16

Latest post of the previous page:

Manta- twoje odczucie jest mylne, ale jest to zamierzony efekt. Niechciałbym zdradzać tego, co czytelnik się dowie z biegiem wydarzeń.



Wioska, w której Apolonia się znajduje to wioska upiorów, i każdy z czasem staje sie upiorem, a rozmowy, które ona prowadzi z Diedrą przechodzi każda z uczestniczek "dziwnych szkoleń" i tak naprawdę, każdy wie to co ona, ale po słowie "Tajemnica' nikt o tym nie rozmawia.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

18
Przedstawiam ostatni fragment z tej powieści. Tym trudniej to robie, ponieważ po raz pierwszy wziąłem się za dokładne i ciekawe (taki bynajmniej był zamair) opisanie pewnego wnętrza jeszcze pewniejszego budynku.



Miłego czytania.





Kiedy była już gotowa z fascynacją patrzyła w lustro i tej samej fascynacji nie zabrakło tez w spojrzeniu Diedry, która prawie że płakała, gdy zobaczyła jej pięknie upięte, długie do pasa blond włosy, białą suknię i srebrne obrączki na obu nadgarstkach. Apolonia dostała też inną biżuterię- srebrną kolię która zdobiła jej szyję.

- Złotko, wyglądasz... jak młoda dama.- powiedziała cicho załamującym głosem i

chociaż starała się, nie mogła ukryć swojego wzruszenia. Apolonia również była wniebowzięta swoim wyglądem, lecz czuła lekkie skołowanie reakcją Diedry.

Kiedy opuściły dom, aby udać się do karczmy, opiekunka rozpoczęła instruktaż dotyczący zachowania wewnątrz oraz napomniała, że po jego opuszczeniu nie powinna z nikim poza Diedrą, rozmawiać co tam słyszała i widziała.

Karczma- najbardziej tajemniczy budynek w całej wiosce. Przede wszystkim, był pięciokrotnie większy niżeli kamienne domy przypominające glinianki i wykonany w całości z drewnianych bali układanych naprzemiennie. Nie widniały w nim żadne okna i dało się dostrzec tylko jedne dwuskrzydłowe drzwi. Nigdy też, nie słyszała żadnych odgłosów z wnętrza karczmy, co kłóciło się z jej wyobrażeniami na temat hucznych , kolacji, które tak ładnie zapowiadała Guijoa i Diedra, a także od dłuższego czasu - Atrecja. Kiedy stanęły przy drzwiach, te otworzyły się, lecz nie za szeroko. Weszły do wnętrza karczmy. Apolonia spodziewała się wszystkiego, co mogła podpowiedzieć jej wyobraźnia, ale już samo wejście w próg tajemniczego budynku zaskoczył ją i to nie mało, ponieważ stanęły w dziwnym przedsionku, na którego końcu znajdowały się kolejne drzwi. Gdy się otworzyły, mogła dostrzec ich potężną, grubą konstrukcję, niczym z warownego zamku, i trzy rygle, wystające z ich środka. Nie zdążyła się im dobrze przyjrzeć, bo natychmiast Diedra popchnęła ją delikatnie, nakazując wejście do następnego pomieszczenia, w którym czekało kolejne zaskoczenie – schody w dół. Nie było ich dużo, bo zaledwie dziesięć, ale gdy nimi schodziła, mogła dostrzec grubą podłogę oddzielającą dolne pomieszczenie od górnych warstw budynku. Nawet osoba taka jak Apolonia, o słabym zmyśle konstruktorskim, mogła domyśleć się, że jest to jakaś starannie ukryta twierdza. Gdy zeszły po drewnianych schodach, skręciły w lewo do wąskiego korytarza oświetlonego mała oliwną lampką zawieszoną na ścianie. Doszły do kolejnych drzwi, w które Diedra zapukała kilkakrotnie jakimś ustalonym kodem, i odczekała cierpliwie, aż się otworzą. Gdy to nastąpiło, Apolonia po raz pierwszy odkąd przekroczyła próg karczmy usłyszała inne dźwięki, poza własnymi krokami, które składały się na melodię wygrywaną na bębnach. Podążały krótkim tunelem wyłożonym z drewnianych desek, aż dotarły do dużych metalowych drzwi, z lekka pordzewiałych i zakończonych na rogach srebrnymi motywami, jakby płaskorzeźbami, lecz w ciemności panującej dookoła nie dało się dostrzec, co takiego przedstawiają. Dźwięki dochodzące zza drzwi stały się wyraźniejsze i pośród melodii dało się wychwycić kobiecy śmiech oraz równe oklaski, jakby towarzyszące muzyce. Drzwi otworzyły się, a za nimi znajdowało się duże pomieszczenie o wymiarach około trzydzieści na trzydzieści kroków, dokładnie oświetlone podwieszanymi do krokwi świecznikami. Apolonia przeżyła prawdziwy szok, na widok tego co znajdowało się wewnątrz, a nie było to zupełnie normalne, zwłaszcza, jeżeli patrzeć na opustoszała od zawsze wioskę. Przy obłożonych jedzeniem stolikach zasiadały kobiety na wpół rozebrane, obok nich mężczyźni, a w dalszej części stała ogromna ława wypełniona po brzegi łakociami, których nazw Apolonia nawet nie znała. Naprzeciwko wejścia, pod ścianą siedziało kilku mężczyzn z gołymi torsami i wysmarowanymi jakąś ciemną mazią, i wygrywali na bębnach całkiem znośną dla uszu melodię, którą nowa dziewczyna uznała za bardzo nostalgiczną i usypiającą. Przekroczyły próg, i wszystkie dźwięki i melodie czy inne odgłosy zamilkły, i każdy obrócił się, aby spojrzeć na Apolonia. Czuła, że zaraz zapadnie się pod ziemię i nigdy stamtąd nie wyjdzie.

– Przywitajcie Apolonię, moją podopieczną.- Diedra krzyknęła na całe gardło z nie ukrywaną dumą, co było kolejnym zaskoczeniem dla Apoloni, bo po pierwszy mogła usłyszeć jak jej opiekunka krzyczy i jaki donośny i potężny ma głos.

– Witamy- odpowiedzieli goście karczmy i ukłonili się nisko, jakby stałą przed nimi królowa. Ktoś zaprosił nowo przybyła do czwartego stolika, przy którym siedziała Atrecja oraz dwóch mężczyzn. Diedra ponownie pchnęła dziewczynę. Apolonia ruszyła niepewnym krokiem we wskazanym kierunku napawając się widokiem zupełnie nie znanych kobiet, mężczyzn, jadła i pochłaniała wszystkie zapachy, tak nie odczuwane od dawna, jak wosk z zapalonych świeczek, pieczeni czy wina miodowego. Obróciła się, by sprawdzić, czy Diedra idzie za nią, lecz od razu zanotowała, że jej opiekunka zasiadła do pierwszego stolika, pozostawiając ją samą sobie. Jestem dorosła- pomyślała- i stanęła przy stoliku, do którego ją zaprosili. Spojrzała n a Atrecję, ubraną w białą, półprzeźroczystą sukienkę , która sięgała do kolan i przeżyła kolejny szok – zobaczyła jej piersi, pełne duże z malutkimi brodawkami. Odruchowo spojrzała na swój dekolt, znacznie mniejszy niż jej koleżanki i zawstydziła się. Po raz pierwszy od wielu lat, poczuła jak na jej policzkach pojawiają się rumieńce.

– Masz piętnaście lat, za rok zobaczysz różnicę – usłyszała głos swojej koleżanki i lekki śmiech dwóch mężczyzn.

Starała się przypomnieć wszystkie dobre maniery, które wpajali jej rodzice, ale nie wiele pamiętała, poza tym, że powinna się przedstawić. Zerknęła na dwóch towarzyszy siedzących koło Atrecji. Pierwszy z brzegu był niskim, barczystym mężczyzną o niebieskich oczach i długich do ramion blond włosach i nieskazitelnie gładkiej skórze. Jego nos był lekko zakrzywiony, co w panującym świetle było słabo zauważalne, ale na tyle widoczne, aby Apolonia to dostrzegła. Drugi, siedzący bliżej Atrecji był drobniejszej budowy niż jego kompan, ale znacznie wyższy. Miał ciemne, krótkie włosy niestarannie obcięte, z nierównościami z każdej ze stron a na szyi zauważyła duża bliznę, jakby po cięciu, która szła od ucha do ramienia i tam znikała za beżowym swetrem.

– Dobry wieczór. Apolonia jestem, mogę…?- dygnęła lekko i wskazała ławkę naprzeciwko, na której chciała usiąść, a najlepiej schować się pod nią, aby zdjąć z siebie ciekawskie spojrzenia, które odczuwała od momentu pojawienia się w karczmie.

– Panienko… – obaj mężczyźni unieśli się i odkłonili, wskazując wybrane przez Apolonię miejsce. Natychmiast tam usiadła i wbiła wzrok w stół. Atrecja podsunęła jej drewniany kufel wypełniony miodowym winem.

– Nie przejmuj się tak i odpręż. To jest jedyne wolne miejsce w całym Sokoro. Tutaj można wszystko…

– To ja sobie tak posiedzę i popatrzę w stół. – odparła nie podnosząc głowy. Mężczyźni zaśmiali się, a jej policzki przybrały buraczkowy kolor.

– Panienko, my wiemy, że przystojniaki z nas, ale to prędzej patrzeć trzeba, niż wzrokiem uciekać. – powiedział ten z blizną, uniósł swój kufel, uderzył nim w stół i łyknął zawartość. – Napij się chociaż, to nabierzesz odwagi.- wskazał je kufel.

Atrecja podniosła naczynie, które stało przed nią i powtórzyła ruch swojego kolegi, po czym zrobiła duży łyk. Zawstydzona do granic możliwości dziewczyna wyciągnęła rękę po swój kufel, ale ręka jej tak się trzęsła, że w obawie przed wylaniem, nie chwyciła go, tylko zbliżyła usta i delikatnie przechyliła, robiąc malutki łyk.

– Fuuuuuuuj!- wypluła wszystko co wzięła do ust wprost na siedzącego przed nią barczystego mężczyznę.

– Miło mi, Zahar mam na imię.- zaśmiał się i zwrócił do siedzącego obok kolegi- Widzisz? Polubiła mnie.

– To jest zepsute. Nie pijcie tego. – sapnęła lekko i wykrzywiła usta, ocierając je gołym przedramieniem. Cała trójka siedząca naprzeciwko zaczęła rechotać, co wprawiło ją w jeszcze większe zakłopotanie. Ponieważ drwiący śmiech nie ustępował, chwyciła kufel w obie ręce i przyłożyła do ust, wypijając cała zawartość. Przełknęła i wybałuszyła oczy robiąc kilka mocnych wdechów, jakby coś ją dusiło.

– Markus – mężczyzna z blizną przedstawił się i ponownie stuknął w jej kufel.- Odwagi ci nie brakuje.

– Nie… nie.. ale powietrza… heeeeeeeeh. – sapnęła na koniec jakby faktycznie się dusiła.

Kiedy już jej przeszło, uśmiechnęła się lekko do obu mężczyzn oraz Atrecji i zamierzała coś powiedzieć, ale przerwała jej nadchodząca Guijoa, która niosła obiecanego indyka. Potrawa znajdowała się na wielkim ploterze, wypełnionym pomidorami, sałatą i ogórkami a główne danie było pięknie zarumienione i pachniało, że nawet najedzony dałby się skusić. Guijoa postawiła ploter na stole.

– Smacznego ci życzę – skinęła głową w geście uznania i odwróciła się do Atrecji- A ty moja droga, pilnuj jej, co by się nie opiła i nie przejadła. A wy…- zwróciła się do mężczyzn.- Macie być grzeczni, bo zemną będziecie mieć do czynienia. Apolonia młoda jeszcze jest.- zawarczała na nich i puściła porozumiewawcze oczko, którego sama zainteresowana nie mogła dostrzec.

Apolonia bez słowa odłamała jedną nogę indyka i zaczęła jeść bardzo łapczywie, jakby głodowała przez miesiąc, ale nie wywołało to dziwnych spojrzeń, których się spodziewała. Jej nowe towarzystwo chętnie jej pomogło, i przez czas konsumpcji panowało milczenie, tylko odgłosy i dźwięki z pozostałych stolików przypominały, że znajdują się w karczmie. Gdy uporała się z kawałkiem sporych rozmiarów, sięgnęła po kolejny płat mięsa, ale Zahar powstrzymał ją, chwytając za jej dłoń. Spojrzała w jego ciemne oczy i pod wpływem jego dotyku przeszył ją dziwny dreszcz, którego mrowienie odczuła w okolicach żołądka i była pewna, że oddała by rękę, aby te uczucie trwało.

- Ostrożnie, bo się przejesz i będziesz chorować.- zwrócił jej delikatnie uwagę i cofnął rękę. Apolonia chwyciła się za dłoń i masowała w miejscu, które przed chwilą po raz pierwszy dotknął mężczyzna. Tak była zajęta poznawaniem nowego uczucia, że nawet nie zauważyła, iż obaj towarzysze odeszli od stołu po nową porcję miodowego wina. Z błogiego stanu wyrwało ją nawoływanie Atrecji.

- Jak ci się tutaj podoba?

Apolonia westchnęła ciężko i rozpoczęła oglądanie wszystkiego co znajdowało się w karczmie. W pierwszej kolejności patrzyła na gości. Przy stoliku Diedry, tym pierwszym przy wejściu zasiadała pani Naina, która czasami przechadzała się po głównej ulicy zupełnie bezcelowo, zawsze podpierając się dziwaczną laską i nawet teraz mocno ją ściskała. Dziwna ta kobieta była, bo ani stara, ani kaleka, ale zawsze z tą laską. Nie widziała jej w innym miejscu czy przy innych zajęciach. Przy tym samym stoliku, tuż obok Diedry siedziała też inna znajoma twarz z wioski, która nie raz widywała koło diabelskiego koła, wokół którego biegały ćwiczące dziewczyny. Naprzeciwko tej trójki siedziała zupełnie nieznana kobieta o przeogromnej tuszy, która falowała, przy każdym geście czy śmiechu. Do tego była fatalnie ubrana, w szarą brudną koszulkę z półrękawkiem, obszarpanym na końcach. Musiała być bardzo lubiana, bo pomimo fatalnego wyglądu, prawie cały czas mówiła i jej współbiesiadnicy słuchali z zaciekawieniem. Przy tym stoliku nie siedział żaden mężczyzna. Drugi stolik z kolei, był obłożony samymi mężczyznami, którzy nie szczędzili sobie mocnego trunku, ale zachowywali się bardzo cicho i tylko z rzadka spoglądali w innym kierunki niżeli ich kufle. Trzeci stolik, był w ogóle nieciekawy, bo siedziała tam samotna dziewczyna, nie wiele starsza od Apoloni, której ona sama nie znała nawet z widzenia. Jak by się jej przyjrzeć, to nawet nie siedziała, ale spała na siedząco i to z otwartymi oczami. Gdy się obróciła, przy piątym stoliku zobaczyła trzech mężczyzn, bardzo dobrze zbudowanych i porządnie ubranych, ale ponieważ siedzieli tyłem do niej, nie dostrzegła nic więcej, poza ich plecami. Z kolei po przeciwnej stronie tegoż stołu, siedziała jedna, za to znacznie starsza kobieta, która coś im tłumaczyła, a oni z niebywałym zaciekawieniem słuchali. Szósty stolik służył jako podstawek dla przeróżnych torebek, pod którymi wprawne oko dostrzegłoby kilka sztyletów, mieczy oraz dziwny przedmiot wygięty w łuk, którego końce połączone były jakimś sznurkiem. Za szóstym, ostatnim stolikiem pod lewą ścianą, znajdował się płócienny parawan złożony z kilku równej długości ram, przez który prześwitywało lekkie żółte światło pozostawiające na płótnie cienie trzech postaci o zarysach starszych osób, być może kobiet. Przeciwna strona karczmy, patrząc od tyłu była częścią gospodarczą z naczyniami, kuflami i jedzeniem ułożonym na stołach. W rogu, na taboretach siedzieli mężczyźni wygrywający niezmiernie kilka tych samych melodii, całkiem przyjemnych dla ucha. Kiedy jej wprawne oko zlustrowało gości i otoczenie, zaczęła przyglądać się konstrukcji owego pomieszczenia. Najciekawszym elementem było to, że chociaż wewnątrz karczmy było bardzo głośno, nigdy nic nie zdołała usłyszeć poza jego murami. Domyślała się, że gdzieś tkwił sekret tej konstrukcji. Pomiędzy balami ułożonymi jedna na drugiej, dostrzegła kawałek grubego płóciennego worka i drobinki piasku, a być może jakiegoś wapna czy gliny, które z niego wylatywały. Pomyślała,. że całość musi być starannie obłożona takim czymś co niweluje przenikanie dźwięków. Dalsze myślenie zostało przerwane przez Atrecję.

- No co z tobą? Pytałam się coś....- zbliżyła się do stołu i podparła łokciami. Stuknęła Apolonię w dłoń.- Jak podoba ci się Zahar? Wiesz, to mój chłopak...

- Tutaj jest wspaniale, tak mi się podoba i te jedzenia, nawet te miodowe wino.... Co?!- przerwała swój wywód krzyknięciem, które zaskoczyła ją samą, nie mniej niż słowa Atrecji dotyczące Zahara.- Chłopak?

- Tak, poznaliśmy się...- przerwała i odsunęła się. Do stolika zbliżyli się obaj mężczyźni w czterema pełnymi kuflami.

Zahar i Markus rozłożyli wino i rozpoczęli luźna rozmowę o trudach życia, lecz przez cały czas jej trwania, nie wymienili żadnej nazwy i za nic w świecie Apolonia nie potrafiła określić kim są i skąd przyszli. Tym bardziej, nie mogła pojąc tego, jakim cudem znaleźli się w Słonecznej Skale. Po kilku godzinach ucztowania muzyka ucichła i większość gości spała na stolikach, najwidoczniej po nadmiernym spożyciu miodowego wina, które po kilku kuflach zaczęło nawet smakować Apoloni. W końcu, Diedra podeszła chwiejnym krokiem ledwo widzącej dziewczyny i zapowiedziała, że opuszczają karczmę.

Apolonia obudziła się po południu i pierwszą rzeczą o jakiej pomyślała, to potworny ból głowy, który nie pozwalał jej się nawet ruszyć. Z wielkim trudem podniosła się z łóżka i stwierdziła, że wszystko wiruje i nie potrafi dojść do drzwi, ale na jej szczęście pojawiłam się Diedra i podała jej szklankę wody do której wsypała jakiś proszek, po czym chwyciła ją za ramiona, odwróciła i zaprowadziła z powrotem do łóżka. Kolejna pobudka tego dnia była już wieczorem i samopoczucie młodej adeptki picia mocnych trunków kreśliło się znacznie lepiej, a i dojście do drzwi nie nastręczało żadnych problemów. Po wkroczeniu do kuchni ujrzała Diedrę i ten fakt zdziwił ją dość mocno, bo od lat nie widziała, aby jej opiekunka przebywała cały dzień w domu. Powitała ją lekko drwiącym uśmiechem, jakby chciała podkreślić jej opłakany wygląd. Podkrążone oczy, spuchnięte policzki i trzęsące się ręce nie były czymś, co kiedykolwiek widziała Apolonia i Diedra.

- Jejku. Czuję się...gorzej niż wygląda,- stęknęła patrząc w lustro. Jej białą suknia była cała zmięta, włosy tłuste od dymu świeczek i twarz spuchnięta, z odbitymi guzikami pod okiem i koło brody.

- Mówiłam Atrecji, aby cię pilnowała. Guijoa też to mówiła. Ale teraz sama będziesz wiedzieć, ile czego można.

- Było przefajnie. Tyle ludzi, tylu... mężczyzn. Do jasnej cholery, skąd oni się tam wzięli?

Diedra położyła na stole przygotowane jedzenie i zaprosiła dziewczynę do stołu. Ponieważ nie odpowiedziała na pytanie swojej podopiecznej, zostało ono powtórzone.

- Złotko... wszystkiego dowiesz się jak przyjdzie czas. Bądź cierpliwa.

- Ja jestem cierpliwa.- westchnęła ciężko zniechęcona taką odpowiedzią i dodała po chwili.- Dlaczego nie mogę wiedzieć teraz?

- Starsza wioski uznała, że nie można tobie wszystkiego mówić.

- A kto to ta starsza? Cały czas o niej mówisz, a ja jej nigdy nie widziałam. Nawet wczoraj w karczmie...

- Była tam. Za parawanem. Cała rada się tam znajdowała.

- Kim ona jest?

- Założycielką tej wioski. Pomysłodawczynią szkoleń, ćwiczeń, konstrukcji... wszystkiego, co widzisz w tej wiosce.

- To jakaś niezła kobieta.- skwitowała i zaczęła jeść stygnącą porcję

- Ma dziewięćdziesiąt lat. Pytałaś kiedyś, czy my jesteśmy czarownicami... widzisz... my nie, ale ona tak.

Apolonia odłożyła widelec i przestała ruszać ustami. Jej żuchwa opadła lekko odsłaniając pełną buzię a oczy przybrały kształt czarnego księżyca w pełni.

- Wiem, że czarownice to opowiastki dla niegrzecznych dziewczynek, ale wierz mi, ona to jest czarownica z krwi i kości. – Diedra popchnęła talerz dziewczyny.- Jedz spokojnie, trochę ci opowiem i nie rób takich min. Ja też nie wierzyłam.

Apolonia usłyszała niesamowitą historię o tym, jak jedna kobieta, która jest starszą wioski, nauczyła się chodzić po ścianach, latać niczym ptak i walczyć jak stu mistrzów fechtunku. Usłyszała też, że potrafi ona czytać w myślach, poznawać lęki ludzi i leczyć je, lub sprawiać samymi słowami, że ludzie jej się boją. Po tych opowiastkach jedzenie przestało jej smakować i nie dokończyła.

- Czy ona uczyła was walczyć z upiorami?

- Tak.- odparła, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech niestarannie tłumiony.- Idź spać już. Jutro rozpoczynamy przygotowywanie cię do życia w mieście, wśród galwatczyków.

- Jakie to będą ćwiczenia?

- Zobaczysz, bądź cierpliwa, a teraz idź spać.

Wykonała polecenie niechętnie, i to nie ze względu na fakt, iż była już dorosła, lecz przez to, że miała tysiące pytań, które pojawiły się po bardzo pięknej nocy spędzonej w tajemniczej karczmie. Miejsce dotąd niedostępne, ujawniło swoje tajemnice, tylko po to, aby ukazać ich po stokroć więcej. Leżąc w łóżku, zastanawiała się nad tym, skąd przyszli ci wszyscy mężczyźni, czy byli gawlatczykami, jaką pełnili funkcję w społeczeństwie z którego przybyli i dlaczego byli tacy mili. Ci, których pamiętała, poza swoim ojcem oczywiście, byli gburami, którzy na wszystkich patrzyli z góry. Nie odzywali się do jej matki, bo była wieśniaczką, nic nie znaczącą w mieście, i najczęściej, jeżeli już padło jakieś słowo w jej stronę okazywało się obelgą albo rozkazem. Później matka tłumaczyła jej, że żołnierze muszą być surowi i niemili, aby wzbudzać szacunek, albo że każdy mężczyzna z Galwacji ma gdzieś kobiety z Sokoro, bo taka już ich kultura, że patrzą tylko na swoje niewiasty. Rozmyślania Apoloni nagle przeszły na jej miejsce pobytu, wioski ułożonej w dziwnym i nienaturalnym kręgu skalnym o nazwie Słoneczna Skała. Przebywała tutaj od ponad dwóch i pół roku, prawie że w samotności, a przecież tyle ludzi ile widziała wewnątrz karczmy musi gdzieś mieszkać, jakoś dojść do jej wnętrza. Bądź cierpliwa.- powtórzyła sobie słowa Diedry i ułożyła się do snu opatulając ciepłą kołdrą.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

19
Przeczytałem. Kilka spostrzeżeń.

- Polubiłem bohaterkę, to po pierwsze.

- Drugie to przysłówki. sporo czytam ale przygode z pisaniem rozcząłem

niedawno więc pewnie nie mam racji ale sporo tych chwastów. Jeżeli dalej

będe pisywał to już wiem że będę je tępił zawsze i wszędzie.

- " Apolonia obudziła się po południu i pierwszą rzeczą o jakiej pomyślała, to potworny ból głowy, który nie pozwalał jej się nawet ruszyć. Z wielkim trudem podniosła się z łóżka i stwierdziła, że..."

Skoro kac nie pozwalał jej ruszyć palcem to ja bym nie pisał dalej ze z trudem się podniosła tylko - dźwignęła albo zwlokła. wyrwałbym chwasta ( "z trudem") a kac bohaterki byłby bardziej namacalny.

- czuć że pisanie sprawia Tobie radochę. Bawi cię to i odpoczywasz przy tym.

pozdrawiam
Kiedyś mnie nie było,

A potem się stałem,

Teraz znów mnie nie ma.



Z nagrobka na

cmentarzu w Cleveland

20
A wiesz, ze masz rację z tym kacem...



Dziękuję za treściwą opinię.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

21
W miarę rozwoju akcji jest coraz lepiej z tym opowiadaniem, czy fragmentem powieści. Z początku bohaterka nie podobała mi się zbytnio - była zbyt przezroczysta, nic o niej nie wiedziałam i trudno mi było się do niej jakkolwiek ustosunkować. W tym oststnim fragmencie jest juz trochę lepiej, ale mnie i tak nie bardzo podoba się taki suchy sposób prowadzenia narracji, przewaznie z boku i bez emocji. Jestem w ogóle zwolenniczką pisania JAKOś, bardziej niż O CZYMś, tak jak juz kiedyś wspominałam. Historia, którą tu opwiadasz średnio mnie ciekawi, i to bynajmniej nie dlatego, że nie interesuje mnie fantastyka. Na fantastyce się właściwie wychowałam, przez kilka lat czytałam co miesiąc "Nową Fantastykę" (ktoś zna?) i być może dlatego trudno jest o historię, która zainteresuje mnie do tego stopnia, że przestanę zwracac uwagę na formę. No a forma właśnie u Ciebie wydaje mi się trochę "zaniedbana", jakbyś nie starał się pisać interesująco, tylko poprawnie. Jak dla mnie, to to nie wystarczy. Z Twoich różnych postów wnioskuję, że bardzo jesteś zaangażowany w pisanie i to się chwali, dlatego myślę, że może warto byłoby trochę poeksperymentować - np znajdź sobie jakiś nudny temat, jak opis zwykłego przedmiotu czy banalnej, codziennej czynności i postaraj się to opisać w sposób jak najbardziej interesujący, nowy i świeży. I popracuj nad pogłębieniem postaci, przytaczaj więcej myśli i staraj się, aby Twoi bohaterowie byli jak najbardziej zindywidualizowani i prawdziwi. Na samym początku tej historii, kiedy Apolonia traci rodziców, nie czułam absolotnie nic, żadnego żalu ani współczucia dla niej - a to dlatego, że ona sama ich nie czuła, nie dało się tego stwierdzić po tym, jak to opisałeś. Nie współczułam jej kiedy sama przez lata musiała się utrzymywać przy życiu, bo w Twoim opisie nie było żadnych emocji. Tylko suche fakty, więc ja tez sucho je odebrałam.

Piszesz: "zrozumiała, że jest zbyt podejrzliwa i zdecydowanie za młoda, aby zrozumieć prawa rządzące światem dorosłych" -- czy cos takiego faktycznie mogłoby pomyśleć dziecko, w dodatku wrzucone w sam środek wydarzeń, których nie rozumie, w miejscu, którego nie zna? Dla mnie to jest tak nieprawdopodobne, że mnie to wyrzuciło z Twojej historii, tak jakbym nagle przeczytała "to wszystko nieprawda, to tylko zmyślone opowiadanie". A przeciez pisząc, powinienieś się starac zachowac iluzję rzeczywistości, inaczej to wszystko nie ma sensu. W ogóle na początku, kiedy ona ma dziewięc lat, też jest bardzo nieprawdopodobna, niewiarygodna. Nie mówi ani nie myśli jak dziecko, a ciężkie warunki w jakich żyje nie usprawiedliwiają tego do końca. A powinienies napisac to tak, żebym ja od razu wiedziała, że to jest dziecko, nawet bez Twojego podawania jej wieku na tacy.

Nie wiem, czy to co piszę jest jasne. Jeśli chcesz, mogę przytoczyć więcej scen, które dla mnie są niedopracowane, i więcej przykladów niefortunnych sformułowań. Ale nie chciałabym udawać, że pozjadałam wszystkie rozumy, bo sama przeciez też męczę się z pisaniem. Nie mówię też, że masz kategorycznie pisac tak, jak ja radzę 8) każdy ma swoje spojrzenie na własną twórczość. Ale to, co tu napisałam, to rzeczy wynikające właśnie z moich rozmyślań nad pisaniem, i z moich mąk tfurczych :wink: Myślę, że jeszcze sobie różne Twoje rzeczy poczytam, a Ty pisz dalej!
[img]http://server.jassmedia.net/tutona/baner7s.png[/img]

22
Dziękuję Porcelino za cenne uwagi.



Prolog oraz trzy działy, to jedynie wprowadzenie i tak po prawdzie, chciałem to pisać, lecz nie podawać tam zbyt wiele rzeczy. Apolonia jest upiorem i w momencie opuszczenia wioski, wszystko zaczyna byc "inne". Cały czas sa przytaczane wspomnienia przez głowna bohaterkę oraz procesy, które przechodziła. Są tez tam zawarte jej myśli, co czuje i pełna gama postaci, dokładnie zobrazowanych, opisanych - żyjących.



Co do straty rodziców, czy jej żalu to widzę, że osiągnełęm idealny efekt. Zero współczucia czy żalu.

Dodane po 2 minutach:

Dodaję III fragment opowiadania. Jest to koniec wprowadzenia ( końcówka jest do przerobienia - zdaję sobie z tego sprawę).





III



Ciepły dzień i upalne słońce nie zniechęcało do nadchodzących ćwiczeń. Młoda dziewczyna wiedziała, że aby poznać wszystkie tajemnice, powinna ćwiczyć i robić to o co ją proszą, bo przecież te wszystkie kobiety, które widziała w karczmie były wolne i szczęśliwe. Była przekonana, że to zasługa cierpliwości i ćwiczeń. Zauważyła tez pewną analogię, która dotarła do niej z samego rana, już na treningu z Guijoą. Otóż, wszystkie dziewczęta, które jeszcze uczęszczały na te treningi miały siedemnaście lat lub mniej i poza Atrecją, nikt nie był starszy. Druga rzecz równie interesująca, to taka, że kilka dziewczyn, które uczęszczały na treningi a dostały się do karczmy, nagle przestały na nie przychodzić i poza Apolonią i Atrecją nie było żadnych, które ujrzały wnętrze tajemniczego budynku. Guijoa przestała się odzywać i nakazywać, tylko się uśmiechała. W pewnym momencie, gdy biegły na ścieżce diabelskiego koła, Apolonia stwierdziła, że po wejściu do karczmy zaczyna się nowy, całkowicie wolny etap życia w Słonecznej Skale, i że tak naprawdę nie musi już ćwiczyć, ponieważ udowodniła swoją sprawność, dalece odbiegającą od kondycji koleżanek. Zatrzymała się i ruszyła spokojnym krokiem w stronę wioski, oczekując, że Guijoa nakaże jej powrót do biegu, lecz tak się nie stało. Zamiast tego, trenerka uśmiechnęła się, i to po raz pierwszy zupełnie szczerze, machnęła pozdrawiając ręka i kontynuowała bieg. Apolonia mogła robić wszystko, co zechce i zgodnie z jej myśleniem, rozpoczął się nowy etap jej życia. Teraz pojawił się inny cel. Dotrzeć do miast, wiosek i zobaczyć jakie zmiany się tam poczyniły, ujrzeć swoją wioskę Jaśminię i zerknąć do studni, w której zawsze szukała pocieszenia przy falującym odbiciu swojej twarzy.

Kiedy wróciła do domu, Diedra oczekiwała jej, jakby rezygnacja z ćwiczeń była rzeczą naturalną i nawet nie spytała, dlaczego nie biega razem z pozostałymi. Jak zawsze miło się uśmiechnęła i położyła na ganku jakieś wiejskie szaty, wskazując, aby je nałożyła. Gdy Apolonia się w nie ubrała, wyglądała jak zwyczajna wiejska dziewczyna, z puszycie ułożonym materiałem koło bioder i lekko opadająca sukienką z szarego materiału, na tyle starego, że błękit który z niego przebijał, był prawie niewidoczny.

- W porządku. Wyglądasz jak „ich” kobieta, więc można zaczynać. Przez jakiś czas będę uczyła cię kraść...

- Kraść?- przerwała jej w pół zdania, przybierając oburzoną minę. Diedra nie przejęła się tym w ogóle i spokojnie kontynuowała.

- Nauczę cię kraść, abyś nie została okradziona. Wszędzie, gdziekolwiek się nie ruszysz, stoją łapacze – ludzie wyszkoleni w okradaniu wszystkich ze wszystkiego. Normalnie to jest karane, ale Andarion to wspiera, bo w ten sposób ci co chcą iść do miasta, a są sokorczykami łatwo padają ofiarami łapaczy, a ci, którzy nie chcą być okradzieni, po prostu nie witają w mury dużych okręgów miejskich.

- Nie bardzo rozumiem.- Apolonia zaczęła się interesować tym co mówiła jej opiekunka.

- No chodzi mi o to, że to jest podwójna korzyść z jednej rzeczy. Podwójny zysk, bo w miastach jest mało sokorczyków, a jak przyjdą, to ich okradają.

- Ale to bez sensu. Po co karzą za coś, na co przyzwalają?

- łapacze, to tacy ludzie w tajnej służbie. Wyglądają jak chłopi, zachowują się tak, ale w rzeczywistości są dobrze wyszkolonymi złodziejami, no i dobrymi informatorami.

- Aha, teraz już rozumiem. Ale po co ja mam uczyć się kraść? Będę taka jak oni...

- Po to, złotko, że złodziej złodzieja nie okradnie, bo po prostu się nie da.

- Ach... no dobrze. To całkiem logiczne się wydaje...

Diedra odetchnęła z ulgą, i wyraz poirytowania zniknął z jej twarzy. Najwidoczniej tłumaczenie zawiłości życia Galwacji oraz jej sług nie było rzeczą ani łatwą, ani przyjemną.

- W porządku. Zaczynamy, gotowa?

- Tak.

Opiekunka nakazała usiąść Apoloni na tarasowym krześle i sprawdzić zawartość kieszeni oraz sakwy, gdzie włożyła po pięć złotych monet. Była to równowartość, za którą przeciętny mieszkaniec wyżyłby przez trzy miesiące nie martwiąc się o nic.

- Kradzież musi być rzeczą naturalną, i zdarzyć się w całkiem normalny sposób – zaczęła tłumaczyć.- Czyli w taki, który w ogóle nie będziesz nic podejrzewać. Musi ci to wyjść za pierwszym razem, bo osoba okradana może to zauważyć. Na przykład...- Diedra zaczęła się zataczać na tarasie niczym pijana i podchodzić do Apoloni. Potknęła się i opadła na nią, po czym przeprosiła i odsunęła się.

- Widzisz? – spytała z uśmiechem i podrzuciła w ręce złotą monetę, dopiero co zabraną z kieszeni dziewczyny.

- O, rzesz ty! Jak to zrobiłaś?

Diedra ukazała w drugiej dłoni pozostałe cztery monety zabrane z tej samej kieszeni, ale w między czasie przełożone do drugiej ręki.

- Wiedziałaś, że uczę cię kraść, a mimo to, okradłam cię i nawet nie wiesz kiedy. A gdybyś tak poszła do miasta, i by cię okradli?

- No ale...

- żadne ale. Jak już wiesz, musisz się tego nauczyć...

Apolonia rozpoczęła żmudną naukę niecnego fachu jakim było okradanie ludzi. Diedra cierpliwie tłumaczyła dziewczynie, jak rozpoznać bogatego człowieka, nawet jeżeli jest ubrany niczym żebrak. Tłumaczyła gesty, ruchy spojrzenia albo triki towarzyszące osobom posiadającym jakąkolwiek monetę przy ciele. Przez kolejne dni podczas ćwiczeń przerobiły większość możliwych scenariuszy jakie mogłyby zaistnieć w karczmach, pałacach albo ciemnych ulicach miast. Dziewczyna uczyła się szybko i błyskawicznie pojmowała etykietę złodziei, tylko po to, aby nie zostać okradzioną. Tak jej tłumaczono. Po miesiącu przyszedł czas na prawdziwy sprawdzian umiejętności nowej adeptki sztuki złodziejstwa. Do tego celu Diedra wybrała panią Nainę, a dokładniej jej laskę o przedziwnych kształtach.

- Pani Naina posiada coś co chciałabym abyś oglądnęła. Musisz wpierw to zdobyć i mi przynieść. Będzie to trudne zadanie, bo jak wiesz, Naina nie rozstaje się ze swoją laską ani na krok. Ale wierzę, że uda ci się.

- Dobrze, że chociaż ty wierzysz.- uśmiechnęła się ruszyła, aby wykonać zadanie.

Apolonia była przekonana o tym, że wiele się nauczyła przez czas ćwiczeń, ale nigdy nie kradła, i nie uważała, ze kiedykolwiek będzie zmuszona to zrobić. Była osobą uczciwą z natury, dlatego też zadanie nie było przyjemne dla niej, ale też nie łatwe. Pani Naina wydawała się być starsza osobą, która nie ma żadnego zajęcia poza tym, że albo przesiaduje na tarasie albo chodzi po jednej z trzech ulic wioski z końca na koniec przez cały dzień. Nie było wiele sposobności, aby ją okraść z czegoś, co trzyma cały czas w ręce. Jednak bystry człowiek, zwłaszcza złodziej, wiedziałby jak tego dokonać. Apolonia tez na to wpadła. Przede wszystkim musiała spotkać Nainę na tarasie, albo najlepiej jakby schodziła z niego na kolejny spacer. Wtedy podeszłaby do kobiety i zagadała o coś. Ponieważ nigdy tego nie robiła, musiał być to temat dość ważny, który zainteresowałby kobietę, a wtedy Apolonia bez trudu miałaby czas na działanie. Plan był gotowy i przystąpiła do działania. Obserwowała dom pani Naini, i kiedy kobieta zbliżała się po zakończonym spacerze, wybiegła na środek ulicy i zawołała ją. Naina zatrzymała się i lekko wyprostowała unosząc laskę.

- Pani Nainiu, widziała pani takie coś? – podeszła do niej i ukazała zasuszony liść anosy. Kobieta zagryzła zęby, zmełła jakieś przekleństwo i kiwnęła przytakująco głową.

- Skąd to masz?

- Znalazłam tam.- wskazała okolice karczmy.- Leżało pod drzwiami i ...

- Chodź ze mną.- przerwała jej i skierowała kroki na taras. Wszystko szło zgodnie z planem.

- To jest takie zioło, wiesz.... jak się źle czujesz.- kontynuowała, gdy usiadła na ławce.- To pomaga, ale nie można tego brać, bo po pierwsze, musisz źle się czuć i to bardzo, a po drugie, jak jest z tobą dobrze, a weźmiesz... to się źle poczujesz.

Apolonia przez chwilę zapomniała po co tutaj przyszła, bo słowa, które były zwyczajnym kłamstwem wytrąciły z myśli o zadaniu. Naina kłamała. Było to logiczne, ponieważ Diedra mówiła, iż liść anosy i jego działanie to tajemnica, ale teraz wydawało się to zwykła bajką. Kobieta odłożyła laskę na ziemię, tuż koło swojej nogi i zabrała liść od Apoloni, wnikliwie go oglądając. To był ten moment, który postanowiła wykorzystać, i wykonać zadanie.

- Wie pani, że ja widziałam takie drzewko, nie wielkie. – kucnęła przed nią i położyła trzymaną chustę na laskę. Zaczęła rysować kredą drzewo o którym mówiła. – I właśnie na tym drzewie też takie liście widziałam...

- Gdzie je widziałaś?- spytała niecierpliwie z wyraźną złością.

- Koło tamtej ściany, gdzie się wspinamy...

- Nie ma tam tych drzew. A teraz idź sobie. Chcę się zdrzemnąć.

- Dobrze...- mruknęła niechętnie, udając rozczarowana i podniosła się , chwytając laskę przykrytą chustą. Po chwili przyszła do Dierdy, oznajmiając wykonanie zadania.

- Wiesz co ukradłaś?

- No laskę.- spojrzała na wręczony opiekunce przedmiot, który tylko z racji tego jak był używany, można było nazwać laską. Dziwna laska była długa do bioder, i składała z dwóch takich samych części, równolegle zamontowanych koło siebie. Po ich środku, wisiało coś, co przypominało równy kij z małym ostrzem na końcu. U szczytu znajdował się prostokątny kawałek metalu. U dołu, oba kijki były zakrzywione.

- Chciałabyś...- Diedra zaśmiała się, podrzuciła laskę w ręce i nacisnęła bok metalowego prostokąta wieńczącego całość. Laska rozłożyła się i jedna z dwóch części zatoczyła łuk ustawiając się na górze. Szybkim ruchem odłączyła kij z małym ostrzem i ułożyła na cięciwie, która pojawiła się niewiadomo skąd i napięła ją. Puszczona strzała wbiła się w ścianę domu.

- Dupa konia! To nie może być to, co widzę!

- Dokładnie moja droga. To jest łuk ukryty w dziwnej lasce. Jest w nim strzała, cięciwa i po naciśnięciu tego przycisku, wyprostowuje się, i można strzelać.

- Kto to wymyślił? To jest wynalazek diabła. – wycedziła przez zaciśnięte zęby ani na chwilę nie spuszczając wzroku, ze skradzionego przedmiotu.

- Złotko, diabeł nie miał z tym nic wspólnego, ale prawda jest taka, że ten który to wynalazł ukrywa się. Grozi mu spalenie na stosie za coś takiego.

- Nie dziwię się. Ukryta broń...

- Spisałaś się wspaniale. Teraz chodźmy, trzeba to oddać Naini.

Diedra poskładała łuk z powrotem do formy laski i obie ruszyły w stronę domu Naini, która nadal drzemała na tarasowym krześle.

- Starzejesz się koleżanko.- obudziła śpiącą i oparła się o balustradę. Machnęła przed ledwo co otwartymi oczami trzymanym przedmiotem. – Ta uczennica ukradła ci broń.

Naina podniosła się i rzuciła wrogie spojrzenie Apolonia, po czym odebrała swój łuk z rąk Diedry.

- Pogadamy za dziesięć lat o twojej sprawności.

- Jak dożyję pięćdziesiątki, to pogadamy.- Diedra roześmiała się i pokazała Apoloni, że będą wracać do domu. Kiedy postawiły pierwsze kroki, Apolonia zatrzymała się i wpatrzyła w Diedrę. Po chwili opiekunka zatrzymała się.

- Naina ma pięćdziesiąt lat?

- Tak...

- To ty masz czterdzieści....

- Tak, mam czterdzieści.

- Wy jesteście... czarownicami.

Na ten komentarz Diedra nic nie odpowiedziała i spokojnym krokiem ruszyła w stronę domu. Apolonia była zszokowana tym co właśnie usłyszała. Według niej i tego co wiedziała, ludzie po czterdziestce to zazwyczaj byli dziadkami o nikłej sprawności fizycznej, i przede wszystkim zmarszczkach na twarzy. Naina wyglądała maksymalnie na trzydzieści lat, a Diedrze dałaby nie więcej niż dwadzieścia. Kilka lat spędzonych w wiosce zbudowało w niej przekonanie, że nie jest to zwyczajne miejsce, ale coś ma w sobie magicznego. Kilkadziesiąt pytań, zawsze tych samych – Jesteście czarownicami?- dawało zawsze zaprzeczającą odpowiedź, ale nie dawało pewności. To, że obie kobiety mają po tyle lat i tak dobrze wyglądają, zachowują sprawność fizyczna o jakiej zwykły mieszczanin mógłby tylko marzyć wskazywało na to, że coś z czarownic i magii musi tutaj istnieć.

Kolejny dzień przyniósł nową porcję nauki, ale z dziedziny walki. Diedra zaczęła tłumaczyć zawiłości walki wręcz, przy użyciu miecza i sztyletu oraz łuku. Wstępne przedstawienie podstawowych form ataku i obrony przyniosły pozytywne rezultaty i Apolonia wydała się być pojętną uczennicą nawet w tej dziedzinie. Rozpoczęły mordercze treningi, które polegały głownie na wykręcaniu rąk Apoloni i uzasadnieniu, dlaczego tak się stało. Czasami Apolonia nie dała sobie wykręcić rąk, albo nie uniknęła ciosu mieczem i kończyło się to stłuczeniami, albo niegroźnymi ranami w przeróżnych miejscach. W raz z postępem, młoda adeptka sztuk walki wręcz oraz orężem, stawała się coraz to trudniejszym przeciwnikiem dla swojej nauczycielki, której metody nie raz graniczyły ze znęcaniem się na Apolonią. Po dziewięciu miesiącach spędzonych na treningach trwających od wczesnego ranka do późnego wieczoru, dziewczyna stałą się wytrawnym wojownikiem, którego pokonanie wymagało by nadzwyczajnych umiejętności. Nie tylko jej zmysł ruchowy był tego zasługą. Logiczne myślenie wraz z połączeniem z obszerną wiedza dotyczącą udowy ludzkiego ciała, jak i sprawność fizyczna, zdolność skakania na ogromne odległości – sprawiały, że Apolonia była zabójcza niczym... upiór.



- Twoje zdrowie! – krzyknęli zebrani w karczmie goście i wznieśli toast za siedemnaste urodziny Apoloni. Miodowe wino już nie wykrzywiało jej ust i nie zabierało oddechu, jak za pierwszym razem, ale posmakowało. Dziewczyna przyzwyczaiła się do towarzystwa mężczyzn, i nieznanych jej kobiet, które z czasem stały się jej koleżankami, mimo dużej różnicy wieku. Swobodne rozmowy prowadzone w wolnych od ćwiczeń chwilach w karczmie sprawiły, że życie w wiosce i treningi z Diedrą, nie raz kończące się kontuzjami zawsze znajdował wesoły finał w tajemniczym lokalu. Przez okres jedenastu miesięcy do jego wnętrza wpuszczono także Syneicę, najstarszą z ćwiczących na porannych treningach. Od tego momentu, czwarty stolik stał się ostoją dla wszystkich nowych. Poza Atrecją, Apolonią i Syneicą oraz Zaharem czy Markusem, co jakiś czas przysiadała się inna dziewczyna, która nie była mieszkanką Słonecznej Skały. Bahna miała około dwudziestu lat i przez cały czas gadała, bo rozmową nie dało się tego nazwać. Jej dziwny nawyk przerywania i wchodzenia słowami w połowie czyjegoś zdania, z początku irytujący, stał się codziennością biesiad w karczmie, i każdy z czwartego stolika odczuwał pewną pustkę, gdy Bahny nie było śród nich. Dzisiaj jednak nie mogło jej zabraknąć.

- Wiecie, że jest zaplanowane święto Płodności na ten rok? – wystrzeliła słowami zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć po wzniesionym toaście.- Całkiem fajnie, bo ja mam dwadzieścia lat i piersi duże, to mogłabym się upłodnić...

- Upłodnić? Chyba z apłodnić- przerwał jej Zahar w nadziei, że zakłuci monolog jaki przewidywał, że nastąpi.

- No nie ważne, ale mówię wam. Jest taki chłopak, i on tak miło zawsze na mnie patrzy. Na święcie mogłabym go zaprosić do rytuału, i wtedy...

- Daj spokój. Dwadzieścia lat masz, to jaki chłopak pójdzie z tobą w tan?- Atrecja skutecznie wcięła się w jej zdanie i uniosła kufel, puszczając w między czasie oczko do siedzącej naprzeciwko Syneici i Apoloni. Dziewczyny zaśmiały się, ale Bahna była nieugięta.

- No nie musi wiedzieć, że taka stara jestem. Pomyślałby, że ja bezpłodna albo nieudacznica i wtedy...

- No właśnie tak myślimy..

- Ale ja bym mu udowodniła, pokazała. Zobacz jakie mam cycki duże.- wypięła obie piersi, które były doskonale widoczne spod przeźroczystej bluzeczki.- No zdrowe i duże, i wtedy...

- Wtedy każdy ucieknie...- Atrecja ponownie weszła jej w zdanie, ale tym razem lekko się odwróciła i zaczęła kłapać dłonią koło ust, ukazując gadulstwo jako główną wadę jej osoby. Ten gest roześmiał cała piątkę, tylko Bahna zrobiła wrogą minę i przestała ni z tego ni z owego mówić, jakby się obraziła. Apolonia, dotąd cicha i zawstydzona, że cała ta zabawa w karczmie odbywa się z jej powodu , nie specjalnie wsłuchiwała się w to co gaduła Bahna mówiła, ale gdy dotarło do niej, że mowa jest o święcie Płodności, postanowiła dokładniej ją wypytać.

- Gdzie to święto będzie się odbywać?

- Przestań. No teraz ty...- Atrecja zrobiła zrezygnowaną minę i odłożyła trzymany kufel.

- No będzie, a jak będzie, to się dowiesz.

- Cholera...- zdławione przekleństwo Apoloni nie zostało usłyszane przez obecnych co ją ucieszyło, ale zdenerwowanie które się w niej wzbudziło z powodu wszędobylskiej tajemnicy pochodzenia gości karczmy, trudno dało się ukryć. Nie tylko nikt nigdy nie wspominał skąd jest, albo co robi, ale też nikt o nic nigdy nie pytał.

- O! Widzę, że naszej jubilatce marzy się już matkowanie... – Atrecja wstała i uniosła świeżo uzupełniony kufel. Zachęceni jej gestem goście także unieśli wino. Syneica ledwo stała na nogach i musiała podpierać się o stół, aby uniknąć upadku.

- życzę ci, abyś znalazła takiego chłopa jak Makrus.- złapała pod ramię stojącego koło niej mężczyznę i stuknęła w jego kufel.

- Nie wiem, moja droga Atrecjo, kto tu kogo znalazł. – Bahna wychyliła kufel i zaczęła pić. Prze moment zapanowała cisza, która wszystkich ucieszyła. Każdy chciał, aby Bahna nie przestawała pić, bo wtedy nie mogłaby mówić, ale na ich nieszczęście zawartość naczynia szybko znikła, i po otarciu ust powróciła do gadulstwa

- Ja pamiętam, jak się poznaliście, to Markus ciebie znalazł, bo ty na faceta nie patrzyłaś nawet, taka cnotliwa byłaś i w ogóle. To było wtedy..

- Wtedy kiedy ty tyle nie gadałaś. To były piękne czasy. – skwitowała jej kolejny monolog Syneica, a jej głowa bezwładnie opadła na stół, czemu towarzyszył stłumiony dźwięk, kiedy jej czoło zetknęło się z blatem. Wszyscy westchnęli i nawet Bahna zamilkła. Może samo jej gadulstwo byłoby do zniesienia, gdyby nie fakt, że miała piskliwy głos i mówiła bardzo szybko. Chociaż przywykli do tego, lubili jej dokuczać i zawsze, kiedy była okazja wypominali to, że jest gadułą.

Kiedy biesiada w karczmie dobiegła końca, a ostatni goście znikli w zakamarkach tuneli, Apolonia chwiejnym krokiem opuściła tajemniczy budynek i udała się odpocząć. Pobudka z rana była rzeczą bardzo nieprzyjemną, ponieważ odczuwany ból głowy i zaburzenia wzroku związane z nadmiernym spożyciem wina, zabierały chęci do robienia czegokolwiek, a do tego zmęczenie, jakby tydzień nie spała. Musiała się pozbierać co tez uczyniła, choć trwało to znacznie dłużej, niż zwykle. Gdy była już ubrana, przepłukała twarz zimną wodą i wylała na siebie to co pozostało w misce, ale nie pomogło za wiele. Postanowiła użyć liści anosy, które podobno pomagają. Wyciągnęła szkatułkę z szafki koło okna, i wydobyła jeden liść, który włożyła do ust i zaczęła ssać. Miał gorzkawy smak, ale prawie że natychmiast poczuła się lepiej. Ból głowy ustąpił i ciało nabrało wigoru, sprawiając, że zachciało jej się ćwiczeń, tyle pojawiło się w niej nagle energii. Zrobiła kilka kroków w kuchni i wyszła na taras, po czym wróciła z powrotem do wnętrza domu. Drewniana podłoga skrzypiała miarowo, gdy stawiała zwykły krok, ale coś ją zaciekawiło w niej. Powtórzyła kilka kroków, koło jednej z klepek i stwierdziła, że wyraźnie słyszy różnicę w skrzypnięciach. Kucnęła i zaczęła stukać palcem w podejrzane miejsce. Już po chwili, zauważyła, że mała klepka unosi się, gdy ją nacika. Wyciągnęła ją i odkryła skrytkę, sporych rozmiarów, w której znajdowała się skrzynia. Uniosła ją, postawiła na podłodze i otworzyła. W środku znalazła kilka dziwnych przedmiotów, które z goła przypominały zbroję. Pierwsze, za co pochwyciła, było czymś podobnym do rękawic i taką tez spełniało funkcję. Były zrobione ze skóry, dość grubej jak na ubranie i po nałożeniu sięgały prawie że do łokcia. Na każdym z palców widniał metalowy pierścień z niewielkim szpikulcem wymierzonym w zewnętrzną stronę rękawicy. Na czubkach, zamontowane były dziwne naparstki, których końce zdobiły metalowe pazury, dość ostre i mocne. Na wewnętrznej stronie ujrzała kilka kolców, skierowanych w stronę ciała, ale odstających od skóry. Nałożyła je i zachwycała się ich groźnym wyglądem. Następnie wyciągnęła buty, również całe ze skóry, ze skórzaną podeszwą i dziwnymi kolcami na wewnętrznych stronach oraz przy pięcie. Założyła buty, rękawice i metalowe, bardzo ładnie wykonane bransolety przykrywające całe przedramię, w tym i spory kawałek skórzanej części rękawicy. W skrzyni pozostawiła przedmiot, cały w kolcach, którego zastosowania na swoim ciele nie znalazła i wyszła z domu. Stanęła na środku tarasu i oglądała wnikliwie założone rękawice i buty. Zastanawiała się nad kolcami wystającymi z wnętrza dłoni i zawyrokowała, że muszą być przydatne do wspinania się po drzewach. Dotknęła ręką drewnianego pala podtrzymującego dach i zahaczyła kolcami. Trzymały mocno i przyłożyła drugą rękę, ale lekko wyżej i wspięła się pod sam dach, ale ponieważ ciężko było jej się utrzymać na samych rękach na niewygodnym palu, pomogła sobie nogami i z radością stwierdziła, po co są kolce przy butach. Gdy oswoiła się z nietypowym ubiorem, zaczęła chodzić z tarasu na dach, później po ścianach domu i tak w koło. Dzięki nowemu ubiorowi odkrytemu w skrytce, nabyła umiejętności łatwego poruszania się po drewnianych powierzchniach, nie ważne jak ułożonych. Przypomniała też sobie, jakie trudne było skakanie z drzewa na drzewo, albo z gałęzi na gałąź i postanowiła sprawdzić się właśnie w takim terenie. Wyszła na ścieżkę prowadzącą na północną stronę wioski i podeszła do dwóch drzew rosnących koło siebie w bliskiej odległości. Wspięła się z łatwością na jedna, na wysokość ponad dziesięciu kroków. Drugie drzewo było za jej plecami w odległości około pięciu kroków, i bez rękawic nie byłaby wstanie do niego doskoczyć, ponieważ nie zdołałaby się go uchwycić, nawet jakby doleciała. Wierzyła jednak, że rękawice i buty zapewnią jej wystarczające odbicie, a pazury umożliwią uchwycenie drzewa. Wzięła głęboki wdech i wybiła się od drzewa wykonując obrót wokół własnej osi, w taki sposób, że leciała przodem do celu. Gdy dolatywała, wysunęła ręce, aby objąć drzewo i miękko wylądowała na nim, zahaczając stopy i ręce. Spojrzała za siebie, aby porównać wysokość na której wylądowała od tej, z której skakała. Nic się nie zmieniła. Jej serce zaczęło bić mocniej. Skacząc na kolejne drzewa dotarła w okolice diabelskiego koła, na którym ćwiczyły dziewczęta. Istniało prawdopodobieństwo, że ją zauważą, więc Apolonia udała się, nadal poruczając się z drzewa na drzewo do wodospadu, gdzie całkowicie pokryła swoje ciało zieloną oraz brunatną mazią, do skrawków ubrania i naprędce zrobionej siatki dołożyła kilka liści oraz gałązek. Zamaskowana, postanowiła podglądać dziewczęta, aby sprawdzić, jak całość się sprawdza. Nie trwało to długo, bo prowadząca trening Gujioa kazała nagle wszystkim się rozejść, co nie było rzeczą normalną, a sama znikła za jednym z domów stojących koło placu. Apolonia przez cały czas siedziała na jednym i tym samym drzewie do momentu, kiedy tuż obok, zobaczyła...

...Upiora.

Siedział dosłownie koło niej, jakby znajdował się tam od dawna. Apolonia nie słyszała nic, co mogłoby ją uprzedzić. Upiór pochylił głowę a jego ostre niczym ostrze wąsy zalśniły w słońcu. Szykował się do ataku. Widziała już kiedyś taki atak, i za nic w świecie nie chciałaby, aby cios, który właśnie był przygotowywany dosiągł jej. Nie pozwoliła też, aby przerażenie, które zawładnęło jej ciałem, zaważyło na jej losie. Wybiła się bardzo mocno i chwyciła grubej gałęzi wystającej z drzewa obok. Upiór skoczył za nią i pochwycił się pnia. Apolonia jęknęła z przerażenia i przeskoczyła na drugie drzewo, a następnie zeskoczyła na ziemię, i zamarła w bezruchu. Upiór spadł tuz przed nią. Siedział skulony, gotowy do ataku, jednak nie atakował. Nie poruszył się. Patrzył na Apolonię, swoimi dużymi oczami, niczym świecące kulki z czarnego wosku. Apolonia przybrała pozycję do skoku. Skuliła się mocno, lecz głowę pozostawiła uniesioną. Pomyślała, że jak ma być zaatakowana, to woli walczyć. Jej stopy ułożyły się do skoku, a ręce ubrane w rękawice, z pazurami gotowymi dosięgnięcia ofiary, były przygotowane do zadania ciosu...

Rękawicę... pazury... skok.... maskowanie... cios...

- Zaraz... co jest do licha...- Apolonia podniosła się, nie zwracając uwagi na stojącego upiora. Popatrzała jeszcze raz na rękawice i ich szpony. Obróciła głowę w stronę drzewa, z którego skoczyła, a następnie spojrzała na upiora. Pokręciła głową i jeszcze raz przemyślała to, co właśnie widziała. Skakała jak upiór, potrafiła walczyć jak on, skradać się maskować... Zdjęła rękawice. Upiór nagle znikł w dymie o cynamonowym zapachu.

- Nie! Nie! – krzyknęła.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

23
witam. Przeczytałem.

Przy końcu czułem jak schodzi z tego tekstu powietrze. Nie wiem może to złudzenie ale odniosłem wrażenie że nie przyłożyłeś się. Zresztą sam ostrzegasz że koniec jest do poprawki.



1. " Pobudka z rana była rzeczą bardzo nieprzyjemną, ponieważ odczuwany ból głowy i zaburzenia wzroku związane z nadmiernym spożyciem wina..." rozumiem że potocznego języka używa się np. w dialogach ale to zdanie brzmi trochę...sztywniacko.



2. "Postanowiła użyć liści anosy" liśc anosy? a efekt taki sam jak po żuciu liści koki tzn. stawia na nogi, usuwa oznaki zmęczenia itp. ja by napisał że żuła koke. Ale to Twój świat, twoja bohaterka.



3. "Drewniana podłoga skrzypiała miarowo, gdy stawiała zwykły krok, ale coś ją zaciekawiło w niej" wiem o co ci chodzi ale to jakieś dziwne zdanie.



4 " ...czymś podobnym do rękawic i taką tez spełniało funkcję" po rękawic kropka. Ciąg dalszy jest wg. mnie zbędny.



5. " Istniało prawdopodobieństwo, że ją zauważą, więc Apolonia udała się..."

może bała się że ją zauważą, lękała sie czy coś tam i "udała się" też nie klei się do sytuacji - przeciez ona skacze po drzewach jak małpo/wiewóra



6. " Siedział skulony, gotowy do ataku, jednak nie atakował" chyba pisałeś szybko i nie miałeś czasu na poprawki, widać to w tym zdaniu.



Jak zredagujesz końcówę będzie ok. Co do bohaterki chiałbym przeczytac jak bluzga, buntuje się, piepszy i nikogo się niesłucha... rani albo zabija niewinnego człowieka. jak by Diedra nie kazała jej kraść laski tylko zabić ( taki test ) niewinnego człowieka zabiłaby ? czy nie? jak ona jest w końcu zła czy dobra?

pozdrawiam Martinius

24
Apolonia zabije, nie raz i nie dwa. Będzie bluzgać, i kraść. Będzie zła. Ale tylko dla swoich wrogów - nie ważne czy to dzieci czy żołnierze.



Tak jak wspomniałem, końcówka jest do poprawy i zdaję sobie z tego sprawę.



PS: dzięki za cenne wskazówki!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

25
<lol> "Apolonia zabije, nie raz i nie dwa. Będzie bluzgać, i kraść. Będzie zła." Fajny fragment :D



A co do reszty, nie czytałem całości, zauważyłem że tekst cierpi na ustawiczne braki przecinków. Ogólnie z tego co przeczytałem troszke tu, troszkę gdzie indziej, to Twój styl, sam nie wiem jak to nazwać, moze trochę nieodpowiednio ale - irytuje mnie.



Dziękuję za uwagę :)

26
Ktoś powie, że mój tekst to "beznadzieja", inny powie że "może być", a trzeci - że to "totalna rewelacja". Wszyscy będą mieli rację. Kwestia gustu:)

Dzięki, że chociaż poczytałeś :)
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

27
Przeczytałam ;-)

Wprawdzie nie lubię się powtarzać,ale większość argumentów przemawiających za i przeciw, jest wypisanych już powyżej ;-)



+ciekawy temat

+faktycznie, intrygujące imię głównej bohaterki ;-)

+forma przekazu ogółem wg mnie wychodzi na plus



-niekiedy stylistyka zdań

-przecinki i literówki, ale to na ogół nie przeszkadza w odbiorze treści ;-)





Mnie tutaj brakuje jeszcze jakiejś nutki tajemniczości ;-)



Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej pracy nad dalszym ciągiem ;-)
"-dbaj o dochody

jak twój kolega Kartezjusz



-bądź przebiegły

jak Erazm



- poświęć traktat

Ludwikowi XIV

I tak go nikt nie przeczyta"



Zbigniew Herbert
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”