego dnia, gdy zostanie zapytany.
Udałem się na stację szybkiej kolejki, która kursowała po całym trójmieście. Wsiadłem do przedziału około wpół do piątej. Na miejscu miałem znaleźć się o szóstej.
Stamtąd tylko kilkanaście kilometrów taksówką dzieliło mnie od Hotelu Autostrada.
KONIEC CZĘŚCI CZWARTEJ
(ostatnia część za tydzień)
2
- taki sposób opisywania sytuacji sprawia, że ożywa dosłowne znaczenie pierwszego zdania.pavelg1 pisze:Wdepnąłem po uszy w gówno. Soth podszedł do gangstera.
- serdeczny: "nacechowany życzliwością, przyjazny; wyrażający uczucie, płynący z serca, czuły, np. serdeczny śmiech, serdeczne słowa, serdeczny list" (popularny słownik języka polskiego pwn). Jakoś mi to słowo nie pasuje do gangstera z przestrzelonymi nogami.pavelg1 pisze:Zipper spojrzał na niego i roześmiał się serdecznie.
- "e" wcięło. No i tego śrutu też bym się czepiała. Taki jakoś mało gangsterski, czy coś... Mój starszy sąsiad kiedyś miał śrutówkę, z której strzelał do szpaków. Nie wyglądał na gangstera (ale to moje prywatne odczucia).pavelg1 pisze:– Moi ludzi dorwą cię i władują ci w dupsko wiadro śrutu!

- "zerwał się na równe nogi".pavelg1 pisze:Soth wstał na równe nogi.
- znowu prywatne odczucie. Ostatnia uwaga wydaje mi się trochę nie na miejscu. Soth powinien się wydać głównemu bohaterowi niebezpieczny już w momencie, w którym po raz pierwszy wyciągnął z plecaka broń. A już w chwili, kiedy Soth rozwala kilka osób, Frank powinien stwierdzić, że gość jest zdecydowanie przerażający. Do tej pory to nie zrobiło na Franku żadnego wrażenia, ale kiedy Soth na niego spojrzał, "wydał mu się niebezpieczny"?pavelg1 pisze:Soth wstał na równe nogi. Zbliżył się do mnie. Jego twarz była pewna siebie, wydawał się trochę niebezpieczny.
- połknął własny język? Nie wiem, czy to jest możliwe. Mówi się raczej, że głos uwiązł komuś w gardle.pavelg1 pisze:Język uwiązł mi w gardle.
- rozważ zamianę na "napawał się" albo "upajał się".pavelg1 pisze:Gangster pławił się w moim gniewie.
- ostatnie zdanie zabrzmiało tak, jakby ktoś dodał je mimochodem, na marginesie. Taka notatka autorska, co jeszcze można by dopisać.pavelg1 pisze:Ból w nogach przestał się dla niego liczyć, chociaż nerwowy śmiech nie ustał. I jęczał od czasu do czasu.
pavelg1 pisze:Po około pięciu minutach usłyszałem trzy strzały. Spojrzałem nerwowo w kierunku willi. Betonowy mur i potężny dom świetnie tłumiły hałasy. Ktoś jednak mógł to usłyszeć.
- oderwał wzrok, ale od czego?pavelg1 pisze:Miałem ochotę rzucić się na Sotha z pięściami. Oderwałem wzrok i zerknąłem we wsteczne lusterko.
- przecież Franka śledził ktoś w zielonym samochodzie.pavelg1 pisze:Patrzyłem we wsteczne lusterko, bezskutecznie próbując przebić się przez cienką warstwę śniegu i przyciemnianą szybę czerwonego samochodu.
- rachuba to innaczej liczenie. Przecież jadąc samochodem, kierowca nie oblicza w pamięci prędkości w km/h (bo niby jak); patrzy sobie na prędkościomierz i widzi. Ewentualnie mógłby nie patrzeć na ten prędkościomierz.pavelg1 pisze:Jechałem przed siebie, tracąc rachubę w prędkości.
- w tym momencie któregoś lusterka już nie miał, bo zostało rozbite podczas strzelaniny:pavelg1 pisze:Patrzyłem w boczne lusterka.
pavelg1 pisze:Kula rozwaliła lusterko.
- bardzo sztuczna kwestia.pavelg1 pisze:– Trafiłeś w brzuch – zamilkł. – Wiesz, jak to boli?
- a ja uważam, że Frank nie miał o tym żadnego pojęcia. To przecież jego prześladowca oberwał w brzuch.pavelg1 pisze:Teraz miałem pojęcie o tym, jak czuł się Robert Soth w willi Zippera. Skłamałbym twierdząc, że mi się nie spodobało.
- Frank szepcze w takim momencie (przed chwilą jeszcze się wydzierał)? I co więcej, oprawca go słyszy i mu odpowiada? Przecież leży na ziemi postrzelony w brzuch i najprawdopodobniej jest odrobinę ogłuszony strzałami?pavelg1 pisze: – Dla kogo pracujesz? – wyszeptałem.
Myślę, że ta część jest napisana w takim "migawkowym skrócie". Lapidarna aż do bólu. Zwróć też uwagę na opis wypadku Franka, kiedy uderza w mur. Jest tam mowa o tym, że Frank uciekając, rozpędził się prawie do setki i nagle traci panowanie nad samochodem. Nie wspominasz nic o próbie hamowania. Bo jeśli walnął w pionową przeszkodę przy takiej prędkości, jeszcze gruchotem, to moim zdaniem, nie miał prawa wyjść z tego w jednym kawałku.
Pozdrawiam.
3
Wyciąć, na pewno nie szeptał głośno.Soth pochylił się nad Zipperem i wyszeptał cicho słowa, które zdołałem usłyszeć:
Wiadomo.Poczęstowałem Zippera ostatnim spojrzeniem, po czym wycofałem się w głąb korytarza. Na chwiejnych nogach wyszedłem z willi po czym ruszyłem do gruchota.
Usłyszeć co. Że mury tłumiły hałasy?Po około pięciu minutach usłyszałem trzy strzały. Spojrzałem nerwowo w kierunku willi. Betonowy mur i potężny dom świetnie tłumiły hałasy. Ktoś jednak mógł to usłyszeć.
Brzmi to, jakby Soth wyszedł na skutek tego, że bohater się uspokoił. Więc, bez "po czym", natomiast dwa zdania.Uspokoiłem się nieznacznie, po czym z tylnej furtki, przez którą wchodziliśmy, wyłonił się Soth.
"Uspokoiłem się nieznacznie" brzmi brzydko i bezpłciowo - udało mi się trochę uspokoić, zdołałem się trochę uspokoić...
Kręgi - liczba mnoga, zapałkę - liczba pojedyncza. Więc: złamie kark jak zapałkę. Wiem, że starałeś się tutaj uniknąć powtórzenia:Obawiałem się, że mój towarzysz założy mi ręce na kark i złamie kręgi jak wypaloną zapałkę.
...że mój towarzysz założy mi ręce na kark i złamie go jak wypaloną zapałkę.
Nie bardzo z tym ogonem, poruszał się, więc nie pozostawał na swoim miejscu - raczej nie wypadał z roli.Co jakiś czas zerkałem na niego, tak samo jak we wsteczne lusterko. Zarówno nasz ogon na ulicy, jak i Soth obok mnie pozostawali na swoich miejscach.
Nadużywasz wyrażenia "po czym". Poza tym, nie wszędzie ono pasuje, jak na przykład tutaj:Spojrzał na mnie nerwowo, po czym uspokoił się.
Spojrzał na mnie nerwowo, ale szybko się uspokoił.
Brzydko i błędnie - opłaca - czas teraźniejszy, choć jeszcze nic nie powiedział w tej sprawie:Soth zamyślił się. Przez chwilę wydawał się rachować, czy opłaca mu się powiedzieć prawdę.
... czy opłaci mu się mówienie prawdy.
Takich właśnie opisów, przeplatających dialogi, brakuje w całym tekście. Ten jest świetny. Wzbogać o podobne pozostałe dialogi - widzę, że potrafisz.Zadałem pytanie, które od dawna chodziło mi po głowie.
– Czy oni zrobią to, co powiedział Zipper?
– Czy zabiją twoją żonę i syna? Wątpię. Nie mieliby w tym żadnego interesu.
Zamilkłem, wpatrzony w niemal pustą ulicę przede mną. Było po pierwszej w nocy. Z każdą chwilą ubywało samochodów na asfalcie.
Soth potrafił walczyć, potrafił strzelać - mógł mnie obronić.Soth potrafił walczyć, potrafił strzelać. Mógł mnie obronić.
Christine może była na tyle silną kobietą, by biernie oprzeć się szarganiu pamięci męża, ale (jak słyszałem w pewnym filmie gangsterskim) z kulką by nie wygrała.
Co siła psychiczna ma wspólnego z szarganiem pamięci męża - owszem, można zacisnąć zęby i znieść wszystko, kiedy jest się silnym. Jednak bierne przyglądanie się, ma dużo wspólnego z byciem raczej nieczułym i zimnym - więc jest to zaburzenie obrazu. Natomiast "biernie opierać się" to już kompletny błąd. Opieranie się = stawianie oporu, a to z pewnością wymaga działań. I z pewnością też, nie opierała się szarganiu pamięci męża, a raczej temu, co ze sobą owe szarganie niosło.
Pierwsze zdanie buduje pewien konkretny obraz, który natychmiast burzysz i każesz mi zweryfikować fakty - najpierw widzę rozbawionego do bólu mężczyznę, który okazuje się mieć na twarzy ironię:Soth parsknął śmiechem. Na jego twarzy nie było cienia radości. Bardziej ironia.
Soth wybuchnął ironicznym śmiechem.
Z piskiem opon na śniegu?Z piskiem opon oddaliłem się od przeciwnika.
Opisuj, nie wyjaśniaj:Dostrzegłem ścianę z czerwonej cegły. To właśnie w nią wjechałem. Przednią szybę gruchota pokrywała siatka pęknięć.
Przednią szybę gruchota pokrywała siatka pęknięć. Tuż za nią dostrzegłem ścianę z czerwonej cegły.
Przed wyjściem trafiłem jeszcze do toalety.
Trafił przypadkiem, czy po prostu poszedł się wykąpać?
Odległość taksówką określiłabym w minutach. Bo przecież jadąc autobusem, czy nawet idąc na nogach, odległość dzieliłaby go taka sama, ale czas pokonania drogi już nie. Chociaż jest to poprawne, a z mojej strony czepialstwo.Stamtąd tylko kilkanaście kilometrów taksówką dzieliło mnie od Hotelu Autostrada.
No to pora na część piątą.