SEN
George gołymi stopami stąpał po równo skoszonej, gęstej jak perski dywan trawie ogrodu. Kontakt z miękką, chłodną murawą oraz podmuchy wiatru, owiewające w tą wyjątkowo parną noc jego nagie ciało, niosły ze sobą subtelną przyjemność. Głęboko w płuca wciągał ciepłe powietrze, nasycone kwiatowym zapachem. Idąc w kierunku okna swojej sypialni, wabiony jak ćma bladą poświatą, sączącą się na zewnątrz, delektował się drobnymi bodźcami, pieszczącymi jego zmysły. Nagle rozpaczliwy wrzask jakiegoś ptaka, który właśnie stawał się posiłkiem nocnego drapieżnika, wdarł się gwałtownie w jego uszy i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, prysł czar letniej nocy. Kolejny powiew, zamiast delikatnej pieszczoty, przyniósł dreszcz i zjeżył włosy na karku młodego mężczyzny. Nagle światło księżyca w pełni, straciło swój romantyczny urok i do spółki z wiatrem zaczęło odgrywać teatr cieni, między gęsto nasadzonymi krzewami i drzewami, niepokojąco pobudzając wyobraźnię. Głośny koncert cykad, jeszcze przed chwilą będący kojącą muzyką, teraz natarczywie wciskał się do uszu, dodatkowo zagęszczając atmosferę. Gdzieś po prawej trzasnęła sucha gałązka. Nagięte silniejszym podmuchem wiatru gałęzie wierzby odsłoniły na ułamek sekundy czarną, zakapturzoną postać. Georg starał się przebić wzrokiem gęsto zwisające wierzbowe witki, by przekonać się, czy to co zobaczył, było czymś więcej niż jednym z wielu zwykłych cieni, które igrały z jego wyobraźnią. Kolejny silny podmuch poruszył gałęziami, ale tym razem nic za nimi nie dostrzegł. Jednak nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gdzieś tam, z nieprzeniknionych ciemności, ktoś bacznie śledzi każdy jego krok. Przebiegał wzrokiem mrok lecz nie dostrzegł nic więcej, poza ciągle zmieniającymi się kształtami szarpanych wiatrem roślin. Napięte zmysły George'a odnotowały pojawienie się gdzieś w tle nowych dźwięków. Ciche kobiece jęki i skrzypienie łóżka, ponownie przyciągnęły jego uwagę do otwartego okna sypialni. Stąpając cicho i ostrożnie, dotarł do miejsca, z którego mógł dyskretnie zajrzeć do środka. Na jego własnym łóżku, w jego białej, jedwabnej pościeli, przy słabym świetle wpadającym przez drzwi sypialni z salonu, dziko kopulowała para kochanków. Najpierw rozpoznał, po burzy rudych włosów swoją nową, śliczną sąsiadkę, a chwilę później dotarło do niego, że mężczyzna zwijający się pod nią w rozkosznych konwulsjach...to on sam. Schowany w ciemnościach za oknem, obserwował oniemiały całą scenę. Po chwili, wyczerpani kochankowie zasnęli przytuleni czule do siebie. Jego sobowtór leżał na plecach, z twarzą zwróconą w kierunku okna. Rude loki dziewczyny przykrywały jego pierś unoszoną spokojnym, miarowym oddechem. Nagle Georga ogarnął jakiś nieokreślony niepokój, który również odmalował się grymasem na twarzy śpiącego mężczyzny. Cykady gwałtownie skończyły swój irytujący koncert, ale to nie przyniosło ulgi. Napięcie dalej rosło zamieniając niepokój w strach, a gdy męczącą ciszę przerwało wreszcie uderzenie starego zegara, oznajmiające nadejście północy, mocno rozpędzone serce mało nie wyskoczyło mu z klatki piersiowej. Zabytkowy zegar wybijał swoje ding dong, a atmosfera gęstniała jak podgrzewany budyń. Nagle jakiś kudłaty cień pojawił się tuż przed nim i przesłonił widok na śpiąca parę. Strach ewoluował w czystą panikę szarpiącą trzewia lodowatymi szponami. Ding, dong, ding, drrrrrnnn, drrrrrnnn! Obudził się zlany potem, z walącym jak kowalski młot sercem i podniósł słuchawkę telefonu.
- Halo!
Dzwoniła matka, by przypomnieć mu o urodzinach ojca. Nie mógł się jednak skupić na rozmowie i szybko ją zakończył. Dopiero teraz serce zaczęło zwalniać, ale spojrzenie w uchylone okno wywołało mrowienie karku i gęsią skórkę na ramionach. Już trzecią noc pod rząd śniło mu się to samo i w tym samym momencie coś przerywało jego sen, nie pozwalając poznać zakończenia. Za pierwszym razem budzik, następnie listonosz, a teraz telefon. Postanowił, że zanim dziś położy się do łóżka, powyłącza wszystkie urządzenia, wydobywające z siebie dźwięki, które mogły by go przedwcześnie wyrwać z objęć Orfeusza. Nigdy wcześniej żaden jego sen się nie powtarzał i nie był tak realistyczny, dlatego ciekawość toczyła w nim walkę z obawą przed poznaniem dalszego ciągu. Panująca w mieszkaniu cisza sprawiała mu dyskomfort. Wstał z łóżka, by poszukać pilota do wieży. Wreszcie znalazł i z audiofilskich głośników popłynęły dźwięki. Zaśmiał się sam do siebie, bo mroczne rytmy My Dying Bride, przy których lubił pracować i które teraz sączyły się do jego uszu, działały na jego skołatane nerwy jak sól na otwartą ranę. Przełączył na radio.
Zaschnięte gardło upomniało się o coś do picia. W lodówce było piwo - nieodpowiednie na początek dnia, karton sfermentowanego pomarańczowego soku - tfu! Dobrze, że lodówka stała blisko zlewu ... i butelka mleka. Przytykając chłodne szkło do ust poczuł, że coś zimnego i wilgotnego otarło mu się o łydkę. W jednej chwili serce podeszło mu do gardła, a butelka mleka rozbiła się ze strasznym hałasem na kuchennej posadzce. Spod nóg z głośnym miauknięciem wyskoczył duży, kudłaty kocur cały obryzgany mlekiem.
- Kurwa! Leon, ty draniu! O mało zawału przez ciebie nie dostałem! No popatrz na ten burdel! - wrzasnął na kota, który już zdążył usadowić się na fotelu i zlizywał mleko z długiej sierści.
Pierwszy krok George'a w kierunku schowka z odkurzaczem zakończył się syknięciem i kolejnym, głośnym przekleństwem. W stopie tkwił kawałek szkła i białą kałużę mleka, już po chwili zabarwiła na różowo krew. Zaklął jeszcze raz i ostrożnie pokuśtykał do łazienki, zostawiając na beżowych płytkach czerwone ślady. Usiadł na wannie i wyciągnął z rany przezroczyste ostrze. Choć obficie krwawiła, na szczęście nie była głęboka. W szafce znalazł wodę utlenioną i plaster z opatrunkiem.
*
Ze schowka wyciągnął nowoczesny odkurzacz, który radził sobie z rozlanymi płynami równie dobrze jak z kurzem. Kiedy go przyciągnął do kuchni, czarne kocisko zlizywało zabarwione krwią mleko z podłogi. Dźwięk włączonego odkurzacza przerwał kotu śniadanie. Leon zamiauczał gniewnie, dał susa na parapet i wyskoczył przez uchylone okno do ogrodu.
George posprzątał, zaparzył sobie kawy i poszedł wziąć szybki prysznic. Gdy się ubierał, stary zegar zaczął wybijać godzinę dziewiątą. Kurant przywołał wspomnienie snu i uświadomił mu, że do ważnego spotkania w redakcji zostało niewiele czasu. Pomyślał o naczelnym, jego umiłowaniu punktualności i przyśpieszył. Kiedy zakładał buta podskakując na jednej nodze zauważył, że kot siedzi na fotelu i przygląda mu się z zaciekawieniem.
- Poczekaj no skubańcu. Jak mi będziesz wycinał takie numery jak dziś, to cię wykastrujemy i skończą się twoje nocne eskapady i powroty nad ranem. Może już najwyższy czas, by Leon się trochę ustatkował, co? - Choć nie spodziewał się odpowiedzi, jeszcze przez chwilę patrzył wyzywająco na kota. Ten najwyraźniej nie przejął się groźbami i dalej z zainteresowaniem świdrował George'a żółtymi ślepiami. Mężczyzna machnął z rezygnacją ręką, sięgnął po komórkę i zadzwonił po taksówkę. Przegryzł niezbyt świeżą, maślaną bułeczkę, popijając ją letnią kawą i wyszedł z mieszkania. W parku naprzeciwko dostrzegł jakieś zamieszanie. Wozy policyjne, karetka i trochę gapiów. Nie miał czasu, żeby się bardziej zainteresować, jakie nieszczęście nawiedziło tę spokojną okolicę, bo przy krawężniku stała już taksówka.
*
Inspektor Kurt Harris przecisnął się przez tłumek gapiów i ręką, w której trzymał kubek z kawą, uniósł do góry rozciągnięte między drzewami policyjne taśmy. Wkroczył na miejsce zbrodni, jak bokser wchodzący na ring. Ekipa Fusslera już zabezpieczała ślady. Skierował kroki do rozpiętego parawanu, witając się po drodze z chłopakami.
- Co dziś mamy na tapecie, Johnes? - zapytał policjanta, który odszedł od brezentowej zasłony, by się przywitać z inspektorem. Przegryzł rogala i wyminął bladego jak prześcieradło Johnesa, nie czekając na odpowiedź. Mięczak - pomyślał. Sam lubił robić wrażenie na młodszych kolegach spożywając śniadanie w towarzystwie świeżych zwłok. Lata pracy w wydziale zabójstw utwardziły jego żołądek i niewiele rzeczy robiło na nim wrażenie. Harris wszedł za parawan.
- Ja pierdolę! Kurwa mać! Johnes, mogłeś mnie uprzedzić! - Żołądek podszedł mu do gardła, ale w ostatniej chwili powstrzymał pawia. Rogalik i kawa trafiły w ręce skonsternowanego sierżanta.
Fussler z dwoma innymi technikami dokonywali oględzin zwłok i ich najbliższego otoczenia, rozkładając tabliczki z numerami w miejscach, gdzie dostrzegli cokolwiek mogącego pomóc w rozwiązaniu zagadki śmierci.
- Czy już coś wiemy? Kto jest ofiarą? Są jacyś świadkowie? - rzucił Harris, oswajając się powoli z makabrycznym widokiem.
- Ofiarą jest młody mężczyzna rasy białej. Nazwiska na razie nie znamy - odpowiedział Johnes, ustawiając się obok Harrisa tak, by nie patrzeć na zwłoki.
- Tyle to i ja widzę. Jakby nie miał opuszczonych spodni i tego byśmy nie wiedzieli, co?
- Znaleźliśmy nieopodal małolatę, najprawdopodobniej świadka naocznego, ale nie ma z nią żadnego kontaktu. Wezwaliśmy psychologa. Powinien być lada moment. Chłopaki chodzą po parku, wypytują ludzi i szukają świadków.
- Kto go znalazł?
- Jakiś dziadek. Wyszedł z psem na spacer. Psycholog przyda się i jemu.
- Później z nim pogadam - powiedział Harris i przykucnął obok Fusslera.
- Co tu mamy, stary?
- Niewiele mogę ci w tej chwili powiedzieć. Nie widziałem czegoś takiego wcześniej. Brakuje większości z górnej połowy faceta. Znaleźliśmy trochę porozrzucanych strzępów, ale nie tyle, żeby choć w części uzupełnić braki. Ilość krwi dookoła świadczy, że zginął w tym miejscu.
- Sugerujesz, że ktoś zabrał na pamiątkę kawałek swojej ofiary?
- Niczego nie sugeruję, Kurt. Po prostu nie znaleźliśmy sporej części denata.
- Czym mu to mogli zrobić, młotem, maczetą? - Harris nieświadomie krzywił twarz patrząc na trupa.
- Raczej nie. Musimy poczekać na opinie koronera i laboratorium, ale mi
to wygląda na zęby.
- Jeszcze tego brakuje, żebym się uganiał za stadem zdziczałych psów. No dobra idę pogadać z panienką i dziadkiem.
Fussler nic nie odpowiedział, choć teoria ze stadem psów wcale mu nie pasowała. Będzie jeszcze czas o tym pogadać - pomyślał, ale nie spieszyło mu się do tej rozmowy.
*
Wracając z redakcji, George wstąpił do sklepu z towarami rzadkimi i luksusowymi pana Webera. Miał do odebrania prezent urodzinowy. W dzieciństwie często przychodził tu z ojcem. Stary sklepikarz miał ciekawe życie i swoich klientów raczył różnymi, mniej lub bardziej wiarygodnymi opowieściami. George, jako dziecko najbardziej lubił te z wojny, którą pan Weber spędził jako pilot myśliwca. Teraz staruszek był grubo po osiemdziesiątce, ale nadal sam prowadził swój mały, pełen skarbów kramik.
Kiedy George wszedł do sklepu przy akompaniamencie mosiężnego dzwonka zawieszonego nad drzwiami, stary gaduła miał już jakiegoś słuchacza.
- A czy widział pan kiedyś jakieś dzikie psy w tej okolicy? Mówię panu, to znów szatan zesłał bestię na ziemię, tak jak 50 lat temu.
Klientowi najwyraźniej nie spodobało się dokąd zaczęła zmierzać rozmowa i zauważył, że już taka późna pora, że musi znikać. Kiedy mijał się z Georgem, pobłażliwy uśmieszek na twarzy i znaczące spojrzenie, wyrażało jasno jego stosunek do rewelacji staruszka.
- Dzień dobry, panie Weber. Jak zdrowie? - przywitał się George.
- Witaj, drogi chłopcze. Nie narzekam. Mam dla ciebie piękne cacuszko. Wczoraj przyszło - odpowiedział staruszek, wyciągając spod kontuaru czarne, matowe pudełko. Otworzył wieko i ich oczom ukazał się błyszczący, inkrustowany srebrem kawałek drewna z czarnym, akrylowym ustnikiem.
- Najwyższej jakości włoski wrzosiec. Piękna ręczna robota. - Pan Weber z pietyzmem obracał powoli w dłoniach otwarte pudełko, prezentując jego zawartość.
- Ojciec będzie zachwycony.
- Co tam u ojca, George? Odkąd się wyprowadził na przedmieścia, rzadko do mnie zagląda.
- Wszystko dobrze. Konserwuje się tytoniowym dymem i szkocką i twierdzi, że jest niezniszczalny.
- Hehehe - zaśmiał się pan Weber. - Stary dobry John.
- Ile za fajkę? - Georg rzucił szybko, słysząc jak staruszek odchrząkuje, co zwykle było wstępem do jednej z jego opowieści. Dziś nie miał na to czasu. Był wieczorem umówiony z Paulem w pubie. Dziś ich drużyna grała ważny mecz. Pan Weber, wyraźnie rozczarowany jego pośpiechem, wymienił sumę. George zapłacił i podziękował. Kiedy odwracał się do wyjścia, usłyszał:
- Bądź ostrożny synu. Bestia znów zstąpiła na ziemię, żeby nasycić swój wielki głód.
- Do widzenia panie Weber. Będę uważał - odpowiedział, a przez myśl przemknęło mu, że chyba najwyższy czas, by staruszek pomyślał o emeryturze.
*
Punktualnie o dziewiętnastej trzydzieści George wszedł do pubu. Paul już na niego czekał, a przed nim na barze stały dwa piwa. Przyjaciel był lepiej przygotowany od George'a. Z jego szyi zwisał szalik w klubowych barwach, policzki miał wymalowane w tych samych kolorach. Tłumek podchmielonych mężczyzn wyśpiewywał zachrypniętymi głosami hymn kibiców.
- Więc Helen przeszła do historii? - Paul po przywitaniu, rozpoczął rozmowę podniesionym głosem, by przekrzyczeć panujący w knajpie hałas.
- Postawiła mnie przed wyborem, albo kot albo ona. Nie przepadali za sobą.
- Masz przybłędę od miesiąca i już tak się do niego przywiązałeś? Powiedz chociaż, że wybór był trudny.
- Hehehe! - Słowa przyjaciela rozbawiły George'a.
- Sam wiesz, że ostatnio nie układało nam się najlepiej. I tak do końca nie wierzyłem, że spełni swoją groźbę.
- No i dobrze, że była twarda do końca. Sam nigdy byś tego nie zakończył. A teraz wreszcie mam znów z kim oglądać mecze.
Paul wyciągnął rękę z kuflem w stronę przyjaciela.
- Za twarde babki!- wzniósł toast. Brzdęknęło szkło i ze śmiechem pociągnęli po solidnym łyku.
W pubie zapanowała wrzawa. Właśnie jedenastki wybiegały na murawę. Po chwili gwizdek sędziego rozpoczął święto futbolu.
*
George wraz z Paulem w doskonałych nastrojach opuszczali knajpkę. Grupki kibiców z hymnem na ustach szły w miasto głosić dobrą nowinę.
- Trzy do zera ! No co za wieczór! - zachwycał się Paul.
- Tego właśnie mi brakowało stary. Leon ma u mnie całą skrzynkę mleka.
- A co powiesz na to, żebyśmy trochę pobiegali, jak za dawnych, dobrych czasów? - zapytał Paul.
- Wpadnij do mnie z rana, byle nie przed dziewiątą, to wyskoczymy do parku.
- Dobra, jesteśmy umówieni. Do jutra!
- Do jutra. - George uścisnął rękę przyjaciela i już maszerował w kierunku domu. Dziesięć minut zajęło mu dotarcie do swojej ulicy. Pod jego domem stali jacyś ludzie. Instynktownie wyczuł niebezpieczeństwo. Z dwudziestu metrów już mógł ocenić sytuację. Grupka pijanych, a może naćpanych gówniarzy w dresach, zaczepiała młodą dziewczynę - jego nową sąsiadkę. Bez trudu poznał ją po długich, rudych włosach. Był coraz bliżej. Dziewczyna też go dostrzegła. W jej przerażonych oczach zobaczył błaganie o pomoc. Kilka wypitych piw nie uśpiło w nim instynktu samozachowawczego, dlatego serce miał w przełyku, kiedy wchodził między agresywnych szczeniaków.
- Przepraszam za spóźnienie kochanie. - Wziął dziewczynę pod rękę i poprowadził do drzwi domu. Trzech z grupy podbiegło i odcięło im drogę. Po wykrzywionych, agresywnych twarzach widać było, że szybko dojrzewa w ich zamroczonych umysłach decyzja. Z oczu łobuzów wyzierało czyste zło, odbierając nadzieję na szczęśliwe zakończenie tej sytuacji. Zastawiając sobą dziewczynę, czekał na pierwszy cios.
- To swój. Idziemy! - Słowa, które wypowiedziała gdzieś z tyłu zakapturzona, czarna postać, podziałały na grupę, jak kubeł zimnej wody.
- Nic ci się nie stało? - zapytał, kiedy ostatni z napastników zniknął za rogiem. Nadmiar adrenaliny w żyłach spowodował drżenie na całym jego ciele, dlatego zdziwił się słysząc swój własny, opanowany i spokojny głos. Dobrze wiedział jak niewiele brakowało.
- Nie, nic - odpowiedziała z roztargnieniem, szukając trzęsącymi się dłońmi klucza w torebce. George wyciągnął swój z kieszeni i otworzył szeroko drzwi na klatkę, przepuszczając ją przed sobą.
- Mam na imię George. Jesteśmy sąsiadami.
- Tak, wiem. Katerina. - Dziewczyna wyciągnęła rękę i delikatnie się uśmiechnęła. - Dziękuję.
- Nie ma za co. Przydał by ci się mocny drink, żeby uspokoić nerwy.
- W domu nie mam żadnego alkoholu, ale za chwilę dojdę do siebie - odpowiedziała łamiącym się głosem.
- Zapraszam w takim razie do siebie na lampkę koniaku.
Po chwili namysłu dziewczyna skinęła głową. Weszli do mieszkania.
George wyciągnął z barku dwa pękate kieliszki i butelkę Martella. Nalał do obu podwójną porcję i podał szkło dziewczynie.
- Dużo tego. Mam słabą głowę.
- Pij. Dobrze ci zrobi. Na szczęście, do domu masz niedaleko.
Uśmiechnęła się delikatnie, wzięła kieliszek w obie dłonie i przystawiła do ust. Patrzył na nią jak urzeczony. Była naprawdę bardzo piękna, a jednocześnie sprawiała wrażenie kruchej i uroczo nieśmiałej, jakby wcale nie zdawała sobie sprawy z tego jak wygląda.
Katerina sącząc alkohol, podeszła do półki ze zdjęciami.
- To twoi rodzice? - zapytała, wskazując jedno ze zdjęć.
- Tak. Są razem 30 lat i jeszcze się sobą nie znudzili. Ojciec jutro kończy sześćdziesiątkę.
- A ta blondynka to kto?
- Moja ex. Sam nie wiem dlaczego tu jeszcze stoi. - Podszedł do półki i położył zdjęcie Helen twarzą w dół.
Nim wreszcie znaleźli się przed oprawioną w srebrną ramkę, prostokątną kartką papieru, George zdążył opowiedzieć kilka zabawnych anegdot z czasów studiów i z wakacji, jako komentarz do pozostałych fotografii oraz dolać drugą, podwójną porcję koniaku.
- A za co dostałeś ten dyplom?
Ucieszył się, że padło to pytanie. Nagroda Krajowego Stowarzyszenia Dziennikarzy była jego największą dumą.
- To za najlepszy reportaż roku. Jestem dziennikarzem.
- I to chyba bardzo zdolnym dziennikarzem. Zawsze mi się wydawało, że dziennikarze mają pasjonująca pracę.
- Praca jest całkiem fajna, ale na miano zdolnego jeszcze muszę sporo popracować. Miałem szczęście, że trafił mi się dobry temat.
- I do tego skromny - powiedziała dziewczyna podchodząc bardzo blisko i dopijając ostatni łyk koniaku. Zobaczył w jej zielonych oczach mgiełkę alkoholowego zamroczenia. Rzeczywiście ma słaba głowę - pomyślał.
- Chciałam ci jeszcze raz serdecznie podziękować - wyszeptała mu do ucha i pocałował go w usta. Pocałunek się przedłużał. Przez sekundę George zastanawiał się, czy nie powinien zachować się jak dżentelmen i przerwać tego, zanim zabrnie za daleko. Pożądanie jednak zgasiło tę myśl w zarodku i już po chwili oddawał pocałunek, a jego dłonie błądziły po szczupłym ciele dziewczyny. Katerina rozpinała guziki jego koszuli i w ciągu minuty wylądowali w łóżku, znacząc drogę z salonu do sypialni częściami garderoby. Ich seks był gwałtowny i bardzo namiętny. Najpierw on był na górze, ale chwilę później ona przejęła inicjatywę. Przewróciła go na plecy i dosiadła. Odchylona do tyłu, unosiła się na nim rytmicznie, opierając dłonie na jego udach. Pojękiwała cicho miedzy krótkimi, rwanymi oddechami, a George zwijał się pod nią z rozkoszą, jakiej nie doświadczył nigdy wcześniej. Doszli jednocześnie. Zsunęła się z niego i przytuliła do jego piersi. Orgazm, alkohol i zmęczenie emocjami błyskawicznie przyniosły kochankom sen.
Chwilę później George stał pod oknem i patrzył na siebie śpiącego w objęciach pięknej Kateriny, a atmosfera gęstniała z każdą sekundą. I znów cykady nagle przestały śpiewać, a zegar zaczął wybijać północ, wprawiając w galop jego serce. Gdy kudłaty cień zasłonił mu widok na pokój, napięcie było już nie do zniesienia. Obudził się i otworzył oczy. Na parapecie stał Leon i ze zjeżoną sierścią wpatrywał się w niego. Nagle prychnął obnażając kły, odwrócił się i skoczył w ciemność. Drugi już raz tej nocy poczuł, jak wielki kamień spadł mu z serca. Zagadka snu i kudłatego cienia została rozwiązana. Znów mało się nie zesrałem przez tego cholernego kota - pomyślał. Poczuł jak rude loki podnoszą się z jego piersi.
- Ciebie też obudził? - zapytał odwracając się do dziewczyny. Ale zamiast pięknej buzi, zobaczył między ognistymi włosami odrażający pysk bestii. Czarne jak smoła ślepia wpatrywały się w niego beznamiętnie, a w rozwartej, ogromnej paszczy dziesiątki ostrych zębów błyszczały od obfitości śliny, której pierwsze krople spadły na jego pierś.
*
Harris z piskiem opon zatrzymał swoje auto za radiowozem. Tym razem, telefonicznie uprzedzony, co zastanie na miejscu, croissanta i kawę zostawił w samochodzie. Cztery oznakowane samochody i dwie furgonetki techników stały przed wielorodzinnym, piętrowym domem. Gapiów, jak zwykle też nie brakowało. Wyciągnął odznakę i pokazał młodemu krawężnikowi pilnującemu wejścia.
- Dzień dobry inspektorze - powiedział policjant, otwierając przed nim drzwi.
Inspektor znalazł się w szerokim holu pełnym gliniarzy. Drzwi jednego z mieszkań były otwarte. Technik z ekipy Fusslera ściągał z nich odciski palców. Obok pod ścianą siedział młody mężczyzna w sportowym dresie i obuwiu, z głową otoczoną ramionami, opartą na kolanach i kołysał się w przód i w tył. W głębi korytarza otworzyły się drzwi i wyszła z nich rudowłosa piękność, najwyraźniej speszona widokiem, jaki zastała za drzwiami. Policjanci oderwali się na chwilę od pracy, by nacieszyć oczy miłym widokiem.
- Dzień dobry pani. Czy pani tu mieszka? - zapytał Harris, gdy dziewczyna próbowała go wyminąć, przemykając pod ścianą.
- Tak pod trójką. Co tu się stało? - zapytała przestraszona.
- Na razie nie możemy nic na ten temat powiedzieć. Czy była pani w domu tej nocy?
- Tak.
- Czy widziała lub słyszała pani coś podejrzanego?
- Nie, zupełnie nic. Trochę śpieszę się do pracy.
- Sierżancie proszę spisać pani zeznania. - Harris złapał za ramię przechodzącego obok Johnesa, który uśmiechnął się najwyraźniej zadowolony z zadania jakie mu przypadło.
- A pani niech zostawi sierżantowi numer kontaktowy, w razie gdybyśmy mieli jeszcze jakieś pytania.
Inspektor wszedł do mieszkania. Przyglądał się ze zmarszczonym czołem śladom krwi rozbryzganej na ścianach i suficie. Chwilę pogadał z Fusslerem i podszedł do młodego technika, dokonującego oględzin ciała, a raczej tego co z niego zostało. Chłopak pokazał na zaciśniętą dłoń, która luzem leżała na dywanie przy łóżku.
- Chyba coś mamy - powiedział do Harrisa, wskazując długopisem pomiędzy palce. Inspektor pochylił się, by przyjrzeć się z bliska i już po chwili wybiegał z mieszkania. W dłoni denata tkwił kosmyk rudych loków.
- Johnes gdzie jest ta ruda laska? - rzucił do policjanta stojącego w holu.
- Właśnie z nią skończyłem i wyszła przed sekundą.
Harris wybiegł przed dom, wzbudzając zainteresowanie policjantów i gapiów. Ruda czupryna znikała za rogiem.
- Proszę się zatrzymać! - krzyknął i pobiegł za róg budynku. Spojrzał na ulicę. Była pusta.
- Co jest do kurwy nędzy!? Przecież się nie zapadła pod ziemię!
******************************************************
To moje pierwsze opowiadanie. Już po kilku poprawkach. Zastanawiam się, czy nie dopisać dalszego ciągu tej historii, dlatego proszę o porady i opinie.
Sen [opowiadanie, horror]
1
Ostatnio zmieniony pn 07 maja 2012, 11:49 przez dargoth, łącznie zmieniany 3 razy.