
Oj taak... Dobre, oklepane fantasy. Troszkę uproszczone; ja z reguły sobie upraszczam życie. Jak już mówiłam, projekcik młody i zabiedzony - v. 1.3 dopiero... No i tylko pierwsza część. Druga na razie leży z bebechami na wierzchu i czeka, aż poskładam ją do kupy (dobra kupa nie jest zła!).
Każdy projekt w innym stylu... Ten akurat luźny jak dresik kibica Legii (bez urazy)

No... Nie będę prosić o wyrozumiałość, i tak dobrze będzie, jak ktoś przeczyta

Imię jest dla ciebie jak osobiste "ja". Tylko ty, nikt więcej - jesteś sobą. Prawda o tobie należy tylko do ciebie. Od ciebie zależy, jak ją wykorzystasz. Nazwisko zaś określa, do jakiej grupy należysz, jaką masz rodzinę, z jakiego rodu się wywodzisz. Po nim ludzie mogą cię rozpoznawać, wychwalać bądź szydzić. Imię i nazwisko razem świadczą o tym, kim jesteś. Skąd jesteś. Jakie masz pochodzenie. A także, jak mają postrzegać cię inni.
Ludzie dążą do zdobywania coraz to nowej wiedzy. Uczą się od narodzin aż do samej śmierci, kiedy to dowiadują się, że ich życie podążało właśnie do niej. Ich największym pragnieniem jest poznanie samego siebie, lecz nie jest to możliwe. żaden człowiek nie jest w stanie odkryć tajemnic, które skrywa jego dusza.
Zadawaj sobie pytania, na które nie potrafisz wyczerpująco odpowiedzieć. Wiesz przecież, że odpowiedź ta z każdą sekundą ulega zmianom. Kim jestem? Dokąd zmierzam? Dlaczego?
Ale... Gdyby wiedza ta była dostępna... Do czego dążyłby umysł?
Tak więc, jeśli nie posiadasz własnego miana, jesteś nikim. Dla świata właściwie mógłbyś nie istnieć.
Już wiesz, dlaczego chcesz poznać swoje imię?
I.
Karczma stojąca na rozdrożach dróg prowadzących na północ do stolicy, na zachód w Białe Góry i na południe do wioski, której nikt nie trudził się nadać jakiejś nazwy, nie zasługiwała nawet na miano "karczmy". Ot, spora buda zbita z surowych desek, nad której drzwiami wisiał szyld "Duszony Bażant". Nazwa bynajmniej nie była nawiązaniem do pozycji w menu, jakie oferowała gospoda - po prostu poprzedzi właściciel, Umbr Bażant został uduszony podczas jakiejś bójki w tymże lokalu, a jego następca wykazał brak wyobraźni, nazywając gospodę tak, a nie inaczej. W przypadku tego miejsca określenie "przydrożna karczma" należało traktować jako "buda, w której co wieczór zbierają się męty z wioski i odważni lub głupi podróżni zmierzający do stolicy, by po wychyleniu paru mocniejszych trunków oddać się wątpliwej przyjemności brania udziału w typowej bójce".
Wnętrze nie prezentowało się lepiej niż reszta. Pomieszczenie było zadymione, oświetlały je nieliczne świece przytwierdzone do ścian. Ilość i sposób rozstawienia drewnianych stołów i ław sprawiała wrażenie, jakby właściciel koniecznie chciał doprowadzić swoich gości do frustracji. Lada na prawo od drzwi była wąska i pokryta warstewką kurzu oraz najróżniejszych zmieszanych trunków.
Stał za nią właściciel, skrobiąc się leniwie brudnymi paznokciami po równie brudnej, nieogolonej twarzy. Miał na sobie nieco za mały fartuch upstrzony różnokolorowymi plamami, za którego paskiem tkwił nóż o szerokim ostrzu, w domyśle przeznaczony do krojenia mięsa. Karczmarz wyglądał na znudzonego, wodził nie do końca trzeźwym wzrokiem po gościach, tego wieczora całkiem licznych. Widział wśród nich stałych klientów, kilku przejezdnych (można ich było łatwo rozpoznać po tym, że eksponowali swoją broń w nadziei, że nie zostaną zaatakowani) oraz dwóch czy trzech wielbicieli burd. W kącie siedziało kilku wyrostków, których jedyną rozrywką było obserwowanie bójek i kibicowanie brutalniejszej stronie konfliktu.
Ze wsi dobiegło stłumione bicie dzwonów na ratuszu. Karczmarz zastygł z palcem przy szczecinie na brodzie, obserwując klientów. Odległy, ale jednak dosłyszalny dźwięk oznaczający, że żony i dzieci zaczynają wracać do domów wywołał ogólną atmosferę napięcia. Teraz albo jutro. Jeśli w tym momencie się nie zacznie, będą musieli czekać do jutrzejszego wieczora, co w perspektywie pracy na polu lub w warsztacie nie było wcale tak miłe. Stali bywalcy patrzyli po sobie zmrużonymi oczami. Kto dziś zacznie? Kto rzuci jakiś temat? No dalej, nie mamy przecież całej nocy...
Jeden z przejezdnych wstał, nie mając pojęcia, że w takim momencie jest to równoznaczne z dźgnięciem śpiącego smoka wykałaczką w nozdrza. Ruszył do lady z pustym kuflem w ręce. Jego pierwszy błąd polegał na tym, że w ogóle podniósł się z miejsca. Drugi, że wybrał drogę pod ścianą, a nie środkiem karczmy. Trzeci, że nie patrzył pod nogi...
Chłopak siedzący przy stoliku obok lady nawet nie drgnął resztą ciała, gdy jego noga w skórzanym, wysokim bucie bezszelestnie wysunęła się do przodu. Bez zmrużenia oka sączył piwo, kiedy pechowiec zahaczył o jego stopę i runął jak długi. Kufel zatoczył piękny łuk w powietrzu i uderzył jednego z wielbicieli burd centralnie w twarz.
"Trafiony - zatopiony!".
Wówczas bardzo wiele rzeczy zaczęło dziać się w jednej chwili. Zachwyceni młodzieńcy w kącie nie wiedzieli, na czym zawiesić oko, aż do chwili, gdy po pomieszczeniu zaczęły fruwać najróżniejsze przedmioty i dla własnego bezpieczeństwa należało opuścić lokal lub przynajmniej schować się pod stołem.
Były dwie opcje - ozłocą go lub bardzo szybko zapomną, kto "uratował" wieczór. Pierwszą opcję po krótkim namyśle odrzucił - w promieniu dziesięciu kilometrów nie mogło być nawet grudki złota, miejscową walutą były zwykłe, miedziane monety lub zapłata w naturze. Ze względu na fakt, że teraz po karczmie zaczęły szybować cokolwiek ostre sztućce, postanowił czym prędzej opuścić ten budynek. Wstał i natychmiast padł na podłogę, a nad jego głową przeleciało ciśnięte z dużą siłą krzesło. Gdy kawałki drewna posypały się na wszystkie strony, odetchnął i ruszył biegiem do drzwi. Wypadł na zewnątrz z uczuciem, że właśnie uniknął śmierci lub kalectwa.
- Po co to zrobiłeś? - zapytał cicho, skrupulatnie otrzepując skórzana kurtkę z pyłu.
Wieczór powoli zaczął ustępować miejsca nocy. Księżyc unosił się wysoko w górze, otoczony swoją drobną świtą, błyszczącą niczym drobinki magicznej energii. świat okalał granatowy całun, dając jego mieszkańcom znak, że czas udać się na mniej lub bardziej zaszczycony odpoczynek.
"Ja? Przecież to ty podstawiłeś mu nogę. A poza tym nie udawaj, że ci się to nie podobało. Chciałeś, żeby coś zaczęło się dziać. Czułem to".
- Och, przymknij się.
"Nie 'przymknij się', tylko tak. Przede mną nic nie ukryjesz...".
- Zamknij się!
Jakaś kobieta przechodząca obok posłała mu podejrzliwe spojrzenie. No tak. Gadał do siebie, to musiało wyglądać dosyć dziwnie. Równie dobrze mógłby nagi biegać po głównym trakcie, uśmiechając się promiennie do każdego napotkanego podróżnego. Oczywiście przedstawicielki płci pięknej byłyby zachwycone takim widokiem, bo do brzydkich nie należał...
Ruszył drogą, z zapałem godnym lepszej sprawy kopiąc kamienie. Nie bardzo wiedział, dokąd właściwie powinien się udać. Miejsce noclegu stracił z chwilą, kiedy ten idiota podstawił nogę tamtemu...
"Jaki idiota, co?!".
- Cicho siedź - warknął, rozglądając się wokół w poszukiwania ściany lub drzewa, w które mógłby zacząć z frustracją uderzać głową.
"Nie waż się uszkadzać naszego ciała!".
- Mojego ciała.
"Naszego. Naszego. Naszego. Nasze...".
- ZAMKNIJ Tą SWOJą MENTALNą MORDę!
W domach stojących nieopodal zamigotało światło. Najwyraźniej mieszkańcy nie tolerowali wariatów wrzeszczących do siebie późnym wieczorem. Z jakiejś chałupy wyszedł mężczyzna - niesamowite, a jednak nie wszyscy w tym momencie rozwalali karczmę w drzazgi - z obnażonym mieczem w ręce. Rozejrzał się i jego ciskający gromy wzrok spoczął na chłopaku.
- Ty! - huknął i podszedł do niego, potrząsając groźnie bronią.
- Pan nie macha tak tym szpikulcem, bo zrobi sobie krzywdę - poradził uprzejmie młodzieniec.
Mężczyzna odruchowo spojrzał na ostrze, ale zaraz oprzytomniał i wywinął mieczem młynka, niemal odrąbując sobie lewą rękę.
- Obudziłeś mojego syna, gówniarzu! Teraz będzie się darł przez pół nocy! - ryknął z wściekłością - Kim ty jesteś, co? Jak się nazywasz? Gdzie twoi rodzice?!
- Nie mam rodziców - odparł urażonym tonem chłopak.
- Jak się nazywasz? - powtórzył już trochę spokojniej mężczyzna.
- Karb.
Człowiek patrzył na niego wyczekująco, a gdy młodzieniec nadal milczał z niewinną miną, brwi niebezpiecznie mu zadrgały.
- Karb iii...? - powiedział powoli, między jego oczami zaczęły tworzyć się głębokie zmarszczki.
Chłopak milczał, patrząc na niego z zainteresowaniem, które doprowadziło go do granicy dzielącej złość od szału. Miecz przeciął powietrze tuż przed nosem młodzieńca, który nawet nie drgnął.
- Przepraszam... Czy pan ma dziś zły dzień? - zapytał z promiennym uśmiechem.
- Tak, do diabła! Mam zły dzień! Mam cholernie zły dzień!!!
W tym momencie sytuacja przestała być zabawna. Karb cofnął się do tyłu i tylko dzięki temu nie stracił głowy. Zacisnął zęby.
"A mówiłem, żeby kupić ten sztylet. Ale nie, ty żałowałeś kilku sztuk srebra...".
- Nie teraz! - zawołał ze złością młodzieniec, uchylając się przed następnym ciosem.
Nienawidził tego. Zawsze musiał zaczynać te swoje gadki w najmniej odpowiedniej chwili, wybijając go z rytmu, który nadawał Karbowi wrażenie osoby opanowanej, pewnej siebie, niezłomnej, silnej. Z tych cech chyba tylko pewność siebie nie mijała się z prawdą. Z opanowanie miał akurat tyle wspólnego, co miecz świszczący mu właśnie przed nosem z trzymającym go wieśniakiem.
"Wszystko słyszałem! Wiesz co? Jeśli nie ty nie chcesz, to ja bardzo chętnie się nim zajmę...".
Co za kuszący szept... Gnojek, wiedział, jakiego tonu użyć.
- Mówiłem, żebyś się zamknął, tak? - warknął i syknął z bólu, gdy ostrze zahaczyło o jego rękawicę i rozcięło ją.
"Skupiłbyś się chociaż".
Karb otworzył usta, by wyrzucić z siebie potok przekleństw w różnych językach, lecz w tym momencie odezwał się mężczyzna:
- Gadasz sam do siebie? Nie jesteś chyba zdrowy na umyśle, co? - na jego wargi wpełzł pogardliwy uśmiech. Jeśli odda w ręce straży obłąkanego nadającego się jednak do pracy, z pewnością wpadnie kilka groszy...
- Można to tak ująć - odparł z rezerwą Karb.
"Ach, teraz będziesz go zabawiać rozmową? Może byś tak chociaż spróbował uważać na nasze ciało?!".
- MOJE ciało!
Wieśniak nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji. Nagle skoczył do przodu i uderzył kolanem w brzuch chłopaka. Karb zgiął się wpół, starając się złapać oddech.
"Zrób coś, do cholery, albo daj mi działać!!! Ma nas zabić jakiś chłop?".
- Cicho!
Karb przetoczył się w bok, unikając dziwnie szybkich ciosów mężczyzny. W oczach wieśniaka widać było pożądliwe błyski srebrnych monet, które były tuż-tuż. Chłopak zamrugał, starając się oddzielić głosy otoczenia od pozbawionego sensu zlepka ponaglających okrzyków rozbrzmiewających pod czaszką. Jego oddech przyspieszył, bolały go przeciążone mięśnie. A najgorsze było to...
- Dobra. Niech ci będzie. Załatw to.
....że ani trochę nie chciało mu się walczyć.
W umyśle rozbrzmiał tryumfalny śmiech. Po ciele Karba rozeszło się przyjemne ciepło, które jednak po sekundzie zastąpił obezwładniający chłód, a potem ból tysiąca szpilek wbijających się w ciało, trwający tak krótko, że był niemal niewyczuwalny. Potem wszystko ustało, ucichły też słowa miotające się po mózgu jak ptaki zamknięte w klatce.
Karb był już wewnątrz. Mógł zasiąść na mentalnym tronie, założyć nogę na nogę i obserwować wyczyny swojego drugiego "ja". Czymkolwiek ono było.
- Jak dawno nie byłem na zewnątrz! - uśmiechnęło się promiennie, wyłamując sobie palce z głośnym chrupnięciem.
"Jakieś piętnaście minut temu w karczmie miałeś okazję 'być na zewnątrz' ", zauważył chłodno Karb. Nigdy nie przepadał za Tą stroną swojego umysłu - czarną bezkresną przestrzenią, którą mógł jedynie wypełnić swoim głosem. Myśli "zmiennika" słyszał niezwykle rzadko. Ten jednak był idiotą...
- To też słyszałem - zachichotało, po czym spojrzało na nieco zbitego z tropu wieśniaka, którego uwadze nie mogła ujść nagła zmiana na twarzy chłopaka - No i co by tu teraz z tobą zrobić? Hmm?
Miecz przeciął powietrze na wysokości jego szyi, lecz młodzieniec obrócił się w miejscu, unikając ostrza i niemal równocześnie łapiąc mężczyznę za nadgarstek. ścisnął tak mocno, że chłop wydał z siebie zduszony jęk, a broń z donośnym brzdękiem uderzyła o bruk.
- Mógłbym na przykład po kolei łamać ci każdą kosteczkę ręki - powiedziało rozmarzonym tonem, szarpnięciem powalając mężczyznę na ziemię - Albo złamać kark. Albo wetknąć ten szpikulec tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę... Karb, jakieś propozycje?
W tym momencie Karb z pewnością machnąłby ręką, gdyby tylko ona istniała. "A rób sobie, co chcesz".
Zmarszczyło brwi i zrobiło obrażoną minę.
- Bez łaski - burknęło i wbiło przeszywające spojrzenie w kompletnie zdezorientowanego wieśniaka - Daję ci wybór, kolego. Znaj łaskę pana. Kości, kark czy dupa?
Mężczyzna zaczął otwierać i zamykać usta z taką prędkością, że Karb wcale by się nie zdziwił, gdyby za chwilę usłyszeli trzask szczęki.
- Kim ty do cholery jesteś? - wymamrotał, szukając wzrokiem miecza. Jego gałki oczne poruszały się niemal tak szybko jak wargi.
- Jestem LEPSZą stroną tego tutaj - chłopak popukał się w czoło - No to jak?
Nie czekając na odpowiedź pochylił się, by chwycić rękojeść miecza. W tym samym momencie chłop w ostatniej próbie pokonania przeciwnika rzucił się do broni i dzięki temu zarobił pięścią między oczy.
"Brak, tylko proszę cię, zachowaj chociaż jakieś pozory dobrego gustu...".
- Nie nazywaj mnie tak. Ot, wymyśliłeś imię, przekręcając swoje - powiedział z lekceważeniem chłopak, odciągając nieruchomego wieśniaka za róg najbliższego budynku.
"Nie moja wina, że wyszło akurat słowo symbolizujące poziom twojego umysłu".
- No wiesz, mój umysł jest także TWOIM.
"Hmm... Więc właśnie zadrwiłem z samego siebie?".
- Na to wygląda.
Wieśniak stukał głową o kamienie jak szmaciana lalka. Powoli wracał do siebie, lecz wciąż był zbyt zamroczony, by dostrzec ostrze własnego miecza, kiwające się tuż przed jego twarzą niczym wahadło zegara.
- Ta trzecia opcja wydaje mi się być najbardziej kusząca.
„Dobra, daj już sobie spokój, odłóż ten cholerny szpikulec i daj mi wyjść. Słyszysz? Ej, Brak! Słyszysz mnie?! Do diabła, Brak! Zostaw ten miecz! BRAK!”.
Ciszę nocy przerwał piskliwy wrzask mężczyzny, rozchodzący się po okolicy jak powiew wiatru. Gdzieś zaczęły jazgotać psy, ale już po chwili wioskę na powrót ogarnął spokój.
- Ech, to nie był dobry pomysł. Mogliśmy wziąć ten miecz, a teraz.... Błech... Ale i tak było fajnie.
„Jesteś ohydny”.