Tharfin-podróż ku Polarnej Granicy(fantasy)

1
„ Tharfin – podróż ku Polarnej Granicy. ”




****
Na wzgórzu wznosił się potężny zamek, pod którego co chwila przybywały nowe hordy buntujących się chłopów. Wzdłuż i wszerz gdzie się rozejrzeć ulatywał kurz, ponad głowami buntowników połyskiwały ostre jak brzytwa zęby wideł. Rolnicy nie szczędzili słów, rozzłoszczeni na wieść o nowym królu Ariendagoru przeklinali i bluźnili na niego. Precz z nowym królem! - krzyczeli – Zrujnuje cesarstwo! - gromili.
Odchodzący z tronu król był zaskoczony tą sytuacją. Ofiarował tym ludziom trzydzieści lat ciężkiej pracy i swego życia, aby na koniec usłyszeć obelgi, których powstydziłby się koniokrad! Kalkir wstał z tronu, drżącą ręką chwycił swe berło i wszedł po krętych schodach na balkon, z którego chciał przemówić do buntowników.
- Cisza... - uciął gwar swym donośnym głosem. - miejcie szacunek nędzni ludzie... - krzyczał na cale gardło król Kalkir, chłopi jednak na widok króla zaczęli jeszcze głośniej hałasować, uderzali trzonkami wideł o ziemie wzbijając ogromne tumany kurzu i pyłu w powietrze.
- Uciszcie się, proszę - powiedział opierając się o barierę balkonu, spuścił głowę i nakazał strażom aby wyszli i zamknęli za sobą drzwi.
- Myślicie że mi jest tak wspaniale w tym wieku, nie jestem już taki młody i sprawny jak dwadzieścia lat temu w bitwie na Polach Bagnistych, wiecie zdradzę wam coś... nasz rud by tedy poległ, gdyby nie on... - powiedział otwierając drzwi i wołając do siebie Tharfina, no-
wego króla Ariendagoru.
- Tak gdyby nie Tharfin pokonano by nas. Tylko on zdołał się na odwagę stanąć oko w oko i pokonać głównego przywódcę orków, to on podczas gdy nasza armia rozprawiała się z tymi bezwzględnymi wrogami u naszych bram, Tharfin po cichu zakradł się do obozu orków gdzie właśnie przebywał wódz, zabił go niepostrzeżenie wiedząc iż jest on siłą napędową całej koloni orków. Bez niego armia osłabiła się nie do poznania, byli tak zajęci uporaniem się z wiadomością o śmierci ich przywódcy że zatracili się w myśleniu i w ten oto sposób przegrali wielką bitwę. Dziś chcę przekazać mu swój tron, i myślę, że w pełni na to zasłużył, a zwłaszcza że zbliża się mój koniec, ach wszystko się kiedyś kończy... starczy mej mowy, niech wasz nowy władca przemówi – znowu rozległ się krzyk i raban.
- Cisza, wysłuchajcie go. Proszę! - chłopi posłuchali i ponownie zapanowała cisza. Do barierki przybliżył się Tharfin, zaczął przemawiać.
- Witam, mam nadzieje, że rozumiecie powagę sytuacji, w której się wszyscy znajdujemy, nie jestem pazerny na tron waszego byłego króla, ale też nie mogę pozostawić taj decyzji obojętnej dla mnie. Jest mi przykro z powodu waszego postępowania - powiedział spacerując wzdłuż barierki.
- Tak, gdybym zechciał mógłbym was pozabijać, ale co mi z tego by przyszło, nasze królestwo bez waszej pomocy upadło by, kto by zapełniał spichlerze jak nie wy, dziękuje wam za to, a wasze rodziny, kto by pracował na ich utrzymanie.
- Nie martw się naszymi rodzinami, poradzimy sobie sami bez ciebie! - wykrzyczał jeden z chłopów.
- Tak, mógłbym się nie martwić, ale co to za król, którego nie obchodzą losy poddanych, czyż nie, ojcze - zwrócił się do byłego króla, a ten w odpowiedzi skiną lekko głową.
- Mam nadzieję, że będę równie wspaniałym władcą jak i waszym przyjacielem, to by było tyle. - powiedziawszy to odszedł z balkonu zostawiając w tyle Kalkira. Kiedy Tharfin minął próg balkoniku, drzwi zatrzasnęły się. Na balkonie pojawił się były przyjaciel Tharfina, Mothram. Ludzie obserwujący przebieg sytuacji byli przestraszeni, Mothram pojawił się niczym widmo. Stał na barierce balkonu nie chwiejąc się ani trochę. Tharfin był niezwykle spokojny usiłując otworzyć drzwi, Kalkir był zdumiony a zarazem przestraszony, wiedział, że coś się kroi, gdyż na ręce Mothrama ujrzał wypalony znak wysłannika mroku. Mothram nie mówiąc ani słowa pchnął mieczem w bark Kalkira z góry.
- Tak, wreszcie pomściłem swego ojca, tyle lat czekałem na tę chwilę... - powiedział Mothram gapiąc się jak krew Kalkira spływa na betonową podłogę. Chłopi poczęli uciekać do swoich chat, zbierając najbliższych i zabarykadowawszy drzwi bacznie obserwowali co się dzieje zza okien.
- Otwierać, słyszysz! - wołał zdenerwowany Tharfin. W tym momencie ogarnęła go furia.
Mothram zwinnie zeskoczył z barierki ,wytarł miecz o swoją szatę i szybko otworzył drzwi. Na balkon wbiegł Tharfin,nie bacząc na leżącego u nóg Kalkira wyjął miecz i bez wahania cisnął mieczem w Mothrama, po chwili milczenia rozległ się donośny śmiech Mothrama, Tharfin nie rozumiejąc co się dzieję począł wymachiwać mieczem na oślep, jednak Mothram nadal stał śmiejąc się Tharfinowi prosto w oczy. Co się dzieje? Jak on to robi? Przecież to mroczny elf! Zadawał sobie sam pytania, jednak nie potrafił na nie odpowiedzieć. Grube krople potu spływały mu po czole, nagle ręce zaczęły mu słabnąć a nogi zaczęły drżeć. Po kilku sekundach padł bezwładnie na kolana upuszczając z rąk miecz, klęczał tak przez chwilę po czym złapał za swe ostrze i podpierając się nim wstał. Mothram ponownie wskoczył na barierkę, jednak ześlizgnął się i w ostatniej chwili chwycił się filaru balkonu, po chwili sprytnie odepchnął się nogami od drewnianej bali, która podpierała cały balkon i ponownie stał na nogach na barierce.
- Uch, mało brakowało... no cóż, jak powiedział Kalkir, wszystko się kiedyś kończy, ale też zaczyna. - oznajmił patrząc się na Tharfina .
- Czego chcesz... kim ty jesteś na bogów! - krzyknął przez zaciśnięte zęby.
- Tharfinie spokojnie, po co te nerwy. Jestem tutaj aby zaproponować ci...
- Czemu go zabiłeś?! - przerwał Tharfin.
- Zaproponować ci przyłączenie się do Mnie... - kontynuował Mothram.
- Czemu miał bym tak też postąpić?! - spytał Mothrama gniewnie patrząc mu w oczy.
- Czemu? Myślałem, że ty sam najlepiej wiesz, no cóż skoro tak... odkąd odszedłeś z naszych szeregów nasze wojska znacznie się osłabiły...
- Nasze, przecież walczyliśmy w tej samej sprawie , Ariendagor , wy i ja.
- Tak to była bitwa, jeszcze nigdy nie widziałem tak wielkiej rzezi, lecz wygranej rzezi. Nie wiem czy pamiętasz, w Yrri osadziły się kolonie orków, które najeżdżały nasze wioski, nie sprawiało nam to dużego kłopotu, jednakże mieliśmy już dość, a nasze armie nie były zbyt liczne i silne, więc udaliśmy się do Ariendagoru by tam zaproponować wyplenienie owej koloni orków. Zgodzili się, czemu mieli by nie? Po paru dniach najechaliśmy, wybiliśmy i już. - opowiadał dumny z siebie Mothram.
- Więc wykorzystałeś Kalkira , by pomógł ci zniszczyć osadę orków, która to Ariendagorowi nie przysparzała żadnego kłopotu?
- Nie zapominaj, że ty też tam byłeś, jeszcze wtedy po naszej stronie. - powiedział Mothram.
- Ha, jak bym mógł zapomnieć, co nocy mam koszmary... nie przyłącze się do ciebie choćbym miał przez to zginąć.
- Tak, tak myślałem, ale poczekam, mam czas...
- Nigdy! - krzykną po czym złapał miecz dwoma rękami i z całych sił zamachnął się na Mothrama w tej chwili znikającego. - Pewnie planują bitwę... muszę o tym zawiadomić odpowiednie osoby. - myślał w duchu.
Kiedy już poukładał sobie w głowie myśli, pożegnał Kalkira i wyjaśnił poddanym co się wydarzyło, teraz głównym jego celem było jak najszybsze dostanie się do sprzymierzonych z Ariendagorem nacji, a były to elfy z S-liant oraz krasnoludy z Affgar, lecz aby do nich dotrzeć trzeba było przemierzyć czahary otaczające Ariendagor. A uwierzcie, nie było to takie proste, gdyż niedosyt tam naturalnych niebezpieczeństw to jeszcze zagnieździły się tam trole i inne plugawe stworzenia, a gdy już się przebędzie mokradła, jakby mało jeszcze było trudu, należy pokonać równinę Paruabar. Tharfin nie rozmyślając nad owymi kłopotami zabrał wszystko co niezbędne do podróży i pognał na swoim pięknym koniu rasy Shire po pomoc. Mężnie i twardo siedział na swym wierzchowcu mimo iż pędziły za nim orki i trole, dzikie bestie z mokradeł i nieprzemierzonej doliny Paruabar, gdy zaszła taka potrzeba, zsiadł i walczył lub też pomagał innym ludziom, których napotkał w podróży. Kiedy zostawił za sobą czahary rozbił obóz na krótko, napoił konia, siebie i nabył sił do dalszej podróży i o świcie znowu gnał niczym błyskawica rozrywająca niebiosa w burzy. Tharfin postanowił jako pierwsze powiadomić elfy z S-liant, wiec gdy tylko minął granice mokradeł i równinę Paruabar skierował się na północ, jadąc w tym kierunku nie groziło mu już żadne niebezpieczeństwo, jedynie mógł ulec tamtejszej dziewiczej i zniewalającej przyrodzie i pogrążyć się w dożywotnie podziwianie jej.
Minęły dwa dni i dwie noce nim Tharfin dotarł do S-liant. Owe królestwo było najpiękniejszym miejscem jakie znał Tharfin, bujna przyroda i niezwykła elfia architektura co pobyt wprawiała go w zachwyt.
Już z daleka elfy tego tak mocarnego kraju witali machając do zbliżającego się podróżnika, jednak gdy dojrzeli się iż Tharfin gna jak opętany nie zatrzymując się ani nie odpowiadając na powitalne gesty mknął dalej przez wąskie ścieżki i zakamarki z trudem omijając stragany lub stacjonujące tam karawany z towarami, pomknął aż na dziedziniec zamku.
Była to ogromna budowla zbudowana wyłącznie z drewna, a jak że by inaczej, z daleka przypominała wielkie drzewo otoczone przez drewniane, zdobione konstrukcje, kolumny i przypory. Jednak z bliska wyglądało to zupełnie odmiennie, niezwykłą uwagę skupiał ozdobiony motywami roślin wielki drewniany portal pokazujący wejście do głównej sali świątyni gdzie odbywały się debaty i omawiano najrozmaitsze sprawy. Mniej więcej po środku całej budowli rosło drzewo, w świątyni mieścił się tylko sam pień, który opleciony był rośliną o żółto-niebieskiej barwie kwiatu.
Gdy Tharfin dotarł na dziedziniec, rychło zeskoczył z konia i szybko popędził w kierunku z którego dostojny i łagodny głos władcy S-liant, Grothdilmora rozbrzmiewał dumnie w powietrzu. Grothdilmor ubrany był w brązową, opancerzoną na piersiach szatę. Długie białe włosy spięte z tyłu głowy z dumą podkreślały jego mocarność, twarz miał typową elfią, wyrozumiałą i hojną z której biła szlachetność i męstwo . Tharfin wbiegł na sale treningu gdzie szkoliły się jednostki gwardzistek, przeszył wzrokiem sale w poszukiwaniu Grothdilmora, spostrzegł go przechadzającego się wzdłuż szeregów ćwiczących poprawiając ich błędy szermierskie. Kilka gwardzistek spojrzało się w stronę Tharfina.
- Nie przerywać, kontynuować!- zakrzyknął Grothdilmor po czym podszedł do Tharfina.
- Witam cię - powiedział Tharfin klękając. - przynoszę złe wieści.
- Cóż, każde wieści mogą przynieść smutek jak i zarówno radość Tharfinie. Witaj, a więc o co chodzi? - zapytał idąc w stronę balkonu.
Tharfin wstał i ruszył za Grothdilmorem ku balkonu.
- Mroczni planują bitwę, prawdopodobnie. - rzekł.
- Czemuż tak też sądzisz, kiedy nie jesteś pewny swego? - zapytał spokojnie nie odwracając się do Tharfina.
- Kalkir nie żyje ...
- Cóż, mogę ci tylko współczuć. - rzekł dalej idąc przed siebie.
- Mothram go zabił ...
- Jak to zabił. Jak to się stało? - powiedział odwracając się do Tharfina.
- To nie jest już dawny Mothram, wiem, że to brzmi niewiarygodnie. - objaśnił ściskając pięści z nerwów.
- Niewiarygodne powiadasz, kiedy to się stało?
- Dwa dni temu, Mothram chciał mnie do swej armi, pewno ich wojska gotują się już do walki.
- Jeśli i tak to popatrz. - wskazał ręką na mury królestwa i strażników, których w
S-liant było pełno. - widzisz tych elfów, oddali by wszystko dla swej ojczyzny, jeśli by im to nakazać. Mówisz iż będzie bitwa, a więc masz moją pomoc, zwołam nawet pobliskie zakony rycerzy jeśli zechcesz oczywiście.
- Dziękuję przyjacielu. Bywaj, jadę zawiadomić krasnoludy - wykrzyknął po czym zbiegł na dziedziniec, wskoczył na konia, ściągnął lejce wysadzane żelaznymi ćwiekami, tak by koń nawrócił się w stronę balkonu, na którym stał Grothdilmor - do zobaczenia.
- Do zobaczenia,bywaj. - zawołał wznosząc rękę.
Tharfin popędził konia, odmachując tym razem na pożegnania mieszkańcom. Teraz gnał z powrotem w kierunku czahar i równiny Paruabar, potem skręcił na południe, nie strudzony owymi warunkami siedział na koniu mężnie i dumnie, od czasu do czasu musiał zejść z wierzchowca i pomóc mu przezwyciężać lęk przed wysokością, przed silnymi wiatrami lub kurzawą. Wędrował tak przez urwiska i wzgórza Affgaru, podążał przed siebie w stronę malejących gór. Tharfin kiedy był mały, odwiedzał tamtejsze strony więc zapamiętał krajobraz tamtejszego miasta, minęły trzy dni zanim nadział się na pewne miejsce, które służyło mu w czasie podróży do Affgar za przytułek przed warunkami pogodowymi. Tharfin przenocował noc w owym schronieniu, nie był to luksus, jednak lepsze było to, niż dalsza wędrówka. Pozbierał trochę zmarzniętej trawy, śnieg rozpuścił w rękach by napoić konia i siebie, następnie przywiązał lejce do pobliskiego drzewa i poszedł spać.
Następnego dnia, zupełnie odmiennego niż poprzedni dzień w górach,Tharfina zbudził brzdęk kilofów, młotów oraz zmęczone stękanie, szybko zerwał się na równe nogi by zobaczyć co się dzieję. Wychyną z jaskini i ujrzał gromadę krasnoludzkich górników rozkładających szyny pod wagony. Górnicy ujrzawszy Tharfina zbili się w kupę i zebrali wszystko co leżało na ziemi, metalowe belki, młoty, kilofy i inne narzędzia, które mogły by posłużyć do obrony. Nagle jeden z krasnoludów wykrzyknął głośno szturchając sąsiadów łokciem.
- A niech mnie, toż to młody Tharfin, czyż nie! - złowroga twarz rozpromieniała uśmiechem.
- Gerwid, druhu, to ty? - powiedział podchodząc do krasnoludów - ile to czasu cie nie widziałem, nic się nie zmieniłeś.
- Tak, tak, podejdź no, bliżej niechaj cie uściskam... - rozkazał wyciągając czarne od brudu ręce - na miliardy kilofów jak ty wyrosłeś. Co ty tu robisz?
- Muszę szybko widzieć się z waszym królem, mam ważną wiadomość do przekazania.
- Widzę, iż to bardzo ważna informacja Tharfinie.
- Wybaczcie ale bardzo śpieszno mi się z nim widzieć, moglibyście wskazać mi drogę do Affgar?
-Czemuż nie, podążaj z biegiem szyn a na pewno dotrzesz do miasta. - oznajmił jeden z górników.
- No tak,do zobaczenia mam nadzieję.-okrzyknął biegnąc w stronę przywiązanego za lejce do sosny konia.
- Sfolguj, mamy tu trochę zapasów pożywienia jeśli chcesz! - wołał Gerwid rozpakowując duży pakunek.
- Nie, dziękuje ale nie mam już zbyt wiele czasu...
- Jak chcesz. Do zobaczenia w mieście mam nadzieje...
- Tak, lub w bitwie - powiedział cicho po czym wskoczył na konia i odjechał.
Gerwid nie usłyszawszy ostatnich słów ponownie wrócił do pracy.
Tharfin podążał obok torów tak jak mu nakazał Gerwid, w ten sposób ominął niebezpieczne ścieżki i skrócił czas podróży. Po nie długim czasie w dali ujrzał ulatujący dym z kominów zapewne z chat w Affgar, przyśpieszył i po chwili przywitały go dwa nieduże posągi Affgarskiego króla Nargiritha Lomethara wzniesione po obu stronach potężnej bramy z kamienia, z dala słychać było uderzenia młotów i kilofów o skały. Tharfin zatrzymał się przy pierwszej chacie gdzie przy kowadle stał krasnolud Voorthard, u którego czasami się zatrzymywał.
- Gdzie przebywa Nargirith? - zapytał szybko nie witając się.
- Nie wiem, pewnie teraz jest w jadalni, a co się stało?
Tharfin nie odpowiedział tylko szybko ruszył w stronę jadalni, żona Voortharda zobaczywszy Tharfina wyszła z chaty by powitać dawno niewidzianego ulubieńca, jednak Tharfin już odjechał.
- Co się stało, czemu tak pędzi? - zwróciła się do męża.
- Wojna, zobaczyłem ją w jego oczach - oznajmił krasnolud po czym podszedł do kranu, który umieszczony był na zewnątrz domu, umył ręce i również ruszył w stronę jadalni Nargiritha. Król, tak jak powiedział Voorthard znajdował się właśnie w jadalni, siedział on przy wielkim, dębowym stole w samotności spożywając strawę.
- Witaj Nargirith, wybacz że zakłócam ci posiłek.
- Proszę, podejdź bliżej... Tharfinie, moje stare oczy nie są już tak użyteczne jak kiedyś, za czasów wielkiej bitwy krasnoludów i szkieletów... tak, podejdź... - poprosił przysuwając do siebie misę winogron. Po chwili na sale wpadł Voorthard.
- Któryś z naszych górników wypatrzył Mrocznych, co mamy robić?
- W którym miejscu? - zapytał Nargirith odchodząc od stołu do swego uzbrojenia, które wisiało na specjalnych trzonach.
- Przy wschodniej kopalni. Zwołać wojska?
- Czekaj, zobaczymy gdzie polezą te paskudztwa, a jak przelezą przez wschodnią bramę - westchnął ciężko – atakujemy. - oznajmił zasuwając ostatnią klamrę w zbroi.
Tharfin stał w bezruchu, nie wiedział co ma czynić, mówić. Stał i gapił się raz to na Nargiritha opancerzonego po uszy, raz to na Voortharda zastanawiając się co prosty Voorthard robi u boku króla Affgar. Nagle Nargirith rzucił do Tharfina miecz, który wcześniej spoczywał na zdobionych podstawkach w kształcie smoków.
- Łap, przyda ci się skoro już tu jesteś. - powiedział wychodząc z jadalni.
- Mam własny. - rzekł zdezorientowany Tharfin.
- Wiem - odpowiedział krótko Lomethar, i trójka wojowników, dwóch krasnoludów i jeden mroczny elf ruszyli ku wrogom. Tharfin już myślał że tylko oni będą bronić miasta i w obawie zapytał Nargiritha gdzie są jego wojownicy, a ten w odpowiedzi kiwną głową i podniósł topór w górę a po chwili rozległ się twardy głos rogu. Na wielki plac gdzie się właśnie obecnie znajdowała trójka szermierzy zaczęły nabiegać garstki krasnoludzkich obrońców, toporników i magów bitewnych.
- A oto i są. Czy to wystarczy? - zapytał krasnolud z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Może i wystarczy. - oznajmił Tharfin odwzajemniając uśmiech. Wyjął swój miecz z pochwy i zaczął biec w stronę wroga wyprzedając przyjaciół.
Biegł dzierżąc w jednej ręce własny miecz, w drugiej miecz o którym nic mu nie było wiadomo, pierwszego napotkanego wroga zlikwidował w taki sposób że król krasnoludów znieruchomiał przez moment i zagapił się na wyczyny Tharfina, nie zauważył nawet jak nieprzyjaciel próbuje odebrać mu życie, na szczęście Voorthard ranił wroga pierwszy ratując tym samym życie Nargiritha. Teraz walka rozpętała się już na dobre. Mroczne elfy wdarły się do miasta, zapewniając sobie wysokie szanse na wygraną. Z obrońców miasta została już tylko marna garstka.
- Wycofać się, odwrót do południowej bramy! - darł się na całe gardło król krasnoludów.
Nargirith nie musiał powtarzać rozkazu, wszyscy z wolna zaczęli wycofywać się do tylnego wyjścia nadal odpierając atak.
Kiedy już wyszli z miasta, dowódca mrocznych elfów rozkazał zostawić pokonanych i wziąć się za niszczenie miasta i po chwili wszędzie gdzie się rozejrzeć zapanował płomień, nieprzenikniony dym i zgiełk. Budynki miasta waliły się w mgnieniu oka zostawiając po sobie jedynie ruiny i wspomnienia. Nargirith,Voorthard,Tharfin i paru krasnoludzkich zbrojnych zdołali pierzchnąć wrogom, znajdowali się obecnie w bezpiecznej odległości od nieprzyjaciół.
- I co teraz? - zapytał krótko Lomethar zdejmując hełm, spod którego wysypały się długie, rude włosy, które dopełniły pustkowie pomiędzy brodą a włosami na czubku głowy.
- Nie wiem, trzeba będzie coś zaradzić. - powiedział Voorthard ciężko sapiąc.
- Niechybnie pójdą teraz przez góry. - powiedział Tharfin opierając się o pobliski pień drzewa.
- Nie trudno się tego domyślić Tharfinie, skoro porwali się na królestwo krasnoludów to i dalej pewno polezą. - dociął jeden z obrońców.
- Nie pora teraz na sprzeczki kompani, lepiej powiedzcie co robimy teraz. - przerwał Voorthard wyprężając głowę w stronę Tharfina.
- Pojedziemy przez Mroczne Bory, ominiemy w ten sposób kawał drogi, potem wyruszymy ku Polarnej Krawędzi, tam zastaniemy nasze oddziały. - odparł spokojnie Tharfin. W jego głowie zrodził się już pewien plan, jednak nic o nim nie wspomnął.
- Jak to oddziały... a tam, niech mnie od tego głowa nie boli. Niech ci będzie. Powiedz nam tylko czym wyruszymy? Bo chyba pieszo nie będziemy szli? - zapytał Nargirith rozpychając się na czoło garstki krasnoludzkich wojowników.
- Dowiesz się w swoim czasie. Jak jechałem do Affgar – Tharfin zmienił temat - widziałem stado koni wypasających się niedaleko stąd. - rzekł Tharfin do krasnoluda, który właśnie rozpakowywał pakunek z prowiantem.
- Ja nie dawno widziałem chyba z dziesięć sztuk, i tak nie uda nam się ich złapać. - rzucił Voorthard.
- Dlaczego by nie spróbować? I tak nie mamy nic do stracenia. - powiedział Nargirith ponownie wkładając hełm.
- No to do roboty! - zakrzyknął Voorthard, po czym wszyscy ruszyli w stronę najbliższego lasu. Widać szczęście im dopisało bo już kiedy weszli w gęstwinę Mrocznego Boru od razu ich oczom ukazały się cztery zdrowo ulepione konie.
- Widzicie, tam nad bajorkiem. - wyszeptał Tharfin znikając w wysokich chaszczach.
- Cicho, sza. - powiedział Voorthard i wszyscy zamarli ciszą, słychać było jedynie szum wody toczącej się po pobliskiej kaskadzie zwanej Schodami Olbrzymów. Wszyscy prócz ambasadora, który udał się w stronę Schodów poszli w ślad za Tharfinem w przeciwną stronę. Nikt nawet nie zauważył że Nargirith odlepił się od grupy i pomaszerował gdzieś indziej.
Co prawda Nargirith dobrze uczynił, iż poszedł w przeciwną stronę niż reszta, bo kiedy tylko wyszedł z gęstwin Mrocznego Boru na polanę usypaną wrzosem, która otwierała widok na Schody Olbrzymów, ujrzał pięknego, krzepkiego kuca, który poił się wodą z potoku. Krasnolud wpakował się cichcem na stopień kaskady znajdujący się wyżej niż ten, na którym stał nic nie podejrzewający, brązowej maści kuc i przy odpowiedniej chwili skoczył na grzbiet upatrzonego wierzchowca. Kuc tak się przestraszył, że zaczął dziko wierzgać i miotać się usiłując zwalić z grzbietu krasnoluda, jednak ten trzymał się mocno grzywy i nie dał się zniechęcić.
Kiedy już Nargirith uporał się z kucem i spokojnie go dosiadł, postanowił wyjechać z lasu w miejsce, z którego wchodzili do Mrocznych Borów. W tym czasie, kompani już tam na niego czekali. Krasnoludy sprzeczały się między sobą gdzie podział się król, wtenczas Tharfin spokojnie obserwował brzegi lasu dopatrując Nargiritha.
- Gdzie się podział do stu kilofów?
- Przecież szedł tuż za nami. - twierdził jeden z krasnoludów.
- Spokojnie, ambasadorowi nic nie będzie. Spójrzcie tam. - rzekł Tharfin wskazując palcem gdzie maja się patrzeć. Ujrzawszy Nargiritha, krasnoludy ucieszyły się jak małe dzieci, lecz kiedy zobaczyły, że Nargirith podąża na kucu, na ich minach pojawiło się zdziwienie .
- Gdzie byłeś ? Zamartwialiśmy się o ciebie!. - zakrzyknął Voorthard śpiesząc do krasnoluda.
- No i na próżno, wreszcie czuje że oddycham. - zaśmiał się stary krasnolud.
- Lepiej już jedźmy, noc jest bliska! - zawołał Tharfin do kompanów. Jedynie jemu było obojętne co się zdarzyło, tak jak by wszystko wiedział i był na wszystko przygotowany.
- Masz racje przyjacielu, śpieszmy się! - odpowiedział Nargirith.
- Widzę że kuc to dla was niewystarczający wierzchowiec. - rzekł do krasnoludów Nargirith.
- Tak wyszło. - powiedział nieco speszony Voorthard .
- Pośpieszcie się! - poganiał Tharfin. Wszyscy zebrali się i żwawo dosiedli swych wierzchowców. Gdy kompani jechali koło siebie, Nargirith zaczął opowiadać jak to dorwał kuca. Potem wszyscy wymieniali się opowiadaniami jak pochwycili swe wierzchowce. Kiedy nuda doskwierała podróżnikom, krasnoludy zaczęły śpiewać swoimi basami piękne pieśni, a gdy zabrakło słów, poczęły mruczeć melodie przyprawiające ciarki na plecach.

Zmierzamy gdzieś, lecz nie wiemy gdzie.
Zmierzamy przez caluśki prawie dzień.
Pan Tharfin, przez las prowadzi nas.
W brzuchach pusto, lecz my wędrujemy przez mroczny las.
Ciemne korony starych drzew .
Przysłaniają wesoły słońca śpiew.
Wszędy mokro, wszędy ciemno.
Cicho jest aż uszy więdną.
Hej ho, hej ho, hopla.




Po długiej przeprawie przez mrok i mokradła Mrocznego Boru podróżnicy natknęli się na miejsce zupełnie odmienne, niż klimat calutkiego lasu. Tym miejscem była niewielka polana położona na niewysokim pagórku. Światło słoneczne padające na polane z trudem przebijało się przez ciemne, gęste korony drzew aż miło było popatrzeć na ową polankę. Gdy podjechali na niewielkie wzniesienie usłane przeróżnym kwieciem, ich oczom w oddali ukazała się sylwetka chaty, z której wesoło ulatywał dym. W koło domku dumnie w niebo pięły się brzozy i dęby a rabatki i skalniaki wkoło chaty, obsadzone przepięknymi roślinami zdobiły dywany zielonej, bujnej trawy.
- O ho, a co to tam w oddali tak nas woła? - zawołał rozweselony Nargirith.
- Chyba ktoś chce żebyśmy odpoczęli. - zaproponował jeden z krasnoludów, równie rozweselony.
- To dom mojego przyjaciela, Aragminasa. Jeśli dobrze się spiszecie, być może będzie tak łaskawy i napełni wasze puste żołądki. - powiedział Tharfin uśmiechając się do krasnoludów, na ich twarzach malowała się marzycielska mina. - jednak nie zabawimy tu na długo.
- Tak, tak. Oczywiście, a powiedz, starczy tam dla nas miejsca? - zapytał myślącym tonem Nargirith. Tharfin nic nie powiedział tylko uśmiechnął się i puścił konia szybkim kłusem na przód.
Gdy dotarli pod samą chatę Aragminasa, a nie była to już malutka sylwetka jak z oddali, lecz wielka chata wysoka na co najmniej dwadzieścia pięć stóp. Krasnoludy poczuły się jak mrówki, nie spodziewały się, że w takim miejscu, mrocznym i niewygodnym, może mieszkać olbrzym. W tym się akurat myliły, gdyż nie był to zwyczajny wielki olbrzym, jak to zawsze takiego spotykały, był to najmniejszy z olbrzymów jakie wszyscy znali.
- A więc starczy dla nas wszystkich miejsca. - odpowiedział sam sobie Nargirith.
- Myślę, że tak, poczekajcie tu, nie ważcie się wchodzić do środka! - przestrzegł krasnoludy stanowczym głosem Tharfin, zszedł z konia i udał się brukową ścieżką za wielki dom, skąd dochodziły głosy rąbania drzewa. Krasnoludy zostały przed domem same, chwila jeszcze nie minęła jak Tharfin je opuścił, a już zaczęły się nudzić. Mętne krasnale pozłaziły ze swych wierzchowców i zaczęły chodził w kółko. Krasnoludy chcąc zabić nudności, albo to siadały pod pięknymi drzewami, albo spacerowały po soczystej trawie. Tharfin tym czasem jeszcze szedł kamienistą ścieżką i nie mógł się już doczekać kiedy wreszcie wielka kamienna ściana się skończy.
- Nareszcie. - powiedział gdy ujrzał kres ściany, przyśpieszył kroku i po chwili ujrzał rąbiącego drewno Aragminasa. Drewno? Pewnie lepsze określenie tego słowa przy olbrzymie brzmiało by pnie drzew niż drewno.
- Witaj Aragminasie! - zawołał, lecz olbrzym nic nie usłyszał bo właśnie cisnął topór w wielką kłodę i trzask zagłuszył Tharfina.
- Olbrzymie ogłuchłeś czy co! - zawołał znowu, i tym razem słowa bez przeszkód dotarły do olbrzyma. Lecz gdyby Tharfin zwlekał jeszcze sekundę, powtórnie przywitał by się na próżno, gdyż Aragminas podniósł już w górę topór i już miał uderzać w kłodę i ją przepołowić.
- Tharfin tu być. - powiedział olbrzym a głos jego rozniósł się w powietrzu donośnym basem. Aragminas cisną swym toporem w kłodę tak, aby tylko utkwił w niej i następnie podbiegł do Tharfina. Jak już wspominałem, olbrzym nie był olbrzymi, miał tylko dziesięć stóp wysokości i może pięć stóp w pasie. Gdybyś go zobaczył nie znając jego korzeni, pewnie myślał byś, że to po prostu wyrośnięty mężczyzna. Twarz miał pyzatą i bujnie zarośniętą czarnym zarostem, włosy miał lekko kręcone i długie a jego oczy również czarne biły ciepłem i mądrością.
- A spodziewałeś się kogoś innego? - rzekł Tharfin, olbrzym ukłonił się i uściskał przyjaciela jak najserdeczniej potrafił .
- Arag się cieszyć, że ty tu jest. Tharfin pewnie coś chcieć? Czy tak? - oznajmił radośnie olbrzym po czym wskazał ręką żeby Tharfin ruszył w stronę głównego wejścia, tam gdzie zostawił krasnoludy.
- Jak zwykle masz rację, potrzebuje napełnić sakwy i trochę odpocząć. Jeśli pozwolisz oczywiście. - rzekł Tharfin do Aragminasa, który szedł za nim. Gdy doszli do wejścia, olbrzym zobaczywszy ambasadora Nargiritha bardzo się zdziwił i trochę jakby speszył. Wiecie co było tego przyczyną? Nigdy byście chyba nie zgadli. Otóż ongi już temu,olbrzym Aragminas pomagał krasnoludom budować czy też remontować kopalnie lub robił to, czego krasnoludy nie potrafiły ze względu na swój wzrost. Pewnego dnia, jedna z kopalni zaczęła się zawalać i właśnie do pomocy wezwano Araga, olbrzym przyszedł i od razu zabrał się do pracy, podawał głazy, bale i rożne wielkie elementy do umacniania szybów kopalnianych, gdy naprawdę było już groźnie, olbrzym począł podtrzymywać strop aby się nie zarwał. I do chwili gdy wygłodniały wilk nie wkradł się do kopalni i nie zabrał Aragowi prowiantu wszystko było w porządku. Biedny olbrzym, zrozpaczony utratą pożywienia puścił się w pogoń za złodziejem zostawiając kopalnie za sobą. Co było dalej, możecie z pewnością się domyśleć.
- A kogoż to moje stare oczy widzą?! - wykrzyknął równie zdziwiony i zaskoczony krasnolud.
- Szanowny pan Nargirith mi wybaczyć? - zapytał grzecznie Aragminas lekko się ukłoniwszy .
- Na co ci teraz moje wybaczenie? Myśleliśmy, że ktoś cie ukatrupił. - oświadczył przejętym tonem.
- Bo kiedy Arag podtrzymywał strop, aby szanownemu panu na głowę się nie zwalił, wstrętny wilk porwał Aragowi prowiant, więc Arag za nim pobiegł... - zaczął opowiadać olbrzym.
- Dalej nie musisz mówić, wszyscy chyba pamiętają co było dalej. - rzekł poczerwieniały ze złości król krasnoludów. Aragminas, gdy zobaczył czerwoną twarz krasnoluda ukłonił się jeszcze niżej.
-Arag przeprasza, to ten wstrętny wilk. - zawtórował a z oczu popłynęły mu łzy. Krasnolud wytrzeszczył oczy i nie mógł się nadziwić widokiem wielkiego szlochającego olbrzyma.
- Dobrze już, czego szlochasz, nie rycz. - uspokajał Nargirith klepiąc olbrzyma po nogach.
- Przyjacielu, nie płacz. Wybacz, że cię nawiedzamy, ale nie mamy zbyt dużo czasu. - wtrącił się Tharfin, po chwili Arag otarł oczy, pogłaskał czarną brodę i rzekł.
- Tak, tak. Arag się już uspokoić. - pociągnął nosem a następnie podszedł do drzwi i otworzył je. - Arag prosi do środka, rozgośćcie się. - powiedział serdecznie i wszedł do środka chaty, za nim weszły krasnoludy, na końcu wszedł Tharfin. Wspominałem już, że krasnoludy przy wielkiej chacie olbrzyma poczuły się jak mrówki, to pomyślcie, jak się teraz czuły w środku chaty? Wielkie siedliska, stół, na niektórych kamiennych parapetach stały wielkie donice z krzewami lub wielkimi kwiatami. Wszystko to dla krasnoludów zdawało się przytłaczające i wstrętne, nie lubiły otwartych przestrzeni, co innego oczywiście kiedy same sobie, na własne potrzeby i zachcianki wydrążą w skale ogromne komnaty lub sale kopalniane, w której przecinają się wszystkie tory jakie są w danej kopalni. No cóż, tak już jest i nic tego nie zmieni.
- Słudzy Nargiritha mi wybaczą, ale Arag nie ma dla was żadnych pasujących krzeseł.
- Nimi się nie przejmuj, usiądą na podłodze. - odrzekł Nargirith. Wojownicy popatrzyli się na olbrzyma a następnie z kwaśną miną na ambasadora i nie mówiąc nic posiadali na podłodze zwróceni twarzami do stołu. Nargirith,Voorthard i Tharfin usiedli przy wielkim, okrągłym ,dębowym stole, gdyż Aragminas miał trzy małe krzesła (w tym jedno konkretnie dla Tharfina, który nie raz u niego biesiadował) na wypadek gdyby ktoś go odwiedził ,co zdarzało się rzadko.
- Co was sprowadza, czemu zapędziliście aż tu? - zapytał olbrzym, teraz był w kuchni i zapalał wielkie palenisko, nad którym uwieszony był wielki grill. Cała kompania siedziała cicho, obserwując jak wielki olbrzym prędko uwija się z przyrządzeniem strawy. Gdy Arag skoncentrował się teraz na szukaniu czegoś co to by szybko przyrządzić, ogień w palenisku porządnie się już rozbujał i do chaty naszło gęstego dymu. Arag zorientował się dopiero gdy usłyszał kaszlanie gości i klątwy krasnoludów.
- A tak, Arag zapomniał o kominie. Przepraszam. - rzekł i pociągną sznur, który zwisał tuż nad jego głową, po chwili wielki otwór w dachu otworzył się i i po dymie nie było już śladu.
- Arag musieć na chwilę wyjść. - poinformował gości i nie odwracając się wyszedł do zagrody gdzie pasły się owce. Szybko jedną, największą pochwycił, zabił a następnie poprawnie przyrządził. Nie minęło nawet pięć minut a już soczyste mięso skwierczało na grillu, zapach pieczonej baraniny sprawiał, że kamraci przy stole( i na podłodze) coraz bardziej się niecierpliwili.
- Już zaraz podawać. - uspokajał olbrzym na gęsto zadawane pytania „ Czy długo jeszcze ? ”. Tharfin jednak nie czekał aż olbrzym poda do stołu a następnie usiądzie przy nim, gdy Aragminas czujnie pilnował strawy, Tharfin zaczął mówić do olbrzyma.
- Czy nie zechciałbyś nam towarzyszyć w przeprawie przez Mroczny Bur?
- A czemu wy chcieć tędy iść, przecież są bezpieczniejsze ścieżki? - zdziwił się.
- Ale ta jedyna jest szybsza do przebycia przyjacielu, więc jak będzie?
- Arag czuć, że coś grubszego się tu kroić? Rano leśne orły nisko przeleciały nad moim domem i przez omyłkę, Arag podsłuchał o czym oni mówić. - rzekł przewracając mięso na grillu.
- Widzę, że nic ci nie umknie cichcem... mroczne elfy napadły Affgar i zniszczyły miasto w posadach, pozostawiając sam kurz. Nie zadziwi mnie, jeżeli dotrą aż tu. Nie chce ci zawracać głowy ale przydałby nam się ktoś taki jak ty. - zaproponował Tharfin po czym na stół podano dwa talerze z pieczoną baraniną. Pan Nargirith widząc co przygotował Arag wykrzywił minę i strząchną się jakby było mu zimno. Olbrzym następnie podał talerze ze strawą na drewnianej tacy krasnoludom, którzy siedzieli na podłodze, ci podziękowali grzecznie i bez żadnego zbrzydzenia zaczęli sycić głód.
- Nie ty pierwszy i nie ostatni. - rzekł do Nargiritha Tharfin.
- Hmm... a tak pięknie pachniało. - zawiódł się krasnolud obwąchując strawę.
- I pachnie... spróbuj tylko kawałek i oceń, szanowny panie czy smakuje tak jak wyglądać. - powiedział olbrzym krojąc wielką część mięsa dla siebie. Król krasnoludów popatrzył się przez chwilę na talerz, westchną i z wielkim ciężarem zaczął powoli wkładać do ust mięso. Po chwili do stołu dołączył Aragminas, jego wielkie krzesło stało przy stole tak że jak by na nie usiadł zasłonił by wojowników krasnoludzkich i zwrócony był by do nich plecami. Arag jednak wziął krzesło, i ustawił je tak, aby nie zasłaniać krasnoludom widoku na stół.
Kiedy już wszystko ustalili, zjedli i wyjaśnili. Tharfinowi udało się przekonać Araga, żeby to im towarzyszył w przeprawie, jednak olbrzym zgodził się tylko na podróż przez niebezpieczny nocą (bo właśnie nocą wyruszyli w stronę, którą obrał sobie Tharfin) ...niebezpieczny nocą Mroczny Bur. Zabrali ze sobą trochę pożywienia na drogę, pochodnie dla każdego i oczywiście swoje wierzchowce. Arag oderwał się na chwilę od grupy jednak krasnoludy i Tharfin nie zauważyli tego i jechali dalej. Po chwili olbrzym ku ich zaskoczeniu dołączył do stada koni i kuców na wielkim, brunatnym, opancerzonym niedźwiedziu. Krasnale widząc wierzchowca Araga pobladły nieco i ucichły tak, że było słychać śpiew chrząszczy, strzelający ogień pochodni i tętent galopujących koni, kuca i niedźwiedzia.
- Co tak zamilkliście? Czyżby niedźwiedź Araga natykał wam strachu? - zapytał krasnoludy Tharfin.
- Nawet kiedy głęboko śpią, to i tak u krasnoluda te bestie budzą najskrytszy strach. Znam legendy, drogi Aragu i Tharfinie, gdzie moi prapradziady czcili wielkiego niedźwiedzia Romserega, na którym to pierwszy władca Affgar wyplenił wszelkie zło i
wszystkie demony, szkielety i inne tego typu bestie z pod bram miasta i zagnał w Przepaść Zapomnianych gdzie zaprzysiągł pomstę swego jedynego syna
Throra, władcy upadłej Dali.
-Ja znać tą legendę, Arag widzieć wszystko na własne oczy i pamiętać. - rzekł olbrzym, właśnie wjeżdżali w gęstwinę Mrocznego Boru. Z powietrza znikł słodki zapach kwitnących śliw i kwiatów, zamiast wspaniałej woni pojawił się zaduch leśnego, ciepłego wiatru i zapach mokrej trawy, błota oraz cuchnących mokradeł. Ze smutkiem pożegnali się z ostatnią polaną, zieloną trawą i ze świeżym powietrzem, wszyscy nagle ucichli. Było ciemno, pochodnie rozświetlały samą, porośniętą mchem i żółtym rozchodnikiem ścieżkę nieśmiało rzucając blask na jej pobocza. W koło kompanów co róż pojawiały się nowe żółte kółeczka, były to ślepia leśnych wilków znanych pod nazwą wargów.
- Ile tu świetlików. Oby dotrzymały nam towarzystwa aż do przeprawy przez las. - po- wiedział Nargirith.
- To nie być świetliki, to wargi. - odrzekł Arag, rozglądając się na boki. Jego niedźwiedź również kręcił łbem straszliwie mrucząc.
- Nic nam nie zrobią? - obawiał się Nargirith.
- Nie, wargi zbyt długo znają Araga, co innego gdybyś szanowny panie był tu o tej porze sam. - odpowiedział spokojnie olbrzym po czym nakazał aby zbić się w ciaśniejszą kupę.
Wędrowali tak w gromadzie przez całą drogę przez las, żółte ślepia wargów opuściły ich dopiero przy skraju, kiedy przez korony i pnie wielkich, omszałych drzew przedarł się jeden promyk światła, który w mrocznym lesie wydawał się tak jasny, jakby na zewnątrz był już dzień. Kompani zatrzymali się gdy weszli w zasięg księżycowego, bladego blasku. Drzewa w okolicy przerzedziły się i nie wyglądały już tak szkaradnie i złowrogo jak w głębi Mrocznego Boru.
- Aragminasie, będzie nam niezwykle miło jeśli dotrzymasz nam swego zaszczytnego towarzystwa jeszcze trochę. - powiedział Nargirith, który miał na myśli zupełnie inne słowa, te które wypowiedział, wypadły mu z ust z krasnoludzkiej grzeczności.
- Arag rozumieć. - rzekł zsiadając z niedźwiedzia - Arag niestety musi już wracać bo inaczej... - nagle olbrzym urwał dialog i zwrócił oczy w niebo na, którym leciała para wielkich, brązowych orłów. Ptaki skrzeczały aż serce się krajało. Aragminas zastygł na chwilę, a następnie zerwał się żywo, wskoczył na niedźwiedzia i szybko pognał z powrotem w głąb lasu, do domu. Tharfin i cała świta nie wiedząc co się dzieje zawróciła wierzchowce i czym prędzej puściła się za olbrzymem. Gdy wreszcie dotarli do Araga, wargi zaniechały pogoni za żerem(czyli Tharfinem i całą resztą) i powoli oddaliły się warcząc pod nosem w tył ścieżki i w głąb lasu, z daleka tylko błyszczące, żółte oczy gapiły się nieustannie w kompanów.
- Co się stało? - wołały przez siebie krasnoludy. Arag jednak nie odpowiadał, stał wlepiony wzrokiem przed siebie.
- Co się stało żeś nas zostawił? - zawtórowały zdenerwowane krasnale. Kiedy ustały obok olbrzyma zwrócone twarzą do niego, były tak zajęte dyskusją że nawet nie dojrzały i nie usłyszały tego co działo się za ich plecami. Tharfin jednak stał równie osłupiały jak olbrzym, stał na sięgającym krasnoludom do pasa pieńku i obserwował skutki podłości i nie okiełznanej wrogości mrocznych elfów z plemienia spod Ciemnych Wzgórz. Olbrzym stał jak wryty szepcząc pod nosem klątwy. Gdy krasnoludy uświadomiły sobie o co chodzi, czarnoksiężnik zwany fachowo „Czarną Gwiazdą” właśnie rzucał na chatę czar, czar burzenia .
Zaklęcie brzmiało równie mrocznie i tajemniczo jak szaty i wygląd Czarnej Gwiazdy. Biało-ciemne, długie włosy splecione u góry w małe dwa warkocze, które jak węże oplatały boki głowy i opadały z tyłu na niebiesko- purpurowy płaszcz z wysokim kołnierzem. W prawej ręce dzierżył czerwone berło, na którym wierzchołku rozglądało się pazernie duże oko. Nagle popiołowe ślepia czarnoksiężnika zrobiły się białe jak śnieg , Czarna Gwiazda uniosła ręce do góry, wykrzyknęła coś a następnie z impetem walnęła berłem o ziemie. Po tych obrzędach, berło przeszyło jaśniutkie światło, które zatrzymało się na oku. Blada twarz czarnoksiężnika zastygła z ponurą miną i pomarszczonym czołem. Nagle z berła na dom Aragminasa zaczęły przeskakiwać czerwone plamy światła, które stopniowo niszczyły dom olbrzyma.
- Szatańskie stworzenia! - warknął Nargirith, wszystkie krasnoludy teraz też patrzyły na płonącą chatę.
- Arag iść tam i rozprawić się z nimi, dam im nauczkę. - rzekł olbrzym wsiadając na niedźwiedzia.
- Stój! - zerwał się Tharfin - to nic nie da, chcą wojny. Jeśli chcecie idźcie ze mną. Zjednoczeni mamy większe szanse... Brudny Wodospad Łez, tam zmierzamy. - powiedział Tharfin.
- Czemu ty nic nie mówić Aragowi o tym?! - ryknął Arag.
- Nie chciałem cie niepokoić. - powiedział.
- A więc jedziemy na bitwę? - powiedział Nargirith.
- Zmierzamy do Polarnego Krańca, tam odpoczniemy, są tam wszyscy których znamy i ci, których jeszcze nie. Są tam wszyscy ci, którym zależy na wymordowaniu Mrocznych. Następnie wszyscy ruszymy w stronę Brudnego Wodospadu Łez, tam wszystko się
rozegra. - rzekł ponuro.
Wszyscy popatrzyli się na siebie, zamilkli przez chwilę po czym na znak zgody zaczęli kiwać głowami gładząc się po brodach, jedynie Aragminas dalej patrzył się na zgliszcza swojej chaty, mroczne elfy już odeszły zostawiając kompanów w spokoju.
- Cóż, myślę, że nie mamy wyjścia. - oświadczył król krasnoludów. Wszyscy powtórnie pokiwali głową,Tharfin właśnie wsiadał na konia.
- Na to wygląda. - powiedział Voorthard. Wszyscy w ciszy dosiedli wierzchowców, popuścili cugle i galopem popędzili za Tharfinem, tak jak on sam powiedział ku Polarnej Krawędzi.
Wędrówka ku niej była spokojna, nikt i nic jej nie zakłócało. Jedynie niekiedy pogoda zawodziła i ulewał gruby deszcz, jednak towarzyszy nic nie zdołało powstrzymać. Nie dostrzegli się nawet kiedy wkroczyli w przepiękną dolinę zwaną Błękitną Równiną. Nazwa tego miejsca wywodziła się z niebieskiego kwiatu, który rozpościerał się na cały horyzont równiny. Kiedy zdarzało się, że na sklepieniu nie było ani jednej chmury, z dala wyglądało to tak, jakoby grunt się tam kończył, opadając stromo w dół. Na końcu Błękitnej Równiny (patrząc ze strony z której śpieszyli wędrowcy.) pięły się w niebo wysokie góry, ich grzbiety zdawały się przebijać najwyższe obłoki. Zbocza odziane były w mahoniowy sweter udziany z drzew i krzewów o mahoniowym kolorze liści i koron. Żleby owych gór były nagie, nie porośnięte niczym, mieniące się jedynie blaskiem żółtego piasku ,który w porze deszczowej spływał razem z wodą z wierzchołków gór.
Przez Błękitną Równinę podążali nie zatrzymując się wcale, jechali na przód do momentu kiedy napadła ich burza. Wszyscy zmokli do suchej nitki, woda spływała strugami po zbrojach, grunt robił się coraz mokrzejszy i miększy. Kompani zatrzymali się przy wielkim dębie, który swoją koroną zastąpił parasola i uchronił towarzyszy od dalszego moknięcia. Siedzieli pod drzewem aż do wieczora, gdy przestał padać deszcz i skończyła się burza. Wtedy jeszcze nie ruszyli dalej, rozniecili ognisko aby się osuszyć.
- Daleka jeszcze droga nas czeka? - zapytał Nargirith wyciągając zza zbroi małych rozmiarów fajkę i nieduży woreczek tytoniu. Wszyscy siedzieli wkoło ogniska i wsłuchiwali się w martwą ciszę, którą niekiedy zagłuszały strzelania drzewa sosnowego w ognisku.
- Polarny Kraniec jest za tymi górami, jeśli uda nam się je szybko przebyć, staniemy w progach Krańca już jutro. - powiedział Tharfin grzebiąc patykiem w ognisku.
- Kiedy ruszamy? - zapytał król krasnoludów.
- Jak tylko wypoczniemy. - oświadczył ziewając Tharfin.
- Czy tam na nas ktoś czeka, czy będziemy musieli jeszcze dogonić armie?
- Mam nadzieję ,że jeszcze nie wyruszyli. - odpowiedział krótko mroczny elf. Jeden z krasnoludów wziął do ręki wbitą koło siebie pochodnie i zaczął ją dobrze oglądać.
- Czemu one się ciągle palą? - zapytał sam siebie ciekawski widząc, że pochodnie cały czas, od zapalenia ich jeszcze w domu Araga do chwili obecnej się palą. Olbrzym usłyszał to i odpowiedział.
- Te pochodnie są zrobione elfią ręką, specjalnie dla mnie, mieszkańca Mrocznego Boru. Arag słyszał plotkę, że wykonane pochodnie są z niezwykłego drewna, niezniszczalnego.
- Aha... - ziewną ciekawski krasnolud .
- Ja wezmę wartę. - powiedział Nargirith - o północy zmienię się z Belkerem - wskazał na krasnoluda siedzącego pośrodku gromady krasnoludów – wojowników, był chyba najbardziej tęgi ze wszystkich tam siedzących krasnali.
- Nie zabawimy w tym miejscu zbyt długo. O północy ruszamy dalej. Jak chcecie idźcie spać. - rzekł Tharfin.
- Arag weźmie wartę, wy iść spać, w razie czego was obudzę. - orzekł olbrzym, nikt nie śmiał go zniechęcać ani negować jego decyzji.
- Dziękuję. - powiedział Tharfin. Wszyscy po chwili gapienia się w ogień usnęli. Aragminas sprawował nadzór wytrwale i czujnie nie mrużąc oczu nawet na sekundę.
Nieubłaganie nastała północ, Arag zbudził przyjaciół do dalszej wyprawy. Ta właśnie część wędrówki była najtrudniejsza i najniebezpieczniejsza, kompani musieli przebyć góry i nie mogli się obijać lecz w miarę szybko wędrować by zastać jeszcze w polarnej Granicy przyjaciół. Gdy się już rozbudzili, dosiedli wierzchowców i ruszyli ku Polarnej Krawędzi. Wędrowali do tond, do kąt pozwalał grunt pod stopami. Kiedy zrobiło się na tyle stromo, że nie można było jechać na zwierzętach, wędrowcy zsiedli z nich i szli pieszo ciągnąc je za sobą. Szlak, którym podążali był bardzo niedogodny. Ścieżkę wytyczono na górskiej glebie, do tego jeszcze woda opadowa spływając dróżką, naniosła na nią cienką warstwę czerwonego grysu. Jedyne co było lepsze, to to, że nie padał już deszcz. Wędrowali w szybkim tempie, krasnoludy dyszały jakby zaraz miały skonać. Od ostatniego przystanku miną już dzień, więc zmęczenie dawało się we znaki mocniej i gęściej.
Czerwone słońce było coraz wyżej i wyżej, wyglądało zza wierzchołków gór zalewając okolice swym czerwonym, ciepłym blaskiem. Na niebie nie było ani jeden chmurki, było czyste jak łza. Po paru godzinach wędrówki los postanowił się nad nimi zlitować. Z ostrej, kamienistej dróżki, szlak zmienił się w starannie układany bruk. Kompani zmierzali teraz przez obrzeża sosnowego lasu. Od czasu do czasu napotykali otoczone przez kolumnady blade, omszałe, ogromne, monumenty i posągi dawnych królów i królowych tych krain. Wypadało by coś o nich napomknąć, jednak powstrzymam się od tego, gdyż owe obiekty odegrały monumentalną rolę w innej przygodzie, starszej od obecnie pisanej historii
Wędrowcy postanowili przystanąć i odpocząć przy owych obiektach. Nawet nie zdawali sobie sprawy jak są już blisko obozu rozłożonego przez połączone armie wszystkich tych, którzy chcą wybić mrocznych.
- Jeśli jeszcze tu są, powinni być już niedaleko. - rzekł Tharfin.
- Jak to, jeśli jeszcze tu są? Jesteśmy już w Polarnej Krawędzi? - dociekał Nargirith. Arag w tym czasie stał z boku i przyglądał się wielkiemu posągowi.
- Tak. Spójrzcie, widzicie te góry. - wskazał ręką na krajobraz gór. - to właśnie Polarna Krawędź. Lewa strona górzystego horyzontu była biała i miała śniegowe czapy na spiczastych wierzchołkach, zaś druga, prawa strona porośnięta była krzewami, trawami i wszystkim co zielone. Od samego początku pobytu przy monumentach i posągach Nargirith był niespokojny, oglądał się co chwila i nasłuchiwał czegoś. Te rozdrażnienie wywołał u niego dźwięk gwarki i szczękania stali, którego nikt oprócz niego nie słyszał.
- Słyszycie coś? - pytał co chwila. Wszyscy siedzieli nie zważając na jego zachowanie, starali się jak najszybciej odpocząć by ponownie w pełni sił wędrować.
- Nic co to by mogło nas zaniepokoić, odpocznij to ci przejdzie, to od zmęczenia. - odpowiedział jeden z krasnoludów. Nargirith przewrócił gniewnie oczami i odszedł od przyjaciół na bok, łaził w kółko co chwila przystając i rozglądając się na boki. W miarę jak odchodził od grupy kompanów dźwięk narastał, był coraz wyraźniejszy. Szedł w stronę, z której wydawało mu się, że coś słyszy. Kamraci zaniepokoili się i zaczęli nawoływać krasnoluda żeby dał sobie spokój i do nich wrócił, jednak ten tylko się odwracał i uspokajał, że zaraz wróci. Kiedy był już jakieś dwadzieścia stóp od przyjaciół, dźwięk był już tak donośny, że Nargirith był już pewny, że to nie przesłuchy. Gdy kompani już trochę odsapnęli i w uszach przestało im dudnić, wszyscy pomału również zdali sobie sprawę że w dali słychać czyjąś gadkę i rżenie koni. Wszyscy zerkali na siebie pytającym wyrazem twarzy. Nargirith tymczasem właśnie zbliżał się do urwiska, którego jeszcze nie widział. Szedł pewnym krokiem przed siebie, rozglądając się wokoło za źródłem dźwięku. Kompania przy posągach stojąc rozglądała się za krasnoludem. Tharfin ruszył śladem Nargiritha i po chwili marszu go dostrzegł, szedł odwrócony do Tharfina. Król krasnoludów pomachał mu i nagle zapadł się pod ziemię. Tharfin natychmiast zareagował i szybko pobiegł w stronę gdzie przed chwilą stał Nargirith. Pozostali widząc zachowanie Tharfina również ruszyli za nim pędem. Gdy mroczny elf dotarł do krasnoluda, ten leżał już jak długi. Tharfin potrząsając Nargiritha patrzył się przed siebie. Domyślacie się na co się patrzył? Nie? Otóż u stóp spiralnie opadającej ścieżki, na której leżał krasnolud, rozciągał się szeroko obóz połączonych armi przeciwko mrocznym. Gdy reszta kompani dotarła na miejsce zdarzenia, krasnolud już się ockną i nieświadom tego co odkrył patrzył się na przyjaciół.
- A wy co tak stoicie? Ducha zobaczyliście? - powiedział z kwaśną miną, był cały zakurzony i poobijany.
- Jesteśmy na miejscu. - poinformował krasnoluda Tharfin. Nargirith właśnie wstał i zaczął otrzepywać z kurzu nie okryte zbroją ubranie. Dalej był zwrócony plecami do obozu. Kiedy uporał się z kurzem, powoli się wyprostował i przeciągną by rozprostować stare poobijane gnaty. Pozostali tymczasem udali się po wierzchowce do monumentów. Krasnolud nie miał zamiaru się oglądać, lecz nagle coś go tknęło, powoli się obrócił i gdy tylko zobaczył stromo opadającą ścieżkę odskoczył w tył.
- A niech mnie czarna otchłań połknie. A więc zdążyliśmy. - szepnął sam do siebie na widok rozległego koczowiska. Kompani, pomijając Nargiritha, szli już z wierzchowcami w stronę ścieżki ku obozowi, jeden z wojów krasnoludzkich prowadził też kuca Lomethara. Po chwili wszyscy schodzili w dół. Pierwszy szedł Tharfin, zaraz za nim król krasnoludów, Voorthard i cała reszta. Szli jeden za drugim gęsiego u boku prowadząc wierzchowce. Słońce było już wysoko, lecz cień gór sprawiał że w obozie panował półmrok i chłód. Gdy kompania zeszła już ze ścieżki, niebo zrobiło się czerwone. Nie było to jednak zwykłe poranne, czerwone niebo. W owym sklepieniu było coś dziwacznego, plugawego i złowróżbnego. Aż duszę smutek i przygnębienie ogarniało. Namioty w obozie rozłożone były kolumnami, po dziesięć w każdym szeregu. Wszystkich kolumn było chyba ze sto, może i więcej. Następnie, pomiędzy pięcioma szeregami namiotów zbudowano małe ogrodzenia, w których pasły się konie, częstokół miał też małą szopę do składania siodeł i innych niezbędnych do jazdy akcesoriów. Na pierwszy rzut oka, uwagę przykuwał wyższy od pozostałych, niebieski namiot. Był on okrągły, krawędzie dachu przyozdobione były czerwono kolorowym paskiem. Nieopodal namiotu tliło się ognisko, przy którym siedziały trzy osoby. Jedną z nich był wielki mistrz sztuki magicznej, na sobie miał opancerzoną czerwoną szatę. Naramiennik miał tylko jeden z lewej strony, był znaczącej wielkości, zadarty w górę i kształtem przypominał pochylony na lewo stronę niebieski płomień. Na głowie założony miał diadem, na środku którego umiejscowiony był malachitowy kamień. Esmer Sharr, takie nosił imię owy czarodziej. Jego czarne krótkie włosy, podobnie jak naramiennik, przy - pominały postrzępiony płomień. Ułożone były do góry. Oczy miał ciemne i tajemnicze, owe oczy jego hipnotyzowały tajemniczością i niezmierzoną głębią wiedzy. Twarz miał serdeczną i ciepłą w odbiorze. Obok Esmera siedział król elfów Grothdilmor, odziany był w przepiękną, ceremonialno - bojową zbroję powysadzaną drogimi kamieniami i ozdobioną motywami roślinnymi. Aż dziw, że jakiś grabieżca jej sobie jeszcze nie przywłaszczył. Na plecach prze ramię przewieszony miał drzewcowy łuk i sajdak. Elf miał też miecz. Piękny, również bogato zdobiony sejmitar, który schowany był w pochwie przy lewym biodrze. Trzecią z kolei osobą przy ognisku był sam Erthan Rhagar. Był to książę wszystkich rzezimieszków, barbarzyńców i innych chłystków uprzykrzających żywot wszystkim, których napotykali. Erthan miał średniej długości, czarno - czerwone włosy. Jego niebieskie oczy zasłonięte były ukośną grzywką. Twarz jego była obdarzona lekkimi lecz wyrazistymi rysami, i choć był to książę opryszków jego facjata biła szlachetnością i elegancją. Erthan przyodziany był w skórzaną zbroję ponabijaną ćwiekami. W kolorystyce zbroi przeważała czerwień, brąz widoczny był tylko na połączeniach jakichś elementów zbroi. Naramienniki były duże i zwyczajne- opadające na pół mięśnia dwugłowego ramienia. Na plecach miał czerwoną, spiętą klamrą na piersi pelerynę. Arag i cała świta była już blisko ogniska, niebo było coraz ciemniejsze, lekki wiatr również stał się nieprzyjemny i ponury. Konie w zagrodach były niespokojne, krzątały się wkoło przeraźliwie rżąc i dysząc.

****
I właśnie w tym momencie chcę zakończyć tą część historii. Co spotkało naszych wędrowców w późniejszym czasie dowiecie się w kolejnej części opowiadania o Tharfinie, Aragu i reszcie jego przyjaciół. Zapewniam was, że w kolejnej części opowiastki zagości więcej magii i wszystko co z nią powiązane. Dziękuję.


****
Ostatnio zmieniony czw 28 cze 2012, 14:28 przez Risthar, łącznie zmieniany 3 razy.
"...Tak... chcemy, żeby Czarny Anioł zbawił dla nas świat
Zebrał Armię Wszechpotężną Nasz Niebiański Brat
Nawet jeśli zmieni przy tym w piekło cały kraj
Graj Muzyko Graj!
Obróci niewiernych wiarołomców znowu w proch
Nie pomogą groźby, nie pomoże matek szloch
Chcemy, żeby Czarny Anioł zabrał nas na BÓJ!!!
TRUJ ANIELE TRUJ!!!"
HUNTER - IMPERIUM TRUJKI

2
Risthar pisze:Na wzgórzu wznosił się potężny zamek, pod którego co chwila przybywały nowe hordy buntujących się chłopów.
Uwaga gramatyczna:
potężny zamek - mianownik - pod którego - dopełniacz - Błędne! potężny zamek, pod który...
Risthar pisze:Wzdłuż i wszerz gdzie się rozejrzeć ulatywał kurz, ponad głowami buntowników połyskiwały ostre jak brzytwa zęby wideł.
Dlaczego w tym zdaniu są tak różne informacje - że był kurz, który się wznosił i że buntownicy mieli widły ostre jak brzytwy. Najpierw bym wyrzuciła jedna z części zdania do przecinka a potem słowo ulatywał zamieniłabym na wzlatywał. Może by wtedy wyszło:
"Gdzie się rozejrzeć, wzlatywał kurz." A może napisać to prościej? " Wszędzie wokół unosił się kurz."
Z brzytwami przegiąłeś. Widły to raczej "broń" kłująca, brzytwa tnąca, ale co tam. I po kosie, i po widłach tak samo źle się goi. A zabić można i tym, i tym. Geralt z Rivii się przekonał.
Proponuję: "W unoszącym się kurzu połyskiwały ostre zęby wideł." "Ostre zęby wideł połyskiwały w unoszącym się wokół kurzy."
Risthar pisze:przeklinali i bluźnili na niego.
1. bluźnić (urągać, ubliżać) komu? czemu?- np. bluźnić Bogu, bluźnić królowi
2. bluzgać (kląć, przeklinać) na kogo, na co? - bluzgali na niego, bluzgali na króla.
Risthar pisze:Precz z nowym królem! - krzyczeli – Zrujnuje cesarstwo! - gromili.
Skoro przywołujesz ich słowa, to daj od akapitu, jako wypowiedź ludu.
- Precz z nowym królem! - krzyczeli. jedni.
- Zrujnuje cesarstwo! - gromili. inni.
Dostrzegłeś mój zamysł? Rozbiłam twój pierwowzór na dwie różne wypowiedzi, dodałam po jednym słowie i według mnie zrobiło się dynamiczniej. Ale to tylko moje zdanie. Jeśli zostawić po twojemu, to trzeba koniecznie wstawić kropkę po "krzyczeli".

Nie wiem, czy jest coś lepiej.

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
Tak formalnie - czy cesarstwo sklada sie z odrebnych krolestw?
Mniej formalnie - fantasy powinno miec w sobie elementy wiersza, nawet bialego, ale wiersza - elementy niezwyklosci. Fanatsy to arras tkany slowem, bogaty w osnowie, kolorowy w odbiorze.
Bez formalnosci - zacznij pisac wiersze - nawet takie czestochowskie, rytmicznie lupane ;))) - to ci wyjasni potrzebe zachowania rytmu w zdaniu i calym tekscie. Tam wszystko musi grac jak strazacka orkiestra w wielkie swieto, do taktu, do marsza, do nogi...
Prywatna porada - trzymaj pod reka Synonimy, Akronimy, Wielki Slownik.
Jak czytam - chlopi - to ma skojarzenia wspolczesne.
Jak czytam - kmiecie, podgrodzianie, parobczaki - to mysle o czasach minionych.
Na koniec.
Cos podobnego gdzies juz czytalem, ale moze mi tylko sie wydaje ;)))
Byc moze wzorujesz sie na niewlasciwym autorze ;)))
Generalna uwaga - masz zadatki - wyslij cos nowego.
FM

4
Yyy... ;D xd

Edit - ancepa - Zakaz jednorazowych postów! (Tu nie ma nawet jednego wyrazu!) Zapoznaj się z regulaminem użytkowniku!
Ostatnio zmieniony wt 09 sie 2011, 11:11 przez Risthar, łącznie zmieniany 1 raz.
"...Tak... chcemy, żeby Czarny Anioł zbawił dla nas świat
Zebrał Armię Wszechpotężną Nasz Niebiański Brat
Nawet jeśli zmieni przy tym w piekło cały kraj
Graj Muzyko Graj!
Obróci niewiernych wiarołomców znowu w proch
Nie pomogą groźby, nie pomoże matek szloch
Chcemy, żeby Czarny Anioł zabrał nas na BÓJ!!!
TRUJ ANIELE TRUJ!!!"
HUNTER - IMPERIUM TRUJKI

5
Tu jest elegancki poradnik, jak świetne fantasy napisać:
http://nonsensopedia.wikia.com/wiki/Por ... 99_fantasy Może ci się przyda :D

Jeśli mam być naprawdę szczery, to tak z czytelniczego punktu widzenia tekst jest wręcz tragiczny. Miało być fantasy, wyszła komedia. Co mnie zniszczyło najbardziej to chyba ten fragment przemowy Tharfina:
Witam, mam nadzieje, że rozumiecie powagę sytuacji, w której się wszyscy znajdujemy, nie jestem pazerny na tron waszego byłego króla, ale też nie mogę pozostawić taj decyzji obojętnej dla mnie. Jest mi przykro z powodu waszego postępowania - powiedział spacerując wzdłuż barierki.
- Tak, gdybym zechciał mógłbym was pozabijać, ale co mi z tego by przyszło, nasze królestwo bez waszej pomocy upadło by, kto by zapełniał spichlerze jak nie wy, dziękuje wam za to, a wasze rodziny, kto by pracował na ich utrzymanie.
- Nie martw się naszymi rodzinami, poradzimy sobie sami bez ciebie! - wykrzyczał jeden z chłopów.
- Tak, mógłbym się nie martwić, ale co to za król, którego nie obchodzą losy poddanych, czyż nie, ojcze - zwrócił się do byłego króla, a ten w odpowiedzi skiną lekko głową.
- Mam nadzieję, że będę równie wspaniałym władcą jak i waszym przyjacielem, to by było tyle.
Ja sobie nie potrafię wyobrazić władcy który do swego ludu zwraca się w taki sposób. "Witam", "to by było na tyle" - to nie relacja radiowa, czy spotkanie przy piwie, tylko inauguracyjna mowa nowego króla. Gdybym był jednym z tych protestujących chłopów, to po takim "czymś", pewnie pękłbym ze śmiechu, a następnie spalił zamek z mężnym Tharfinem w środku.

Poza tym, jest tu jeszcze multum innych błędów. Nie będę ich tu wymieniał, ale naprawdę, dużo jeszcze pracy przed tobą, jeśli uznałeś, że ta "wersja 1.1", jest na tyle dobra by dało się ją bez zgrzytu zębów czytać.
Way, way down inside, there's a hollow soul...

6
Na wzgórzu wznosił się potężny zamek, pod którego co chwila przybywały nowe hordy buntujących się chłopów.
Zabrzmiało, jakby przybywali do budki z piwem. Chłopi ot, tak sobie nie mogą przybywać pod zamek, jeśli jest on rzeczywiście potężny. Opisz zamek, żeby czytelnik rzeczywiście wyobraził sobie, jak ów potężny zamek wyglądał.
Wzdłuż i wszerz gdzie się rozejrzeć ulatywał kurz, ponad głowami buntowników połyskiwały ostre jak brzytwa zęby wideł.
Kurz może ulatywać z trzepanego dywanu. Zęby wideł mogą być ostre jak igła a nie brzytwa. Wyobraź sobie brzytwę i igłę. Które z nich bardziej przypomina widły?
Rolnicy nie szczędzili słów, rozzłoszczeni na wieść o nowym królu Ariendagoru przeklinali i bluźnili na niego.
Jest różnica między chłopem a rolnikiem.
Precz z nowym królem! - krzyczeli – Zrujnuje cesarstwo! - gromili.
- Precz z nowym królem...
I nie gromili ale grzmieli.
Odchodzący z tronu król był zaskoczony tą sytuacją.
Chyba pomyliłeś monarchię z demokracją.
- Cisza... - uciął gwar swym donośnym głosem. - miejcie szacunek nędzni ludzie... - krzyczał na cale gardło król Kalkir
I mówił z wieży potężnego zamku. Czyżby zamontowano tam system nagłaśniający?
...chłopi jednak na widok króla zaczęli jeszcze głośniej hałasować, uderzali trzonkami wideł o ziemie wzbijając ogromne tumany kurzu i pyłu w powietrze.
Szkoda, że nie rzucali pomidorami. Byłoby ciekawiej. Trzonki wideł raczej takich tumanów kurzu nie wzniecą.
- Tak, gdybym zechciał mógłbym was pozabijać, ale co mi z tego by przyszło, nasze królestwo bez waszej pomocy upadło by, kto by zapełniał spichlerze jak nie wy, dziękuje wam za to, a wasze rodziny, kto by pracował na ich utrzymanie.
No rzeczywiście. Przemowa może się chłopom spodobać. Przyrównanie ich do wołów roboczych które można zaszlachtować, gdy przestaną być potrzebne każdemu przypadnie do gustu. Za grosze poczucia taktu i dyplomacji u nowego króla. Niezbyt udany początek królowania.
..., przeszył wzrokiem sale w poszukiwaniu Grothdilmora...
Nie przeszył ale: przeleciał, przebiegł wzrokiem, rozejrzał się i tak dalej.
Tharfin kiedy był mały, odwiedzał tamtejsze strony więc(1) zapamiętał krajobraz tamtejszego miasta, (2)minęły trzy dni zanim nadział się na pewne miejsce, które służyło mu w czasie podróży do Affgar za (3)przytułek przed warunkami pogodowymi.
(1) Więc teraz bez trudu znalazł odpowiednie miejsce na obozowisko.
(2) Po pierwsze nie nadział się, ale napotkał. Po drugie, skoro dobrze znał te strony, to czemu zajęło mu aż trzy dni dotarcie do tego miejsca?
(3) Jaki przytułek??? Schronienie przed uciążliwym deszczem/śniegiem/mrozem czy co tam się działo.
Wychyną z jaskini i ujrzał gromadę krasnoludzkich górników rozkładających szyny pod wagony.
Niezłe miejsce wybrał. No i dopiero teraz informujesz czytelnika, że była to jaskinia?
Gdy podjechali na niewielkie wzniesienie usłane przeróżnym kwieciem, ich oczom w oddali ukazała się sylwetka chaty, z której wesoło ulatywał dym.
Ten wesoły dym ulatywał z chaty? Gdy podjechali na to wzniesienie, to ważniejszą od kwiecia sprawą jest chata i to ją pisarz powinien opisać. A dym ulatuje z komina chaty.
Wybacz, że cię nawiedzamy, ale nie mamy zbyt dużo czasu.
Odwiedzamy. To nie zmarli.

Wybacz. Nie przebrnęłam dalej.

Twoje porównania nie są zbyt celne. Często mylisz słowa. To, że wyrazy brzmią podobnie nie znaczy, że znaczą to samo. Bardzo nierealistyczne zachowania i w ogóle plastikowi bohaterowie. Brak nastroju, powtórzenia i tak można ciągnąć w nieskońćzoność. W pewnym momencie uznałam, że jest to karykatura. Niestety, nie jest.

Jest bardzo słabo. Nie było nawet sensu wymieniać wszystkich błędów. Mogę polecić tylko dużo czytania dobrej literatury.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”