17
Powiem wprost: szkoda, że wrzuciłaś to tutaj. Gdyby ten tekst nie pojawił się na forum, doskonale nadawałby się do mojego konkursu. Słowo daję, piorunujące wrażenie.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

18
Jadłodajnia „u Zawiszy” tonęła w świetle gazowych lamp. Zmarznięci klienci grzali się przy samotnym piecyku. Na zewnątrz panowała szaruga. Siąpił zimny deszcz, skutecznie odstraszając nawet bezpańskie psy. Przez zakurzone okiennice widać było rozmazane zarysy Zamku Królewskiego, otoczonego zewsząd kupieckimi kramami. Ktoś łkał cicho, skulony w najciemniejszym kącie, zgarbiony chłop liczył ciężko zarobione na targu pieniądze. Kantyna „u Zawiszy” przygarniała wszystkich pod swe ciepłe skrzydła. Niekiedy jej próg przekraczali bogaci mieszkańcy okolicznych kamienic, a raz nawet sam dyrektor pobliskiego banku zjadł talerz parującej grochówki. Zazwyczaj jednak stałymi bywalcami byli robotnicy i żandarmeria uliczna.
Michał usiadł plecami do baru, aby móc obserwować wszystko, co działo się w pomieszczeniu. Przybył na umówione miejsce dziesięć minut wcześniej. Odziany w przykrótkie spodnie i sztywną jak deska koszulę, czuł się wyjątkowo nieswojo. W dodatku studencka czapka ograniczała pole widzenia, a nie chciał jej zdejmować z uwagi na możliwość zdemaskowania. Kompletnie zapomniał jak to jest nosić cywilne ubranie. Z mundurem rozstawał się tylko, gdy szedł spać. Dlatego z lekkim zażenowaniem wyszperał z kufra parę starych pantalonów, które kupił przed wyjazdem z Wilna. Buty również stanowiły problem, uwierając przy każdym ruchu stopą. Nie to co rozchodzone, przetarte oficerki.
Ze starego, nieco spróchniałego zegara, wyskoczyła na drucianej łapce kukułka, obwieszczając godzinę piątą. Jadłodajnia zaczęła wypełniać się wracającym z pracy plebsem. Wrzosowski ustąpił miejsca kulawej staruszce z tobołkiem na plecach. Podszedł do cicho pykającego piecyka. Udając, że rozgrzewa dłonie, kątem oka cały czas obserwował wejście. W końcu ujrzał znajomą twarz Nataniela.
Czajka wśliznął się do środka składając czarny, elegancki parasol. Wyciągnął kieszonkowy zegarek i z uśmiechem pokręcił głową.
- Znów stanął – oznajmił Michałowi beztroskim tonem. – Dziś w karcie gulaszowa czy barszcz?
Porucznik zbaraniał, patrząc na przyjaciela jak na bajkowe dziwadło. Nataniel czekał cierpliwie, a życzliwy uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
- Rosół – odpowiedział cicho Wrzosowski, doszedłszy do wniosku, że bierze udział w tajniackiej grze.
Czajka przytaknął i wskazał dwa wolne miejsca przy uszczelnionym szmatami oknie. Zasiedli w milczeniu. Michał spięty i zdezorientowany, Nataniel ze stoickim spokojem. Panujący wokół gwar rósł i z wolna zaczął przeistaczać się w pełne pretensji wrzaski. To młody student próbował obronić godność swej przerażonej narzeczonej, nagabywanej przez grupkę pijanych robotników, którzy nabrali ochoty na świńskie żarciki. Komuś wylano talerz rosołu, barmanka zdzieliła ścierką natrętnego adoratora. Porucznik uznał, że obaj powinni się zwijać i poszukać bardziej ustronnego miejsca, lecz Czajka rozsiadł się wygodnie, zapalił papierosa i wodził beznamiętnym wzrokiem po zadymionej izbie.
- Czekamy na kogoś – oznajmił wreszcie, strzepując popiół.
Wrzosowski uniósł brwi.
- Sądziłem, że tylko my jesteśmy wtajemniczeni w plan majora.
- Poczekaj chwilę, zanim zaczniesz wyciągać pochopne wnioski. Gdy nasz gość się zjawi, trzymaj język za zębami. Rozumiesz? Żadnych pytań, ani złotych myśli. Ja rozmawiam, ty milczysz i starasz się wyglądać naturalnie. Później wszystko ci wyjaśnię.
Michał nie protestował. Zamówił kubek parującej czekolady i próbował zamaskować zniecierpliwienie. Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a wirujący w powietrzu zapach smażonej kapusty i ludzkiego potu przyprawiał o mdłości.
Czajka nie odzywał się. Z pokerowym wyrazem twarzy obserwował zalane deszczem ulice.
Warszawa.
Miasto, które miało do zaoferowania wszystko i nic. Stolica, w której część społeczeństwa nie czuła się Polakami. Serce Europy, jak to lubili mawiać aktywiści. Nocą mieniła się chorym blaskiem, za dnia ukazywała zmęczone oblicze, wiele razy trawione powstańczym ogniem. Lgnęli do niej różne typy, poczynając od zawszonych, doświadczonych przez los włóczęgów, po panów z najwyższej pułki, tak zwaną elitę burżuazji.
Nataniel odwiedził wiele miast, lecz tylko widok Warszawy ściskał mu ten lodowaty głaz, który nosił w piersi. Wszystkie niewypowiedziane pochwały zarezerwował dla niej. Ponieważ była twierdzą utopioną w mętach historii.
Nie musieli długo czekać. Około osiemnastej skrzypnęły drzwi, zabrzęczał przymocowany do framugi dzwoneczek. W progu stanął niewysoki, tęgi mężczyzna z czapką uszatką na głowie. W prawej ręce dzierżył skórzaną aktówkę, z której wystawały zmoknięte papiery. Wełniany kożuch nie dopinał się na wystającym brzuchu. Małe świńskie oczka obiegły błyskawicznie jadłodajnie, zatrzymując się na Czajce. Nieznajomy z trudem podszedł do ich stolika, stawiając chwiejne kroki. Wrzosowski uznał, że grubas musiał wcześniej ostro zabalować, ponieważ zionęło od niego niestrawionym alkoholem.
Przybysz klapnął ociężale na podsunięte przez Nataniela krzesło i bez zbędnych ceregieli uderzył teczką o blat. Zdążył międzyczasie przyjrzeć się Michałowi i wygrzebać z kieszeni małą, zrobioną z byczego rogu tabakierkę.
- Zaufany? – zapytał, wciągając zachłannie tabakę.
Porucznik domyślił się, że chodzi o niego.
- Mniej zaufani wąchają kwiatki od spodu – rzucił lodowato Czajka.
Mężczyzna wydał z siebie suchy charkot, na upartego mogący być śmiechem.
- Ponyat. No, ale mów po jakie licho mnie tu ściągnąłeś? Wiesz, że jestem w trakcie zwijania manatek, nie wspominając już o tym, że narażam skórę wytykając nos poza kwaterę.
Nataniel kiwnął głową na znak zrozumienia. Michał ostatkiem sił powstrzymywał kichnięcie. Mokre futro sprawiało, że grubas śmierdział niczym stary pies. W dodatku przeciągał sylaby, co było charakterystyczne dla wschodniego akcentu. Rosjanin, lub Ukrainiec. Z resztą, cóż za różnica? Jedna zaraza, pomyślał Wrzosowski.
Czajka przedstawił gościa. Zwał się Pietrow, choć zapewne było to fałszywe nazwisko. Zajmował się inwigilacją komunistów. Michał domyślił się, że po Wielkiej Rewolucji, Pietrow uciekł ze swojego rodzimego kraju i zaszył się w nowonarodzonej Polsce. Tym samym trafił niby kosa na kamień, ponieważ nawet w Warszawie Czerwoni doskonale wiedzieli czym się zajmuje i raczej nie pałali do beglesta sympatią.
Tymczasem Nataniel wyrzucał z siebie serię słów, zgrabnie streszczając panującą od pewnego czasu sytuację.
Pietrow słuchał uważnie, wciągając co rusz tabakę. Wydawał się całkowicie spokojny, chociaż Wrzosowski wiedział, że w środku prowadzi wojnę. A na szali było położone zbyt wiele, by Rosjanin mógł zbagatelizować sprawę i dalej powrócić do pakowania walizek.
- To widzę, drodzy przyjaciele, że wam za przeproszeniem dupy się palą – stwierdził Pietrow, gdy Nataniel skończył mówić. – Tylko nie bardzo rozumiem, co ja mam do tego? Przecież doskonale wiesz, że jestem spalony, a od Czerwonych mogę jedynie oczekiwać kulki w łeb.
- Ty tak, ale twoje kontakty nie – szepnął Czajka, uśmiechając się szeroko.
Pietrow rzucił mu jadowite spojrzenie.
- Żądasz, abym wydał w wasze łapy moich braci?
- Przecież szpiegowali dla ciebie, a ty przekazywałeś nam każde pierdółki . Nienawidzą komunistów bardziej niż Szarzy. W końcu zabrali im ukochaną ojczyznę i pomachali przed nosem krawatem Stołypina. Ich własną bronią.
Rosjanin milczał przez chwilę, a jego mina mówiła za siebie. Zdecydowanie nie uśmiechała mu się perspektywa ujawnienia najbardziej zaufanych kontaktów. Pracował dla aktywistów, to prawda, lecz nie wciągał w to przyjaciół. Oni tylko dostarczali mu świeże kąski sądząc, że Pietrow trzyma sztamę z białą armią. Gdyby dowiedzieli się, że każdą istotną wiadomość zanosi Polakom niemiał by po co w przyszłości wracać do Rosji, którą mieli wybawić z rąk bolszewików.
- Nie ma o tym mowy, druhu – powiedział, wycierając serwetką spocone czoło. – Byłem na każde wasze zawołanie, poszedłem na układ, ponieważ wierzę, że wspólnie możemy wyplenić ten kąkol zwany marksizmem. Ale swoich nie wydam. To ty nie wiesz, że pierwsi do piekła idą zdrajcy?
Nataniel wzruszył ramionami. Widocznie spodziewał się takiej odpowiedzi. Pietrow miał swój mały honor, który pielęgnował i rzadko wystawiał na opluwanie. Żelazne zasady miłośnika starego systemu.
- Cóż, skoro tak stawiasz sprawę, trudno – rzekł obojętnie Czajka, choć Michał mógł przysiąc, że zauważył złowrogi błysk w oku przyjaciela. – Rozmowa skończona.
Pietrow odetchnął. Pośpiesznie zabrał aktówkę i z niepodobną do niego werwą opuścił jadłodajnie. Przy wyjściu zerknął jeszcze przez ramię, jakby w ten sposób chciał się pożegnać. Czekała na niego Europa, a może nawet Ameryka, byle jak najdalej od zatrutej bolszewicką propagandą Rosji.
Wrzosowski długo jeszcze patrzył za Pietrowem nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Czajka zbyt łatwo mu odpuścił.
- Czujesz się niepocieszony? I słusznie – powiedział Nataniel, bacznie przyglądając się towarzyszowi. – Pietrow był jedynie pionkiem.
- Więc dlaczego go wezwałeś? – spytał ostro Michał. – Czyż nie chodzi nam o sprawne i szybkie załatwianie spraw?
Umilkł, naburmuszony jak dziecko, któremu przed chwilą zamknięto cukiernie przed nosem. Z godziny na godzinę rosła siła podziemnego komunistycznego ruchu, a Czajka wdawał się w nic nieznaczącą wymianę zdań z rosyjskim kacapem. Czyżby rzeczywiście był taki naiwny i uwierzył, że Pietrow wyśpiewa nazwiska swoich pobratymców?
- Dziś nie wracasz do koszar – powiedział Nataniel, bawiąc się zapalniczką.
Michał zakasłał głośno, aż siedząca przy sąsiednim stoliku stara kumoszka posłała mu karcące spojrzenie.
Wrzosowski mógł zaakceptować wiele. Zdjęcie munduru i paradowanie w cywilnym wdzianku? Zgoda. Rezygnacja z codziennych obowiązków na rzecz bezowocnego tkwienia w zapyziałej kantynie? Ujdzie. Perspektywa przeprowadzki i kompletne zerwanie na czas nieokreślony z wojskowym życiem? Nie do przyjęcia.
- Co to ma znaczyć? – spytał w końcu, czując jak serce podrywa się do galopu.
- Od wczoraj pracujesz dla mnie. Nie wyobrażam sobie dalszego śledztwa z wesołym żołnierzykiem u boku. Załatwiłem ci kwaterę. Będziesz w niej mieszkać aż do zakończenia dochodzenia. Na razie zrywasz z poprzednimi przyzwyczajeniami. Kontaktować się możesz tylko z majorem Kupieckim, oczywiście po uzyskaniu ode mnie upoważnienia. Żadnych głupot i politycznych kazań. Będziesz obracał się w kręgu niebezpiecznych typów, którzy najchętniej wysłaliby ludzi twojego pokroju na Powązki. Grzecznie czekasz na instrukcje. Nie toleruję indywidualnych akcji. Wszystko zapisałem tobie w liście, również twój nowy adres.
Wyciągnął zza pazuchy niezapisaną kopertę i podsunął ją porucznikowi.
- Przeczytać i spalić.
Michał uznał, że nie ma sensu wdawać się w dysputy z Natanielem. Postanowił zacisnąć zęby i odnaleźć się w nowej roli bez zbędnego biadolenia. Kupiecki nie powierzał tak ważnych zadań byle komu, a Wrzosowski nie chciał zawieść przełożonego. Zszarganie reputacji było gorsze od kilku marnych tygodni spędzonych jako szpieg.
- Na mnie czas, przyjacielu – odezwał się nagle Czajka, wstając. – Mam nadzieję, że wszystko jest dla ciebie jasne. Resztę ciekawości zaspokoi wiadomość, jaką do ciebie napisałem. Bywaj.
Porucznik kolejny raz nie zdołał zatrzymać starego druha. Nataniel, cichy i szybki niczym cień wskoczył w objęcia przedwiosennego wieczoru.
**

Przeczytać, zapamiętać i zniszczyć,

Nasza misja wymaga niezwykłej ostrożności, więc mam nadzieję, że zachowasz poniższe informacje wyłącznie dla siebie. Proszę cię również, abyś przez najbliższy czas nie odwiedzał kompanów z koszar. Nawet wśród nich mogą przebywać szpicle.
Pierwszym twoim zadaniem będzie skontaktowanie się z pewnym człowiekiem . Nazywa się Tadeusz Rostowiecki. Prowadzi kancelarię adwokacką, której siedziba znajduje się przy rynku. Przed wojną jak i w jej trakcie specjalizował się w ratowaniu skóry carskim urzędnikom. Zatuszował wiele spraw. Po wybuchu rewolucji zaprzestał działalności na rzecz osób związanych bezpośrednio z władzą. Przynajmniej takie stwarza pozory.
Jest on nam potrzebny. Dowództwu zależy na szybkiej akcji. Umów się z nim na spotkanie pod pretekstem niesprawiedliwego podziału majątku. Pieniądze przeznaczone na wizytę znajdują się w twoim nowym mieszkaniu. Musisz zdobyć jego zaufanie i w miarę możliwości dokopać się do akt procesów, w których brał udział. Gdy już łyknie haczyk, poinformujemy dowództwo. Nie będziesz działał sam. W kwaterze czeka na ciebie mała niespodzianka. Mam nadzieję, że zachowasz się wobec niej taktowanie jak na dżentelmena przystało.
W razie problemów, skontaktuj się ze mną przez łącznika.
Twój adres: Ulica Tamka 6/3
Owocnej pracy.
N.C.

Michał przeczytał list po raz wtóry nie mogąc wyzbyć się mieszanych uczuć. Stał przed wejściem do Parku Saskiego, usiłując złożyć wszystko w logiczną całość, co wcale nie było prostą rzeczą. Nazwisko Rostowiecki nic mu nie mówiło, choć końcówka „cki” wyraźnie wskazywała na szlacheckie pochodzenie adwokata. Zastanawiał się również jak efektownie podejść cel. Nigdy nie był dobrym aktorem. Prawdę miał wymalowaną na twarzy, a proste gesty szybko zdradzały jego zamiary. Jak w takim razie miał zmylić doświadczonego prawnika, który na co dzień ma do czynienia z przeróżnymi ludźmi? Prócz tego Wrzosowskiego zżerała ciekawość. Niespodzianka. Cóż to, u licha, za niespodzianka?
Oszroniony dzień zgasł, przykryty płachtą zmierzchu. Deszcz przestał siąpić, a ulice zmieniły się w śliski tor przeszkód. Porucznik uznał, że pora ruszyć w stronę Powiśla, gdzie mieściło się jego lokum. Zwinął zapisaną przez Nataniela kartkę i wsunął w ciasną kieszeń spodni. Poprawił z przyzwyczajenia studencką czapkę, odruchowo szukając ołowianego orzełka. Skrzywił się nieznacznie, gdy jego palce natrafiły jedynie na wystające nitki.
Naprawdę nie znosił cywilnego ubrania.
Stawiał szybkie kroki, byle jak najprędzej znaleźć się w ciepłym pomieszczeniu, bez względu na wcześniejsze uprzedzenia do tymczasowego kwaterunku. Z wielkim żalem minął zakręt, który prowadził do koszar.
Nie tym razem, stary, pomyślał.

Tamka znajduje się między Powiślem, a centrum. Nazwę zawdzięcza małej tamie, która istniała niegdyś na rzeczce płynącej w miejscu ulicy. Słabo oświetlona, usłana stertami starych, niemieckich gazet wydała się Wrzosowskiemu mało przyjazna. Szczelne okna pobliskich kamienic nie przepuszczały najdrobniejszego dźwięku, przez co okolica sprawiała wrażenie wymarłej. Jedynie harcujące po śmietnikach koty stanowiły dowód, że gdzieś w pobliżu tli się życie.
Michał odszukał budynek numer sześć. Był to duży, wielorodzinny dom z zarośniętym chwastami ogrodem. Na pordzewiałej bramie wisiała tabliczka informująca przechodnia o nazwiskach mieszkańców.
Porucznik ostrożnie wszedł na teren posesji, bacznie obserwując najbliższe otoczenie. Tak jak w pozostałych kamieniczkach, okna domostwa pod szóstką były zasłonięte ciemnymi kotarami. Z masywnego komina, tkwiącego na szczycie dachu, wydobywał się biały dym.
Michał przestąpił próg klatki schodowej odnosząc wrażenie, że wpadł do studni. W środku królował idealny mrok. Nozdrza atakował odór stęchlizny i wilgoci. Każdemu krokowi towarzyszył nieprzyjemny skrzyp sędziwych desek. Wrzosowski wyszperał pudełko zapałek i po niespełna kilku sekundach przed twarzą zadrgał mu nikły płomyk. Nie tracąc czasu odszukał drzwi z blaszaną trójką u szczytu. Od Czajki nie dostał kluczy, więc uznał, że ktoś na niego czeka. Zapukał.
- Kto tam? – odezwał się delikatny, dziewczęcy głos.
- Ja od Nata…
Nie dokończył, ponieważ drzwi otworzyły się błyskawicznie. W progu stała niewysoka, młoda panienka licząca z góra dziewiętnaście lat. Jej kasztanowe włosy jakby płonęły w ciepłym świetle naftowej lampki, którą trzymała w prawej dłoni.
- Wchodź szybko – syknęła, rozglądając się po korytarzu. – Pewnie zmarzłeś. Zaraz zaparzę herbaty.
Porucznik lekko zdziwiony usłuchał i momentalnie znalazł się w przytulnym, pachnącym migdałami pomieszczeniu. Była to zagracona kawalerka z oknem wychodzącym na ogołocone z kwiatów akacje. Po podłodze walały się kobiece ciuchy i opasłe, obite skórą książki.
- Przepraszam za bałagan, ale zaczytałam się i kompletnie straciłam poczucie czasu – usprawiedliwiła się dziewczyna, zbierając szybko swoje rzeczy. – Rozgość się, proszę. Za moment wszystko ci opowiem.
Śmignęła obok Michała, ściskając pod pachą dwa tomy encyklopedii. Wrzosowski obserwował swoją współlokatorkę z nie lada osłupieniem. Nigdy wcześniej nie mieszkał z dziewczyną, zapominając o stałych kontaktach z płcią przeciwną. Całe jego życie opierało się na wojskowych obowiązkach, a w koszarach jedyną znaną kobietą była kucharka, zwana grubą Czesławą.
Dlatego z wygórowaną ostrożnością ściągnął obłocone buty i czapkę, poczym odnalazł wolny fotel.
Z kuchni dobiegały stuk naczyń i cichy świst czajnika. Michał z zainteresowaniem przyglądał się kolekcji zawieszonych na ścianach, małych rzeźb Chrystusa.
- Poprzedni właściciele byli nad wyraz bogobojni – stwierdziła panienka, niosąc tacę wypełnioną ciastkami.
Miała niezwykle drobne i gładkie dłonie. Ogólnie cała wyglądała na bardzo delikatną osóbkę, którą może skrzywdzić najmniejsze szturchnięcie. Do tego poruszała się jakoś inaczej. Nie z gracją jak inne znane porucznikowi kobiety. Jej gesty były zdecydowane. Podbródek trzymała nie za wysoko, tym samym dając do zrozumienia, że nie zamierza odgrywać roli zarozumiałej paniusi z dobrego domu.
- Już zalewam herbatę. Częstuj się – wskazała na ciastka.
Ponownie zniknęła za kuchenną kotarą, by po minucie wrócić z filiżanką parującego napoju. Porucznik z wdzięcznością upił łyk. Wcześniejsze obawy i wątpliwości umknęły na skutek gorącej bawarki.
- Nazywam się Joanna Zaleska – przedstawiła się, sięgając po obsypane orzechami ciasteczko.
- Porucznik Michał Wrzosowski – odpowiedział machinalnie.
Na młodziutkiej twarzy Joanny zagościł uśmiech.
- Po tonie głosu słychać, że jesteś żołnierzem. Nie musisz być taki oficjalny. To nie apel wojskowy, a ja nie jestem generałem.
Wrzosowski skarcił się w duchu, chociaż wcześniej nie przewidział, że proste przedstawienie się może wywołać u kogoś zupełnie nieprzewidywalną reakcję.
- Nataniel Czajka wskazał mi ten adres.
- Wiem.
- Więc przybyłem. Przepraszam za późną porę, lecz wcześniej nie mogłem.
- Wiem.
- Nataniel wspomniał, że mam z panienką współpracować.
- Wiem.
- Ma panienka przekazać mi istotne wieści.
- Wiem.
Michał spojrzał na Zaleską z niekrytą irytacją. Czyżby jednak była zarozumiałą gówniarą, której wydaje się, że zjadła wszystkie rozumy?
Lecz w jej szarych, migdałowych oczach nie zobaczył ani cienia pychy. Wręcz przeciwnie. Patrzyła na niego poważnie, chociaż wydatne wargi wciąż formowały się w uśmiech.
- Już się na mnie nie złość. Po prostu ja o wszystkim wiem, Michale. Mogę tak do ciebie mówić? Czy wolisz per porucznik Wrzosowski?
Lekko się speszył.
- Nie… To znaczy, Michał wystarczy.
Mrugnęła porozumiewawczo.
- Znakomicie. W takim razie możemy przejść do rzeczy.
Odetchnęła głęboko, jakby za moment miała skoczyć do wody. Nie przemówiła jednak, lecz podeszła do okna i oparła dłonie na szarym parapecie, obserwując pogrążoną w marazmie dzielnicę. Wrzosowski siedział jak na szpilkach. Z wolna zatracał się słodkich ramionach senności. Ciężkie niby ołów powieki opadały bezwiednie, a przepełniona wspomnieniami minionego dnia głowa jakoś nie chciała trzymać się prosto. Z każdej ściany patrzył na Michała Chrystus, a jego ogarnięte katuszą oblicze wydawało się w półmroku jeszcze bardziej przerażające.
- Nie wyglądasz na zbytnio zadowolonego – szepnęła Zaleska, wciąż przyciskając czoło do chłodnej szyby.
- Ja… Nie, oczywiście, że nie! – odpowiedział szybko, odganiając zmęczenie.
Prychnęła.
- Kłamiesz. Tak naprawdę przeklinasz tę robotę i najchętniej wróciłbyś teraz do koszar, ściągnął te śmieszne, przykrótkie ubranie. Jeśli mamy razem działać, musisz wykrzesać z siebie więcej optymizmu, inaczej będzie ciężko, a ja nie zamierzam składać zażalenia do dowództwa, że mój kompan to rozkapryszony chłopczyk.
Bojowy ton Joanny podziałał na porucznika niby kubeł zimnej wody. Wyprostował się, odstawił pustą filiżankę i zacisnął zęby. Nie planował wysłuchiwania reprymend od małej, zbyt pewnej siebie gęsi. A Zaleska już zdążyła dwukrotnie nadepnąć mu na odcisk.
- Mów więc. I proszę, oszczędź zbędnych komentarzy – odrzekł chłodno.
- Świetnie. O to właśnie mi chodzi. Zapewne przeczytałeś już list od Nataniela?
Kiwnął twierdząco głową.
- Wiesz zatem, że twoje pierwsze zadanie wymaga olbrzymiej subtelności. Tadeusz Rostowiecki jest człowiekiem nie głupim, znającym się na tanich chwytach. To cwana bestia, a przy tym niebywale wyrafinowana. Wkupienie się w jego łaski będzie trudne, lecz konieczne do dalszego rozwoju sprawy. Aby wszystko wyszło wiarygodnie, jesteśmy małżeństwem. Ty, jako syn bogatego właściciela ziemskiego, domagasz się części ojcowizny, zabranej przez skąpego brata. Ja naturalnie wspieram swojego męża i razem próbujemy namówić Rostowieckiego do wzięcia tej sprawy. Nazywamy się Muśnieccy. Henryk i Elena. W razie czego mamy w zanadrzu fałszywe papiery. Jutro przed południem udamy się do kancelarii… - przerwała, odwracając twarz w stronę Wrzosowskiego. – Może nie wyglądasz zachęcająco, ale dobry z ciebie człowiek. Widzę to po oczach.
Porucznik puścił uwagę Joanny mimo uszu. Wciąż nie mógł przyjąć do świadomości, że przyjdzie mu współpracować z małą, cwaną dziewuchą, która w dodatku błyskawicznie go rozpracowała, a przy tym wydawała się całkowicie opanowana i rzeczowa. Lecz w głębi ducha ufał Czajce, swojemu mentorowi z dzieciństwa.
„Co ma być, to będzie”, pomyślał.

Zaleska wyciągnęła z zwalistej, gdańskiej szafy świeżą pościel i wręczyła Michałowi.
- Śpisz na macie obok kredensu – zarządziła krótko, wyraźnie nieskora do kontynuowania poprzedniej dyskusji. – Jeżeli będziesz czegoś potrzebować, pytaj. Łazienka jest na lewo od drzwi wejściowych. Za moment zagotuję wodę na kąpiel. Nataniel przyniósł dla ciebie ubrania. Schowałam je do szafy. Są na najwyższej półce. W kuchni znajdziesz chleb, ser i trochę mięsa. Jeszcze nie zdążyłam zrobić zakupów. Ale za to herbaty mamy pod dostatkiem.
Wypowiedziała to tak szybko, że Wrzosowski ledwo się połapał. Patrzył tylko, jak Zaleska mości sobie posłanie na wąskiej, zjedzonej przez mole wersalce. Lampka przygasała, przez co w pomieszczeniu zaczęły dominować cienie. Zza chmur wyłonił się leniwie blady księżyc, rzucając poświatę na obumarły ogród.
Czując skrępowanie, Michał owinął się szczelnie kołdrą i próbował zasnąć. Joanna przez pewien czas lawirowała między meblami, zapewne w poszukiwaniu koszuli nocnej. Porucznik odwrócił się do niej plecami i ostatkiem sił pohamował ciekawość. W końcu zapadł w niespokojny sen, w którym próbował dogonić toczącą się po chodniku, własną głowę.

[ Dodano: Pią 03 Gru, 2010 ]
Witam.

Wiem, że dawno tu nie zaglądałam, ale mam mnóstwo nauki (klasa maturalna). Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zajrzy i przeczyta kontynuację.

P.S. Sir Wolf, możesz mi napisać na PW o jaki konkurs chodzi?
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."

- A. Einstein

19
Mogę napisać nawet tutaj: http://ssh.konflikty.pl/

Teraz nie mam czasu, ale słowo daję - kontynuację przeczytam. Nie ma dwóch zdań. Czekałem na to.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

20
Sir Wolf, czy ten temat wygląda jak wątek o konkursach?

Dostajesz ostatnie słowne ostrzeżenie za offtop, następnym razem będzie warn.
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

21
Niewątpliwie.

No więc tak. Przyrządziłem coś takiego:

http://www.sendspace.pl/file/f423942b80decc9d00a2aa1

Zanim ściągniesz, przeczytaj "instrukcję obsługi". To samo niech zrobią wszyscy inni, którzy chcieliby to ściągnąć.

Ponieważ jestem święcie przekonany, że prędzej czy później ci się to przyda, przygotowałem ci opracowanie tego tekstu ze znakami korektorskimi. Większość powinna być łatwa do zrozumienia. Ten dziwny znaczek wyglądający jak kaleka M należy odczytywać jako "do usunięcia". (I przepraszam za koślawe litery, musiałem mocno dociskać i przeciągać po kilka razy, żeby było widoczne na skanerze.)

Jakie popełniasz błędy -- sama widzisz. Powinnaś popracować nad konstrukcją postaci, nad ich głębią, a tym samym wiarygodnością. Zalecam sięgnięcie po pisarzy takich jak Coetzee, Dostojewski, Vargas Llosa i... Eleonora Ratkiewicz, która w tym gronie może się wydawać outsiderką, ale gdy przeczytasz "Paradoksy...", zrozumiesz, dlaczego ci tę powieść tak polecam. Twoje postaci są bowiem chwilami najzwyczajniej w świecie miałkie, przy czym dopasowuje się do tego wówczas miałkość tekstu -- a to ciężki grzech.

Poczytaj ponadto Corneliusa Ryana. Musisz nabyć także umiejętności akumulowania informacji w jak najmniejszej liczbie słów.

Zaliczasz się bez wątpienia do najbardziej obiecujących adeptów sztuki pisarskiej na tym forum. Wybrałaś sobie jeden z najtrudniejszych gatunków prozy i... radzisz sobie z nim. W tym fragmencie nie widać tego może aż tak bardzo jak w tym, który komentowałem jako pierwszy, ale przed tobą może być wielka przeszłość. Uważaj jednak: MOŻE BYĆ nie znaczy "jest". Pomiędzy sobą a wielką przyszłością masz kilka lat pracy. Cholernie ciężkiej i niewdzięcznej pracy. Ale warto. Odwagi.

[ Dodano: Wto 07 Gru, 2010 ]
PS Część takich technicznych niedociągnięć w rodzaju braku wcięć to moja wina, niedopatrzenie zwykłe - ale skoro już się pojawiły, oznaczyłem je dla formalności.

[ Dodano: Wto 07 Gru, 2010 ]
PPS Ćwiczonko: przerażonej narzeczonej, nagabywanej - spróbuj to poprawić sama.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

22
Sir Wolf, dziękuję za komentarz. Z twórczością Dostojewskiego miałam okazję się zapoznać (głównie dzięki lekturze szkolnej "Zbrodnia i kara", którą pokochałam).
Co do sprawdzenia tej części pod kątem technicznym: podziwiam cię :)

Zdaję sobie sprawę, że przede mną dużo pracy, w zasadzie dopiero zaczynam moją przygodę z pisaniem. Pracuję teraz na kontynuacją. Myślę, że następną część opublikuję jakoś w święta.

Jeszcze raz wielkie dzięki za dogłębną analizę błędów, no i za komplement :)

Pozdrawiam.
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."

- A. Einstein

23
Witaj,

Czytam Twoje opowiadanie od pewnego czasu i nawet postanowiłam się zalogować, by dodać komentarz.
Zdarzyło mi się przeczytać w życiu dużo prac początkujących pisarzy, ale twoja jest jedną z najlepszych. Nie chcę tu słodzić, ani owijać w bawełnę. Po prostu oczarowałaś mnie swoim opowiadaniem.
Znalazło się trochę błędów stylistycznych, ale nie zamierzam ich wytykać. To już zrobił mój poprzednik :)
Obrałaś sobie trudną tematykę, ale jakże bliską mojemu sercu. Fajnie jest, gdy tak młoda osoba podejmuje trud tworzenia opowiadań historycznych. Nie są one proste w pisaniu, wymagają dużej wiedzy i umiejętności przekazania płynnie wszystkich aspektów. Ty sobie z tym radzisz.
Będę tu częściej zaglądać i czekać na kontynuację. Nie powiem, jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy bohaterów.

24
Witam,

Wstawiam kolejny kawałek. Nie jest to cała część, którą planowałam opublikować, ale stwierdział, że wklejanie czternastu stron worda to lekka przesada. Wystarczy na razie siedem ;)

Miłego czytania.


***


WWWMartwota jaka panowała w kościele przerażała go. Wzdłuż głównej nawy, niby zbłądzone widmo, sunęła gładko niewidoma staruszka. Jej pokryte bielem oczy tkwiły nieruchomo, a poznaczone głębokimi bruzdami dłonie lekko muskały oparcia ławek.
Piotr odwrócił głowę i wbił spojrzenie w przycupniętą nieopodal figurkę małego aniołka z fantazyjnymi, pomalowanymi na złoto loczkami.
„Śmieszne gusła”, pomyślał z przekąsem Najemczyk. „Bajki wciskane dzieciom na dobranoc, zwykły stek wyssanych z palca bzdur.”
Opium dla ludu. Tak. Zwykły narkotyk, który robi paćkę z mózgu, niszczy wolną wolę, odbiera własne zdanie. Matka ślepo wierzyła, że codzienna modlitwa uchroni ją i jej dzieci przed ciężką ręką ojca. Klepała paciorki w każdej wolnej chwili, nawet wtedy, gdy mąż sięgał po pogrzebacz. Utarte formułki dodawały siły, lecz Piotrowi kojarzyły się z najgorszym. Nigdy nie umiał zaufać Bogu, a w wieku dojrzewania zaczął kwestionować jego istnienie. Ponieważ żadna prośba matki nie została wysłuchana.
Niewidoma starucha minęła Najemczyka, sapiąc z wysiłku. Wiele czasu zajęło jej pokonanie długości kościoła, lecz poruszała się pewnie, bez wahania. Przy wyjściu odnalazła pokrytą szronem kropielnicę i umoczyła dwa palce, czyniąc zamaszysty znak krzyża. Gdy opuściła świątynie, zapadła idealna cisza. Z wysokiego sufitu łypało olbrzymie oko, otoczone tysiącem promieni. Piotr zadrżał. Czarna, bezdenna źrenica zdawała się mieścić cały wszechświat. Nieruchoma. Obca. Straszna. Przeszywała dusze zbłąkanych wędrowców, zaglądała w głąb ludzkich pragnień, jakby chciała pochłonąć wszystkich, którzy śmieli zagłębić się w jej czerni.
Wciąż jednak pozostawała mieszaniną farb, zwykłą kropką namalowaną przez znudzonego życiem artystę. I tego trzymał się Najemczyk.
Opatulił się szczelniej płaszczem, chowając dłonie do dziurawych kieszeni. Kret się spóźniał. Już kwadrans temu powinien być na miejscu. Tymczasem jedyną żywą istotą pośród zimnych, kamiennych ścian był Piotr, który z minuty na minutę zaczynał tracić cierpliwość.
„Niech no tylko ten leniwy sukinsyn się zjawi, a nogi mu z dupy powyrywam”, poprzysiągł w duchu, wciąż hamując oczy przed spojrzeniem w górę. Z niewielkiego ołtarza uśmiechała się dobrodusznie Matka Boska, a na jej głowie spoczywała korona upleciona z zasuszonych polnych kwiatów.
Wtem coś skrzypnęło, do wnętrza zawitało rozedrgane światło ulicznych lamp. Najemczyk usłyszał pośpieszne kroki i po chwili ujrzał pędzącego w jego stronę kreta.
- Nareszcie – warknął, mierząc zaledwie szesnastoletniego chłopca morderczym wzrokiem. – Co tak długo?
- Proszę pana…
- Daruj sobie te żałosne wymówki. Czy ty, do kurwy nędzy, nie znasz się na zegarku? Wyraźnie przecież podałem twojemu przełożonemu godzinę spotkania. Marnujesz mój cenny czas.
- Ale proszę pana…
- … Zamknij się i siadaj…
- …proszę…
- CZY JA NIE WYRAŻAM SIĘ JASNO?!
- Ale to pułapka!
Z chwilą, gdy chłopiec wypowiedział ostatni wyraz, drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadło trzech umundurowanych mężczyzn. Każdy z nich dzierżył karabin wycelowany prosto w stronę Najemczyka.
- Ręce do góry! – krzyknął dowódca grupki, wysoki wąsacz ze lśniącą odznaką na piersi.
Szarzy stali w pozycji gotowej do strzału. Do grubych, brązowych pasów przymocowane mieli kabury. Z maciejówek spoglądały małe, wyklepane z brązu orzełki.
Piotr zamarł i podczas trwania dwóch sekund, podjął szereg decyzji. Zanim Piłsudczycy zdążyli podejść bliżej, dał nura pod ławki i zaczął biec na czworaka w stronę prezbiterium. Ciszę przeszyła seria wystrzałów. Pociski odbiły się rykoszetem od podłogi, wzbijając w powietrze fontannę iskier. Najemczyk dotarł do pierwszej kolumny i schował się za nią. Słyszał tupot oficerek i krótkie rozkazy wąsacza. Zza pazuchy wyszarpnął pukawkę. Nie zastanawiając się dłużej, strzelił w stronę Szarych, jednocześnie unikając mknących w jego stronę pocisków. Nacisnął spust jeszcze dwa razy, zanim zdołał pognać dalej. Trzymając głowę nisko, susem wskoczył za srebrną chrzcielnicę. Prawie go ustrzelili. Podczołgał się ku rzędowi drewnianych krzeseł przeznaczonych dla ministrantów. Oddychając ciężko omiótł wzrokiem najbliższe otoczenie. Zaledwie sześć metrów dzieliło Najemczyka od uchylonych drzwi zakrystii. Spojrzał przez ramię. Dwóch żołnierzy kucało przy klęcznikach, a lufy ich karabinów zdawały się być ustami śmierci. Trzeci gdzieś zniknął, co nie wróżyło niczego dobrego. Piotr mocniej ścisnął rękojeść pistoletu. Przy ograniczonej widoczności miał małe szanse na zranienie choćby któregokolwiek z przeciwników, lecz oni również mieli utrudnione zadanie.
- Odłóż pukawę i wyjdź z podniesionymi rękami – krzyknął jeden z Szarych, wciąż przytulając policzek do chłodnej broni.
„Teraz, albo nigdy”, pomyślał Najemczyk i poderwał się do góry, niczym zając gotowy uciec drapieżcy. Nacisnął spust, celując prosto w stronę klęcznika. Rozległ się ogłuszający huk zderzenia pocisku z żelazem. W tej samej chwili poczuł jednocześnie ciepło i ostry, przeszywający ból, kumulujący się w lewym udzie. Syknął i kulejąc dopadł drzwi zakrystii. Pchnął je ramieniem i znalazł się w wąskim, słabo oświetlonym korytarzu prowadzącym w dwie strony. Za plecami usłyszał pośpieszne kroki i pełen dumy głos:
- Trafiłem go. Nie da rady zwiać.
Piotr zaczął uciekać, mijając skulonych, oraz śmiertelnie przerażonych księży, którzy zdołali zrozumieć sytuację.
- Z drogi! Z drogi do cholery, bo pozabijam! – ryknął Najemczyk, odpychając bladych na twarzach duchownych.
Szarzy już biegli za nim, a ich szybkie, urywane oddechy prawie muskały mu kark. W końcu ujrzał klatkę schodową, która prowadziła wprost w objęcia zimnej nocy. Zaciskając zęby, złapał żeliwną klamkę. Kolejna kula zdołała go dopaść, tym razem raniąc bark. Ostatkiem sił otworzył drzwi i wycelował spluwę w stronę żołnierzy.
Oddał strzał.
Stojący najbliżej niego Piłsudczyk jęknął z bólu i upadł na wyłożoną marmurem posadzkę. Ze środka brzucha zaczęła wypływać krew. Jego kompan wydał z siebie okrzyk pełen żalu i niedowierzania, pomieszany z niewyrażonym gniewem. Piotr wypadł na zewnątrz. Lodowate powietrze zaparło dech w piersi, dotkliwie wbijając się w płuca. Na wpół przytomny, ogarnięty gorączką zdołał cudem uniknąć kolejnej palby. To wkurzony do granic możliwości legionista stał w progu zakrystii i opętany nienawiścią, wysyłał w przestrzeń śmiercionośne salwy. Najemczyk wskoczył między drzewa kościelnej alejki i resztkami sił gnał przed siebie, byle jak najdalej, byle tylko przeżyć…
Łup!
Tępy ból omal nie rozsadził mu szczęki. Usłyszał jedynie ciche chrupnięcie i mimo woli wypluł kilka zmiażdżonych zębów. Jak przez mgłę ujrzał pochylonego nad nim trzeciego żołnierza, wąsatego dowódcę. Patrzył na Piotra z tlącą się w oczach pogardą.
- Koniec zabawy, skurwielu – wycedził i plunął Najemczykowi w twarz.
Jednak komunista nie zastanawiał się nad tym co robi, w zasadzie w ogóle nie myślał. Ogarnięty szałem i chęcią wyjścia z opresji, poderwał błyskawicznie pistolet i strzelił dowódcy prosto w czoło. Szary nawet nie zdołał wcześniej zareagować, zbyt pewny swej przewagi. Zachwiał się niby źle prowadzona pacynka na sznurkach, poczym runął na pokrytą gołoledzią trawę.
Piotr zdołał wstać, choć była to najtrudniejsza rzecz jaką dotychczas musiał wykonać. Jak w transie, minął zwłoki dowódcy i zataczając się, odnalazł furtę wychodzącą na uśpioną ulicę.
Oszołomiony, z głową napęczniałą sprzecznymi myślami, pognał wzdłuż Wisły starając się zatamować dłonią krwawienie. Czerwona posoka spływała leniwie wzdłuż łydki, przenikała cienki materiał spodni i kapała na zmrożoną ziemię.
Nie dbał o to.
Do Najemczyka powoli zaczęła dochodzić świadomość, że zabił dwóch funkcjonariuszy państwowych. Za taki czyn czekała wyłącznie czapa.
Odgonił wizje nadciągających konsekwencji. Liczyło się szybkie zniknięcie, wyparowanie, a najlepiej ucieczka poza granice miasta. Lecz z dwiema ranami postrzałowymi mógł co najwyżej pomarzyć o natychmiastowej ewakuacji.
- Myśl – warknął. – Kryjówka, kryjówka… gdzie, gdzie?!
Potknął się o zbutwiałą belkę wyrzuconą przez rzekę i runął jak długi. Zmarznięty piasek przynosił słodkie ukojenie. Słyszał szybkie, wręcz histeryczne bicie serca. Swojego serca. A więc nie umierał. Nie. Wszystkie zmysły miał wyostrzone, napięte do granic możliwości. Zbyt mocno trzymał się życia i nawet uciekająca krew nie pozbawiała siły. Wręcz przeciwnie. Motywowała do prędkiego działania, uprzejmie informowała o upływającym czasie. Czasie grającym na jego niekorzyść. Lada moment ocalały żołnierz wezwie posiłki z psami tropiącymi, a wtedy ratunek stanie się niemożliwy.
Niby zaszczute zwierze, Piotr podczołgał się do brzegu Wisły. Ignorując instynkt samozachowawczy, wszedł do lodowatej wody po sam pas, poczym zaczął brnąć pod prąd w stronę nieśmiało mrugających świateł Pragi Północnej.

**

WWWSara uwielbiała malować. Z nabożną czcią ujmowała w smukłe palce cienki pędzel i kreśliła nim kontury postaci. Tym razem miała w planach stworzyć coś na wzór dzieł Goyi. Nie przepadała za panującą modą, preferującą szalone, często ekstrawaganckie zapędy kubistów. Oglądając kuriozalne kształty pokrywające płótna, dochodziła do wniosku, że ówcześni artyści nie mają za grosz poczucia estetyki. Dziwadła żywcem wyciągnięte z koszmarów spoglądały na nią ilekroć miała okazję zawitać do przydrożnej galerii.
- Choroba dopadła sztukę – szepnęła, przywołując w pamięci zdjęcia dzieł niejakiego Picassa.
Ona również marzyła niegdyś o własnej wystawie, lecz krytycy uznali jej prace za przestarzałe i niegodne większej uwagi. A przecież piękno ukryte jest w drobiazgach, które tak lubiła dopracowywać.
Z chwilowego zamyślenia wybiło ją gwałtowne pukanie do drzwi. Ściągnęła brwi, wycierając pędzelek o skraj roboczego fartucha.
Nie spodziewała się żadnego z klientów, a tym bardziej nieproszonych gości. Ostrożnie wyszła do przedpokoju i oparła dłonie o framugę. Z korytarza dochodził odgłos ludzkiego rzężenia.
- Słucham? – spytała.
- Otwórz! To ja, Piotr.
Sara przekręciła pośpiesznie zamek, czując zimny dreszcz galopujący przez plecy.
- Co do… O Boże!
Naprzeciw stał Piotr Najemczyk, mokry, brudny i przeraźliwie blady. W jego oczach tlił się obłęd, a z lewego uda i barku ściekała krew. Wyglądał niczym upiór, który postanowił na jeden dzień dać dyla z piekła i właśnie upodobał sobie nawiedzenie biednej, samotnej prostytutki.
- Co się stało? – zdołała wydukać.
- Wpuść mnie, później utniemy sobie miłą pogawędkę – odburknął, wypluwając resztki śliny zmieszanej z odłamkami zębów.
Bez wahania ustąpiła Piotrowi i pośpiesznie zamknęła drzwi. Najemczyk dowlekł się do najbliższego krzesła i runął na nie z głośnym hukiem. Schował twarz w wielkich, chłopskich dłoniach. Zadrżał.
Sara prędko pobiegła do łazienki i po minucie wróciła, niosąc czyste ręczniki, bandaże i buteleczkę jodyny. Milcząc, zaczęła opatrywać rany, które okazały się nie groźne. Pocisk tylko musnął ramię, rozdzierając skórę, trochę gorzej było z udem. Z poszarpanej dziury sączyła intensywnie krew. Prostytutka założyła improwizowaną opaskę uciskową i z najwyższą ostrożnością obmyła przestrzał.
Piotr siedział cicho, ani razu nawet nie syknął. Skrzywił się jedynie, gdy jodyna wsiąkła w naruszone ciało. Był zbyt zmęczony i obezwładniony, a na dodatek przerażony. Ktoś musiał zacząć sypać. Może ten gówniarz, nowy nabytek kretów? Tylko on i jego przełożony wiedzieli o miejscu spotkania. Nie, bzdura! Kreci należeli do ostatnich podejrzanych, prawdę mówiąc nie mogli donosić. Stanowili fundamenty siatki konspiracyjnej, mózg operacyjny. To oni infiltrowali całą burżuazyjną śmietankę towarzyską. Budowali kanały, wciąż drążyli w poszukiwaniu luk. Byli niczym cienie, zawsze obecni, stojący z tyłu, czasami mogący wydawać się jedynie wymysłem czyjejś wyobraźni. Jak duchy.
Chyba, że…
- Skończyłam – zakomunikowała Sara, odgarniając czarne kosmyki z czoła. – Miałeś dużo szczęścia. Kula w udzie nie utkwiła głęboko. Przyniosę ci buteleczkę preparatu z ziół. Należy przemywać nimi rany przy każdej zmianie bandaży.
Wstała, lecz złapał ją za rękę. Żydówka wzdrygnęła się, czując jego silny, męski dotyk. Zalała ją fala gorąca, którą czuła wyłącznie przy bliższym kontakcie z Najemczykiem.
- Dziękuję – szepnął, patrząc w zielone, nasycone smutkiem oczy Sary.
Była naprawdę piękna, jak tchnienie marcowego poranka. Zimna stanowczość i rozpalona namiętność. Czy ją kochał? Jeżeli fizyczną fascynację można nazwać miłością, to tak. Ubóstwiał jej ciało pachnące kuszącymi olejkami. Tęsknił za wspólnymi nocami, muśnięciem aksamitnej skóry, przepełnionym erotyzmem szeptem.
Sara, jedna z nielicznych jego słabości.
- Zaraz poszukam jakiegoś trunku, powinnam mieć w zapasie francuskie wino – rzekła uwalniając dłoń. – Odrobina alkoholu dobrze nam zrobi.
Zaczęła krzątać się po pokoju, wyciągnęła zakurzone kieliszki, zapaliła dodatkowe świece. Jak na samotną kobietę miała zadbane, eleganckie mieszkanie. Małe, przytulne, wypełnione obrazami własnej roboty i kolekcją porcelanowych kotów. Przez matową szybę okna można było dostrzec jedno z wielu biednych, zabłoconych podwórek Pragi Północnej.
Perła pośród kamieni. Nieoszlifowany diament.
- Pij – rzekła, stawiając przed Piotrem napełniony kieliszek.
Wino miało cierpki smak. Zwykły, tani francuski bełt. Ale rozgrzewało i przywracało jasność umysłu. Najemczyk poczuł jak opada pierwsze napięcie. Był względnie bezpieczny. Wypróbował starą sztuczkę, polegającą na ucieczce przez wodę. Psy zgubią trop tuż przy brzegu. Dalej będą bezradne. Kosztowało go to masę wysiłku i determinacji, lecz nie mógł leżeć bezczynnie na plaży i czekać, aż Szarzy odnajdą zwierzynę, którą później ukatrupią. Ponieważ nic innego nie czeka za morderstwo sługusów Piłsudskiego.
Minuty mijały w słodkim upojeniu. Piotr milczał, wciąż obserwując na pierwszy rzut oka spokojną Sarę. Lecz wiedział, że czeka, aż uchyli rąbka tajemnicy, zdradzi kto go tak urządził i w co się wpakował. Nie chciał o tym mówić. Nie chciał, by nadeszło jutro. Tkwił jakby w próżni, gdzie czas przestał mieć znaczenie.
Zabił.
Cóż za dziwne uczucie, lecz przecież je znał! Nie było mu obce, wręcz znajome. Z początku miłe, później przeistaczało się w najgorszy koszmar, który wsiąkał tak głęboko w świadomość, że nic nie było w stanie go wyplenić.
Skoro raz zabiłeś, nic nie stoi na przeszkodzie uczynić tego ponownie. Teraz już wiesz jakie to proste. Nie ma nic bardziej rozkosznego od wyeliminowania wroga. Towarzysze będą z ciebie dumni.
Zaiste.
- Musisz mnie z kimś skontaktować – szepnął Najemczyk, nie patrząc na Sarę.
Prostytutka uniosła brwi w pytającym geście.
- Jesteś pewien…
- Tak, jestem.
Podsunęła mu kartkę . Piotr napisał dwa wyrazy, poczym zgniótł papier i wręczył Sarze. Schowała kulkę w dekolt. Znów stał się zimny, obojętny na jej starania. Gdyby wyszła, niemiał by nic przeciwko. Czyż znów uległa zgubnej nadziei? Uwierzyła, że z wdzięczności za opatrunek wskoczy do łóżka, a później wyzna dozgonną miłość? Przecież był Piotrem Najemczykiem, dla którego liczyła się idea, nie człowiek.
Ponieważ idee nie umierają, a ludzie owszem. Odchodzą w niebyt, czasami tylko majaczą w cudzych wspomnieniach. Jak źle dopracowane fotografie.
- Jesteś dzielna – powiedział nagle Piotr, spoglądając na swoją kochankę.
- Jak na dziwkę? – spytała obojętnie.
- Jak na kobietę.
Uśmiechnęła się blado i złapała jego dłoń.
Nigdy nie byli tak blisko siebie.


**

WWWPietrow obudził się w środku nocy zlany zimnym potem. Leżał przez jakiś czas nieruchomo, przytwierdzony do dziurawego materaca jak mucha do lepu.
Miał sen, co rzadko mu się zdarzało. Na dodatek nie była to dobra iluzja. Raczej zaliczała się do zacnego grona koszmarów. Przerażających, bezdusznych niczym oczy kata.
Przełknął ślinę.
W kwaterze panowała cisza, przerywana tykaniem starego zegara. Ciemność wsączała się w każdy zakamarek, złowroga i milcząca jak pradawne bóstwo.
Albo czyhające od wieków licho.
Pietrow poczuł suchość w gardle. Cały zesztywniał jakby tkwił w jednej pozycji od kilku tygodni. Zdrętwiały mu obie nogi, w palcach czuł dziwne mrowienie.
- Przejdzie – szepnął, uspokajając rozszalałe serce.
Lecz nie to napawało go lękiem. Coś czaiło się w mieszkaniu, wyraźnie czuł obecność kogoś jeszcze. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że jest obserwowany, niemalże widział kontury postaci zlewające się z hebanowym mrokiem. I ten zapach, delikatny a za razem męski, mieszający się z stęchłym zaduchem kwatery.
„Muszę przestać tyle pić”, pomyślał Rosjanin, powoli doprowadzając nogi do stanu używalności.
Odczekał jeszcze dwie minuty, zanim spróbował wstać. Po omacku poszukał małego pudełeczka i wyciągnął zapałkę.
Wraz z ciepłym płomykiem przekonał się, że wcześniejsze przeczucia go nie zwodziły.
Miał ewidentnie przekichane.
- Witaj, Pietrow – mruknął mężczyzna w długim, czarnym płaszczu.
Zapałka zgasła.

**
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."

- A. Einstein

25
To jest siedem stron? Jaką czcionką i jakie marginesy...

No ale nic to. Ważniejsze jest co innego. Jak do tej pory chwaliłem, tak teraz mocno oberwiesz po uszach - za zawiedzione oczekiwania.
Martwota jaka panowała w kościele przerażała go.
Brakuje dwóch przecinków. Poza tym lepiej: Martwota panująca w kościele... Dzięki temu unikamy podobnie brzmiących czasowników.
Jej pokryte bielem oczy
Bielmem.
dłonie lekko muskały oparcia
Muska się z definicji lekko.
nawet wtedy, gdy mąż sięgał po pogrzebacz
Lepiej: nawet gdy mąż sięgał po pogrzebacz.
Nigdy nie umiał zaufać Bogu, a w wieku dojrzewania zaczął kwestionować jego istnienie.
Brzydkie zdanie rodem z wypracowania szkolnego.
Gdy opuściła świątynie
ę
uśmiechała się dobrodusznie Matka Boska, a na jej głowie spoczywała korona
Zastanów się, czy nie byłoby lepiej bez "a".
pędzącego w jego stronę kreta
Ego, ego, pędzącego ku niemu kreta.
- Nareszcie – warknął, mierząc zaledwie szesnastoletniego chłopca morderczym wzrokiem. – Co tak długo?
Nauczże się, dziewczyno. Dialog wprowadzamy półpauzą, a nie dywizem. I nie szkodzi, że tak wchodzi bezpośrednio z klawiatury, to nie jest usprawiedliwienie.
Każdy z nich dzierżył karabin
Może po prostu "każdy dzierżył"?
krzyknął dowódca grupki
Skoro byli w mundurach, stawiałbym raczej na "oddział" aniżeli "grupkę". Mimo że to bardzo mały oddział. Trzyosobowa obława? Mocno ryzykowne, gdyby Najemczyk był tam z kimś gotowym mu pomóc, we dwóch mogliby sobie poradzić z tym tercetem.
Każdy z nich dzierżył karabin
Ciszę przeszyła seria wystrzałów
Zapytuję konkretnie: w którym my jesteśmy roku i co to za karabiny oni mieli, że strzelały seriami? Konkretnie to znaczy chcę wiedzieć, jaki typ karabinu.
susem wskoczył za srebrną chrzcielnicę
Po prostu wskoczył.
drewnianych krzeseł przeznaczonych dla ministrantów
drewnianych krzeseł dla ministrantów
Oddychając ciężko omiótł wzrokiem
Przecinek po "ciężko".
Dwóch żołnierzy kucało przy klęcznikach, a lufy ich karabinów zdawały się być ustami śmierci
Ładna metafora, ale niezgrabnie wprowadzona.
Przy ograniczonej widoczności miał małe szanse na zranienie choćby któregokolwiek z przeciwników
Raczej: choćby na zranienie.
Piotr zaczął uciekać, mijając skulonych, oraz śmiertelnie przerażonych księży
skulonych i śmiertelnie przerażonych księży
bladych na twarzach duchownych
Szarzy już biegli za nim, a ich szybkie, urywane oddechy prawie muskały mu kark
Tu zdecydowanie bez "a", brak spójnika przyspieszy narrację.
zimnej nocy. Zaciskając zęby, złapał żeliwną klamkę.
Aliteracja.
Stojący najbliżej niego Piłsudczyk
Bez zaimka. A poza tym pisze się piłsudczyk.
Ze środka brzucha zaczęła wypływać krew
A dlaczego nie po prostu z brzucha?
Jego kompan wydał z siebie okrzyk pełen żalu i niedowierzania, pomieszany z niewyrażonym gniewem
Ała... Bardzo brzydko.
wysyłał w przestrzeń śmiercionośne salwy
To co, nagle karabiny zmieniły się w działa kalibru 102?
Za taki czyn czekała wyłącznie czapa.
Znowu aliteracja.

Ech...

Posłuchaj, moja droga. Zrobiłaś tym fragmentem duży krok wstecz. Nie tyle pod względem fabularnym (na marginesie: ty zaraz powieść tu napiszesz), ile pod względem językowym. Ja ten skan zredagowanego wydruku zrobiłem nie dla własnej przyjemności, bo to dla mnie żadna przyjemność. Zrobiłem go po to, by zmobilizować cię do lepszego dopracowywania tekstu właśnie w tym zakresie, tymczasem zamiast robić lepiej, robisz gorzej. Wyraźnie gorzej. Ortografia jak kulała, tak kuleje ("niemiał by").

Dlatego oznajmiam. Wielkimi kulfonami. CZYTAJ TEKST PRZED PUBLIKACJĄ. NA GŁOS. Zwracaj uwagę na współbrzmienie wyrazów, zwracaj też uwagę na to, jakie tempo czytania narzuca się naturalnie w danym miejscu. I korzystaj ze słowników. Jak nie masz, to kup.

Jest za to lepiej pod względem fabularnym.
- Jak na dziwkę? – spytała obojętnie.
- Jak na kobietę.
Uśmiechnęła się blado i złapała jego dłoń.
Nigdy nie byli tak blisko siebie.
To jest mistrzowskie posunięcie. Postaci nabrały ikry, za to przez niższy poziom językowy źle się o nich czyta. Redaktorowi nie będzie się chciało przez to wszystko przebrnąć.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

26
Trudno uwierzyć, że jesteś dziewczyną! I to tak młodą! Piszesz lepiej niż nie jeden uznany pisarz, który wydał ze dwie, trzy dobre książki, kupił za to dom i dwa samochody, a teraz pisze knoty na siłę, żeby to wszystko utrzymać. Z grzeczności nie będę wymieniał. Debiuty zdolnych ludzi są często najlepsze. I ta tematyka którą poruszasz, to też rzadkość wśród młodych ludzi, szczególnie dziewcząt. A jest mi szczególnie bliska bo wojskowość i historia to moja pasja. Kiedyś omal nie zostałem zawodowym żołnierzem, ale mój kręgosłup się im nie podobał. Co prawda nie należę do klubu strzeleckiego ale mam wiatrówkę (a kiedyś nawet dwie, jedną zaraziła mnie córka :-) ). Twoje opowiadanie jest dużo lepsze niż np. serial: 1920. Wojna i miłość. - który jest po prostu kiczowaty i brak mu głębi jaką dajesz swoim bohaterom.

,,Były jedynie niegroźnym potokiem nienawistnych słów, płynącym z ust zgorzkniałych zwolenników zaborców. Starych drzew nie należy przesadzać, dlatego tak spora liczba ludzi w słusznym wieku podchodziła z rezerwą do nowego ładu.” – świetne spostrzeżenie, dzisiaj jest tak samo.

,,szczególnie, że wszystkie uczucia zawsze miał wymalowane na twarzy. Zero tajemniczości.” – przeciwieństwo mody na kiczowatą tajemniczość.

,,raport dotyczący składu amunicji na terenach podlegających administraturze Warszawy” – to słowo trochę mi nie pasuje. Może lepiej administracji albo intendenturze.

Tak na marginesie ten Nataniel przypomina mi agenta Tomka, znanego skąd inąd. ;)

Nie czytałem poprawionej wersji, bo moim zdaniem była dobra. Czytanie drugi raz tego samego ze zmienionymi szczegółami byłoby nudne.

Drugi wątek. Bardzo dobrze. Ciekawe jak je powiążesz?

Rosjanin, lub Ukrainiec. Z resztą, cóż za różnica? Jedna zaraza, pomyślał Wrzosowski. – to mi się nie podoba. Czyżby był nacjonalistą?

Nasza misja wymaga niezwykłej ostrożności – lepiej by było ,,zadanie.” „Misja” brzmi zbyt patetycznie.

Jutro przed południem udamy się do kancelarii… - przerwała, odwracając twarz w stronę Wrzosowskiego. – ta akcja wymagałaby nieco dłuższego przygotowania. Ale nie zmieniaj. Czepiam się szczegółów.

Ostatkiem sił otworzył drzwi i wycelował spluwę w stronę żołnierzy.
Oddał strzał.
– prościej byłoby ,,Strzelił.”

,,Odgonił wizje nadciągających konsekwencji.” – to jest zbyt złożone. Moim zdaniem lepiej by było - ,,Odgonił ponure wizje.”

,,uciekająca krew nie pozbawiała siły. Wręcz przeciwnie. Motywowała do prędkiego działania, uprzejmie informowała o upływającym czasie” – słowo ,,uprzejmie” jest dla mnie nie zrozumiałe w tym wypadku. Może po prostu je wyciąć.

,,Lada moment ocalały żołnierz wezwie posiłki z psami tropiącymi, a wtedy ratunek stanie się niemożliwy” – zanim napisałaś o psach, to samo przyszło mi do głowy. Dobrze, że myślisz o szczegółach, przez to akcja jest bardziej wiarygodna.

Nie przepadała za panującą modą, preferującą szalone, często ekstrawaganckie zapędy kubistów. – ja też wolę rzeczy zrozumiałe.

,,A przecież piękno ukryte jest w drobiazgach, które tak lubiła dopracowywać”. – widzę, że ty też lubisz. Ale to dobrze, bo diabeł ukryty jest w szczegółach.

obmyła przestrzał – wiadomo, że to przestrzał, ale lepiej by brzmiało ,,postrzał”. Zresztą to słowo ma sens tylko z przyimkiem, np. – na przestrzał.

- Jak na dziwkę? – spytała obojętnie.
- Jak na kobietę.
Uśmiechnęła się blado i złapała jego dłoń.
Nigdy nie byli tak blisko siebie
. – końcówka rzeczywiście świetna.

Bardzo podoba mi się głębia postaci, szczególnie Piotra. Widzę, że nie piszesz zbyt szybko, ale to dobrze. Tzn. że idziesz w jakość, a nie w ilość i to widać. Nie wrzucaj więcej niż 30 stron Worda do Internetu. Ta książka warta jest wydania. Jeżeli dalej będzie tak dobra, to pierwszy ją kupię. Napisz do końca i powysyłaj do redakcji. Na ogół chcą 20 – 30 stron. Wrzuć mi maila na PW, to wyśle ci coś na temat wydawania książek.

27
Sir Wolf tyle z tego tekstu wyciągnął i tak dokładnie go przeanalizował, że ja sobie stronę językową odpuściłam. Różne błędy przeszkadzały, ale za wiele tutaj mądrego nie dodam.
Na całość nie mam czasu, ale jeszcze wrócę kiedyś pewnie.

Naprawdę niezły tekst. Wciągający.
Napisane sprawnie i w sposób oddziałujący na wyobraźnię (dla mnie to bardzo ważne). Fajnie, że sięgasz po historyczne klimaty, zwłaszcza że wychodzą wiarygodnie.
Jedynie czasem postaci jakoś tak do mnie "nie trafiają". Sposób ich zachowania, czy bardziej styk zachowanie-odczucia.
Tak łapiąc z pierwszego fragmentu chociażby:
- Gdyby nie Naczelny Wódz Piłsudski, dalej byście szczekali po niemiecku. – odrzekł, wbiwszy wyzywające spojrzenie w Talarka.
- Co się pan pieni? Ja tylko tak nawijam co mi ślina na język przyniesie. Żadnych politycznych wątków nie zamierzam tutaj poruszać. Co najwyżej w sejmie, jakbym chciał kiedykolwiek do niego wstąpić.
Podszedł pośpiesznie do ciężko zipiącej prasy drukarskiej. Poklepał ją czule, szepcząc:
- No maleńka, ojczyzna wzywa. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Michał zmieszał się, obserwując posmutniałego naczelnika. Chyba przesadził. Pierwsza zasada, której nauczył się łapiąc za karabin brzmiała: nie reagować na prowokacje.
Ani jakoś nie widzę tego "posmutniałego naczelnika", ani nie bardzo trafiają do mnie emocje Michała. Ot, dwóch gości na siebie warknęło, a przejmują się, jakby nie wiem co zaszło.
Ale to raczej takie drobne zgrzyty.

Ogólnie niezły tekst, chociaż do przepracowania. Ciekawa jestem: dokończyłaś go?

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”