Natura przygody

1
Tekst na oparty faktach, pisany kilka dni po wydarzeniach. Od początku mam problem z zatytułowaniem go, bo jest za bardzo "rozlazły" - dotyka mnóstwa tematów. Wcześniej nazywał się "W zaułkach", a obecny tytuł powstał przy mojej ostatniej korekcie, przed chwilą i chyba w miarę dobrze oddaje jego charakter. Nie mniej będę wdzięczny za sugestie również w tej kwestii.
Swoją drogą mijają już lata od kiedy umieszczałem tutaj teksty. Przystopowałem trochę ze swoimi pisarskimi pasjami, teraz trzeba wygrzebać perełki i poszukać motywacji do dalszego tworzenia światów :)
Mam nadzieję, że dostarczę jakiegoś rodzaju przyjemności. Zapraszam do czytania i zbesztania.

(Zedytowałem nazwę tematu, bo rozeszła się na dwie linijki. Teraz gatunek jest w opisie.)



___NATURA PRZYGODY
___Przemków, 9/10 VIII 2009


___Jestem bytem ulotnym. Na wpół widzialnym, na wpół tylko należącym do rzeczywistości, do świata przyziemnego i codziennego. Na wpół człowiekiem, skorupą ciała.
___Nie moje miejsce w społeczeństwie materiałów i dotrzymanych obietnic, sformalizowanych religii, terminów i dokładności. Jestem ogniem wewnętrznym; myślą i fantazją, chmurą wspomnień i feerią emocji. To, co wartościowe, jest tym, co nierzeczywiste. Niespełnione marzenie jest zawsze najpiękniejsze. Młodzieńcza naiwność to największa cnota.
___Lubię poznawać rzeczywistość. Lubię poznawać ludzi, badać ich charaktery i zachowania. Moim celem jest wzbogacenie wyobraźni. Sądzę, że to jedyny sensowny cel dla kogoś takiego. Po prostu – a jakież to kapitalistyczne i popularne dzisiaj – jestem egoistą, który dąży do bogactwa.

___Zadręczam Cię skrajnie naiwnymi i naiwnie indywidualnymi historiami. Męczę rozciągłymi refleksjami podejrzanej treści i rozmytymi pośród linijek wywodami.
___Tym razem moja flegmatyczna katarynka zagra coś o niezbyt odległej w czasie i przestrzeni wyprawie. Nagle przerwanej, nim nawet osiągnęła połowę zamierzonej drogi. A wydarzyło się to w mieście, będącym niejako ziszczeniem marzeń; w prawdziwym Drohobyczu, którego, ani naziści, ani staliniści nie tknęli plugawymi rękoma. Nad śniącymi kamieniczkami unosił się wtedy duch przygody. I ziewał, przyzwyczajony do zmurszałego piękna dawnej stylistyki.

___Przez mgłę jeszcze widzę to miasto. Przez mgłę wieczorną przenika brukowana uliczka, której koniec rozpływa się w ciepłych barwach latarni.
___Podróżuję z przyjaciółmi.
___Jesteśmy u bram – pierwsze budynki na lewo, na prawo. Wkraczamy do tego obcego świata. I widzimy go takim, jakim chcemy go widzieć. Spacerujemy po zaułkach ciemnej, brudnej i fantastycznej myśli. Coraz głębiej i głębiej – kierujemy się do serca miasta. Stopami dotykamy historii, chadzamy na skróty przez wieki, a przed księżycowym światłem chowamy się po wnękach czasu. Mijamy strzeliste kościoły i cerkwie, domy o brudnych i prostych fasadach, sklepiki z bezbarwnymi szyldami, masywne arkady, sukiennice i budynek poczty, jak zameczek o lakierowanych cegłach. A wszystko to pod czarnym i ciężkim niebem.
___W końcu - nietrzeźwi, zamroczeni, o chwiejnych nogach – przystajemy by odetchnąć na podłużnym rynku. Obserwujemy siebie nawzajem w samym centrum marzenia, pośród tych brunatnych kamienic. A potem skręcamy w boczną ulicę, schodzimy w dół, w głąb wyobrażenia, poniżej poziomu tego uwiązanego, zatrzymanego w czasie snu.
___To mało. Oczekujemy więcej, bo dobrze znamy naturę przygody. Otóż gdy wszystko zmierza ku dobrze poznanemu końcowi i układa się w wyraźny, z góry założony plan, gdy świadomie zbaczasz z oświetlonego placu – choćby w labirynt – ale z nitką w ręku, z zamiarem powrotu – popadasz w rutynę. Zaczynasz ziewać, ze znużenia siadasz na krawężniku, potem kładziesz się na ciepłej, wilgotnej ulicy, by mocniej zasnąć i pogmatwać to, co dokoła; bo wciąż ci mało i doskonale o tym wiesz. Prawdziwa przygoda natomiast, rodzi się bez twojej wiedzy. Należy bez możliwości odwrotu zapuścić się w boczne uliczki, zerwać nić, odciąć się od bezpiecznych pieleszy. Cel jest nieważny. Liczy się nieodpowiedzialność. Terminy i założenia należy nieświadomie zostawić w szufladzie.
___I tym razem tak było. Zerwaliśmy z rozsądkiem. Przygoda się narodziła, z walącym sercem wyrwała do przodu; wyzwoliła prawdziwe emocje.
___Zdarza się jednak, że przygoda – to ożywione w naszej, fizycznej przestrzeni marzenie – przeskoczy pewne granice, wybiegnie poza fantastyczne miasto, poza tereny dla niej zarezerwowane i jej sprzyjające. Wtedy tragicznie uprzedza do siebie, w idiotycznym akcie samobójstwa – zabija marzenie. Oto noc, w której umarły czyjeś marzenia.

___Wydarzyło się to na jednym z wielu skrzyżowań w pajęczej arterii uliczek; w miejscu, gdzie malutka obwodnica miejska rozdzielała się – jedną odnogą wpadała do rynku, a drugą ciągnęła między domkami o niewielkich ogrodach. Na skos przecinała ją mniejsza uliczka.
___Było nas troje. Ich dwóch. Zbliżyli się, jak ja stałem w cieniu. Po prostu – opuściłem przyjaciół, oddaliłem się trochę, a kiedy wracałem – pojawili się tamci. Jeszcze gdy szedłem, ta dziwna, przerośnięta przygoda osiągnęła apogeum. Ktoś został uderzony. Ktoś odskoczył. Ja stałem pomiędzy wszystkimi – niezauważony. I choć trwało to jedną chwilkę – wydawało mi się, że czekam długo, że mogę spokojnie obserwować. A czekałem na akcję, na działanie bezpośrednio wymierzone we mnie, tak aby instynkt rozkazał uciekać.
___Zamiast tego zobaczyłem oczy jednego z nich. To był pasożyt naszego snu, pomiot rzeczywistości, strażnik smutnej twarzy, który kosi wszystko, co wyrośnięte ponad przeciętność. Miał twarde i tępe spojrzenie.
___Po chwili puściłem się biegiem po skośnej uliczce, w stronę rynku. Wiem, że każdy z nas ruszył w inną stronę.
___Gdy byłem już na oświetlonym chodniku, gdy mogłem w miarę spokojnie miotać wzrokiem po surowych kamienicach, do głosu doszło sumienie. „Czy to sprawiedliwe?” Maszerowałem nerwowo. „Czy z nimi wszystko w porządku?” Chciałem coś zrobić. Chciałem dzwonić, chciałem uciec. Chciałem szukać swoich.
___Ostatecznie nie zrobiłem nic. A co mogłem? Z pędzącym sercem, ale już wolniejszym krokiem obszedłem tylko kilka uliczek.
___Dużo później, siedząc w ciepłym samochodzie usłyszałem, że I. wybiegł poza miasto, potem ukrył się w ciemności pól, w rowie i wyczekiwał kopniaków. Słyszał tamtych, ale go nie znaleźli. Miał szczęście. Usłyszałem też… nie, zobaczyłem, że E. ucierpiał najbardziej. Tak naprawdę ucierpiał jako jedyny, a to oczywiście ściągnęło na mnie oraz I. całe pomyje sumienia. Skończyło się dość dobrze - stwierdziłem, że nie ma tu winy. Jednak te dociekania, cała ta dyskusja z I., to temat na zupełnie inną opowieść (która, swoją drogą, pewnie nigdy nie powstanie, a jej wspomnienie zleje się ze wspomnieniami innych dyskusji).

___Taka była przygoda tej zwyczajnej sierpniowej nocy. Przygoda, której oczekiwałem, ale absolutnie się nie spodziewałem; przygoda, która wyrwała się daleko poza stosowne granice.
___To był morderczy bieg ze szczytów marzeń na samo dno rzeczywistości. Instynktowna ucieczka przed drapieżnikami. Teraz wiem, że na dnie umysłu, w rynsztokach podświadomości zagnieździła się stara, robacza królowa. Jej plemię kąsa nas, gdy się za bardzo oddalamy; szczypie, by wybudzić. Nie sposób wykrzewić tego plugastwa ogniem, ani alkoholem. Jest częścią człowieka.
___Wszystkie nasze myśli, wyobrażenia i schizofrenie z natury toczone są zarazkami rzeczywistości. Sny są w niej zakorzenione, paranoiczne wizje i podróże w głąb jaźni, sztuka, poezja, muzyka i magia – wszystkie nawiązują do codzienności, zapętlają się na zwykłej, okrągłej ziemi, choćby cienkimi stróżkami miały wystrzeliwać nawet do odległych galaktyk... Zawsze wracają.
___Zresztą, prawdę mówiąc, wydaje się to sensowne. Tak jak żyjąc bez cierpienia nie docenilibyśmy rozkoszy, tak samo marząc bez realizmu nie moglibyśmy pojąć mistycznego uroku nierealizmu i jego wyższości. Kto wie, czy mógłby w ogóle istnieć, czy nie stał by się po prostu nową rzeczywistością – gruntem pod stopami człowieka nie przykutego do zwykłej ziemi? A wtedy priorytety musiałyby się odwrócić i cenna dla niego byłaby rzeczywistość.
___Przecież wiadome i udowodnione jest, że gdy dajemy upust kolejnym ambicjom i osiągamy kolejne cele, zapominamy jak to jest śnić o nich; śnimy coraz mniej, coraz rzadziej i niechętnie oddalamy się od realizmu.
___Czasem jednak zostajemy brutalnie wyrwani z tamtego świata. To bolesne, nieprzyjemne i często sprawia, że nie chcemy wracać. Często rzutuje na nasz dalszy żywot, ten wyobrażony, niejako zuboża go i zniechęca do niego. Dla mnie jednak marzenie pozostaje żywe, co najwyżej uśpione w cieniu szarej, betonowej „kamienicy”.

___Milknę, przerywam pisanie, a mechanizm myślowej katarynki zwalnia. Historia to pospolita, opowieść jakich wiele w życiu młodego. Zabrakło może używek i przekleństw, fizjologicznego podejścia do życia, lecz to kwestia przemilczeń. Może nadmiar tu określeń mistycznych i wyniosłej filozofii, lecz to próba zabarwienia życia odartego z wielkich emocji, próba nadania sensu małym wydarzeniom, które przerywają naturalny ciąg zdarzeń.
___Starałem się przejrzyście przedstawić własne badania. I starałem się nie kłamać.
Ostatnio zmieniony pn 12 mar 2012, 21:14 przez Set Sorenquist, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Set Sorenquist pisze:Może nadmiar tu określeń mistycznych i wyniosłej filozofii, lecz to próba zabarwienia życia odartego z wielkich emocji, próba nadania sensu małym wydarzeniom, które przerywają naturalny ciąg zdarzeń.
Ten cytat idelanie oddaje charakter utworu.

Ładnie operujesz językiem, stosujesz dużo zamienników, zaciekawiasz. Ale tekst jest pozbawiony emocji, flegmatyczny, płynie się po nim wzrokiem, nie pożera go. To niekoniecznie musi być wada. Zabrakło mi żywego bohatera, w którego mogłabym się wczuć, na którym by mi zależało. On tymczasem przelał się przeze mnie i nieważne były dla mnie jego przeżycia - ja płynęłam w swoich myślach i dociekaniach.
Filozoficznie i językowo tekst bardzo ładny.
Miało nie być akcji i emocji, można na to narzekać, ale jeśli taki był zamiar autora, można mu tylko pogratulować, że udało się osiągnąć cel.
Z chęcią przeczytałabym coś Twojego z żywszą akcją.
Pozdrawiam!

3
Dziękuję bardzo za opinię.
Niewielka ilość akcji, a właściwie potraktowanie fabuły tylko jako pretekstu do snucia rozważań było zamierzone, ostatnio trochę z tym eksperymentuję i zastanawiam się na ile mi wychodzi.
W najbliższym czasie nie umieszczę niczego zbyt ożywionego, ale zapraszam do mojego tekstu "Koniec świata", który opublikowałem tu prawie cztery lata temu (to już tyle minęło?!). Łączy wartką akcję z refleksjami, ponadto został bardzo ciepło przyjęty, więc myślę, że i Tobie się spodoba.

4
Spacerujemy po zaułkach ciemnej, brudnej i fantastycznej myśli.
Tego nie zrozumiałam.
A potem skręcamy w boczną ulicę, schodzimy w dół, w głąb wyobrażenia, poniżej poziomu tego uwiązanego, zatrzymanego w czasie snu.
O jakim śnie piszesz?

Podoba mi się twój tekst. Bardzo poetycki, pełen obrazów, metafor, choć chodzi o zwykłą bójkę na ulicy. Nie pasują mi tylko rozważania o marzeniach i realizmie pod koniec tekstu, sprawiają wrażenie doczepionych do reszty.

5
Ładnie operujesz słowem, płynnie wszystko opisujesz. Tekst był jednak dla mnie bardziej niż przemyśleniami to plątaniną obrazów. Zazwyczaj ładnych obrazów, plastycznych metafor i porównań, co do których raczej nie miałam większych zastrzeżeń. Z warstwy myślowej nie umiałabym jednak powtórzyć chyba ani jednej rzeczy. No może przesadzam, coś tam zostało, ale raczej luźne wrażenie, niż jakaś treść bardziej filozoficzna.

Czytało się przyjemnie. Ciekawy sposób przedstawienia zwykłego, brutalnego zdarzenia, ale do mnie poza warstwą estetyczną bardzo słabo dotarł. Niemniej podobało mi się.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

6
Tekst jest bardzo fajny od strony słów i znaczeń, ale... brak tu jednostajnej melodii. Mam wrażenie, że każde zdanie napisałeś na osobnej kartce, a potem kliknąłeś - "suma" - i powstał tekst.

Melodia.
To podstawa.

Bez niej, nawet genialny tekst, nie będzie nadawał się do druku. Oko musi mieć przed sobą estetycznie skonstruowany tekst, a więc uporządkowaną architekturę znaków, które posiadają swój własny rytm i matematycznie wyważony takt.

Bum cyk cyk. Bum cyk cyk...

Wsłuchaj się w swoje ciało. To w nim zapisana jest "twoja" melodia. Możesz wsłuchiwać się w inne, ale to nie zda egzaminu na dłuższą metę. Twój rytm, to wypadkowa Twoich procesów fizjologicznych.

Są różne style: nerwowe, flegmatyczne, krótkozdaniowe, długozdaniowe, relaksujące, spazmatyczne...
Ale!
Wszystkie one - u profesjonalnych pisarzy - mają swój rytm. Piękny, akceptowalny dla oka rytm.

Ja go nie posiadam w stopniu bezbłędnym, ale wiem, że profesjonalni pisarze, posługują się nim bezbłędnie.
Sięgam po Gomrowicza - jest.
Po Lema - jest.
Witkacego (oj tak, nawet ten nieskoordynowany i spazmatyczny wariat ma swój własny - uporządkowany! - rytm) - jest.

Bez tego nie ma prawdziwego pisarstwa.
Powodzenia.

I pamiętaj - każda pomyłka jest błogosławieństwem. Ciągle się uczysz. Nigdy nie wstydź się swoich błędów. Nawet jeśli będą się... śmiali (?)... śmiać (?).
Każda pomyłka, to jakieś doświadczenie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”