Wulgaryzmy.
-------------------------------------------------------------------------Paź królowej
-----------Krople deszczu spływały po jego drżącym ciele. Błoto sięgało mu za kostki. Stał nieruchomo. Przestał już odczuwać wściekłość, teraz był w szoku i ronił łzy. Przed nim rozciągał się piękny staw, otoczony smukłymi bukami. Gdzieś w oddali piorun przeciął niebo zostawiając po sobie głuchy huk.
-----------Czy żałował tego, co zrobił? A czymże jest żal? Negatywnym odczuciem braku czegoś? Zabawne, bo chłopak z pewnością nie ubolewał nad śmiercią mężczyzny. Pozbycie się tego skurwysyna wieściło raczej szczęście i ulgę.
-----------Słońce właśnie wschodziło, kiedy z jego zmęczonej dłoni wyśliznęła się siekiera. Uderzyła ostrzem o ziemię, zostawiając na niej krwawą ranę. Promienie ognistej kuli budzącej się na niebie odgoniły szare chmury i oświetliły twarz młodzieńca.
-----------Zakrzepła krew zdobiła jego policzki, a podkrążone oczy świadczyły o ciężkich przeżyciach ostatniej nocy. Włosy miał ubłocone jak u plemienia Himba, a podarte spodenki i koszulka, umorusane były mieszaniną piasku z krwią. Stał tak bez ruchu i wpatrywał się w nicość. Nie zaśmiecał sobie już głowy pięknem miejsca, w jakim się znajduję. To właśnie nicość była dla niego ukojeniem, pewnego rodzaju niebyt sprawiał mu przyjemność.
-----------W tle zdało się słyszeć stukot dzięcioła. Ptaki wesoło ćwierkały. Chłopak obudził się nagle z letargu i spojrzał za plecy, po czym upadł na kolana rozbryzgując błoto dookoła. Widok masakry, w której brał udział ostatniej nocy przytłoczył go do ziemi.
------------ O kurwa. – Wyjęknął ze łzami w oczach. – Matko boska.
Drewniany domek z ogromnym tarasem był nienaruszony, robił naprawdę dobre wrażenie. Każdy chciałby spędzić wakacje w tak ustronnym i zadbanym miejscu. Przed chatką stały potężne drewniane stoły, a po lewej stronie domku mały kamienny grill. Obok ławek leżały zwłoki grubego mężczyzny w średnim wieku. Denatowi brakowało dolnych kończyn, leżały kilka metrów dalej w kałuży. Wyglądały jak kłody drewna unoszące się na wodzie. Ciało jego było ponacinane na podbrzuszu i w okolicach piersi. Ramiona miał posiniaczone, a paznokcie niemal całkowicie czarne. Twarz była niewidoczna, zagrzebana w mokrym piachu. Leżał na brzuchu. Plamy krwi ciągnęły się od zwłok w stronę młodego chłopaka, jakby wskazując winowajcę całego wydarzenia.
-----------Chłopiec zamknął oczy, nie zmienił pozycji, nadal klęczał. Znowu odciął się od rzeczywistość i podążył w głąb swego umysłu.
-----------Biegał teraz w złocistym zbożu i podskakując, co kilka metrów starał się chwycić dłonią pięknego motyla. Pamięta do tej pory gatunek owada. Był to Paź królowej. Ojciec tłumaczył mu kiedyś jak te cudowne stworzenia pojawiły się na świecie.
------------ Ariel! Ariel! – krzyczał mężczyzna odziany w zieloną koszulę i znoszone dżinsowe spodnie. Miał zaciśnięte dłonie jak gdyby dzierżąc w nich niesamowicie cenny skarb. – Podejdź no tutaj do mnie młody.
------------ Co tam masz? – chłopiec był wyraźnie zaciekawiony.
Ojciec uchylił delikatnie dłonie, na których siedział przepiękny motyl. Owad potrząsnął skrzydełkami rozsypując kolorowy pyłek i zastygł w bezruchu. Ariel przykucnął obok ojca i nie mógł oderwać oczu od majestatycznego owada.
------------ Nie przestrasz go, to motylek… ale nie taki zwykły. Nazywa się Paź królowej – wyciągnął dłoń bliżej syna. – To stworzenie jest magiczne – zmienił nagle ton głosu. Teraz był bardzo podekscytowany. – Kiedyś, dawno, dawno temu na świecie żyli młodzi chłopcy, którzy należeli do rodu szlacheckiego. Byli pomocnikami króla, bądź królowej. Nazywano ich paziami. Ubierali się bardzo kolorowo i nosili zmyślne fryzury. Zjawisko to było naprawdę zadziwiające, bo większość z nich była w twoim wieku, a najstarsi mieli tylko czternaście lat. Pewnego dnia, królowa Lepidosa poprosiła swojego pazia, aby złapał dla niej kilka motyli do szklanego pojemniczka i dostarczył jak najszybciej do królestwa. Królowa, była zakręcona na punkcie tych stworzeń, ponieważ nosiła kreacje przypominające umaszczenie ich skrzydełek i nacierała się pyłkiem, wierząc, że kiedyś dzięki temu uniesie się wysoko ponad chmury.
-----------Chłopiec nie zwlekał. Natychmiast wyruszył w poszukiwaniu motyli. Niestety. Wędrował dość długo, był zgrzany, zmęczony i niestety nie złapał ani jednego. Jak na złość nigdzie ich nie było. Słońce powoli chowało się za horyzontem. Nagle paź usłyszał w oddali wołanie kobiety. Siedziała pod starym spróchniałym drzewem, zresztą i ona dorównywała pewnie wiekiem tej potężnej roślinie. Pod pachą trzymała słoik wypełniony jakąś dziwną substancją. Młodziak podbiegł do niej natychmiast i opowiedział o swojej jakże ważnej misji. Kobieta w czarno-szarej sukni wysłuchała go do końca i postawiła warunek. Jeśli nie będzie wykradał motyli z jej polany, dostanie cały słoik magicznego pyłku, który sprawi, że królowa będzie mogła podróżować w przestworzach. Chłopczyk podziękował jej wylewnie i pomaszerował w stronę zamku. Po głowie jednak chodziła mu pewna myśl - może by tak zostawić ten pyłek dla siebie i innych paziów z królestwa, mogliby latać i bawić się razem w przestworzach.
-----------Następnego dnia zwołał paziów z całego zamku i wręczył po szczypcie magicznej substancji. Kiedy obsypali się proszkiem, ulegli zmniejszeniu i przeobrażeniu w piękne, kolorowe motyle. Lepidosa akurat wtedy wychodziła z zamku na ogród. Widząc, co się dzieje straciła przytomność i upadła prosto w krzaki. Chłopcy przemienieni w motyle polecieli ku polanie, pozostawiając za sobą drobny pyłek.
-----------Stworzenia te nazywane są teraz Paziami królowej. Ich celem jest sprawowanie straży nad polanami. Cała ta przygoda była pewnego rodzaju karą, ale pazie pogodzili się ze swoim losem i teraz są bardzo szczęśliwi pełniąc dalej szlachetne obowiązki.
------------ Super! – Ariel był zachwycony opowieścią. – Tato, chodźmy poszukać ich więcej!
-----------Z daleka widać było jak drobna siedmiolatka próbuje wdrapać się na omszały płot i dołączyć do zabawy ojca z synem. Przerażony mężczyzna podbiegł do niej natychmiast, chwycił ją pod pachami i przeniósł nad płotem.
------------ Ania! – Ariel dopiero teraz zauważył młodszą siostrę. Biegał jednak dalej w poszukiwaniu magicznych motyli.
-----------Chociaż dziewczynka, była już po drugiej stronie płotu to ojciec nie zamierzał jeszcze jej puścić. Kręcił nią wkoło i śmiał się głośno. Jej blond włosy tańczyły w powietrzu, unosiły się i opadały. Ania była rozbawiona do łez.
-----------Dźwięk koguta policyjnego przywrócił Ariela do rzeczywistości. Otworzył szeroko oczy i próbował podnieść się z ziemi. Słońce było już w pełni sił, grzało niemiłosiernie, a chmur nie było widać nawet w oddali. Mężczyzna w niebieskim mundurze wylazł niezdarnie z auta i począł toczyć się w stronę dzieciaka. Miał sumiasty wąs, około metra osiemdziesiąt i jakieś pięćdziesiąt kilo nadwagi. Zbliżał się powoli i chyba nie zdawał sobie dokładnie sprawy z tego, co tu zaszło.
-----------Chłopak czołgał się w błocie. Widział, że grubas idzie w jego kierunku. Adrenalina w żyłach przywróciła mu trzeźwość umysłu i nakazała odwrócić uwagę od zwłok leżących obok drewnianych ławek. Pełzł, więc z determinacją.
------------ Czy wszystko gra? – Policjant wyciągnął z kabury pistolet P-64. – Nic ci nie jest chłopcze?
-----------Jedyne, co usłyszał to milczenie. Ariel nie potrafił nawet jęczeć. „Dzieci i ryby głosu nie mają”, przypomniało mu się stare porzekadło. Właściwie to czuł się jak ryba… wyrzucona na ląd. Ciągle się przemieszczał i był coraz bliżej stawu.
------------ Nazywam się Adam Brzecki, jestem funkcjonariuszem policji w Skwarkowicach. – Mężczyzna stał już około dwóch metrów od młodzieńca. Przykucnął i schował broń do kabury. – Chryste, jak ty… jak ty wyglądasz, cały jesteś we krwi, co tu… Jezuu!
-----------Ariel zamknął oczy i starał się przywrócić obraz dawnych lat. Lat wypełnionych zabawą i czasem spędzonym z rodziną. Łzy znowu spływały mu po policzkach.
-----------Nagle na twarz chłopca bryzgnęła świeża krew. Oczy miał nadal zamknięte, usta i podbródek mu drżały. Reszta ciała była całkowicie sparaliżowana.
-----------Policjant osunął się na bok i zastygł w kuriozalnej pozycji. W jego głowie tkwiła siekiera. Dzieliła jego czaszkę dokładnie na pół, a z rany obficie sączyła się krew. Miał jeszcze delikatne drgawki, ale nie trwało to długo. Chrząknął kilka razy i odleciał. Był już zupełnie nieobecny.
-----------Nad zwłokami stróża prawa stała drobna dziewczynka o blond włosach. Na jej twarzy malował się uśmiech, w mniej drastycznych okolicznościach wyglądałaby ślicznie. Tylko krew obecna na jej licach sprawiała, że w tym momencie była raczej krwiożerczą bestią niżeli śliczną panienką. Końcówki włosów zlepione były w krwawo-czerwone dredy, a bose stópki zatopione w resztkach wypływających z czaszki zamordowanego. Gdzieś w oddali znowu zastukał dzięcioł.
Paź królowej [fragment]
1
Ostatnio zmieniony pn 30 kwie 2012, 23:09 przez Donnie, łącznie zmieniany 4 razy.
//Przygarnę wszystkie niechciane książki!//