Swoją drogą mijają już lata od kiedy umieszczałem tutaj teksty. Przystopowałem trochę ze swoimi pisarskimi pasjami, teraz trzeba wygrzebać perełki i poszukać motywacji do dalszego tworzenia światów

Mam nadzieję, że dostarczę jakiegoś rodzaju przyjemności. Zapraszam do czytania i zbesztania.
(Zedytowałem nazwę tematu, bo rozeszła się na dwie linijki. Teraz gatunek jest w opisie.)
___NATURA PRZYGODY
___Przemków, 9/10 VIII 2009
___Jestem bytem ulotnym. Na wpół widzialnym, na wpół tylko należącym do rzeczywistości, do świata przyziemnego i codziennego. Na wpół człowiekiem, skorupą ciała.
___Nie moje miejsce w społeczeństwie materiałów i dotrzymanych obietnic, sformalizowanych religii, terminów i dokładności. Jestem ogniem wewnętrznym; myślą i fantazją, chmurą wspomnień i feerią emocji. To, co wartościowe, jest tym, co nierzeczywiste. Niespełnione marzenie jest zawsze najpiękniejsze. Młodzieńcza naiwność to największa cnota.
___Lubię poznawać rzeczywistość. Lubię poznawać ludzi, badać ich charaktery i zachowania. Moim celem jest wzbogacenie wyobraźni. Sądzę, że to jedyny sensowny cel dla kogoś takiego. Po prostu – a jakież to kapitalistyczne i popularne dzisiaj – jestem egoistą, który dąży do bogactwa.
___Zadręczam Cię skrajnie naiwnymi i naiwnie indywidualnymi historiami. Męczę rozciągłymi refleksjami podejrzanej treści i rozmytymi pośród linijek wywodami.
___Tym razem moja flegmatyczna katarynka zagra coś o niezbyt odległej w czasie i przestrzeni wyprawie. Nagle przerwanej, nim nawet osiągnęła połowę zamierzonej drogi. A wydarzyło się to w mieście, będącym niejako ziszczeniem marzeń; w prawdziwym Drohobyczu, którego, ani naziści, ani staliniści nie tknęli plugawymi rękoma. Nad śniącymi kamieniczkami unosił się wtedy duch przygody. I ziewał, przyzwyczajony do zmurszałego piękna dawnej stylistyki.
___Przez mgłę jeszcze widzę to miasto. Przez mgłę wieczorną przenika brukowana uliczka, której koniec rozpływa się w ciepłych barwach latarni.
___Podróżuję z przyjaciółmi.
___Jesteśmy u bram – pierwsze budynki na lewo, na prawo. Wkraczamy do tego obcego świata. I widzimy go takim, jakim chcemy go widzieć. Spacerujemy po zaułkach ciemnej, brudnej i fantastycznej myśli. Coraz głębiej i głębiej – kierujemy się do serca miasta. Stopami dotykamy historii, chadzamy na skróty przez wieki, a przed księżycowym światłem chowamy się po wnękach czasu. Mijamy strzeliste kościoły i cerkwie, domy o brudnych i prostych fasadach, sklepiki z bezbarwnymi szyldami, masywne arkady, sukiennice i budynek poczty, jak zameczek o lakierowanych cegłach. A wszystko to pod czarnym i ciężkim niebem.
___W końcu - nietrzeźwi, zamroczeni, o chwiejnych nogach – przystajemy by odetchnąć na podłużnym rynku. Obserwujemy siebie nawzajem w samym centrum marzenia, pośród tych brunatnych kamienic. A potem skręcamy w boczną ulicę, schodzimy w dół, w głąb wyobrażenia, poniżej poziomu tego uwiązanego, zatrzymanego w czasie snu.
___To mało. Oczekujemy więcej, bo dobrze znamy naturę przygody. Otóż gdy wszystko zmierza ku dobrze poznanemu końcowi i układa się w wyraźny, z góry założony plan, gdy świadomie zbaczasz z oświetlonego placu – choćby w labirynt – ale z nitką w ręku, z zamiarem powrotu – popadasz w rutynę. Zaczynasz ziewać, ze znużenia siadasz na krawężniku, potem kładziesz się na ciepłej, wilgotnej ulicy, by mocniej zasnąć i pogmatwać to, co dokoła; bo wciąż ci mało i doskonale o tym wiesz. Prawdziwa przygoda natomiast, rodzi się bez twojej wiedzy. Należy bez możliwości odwrotu zapuścić się w boczne uliczki, zerwać nić, odciąć się od bezpiecznych pieleszy. Cel jest nieważny. Liczy się nieodpowiedzialność. Terminy i założenia należy nieświadomie zostawić w szufladzie.
___I tym razem tak było. Zerwaliśmy z rozsądkiem. Przygoda się narodziła, z walącym sercem wyrwała do przodu; wyzwoliła prawdziwe emocje.
___Zdarza się jednak, że przygoda – to ożywione w naszej, fizycznej przestrzeni marzenie – przeskoczy pewne granice, wybiegnie poza fantastyczne miasto, poza tereny dla niej zarezerwowane i jej sprzyjające. Wtedy tragicznie uprzedza do siebie, w idiotycznym akcie samobójstwa – zabija marzenie. Oto noc, w której umarły czyjeś marzenia.
___Wydarzyło się to na jednym z wielu skrzyżowań w pajęczej arterii uliczek; w miejscu, gdzie malutka obwodnica miejska rozdzielała się – jedną odnogą wpadała do rynku, a drugą ciągnęła między domkami o niewielkich ogrodach. Na skos przecinała ją mniejsza uliczka.
___Było nas troje. Ich dwóch. Zbliżyli się, jak ja stałem w cieniu. Po prostu – opuściłem przyjaciół, oddaliłem się trochę, a kiedy wracałem – pojawili się tamci. Jeszcze gdy szedłem, ta dziwna, przerośnięta przygoda osiągnęła apogeum. Ktoś został uderzony. Ktoś odskoczył. Ja stałem pomiędzy wszystkimi – niezauważony. I choć trwało to jedną chwilkę – wydawało mi się, że czekam długo, że mogę spokojnie obserwować. A czekałem na akcję, na działanie bezpośrednio wymierzone we mnie, tak aby instynkt rozkazał uciekać.
___Zamiast tego zobaczyłem oczy jednego z nich. To był pasożyt naszego snu, pomiot rzeczywistości, strażnik smutnej twarzy, który kosi wszystko, co wyrośnięte ponad przeciętność. Miał twarde i tępe spojrzenie.
___Po chwili puściłem się biegiem po skośnej uliczce, w stronę rynku. Wiem, że każdy z nas ruszył w inną stronę.
___Gdy byłem już na oświetlonym chodniku, gdy mogłem w miarę spokojnie miotać wzrokiem po surowych kamienicach, do głosu doszło sumienie. „Czy to sprawiedliwe?” Maszerowałem nerwowo. „Czy z nimi wszystko w porządku?” Chciałem coś zrobić. Chciałem dzwonić, chciałem uciec. Chciałem szukać swoich.
___Ostatecznie nie zrobiłem nic. A co mogłem? Z pędzącym sercem, ale już wolniejszym krokiem obszedłem tylko kilka uliczek.
___Dużo później, siedząc w ciepłym samochodzie usłyszałem, że I. wybiegł poza miasto, potem ukrył się w ciemności pól, w rowie i wyczekiwał kopniaków. Słyszał tamtych, ale go nie znaleźli. Miał szczęście. Usłyszałem też… nie, zobaczyłem, że E. ucierpiał najbardziej. Tak naprawdę ucierpiał jako jedyny, a to oczywiście ściągnęło na mnie oraz I. całe pomyje sumienia. Skończyło się dość dobrze - stwierdziłem, że nie ma tu winy. Jednak te dociekania, cała ta dyskusja z I., to temat na zupełnie inną opowieść (która, swoją drogą, pewnie nigdy nie powstanie, a jej wspomnienie zleje się ze wspomnieniami innych dyskusji).
___Taka była przygoda tej zwyczajnej sierpniowej nocy. Przygoda, której oczekiwałem, ale absolutnie się nie spodziewałem; przygoda, która wyrwała się daleko poza stosowne granice.
___To był morderczy bieg ze szczytów marzeń na samo dno rzeczywistości. Instynktowna ucieczka przed drapieżnikami. Teraz wiem, że na dnie umysłu, w rynsztokach podświadomości zagnieździła się stara, robacza królowa. Jej plemię kąsa nas, gdy się za bardzo oddalamy; szczypie, by wybudzić. Nie sposób wykrzewić tego plugastwa ogniem, ani alkoholem. Jest częścią człowieka.
___Wszystkie nasze myśli, wyobrażenia i schizofrenie z natury toczone są zarazkami rzeczywistości. Sny są w niej zakorzenione, paranoiczne wizje i podróże w głąb jaźni, sztuka, poezja, muzyka i magia – wszystkie nawiązują do codzienności, zapętlają się na zwykłej, okrągłej ziemi, choćby cienkimi stróżkami miały wystrzeliwać nawet do odległych galaktyk... Zawsze wracają.
___Zresztą, prawdę mówiąc, wydaje się to sensowne. Tak jak żyjąc bez cierpienia nie docenilibyśmy rozkoszy, tak samo marząc bez realizmu nie moglibyśmy pojąć mistycznego uroku nierealizmu i jego wyższości. Kto wie, czy mógłby w ogóle istnieć, czy nie stał by się po prostu nową rzeczywistością – gruntem pod stopami człowieka nie przykutego do zwykłej ziemi? A wtedy priorytety musiałyby się odwrócić i cenna dla niego byłaby rzeczywistość.
___Przecież wiadome i udowodnione jest, że gdy dajemy upust kolejnym ambicjom i osiągamy kolejne cele, zapominamy jak to jest śnić o nich; śnimy coraz mniej, coraz rzadziej i niechętnie oddalamy się od realizmu.
___Czasem jednak zostajemy brutalnie wyrwani z tamtego świata. To bolesne, nieprzyjemne i często sprawia, że nie chcemy wracać. Często rzutuje na nasz dalszy żywot, ten wyobrażony, niejako zuboża go i zniechęca do niego. Dla mnie jednak marzenie pozostaje żywe, co najwyżej uśpione w cieniu szarej, betonowej „kamienicy”.
___Milknę, przerywam pisanie, a mechanizm myślowej katarynki zwalnia. Historia to pospolita, opowieść jakich wiele w życiu młodego. Zabrakło może używek i przekleństw, fizjologicznego podejścia do życia, lecz to kwestia przemilczeń. Może nadmiar tu określeń mistycznych i wyniosłej filozofii, lecz to próba zabarwienia życia odartego z wielkich emocji, próba nadania sensu małym wydarzeniom, które przerywają naturalny ciąg zdarzeń.
___Starałem się przejrzyście przedstawić własne badania. I starałem się nie kłamać.