22
autor: Martinius
Zasłużony
Dziękuję Porcelino za cenne uwagi.
Prolog oraz trzy działy, to jedynie wprowadzenie i tak po prawdzie, chciałem to pisać, lecz nie podawać tam zbyt wiele rzeczy. Apolonia jest upiorem i w momencie opuszczenia wioski, wszystko zaczyna byc "inne". Cały czas sa przytaczane wspomnienia przez głowna bohaterkę oraz procesy, które przechodziła. Są tez tam zawarte jej myśli, co czuje i pełna gama postaci, dokładnie zobrazowanych, opisanych - żyjących.
Co do straty rodziców, czy jej żalu to widzę, że osiągnełęm idealny efekt. Zero współczucia czy żalu.
Dodane po 2 minutach:
Dodaję III fragment opowiadania. Jest to koniec wprowadzenia ( końcówka jest do przerobienia - zdaję sobie z tego sprawę).
III
Ciepły dzień i upalne słońce nie zniechęcało do nadchodzących ćwiczeń. Młoda dziewczyna wiedziała, że aby poznać wszystkie tajemnice, powinna ćwiczyć i robić to o co ją proszą, bo przecież te wszystkie kobiety, które widziała w karczmie były wolne i szczęśliwe. Była przekonana, że to zasługa cierpliwości i ćwiczeń. Zauważyła tez pewną analogię, która dotarła do niej z samego rana, już na treningu z Guijoą. Otóż, wszystkie dziewczęta, które jeszcze uczęszczały na te treningi miały siedemnaście lat lub mniej i poza Atrecją, nikt nie był starszy. Druga rzecz równie interesująca, to taka, że kilka dziewczyn, które uczęszczały na treningi a dostały się do karczmy, nagle przestały na nie przychodzić i poza Apolonią i Atrecją nie było żadnych, które ujrzały wnętrze tajemniczego budynku. Guijoa przestała się odzywać i nakazywać, tylko się uśmiechała. W pewnym momencie, gdy biegły na ścieżce diabelskiego koła, Apolonia stwierdziła, że po wejściu do karczmy zaczyna się nowy, całkowicie wolny etap życia w Słonecznej Skale, i że tak naprawdę nie musi już ćwiczyć, ponieważ udowodniła swoją sprawność, dalece odbiegającą od kondycji koleżanek. Zatrzymała się i ruszyła spokojnym krokiem w stronę wioski, oczekując, że Guijoa nakaże jej powrót do biegu, lecz tak się nie stało. Zamiast tego, trenerka uśmiechnęła się, i to po raz pierwszy zupełnie szczerze, machnęła pozdrawiając ręka i kontynuowała bieg. Apolonia mogła robić wszystko, co zechce i zgodnie z jej myśleniem, rozpoczął się nowy etap jej życia. Teraz pojawił się inny cel. Dotrzeć do miast, wiosek i zobaczyć jakie zmiany się tam poczyniły, ujrzeć swoją wioskę Jaśminię i zerknąć do studni, w której zawsze szukała pocieszenia przy falującym odbiciu swojej twarzy.
Kiedy wróciła do domu, Diedra oczekiwała jej, jakby rezygnacja z ćwiczeń była rzeczą naturalną i nawet nie spytała, dlaczego nie biega razem z pozostałymi. Jak zawsze miło się uśmiechnęła i położyła na ganku jakieś wiejskie szaty, wskazując, aby je nałożyła. Gdy Apolonia się w nie ubrała, wyglądała jak zwyczajna wiejska dziewczyna, z puszycie ułożonym materiałem koło bioder i lekko opadająca sukienką z szarego materiału, na tyle starego, że błękit który z niego przebijał, był prawie niewidoczny.
- W porządku. Wyglądasz jak „ich” kobieta, więc można zaczynać. Przez jakiś czas będę uczyła cię kraść...
- Kraść?- przerwała jej w pół zdania, przybierając oburzoną minę. Diedra nie przejęła się tym w ogóle i spokojnie kontynuowała.
- Nauczę cię kraść, abyś nie została okradziona. Wszędzie, gdziekolwiek się nie ruszysz, stoją łapacze – ludzie wyszkoleni w okradaniu wszystkich ze wszystkiego. Normalnie to jest karane, ale Andarion to wspiera, bo w ten sposób ci co chcą iść do miasta, a są sokorczykami łatwo padają ofiarami łapaczy, a ci, którzy nie chcą być okradzieni, po prostu nie witają w mury dużych okręgów miejskich.
- Nie bardzo rozumiem.- Apolonia zaczęła się interesować tym co mówiła jej opiekunka.
- No chodzi mi o to, że to jest podwójna korzyść z jednej rzeczy. Podwójny zysk, bo w miastach jest mało sokorczyków, a jak przyjdą, to ich okradają.
- Ale to bez sensu. Po co karzą za coś, na co przyzwalają?
- łapacze, to tacy ludzie w tajnej służbie. Wyglądają jak chłopi, zachowują się tak, ale w rzeczywistości są dobrze wyszkolonymi złodziejami, no i dobrymi informatorami.
- Aha, teraz już rozumiem. Ale po co ja mam uczyć się kraść? Będę taka jak oni...
- Po to, złotko, że złodziej złodzieja nie okradnie, bo po prostu się nie da.
- Ach... no dobrze. To całkiem logiczne się wydaje...
Diedra odetchnęła z ulgą, i wyraz poirytowania zniknął z jej twarzy. Najwidoczniej tłumaczenie zawiłości życia Galwacji oraz jej sług nie było rzeczą ani łatwą, ani przyjemną.
- W porządku. Zaczynamy, gotowa?
- Tak.
Opiekunka nakazała usiąść Apoloni na tarasowym krześle i sprawdzić zawartość kieszeni oraz sakwy, gdzie włożyła po pięć złotych monet. Była to równowartość, za którą przeciętny mieszkaniec wyżyłby przez trzy miesiące nie martwiąc się o nic.
- Kradzież musi być rzeczą naturalną, i zdarzyć się w całkiem normalny sposób – zaczęła tłumaczyć.- Czyli w taki, który w ogóle nie będziesz nic podejrzewać. Musi ci to wyjść za pierwszym razem, bo osoba okradana może to zauważyć. Na przykład...- Diedra zaczęła się zataczać na tarasie niczym pijana i podchodzić do Apoloni. Potknęła się i opadła na nią, po czym przeprosiła i odsunęła się.
- Widzisz? – spytała z uśmiechem i podrzuciła w ręce złotą monetę, dopiero co zabraną z kieszeni dziewczyny.
- O, rzesz ty! Jak to zrobiłaś?
Diedra ukazała w drugiej dłoni pozostałe cztery monety zabrane z tej samej kieszeni, ale w między czasie przełożone do drugiej ręki.
- Wiedziałaś, że uczę cię kraść, a mimo to, okradłam cię i nawet nie wiesz kiedy. A gdybyś tak poszła do miasta, i by cię okradli?
- No ale...
- żadne ale. Jak już wiesz, musisz się tego nauczyć...
Apolonia rozpoczęła żmudną naukę niecnego fachu jakim było okradanie ludzi. Diedra cierpliwie tłumaczyła dziewczynie, jak rozpoznać bogatego człowieka, nawet jeżeli jest ubrany niczym żebrak. Tłumaczyła gesty, ruchy spojrzenia albo triki towarzyszące osobom posiadającym jakąkolwiek monetę przy ciele. Przez kolejne dni podczas ćwiczeń przerobiły większość możliwych scenariuszy jakie mogłyby zaistnieć w karczmach, pałacach albo ciemnych ulicach miast. Dziewczyna uczyła się szybko i błyskawicznie pojmowała etykietę złodziei, tylko po to, aby nie zostać okradzioną. Tak jej tłumaczono. Po miesiącu przyszedł czas na prawdziwy sprawdzian umiejętności nowej adeptki sztuki złodziejstwa. Do tego celu Diedra wybrała panią Nainę, a dokładniej jej laskę o przedziwnych kształtach.
- Pani Naina posiada coś co chciałabym abyś oglądnęła. Musisz wpierw to zdobyć i mi przynieść. Będzie to trudne zadanie, bo jak wiesz, Naina nie rozstaje się ze swoją laską ani na krok. Ale wierzę, że uda ci się.
- Dobrze, że chociaż ty wierzysz.- uśmiechnęła się ruszyła, aby wykonać zadanie.
Apolonia była przekonana o tym, że wiele się nauczyła przez czas ćwiczeń, ale nigdy nie kradła, i nie uważała, ze kiedykolwiek będzie zmuszona to zrobić. Była osobą uczciwą z natury, dlatego też zadanie nie było przyjemne dla niej, ale też nie łatwe. Pani Naina wydawała się być starsza osobą, która nie ma żadnego zajęcia poza tym, że albo przesiaduje na tarasie albo chodzi po jednej z trzech ulic wioski z końca na koniec przez cały dzień. Nie było wiele sposobności, aby ją okraść z czegoś, co trzyma cały czas w ręce. Jednak bystry człowiek, zwłaszcza złodziej, wiedziałby jak tego dokonać. Apolonia tez na to wpadła. Przede wszystkim musiała spotkać Nainę na tarasie, albo najlepiej jakby schodziła z niego na kolejny spacer. Wtedy podeszłaby do kobiety i zagadała o coś. Ponieważ nigdy tego nie robiła, musiał być to temat dość ważny, który zainteresowałby kobietę, a wtedy Apolonia bez trudu miałaby czas na działanie. Plan był gotowy i przystąpiła do działania. Obserwowała dom pani Naini, i kiedy kobieta zbliżała się po zakończonym spacerze, wybiegła na środek ulicy i zawołała ją. Naina zatrzymała się i lekko wyprostowała unosząc laskę.
- Pani Nainiu, widziała pani takie coś? – podeszła do niej i ukazała zasuszony liść anosy. Kobieta zagryzła zęby, zmełła jakieś przekleństwo i kiwnęła przytakująco głową.
- Skąd to masz?
- Znalazłam tam.- wskazała okolice karczmy.- Leżało pod drzwiami i ...
- Chodź ze mną.- przerwała jej i skierowała kroki na taras. Wszystko szło zgodnie z planem.
- To jest takie zioło, wiesz.... jak się źle czujesz.- kontynuowała, gdy usiadła na ławce.- To pomaga, ale nie można tego brać, bo po pierwsze, musisz źle się czuć i to bardzo, a po drugie, jak jest z tobą dobrze, a weźmiesz... to się źle poczujesz.
Apolonia przez chwilę zapomniała po co tutaj przyszła, bo słowa, które były zwyczajnym kłamstwem wytrąciły z myśli o zadaniu. Naina kłamała. Było to logiczne, ponieważ Diedra mówiła, iż liść anosy i jego działanie to tajemnica, ale teraz wydawało się to zwykła bajką. Kobieta odłożyła laskę na ziemię, tuż koło swojej nogi i zabrała liść od Apoloni, wnikliwie go oglądając. To był ten moment, który postanowiła wykorzystać, i wykonać zadanie.
- Wie pani, że ja widziałam takie drzewko, nie wielkie. – kucnęła przed nią i położyła trzymaną chustę na laskę. Zaczęła rysować kredą drzewo o którym mówiła. – I właśnie na tym drzewie też takie liście widziałam...
- Gdzie je widziałaś?- spytała niecierpliwie z wyraźną złością.
- Koło tamtej ściany, gdzie się wspinamy...
- Nie ma tam tych drzew. A teraz idź sobie. Chcę się zdrzemnąć.
- Dobrze...- mruknęła niechętnie, udając rozczarowana i podniosła się , chwytając laskę przykrytą chustą. Po chwili przyszła do Dierdy, oznajmiając wykonanie zadania.
- Wiesz co ukradłaś?
- No laskę.- spojrzała na wręczony opiekunce przedmiot, który tylko z racji tego jak był używany, można było nazwać laską. Dziwna laska była długa do bioder, i składała z dwóch takich samych części, równolegle zamontowanych koło siebie. Po ich środku, wisiało coś, co przypominało równy kij z małym ostrzem na końcu. U szczytu znajdował się prostokątny kawałek metalu. U dołu, oba kijki były zakrzywione.
- Chciałabyś...- Diedra zaśmiała się, podrzuciła laskę w ręce i nacisnęła bok metalowego prostokąta wieńczącego całość. Laska rozłożyła się i jedna z dwóch części zatoczyła łuk ustawiając się na górze. Szybkim ruchem odłączyła kij z małym ostrzem i ułożyła na cięciwie, która pojawiła się niewiadomo skąd i napięła ją. Puszczona strzała wbiła się w ścianę domu.
- Dupa konia! To nie może być to, co widzę!
- Dokładnie moja droga. To jest łuk ukryty w dziwnej lasce. Jest w nim strzała, cięciwa i po naciśnięciu tego przycisku, wyprostowuje się, i można strzelać.
- Kto to wymyślił? To jest wynalazek diabła. – wycedziła przez zaciśnięte zęby ani na chwilę nie spuszczając wzroku, ze skradzionego przedmiotu.
- Złotko, diabeł nie miał z tym nic wspólnego, ale prawda jest taka, że ten który to wynalazł ukrywa się. Grozi mu spalenie na stosie za coś takiego.
- Nie dziwię się. Ukryta broń...
- Spisałaś się wspaniale. Teraz chodźmy, trzeba to oddać Naini.
Diedra poskładała łuk z powrotem do formy laski i obie ruszyły w stronę domu Naini, która nadal drzemała na tarasowym krześle.
- Starzejesz się koleżanko.- obudziła śpiącą i oparła się o balustradę. Machnęła przed ledwo co otwartymi oczami trzymanym przedmiotem. – Ta uczennica ukradła ci broń.
Naina podniosła się i rzuciła wrogie spojrzenie Apolonia, po czym odebrała swój łuk z rąk Diedry.
- Pogadamy za dziesięć lat o twojej sprawności.
- Jak dożyję pięćdziesiątki, to pogadamy.- Diedra roześmiała się i pokazała Apoloni, że będą wracać do domu. Kiedy postawiły pierwsze kroki, Apolonia zatrzymała się i wpatrzyła w Diedrę. Po chwili opiekunka zatrzymała się.
- Naina ma pięćdziesiąt lat?
- Tak...
- To ty masz czterdzieści....
- Tak, mam czterdzieści.
- Wy jesteście... czarownicami.
Na ten komentarz Diedra nic nie odpowiedziała i spokojnym krokiem ruszyła w stronę domu. Apolonia była zszokowana tym co właśnie usłyszała. Według niej i tego co wiedziała, ludzie po czterdziestce to zazwyczaj byli dziadkami o nikłej sprawności fizycznej, i przede wszystkim zmarszczkach na twarzy. Naina wyglądała maksymalnie na trzydzieści lat, a Diedrze dałaby nie więcej niż dwadzieścia. Kilka lat spędzonych w wiosce zbudowało w niej przekonanie, że nie jest to zwyczajne miejsce, ale coś ma w sobie magicznego. Kilkadziesiąt pytań, zawsze tych samych – Jesteście czarownicami?- dawało zawsze zaprzeczającą odpowiedź, ale nie dawało pewności. To, że obie kobiety mają po tyle lat i tak dobrze wyglądają, zachowują sprawność fizyczna o jakiej zwykły mieszczanin mógłby tylko marzyć wskazywało na to, że coś z czarownic i magii musi tutaj istnieć.
Kolejny dzień przyniósł nową porcję nauki, ale z dziedziny walki. Diedra zaczęła tłumaczyć zawiłości walki wręcz, przy użyciu miecza i sztyletu oraz łuku. Wstępne przedstawienie podstawowych form ataku i obrony przyniosły pozytywne rezultaty i Apolonia wydała się być pojętną uczennicą nawet w tej dziedzinie. Rozpoczęły mordercze treningi, które polegały głownie na wykręcaniu rąk Apoloni i uzasadnieniu, dlaczego tak się stało. Czasami Apolonia nie dała sobie wykręcić rąk, albo nie uniknęła ciosu mieczem i kończyło się to stłuczeniami, albo niegroźnymi ranami w przeróżnych miejscach. W raz z postępem, młoda adeptka sztuk walki wręcz oraz orężem, stawała się coraz to trudniejszym przeciwnikiem dla swojej nauczycielki, której metody nie raz graniczyły ze znęcaniem się na Apolonią. Po dziewięciu miesiącach spędzonych na treningach trwających od wczesnego ranka do późnego wieczoru, dziewczyna stałą się wytrawnym wojownikiem, którego pokonanie wymagało by nadzwyczajnych umiejętności. Nie tylko jej zmysł ruchowy był tego zasługą. Logiczne myślenie wraz z połączeniem z obszerną wiedza dotyczącą udowy ludzkiego ciała, jak i sprawność fizyczna, zdolność skakania na ogromne odległości – sprawiały, że Apolonia była zabójcza niczym... upiór.
- Twoje zdrowie! – krzyknęli zebrani w karczmie goście i wznieśli toast za siedemnaste urodziny Apoloni. Miodowe wino już nie wykrzywiało jej ust i nie zabierało oddechu, jak za pierwszym razem, ale posmakowało. Dziewczyna przyzwyczaiła się do towarzystwa mężczyzn, i nieznanych jej kobiet, które z czasem stały się jej koleżankami, mimo dużej różnicy wieku. Swobodne rozmowy prowadzone w wolnych od ćwiczeń chwilach w karczmie sprawiły, że życie w wiosce i treningi z Diedrą, nie raz kończące się kontuzjami zawsze znajdował wesoły finał w tajemniczym lokalu. Przez okres jedenastu miesięcy do jego wnętrza wpuszczono także Syneicę, najstarszą z ćwiczących na porannych treningach. Od tego momentu, czwarty stolik stał się ostoją dla wszystkich nowych. Poza Atrecją, Apolonią i Syneicą oraz Zaharem czy Markusem, co jakiś czas przysiadała się inna dziewczyna, która nie była mieszkanką Słonecznej Skały. Bahna miała około dwudziestu lat i przez cały czas gadała, bo rozmową nie dało się tego nazwać. Jej dziwny nawyk przerywania i wchodzenia słowami w połowie czyjegoś zdania, z początku irytujący, stał się codziennością biesiad w karczmie, i każdy z czwartego stolika odczuwał pewną pustkę, gdy Bahny nie było śród nich. Dzisiaj jednak nie mogło jej zabraknąć.
- Wiecie, że jest zaplanowane święto Płodności na ten rok? – wystrzeliła słowami zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć po wzniesionym toaście.- Całkiem fajnie, bo ja mam dwadzieścia lat i piersi duże, to mogłabym się upłodnić...
- Upłodnić? Chyba z apłodnić- przerwał jej Zahar w nadziei, że zakłuci monolog jaki przewidywał, że nastąpi.
- No nie ważne, ale mówię wam. Jest taki chłopak, i on tak miło zawsze na mnie patrzy. Na święcie mogłabym go zaprosić do rytuału, i wtedy...
- Daj spokój. Dwadzieścia lat masz, to jaki chłopak pójdzie z tobą w tan?- Atrecja skutecznie wcięła się w jej zdanie i uniosła kufel, puszczając w między czasie oczko do siedzącej naprzeciwko Syneici i Apoloni. Dziewczyny zaśmiały się, ale Bahna była nieugięta.
- No nie musi wiedzieć, że taka stara jestem. Pomyślałby, że ja bezpłodna albo nieudacznica i wtedy...
- No właśnie tak myślimy..
- Ale ja bym mu udowodniła, pokazała. Zobacz jakie mam cycki duże.- wypięła obie piersi, które były doskonale widoczne spod przeźroczystej bluzeczki.- No zdrowe i duże, i wtedy...
- Wtedy każdy ucieknie...- Atrecja ponownie weszła jej w zdanie, ale tym razem lekko się odwróciła i zaczęła kłapać dłonią koło ust, ukazując gadulstwo jako główną wadę jej osoby. Ten gest roześmiał cała piątkę, tylko Bahna zrobiła wrogą minę i przestała ni z tego ni z owego mówić, jakby się obraziła. Apolonia, dotąd cicha i zawstydzona, że cała ta zabawa w karczmie odbywa się z jej powodu , nie specjalnie wsłuchiwała się w to co gaduła Bahna mówiła, ale gdy dotarło do niej, że mowa jest o święcie Płodności, postanowiła dokładniej ją wypytać.
- Gdzie to święto będzie się odbywać?
- Przestań. No teraz ty...- Atrecja zrobiła zrezygnowaną minę i odłożyła trzymany kufel.
- No będzie, a jak będzie, to się dowiesz.
- Cholera...- zdławione przekleństwo Apoloni nie zostało usłyszane przez obecnych co ją ucieszyło, ale zdenerwowanie które się w niej wzbudziło z powodu wszędobylskiej tajemnicy pochodzenia gości karczmy, trudno dało się ukryć. Nie tylko nikt nigdy nie wspominał skąd jest, albo co robi, ale też nikt o nic nigdy nie pytał.
- O! Widzę, że naszej jubilatce marzy się już matkowanie... – Atrecja wstała i uniosła świeżo uzupełniony kufel. Zachęceni jej gestem goście także unieśli wino. Syneica ledwo stała na nogach i musiała podpierać się o stół, aby uniknąć upadku.
- życzę ci, abyś znalazła takiego chłopa jak Makrus.- złapała pod ramię stojącego koło niej mężczyznę i stuknęła w jego kufel.
- Nie wiem, moja droga Atrecjo, kto tu kogo znalazł. – Bahna wychyliła kufel i zaczęła pić. Prze moment zapanowała cisza, która wszystkich ucieszyła. Każdy chciał, aby Bahna nie przestawała pić, bo wtedy nie mogłaby mówić, ale na ich nieszczęście zawartość naczynia szybko znikła, i po otarciu ust powróciła do gadulstwa
- Ja pamiętam, jak się poznaliście, to Markus ciebie znalazł, bo ty na faceta nie patrzyłaś nawet, taka cnotliwa byłaś i w ogóle. To było wtedy..
- Wtedy kiedy ty tyle nie gadałaś. To były piękne czasy. – skwitowała jej kolejny monolog Syneica, a jej głowa bezwładnie opadła na stół, czemu towarzyszył stłumiony dźwięk, kiedy jej czoło zetknęło się z blatem. Wszyscy westchnęli i nawet Bahna zamilkła. Może samo jej gadulstwo byłoby do zniesienia, gdyby nie fakt, że miała piskliwy głos i mówiła bardzo szybko. Chociaż przywykli do tego, lubili jej dokuczać i zawsze, kiedy była okazja wypominali to, że jest gadułą.
Kiedy biesiada w karczmie dobiegła końca, a ostatni goście znikli w zakamarkach tuneli, Apolonia chwiejnym krokiem opuściła tajemniczy budynek i udała się odpocząć. Pobudka z rana była rzeczą bardzo nieprzyjemną, ponieważ odczuwany ból głowy i zaburzenia wzroku związane z nadmiernym spożyciem wina, zabierały chęci do robienia czegokolwiek, a do tego zmęczenie, jakby tydzień nie spała. Musiała się pozbierać co tez uczyniła, choć trwało to znacznie dłużej, niż zwykle. Gdy była już ubrana, przepłukała twarz zimną wodą i wylała na siebie to co pozostało w misce, ale nie pomogło za wiele. Postanowiła użyć liści anosy, które podobno pomagają. Wyciągnęła szkatułkę z szafki koło okna, i wydobyła jeden liść, który włożyła do ust i zaczęła ssać. Miał gorzkawy smak, ale prawie że natychmiast poczuła się lepiej. Ból głowy ustąpił i ciało nabrało wigoru, sprawiając, że zachciało jej się ćwiczeń, tyle pojawiło się w niej nagle energii. Zrobiła kilka kroków w kuchni i wyszła na taras, po czym wróciła z powrotem do wnętrza domu. Drewniana podłoga skrzypiała miarowo, gdy stawiała zwykły krok, ale coś ją zaciekawiło w niej. Powtórzyła kilka kroków, koło jednej z klepek i stwierdziła, że wyraźnie słyszy różnicę w skrzypnięciach. Kucnęła i zaczęła stukać palcem w podejrzane miejsce. Już po chwili, zauważyła, że mała klepka unosi się, gdy ją nacika. Wyciągnęła ją i odkryła skrytkę, sporych rozmiarów, w której znajdowała się skrzynia. Uniosła ją, postawiła na podłodze i otworzyła. W środku znalazła kilka dziwnych przedmiotów, które z goła przypominały zbroję. Pierwsze, za co pochwyciła, było czymś podobnym do rękawic i taką tez spełniało funkcję. Były zrobione ze skóry, dość grubej jak na ubranie i po nałożeniu sięgały prawie że do łokcia. Na każdym z palców widniał metalowy pierścień z niewielkim szpikulcem wymierzonym w zewnętrzną stronę rękawicy. Na czubkach, zamontowane były dziwne naparstki, których końce zdobiły metalowe pazury, dość ostre i mocne. Na wewnętrznej stronie ujrzała kilka kolców, skierowanych w stronę ciała, ale odstających od skóry. Nałożyła je i zachwycała się ich groźnym wyglądem. Następnie wyciągnęła buty, również całe ze skóry, ze skórzaną podeszwą i dziwnymi kolcami na wewnętrznych stronach oraz przy pięcie. Założyła buty, rękawice i metalowe, bardzo ładnie wykonane bransolety przykrywające całe przedramię, w tym i spory kawałek skórzanej części rękawicy. W skrzyni pozostawiła przedmiot, cały w kolcach, którego zastosowania na swoim ciele nie znalazła i wyszła z domu. Stanęła na środku tarasu i oglądała wnikliwie założone rękawice i buty. Zastanawiała się nad kolcami wystającymi z wnętrza dłoni i zawyrokowała, że muszą być przydatne do wspinania się po drzewach. Dotknęła ręką drewnianego pala podtrzymującego dach i zahaczyła kolcami. Trzymały mocno i przyłożyła drugą rękę, ale lekko wyżej i wspięła się pod sam dach, ale ponieważ ciężko było jej się utrzymać na samych rękach na niewygodnym palu, pomogła sobie nogami i z radością stwierdziła, po co są kolce przy butach. Gdy oswoiła się z nietypowym ubiorem, zaczęła chodzić z tarasu na dach, później po ścianach domu i tak w koło. Dzięki nowemu ubiorowi odkrytemu w skrytce, nabyła umiejętności łatwego poruszania się po drewnianych powierzchniach, nie ważne jak ułożonych. Przypomniała też sobie, jakie trudne było skakanie z drzewa na drzewo, albo z gałęzi na gałąź i postanowiła sprawdzić się właśnie w takim terenie. Wyszła na ścieżkę prowadzącą na północną stronę wioski i podeszła do dwóch drzew rosnących koło siebie w bliskiej odległości. Wspięła się z łatwością na jedna, na wysokość ponad dziesięciu kroków. Drugie drzewo było za jej plecami w odległości około pięciu kroków, i bez rękawic nie byłaby wstanie do niego doskoczyć, ponieważ nie zdołałaby się go uchwycić, nawet jakby doleciała. Wierzyła jednak, że rękawice i buty zapewnią jej wystarczające odbicie, a pazury umożliwią uchwycenie drzewa. Wzięła głęboki wdech i wybiła się od drzewa wykonując obrót wokół własnej osi, w taki sposób, że leciała przodem do celu. Gdy dolatywała, wysunęła ręce, aby objąć drzewo i miękko wylądowała na nim, zahaczając stopy i ręce. Spojrzała za siebie, aby porównać wysokość na której wylądowała od tej, z której skakała. Nic się nie zmieniła. Jej serce zaczęło bić mocniej. Skacząc na kolejne drzewa dotarła w okolice diabelskiego koła, na którym ćwiczyły dziewczęta. Istniało prawdopodobieństwo, że ją zauważą, więc Apolonia udała się, nadal poruczając się z drzewa na drzewo do wodospadu, gdzie całkowicie pokryła swoje ciało zieloną oraz brunatną mazią, do skrawków ubrania i naprędce zrobionej siatki dołożyła kilka liści oraz gałązek. Zamaskowana, postanowiła podglądać dziewczęta, aby sprawdzić, jak całość się sprawdza. Nie trwało to długo, bo prowadząca trening Gujioa kazała nagle wszystkim się rozejść, co nie było rzeczą normalną, a sama znikła za jednym z domów stojących koło placu. Apolonia przez cały czas siedziała na jednym i tym samym drzewie do momentu, kiedy tuż obok, zobaczyła...
...Upiora.
Siedział dosłownie koło niej, jakby znajdował się tam od dawna. Apolonia nie słyszała nic, co mogłoby ją uprzedzić. Upiór pochylił głowę a jego ostre niczym ostrze wąsy zalśniły w słońcu. Szykował się do ataku. Widziała już kiedyś taki atak, i za nic w świecie nie chciałaby, aby cios, który właśnie był przygotowywany dosiągł jej. Nie pozwoliła też, aby przerażenie, które zawładnęło jej ciałem, zaważyło na jej losie. Wybiła się bardzo mocno i chwyciła grubej gałęzi wystającej z drzewa obok. Upiór skoczył za nią i pochwycił się pnia. Apolonia jęknęła z przerażenia i przeskoczyła na drugie drzewo, a następnie zeskoczyła na ziemię, i zamarła w bezruchu. Upiór spadł tuz przed nią. Siedział skulony, gotowy do ataku, jednak nie atakował. Nie poruszył się. Patrzył na Apolonię, swoimi dużymi oczami, niczym świecące kulki z czarnego wosku. Apolonia przybrała pozycję do skoku. Skuliła się mocno, lecz głowę pozostawiła uniesioną. Pomyślała, że jak ma być zaatakowana, to woli walczyć. Jej stopy ułożyły się do skoku, a ręce ubrane w rękawice, z pazurami gotowymi dosięgnięcia ofiary, były przygotowane do zadania ciosu...
Rękawicę... pazury... skok.... maskowanie... cios...
- Zaraz... co jest do licha...- Apolonia podniosła się, nie zwracając uwagi na stojącego upiora. Popatrzała jeszcze raz na rękawice i ich szpony. Obróciła głowę w stronę drzewa, z którego skoczyła, a następnie spojrzała na upiora. Pokręciła głową i jeszcze raz przemyślała to, co właśnie widziała. Skakała jak upiór, potrafiła walczyć jak on, skradać się maskować... Zdjęła rękawice. Upiór nagle znikł w dymie o cynamonowym zapachu.
- Nie! Nie! – krzyknęła.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.