Muszę czekać [psycho-obyczaj]

1
Uwaga! Tekst zawiera wulgaryzmy.

Jest to moja pierwsza literacka próba, którą postanowiłem się podzielić. Nie proszę o wyrozumiałość, tylko szczerość, aby kolejne próby były lepsze.

Budzik. Otwieram oczy. 9:38. Kurwa mać i znowu spóźniony. Autobus za 15 min, pół godziny jazdy, przesiadka, kolejne pół godziny i będę. Nie zdążę. Zanim wstanę, ubiorę się, jakaś toaleta, coś na ząb no i dojście na przystanek... nie ma możliwości. Wstanę za 10 min, akurat na następny.

Otwieram oczy. 10:32. No tak. Idę do łazienki, potem do kuchni. Lodówka pusta. Jakżeby inaczej. Ser. Może być. I soczek. Na drogę.

Mam 2 minuty do wyjścia, 6 do autobusu. Kurtka i wychodzę. Ach... fajki, zapalniczka, portfel... wszystko jest...

...kurwa telefon...

Czekam na windę. Wciskam ten cholerny przycisk, biję, uderzam w niego i nic. Sekundy mijają. Tyk... tyk...

No i co?

Tyk... tyk...

A gdybym poszedł schodami... sześć pięter. Bez sensu. Chociaż? Byłbym pewnie teraz na trzecim, może drugim... jest! Wsiadam. 5... 4... 3... Gdybym poszedł schodami, byłbym pewnie teraz już zewnątrz. 2... 1... P... wreszcie! Zegarek. 4 minuty do autobusu. Nadal jest szansa.

Wózek. Ja pierdolę... i teraz przytrzymaj jedne kurwa drzwi, przytrzymaj drugie. "Dziękuję", ależ nie ma kurwa za co. Uh...

Nic mi nie przeszkodzi. 3 minuty do autobusu, prosta droga. Normalnie nie zdążę, więc biegiem. Widzę go. Zatrzymuję się, wyjmuję papierosa i całą swoją złość spalam razem z nim. Nie zdążyłbym. Będzie następny.

Stoję. Czekam. Zimno. Dlaczego przystanki zrobione są tak, że akurat w kostki wieje najbardziej? Kto to robił do cholery? Papieros pomaga mi się ogrzać. Nie wiem jak to działa, ale świadomość tego, że on się pali, sprawia, że jest mi cieplej. Trochę. Niedużo. Praktycznie wcale. Ale jest lepiej. Zdecydowanie lepiej.

Idzie. Już widzę jej twarz. Patrzy się, jakby chciała żebym nagle zaczął kasłać i udusił się, straszliwie przy tym cierpiąc. Przystanek, ona, papieros i ja. Mimo, że może stanąć 20 metrów dalej, nadal będąc na przystanku, musi przyleźć do mnie. I zrzędzić tym swoim tępym, jednostajnym gadaniem. Wiem, kurwa, że tu nie można palić. I co mam teraz, jak już zacząłem? Śnieg, deszcz, zawierucha i ja mam tam wyjść? To nie dyskryminacja, to dobre wychowanie. Czy mogę powiedzieć, że w dobrym tonie nie jest wpatrywanie się we mnie jak w jakiegoś mordercę z krwią na rękach? No skądże. Może wyrzucić? Każ takiej emerytce wyrzucić na chodnik 45gr i jeszcze przydeptać. No nikt mi nie kazał palić. A czy ja komuś kazałem, do kurwy nędzy, przychodzić na ten przystanek? Słuchawki. Muzyka. Sebastian Bach. Wariacje Goldbergowskie. Wyciszenie, spokój. Wiem, że nie mam racji. I co z tego?

Czas. Jeszcze 2 minuty, będzie kolejny autobus. Nie ma możliwości, żebym się spóźnił. Czekam. Kolejny papieros. Jeszcze zdążę. Może w końcu dostanę tego raka. Mam wrażenie, że strasznie to przereklamowali. Czasami się nawet zmuszam, żeby palić i ciągle nic. Zdrowy jak ryba.

Jest. Przyjechał. Wsiadam. Tylko spokojnie, nie zniżaj się do poziomu wroga. Nie zniżam. Wchodzę powoli, dostojnie. Czuję, że wszyscy na mnie patrzą. Dlaczego muszą patrzeć akurat na mnie? Co jest ze mną nie tak? Brudny jestem, czy krwawię? Niebezpieczny może? Przecież to ja tu jestem przerażony! Miejsce, znaleźć miejsce. Gdziekolwiek. Jest! Siadam. Głowa w prawo, i wyglądam przez okno. Tak jakbym spodziewał się, że kiedykolwiek zobaczę tam coś innego niż zwykle.

Gdzie ja w ogóle jadę? W jakim ja autobusie jestem? To na początek dobre pytanie. 506... ach, do pracy jadę. To zabawne, dobrze, że nie zdarza się często. Rutyna mnie pożera. Czasami nawet nie wiem co robię i okazuje się, że robię wszystko dobrze, tak jak powinienem, tak jak codziennie. Kłopoty zaczynają się, kiedy zaczynam myśleć o tym co robię. Może przestane myśleć? Może będzie łatwiej? A na pewno zabawniej. Tylko cóż innego mam robić, skoro muszę tkwić godzinę, siedząc i patrząc przez okno na ten sam, obrzydliwy widok miasta, które pędzi po pieniądz. Najbardziej przerażający, są młodzi "biznesmeni". Koszula, krawat, samochód. Czasami w kombinacji koszula, krawat, laptop i autobus. Myślą, że im się udało, że są szczęśliwi. Cały dzień w pracy, w weekend wódka. Albo praca. Co za wspaniały świat, co za wspaniałe życie! O to chodzi, czyż nie? Wtedy dopiero człowiek czuje, że żyje. Szczerze? Wolę być martwy.

Przystanek. Jedni wchodzą, drudzy wychodzą. Ci pierwsi, stoją tak, że drudzy nie mają jak wyjść. A wszystkim się spieszy. Mało czasu. Coraz mniej czasu. Trzeba oszczędzać czas, żeby mieć więcej wolnego. A wolne, można wykorzystać, aby zarobić na więcej wolnego czasu. Genialnie proste. I kto to mówi? Biegłem na autobus paręnaście minut temu. Przeklinałem wszystko. Może ja też jestem jednym z nich? Na pewno, ale czy oni zdają sobie z tego sprawę kim są? Ja tak, a przynajmniej się staram.

Ten wzrok zdradza wszystko. usiądzie obok. Zrobi to. I jak mu teraz spod tego grubego dupska, wyciągnąć kawałek mojego płaszcza. Czy on tego nie widzi? Czy nie czuje? No cóż... po prostu szarpnę. "Och, przepraszam" - co za cham - myśli grubas. "Nic się nie stało" - i uśmiech na mojej twarzy, jakbym się jeszcze z tego w jakikolwiek sposób cieszył. Dlaczego ja to robię? Kiedyś przestanę.

Skrzyżowanie. Patrzę na samochód. Dwudziestoparolatek rozmawia przez telefon. Jeszcze nawet nie dojechał na miejsce, a już jest w pracy. Mało tego. On myśli, że robi coś ważnego, że jest dobrym pracownikiem. I co z tego? I tak robi coś, co dla nikogo, poza ludźmi z miejsca, w którym pracuje, nie ma znaczenia. Nagle znika i świat żyje dalej. Nikomu jest potrzebny. Takich części zapasowych jest mnóstwo. Praca, praca, praca... wszystko przez nią. Całe życie podporządkowane jednemu zjawisku - pracy. Nie dla siebie, dla innych. Dla wielkiej niewiadomej, dla firmy, której najwyższego władcy nigdy nie poznasz. W zamian pieniądze. Jedzenie. Masz pieniądze - kupujesz jedzenie. I jeszcze parę błyskotek, żeby nie było buntu w obozie. Straszny świat. I pamiętaj - jesteś dla nas ważny, czuj się ważny, robisz to dla firmy.

Przesiadka. Kolejny papieros. Zdążę wypalić, zanim dojdę na kolejny przystanek. Nigdy nie przyjeżdża od razu. Będę oglądał wystawy. Ciągle te same. I tych samych ludzi, na tym samym przystanku, w tym samym mieście. Nawet pieprzony autobus, podjedzie taki sam. Jeszcze tylko chwila i będę na miejscu. Zacznę ekscytujący dzień pracy, pełen nowych wyzwań. Według mnie - kolejny taki sam dzień - żaden. Ale i tak zmierza w dół, każdy kolejny, zmierza w dół. Ciekawe co tam kiedyś znajdę...

Podjechał kolejny autobus. Załadowany do pełna. I tak muszę tam wejść. Nie wiem jak to się dzieje. Zawsze, kiedy wydaje Ci się, że nikt do tego autobusu już nie wsiądzie, wchodzi tam 8 osób. I aerobik na każdym przystanku. Wsiadamy, wysiadamy, wsiadamy... Przestaję myśleć. Po prostu jadę. Nie mam się czego nawet trzymać. Utonąłem gdzieś w tłumie. Minus 256 stopni na dworze a ja się pocę. Wszystkie te kurtki, palta, oddechy... nie wiem gdzie jestem - szyby zaparowały. I nagle światłość, drzwi otwierają się na oścież. Przede mną ostatnia podróż. Pełna niebezpieczeństw, wymagająca silnej woli i stalowych mięśni. Zaczynam. Wyjście nie jest daleko, muszę się przecisnąć. Brawo! Udało mi się? Nie, raczej mnie wypchnęli. Mieli silną wolę i stalowe mięśnie. Ale ja zgarniam wygraną, jestem na zewnątrz. Poza autobusem i na miejscu. Gotowy.

Odpalam papierosa, na znak tryumfu, że udało mi się dojechać. Właściwie, to zapalam go odruchowo, ale na pewno jakiś sprytny psycholog dorobiły do tego całkiem niezłą, marketingową historię. Potem to sprzedamy. Ale co? Teorię chociażby. Po cóż coś robić, skoro nie da się tego sprzedać. Ale nie, przepraszam, nigdy nie chodzi o pieniądze. Przekonania i pasja. To się liczy. O czym mówię? O tym, że nienawidzę kłamców i hipokrytów. Samego siebie w szczególności. Każde kolejne kłamstwo przychodzi łatwiej. Okłamuj przede wszystkim siebie. I tak doskonale wiesz, że robisz to każdego dnia. Czy przecząc nie kłamiesz? Nie przejmuj się, On i tak wybaczy Ci wszystko. Ten w twojej głowie oczywiście, bo nie wydaje mi się, aby cokolwiek więcej istniało. A nawet jeśli się mylę, nawet jeśli pojawiłby się tutaj dziś i tak byśmy go zabili. Ludzie tacy są.

Budynek. Duży budynek. Stoję przed nim. Nie wchodzę, bo kończę papierosa. Ale już zaczynam myśleć o czymś innym. O tym co będzie w środku. O pracy. A właściwie o tym, co dziś zrobię źle. Jeżeli zrobię dobrze, to... co z tego? Czy zauważy to ktoś, na kim mi zależy? Czy na kimkolwiek mi zależy?

Dzień pracy zaczyna się i kończy. Wracam do domu. Historia podobna. Tylko ta myśl… Czy na kimkolwiek mi zależy? Na czymkolwiek? Tak. Nigdy nie myślałem, że może mi się to przytrafić. Chciałem, ale nie myślałem. Brak nadziei i żałosny brak poczucia jakiejkolwiek wartości. Teraz ją mam. Moją słodką truciznę. Choć do końca jeszcze nie znam jej smaku, wiem, że to dzięki niej w moich żyłach, płynie nadal krew. Bo wiem, że jest. Teraz ona sprawia, że serce bije. Krwi już nie ma, a na rękach tylko blizny i zadrapania. Każdy dzień jak z szablonu a w głowie pustka i pragnienie wolności.

Budzik. Otwieram oczy. Za późno. Nie zdążę. Poczekam, może za 10 minut się pojawi. Albo jutro? Muszę na nią czekać... kiedy życie mi między palcami ucieka.

2
panarbuz pisze:Mam 2 minuty do wyjścia, 6 do autobusu.
Akurat to wyliczanie minut w tym miejscu zbiło mnie z tropu - zaczełam wyliczać w dalszej części czas i mnie to zdołowało- może to zdanie zapisać trochę inaczej by nie rozpraszało?
panarbuz pisze:nie jest wpatrywanie się we mnie jak w jakiegoś mordercę z krwią na rękach?
tu zdecydowanie potrzeba innego porównania dla utrzymania melodii tekstu
panarbuz pisze:Ten wzrok zdradza wszystko. usiądzie obok
małe przeoczenie
panarbuz pisze:Zawsze, kiedy wydaje Ci się, że nikt do tego autobusu już nie wsiądzie, wchodzi tam 8 osób
dlaczego 8 a nie 5? Zmieniłabym to zdanie na bardziej wymowne.
Pewnie zaraz sie znawcy przyczepią, że cyfry piszemy słównie, jednak dla mnie jako czytelnika ten zapis w tym utworze spełnia swój cel - z jednej strony sa to cyfry z drugiej wykrzykniki przykuwające uwagę. A czas w tym tekscie ma ogromne znaczenie
panarbuz pisze:poza ludźmi z miejsca, w którym pracuje,
e, tu mi nie brzmi
panarbuz pisze:. Trzeba oszczędzać czas, żeby mieć więcej wolnego. A wolne, można wykorzystać, aby zarobić na więcej wolnego czasu. Genialnie proste.
A tu sie zgadzam - genialnie proste wytłumaczenie xD
panarbuz pisze:Odpalam papierosa, na znak tryumfu, że udało mi się dojechać. Właściwie, to zapalam go odruchowo, ale na pewno jakiś sprytny psycholog dorobiły do tego całkiem niezłą, marketingową historię. Potem to sprzedamy. Ale co? Teorię chociażby. Po cóż coś robić, skoro nie da się tego sprzedać. Ale nie, przepraszam, nigdy nie chodzi o pieniądze. Przekonania i pasja. To się liczy. O czym mówię? O tym, że nienawidzę kłamców i hipokrytów. Samego siebie w szczególności. Każde kolejne kłamstwo przychodzi łatwiej. [...]
Odpalam papierosa, na znak tryumfu, że udało mi się dojechać. Właściwie, to zapalam go odruchowo,- to bym zostawiła a resztę poprostu skasowała - to filozofowanie tu akurat mi przeszkadza.

Tekst przypadł mi do gustu, chociaż nie zrozumiałam co ma piernik do wiatraka, czyli ...Muszę na nią czekać... kiedy życie mi między palcami ucieka....
Ladne, zgrabne, wulgaryzmy nie peszą.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

3
Długo przeleżało. A nawet niezłe jest. Autor wpadł 25 grudnia z tym tekstem, a potem znikł. Miejmy nadzieję, że pisze dalej. Ja nie cierpię banałów, ale tutaj z takim wdziękiem ich nakładł, że... jakoś się bronią. I chciałoby się wiedzieć, co dalej. Ale już się pewnie nie dowiemy.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

4
Niezłe. Wciągało.
Ale przegadane. Podoba mi się tempo uzyskane zdaniami pojedynczych.
Ale za dużo, za długo, nudzi się.
Czekałam na przykład na wielki finał wielostopniową konstrukcją (albo na jakiś). Rytm zdaniowy okazał się manierą nie zabiegiem artystycznym. Szkoda :-(

........

cudowne określenie - psycho-obyczaj. Kupuję.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”