Wbiegam na szczyt. Zielony. Pole jest wielkie, jego brzegi ciągną się aż po horyzont. Na wskroś przecięte przez druty energetyczne - małe puste plamy z szarymi słupami pośród słomianej gęstwiny. A w środku tej monotonii ja. Sam. Jedyny. Przedarłem się przez labirynt, żeby stanąć tutaj. Cały dzień walczyłem ze zbożami, żeby w końcu pokonać je i stanąć tutaj.
Horyzont ciemnieje. Błękitne niebo zalewa gęstniejąca biel. Deszcz. Krople wody z mlecznego firmamentu. Robi się zimniej i zimniej. Punkcik na niebie, bielszy nieznacznie od reszty, znika za rozmytą linią horyzontu. Koniec. Zbliża się noc. Mam 5 lat.
Niebo przysłania ołowiana kopuła, przeszywają je błyskawice. Nie ma chmur. żadnych gwiazd, żadnego Księżyca. Tylko ciemność nade mną i szumiące morze kłosów pode mną. Sztorm.
Jestem sam na statku. Rozwijam żagle. "Ruszamy za Słońcem!" - wykrzykuję. Suniemy ku horyzontowi. Naszym celem jest jaśniejące przed załogą mdłe światełko. Spróchniały pokład trzeszczy głośniej niż grzmoty. Wyciągam lunetę i patrzę w stronę celu. Jest blisko. Jeszcze kilka mil. Wichura staje się coraz silniejsza, fale coraz większe. "Jeszcze kilka mil!" - powtarzam z zapałem, żeby zagrzać załogę do walki z oceanem.
Ruszam powolnym krokiem w stronę dziobu. Marynarze krzątają się, biegają dookoła, każdy ma pracę do wykonania. Adrenalina buzuje w ich żyłach.
Przyśpieszam kroku. Jesteśmy tuż przy celu. Zatrzymuję się na dziobie. Wychylam się, wyciągam rękę, żeby dotknąć horyzontu. Jeszcze parę centymetrów... Tylko kilka... Staję na palcach, wszystkie moje mięśnie się rozciągają. Nie!... To koniec... Potężna fala uderza w statek, a mnie oślepia blask Słońca.
Obudziłem się pod powierzchnią sino-błękitnego oceanu. Nad głową miałem wir pełen znanych i zupełnie obcych ludzi. Wszyscy byli wysoko, daleko od dna. Potężne prądy rzucały rozbitymi okrętami, które dla mnie były tylko plamami ciemniejszymi niż toń morska. Stałem osamotniony w miejscu, gdzie ludzkość – pewnie ze strachu – nie postawiła jeszcze swojej stopy postępu. Otaczała mnie niewyobrażalna pustka. Chłód. Ostre strzępy skał i dawno wygasłe wulkany. Nie było żadnych ryb. Najmniejszych wodorostów. Nawet piach kopnięty przeze mnie nie wzbijał się tumanem w górę, tylko dziwnie rozpryskiwał się na boki. Nie był ani mokry, ani suchy, a... wilgotny. Wilgotny, jak po łagodnym, letnim deszczu.
Nic nie działo się tu szybko. Z pozoru gwałtowne fale pomału przesuwały się po powierzchni. „Jak chmury” - pomyślałem. Istotnie – spienione fale, tylko trochę jaśniejsze od reszty oceanu, sunęły po bezmiarze wód jak obłoki po firmamencie. Ludzie i statki przypominały ptaki przecinające przestworza. Nieporównywalny do niczego z powierzchni był jedynie potężny, wolno obracający się, dokładnie nad moją głową, wir. Niepodobny do huraganu. żadnych błyskawic, żadnego wiatru, czy nawet szumu morza. Cisza. Tylko szelest mojego oddechu niósł się przez wymarłe, skaliste pustkowia.
Wszystko dookoła jest potężną, zbitą masą mieszającą się i obracającą w pełnych gracji ruchach. Każda kropla wody zna swoje miejsce i wie, gdzie podążać. Nieskończony ocean, bezdenna pustka, a pośród tego wszystkiego maleńki, samotny i zmarznięty ja, chcący natychmiast zatrząść wszechogarniającą rzeczywistością. „To jest rzeczywistość” - pomyślałem. „Stoję opuszczony przez marnych tchórzy i obserwuję ją taką, jaką jest naprawdę. Oto prawdziwy świat! Widzę go, bo mam odwagę stanąć z nim sam na sam bez plastikowej maski i kombinezonu ochronnego.”
Gdy to zrozumiałem - świat stał się dla mnie otwartą księgą, którą mogłem czytać i pisać na swój sposób.
Zastanawiałeś się kiedyś, czemu w filmach głównym bohaterem jest zawsze ta właściwa osoba? Ja często.
W filmach nie ma potknięć, ani błędów. Całość zmierza do planowanego końca. Nie ma ślepych uliczek, ani urwanych wątków.
W filmie brzydota może być piękna, złe skadrowanie może być oryginalne, a to co niewyraźne - niezwykłe. Film może być mistyczny.
Ale zanim zamarzysz o tym, co na ekranie, wiedz, że jakość obrazu i dźwięku jest zawsze niewystarczająca. Obraz i dźwięk są słabsze od prawdziwej emocji.
Dlatego zostałem reżyserem. Zacząłem od pornosów i pseudoartystycznego bełkotu, skończyłem na superprodukcjach. Teraz mam te wszystkie znajomości, mam pieniądze i władzę. Mam interes narkotykowy - dzięki niemu doszedłem tak wysoko. Mam nawet syna. Ale nie lubię natury. Matka Natura sobie ze mnie zadrwiła.
To było przyjęcie z zaproszeniami. Sodoma i Gomora tylko dla snobów. Ja byłem zombie po czterdziestce.
Zawsze chciałem żyć jak te zajebiste gwiazdy z filmów. Chciałem siedzieć w zadymionych klubach z dudniącą muzyką, na miejscach dla VIP'ów i popalać kubańskie cygara w otoczeniu najlepszych dziwek w mieście. Rozmawiać o banałach i filozofii, podniecając się uznaniem, które zdobyłem. Tyle, że w TV ostre światła nie raziły, wódka przypominała mineralną, a wymiociny nie śmierdziały. Teraz czuję odór dymu, skręca mnie w płucach na myśl o kolejnym buchu, ale żyć bez tego nie mogę.
- Ja ci mówię, że oni wszyscy są skazani na robotę za biurkiem - skwitowałem.
- Przyjacielu, bóg mi świadkiem, że ja też byłem zagubionym dzieciakiem. No nie, Debbie? - facet z wąsem szturchnął dziewczynę. - I zobacz, wyrosłem na ludzi!
Mark. Mark był moim kontrahentem. Poznałem go piętnaście lat temu w Vanitas. Chodziłem do tego pieprzonego teatru, o którym mówiono, że to nora dla największych. Ponoć tylko po znajomości można było tam wejść i każdy mógł powiedzieć o teatrze tylko jednej osobie. Ponoć - ja nigdy nie wprowadziłem nikogo. A kto mnie tam wprowadził? Anna. Była ideałem. Kurwa! Ideały przecież nie istnieją.
Mark też był dilerem ze świata sztuki. Z tym, że on zaczął od dilowania, a potem zajął się sztuką. Miał akurat miękkie serce, gdy zachwyciły go moje gówniane krótkometrażówki. I wspomógł mnie. Potem wprowadził w biznes. Teraz musi mi lizać dupę.
- Ty. No właśnie. Jesteś wyjątkowy. Tak jak ja jestem wyjątkowy i Sara jest wyjątkowa! - emerytowana aktorka uśmiechnęła się. Skrzypiała jej szczęka, bo była na spidzie. - My wszyscy jesteśmy wyjątkowi! A pozostali są tacy sami. Skończą za biurkami. Będą nam kurwa parzyć kawę - towarzystwo wybuchło śmiechem. Nie wiem, co ich tak rozbawiło. Ale chcieli być mili, no nie?
Sara zagrała w moim pierwszym poważnym filmie. Nie pamiętam o czym był. Mark go sfinansował, ja wyreżyserowałem. Staruszka miała dostać Oscara, ale akurat przytrafiła jej się zapaść i leżała w szpitalu. Szkoda mi jej? Nie. Wkurza mnie. Myśli, że jest zajebistą babcią, a jest po prostu nudna. Ja dostałem Oscara. To dopiero były jaja. A wiesz - jak zdobędziesz pierwszą statuetkę, to kolejne mkną już jak po taśmociągu.
- Kochani, muszę lecieć. - Sara wstała. Pomógł jej przy tym barczysty murzyn. - Kocham was. A ciebie szczególnie - wskazała swoim wykrzywionym paluchem na mnie. żegnałaby się chyba pół nocy. A najśmieszniejsze, że mówiła bardzo szybko, jakby jej się gdzieś śpieszyło. Hahaha, kochany spid. I niewstrzymałem:
- Kurwa, spierdalaj sucha pizdo! - cisza przy stole. Pokręciłem oczami na boki. Nie ten tekst? I wybuchłem opętańczym śmiechem. Wszyscy mi wtórowali. Sara też się uśmiechnęła.
- Uważaj urwisie, bo się obrazimy - wycedziła przez swoje platynowo białe protezy. - No to papa, kochani!
I wyszła.
- Lisa, poliż tatusiowi buty - powiedziałem, siadając z uśmiechem, do stojącej przy mnie dziwki.
- Dajesz z grubej rury! - rzucił ktoś. Jebany lizus. Nie wie o mnie niczego.
Jezu, co ja pieprzę? Kocham tego gościa! Kocham Marka i Sarę. Z nikim mi się tak dobrze nie rozmawia. Kocham Lisę, bo ma rude włosy. I kocham Bena i Maksa, i Debbie, i kocham Freda i Franka. Szanuję ich. Jestem im wdzięczny za wszystko. Nie. Kłamię... Prawdziwa miłość jest tylko jedna w życiu... Kocham Annę.
Jestem tam... I jestem młody. Czemu akurat wtedy? Miałem wiele lepszych nocy w Entorse. Ale tym razem coś jest nie tak. Widzę inaczej.
Przeciskam się przez tłum. Ludzie skaczą, krzyczą, tańczą. Ich twarze... są kompletnie rozmyte. Poruszają się wolniej niż ich ciała. Rozpływają się pomiędzy górą a dołem, pomiędzy prawą a lewą.
Siedzę. Tamta dziwka do mnie podchodzi i zaczyna dotykać mojej lateksowej twarzy. łapie mnie i wciąga do wielkiej klatki. Ma bicz. Cholernie długi. Wrzaski ludzi dookoła. Raz, dwa. Leżę. Trzy, cztery. Jestem skulony jak pies. Wódka uderza mi do głowy. Rzygam na siebie i urywa mi się film. Potem jest coś, czego nie było tamtej nocy.
Krew na podłodze. Pluję krwią. Kolejne smagnięcia biczem. Butelka z oberwanym dnem. Kurwa... W mojej ręce. Dziwka nie jest już spięta lateksem. Jest naga i skuta żelazem. Migawki. To ja teraz rządzę. Potężny błysk. Mrok. Błysk i mrok. Lasery. Ludzie wrzeszczą. Klękam przed kurwą. Przykładam krawędź butelki do jej łydki. Rozcinam. Od kostki aż po samą pizdę. Nacinam sobie język. I zlizuję krew z jej nogi. Wiwatują. Nie... nie... NIE! Ja tego nie zrobiłem!
Podnoszę się nagle z fotela. Rozglądam się po pokoju. Spokojnie. Cicho. Wiatr lekko szumi za oknem. Jestem w domu. To musiał być bad-trip. Nic więcej. Po prostu bad-trip.
Podnoszę się. Ciężko dyszę. Dochodzę do łazienki. Odkręcam kurki. Moment... Podnoszę zwilżoną twarz, zerkam w lustro. Zanim otworzyłem usta przejechałem dwa razy zębami po sobie. Wiem, co mnie zaraz czeka. Oblizuję się lekko. Otwieram niepewnie buzię... i wysuwam szybko język. O nie...
Dziwka ma delirę. Nie będzie tego pamiętała. Dotykam jej, chcę być czuły, ale moje dłonie to pięści - zostawiają tylko siniaki. Podnoszę kurwę. Jej twarz wyłania się z cienia - to Anna...
Obudziłem się na podłodze w łazience. Wstałem i spojrzałem jeszcze raz w lustro. Jestem taki? Czemu? Czemu nie wystarczą mi całusy?
Uchyliłem powieki. światło mruga, czuć alkohol. Zupełnie jak w moim widzeniu. Nie chcę tu być!
Piękną byliśmy kiedyś parą. Ja i Anna. Była dominą z krwi i kości, ja ideałem masochisty. Incydent w Entorse był tylko symbolicznym wydarzeniem pod koniec naszej znajomości, którego żadne z nas nie pamiętało.
Nie wiem jak się poznaliśmy. Ale później było doskonale.
ćpałem dla niej. Ona podniecała mnie swoim androgynicznym charakterem. Biegaliśmy bez celu po pogrążonym we śnie bajecznym mieście. Nasza krew pachniała psychodelikiem, nasz pot alkoholem. Ja zawsze potrzebowałem więcej. Ale wtedy to się nie liczyło. Ona uciekała od rodziców, z miasteczka siedemdziesiąt kilometrów stąd, tylko po to, żeby się ze mną spotkać, żebyśmy mogli razem wziąć kolejną działkę. Razem kradliśmy i sprzedawaliśmy się, tylko po to, żeby zdobyć trochę pieniędzy. Byliśmy jak urodzeni dla siebie, jak rozdzielone w dzieciństwie bliźniaki. Po prostu - jedno ciało, jeden umysł.
A potem zaczęły się zmiany. Ona znalazła stałą pracę w Entorse i zamieszkała tutaj. Rozbierała się, tańczyła. Zaczęła narzekać, że wszystko psuję. Bo zazdrościłem? Już nie podobało jej się to, że na haju potrafiłem przesiedzieć całą noc patrząc przez okno, a na następny dzień byłem wrakiem. Nie chodziliśmy więcej do klubów. Nie uprawialiśmy sado-maso. Wcześniej przed oknem siedzieliśmy razem, patrząc sobie w oczy, a w dzień wspólnie wspominaliśmy ubiegłą noc.
Zaciągnęła mnie do teatru Vanitas. Powiedziała, że była już tu parę razy. Miałem się zafascynować sztuką. Jak ona. Ale ja nie chciałem sztuki, tylko seksu. Anna miała już dosyć moich narzekań. Chciałem to jeszcze naprawić. Niech ma swoją sztukę - zdobyłem kamerę. Cudem. Ale udało się. Chodziłem po ulicy i nagrywałem wszystko. Przypomniałem sobie jak kadrować i grać światłem - kiedyś już się w to bawiłem.
W końcu poprosiłem Annę, żebyśmy nagrali kompletnie odjechanego pornosa. śmiała się, jak nigdy. Od miesięcy tego nie słyszałem. Potem skleiłem sceny w psychodeliczną całość i wrzuciłem do neta. Po paru bezwartościowych komentarzach dostałem wiadomość od mężczyzny prowadzącego pismo - chciał dołączać do numerów płyty z filmami. Anna mu się bardzo spodobała. Pojawiła się wreszcie możliwość pracy razem. Nie lubiłem rozmawiać przez telefon, więc poprosiłem ją, żeby zadzwoniła do tego redaktora. I tak się skończyło. Rozciąłem coś, co i tak się rozrywało, tyle, że pomału. Bo potem... potem ona wyjechała na dwa tygodnie, a gdy wróciła, pożegnała się tylko przytuleniem. Nawet mnie nie pocałowała, nawet nie wzięliśmy ostatniej działki przed rozstaniem. Po prostu odeszła. Położyła palec na moich ustach i nie chciała słuchać żadnych próśb. Siedziałem tak chwilę, a po chwili wybiegłem za nią i zrobiłem awanturę na ulicy. Moje filmy nie były w magazynach, pojawiała się tam tylko jej cipa.
Kruche wspomnienie. Anny już nie ma, a ja jednak odnalazłem się w świecie filmu. Piąłem się po szczeblach kariery, bez zahamowań liżąc dupy ważniakom. Doszedłem tak wysoko, że oni wszyscy muszą teraz lizać moją dupę.
- Hej Set, Set! Obudź się staruszku! - Mark klepał mnie po twarzy. Kurwa! MOJEJ twarzy!
- Spierdalaj! - warknąłem. Jeszcze się dobrze nie wybudziłem. - Spierdalaj!
- No spokojnie, chciałem się tylko pożegnać. Ja z Debbie, czekaliśmy aż się obudzisz, ale ty odleciałeś na godzinę - pierdolił pochylony nade mną. Nie wiem, czy wkurzony, czy obrażony, czy uległy. Był tak blisko, że zamiast ust widziałem wielką czarną wnękę. Stroboskop nie pomagał mi się wybudzić. Nie chciałem otwierać oczu. - Podasz mi chociaż rękę? - Kurwa, teraz to ja bym mu urwał tą rękę, ale nie miałem siły. Złapałem go i mocno ścisnąłem dłoń. Wysączyłem coś przez zęby, ale chyba tego nie zrozumiał. Ja zresztą też nie wiem, co to było.
Bardzo długo tak leżałem. Półprzytomnie. Chciałem spać, ale nie mogłem. Chciałem się stąd wynieść, ale nie miałem siły. Moi przyjaciele chyba wychodzili. Kurwa! Co chwile ktoś się ze mną żegnał!
To byli ułożeni ludzie. Od czasu do czasu łyknęli tabsa, wciągnęli co nieco, ale nie gnili. Byli dobrzy w tym, co robili i cieszyli się z życia. Zawsze im zazdrościłem.
- Dymitr, jesteś przy mnie? - spytałem w końcu, otwierając oczy tak szeroko jak tylko potrafiłem. Kleiły mi się, a obraz był strasznie szorstki. Urywany. Nieludzki. Widziałem czarny kontur koło mnie. Złapałem go za kurtkę. - Dymitr?
- Tak, Set? - odezwał się znany głos. Nigdy nie mówił do mnie "tato". A często o tym marzyłem. Ale on w życiu nikogo tak nie nazywał. Nie mogłem tego od niego wymagać.
- Jesteś przy mnie? - spytałem. Sam nie wiem czemu.
- Tak. Zawsze jestem.
Chłopak był dla mnie zagadką nie do odgadnięcia. Intrygował nawet wyrazem twarzy. Inspirował. Prawie niczego o nim nie wiem! On nigdy nie pił, ani nie palił. Tylko brał kiedyś heroinę. Tylko. Ja widziałem w jego oczach ogień, a on był mi chyba jedynie wdzięczny za wyciągnięcie z nałogu.
- Bądź zawsze - zamknąłem oczy przyciskając jego rękę do piersi. Czy tak robią ojcowie? Może matki?
Przestałem myśleć. Umysł oderwał się od ciała.
Stałem wyprostowany jak naciągnięta struna, patrząc na rozpalony stos. Płomienie lizały sufit pokoju, który już cały zdążył pokryć się sadzą. Zdjęcia płonęły. Twarze z przeszłości ginęły w czerni, zwijając się jakby ze strachu przed przyszłością. Oczy najbliższego mi przyjaciela bezpowrotnie wyparowały, a jego skóra zaczęła się zwęglać. "Kto to w ogóle jest?" Nie byłem w stanie go rozpoznać. Wiedziałem tylko, że to mój najlepszy przyjaciel.
Z oczu płynęły mi ciężkie łzy, nie ze smutku, a raczej przez wszechobecny czad. Dym drażnił też moje gardło, mimo to nie wydałem z siebie najmniejszego chrząknięcia. Chciałem zatrzymać tę kruchą ciszę na dłużej.
Ogień pochłonął już papier. Ciało stawiało jednak opór. Skwierczało pośród znanych mi od dziecka ścian. Byłem cierpliwy. Spokojnie czekałem nie ruszając się z miejsca, patrząc na skaczące płomienie – w górę i w dół, w górę i w dół – jak w dziwacznym, radosnym tańcu. Gdy w końcu ostatni z nich zniknął, pokój zalała niemal kompletna ciemność . Mdłe światło rzucała jedynie lampa, stojąca tuż za szeroko otwartym oknem.
Wolnymi, dokładnymi ruchami zacząłem zbierać ciemny proszek na srebrną tacę. Myślałem o tych wszystkich rozmowach, o tych wszystkich wydarzeniach, rzeczach, wspomnieniach... które bezpowrotnie spaliłem.
Usiadłem przy stole, biorąc do ręki zwinięty w rulon kawałek papieru. Z szarego prochu ułożyłem długie, kręte ścieżki. Włożyłem rurkę do nosa i pochyliłem się nad popiołem. Wdech! Odskoczyłem i zacząłem ciężko kaszleć. Czułem się okropnie. Druga próba. Trzęsącą się ręką ponownie zrolowałem papier i wcisnąłem go w dziurkę od nosa. Pochyliłem głowę. Delikatnym wydechem wypuściłem z płuc resztki powietrza. Zacząłem szybko wciągać. Szybciej i szybciej. Czułem jak drobiny popiołu wbijają się w miękką wyściółkę nosa, potem gardła i wreszcie – czułem jak kłująca mgiełka rani moje płuca. Ale było już za późno. Otarłem krwawiący nos i wypuściłem powietrze. Druga ścieżka. I jeszcze raz. Czułem jak się duszę. Jak proch wypełnia moje ciało, jak miesza się z krwią zostawiając ohydne błoto. Nie mogłem już oddychać. Zacząłem ściskać popiół w dłoniach. Wysmarowałem całą twarz. Dusiłem się. Koniec. Odsunąłem stół, tak silnym ruchem roztrzęsionej ręki, na jaki tylko było mnie stać. Opuściłem się na fotel, obracając głowę na bok. Nie chciałem niczego wypluwać, ale już nie mogłem. Otworzyłem usta – wylało się z nich cuchnące, niejednolite błoto. I nic więcej.
- Nie będzie końca świata! Nigdy nie będzie tego PIEPRZONEGO KOńCA śWIATA!!! - wrzeszczę. Wysypuję wszystką swoją amfę na stół i zaczynam wciągać. Wciągać, zlizywać, byle to wszystko mieć w sobie. Jak w tym pojebanym tripie.
Mam twarz całą w białym ścierwie. Kurwa! Głowa mi pęka! To od tej pierdolonej muzyki! Kto w ogóle to włączył?! Zajebię pedała!
Wyciągam małego przyjaciela i strzelam w głośnik. Powtarzam im powoli: "KTO... TO... KURWA... WłąCZYł?!". łykam pięć tabsów na ból głowy.
Gęby snobów patrzą raz na siebie, raz na mnie. Mówię szybko: "No kto to ścierwo włączył?" Patrzę na didżejkę - pusto. Jestem naspidowany i porządnie najebany. Naprawdę wkurwiony. Snoby kręcą głowami, udają zdziwionych.
Męczy mnie mrugające światło. Strzelam spokojnie w stroboskop. Iskry jak w filmach! I skowyt snobów. Włączają zwykłe lampy. Jakiś pedał wychodzi z tłumu i chce coś mówić. Wyje jak pies. W tej różowej koszuli z przerośniętym kołnierzem wygląda jak alfons z disco, sprzed pół wieku. Podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę... Kurwa, MNIE! Unoszę spluwę w jego stronę, gość odskakuje. Strzelam. Coś mną szturchnęło! Obracam się i widzę tego pieprzonego ruskiego bękarta, a zaraz zerkam w stronę pedała. Kurwa mać - żyje!
"Przepraszamy, przepraszamy" - skamle ciota. Nie słucham. Patrzę na Dymitra. Smutno mi się zrobiło. Dzieciak stoi i trzęsie się. "Pojebało?" - pytam. Nie odpowiada. "Jestem dla ciebie jak pierdolony ojciec, a ty mi tak dziękujesz?". Cisza. "Nawet mnie ani razu nie nazwałeś kurwa ojcem!".
Chłopak nacierpiał się w przeszłości, przeganiali go od bidula do bidula. Dzieciaki go biły, okradały, a on potrzebował na herę. Pomogłem mu. Dlatego w moich oczach zbierają się teraz łzy... Szybkie łzy i znów amfetamina daje się we znaki: "Do kurwy nędzy, ja ciebie pytam, a ty pojebie stoisz!". Złapałem się za głowę - zaraz mi czaszkę rozerwie! Rzuciłem pistolet i, kurwiąc ile sił, ruszyłem do wyjścia. Ulatniający się tłum zrobił mi natychmiast przejście, a ja wybiegłem na ulicę.
Cały świat się kręcił. Wpadłem na maskę jakiejś BM-ki, przetoczyłem się po dachu. Nie pamiętam tej chwili. A potem biegłem dalej.
Nie dyszę, nie męczę się, nic mnie nie boli. Jestem kurwa w niebie! Tylko jestem jakiś pusty. Mijam park - widzę zakochane pary. Nie lubię się przytulać, nie kocham. Lubię pieprzyć! Popycham debila, który był na środku drogi - mojej drogi! Mijam uliczki z małymi domkami i małymi samochodzikami, z małymi kurwa pieskami. Przebiegam autostradę wszerz, parking, obok klub rodem z filmów o harley'owcach. Las. Długo się ciągnie. Jebane liście, igły, liście, igły, liście, igły. Kończy się. Rów - przeskakuję. Przede mną jakieś pole, jakiś drut z napięciem nade mną. Jaśniej tu niż w mieście. Wschód już wkrótce. Przedzieram się przez kłosy. To był mój cel. Obiegłem świat dookoła goniąc za Słońcem.
Niebo jest ołowiane. Leje. Wichura. Wbiegam na trawiasty szczyt. I padam. Sztorm. Sztorm w mojej głowie.
2
Twoja największa siła to narracja opisowa bez dialogów. Pierwsza część była bardzo dobra. Lubię statki płynące po wzburzonym morzu. To doskonała metafora wszystkiego.
Masz w sobie coś refleksyjnego, ta refleksyjność pozwala ci pisać bardzo dobre fragmenty opisowe.
Miałem wrażenie, że dialogi piszesz na siłę, żeby się "dostosować" to jakiegoś kanonu. Ale ty już masz swój kanon. Twój kanon to ten pierwszy akapit. Tylko tam byłeś szczery od A do Z. Potem wkradła się jakaś poza. Według mnie, wszystko co piszesz powinno być wzorowane na tym pierwszym sposobie narracji - bez dialogów i rozciągania fabuły przy użyciu amerykańskich modeli.
Pierwszy akapit jest bardzo refleksyjny i tym samym bardzo słowiański. Amerykanie nie piszą takich akapitów, bo im brakuje refleksyjności. Nie bez powodu umieściłeś fragment o morzu na samym początku. Czułeś, że ten fragment jest najlepszy i się nie pomyliłeś. To, co musisz zrobić (według mnie) to zapamiętać metodę emocjonalną, którą zastosowałeś podczas pisania pierwszego akapitu i od dzisiejszego dnia stosować ją we wszystkim. Wtedy - jak sądzę - ujawni się w twoim pisarstwie najlepsza strona twojej osobowości, a więc refleksyjność i słowiańska zaduma nad światem.
Czasami chcesz wstawić trudniejsze słowo (np. "firmament"), w porządku. Ale niech to będzie bardziej melodyjne słowo. "Firmament" to pozornie melodyjne słowo. Wygląda ładnie, zgadza się, ten zestaw znaków jest bardzo estetyczny dla oka, ale czyta się paskudnie, jest w nim jakaś skaza rytmiczno-intonacyjna. Używaj słów melodyjnych i żadnych innych. Słowo "firmament" nie ma w sobie naturalnej melodii.
Nie czytałem całości. Pierwszy akapit ma w sobie coś ciekawego. Lubię takie akapity. Była w tym prawda. Potem te dragi i ćpanie i dziwki, nie było w tym słowiańskiej refleksyjności, a przecież to jest twoja największa siła. Przestań się stylizować na amerykańskiego gangstera, bo nie mieszkasz w Ameryce. Nie mówiąc już o tym, że żaden amerykański gangster nie wie, co to jest słowiańska zaduma nad światem. Ty to wiesz, i tego się trzymaj.
Masz w sobie coś refleksyjnego, ta refleksyjność pozwala ci pisać bardzo dobre fragmenty opisowe.
Miałem wrażenie, że dialogi piszesz na siłę, żeby się "dostosować" to jakiegoś kanonu. Ale ty już masz swój kanon. Twój kanon to ten pierwszy akapit. Tylko tam byłeś szczery od A do Z. Potem wkradła się jakaś poza. Według mnie, wszystko co piszesz powinno być wzorowane na tym pierwszym sposobie narracji - bez dialogów i rozciągania fabuły przy użyciu amerykańskich modeli.
Pierwszy akapit jest bardzo refleksyjny i tym samym bardzo słowiański. Amerykanie nie piszą takich akapitów, bo im brakuje refleksyjności. Nie bez powodu umieściłeś fragment o morzu na samym początku. Czułeś, że ten fragment jest najlepszy i się nie pomyliłeś. To, co musisz zrobić (według mnie) to zapamiętać metodę emocjonalną, którą zastosowałeś podczas pisania pierwszego akapitu i od dzisiejszego dnia stosować ją we wszystkim. Wtedy - jak sądzę - ujawni się w twoim pisarstwie najlepsza strona twojej osobowości, a więc refleksyjność i słowiańska zaduma nad światem.
Czasami chcesz wstawić trudniejsze słowo (np. "firmament"), w porządku. Ale niech to będzie bardziej melodyjne słowo. "Firmament" to pozornie melodyjne słowo. Wygląda ładnie, zgadza się, ten zestaw znaków jest bardzo estetyczny dla oka, ale czyta się paskudnie, jest w nim jakaś skaza rytmiczno-intonacyjna. Używaj słów melodyjnych i żadnych innych. Słowo "firmament" nie ma w sobie naturalnej melodii.
Nie czytałem całości. Pierwszy akapit ma w sobie coś ciekawego. Lubię takie akapity. Była w tym prawda. Potem te dragi i ćpanie i dziwki, nie było w tym słowiańskiej refleksyjności, a przecież to jest twoja największa siła. Przestań się stylizować na amerykańskiego gangstera, bo nie mieszkasz w Ameryce. Nie mówiąc już o tym, że żaden amerykański gangster nie wie, co to jest słowiańska zaduma nad światem. Ty to wiesz, i tego się trzymaj.
3
Dziękuję bardzo.
Cały tekst powstał z kilku notatek, które pisałem na przestrzeni paru miesięcy. Zebrałem je, połączyłem fabułą. Postanowiłem zastosować dużo kontrastów, przerysowań. Tekst miał opowiadać o całym życiu głównego bohatera. Tak więc na początku mamy dziecięcy zachwyt nad światem, a potem przychodzi surowa dorosłość. Zbyt surowa dla mojej postaci.
Gdy, po twoim komentarzu, przeczytałem opowiadanie jeszcze raz, zauważyłem, że jednak nie udało mi się osiągnąć swojego celu. W kolejnych akapitach faktycznie brakuje refleksyjności, która miała być przecież ważnym elementem. Bohater to człowiek wrażliwy, który wpłynął na wody, których nigdy nie powinien był poznawać. Faktycznie - nie do końca udało mi się to przedstawić, chociaż jakieś sugestie są chyba w tekście widoczne.
Cały tekst powstał z kilku notatek, które pisałem na przestrzeni paru miesięcy. Zebrałem je, połączyłem fabułą. Postanowiłem zastosować dużo kontrastów, przerysowań. Tekst miał opowiadać o całym życiu głównego bohatera. Tak więc na początku mamy dziecięcy zachwyt nad światem, a potem przychodzi surowa dorosłość. Zbyt surowa dla mojej postaci.
Gdy, po twoim komentarzu, przeczytałem opowiadanie jeszcze raz, zauważyłem, że jednak nie udało mi się osiągnąć swojego celu. W kolejnych akapitach faktycznie brakuje refleksyjności, która miała być przecież ważnym elementem. Bohater to człowiek wrażliwy, który wpłynął na wody, których nigdy nie powinien był poznawać. Faktycznie - nie do końca udało mi się to przedstawić, chociaż jakieś sugestie są chyba w tekście widoczne.
4
Jestem pod wrażeniem. Dużym wrażeniem.
Wprawdzie, nie osiągnąłeś zamierzonego sobie celu, nie mniej uzyskałeś inny cel w postacie bardzo brawurowo napisanego opowiadania, które zaskakuje, odrzuca, przyciąga, zniechęca i wciąga - słowem: życie.
Początek jak poezja, piękny uroczy, później wrzuca mnie w pizdy, kurwy, dziwki, wymiociny... uf niesamowite toto było.
Twoją siłą jest narracja i to ta pisana jak seria z karabinu, celna, ścisła i szybka, nie dająca chwili wytchnienia, a która następnie urywa się, dając mała pauzę na pochłonięcie energii zawartej w tekście, tylko po to, aby po przeładowaniu ponownie dać się jej ponieść.
Bardzo dobre!!
Wprawdzie, nie osiągnąłeś zamierzonego sobie celu, nie mniej uzyskałeś inny cel w postacie bardzo brawurowo napisanego opowiadania, które zaskakuje, odrzuca, przyciąga, zniechęca i wciąga - słowem: życie.
Początek jak poezja, piękny uroczy, później wrzuca mnie w pizdy, kurwy, dziwki, wymiociny... uf niesamowite toto było.
Twoją siłą jest narracja i to ta pisana jak seria z karabinu, celna, ścisła i szybka, nie dająca chwili wytchnienia, a która następnie urywa się, dając mała pauzę na pochłonięcie energii zawartej w tekście, tylko po to, aby po przeładowaniu ponownie dać się jej ponieść.
Bardzo dobre!!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
5
Nie, to jeszcze nie komentarz.
To pytanie: gdzie podział się gatunek w tytule?
Niech tylko dzieci w podstawówce mówią, że napisały opowiadanie. My piszemy konkretne rzeczy, które łatwo sklasyfikować. Albo i nie.
To pytanie: gdzie podział się gatunek w tytule?
Niech tylko dzieci w podstawówce mówią, że napisały opowiadanie. My piszemy konkretne rzeczy, które łatwo sklasyfikować. Albo i nie.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
6
Dziękuję, Martinius.
Cieszę się, że Koniec świata jest jak życie - na tym mi zależało. Chciałem dojść do pewnego realizmu drogą groteski i przesadnej wyrazistości (bo jak inaczej pokazać emocje, których sami w danym momencie nie doświadczamy, jeśli nie poprzez przerysowanie i z perspektywy głównego bohatera?).
Najbardziej jednak cieszy mnie, że obie - i poetycka, i ostra jak brzytwa - strony mojego opowiadania zostały docenione. W dodatku przez dwie różne osoby.
Cieszę się, że Koniec świata jest jak życie - na tym mi zależało. Chciałem dojść do pewnego realizmu drogą groteski i przesadnej wyrazistości (bo jak inaczej pokazać emocje, których sami w danym momencie nie doświadczamy, jeśli nie poprzez przerysowanie i z perspektywy głównego bohatera?).
Najbardziej jednak cieszy mnie, że obie - i poetycka, i ostra jak brzytwa - strony mojego opowiadania zostały docenione. W dodatku przez dwie różne osoby.
7
Podoba mi się Twój styl. świetnie się czyta, jest dynamika, jest płynność. Naprawdę, dobra robota. Fajny pomysł na początek, inni walą z grubej rury - a ty mnie zaskoczyłeś.
Nie podoba mi się tematyka. Na forum oceniałam wiele podobnych tekstów. Niestety.
To dość popularny temat -przeżycia bohatera, odczucia, moralniaki, czy ich brak - wnioski końcowe takie samie... I zawsze tak naprawdę jest wrażliwy, zagubiony, nieszczęśliwy; tylko że znów się zaćpał.
Chciałabym przeczytać inną Twoją pracę. Zaintrygowałeś mnie.
Nie podoba mi się tematyka. Na forum oceniałam wiele podobnych tekstów. Niestety.
To dość popularny temat -przeżycia bohatera, odczucia, moralniaki, czy ich brak - wnioski końcowe takie samie... I zawsze tak naprawdę jest wrażliwy, zagubiony, nieszczęśliwy; tylko że znów się zaćpał.
Chciałabym przeczytać inną Twoją pracę. Zaintrygowałeś mnie.
"Niechaj się pozór przeistoczy w powód.
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
Jedyny imperator: władca porcji lodów."
.....................................Wallace Stevens
8
łaaa. Nice
Mi się podobało. Bardzo dobrze się czyta. <ale odkrywcze
>
Jeżeli są tam jakieś błędy, to ja żadnych nie wychwyciłam z tego właśnie względu, że płynęłam i nie chciałam się zatrzymywać. Tematyka to nie moje klimaty ale i tak mi się podobało.
Teraz co prawda przeszła mi głupawka - twoja wina! - ale nic to. Dobry tekst, nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć...
Może przyłącze się do prośby łasica o inny tekst i dodam od siebie, że może o czymś innym.
a już wiem:
Pozdrawiam serdecznie
Mi się podobało. Bardzo dobrze się czyta. <ale odkrywcze

Jeżeli są tam jakieś błędy, to ja żadnych nie wychwyciłam z tego właśnie względu, że płynęłam i nie chciałam się zatrzymywać. Tematyka to nie moje klimaty ale i tak mi się podobało.
Teraz co prawda przeszła mi głupawka - twoja wina! - ale nic to. Dobry tekst, nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć...
Może przyłącze się do prośby łasica o inny tekst i dodam od siebie, że może o czymś innym.
a już wiem:
to wysączyłem w użytym kontekście jakoś dziwnie brzmi <tylko to zapamiętałam>Wysączyłem coś przez zęby
Pozdrawiam serdecznie

"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde
(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
9
Dziękuję za opinie.
Wkrótce postaram się umieścić coś innego, pisane w całkiem podobny sposób, ale o zupełnie innej tematyce. Dosyć eksperymentalnej, że tak powiem.

Wkrótce postaram się umieścić coś innego, pisane w całkiem podobny sposób, ale o zupełnie innej tematyce. Dosyć eksperymentalnej, że tak powiem.
już poprawione na "wycedziłem"Arrianna pisze:to wysączyłem w użytym kontekście jakoś dziwnie brzmi <tylko to zapamiętałam>Wysączyłem coś przez zęby
