"Karb" [high fantasy] fragment

1
Szczerze mówiąc, trochę się boję to coś pokazać, bo to jeszcze niemowlę jest (w porównaniu do "Narodzin" których na razie nie mogę zamieścić). A z tego co widzę, tutaj weryfikatorzy mają niezwykle dobry wzrok i żaden, nawet najmniejszy błąd nie ujdzie ich uwadze... Niebezpiecznie, nie powiem, ale już tyle "lekkich piór" oraz niesprecyzowanych ochów i achów się nasłuchałam (naczytałam), że czas na ostudzenie :D (masochizm, jak nic).

Oj taak... Dobre, oklepane fantasy. Troszkę uproszczone; ja z reguły sobie upraszczam życie. Jak już mówiłam, projekcik młody i zabiedzony - v. 1.3 dopiero... No i tylko pierwsza część. Druga na razie leży z bebechami na wierzchu i czeka, aż poskładam ją do kupy (dobra kupa nie jest zła!).

Każdy projekt w innym stylu... Ten akurat luźny jak dresik kibica Legii (bez urazy) :D

No... Nie będę prosić o wyrozumiałość, i tak dobrze będzie, jak ktoś przeczyta :)







Imię jest dla ciebie jak osobiste "ja". Tylko ty, nikt więcej - jesteś sobą. Prawda o tobie należy tylko do ciebie. Od ciebie zależy, jak ją wykorzystasz. Nazwisko zaś określa, do jakiej grupy należysz, jaką masz rodzinę, z jakiego rodu się wywodzisz. Po nim ludzie mogą cię rozpoznawać, wychwalać bądź szydzić. Imię i nazwisko razem świadczą o tym, kim jesteś. Skąd jesteś. Jakie masz pochodzenie. A także, jak mają postrzegać cię inni.

Ludzie dążą do zdobywania coraz to nowej wiedzy. Uczą się od narodzin aż do samej śmierci, kiedy to dowiadują się, że ich życie podążało właśnie do niej. Ich największym pragnieniem jest poznanie samego siebie, lecz nie jest to możliwe. żaden człowiek nie jest w stanie odkryć tajemnic, które skrywa jego dusza.

Zadawaj sobie pytania, na które nie potrafisz wyczerpująco odpowiedzieć. Wiesz przecież, że odpowiedź ta z każdą sekundą ulega zmianom. Kim jestem? Dokąd zmierzam? Dlaczego?

Ale... Gdyby wiedza ta była dostępna... Do czego dążyłby umysł?

Tak więc, jeśli nie posiadasz własnego miana, jesteś nikim. Dla świata właściwie mógłbyś nie istnieć.



Już wiesz, dlaczego chcesz poznać swoje imię?








I.



Karczma stojąca na rozdrożach dróg prowadzących na północ do stolicy, na zachód w Białe Góry i na południe do wioski, której nikt nie trudził się nadać jakiejś nazwy, nie zasługiwała nawet na miano "karczmy". Ot, spora buda zbita z surowych desek, nad której drzwiami wisiał szyld "Duszony Bażant". Nazwa bynajmniej nie była nawiązaniem do pozycji w menu, jakie oferowała gospoda - po prostu poprzedzi właściciel, Umbr Bażant został uduszony podczas jakiejś bójki w tymże lokalu, a jego następca wykazał brak wyobraźni, nazywając gospodę tak, a nie inaczej. W przypadku tego miejsca określenie "przydrożna karczma" należało traktować jako "buda, w której co wieczór zbierają się męty z wioski i odważni lub głupi podróżni zmierzający do stolicy, by po wychyleniu paru mocniejszych trunków oddać się wątpliwej przyjemności brania udziału w typowej bójce".

Wnętrze nie prezentowało się lepiej niż reszta. Pomieszczenie było zadymione, oświetlały je nieliczne świece przytwierdzone do ścian. Ilość i sposób rozstawienia drewnianych stołów i ław sprawiała wrażenie, jakby właściciel koniecznie chciał doprowadzić swoich gości do frustracji. Lada na prawo od drzwi była wąska i pokryta warstewką kurzu oraz najróżniejszych zmieszanych trunków.

Stał za nią właściciel, skrobiąc się leniwie brudnymi paznokciami po równie brudnej, nieogolonej twarzy. Miał na sobie nieco za mały fartuch upstrzony różnokolorowymi plamami, za którego paskiem tkwił nóż o szerokim ostrzu, w domyśle przeznaczony do krojenia mięsa. Karczmarz wyglądał na znudzonego, wodził nie do końca trzeźwym wzrokiem po gościach, tego wieczora całkiem licznych. Widział wśród nich stałych klientów, kilku przejezdnych (można ich było łatwo rozpoznać po tym, że eksponowali swoją broń w nadziei, że nie zostaną zaatakowani) oraz dwóch czy trzech wielbicieli burd. W kącie siedziało kilku wyrostków, których jedyną rozrywką było obserwowanie bójek i kibicowanie brutalniejszej stronie konfliktu.

Ze wsi dobiegło stłumione bicie dzwonów na ratuszu. Karczmarz zastygł z palcem przy szczecinie na brodzie, obserwując klientów. Odległy, ale jednak dosłyszalny dźwięk oznaczający, że żony i dzieci zaczynają wracać do domów wywołał ogólną atmosferę napięcia. Teraz albo jutro. Jeśli w tym momencie się nie zacznie, będą musieli czekać do jutrzejszego wieczora, co w perspektywie pracy na polu lub w warsztacie nie było wcale tak miłe. Stali bywalcy patrzyli po sobie zmrużonymi oczami. Kto dziś zacznie? Kto rzuci jakiś temat? No dalej, nie mamy przecież całej nocy...

Jeden z przejezdnych wstał, nie mając pojęcia, że w takim momencie jest to równoznaczne z dźgnięciem śpiącego smoka wykałaczką w nozdrza. Ruszył do lady z pustym kuflem w ręce. Jego pierwszy błąd polegał na tym, że w ogóle podniósł się z miejsca. Drugi, że wybrał drogę pod ścianą, a nie środkiem karczmy. Trzeci, że nie patrzył pod nogi...

Chłopak siedzący przy stoliku obok lady nawet nie drgnął resztą ciała, gdy jego noga w skórzanym, wysokim bucie bezszelestnie wysunęła się do przodu. Bez zmrużenia oka sączył piwo, kiedy pechowiec zahaczył o jego stopę i runął jak długi. Kufel zatoczył piękny łuk w powietrzu i uderzył jednego z wielbicieli burd centralnie w twarz.

"Trafiony - zatopiony!".

Wówczas bardzo wiele rzeczy zaczęło dziać się w jednej chwili. Zachwyceni młodzieńcy w kącie nie wiedzieli, na czym zawiesić oko, aż do chwili, gdy po pomieszczeniu zaczęły fruwać najróżniejsze przedmioty i dla własnego bezpieczeństwa należało opuścić lokal lub przynajmniej schować się pod stołem.

Były dwie opcje - ozłocą go lub bardzo szybko zapomną, kto "uratował" wieczór. Pierwszą opcję po krótkim namyśle odrzucił - w promieniu dziesięciu kilometrów nie mogło być nawet grudki złota, miejscową walutą były zwykłe, miedziane monety lub zapłata w naturze. Ze względu na fakt, że teraz po karczmie zaczęły szybować cokolwiek ostre sztućce, postanowił czym prędzej opuścić ten budynek. Wstał i natychmiast padł na podłogę, a nad jego głową przeleciało ciśnięte z dużą siłą krzesło. Gdy kawałki drewna posypały się na wszystkie strony, odetchnął i ruszył biegiem do drzwi. Wypadł na zewnątrz z uczuciem, że właśnie uniknął śmierci lub kalectwa.

- Po co to zrobiłeś? - zapytał cicho, skrupulatnie otrzepując skórzana kurtkę z pyłu.

Wieczór powoli zaczął ustępować miejsca nocy. Księżyc unosił się wysoko w górze, otoczony swoją drobną świtą, błyszczącą niczym drobinki magicznej energii. świat okalał granatowy całun, dając jego mieszkańcom znak, że czas udać się na mniej lub bardziej zaszczycony odpoczynek.

"Ja? Przecież to ty podstawiłeś mu nogę. A poza tym nie udawaj, że ci się to nie podobało. Chciałeś, żeby coś zaczęło się dziać. Czułem to".

- Och, przymknij się.

"Nie 'przymknij się', tylko tak. Przede mną nic nie ukryjesz...".

- Zamknij się!

Jakaś kobieta przechodząca obok posłała mu podejrzliwe spojrzenie. No tak. Gadał do siebie, to musiało wyglądać dosyć dziwnie. Równie dobrze mógłby nagi biegać po głównym trakcie, uśmiechając się promiennie do każdego napotkanego podróżnego. Oczywiście przedstawicielki płci pięknej byłyby zachwycone takim widokiem, bo do brzydkich nie należał...

Ruszył drogą, z zapałem godnym lepszej sprawy kopiąc kamienie. Nie bardzo wiedział, dokąd właściwie powinien się udać. Miejsce noclegu stracił z chwilą, kiedy ten idiota podstawił nogę tamtemu...

"Jaki idiota, co?!".

- Cicho siedź - warknął, rozglądając się wokół w poszukiwania ściany lub drzewa, w które mógłby zacząć z frustracją uderzać głową.

"Nie waż się uszkadzać naszego ciała!".

- Mojego ciała.

"Naszego. Naszego. Naszego. Nasze...".

- ZAMKNIJ Tą SWOJą MENTALNą MORDę!

W domach stojących nieopodal zamigotało światło. Najwyraźniej mieszkańcy nie tolerowali wariatów wrzeszczących do siebie późnym wieczorem. Z jakiejś chałupy wyszedł mężczyzna - niesamowite, a jednak nie wszyscy w tym momencie rozwalali karczmę w drzazgi - z obnażonym mieczem w ręce. Rozejrzał się i jego ciskający gromy wzrok spoczął na chłopaku.

- Ty! - huknął i podszedł do niego, potrząsając groźnie bronią.

- Pan nie macha tak tym szpikulcem, bo zrobi sobie krzywdę - poradził uprzejmie młodzieniec.

Mężczyzna odruchowo spojrzał na ostrze, ale zaraz oprzytomniał i wywinął mieczem młynka, niemal odrąbując sobie lewą rękę.

- Obudziłeś mojego syna, gówniarzu! Teraz będzie się darł przez pół nocy! - ryknął z wściekłością - Kim ty jesteś, co? Jak się nazywasz? Gdzie twoi rodzice?!

- Nie mam rodziców - odparł urażonym tonem chłopak.

- Jak się nazywasz? - powtórzył już trochę spokojniej mężczyzna.

- Karb.

Człowiek patrzył na niego wyczekująco, a gdy młodzieniec nadal milczał z niewinną miną, brwi niebezpiecznie mu zadrgały.

- Karb iii...? - powiedział powoli, między jego oczami zaczęły tworzyć się głębokie zmarszczki.

Chłopak milczał, patrząc na niego z zainteresowaniem, które doprowadziło go do granicy dzielącej złość od szału. Miecz przeciął powietrze tuż przed nosem młodzieńca, który nawet nie drgnął.

- Przepraszam... Czy pan ma dziś zły dzień? - zapytał z promiennym uśmiechem.

- Tak, do diabła! Mam zły dzień! Mam cholernie zły dzień!!!

W tym momencie sytuacja przestała być zabawna. Karb cofnął się do tyłu i tylko dzięki temu nie stracił głowy. Zacisnął zęby.

"A mówiłem, żeby kupić ten sztylet. Ale nie, ty żałowałeś kilku sztuk srebra...".

- Nie teraz! - zawołał ze złością młodzieniec, uchylając się przed następnym ciosem.

Nienawidził tego. Zawsze musiał zaczynać te swoje gadki w najmniej odpowiedniej chwili, wybijając go z rytmu, który nadawał Karbowi wrażenie osoby opanowanej, pewnej siebie, niezłomnej, silnej. Z tych cech chyba tylko pewność siebie nie mijała się z prawdą. Z opanowanie miał akurat tyle wspólnego, co miecz świszczący mu właśnie przed nosem z trzymającym go wieśniakiem.

"Wszystko słyszałem! Wiesz co? Jeśli nie ty nie chcesz, to ja bardzo chętnie się nim zajmę...".

Co za kuszący szept... Gnojek, wiedział, jakiego tonu użyć.

- Mówiłem, żebyś się zamknął, tak? - warknął i syknął z bólu, gdy ostrze zahaczyło o jego rękawicę i rozcięło ją.

"Skupiłbyś się chociaż".

Karb otworzył usta, by wyrzucić z siebie potok przekleństw w różnych językach, lecz w tym momencie odezwał się mężczyzna:

- Gadasz sam do siebie? Nie jesteś chyba zdrowy na umyśle, co? - na jego wargi wpełzł pogardliwy uśmiech. Jeśli odda w ręce straży obłąkanego nadającego się jednak do pracy, z pewnością wpadnie kilka groszy...

- Można to tak ująć - odparł z rezerwą Karb.

"Ach, teraz będziesz go zabawiać rozmową? Może byś tak chociaż spróbował uważać na nasze ciało?!".

- MOJE ciało!

Wieśniak nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji. Nagle skoczył do przodu i uderzył kolanem w brzuch chłopaka. Karb zgiął się wpół, starając się złapać oddech.

"Zrób coś, do cholery, albo daj mi działać!!! Ma nas zabić jakiś chłop?".

- Cicho!

Karb przetoczył się w bok, unikając dziwnie szybkich ciosów mężczyzny. W oczach wieśniaka widać było pożądliwe błyski srebrnych monet, które były tuż-tuż. Chłopak zamrugał, starając się oddzielić głosy otoczenia od pozbawionego sensu zlepka ponaglających okrzyków rozbrzmiewających pod czaszką. Jego oddech przyspieszył, bolały go przeciążone mięśnie. A najgorsze było to...

- Dobra. Niech ci będzie. Załatw to.

....że ani trochę nie chciało mu się walczyć.

W umyśle rozbrzmiał tryumfalny śmiech. Po ciele Karba rozeszło się przyjemne ciepło, które jednak po sekundzie zastąpił obezwładniający chłód, a potem ból tysiąca szpilek wbijających się w ciało, trwający tak krótko, że był niemal niewyczuwalny. Potem wszystko ustało, ucichły też słowa miotające się po mózgu jak ptaki zamknięte w klatce.

Karb był już wewnątrz. Mógł zasiąść na mentalnym tronie, założyć nogę na nogę i obserwować wyczyny swojego drugiego "ja". Czymkolwiek ono było.

- Jak dawno nie byłem na zewnątrz! - uśmiechnęło się promiennie, wyłamując sobie palce z głośnym chrupnięciem.

"Jakieś piętnaście minut temu w karczmie miałeś okazję 'być na zewnątrz' ", zauważył chłodno Karb. Nigdy nie przepadał za Tą stroną swojego umysłu - czarną bezkresną przestrzenią, którą mógł jedynie wypełnić swoim głosem. Myśli "zmiennika" słyszał niezwykle rzadko. Ten jednak był idiotą...

- To też słyszałem - zachichotało, po czym spojrzało na nieco zbitego z tropu wieśniaka, którego uwadze nie mogła ujść nagła zmiana na twarzy chłopaka - No i co by tu teraz z tobą zrobić? Hmm?

Miecz przeciął powietrze na wysokości jego szyi, lecz młodzieniec obrócił się w miejscu, unikając ostrza i niemal równocześnie łapiąc mężczyznę za nadgarstek. ścisnął tak mocno, że chłop wydał z siebie zduszony jęk, a broń z donośnym brzdękiem uderzyła o bruk.

- Mógłbym na przykład po kolei łamać ci każdą kosteczkę ręki - powiedziało rozmarzonym tonem, szarpnięciem powalając mężczyznę na ziemię - Albo złamać kark. Albo wetknąć ten szpikulec tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę... Karb, jakieś propozycje?

W tym momencie Karb z pewnością machnąłby ręką, gdyby tylko ona istniała. "A rób sobie, co chcesz".

Zmarszczyło brwi i zrobiło obrażoną minę.

- Bez łaski - burknęło i wbiło przeszywające spojrzenie w kompletnie zdezorientowanego wieśniaka - Daję ci wybór, kolego. Znaj łaskę pana. Kości, kark czy dupa?

Mężczyzna zaczął otwierać i zamykać usta z taką prędkością, że Karb wcale by się nie zdziwił, gdyby za chwilę usłyszeli trzask szczęki.

- Kim ty do cholery jesteś? - wymamrotał, szukając wzrokiem miecza. Jego gałki oczne poruszały się niemal tak szybko jak wargi.

- Jestem LEPSZą stroną tego tutaj - chłopak popukał się w czoło - No to jak?

Nie czekając na odpowiedź pochylił się, by chwycić rękojeść miecza. W tym samym momencie chłop w ostatniej próbie pokonania przeciwnika rzucił się do broni i dzięki temu zarobił pięścią między oczy.

"Brak, tylko proszę cię, zachowaj chociaż jakieś pozory dobrego gustu...".

- Nie nazywaj mnie tak. Ot, wymyśliłeś imię, przekręcając swoje - powiedział z lekceważeniem chłopak, odciągając nieruchomego wieśniaka za róg najbliższego budynku.

"Nie moja wina, że wyszło akurat słowo symbolizujące poziom twojego umysłu".

- No wiesz, mój umysł jest także TWOIM.

"Hmm... Więc właśnie zadrwiłem z samego siebie?".

- Na to wygląda.

Wieśniak stukał głową o kamienie jak szmaciana lalka. Powoli wracał do siebie, lecz wciąż był zbyt zamroczony, by dostrzec ostrze własnego miecza, kiwające się tuż przed jego twarzą niczym wahadło zegara.

- Ta trzecia opcja wydaje mi się być najbardziej kusząca.

„Dobra, daj już sobie spokój, odłóż ten cholerny szpikulec i daj mi wyjść. Słyszysz? Ej, Brak! Słyszysz mnie?! Do diabła, Brak! Zostaw ten miecz! BRAK!”.

Ciszę nocy przerwał piskliwy wrzask mężczyzny, rozchodzący się po okolicy jak powiew wiatru. Gdzieś zaczęły jazgotać psy, ale już po chwili wioskę na powrót ogarnął spokój.

- Ech, to nie był dobry pomysł. Mogliśmy wziąć ten miecz, a teraz.... Błech... Ale i tak było fajnie.

„Jesteś ohydny”.
Zgon jest najczęstszą przyczyną śmierci.

2
Karczmarz wyglądał na znudzonego, wodził nie do końca trzeźwym wzrokiem po gościach, tego wieczora całkiem licznych.


Rozbił bym te zdanie nie przecinkiem, a myślnikiem, jako, że zawierasz tutaj myśl (o stanie jego wzroku). Końcówka zawiera błąd - powinno być: licznie zgromadzonych. (pomijając kwestię wieczoru)


jutrzejszego wieczora
Ten wieczór, tego wieczoru...


Chłopak siedzący przy stoliku obok lady nawet nie drgnął resztą ciała, gdy jego noga w skórzanym
Rozumiem, że miało być napięcie, ale ze zdania wyszedł mały potworek. Najpierw poruszył nogą i pozostał w bezruchu (nie drgnął).


zaczęły szybować cokolwiek ostre sztućce
skąd to cokolwiek?


otoczony swoją drobną świtą
Poświatą... (świta to ludzie, np. straż, doradcy, itd. lub że np już świta = wstaje dzień)


W domach stojących nieopodal zamigotało światło. Najwyraźniej mieszkańcy nie tolerowali wariatów wrzeszczących do siebie późnym wieczorem
A to ci jasnowidze...




Karb zgiął się wpół, starając się złapać oddech
się, się...



już lepiej było by: Karb zgiął się wpół, próbując złapać oddech


ciało, trwający tak krótko, że był niemal niewyczuwalny
No taki ból, wydaje się być MEGA wyczuwalny - wszak to tysiąc szpilek wbijanych w ciało!


Jego gałki oczne poruszały się niemal tak szybko jak wargi
Mutant... doprawdy, mutant :) Gałki oczne są po stokroć szybsze od warg.



Wprowwdzenie do karczmy przypadło mi do gustu - za to opis tej "bójki" wydał się dziwny - nie wiem do teraz kto, co, komu. Pomysł z rozdwojeniem jaźni świeży, przez co czytało się znacznie przyjemniej - i jak na taki pomysł dobrze zrealizowany. Poza kilkoma błędami, nie ma się do czego przyczepić. W wymienionych błędach widzę brak wprawy w konsekwentnym budowaniu opowiadania.



Warsztatowo jest sprawnie. Jestem za :)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Ot, spora buda zbita z surowych desek, nad której drzwiami wisiał szyld "Duszony Bażant". Nazwa bynajmniej nie była nawiązaniem do pozycji w menu, jakie oferowała gospoda - po prostu poprzedzi właściciel, Umbr Bażant został uduszony podczas jakiejś bójki w tymże lokalu, a jego następca wykazał brak wyobraźni, nazywając gospodę tak, a nie inaczej.
Dobre.
bardziej zaszczycony odpoczynek
zasłużony
przedstawicielki płci pięknej
Bardzo wyświechtany zwrot. Bardzo, bardzo.
bo do brzydkich nie należał
Kolejny piękny na urodzie i umyśle bohater?

Po co komu wiedzieć, czy bohater jest niebrzydki? Ma zostać żigolakiem? Jeśli nie, zapomnij o tym i skup się na akcji, charakterze itd.
Ruszył drogą, z zapałem godnym lepszej sprawy kopiąc kamienie
Skróć tekst o 1/4, np wywal to, co wytłuszczone w tym tekście. To nie popycha akcji, nie jest niezbędne, nie jest ładne samo w sobie, aż dech zapiera, aż szkoda wyrzucić. Nie szkoda wyrzucić? To wyrzuć.
Gdzie twoi rodzice?!
Ach, ten postmodernizm :) Dobre.
Chłopak milczał, patrząc na niego z zainteresowaniem, które doprowadziło go do granicy dzielącej złość od szału.
Wywalamy zawsze, tyle ile się da następujące słowa:

który, że, było, był oraz zaimki.

Zdania skracamy. Nienawidzimy przecinków (czyli zdań złożonych) jak zarazy morowej.

Unikamy strony biernej oraz imiesłowów.

Popatrz na ten sam tekst po zmianach:

Chłopak milczał, zaciekawiony. Cienka granica dzieliła złość od szału.

Kolejny fragment musi być dynamiczny, trzeba wywalić wszystko, co spowalnia akcję. Popatrz:
Miecz przeciął powietrze tuż przed nosem młodzieńca, który nawet nie drgnął.

- Przepraszam... Czy pan ma dziś zły dzień? - zapytał z promiennym uśmiechem.

- Tak, do diabła! Mam zły dzień! Mam cholernie zły dzień!!!
Po skróceniu:

Miecz prawie obciął mu nos.

- Zły dzień?

- Tak, do diabła! Cholernie zły dzień! Mój i twój!


Co chcesz powiedzieć: prawie obciął mu nos. Sytuacja jest groźna. Miecz był blisko twarzy. Ale ostatecznie nic się nie stało. Chłopak to niezły chojrak, skoro po czymś takim pyta tylko: zły dzień?

Normalnie każdy by się rozpłakał, zaczął histeryzować, uciekać, albo kląć. Ale nie on. Nie musisz nic dopowiadać, jak on to powiedział. Niech wyobraźnia Czytelnika pracuje.

Przeciwieństwem chłodnego i opanowanego zachowania chłopaka jest histerycznie gniewna reakcja chłopa, dlatego zostawiłam mu prawie całą kwestię. Próbuje zagadać sytuację. Gdyby naprawdę chciał / umiał zabić - już dawno by to zrobił. Ale on tylko próbuje przestraszyć, stroszy piórka. Dlatego przeklina, krzyczy, jego zdania są krótkie i dynamiczne.
wybijając go z rytmu, który nadawał Karbowi wrażenie osoby opanowanej, pewnej siebie, niezłomnej, silnej
Nie opowiadaj, jaka jest postać. Pokaż ją w akcji. Zresztą, właśnie pokazałeś - kiedy chce, Karb jest opanowany, aż prowokujący. Nie przegadaj właśnie osiągniętego efektu.

Najgorszą rzeczą jaką możesz zrobić to wylistowanie cech. To zabija tekst. Lista przymiotników nie jest literaturą. To po prostu zbiór wyrazów.
Po ciele Karba rozeszło się przyjemne ciepło, które jednak po sekundzie zastąpił obezwładniający chłód, a potem ból tysiąca szpilek wbijających się w ciało, trwający tak krótko, że był niemal niewyczuwalny.
Kolejne za długie zdanie. Niewyczuwalny ból tysiąca szpilek? Sign, chcesz zrobić wrażenie na Czytelniku, czy nie?
Mógł zasiąść na mentalnym tronie
Nie zapytam. Nie zapytam. Nie chcę znać odpowiedzi.
Myśli "zmiennika" słyszał niezwykle rzadko. Ten jednak był idiotą...
Dobry temat - rozdwojenie jaźni, szaleństwo. Znakomita okazja do pokazania literackiego kunsztu. Nie psuj tego beznadziejnymi opisami i komentarzami narracyjnymi, które powodują, że to Czytelnik chce zakrzyknąć: czy to autor jest przy zdrowych zmysłach?
Albo wetknąć ten szpikulec tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę
Ty co? Panienka jesteś? W dupę mu wetknąć. Po prostu.

W dupę.

Zawsze patrz, kto mówi. W jakich okolicznościach. Do kogo. W jakim czasie jesteś. W jakiej sytuacji. Pisz tak, żeby to było żywe i prawdziwe.
Znaj łaskę pana. Kości, kark czy dupa?
O! O to mi chodzi!



Zmień sposób narracji poprzez wyraźne rozdzielenie Karba i tego drugiego. Tutaj jest na razie groch z kapustą, sama kursywa nie wystarczy.

Zrób plan do tego opowiadania. Serio radzę. Rozbierz go na punkty, jak w szkole i zobacz gdzie jest wprowadzenie do akcji, gdzie punkty zwrotne, gdzie finał, gdzie puenta zamykająca całe opowiadanie.

W tej chwili opowiadanie ma źle rozłożone akcenty i nie ma odpowiedniej dynamiki.



Masz dobry pomysł. Całkiem nieźle wyszło, ale tekst po napisaniu należy sczytać kilka razy i zredagować. Zrób to, a na pewno rezultat pozytywnie Cię zaskoczy.
w podskokach poprzez las, do Babci spieszy Kapturek

uśmiecha się cały czas, do Słonka i do chmurek

Czerwony Kapturek, wesoły Kapturek pozdrawia cały świat

4
Dzięki za te dwie weryfikacje... Nie wiem, czy smucić się czy może raczej cieszyć, że tylko dwie ^^

Oj, widzę, że moje nawet niewiele znaczące błędy tu nie przejdą... Warsztatu i bardziej rozwiniętych umiejętności z pewnością mi brakuję, ale wierzę (a wiara podobno czyni cuda...), że coś jeszcze ze mnie będzie. Cholera, trzeba się wziąć do roboty. świat jest pozbawiony taryfy ulgowej.

Czytam sobie weryfikacje... czytam, czytam... I zaczynam się zastanawiać, czy nerwowy rechot z własnych idiotycznych błędów jest normalny. Wątpię. ale rechoczę dalej. Obok ściana cierpliwie czeka, aż walnę w nią czymś z ewentualnej irytacji - w końcu nie doczekała się.

No proszę, to druga i trzecia uczciwa ocena, jakiej poddano jeden z moich projektów. Kamień spadł mi z serca, kiedy spostrzegłam, że sam pomysł nie został przywitany z politowaniem czy pukaniem się znacząco w czoło, bo od fantasy jak widzę się tu roi, więc trudno wyjść z czymś świeżym.

Ach, i serdeczne dzięki za masę rad. Spróbuję się do nich zastosować (taa, wiem, "nie próbuj, tylko to zrób").

Czy dobrze wyłapałam, że przeginam z nieumiejętnym "uładnianiem" tekstu na siłę...?
Zgon jest najczęstszą przyczyną śmierci.

5
Fantasjanie przybyłem na twe wezwanie.


Imię jest dla ciebie jak osobiste "ja". Tylko ty, nikt więcej - jesteś sobą. Prawda o tobie należy tylko do ciebie. Od ciebie zależy, jak ją wykorzystasz. Nazwisko zaś określa, do jakiej grupy należysz, jaką masz rodzinę, z jakiego rodu się wywodzisz. Po nim ludzie mogą cię rozpoznawać, wychwalać bądź szydzić. Imię i nazwisko razem świadczą o tym, kim jesteś. Skąd jesteś.
Hm, czy to wymaga komentarza? Myślę, że nie.

Moim zdaniem wiele z powtórzeń w tekście można uniknąć. Wystarczy zmienić budowę zdań, nie trzeba szukać synonimów. Zamiast powtarzać "imię i nazwisko" można na przykład napisać: "połączone świadczą..." czy inaczej.


Już wiesz, dlaczego chcesz poznać swoje imię?
Właśnie odpowiedzi na to pytanie zabrakło mi w tekście powyżej. Ledwo dotknęłaś tematyki, która określiłaby czytelnikowi dogłębnie dlaczego imię jest tak ważne. Chociaż może to tylko mi się wydawać. W końcu porzuciłem filozofię. Nie wiem.



Z racji tego, że poprzednicy wyłapali błędy ja nie będę tego robił. Nie chcę się powtarzać, a jestem zbyt leniwy dzisiaj, by co rusz zaglądać w posty powyżej i sprawdzać czy znalazłem coś czego inni nie zauważyli. Zresztą czas mnie goni.



Zuz ma rację, pomyśl nad wyraźniejszym podkreśleniem narracji. Miesza się czasem. To nie dobrze.



Póki, co to koniec. Wołają mnie.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

6
dobrze wyłapałam, że przeginam z nieumiejętnym "uładnianiem"


Czy dobrze? Nie sądzę! Uładnianie tekstu jest dobre tak długo, jak jest dla Ciebie naturalne - wówczas będziesz przekonywujący, szczery - ale jeżeli brak wprawy, łatwo przekroczyć granicę uładniania i wejść w strefę przekombinowania - Ty na szczęście balansujesz na linie, a nasze rady (mam nadzieję!) pozwolą Tobie pozostać po tej dobrej stronie, w trakcie gdy Twój warsztat nabierze kunsztu :)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

7
Sign pisze:Oj, widzę, że moje nawet niewiele znaczące błędy tu nie przejdą.




Mówiłem ci, że to jest tylko dla osób o mocnych nerwach :D
Bo lubię pisać.

8
Jako ambiwalentnego schizofrenika temat rozdwojenia jaźni wielce mnie zaciekawił ;). Jednak muszę przyznać, że zrealizowany jest bez polotu i dystansu. Nie czytało mi się dobrze, brakowało tego... czegoś. Jakiejś nieprzewidywalności, nowatorskich pomysłów. Do tego nieczytelna scena bójki. Zamist obgryzać pazkoncie zastanawiałem się jak Weber, co kto komu i za co :). Szkolny plan wydarzeń wydaje się być najrozsądniejszym wyjściem. Z tego tekstu da się wycisnąć coś lepszego ;).

Pozdrawiam.

Dodane po 4 minutach:

Tfu! Przperaszam, to nie Weber, a Martinus pisał o bójce :roll: . Od tej nauki posty zaczynają mi się zlewać :D.
These dreams in which I'm dying are the best I ever have.

I'd like to learn how to play irish melody on flute.

"Dreaming dreams no mortal ever dare to dream"
E.A. Poe "The Crow"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”