Rozdział opowiadania

1
Dawno nic nic nie dodawałem, a więc jestem gotowy na ostrą krytykę :). Niedługi tekst z gwarą śląską, miło by więc było, gdyby ktoś kto ją trochę zna, rzucił na to okiem.
Miłej lektury, czekam na (konstruktywne i w dużej ilości) uwagi.


Zagubiona kompania

      Cisza i Mrok. Żadnej myśli wokół. Żadnej istoty... Tylko zimne skały. Bezmyślne. Twarde.

      Nadchodzi koniec.

      Delikatny błysk – źle, za dużo myśli, niepotrzebna strata energii.

      A może umrzeć w blasku?


      Arkmentis Przewodnik Myśli trwał w letargu. Kolejny dzień, tydzień, prawie miesiąc! Od momentu, gdy Zin zginął z rąk drowów nie było nikogo kto przynosiłby świeże mózgi dla młodego łupieżcy. Przez ten cały ten czas żywił się tym, co udało się zgromadzić – lecz zapasy już się skończyły. Leżał więc na dnie zbiornika, którego dno zdobiły teraz tylko puste czaszki.

      Umierał.

      Nikt już przecież nie miał powodów, by przybyć do zrujnowanej świątyni, a nawet jeśli, to przybytek nie miał już obrońcy. Arkmentis mógł jedynie czekać na cud. Cud który nie mógł się zdarzyć, bo któż w podziemnym świecie potraktowałby małego łupieżcę inaczej, niż wroga bądź łatwe pożywienie. Do tego gdzieś tam kręcić się mogły drowy, co jeszcze bardziej czyniło nieprawdopodobne niemożliwym.

      Ciche kroki, strzępek myśli, głośny upadek.

      CUD!

      Niewielkich rozmiarów istota z trudem podniosła się na nogi, masując obolałą rękę.
– Jo ci godoł, pieronie, nie trzymej szlojdra w szłapach, kedy przez próg przełazisz – rzucił podobny osobnik przechodząc koło tego, który przed chwilą padł i podnosząc z ziemi jego procę.
– Ała... Nie widziołek tamtyj hercki, rozumisz. – Mówiący wskazał na niewielki kamień leżący przy wejściu.
– Nie widziołeś, nie widziołeś. Ty to hneda nic widzioł nie bydziesz.
„Witajcie, istoty niższe.”
– Co tam fandzolisz? – Trzymający procę odwrócił się w stronę towarzysza, ale ten wykonał tylko głupkowatą minę. Pytający wykonał podobny grymas, po czym krzyknął: – Hanik! Hanik!
– Co je! – odkrzyknął po chwili ktoś sprzed wejścia.
– Godołeś cosik?!
– Co!?
– No pytom, czy cosik godołeś?!
– Co?!
– Słyszysz mynij?!
– Co?! No!!!
– To godołeś cosik?!
– Co?!
„To nie on do ciebie mówi” – przesłał myśl Arkmentis, zirytowany poziomem wyczuwalnego intelektu. Ale właśnie takiego potrzebował: słabego umysłu, łatwego do kontroli.
– No Wilik, dyć widza, że to nie Hanik! Ale po jakiymu Ty do mie godosz? Zgupiołeś?
– Ale Zeflik, jo nic nie godoł! – odparł kompan z obolałą ręką.
– Jak nie ty!? To jak nie ty, to fto? – Zeflik gniewnie spojrzał na Wilika, a widząc kolejny grymas krzyknął: – I co mie tu afy strzelosz! – Arkemntis już był gotów, by przesłać kolejną porcję myśli, lecz przybysz był szybszy: – Hanik! Hanik!
– Co!
– Godołś żeś coś?!
      Przewodnik myśli wiedział, że nie może się irytować – byłaby to niepotrzebna strata energii. Odczekał, aż osobnik zwany Zeflikiem, po raz kolejny upewni się, że to nie Hanik do niego przemawia.
– Hanik! Zawołej ino sam reszta kamratów! – Po tych słowach rozległ się hałas i po niedługim czasie do ruin świątyni Arkmentisa wkroczyła spora grupka małych stworzeń.
      Illithid ucieszył się w duchu. Teraz wystarczyło tylko opanować umysły kilku z przybyszów, co był w stanie zrobić, a potem... Nie! Najpierw należało zrobić coś ważniejszego!

      Jedna z istot powoli zbliżyła się do otworu z wodą. Arkmentis doskonale wyczuwał rosnące natężenie myśli, nie miał jednak sił, aby je odczytać. Z wysiłkiem podpłynął ku powierzchni, chcąc być jak najbliżej ofiary. Nie mógł ryzykować – odległość miała kluczowe znaczenie.
– Zeflik! – krzyknął Wilik i już chciał dodać, że znalazł wodę, kiedy nagle zauważył lekki błysk i poczuł nieodpartą chęć wskoczenia do zbiornika.
– Cego? – zapytał towarzysz, ale nie dostał odpowiedzi, gdyż jego kompan skoczył do wody. – Pieronie! Co za gupielok! – Zeflik podbiegł do krawędzi otworu, a za nim kilku innych.
      Mały illithid oplótł macki wokół głowy, jak się okazało, snotlinga i zaczął schodzić z nim do dna. W górze pozostali wpatrywali się w ciemną, zmąconą taflę, próbując dostrzec, co też dzieje się z ich współbratymcem.
– Bulknął? – zapytał ktoś ze stojących w pobliżu zbiornika, kiedy po dłuższej chwili Wilik nie wypływał.
– Dzioboł go do wody zasmycył! – krzyknął nagle jeden ze snotlingów i w panice rzucił się do wyjścia. Pozostali poszli jego przykładem.
– Pieronie! HANIK! MANEK! GYNEK! Wrocać mi tu zaroz! Nie ma żodnego dioboła! – krzyknął Zeflik, ale zawołanie odniosło niewielki skutek. Dopiero to, że na wpół zawalone przejście było ciasne i dwóch snotlingów utknęło w nim, skutecznie zagradzając drogę innym, sprawiło, że reszta powoli się uspokoiła.
      W tym czasie Arkmentis nie próżnował. Głowa małego goblinoida okazała się, na szczęście, łatwa do rozłupania, więc z rozkoszą delektował się jego tępawym umysłem. Zapewne w normalnych warunkach kazałby wyrzucić taki okaz, ale teraz, po tak długim czasie głodu, mózg snotlinga wydawał się smakować niczym najwykwintniejsze danie z najsławniejszej illithidzkiej gospody: „Pod rozbitą głową”. Przewodnik Myśli szybko pochłonął zawartość czaszki nieszczęśnika i przystąpił do kolejnej części planu. Wiedział, że jeszcze trochę potrwa, nim odzyska siły, ale podczas posiłku wpadł na, jak zwykle, genialny pomysł.
– Jak niy ma biesa, to kaj je Wilik? – zapytał Manek, zapobiegliwie stając w pewnej odległości od otworu.
– Niy wiym. Gupielok skocoł w woda, może kasik pływo?
– Hmm – potakująco mruknął Gynek, gdyż on zawsze w takich sprawach zgadzał się z przywódcą.
– Ale kaj?
– Pewnikiem jakiś tunel znoloz, chopie – zawyrokował Zeflik. – Pewnikiem juzaś się ufifro.
– Fandzolisz Zeflik. Już pryndzej cosik do mamlania – rzekł Manek, choć wiedział, że w brudzeniu się Wilik nie miał sobie równych. – Bezto nie wroca.
– Abo bulknął – rzucił Hanik, któremu ta wersja wydawała się najbardziej prawdopodobna.
– Kejby bulknął, to by się Micia pokozała – zawyrokował Zeflik. – A widzioł ją kto? – W odpowiedzi wszyscy pokręcili głowami. Zaraz też każdy odsunął się jeszcze bardziej od zbiornika.

      Historia Piekielnej Mici była znana wszystkim, choć nikt nigdy nie potwierdził jej prawdziwości. Micia, córa wielkiego wodza Munda, lubowała się w kontaktach z samcami, co raz zmieniając partnerów. Jako że jej ojciec należał do władców okrutnych i osobników, którzy nie uznawali wdzięków jego córki rzucał szczupakom na pożarcie, nikt nie odrzucał zalotów Mici. Aż do czasu, gdy dziewczyna bez pamięci zadurzyła się w rybaku Baściku. Snotling miał już jednak towarzyszkę życia – Fridę – i odrzucał starania córki wodza. Młoda goblinoidka zadbała więc o to, by Frida zniknęła na zawsze. To jednak pogrążyło Baścika w żałobie i już w ogóle nie był zainteresowany samicami. Aż pewnego dnia, gdy snotling łowił ryby, córa wodza stanęła na brzegu i krzyknęła: „Przajaj mi libo nichaj mi czort biere!” Po czym skoczyła do wody. Baścik co sił ruszył, by ratować Micię, był jednak zbyt daleko, aby zdążyć – córa wodza utonęła. Kiedy o wszystkim dowiedział się Wielki Mund, zarządził, by w ramach zadośćuczynienia rodzinie zmarłej, a w szczególności ojcu, podać Baścika jako danie główne na uczcie żałobnej; tak też się stało. Tego samego wieczora utonęło dwóch biesiadników. Nad ranem kolejny. Wyjaśnienie sprawy spoczęło na barkach farorza. Najwyższy szaman odprawił kilka rytuałów i stwierdził, że topielcy to ofiary Mici. Jak się bowiem okazało, młoda snotlingnianka nie pragnęła śmierci ukochanego, a za to, co mu uczyniono, po śmierci zawarła pakt z diabłem, aby zemścić się na oprawcach. I tak, każdy kto zbliży się do wody, musi uważać, by nie ujrzeć tam oblicza nieszczęśliwej goblinoidki, inaczej ta go wciągnie w otchłań. Jedynym sposobem, aby duch Mici nie nawiedzał zbiornika, było coroczne poświęcenie go przez samego farorza. Tam gdzie rytuału nie odprawiono, mogła pojawiać się zjawa.

      Naraz woda zafalowała, coś zabulgotało i z odmętów wyłonił się Wilik. Snotling rozpaczliwie schwycił się krawędzi otworu i mozolnie wyczołgał z wody. Padł na plecy, ciężko dysząc i kaszląc. Wszystkie snotlingi odskoczyły, nie wiedząc, co też to oznacza – wszak ich brat powinien już dawno utonąć!
– Wilik?! – zapytał Zeflik, dostrzegając na głowie kompana dziwną, szarą narośl.
– To ja – odparł zapytany. – Coś mi się do głowy przykleiło, – snotling dotknął ręką szaroniebieskiej narośli – ale nie boli.
Pozostali popatrzyli po sobie, nie wiedząc, co też mają zrobić w takiej sytuacji. Głos ponownie zabrał Zeflik:
– A co ty tak gadosz dziwnie jako, niy po naszymu? I czemuś ynta wywinuł?
– W wiosce wody brakuje, to taką nieodpartą chęć poczułem, żeby się wykąpać. – Arkmentis zbyt późno spostrzegł swój błąd. To wspomnienie już poznał, ale wykorzystanie go z tak elokwentną mową było nie na miejscu. Miał wszak do czynienia z półgłówkami mówiącymi jakimś śmiesznym dialektem smoczego! Tymczasem snotlingi stały jak zamurowane i nawet Zefik nie wiedział, co powiedzieć. Kiedy w końcu doszedł do siebie, rzekł:
– Dyć do farorza trza cie zabrać, boś bezmała nimocny. No ale woda znaleziono. Brać jom i idemy do dom! – Dowódca machnął ręką, dając rozkaz do powrotu.
      Arkmentis poprawił swoją pozycję, jeszcze raz sprawdzając połączenia nerwowe, które z takim trudem związał. Ciało, którym zawładnął, jeszcze chwilę wcześniej było na skraju śmierci! Reanimacja ledwo się udała, pozostawiając po sobie ślad w postaci niedowładu kończyn, do tego głowa snotlinga była tak mała, że illithid się w niej nie mieścił! Na szczęście przybysze zbytnio się tym nie interesowali – przynajmniej na razie. Przewodnik myśli ściągnął mokrą koszulę i przewiązał nią głowę. Powoli przetrawiał wspomnienia Wilika: wyschnięta studnia, grupy poszukiwawcze, pomylenie tuneli, ruiny... Wszystko układał w logiczną całość, by być jak najbardziej wiarygodnym, choć wiedział, że wkrótce i tak pożre mózgi większości z tu obecnych, a potem zawładnie ich wioską, czy czymś tam, w czym mieszkają. Nikt wszak nie obiecywał, że droga do opanowania świata będzie krótka i prosta.
Ostatnio zmieniony śr 09 maja 2012, 14:31 przez Namrasit, łącznie zmieniany 2 razy.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

2
To ja poproszę o mały słowniczek gwary, znaczy przypisy, żebym pojęła do reszty co bohaterowie mówią. Zgaduj-zgadula mnie irytuje.
Pomysł bardzo mi się podoba. Świetny. Chętnie bym przeczytała więcej tej historii, bo wydaje się być interesująca. Również dlatego, że wprowadzasz mnie w całkiem wyimaginowany świat z dziwnymi stworzeniami. Połączenie tego z grupą nieco prostackich chłopów, daje nadzieję na niezłą zabawę.
W całym fragmencie jeden kawałek wydaje się nie na miejscu - historia Piekielnej Mici. Trochę zawiła i opowiedziana nie wiadomo po co. Znaczy, może byłaby ciekawym dodatkiem, jakby ja inaczej wprowadzić.
czasami wali ci się styl i interpunkcja, ale to mnie nie odrzucało, więc nie jest tak źle.

Dzięki za miłą lekturę.
Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
Ja mam w kwestii gwar wszelakich zdanie utrwalone od wieków i na wieki.

Jeśli chcesz stosować gwarę, to albo zamieść słowniczek (jak radzi Dorapa), albo zrób stylizację gwarową.

Gwara w prozie albo jest środkiem wyrazu, albo próbą dokumentacji. Dlatego chyba błąd robi ten Autor, który za pomocą owego środka wpędza Czytelnika w kompleksy ;-)
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

4
Starałem się to pisać to tak, by po mocno gwarowych kawałkach objaśniać, czego dotyczą. Chętnie poznam te miejsca, które są kompletnie niezrozumiałe i "wpędzają czytelnika w kompleksy".

A co do reszty historii, to prowadzi do niej mój podpis.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

5
W specjalne kompleksy to mnie nie wpędziłeś. Bez przesady.
Namrasit pisze:Pewnikiem jakiś tunel znoloz, chopie – zawyrokował Zeflik. – Pewnikiem juzaś się ufifro.
– Fandzolisz Zeflik. Już pryndzej cosik do mamlania – rzekł Manek, choć wiedział, że w brudzeniu się Wilik nie miał sobie równych. – Bezto nie wroca.
– Abo bulknął – rzucił Hanik, któremu ta wersja wydawała się najbardziej prawdopodobna.
To z pewnością są słowa, które mnie do muru przyparły.

:)
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

6
Dobra, to ja podam przykład z innej bajki: właśnie telewizja jakaś (nie bardzo wiem, jaka) powtarza serial o Janosiku. Wszystkie "zbójniki" mówią tam gwarą, a ja... wszystko rozumiem. Rozmawiałem zaś z góralem prawdziwym, który... też wprawdzie rozumiał, co oni tam mówią w tym filmie, ale z uporem twierdził, że to nie jest żadna gwara podhalańska...

Inny przykład? Jest taki stary dowcip, "po rosyjsku": Pisze Lena do Wańki "prijeżdżaj jebatsa". A on jej odpisuje "tonkuju aluzji poniał - prijeżdżaju". A po rosyjsku "aluzja" - to chyba "namiok"...

Innymi słowy - warto stylizację prowadzić w taki sposób, aby czytelnik miał słuszne wrażenie, iż dramatis personae mówią gwarą, ale żeby jednocześnie rozumiał, co mówią...

A o kompleksach - to mówiłem własnych li i jedynie. Miałem na studiach zajęcia "z gwary", a połowy wyrazów nie zrozumiałbym bez pomocy Wujka Gugla... To frustrujące :-(
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

7
dorapa pisze:W specjalne kompleksy to mnie nie wpędziłeś. Bez przesady.
Namrasit pisze:Pewnikiem jakiś tunel znoloz, chopie – zawyrokował Zeflik. – Pewnikiem juzaś się ufifro.
– Fandzolisz Zeflik – Manek zakwestionował przypuszczenia kompana, choć wiedział, że w brudzeniu się Wilik nie miał sobie równych. – Już pryndzej cosik do mamlania, bezto nie wroca - wyraził swoją opinię, wspominając żarłoczność zaginionego.
– Abo bulknął – rzucił Hanik, któremu utonięcie Wilika wydawało się najbardziej prawdopodobne.
Czy tak to opisane jest bardziej jasne? W sumie właśnie o takie uwagi głównie mi chodziło.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

8
Nie przeszkadza mi akurat gwara śląska, choć też nie wszystko rozumiem. Przypomniały mi się książki Morcinka, które czytałam w dzieciństwie (świetna "Czarna Julka"!). Nie pamiętam, czy były w nich słowniczki, ale jeśli nie, to kłopoty w czasie lektury nie były aż tak poważne, żebym zrezygnowała z czytania. Czy ja wszystko muszę rozumieć? W Twoim tekście gwara jest tylko w dialogach i takie rozwiązanie wydaje mi się całkowicie do przyjęcia. Taki koloryt lokalny, i już.
Mam natomiast zastrzeżenia innego rodzaju. Narracja jest w trzeciej osobie, ale jakby z punktu widzenia Arkmentisa. Dostrzega on tych "innych", którzy weszli do podziemi:
Namrasit pisze: Niewielkich rozmiarów istota z trudem podniosła się na nogi, masując obolałą rękę.
Słyszy ich rozmowy, widzi grymasy twarzy... A przecież on leży na dnie jakiegoś zbiornika, jak potem się okazuje, z wodą. Więc jak to jest możliwe, taka staranna obserwacja?
Namrasit pisze: Mały illithid oplótł macki wokół głowy, jak się okazało, snotlinga i zaczął schodzić z nim do dna.
Namrasit pisze:– Dzioboł go do wody zasmycył! – krzyknął nagle jeden ze snotlingów i w panice rzucił się do wyjścia.
No właśnie. Kim, do licha, jest ten narrator, który o Zefliku i Gynku mówi "snotling"? Jeśli przyjmujesz punkt widzenia Arkmentisa, to, niestety, nie może on widzieć wszystkiego. Może natomiast słyszeć. Albo, zanim zejdzie na dno i zajmie się konsumpcją, przyczai się trochę, żeby sobie poobserwować. Jako istocie żyjącej w mroku, powinno mu to przyjść bez trudu.
Namrasit pisze: Historia Piekielnej Mici była znana wszystkim,
Historia Piekielnej Mici też jest opowiedziana tak, jakby narratorem był ktoś należący do illithidów. I to powinieneś zaznaczyć na początku: była znana wszystkim mieszkańcom podziemi czy podobnie. Jest to o tyle ważne, że o postaci tej mówi Zeflik, więc można by się spodziewać, że opowieść będzie prowadzona z punktu widzenia ludzkiego. Tymczasem wszystkie użyte tam nazwy wskazują, że narratorem jest jakiś pobratymiec Arkmentisa.
Przydałoby się też jakieś dookreślenie realiów miejsca. Co to właściwie jest "otwór z wodą"? Jakaś studnia? Niewielkie źródło? Skoro Wilik wynurza się "z odmętów", to chyba jednak raczej podziemne jezioro. Ale wtedy trudno byłoby nazwać je "otworem".

No i jeszcze parę uwag rozmaitych:
Namrasit pisze:wykonał tylko głupkowatą minę.
zrobił głupkowatą minę.
Namrasit pisze:– I co mie tu afy strzelosz! – Arkemntis już był gotów, by przesłać kolejną porcję myśli, lecz przybysz był szybszy: – Hanik! Hanik!
Zapisałeś to tak, jakby Arkmentis gadał gwarą.
- I co mie tu afy strzelosz!
Arkmentis już był gotów...
Namrasit pisze:z rozkoszą delektował się jego tępawym umysłem
Chyba jednakzawartością czaszki. Umysł to nie mózg, należy do sfery niematerialnej i nie da się go skonsumować po rozłupaniu głowy.
Namrasit pisze:wykorzystanie go z tak elokwentną mową
Wystarczyłoby: z taką elokwencją
Sam pomysł na to opowiadanie spodobał mi się, jest niebanalny. Gdyby zebrało się więcej protestów przeciwko gwarze, to trzeba byłoby zrobić słowniczek. Bo gdybyś miał ją objaśniać w podobny sposób, jak to zrobiłeś w ostatnim poście, czyli wprowadzając sformułowania typu "zakwestionował przypuszczenia kompana" albo "wyraził swoją opinię", to nie. To ja jestem przeciw.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

9
rubia pisze:Narracja jest w trzeciej osobie, ale jakby z punktu widzenia Arkmentisa. Dostrzega on tych "innych", którzy weszli do podziemi:
Namrasit pisze: Niewielkich rozmiarów istota z trudem podniosła się na nogi, masując obolałą rękę.
Słyszy ich rozmowy, widzi grymasy twarzy... A przecież on leży na dnie jakiegoś zbiornika, jak potem się okazuje, z wodą. Więc jak to jest możliwe, taka staranna obserwacja?
Tamto to już nowy akapit z narratorem pierwszoosobowym. Jest jakiś standard wskazania przejścia z jednej na drugą narracje?
rubia pisze: Historia Piekielnej Mici też jest opowiedziana tak, jakby narratorem był ktoś należący do illithidów. I to powinieneś zaznaczyć na początku: była znana wszystkim mieszkańcom podziemi czy podobnie. Jest to o tyle ważne, że o postaci tej mówi Zeflik, więc można by się spodziewać, że opowieść będzie prowadzona z punktu widzenia ludzkiego.
To wygląda na illithidzką?
rubia pisze: Przydałoby się też jakieś dookreślenie realiów miejsca. Co to właściwie jest "otwór z wodą"? Jakaś studnia? Niewielkie źródło? Skoro Wilik wynurza się "z odmętów", to chyba jednak raczej podziemne jezioro. Ale wtedy trudno byłoby nazwać je "otworem".
To miejsce ze wcześniejszych rozdziałów. Ot jakby piwnica z wodą.
rubia pisze: Sam pomysł na to opowiadanie spodobał mi się, jest niebanalny. Gdyby zebrało się więcej protestów przeciwko gwarze, to trzeba byłoby zrobić słowniczek. Bo gdybyś miał ją objaśniać w podobny sposób, jak to zrobiłeś w ostatnim poście, czyli wprowadzając sformułowania typu "zakwestionował przypuszczenia kompana" albo "wyraził swoją opinię", to nie. To ja jestem przeciw.
Zbyt przydługie rozumiem? Pomyślę więc nad słowniczkiem, albo zmodyfikowaniem gwary do bardziej "zrozumiałej".

Dzięki za opinie i wskazanie błędów.
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie

10
Namrasit pisze:Tamto to już nowy akapit z narratorem pierwszoosobowym.
W Twoim tekście nigdzie nie ma narracji pierwszoosobowej, do tego jest potrzebne utożsamienie narratora i głównego bohatera: Ja, Arkmentis, siedziałem na dnie tego zbiornika i zdychałem z głodu... Ty natomiast opowiadasz wszystko z punktu widzenia narratora-świadka, czyli kogoś, kto patrzy na świat oczyma bohatera, ale jednak relacjonuje całą historię w trzeciej osobie: Arkmentis siedział...
No i właśnie: jeżeli używasz określeń takich, jak niewielkich rozmiarów istota, podobny osobnik, istoty niższe, snotling, to Twój narrator prezentuje punkt widzenia Arkmentisa - on tak postrzega ludzi i używa pojęć, które funkcjonują w jego języku i w jego świecie. W każdym razie we fragmencie, który tu zamieściłeś, nie ma śladu, który by wskazywał, że Twoi Ślązacy wiedzą, iż są dla kogoś snotlingami, i chyba w ogóle nie zdają sobie sprawy z istnienia stworów takich, jak Arkmentis. Dlatego też tymi określeniami możesz posługiwać się tylko wówczas, gdy Arkmentis obserwuje ludzi, albo przynajmniej ich słyszy, czy też myśli o nich i przypomina sobie różne historie z nimi związane.
Namrasit pisze: Naraz woda zafalowała, coś zabulgotało i z odmętów wyłonił się Wilik. Snotling rozpaczliwie schwycił się krawędzi otworu i mozolnie wyczołgał z wody.
Pierwsze zdanie sugeruje, że to kumple Wilika widzą jego cudowny powrót z otchłani. Ale oni przecież nie wiedzą, że to snotling!
Żeby uniknąć takiego zamieszania, powinieneś konsekwentnie oddzielać akapity również pod względem językowym: kiedy narrator towarzyszy Arkmentisowi, może używać wszystkich określeń, jakie są właściwe dla jego świata, ale kiedy przechodzi na stronę Ślązaków, ogranicza się do takiej "zwykłej" relacji, prowadzonej z ludzkiego punktu widzenia.
Namrasit pisze: Illithid ucieszył się w duchu. Teraz wystarczyło tylko opanować umysły kilku z przybyszów, co był w stanie zrobić, a potem... Nie! Najpierw należało zrobić coś ważniejszego!

Jedna z istot powoli zbliżyła się do otworu z wodą. Arkmentis doskonale wyczuwał rosnące natężenie myśli, nie miał jednak sił, aby je odczytać. Z wysiłkiem podpłynął ku powierzchni, chcąc być jak najbliżej ofiary. Nie mógł ryzykować – odległość miała kluczowe znaczenie.
– Zeflik! – krzyknął Wilik i już chciał dodać, że znalazł wodę, kiedy nagle zauważył lekki błysk i poczuł nieodpartą chęć wskoczenia do zbiornika.
Tutaj właśnie ten fragment pomiędzy dwoma zaznaczeniami powinien należeć jeszcze do poprzedniego akapitu, gdyż mówi nadal o Arkmentisie.
Dopiero od - Zeflik! zaczyna się zmiana - narrator porzuca tego stwora i opowiada o tym, co dzieje się w jaskini.
W gruncie rzeczy, taka zmienna narracja nie jest specjalnie skomplikowana - chodzi jedynie o konsekwentne "umocowanie" narratora.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

11
Ok, chyba zrozumiałem, za mało jest zaznaczone, kiedy narrator z towarzysza Akrmentisa przechodzi w tego stojącego obok wszystkiego i wszystkowiedzącego?
Pierwsze zdanie sugeruje, że to kumple Wilika widzą jego cudowny powrót z otchłani. Ale oni przecież nie wiedzą, że to snotling!
No ale oni przecież wszyscy są snotlingami, Wilik też... czy to jest niejasne?
Uśmiechając się do deszczu mniej się moknie
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron