Sweet Home Alabama

1
WWWDomek-składak był niewielki rzecz jasna. Cholernie mała rudera, która swoją lekką konstrukcją i płaskim czarnym dachem bardziej przypominała garaż, niż dom. WWWTak się składało, że ojciec Gurbina pracował w Detroit, na drugim brzegu jeziora; był robotnikiem w jakiejś hucie. Mój kumpel więc mieszkał tylko z matką i babką. Sam ojciec wpadał tu raz na dwa miesiące, w zasadzie to nie mam pojęcia po co. Wydaje mi się, że nie był to zły gościu. Rany boskie, ale jak ja nienawidziłem jego żony! To dopiero zło wcielone, mówię wam. Zawsze wypindrzone ohydnie, noga no nodze, jeszcze jakiś metrowy papierosik w palcach i szminka w biuście. To ona. Frances Gurbin. Nie było tajemnicą, że pod nieobecność męża parała się, mówiąc oględnie, dziwkarstwem. Tajemnicą tylko była stawka, jaką brała. Jak to leci? To za godziny, czy za orgazmy od razu? Ja nie wiem. A Kumpla nigdy nie pytałem. Nie jestem samobójcą przecież. WWWZresztą, jeśli już właziliśmy do jego pokoju, to przez okno albo chyłkiem przez boczne drzwi, w których czasami stała jego sympatyczna babcia, Briony. Poczciwa kobieta, która jeśli chodziło o nas, to przy Frances milczała jak grób. A Milczenie jest złotem, naprawdę. Nie miała cukierków czy herbatników, którymi mogłaby nas poczęstować, jak to babcie podobno mają w zwyczaju. Ale jeśli chodzi o prawdziwą cenę przyjaźni i miłości do wnuka, była niepowtarzalnie dobra, a przy tym wszystkim szczera.
- Ty, a gdzie twoja babka ma męża, co?- wypaliłem kiedyś. Kumpel przez moment patrzył na mnie zirytowany, sponad ramy swego dziadowskiego roweru. Potem wrócił do smarowania łańcucha.
- W sumie to nie wiem. Rozwiodła się z nim jeszcze przed wojną.
WWWRozwód. Straszliwa sprawa. Mówię wam. WWWMiałem kiedyś psa. Pies wabił się Niko. Pies kiedyś przyprowadził do nas taką suczkę; to chyba był labrador, ale pysk miał jamnika... ładny pies. Nietypowy. I te psy się bardzo mocno kochały. A nim się obejrzałem, pojawiła się kolejna psina. Mała, o biszkoptowym umarszczeniu sierści. Okazało się jednak, że przy całej miłości ich rodziców, dla niej miejsca nie byli w stanie znaleźć. WWWPrzez pierwsze dwa tygodnia życia psina była ślepa jak kura. Czy ona miała w ogóle oczy? Ja nie wiem. Taka mała, bezbronna... i ślepa. Normalnie serce samo łkało na jej widok. Pewnego ranka Niko urwał się z łańcucha. Szukałem po wszystkich wioskach i wzgórzach okolicy. Wydawało się, że Niko przepadł zupełnie. Stary Labrador wkrótce też sobie polazł, tak że w budzie został mi tylko jeden, mały, ślepy biszkoptowy stworek, owoc psiej miłości. Wreszcie i on przepadł. Ojciec ukręcił mu łeb.
WWWTaki jest rozwód. Mówię wam. Dla samego zainteresowanego to straszliwa sprawa.
*
WWWNiedaleko Motherwall mieścił się rezerwat Indian Atachawe. Mieliśmy tam paru znajomych. Przyjeżdżali do miasteczka głównie po rzeczy z drugiej ręki; stare radia, czy pralki albo jakieś lodówki. I podczas gdy ich starzy buszowali w mieście, ja, Gurbin, Kichowa i Ahiwa dobieraliśmy się do łodzi rybaków, którzy w piątkowe pory obiadowe zalewali się w trupa w swoich blaszanych siedzibach. Ahiwa kiedyś przyniósł do nas swoje drewniane bongo, to jest dopiero łódź! A jaka zwinna! Mówię wam, Indianin zna się na rzeczy. Co by o nich nie mówić, mają poukładane w głowach. Pieprzyć politykę. To ludzie. Prawie jak my. Nam do nich brakuje tych dwóch procentów.
- Kichowa, powiedz mi... - zaczął Gurbin w pewien piątek, któregoś pańskiego roku. Słońće paliło wówczas niemiłosiernie, ale za to woda była stosunkowo chłodna i maczając w niej giry można było o nim zapomnieć. Brzegi Motherwall rysowały się gdzieś daleko na północ od nas. - Powiedz mi, jak to z wami jest, hę?
- Ale że jak? Jeśli masz zamiar zacząć mi pierdolić o tym, że jesteśmy dziećmi innego boga... i że rezerwaty za duże mamy, to stul dzioba albo z sodówą se strzel. - Indianin zanurzył dłonie w wodzie. Potem obmył twarz i z plecaka wyciągnął z osiem kielichów.
- Kurwa. Toć nie o tym ja ci...
- Zamknijcie się. - Ahiwa wyprostował nogi na rufie rybackiej łajby.- Nalewaj.
WWWPolazłem pod pokład. Nie była to zaraz jakaś olbrzymia łódź, ale było w niej gdzie pomieścić kajutę, magazyn i na spiżarnię jeszcze znalazło się miejsce. Tak, spiżarnię. Trochę to dziwne, ale stary Dickens miał ją pod pokładem. Tam też schowaliśmy dwie butle szkockiej, a poza tym Kichowa miał butelkę rodzimej wódy w swoim plecaku. WWWZ ciekawości zajrzałem do magazynu. Był to nie tak mały pokój, by nie móc w nim pomieścić pięć dzbanów wina i nie zaraz tak duży, by mógł pomieścić czerwonego cadillaca. W magazynie panował totalny nieład. Porozrzucane sieci rybackie, jakieś szczątki ryb... potłuczone lampy, kotwica... A na górze krata, na której siedział Gurbin. Ależ on miał wielki tyłek! Może to dziwne, ale nigdy tego nie zauważyłem. Ba. Może to jest akurat normalne, dziwne by było gdyby interesowały mnie takie błahostki. Niemniej nagle poczułem ochotę, by wsadzić mu jakąś szprycę w to dupsko; chłopaka bym zaskoczył; daję słowo! Ale było ciemno, a mnie nie chciało się leźć z powrotem po latarkę, która w tej jednej chwili mi wygasła. Kajuta kapitana była zamknięta. Dziwne. WWWZaraz wylazłem spod pokładu, przysiadłem obok wielko-dupskiego i zacząłem nalewać. Tak jak to robią barmani w tych filmowych produkcjach. Najpierw wyczyściłem kieliszki skrawkiem płaszcza Dickensa, zarzuciłem uśmieszkiem do Indian. Otworzyłem machinalnie szkocką i najstaranniej jak tylko potrafiłem, zacząłem nalewać. Gdy poziom uzyskałem mniej więcej ten sam w każdym kieliszku, butelkę roztłukłem o pokład, wzniosłem toast i zaczęło się picie.
- Z nami to jest tak. - tym razem temat podjął sam Ahiwa. Kto wie, może z kieliszkiem w dłoni czuł się pewniej. Albo po prostu wiedział, że o tym, co za chwile powie, nikt z będących na łajbie nie będzie pamiętał. Jakby nie było, miałem imieniny i planowaliśmy to solidniej oblać, niż zazwyczaj w piątki. - Wiecie, z nami to jest tak, że my jesteśmy inni.
- Oh, nie mów. - sam podchwyciłem temat.- Ty naprawdę jesteś bystry!
- Bystrość to „różnica bezmózgowości rozmówcy i twojej logiki”, mój drogi.
- To on jest już twoją własnością? - spytał uchachany Gurbin.
- Właściwie to wszystkie te ziemie są naszą własnością. A że wasza cywilizacja nauczyła sie ludzi traktować jak przedmioty... to kto wie. Jeśli nie teraz, to prędzej czy później.. prawda, Ahiwa?
- Gówniana jest ta prawda. - Indianin zasiadł po turecku i powoli sącząc szkocką, kontynuował. - Ta prawda to gówno, ludzie to w istocie przedmioty. Przedmioty, które są, które można wypożyczać, a czasami nawet sprzedawać.
- Co masz na myśli? - Zaintrygowało mnie to.
- Jesteśmy jak zabawki w tych w waszych sklepach. Lepsze są zawieszone na wyższych półkach. Gorsze zrzucane są w gromady i okupują niższe półki. - Pokręcił głową. Czasami, wiecie... strzelało mu w szyi, jakby gruchotały mu się tam kości. - Ale wszystkie kupisz. Najtańsze znajdą sobie rynek zbytu lub trafią do klopa, czy do kiosku na wieś. Wreszcie trafią do rezerwatu, gdzie zrobią furorę. W końcu trafił swój na swego... i... (gul-gul-gul-gul) i...
- Gówniane to twoje tłumaczenie, Ahiwa. - Oświadczył jego współplemienieć- Jeszcze bardziej gówniane niż moja prawda.
- Ale ze to ciekawsze – podrzucił Irlandczyk, po czym wszyscy wybuchnęliśmy niezrozumiałym dla siebie śmiechem. Słońce paliło niemiłosiernie, a my tak ciągnęliśmy lekko z flachy. Może to dlatego. Zrobiło się zabawnie.
- Ej. Popłyńmy może na „tą” wysepkę, co chłopaki?
- Na jaką? - O ile znałem to jezioro, o tyle dałbym sobie urwać głowę, że w odległości 40 mil od brzegu nie było żadnej wysepki, o której on mówił.
- Na „TĄ”. - Ahiwa wstał i paluchem pokazał, co miał na myśli. I rzeczywiście, przed nami... jakieś pół mili, czy cóś koło tego, rysowało się coś na kształt wyspy. Boże. Naprawdę. Ależ ja jestem głupek. Gdybym wiedział o jej istnieniu, sam bym się na nią wybrał już dawno. WWWZ drugiej strony, musieliśmy wypłynąć na całkiem konkretne wody, skoro Motherwall straciliśmy z horyzontu dobre kilka godzin temu, a teraz mieliśmy przed sobą wyspę. I powiem wam, że czułem się trochę jak na morzu, bo jakby wiatr nie wiał, czuło się ten delikatny chłód smaganej powietrzem twarzy i czuło się też tę pustkę i wyobcowanie. Byliśmy sami na jeziorze Michigan. Ja, Kichawa, Ahiwa, Gurbin... butelka szkockiej, chicha i dwa dzbany rumu pod pokładem w kajucie majtka (z tym ostatnim to cii!).
*
- Tee! Stanleyy... - Było już pod wieczór. Powietrze stało się lżejsze. Gurbin lekko chybotając się na nogach, potykając po drodze o głowę Ahiwy, podszedł do mnie, chwycił za kołnierz... a zionęło od niego paskudnie... i tak chuchając mi w gębę mówił. - Stanleyy... coo ty bredziłeś o zamkniętej kajucie kapitana?
WWWKichawa leżał pod masztem, rzygając do płaszcza Dickensa. Tego samego, którym wycierałem kieliszki. Pomyślałem sobie, że stary rybak się na nas mocno wkurwi. Zwłaszcza w tej chwili, gdy Gurbinowi strzelił do łba pomysł, by wbić do jego kajuty. Pomyślałem sobie jeszcze, że najpewniej nie dożyjemy następnego ranka i w sumie, że już gorzej być nie może. Poza tym, ten jego pomysł wydał mi się taki zabawny. Jakby rozwalanie drzwi sprawiało frajdę.
- Hmm... gadałem, że fajnie byłoby sprawdzić... czyy – Teatralnie potrząsłem powiekami; pijaczyna ze mnie, jak się patrzy. - czyy to prawda, że wozi ze sobą węża, którego karmi małymi szczurami...
- Ah! - Tutaj Kumpel palnął się w czoło. Też teatralnie. W sumie i on, i ja mieliśmy niezłe zadatki na wspaniałych aktorów. - Noo patrz. Chodź...chodźź... to..too... sprawdzić. Coo?
- Myślę sobiee... że to ciekawy pomysł...
- Budzimy Indian?
- No cioo ty, stary. Weź tylko ich wódę. Spróbuujemy... I świeć oczami. Bo ciemno tam jak w dupie.
- W sumie to w dupie nie jest tak ciemno, jak by się mogło wydawać. - powiedział przeszukując ciało Indianina, który zbełtał się na całego i stracił świadomość.
- Hmm?
- Te dwa procenty... no wieesz, coś o nich m-mówiłeś. Dzięki tym dwóm procentom oni m-mają łby słabe jak króliki.
- Kto?
- Noo Indiaanie przecież.
- Aha. No nie wiem. Dla mniee... to wygląda tak. Ich człowieczeństwo p-przerasta nasze człowieczeństwo. N-nasz brak człowieczeństwa przerasta ich człowieczeństwo, dzięki czemu się tak świetnie uzupełniamy. My żyjemy w m-miastach, a oni w rezerwatach. Ło kurwa żesz! - I spadłem ze schodów. W sumie to nie wiem, jak ja to zrobiłem. Nie byłem przecież aż tak bardzo wstawiony. Kultura picia wymaga, by na własnych imieninach zachowywać zdrowy rozsądek. No dobra, w sumie to gówno mnie obchodziła kultura picia. Jakoś tak wyszło i tyle, może głowę mam słabą. Zresztą, pewno to ten nygus zamiast mi świecić pod nogi i kręcić korbą obserwował nocne niebo i dlatego się spierdzieliłem. I muszę was przeprosić za te kurwy. Ja tak mam, gdy się denerwuję, po prostu nad tym nie panuję w danej chwili i tyle.
- Tee! Stanleyy! A widziałeś ty jaki to teeennn... hmm... ks...ks...ksinżyc wielki jest? - Kręcąc szyją i wiercąc nogą z bólu odechciało mi się odpowiadać. - Stanley! Stanley! Ja tuu.. tuu...
- ...
- Ja tu ci powiem, że ten świat jest... taki... jest taki... piękny. - Mówiąc to zbliżał się coraz bardziej do schodów. Z każdym kolejnym znajdował się coraz bliżej pierwszego stopnia. Padłem i leżałem, czekając aż i on się zwali. - Muszęę... ci powiedzieć... że ten księżyc... przypomina mi rodzime strony... i tyłek Shannon... oh!! tyłek Shannon. „Cóż to był za tyłekk!” Ałaa!
WWWMoglibyście stwierdzić, że to co zrobiłem nie mieściło się w granicach przyzwoitej zemsty. To niehumanitarne, stwierdziłby kto inny jeszcze. Ale potrzebowałem jego bólu. W końcu razem w biedzie weselej. No więc obserwując z dołu zdążyłem zobaczyć sylwetkę Kumpla, która w pewnym momencie znikła mi z pola widzenia, a mnie zrobiło się błogo i pojawiły się mroczki przed oczyma.
- Ała! To ty, stanley! O kuźwa, nie chciałeem-m... naprawdę. Stanley! S-stanley!
- ...hmm? - Ten debil chyba spadł na mnie. Ależ ból, mowię wam. To zemsta losu za myśli o szprycy w jego tyłku.
- Kochany ty mój Stanleyu! - On oszalał. - Ty c-cukiereczku północ-cyy!
- Odwal się, pedale.
- Ty mój... tyłku Shannon...
- Mniemam, że jej tyłek był nieco bardziej okrągły od mojego zmiażdżonego piszczela, na którym siedzisz i mniemam, że w tej chwili gwałcisz.
- Czy ja wiem. W sumie też byył... taki k-kościsty. - Zarechotał. Po czym spoważniał. Schylił się... powoli... i ciągnął słowotok bredni jeszcze przez dobrych parę minut o mojej słodyczy, aż w końcu dałem mu w gębę (za piszczel, za drugi piszczel i za pedalstwo, którego nie znoszę).
WWWPadł. I padłem ja. Gdy się ocknąłem nadał było ciemno. Czuć było szkocką i ból maltretowanej nogi. Nad nami stał Ahiwa, z zadowoloną miną. Taką, jaką przybierają robotnicy na budowli, gdy swoim pneumatykiem udaje się rozbić im pierwszy element wiekowego cokołu. Albo inne porównanie. To było jak mina srającego psa. Znowu przepraszam, ale ból nogi było nie do zniesienia. Mina srającego psa, który znad pochylonych nóg patrzy na ciebie... jakby chciał skoczyć... i nagle skacze, uradowany.
- Puść mnie, p-puść! - Krzyczałem, gdy Ahiwa zwalił się na mnie, gruchocząc kości.
- Łobuzy dw-wa. Kto pod-dpierdzielił mi Ch-chichę?
- Ah, to o to... N- nie wiem. - Ależ ja się urżnąłem. Dopiero teraz to sobie uświadomiłem.
WWWOdskoczył ode mnie. Niefortunnie uderzył w kawałek drewna wystający ze ściany, ale w końcu trafił na Kumpla, rzygającego w kąt przy kajucie kapitana.
- Ir..Irlandczyku... gdzie moja siupcia, co? - Oż. Zebrało się na pedalstwo obojgu. Jeśli chcecie wiedzieć, nie znoszę pedalstwa, gdyż jest ono strasznie pozerskie. I rzadko to efekt nieszczęśliwego dzieciństwa. Efekt, który byłbym w stanie jeszcze zrozumieć. Sam homoseksualizm to najczęściej kompilacja mniejszych lub większych zachcianek spełnianych przez starych. Jeśli ktoś jest rzeczywiście pedałem, przebolałby ból siekanego kablem tyłka. Nie-pedał lub pedał-pozer, nie wytrzymałby tego. Przerzuciłby się nie dragi czy cóś. I taki byłby z niego orędownik prawa do miłości, jak nic. Uwierzcie mi, nie ma pedałów; tak jak nie ma ludzi zdrowych. Wszystko jest kwestią czasu, splotów okoliczności... Wiem, to brzmi naiwnie. Ale tak jest w istocie.
- Noo? Gdzie moja siupcia, Gurbinku słodki, co?
- ...
- Wiesz co, Ah-hiwa.. - zacząłem. Gurbin rzygał, pewno lepiej byłoby mu to znosić w samotności. No dobra, to nie dlatego. Indianin miał karczycho, a mnie zależało na tym, by sprawdzić, czy Dickens rzeczywiście karmi węże małymi szczurami. To głupie, ale ciekawiło mnie w tamtej chwili. - Ja ci znajdę twoja cz-chichę... a ty mi ułatwisz dostanie się do kajuty pirata. Może być?
- Że c-co? - Potrząsnął głową. Najwyraźniej wyrwałem go z jakichś filozoficznych rozmyślań, na które ten wpadł wpatrując się w różnokolorowe rzygowiny Irlandczyka. To takie przejmujące.- Że niby ja to m-mam...
- Tak, ż-że niby ty to masz... - Mimo, iż okazało się, że byłem na maksa wstawiony, czepialstwo i arogancja trzymało się mnie mocno.
- Spoko. - Wstał. Z trudem, ale udało mu się. Po omacku wyszukał drzwi. To były takie ładne, poł-okrągłe, dębowe drzwi. Wiem to, bo kiedyś pracowałem u tego dziada. Jakoś w wakacje 59r.
- Raz... - Zacharczał. Naprawdę. Był upity, radosny jak nigdy; ale mimo wszystko był w stanie zacharczeć jeszcze jak sam wilczur. Złowrogo. - Dwa...Trzy! !
WWWHuk był seryjnie duży. Drzwi poszły za pierwszym razem, więc może nie były tak bardzo dębowe, jak przypuszczałem. Ahiwa nawet nie sprawdzał, co było w środku pokoju. Wyszedł niepewnie, otrząsnął zieloną bluzkę z kurzu i podszedł do mnie.
- P-proszę bardzo.
- Ah... tyy niezły j-jesteś – Mowiłem prawdę. Był to kawał chłopa, zbudowanego jak należy. - Co do twojego samogon-nu, Ahiwa... Gurbin ma.
- A to skurwysyn.
*
Ostatnio zmieniony ndz 21 sie 2011, 20:25 przez Ollars, łącznie zmieniany 3 razy.
wyje za mną ciemny, wielki czas

2
Hmmm... Mam problem z ocenieniem tego tekstu. Z jednej strony - dobrze piszesz, masz talent gawędziarza, porafisz dobrze oddać atmosferę miejsca, które opisujesz. Podoba mi się, że nie boisz się kolokwializmów, prostego języka.

Z drugiej strony - męczył mne ten tekst, jego pijacka atmosfera, porwane dialogi o niczym. Tak naprawdę ciężko by mi było powiedzieć, o co w nim chodziło - poza tym, oczywiscie, że paru kolesi się nawaliło. Moim zdaniem szkoda tępić tak dobre pióro na podobne banały.

Błędów i nieścisłości jest mało, poniżej wklejam parę rzeczy, które mi się rzuciły w oczy.

"Domek-składak był niewielki rzecz jasna. Cholernie mała rudera..." - to niewielki, czy cholernie mały? Bo to jednak co innego; przeczysz sobie.

wchodziliśmy "...przez okno albo chyłkiem przez boczne drzwi, w których czasami stała jego sympatyczna babcia" Trochę to niezgrabnie wyszło, jak babcia stała w drzwiach, to by się przez nie nie przeszło, non?

"Tak, spiżarnię. Trochę to dziwne, ale stary Dickens miał ją pod pokładem." - nie wiem, co w tym dziwnego; była zapewne poniżej tafli wody, więc w chłodniejszym miejscu, ergo jedzenie wolniej się psuło... Gdzie miała być ta spiżarnia, na dziobie?

"Gdy poziom uzyskałem mniej więcej ten sam w każdym kieliszku" - zły szyk

" Oh, nie mów" --> Och

"Popłyńmy może na „tą” wysepkę, co chłopak" --> chyba tĘ?

Powodzenia!
www.sztukaantyku.blog.polityka.pl
www.jakubszamalek.pl
http://www.muza.com.pl/?module=okladki&id=42285

3
"Domek-składak był niewielki rzecz jasna. Cholernie mała rudera..." - to niewielki, czy cholernie mały? Bo to jednak co innego; przeczysz sobie.
Zwróć uwagę na fakt, że chłopak, który to wszystko opisuje był człekiem ledwo dorosłym. Takie spostrzeżenie uznałem, że bardziej trafi w sedno jego wieku. Najpierw literacko, potem rzeczywistość. Tak jakby. Ale rozumiem, info o jego wieku nie było w tekście, a przynajmniej nie w tej części.
"Popłyńmy może na „tą” wysepkę, co chłopak" --> chyba tĘ?
Wiesz, to była imieninowa 'libacja', tylko epizod w tej...hmm... w tym czymś. To nie jest jako takie opowiadanie, bardziej rozdział czy coś w tym stylu. I sobie myślę, chłopaki walą w gaz. Uznałem zatem, że ich mowa powinna brzmieć nieco mniej literacko i stąd te "błędy". Zresztą, uważam, że i tak ich dialogi w dalszym ciągu nie brzmią wystarczająco naturalnie, by mogły być zadowalające. : ] Dzięki za komentarz.
wyje za mną ciemny, wielki czas

Re: Sweet Home Alabama

4
Ollars pisze:Domek-składak był niewielki rzecz jasna. Cholernie mała rudera, która swoją lekką konstrukcją i płaskim czarnym dachem bardziej przypominała garaż, niż dom.
WWWTak się składało, że ojciec Gurbina pracował w Detroit, na drugim brzegu jeziora; był robotnikiem w jakiejś hucie. Mój kumpel więc mieszkał tylko z matką i babką. Sam ojciec wpadał tu raz na dwa miesiące, w zasadzie to nie mam pojęcia po co. Wydaje mi się, że nie był to zły gościu. (1)Rany boskie, ale jak ja nienawidziłem jego żony! To dopiero zło wcielone, mówię wam. Zawsze wypindrzone ohydnie, noga no nodze, jeszcze jakiś metrowy papierosik w palcach i szminka w biuście. To ona. Frances Gurbin. Nie było tajemnicą, że pod nieobecność męża parała się, mówiąc oględnie, dziwkarstwem. Tajemnicą (2)tylko była stawka, jaką brała. Jak to leci? To za godziny, czy za orgazmy od razu? Ja nie wiem. A Kumpla nigdy nie pytałem. Nie jestem samobójcą przecież.
Nie podoba mi się to nagłe przejście między pierwszym a drugim akapitem. Na początku piszesz o jakimś domku, kreślisz jego krótki opis, a potem wyskakujesz jak Filip z konopii o ojcu jednego z bohaterów. Brak mi tu płynnego przejścia od jednego tematu do drugiego.

1. Ja w tym miejscy dorzuciłbym jeszcze zdanie, może dwa, dlaczego ten ojciec nie jest taki zły, a dopiero potem przeszedł do opisu matki.
2. Powtórzenia.
Ollars pisze:Ale jeśli chodzi o prawdziwą cenę przyjaźni i miłości do wnuka, była niepowtarzalnie dobra, a przy tym wszystkim szczera. (1)
- Ty, a gdzie twoja babka ma męża, co?- wypaliłem kiedyś. Kumpel przez moment patrzył na mnie zirytowany, sponad ramy swego dziadowskiego roweru. (2)
1. Może jakiś przykład tej miłości babci do wnuka? Krótka retrospekcja potwierdzająca więź między nią a chłopakiem.

2. Proponowałbym przerobić to zdanie, bo brzmi niezbyt fortunnie. To raz. A dwa: skąd ten rower tak nagle? Albo nakreśl wcześniej, że zadałeś to pytanie, gdy naprawiliście swoje rowery, albo wywal wzmiankę o dwuśladzie.
Ollars pisze:Miałem kiedyś psa. Pies wabił się Niko. Pies kiedyś przyprowadził do nas taką suczkę; to chyba był labrador, ale pysk miał jamnika... ładny pies. Nietypowy. I te psy się bardzo mocno kochały. A nim się obejrzałem, pojawiła się kolejna psina. Mała, o biszkoptowym umarszczeniu sierści. Okazało się jednak, że przy całej miłości ich rodziców, dla niej miejsca nie byli w stanie znaleźć.
WWWPrzez pierwsze dwa tygodnia życia psina była ślepa jak kura.
Powtórzenia. Rozumiem, że narracja pierwszoosobowa rządzi się swoimi prawami, ale tu nieco przesadziłeś. Zamiast psina, mogłeś użyć np. szczeniak.

Nie bardzo rozumiem ścieżek, którymi dążył umysł narratora w tym momencie. Co ma wspólnego rozwód z psami?
Ollars pisze:- Kichowa, powiedz mi... - zaczął Gurbin w pewien piątek, któregoś pańskiego roku.(1) Słońće (2) paliło wówczas niemiłosiernie, ale za to woda była stosunkowo chłodna i maczając w niej giry(3) można było o nim zapomnieć. Brzegi Motherwall rysowały się gdzieś daleko na północ od nas. - Powiedz mi, jak to z wami jest, hę?
1. Wyrzucił bym pogrubione. Jakoś nie pasują mi stylem do reszty tekstu. Albo zmienił cały fragment:

- Kichowa, powiedz mi... - zaczął Gurbin. Był piątek i siedzieliśmy nad wodą. To było jedyne miejsce, gdzie można było schować się przed tym cholernym słońcem i chociaż na moment zapomnieć o tym niemiłosiernym żarze, który lał się z nieba. - Powiedz mi, jak to z wami jest, hę?


2. Literówka.
3. Nie mam nic przeciwko kolokwializmom, ale akurat ten mi zgrzyta.
Ollars pisze:Potem obmył twarz i z plecaka wyciągnął z osiem kielichów.
Wyciągnął osiem kieliszków. Bez tego "z".
Kielichy kojarzą się raczej z kościołem i mszą albo z ucztą w średniowieczu. Poza tym, zastanawiam się czemu akurat osiem i czy nie lepiej by było zamiast tych kielichów/kieliszków dać zwykłe kubki?
Ollars pisze:Polazłem pod pokład. Nie była to zaraz jakaś olbrzymia łódź, ale było w niej gdzie pomieścić kajutę, magazyn i na spiżarnię jeszcze znalazło się miejsce. Tak, spiżarnię. Trochę to dziwne, ale stary Dickens miał ją pod pokładem. Tam też schowaliśmy dwie butle szkockiej, a poza tym Kichowa miał butelkę rodzimej wódy w swoim plecaku.
WWWZ ciekawości zajrzałem do magazynu. Był to nie tak mały pokój, by nie móc w nim pomieścić pięć dzbanów wina i nie zaraz tak duży, by mógł pomieścić czerwonego cadillaca.(1) W magazynie panował totalny nieład.
1. Przekombinowane do zdanie, ale jeśli się jednak przy nim upierasz to i tak musisz je nieco poprawić
Był to nie tak mały pokój, by nie móc w nim pomieścić pięciu dzbanów wina i nie zaraz tak duży, by mógł pomieścić czerwonego cadillaca.
Ollars pisze:Ale było ciemno, a mnie nie chciało się leźć z powrotem po latarkę, która w tej jednej chwili mi wygasła. Kajuta kapitana była zamknięta. Dziwne.
Wygasnąć może chyba coś co się pali (w sensie pochłania je ogień). No i poza tym, co w tym dziwnego?
Ollars pisze:Zaraz wylazłem spod pokładu, przysiadłem obok wielko-dupskiego i zacząłem nalewać.
To zdanie (chodzi mi głównie o zaraz) sugeruje pewną reakcję na coś. A z tekstu nic takiego jednak nie wynika. Zmieniłbym je.
Ollars pisze: Gdy poziom uzyskałem mniej więcej ten sam w każdym kieliszku, butelkę roztłukłem o pokład, wzniosłem toast i zaczęło się picie.
A tu kieliszki są jednak. ;) Jaka była pojemność szkockiej i kieliszków, że ją tak szybko opróżniono zaledwie po jednej kolejce?
Ollars pisze:- To on jest już twoją własnością? - spytał uchachany Gurbin.
Nie pasuje mi ten wyraz do całości. Piszesz dość luźnym stylem, ale uchachany kojarzy mi się z dzisiejszymi czasami, z paleniem zielska, a nie z Indianami. Poza tym nie mam pojęcia, kiedy dzieje się akcja. Przypuszczam, że raczej nie w czasach współczesnych.
Ollars pisze:Pokręcił głową. Czasami, wiecie... strzelało mu w szyi, jakby gruchotały mu się tam kości.
Trochę nieszczęśliwie brzmi pogrubiony fragment.
Ollars pisze:- Ale wszystkie kupisz. Najtańsze znajdą sobie rynek zbytu lub trafią do klopa, czy do kiosku (1) na wieś. Wreszcie trafią do rezerwatu, gdzie zrobią furorę. W końcu trafił swój na swego... i... (gul-gul-gul-gul)(2) i...
1. Kiosk? To może lepiej jakiś stragan czy coś w tym stylu? Jednak kiosk może nasuwać czytelnikowi obraz dobrze znanych nam z ulic kiosków przy przystankach. A chyba nie o to Ci chodziło?
2. Wyrzuciłbym.
Ollars pisze:- Ale ze (1) to ciekawsze – podrzucił Irlandczyk, po czym wszyscy wybuchnęliśmy niezrozumiałym dla siebie śmiechem. Słońce paliło niemiłosiernie, a my tak ciągnęliśmy lekko z flachy.(2)
1. Literówka.
2. Dziwny fragment, szczególnie pogrubione.
Ollars pisze:I powiem wam, że czułem się trochę jak na morzu, bo jakby wiatr nie wiał, czuło się ten delikatny chłód smaganej powietrzem twarzy i czuło się też tę pustkę i wyobcowanie.
Jeśli bohater czuł, że powietrze smaga mu twarz, to jednak wiał wiatr.
Ollars pisze:Gurbin lekko chybotając się na nogach, potykając po drodze o głowę Ahiwy (1), podszedł do mnie, chwycił za kołnierz... a zionęło od niego paskudnie... i tak chuchając mi w gębę mówił.(2)
1. Wyrzuciłbym.
2. A to przeredagował.
Ollars pisze:powiedział przeszukując ciało Indianina, który zbełtał się na całego i stracił świadomość.
Zbyt nowocześnie i kolokwialnie.
Ollars pisze:Mimo, iż okazało się, że byłem na maksa wstawiony, czepialstwo i arogancja trzymało się mnie mocno.
To samo, co wyżej. Zbyt nowocześnie i kolokwialnie.
Ollars pisze:- Spoko. - Wstał. Z trudem, ale udało mu się. Po omacku wyszukał drzwi. To były takie ładne, poł-okrągłe, dębowe drzwi. Wiem to, bo kiedyś pracowałem u tego dziada. Jakoś w wakacje 59r.
Napisz to słownie a nie za pomocą cyfr.

Nie czytałem wcześniejszych fragmentów, więc siłą rzeczy nie jestem w stanie porównać tej części z poprzednimi. Ogólnie czytało się nie najgorzej. W miarę płynnie. Raczej nie przynudzałeś. Snułeś opowieść na przyzwoitym poziomie. Chwilami przypominało mi to w sposobie narracji Holdena Caulfielda z „Buszującego zbożu”.
Do minusów zaliczyłbym natomiast momentami zbyt kolokwialny i współczesny język, który niezbyt pasuje mi do opowiadanej przez narratora historii. Właśnie mógłbyś podać kiedy dzieje się akcja? Jaki wiek? Oprócz tego raził mnie sposób zapisania dialogów w ostatniej części. Rozumiem, że chciałeś oddać stan po wypiciu sporej ilości alkoholu, gdy język się plącze, ale moim zdaniem musisz to poprawić.

5
Ollars napisał/a:
powiedział przeszukując ciało Indianina, który zbełtał się na całego i stracił świadomość.

Zbyt nowocześnie i kolokwialnie.

Ollars napisał/a:
Mimo, iż okazało się, że byłem na maksa wstawiony, czepialstwo i arogancja trzymało się mnie mocno.


To samo, co wyżej. Zbyt nowocześnie i kolokwialnie.

Faktycznie. Choć starałem się tego uniknąć, to chciałem też napisać szczerze i wczuć się w rolę nastolatka i przestroić nieco myślenie. Właściwie niekoniecznie przestroić, bo sam nim jestem (to może tłumaczy nieszczęsne wpływy XXI), ale akcja dzieje się gdzieś w latach 60-tych (bunt), mam duze pole do popisu; wiem też, że nastolatek z lat 200(..) to nie ten sam, który słuchał Beatles`ów, który nosił dzwony i kolorowe koszule. Coś z tym zrobię. Dzięki; poruszyłeś jeszcze kilka ważnych dla mnie kwestii.

Byłem ciekawy waszej reakcji na czasami dość ordynarny sposób prowadzenia narracji, bezkompromisowość narratora, wulgarność, prostota. Z reguły tak nie piszę, ale czasami bywam ciekawski i myślę sobie <sprawdzę to>. I... jeśli pojawią się następne części SHA, to będą one utrzymane w tym klimacie właśnie.
wyje za mną ciemny, wielki czas

6
Ollars pisze: to nie ten sam, który słuchał Beatles`ów, który nosił dzwony i kolorowe koszule.
Ollars, tylko nie ograniczaj tego do tych paru rzeczy, bo twój bohater wyjdzie płaski. No chyba, że taki jest twój zamysł - chcesz tworzyć gościa, który tylko powierzchnie przyjmują subkulturę tamtych lat, zawężając ją do dzwonów i kolorowych koszul i koralików.

7
Bohater z zamysłu miał być osobą, która do subkultur podchodziłaby raczej z niechęcią, to samotnik, który świat interpetowałby po swojemu. Myślę sobie, ten gość nie będzie ani hippiesem, ani bikiniarzem, ani czymś tam innym jeszcze, ale osadzę go w latach 60-tych, co tam. Taka osóbka nie na miejscu, persona non grata. No... coś w tym stylu.
wyje za mną ciemny, wielki czas

8
Ollars pisze:Zawsze wypindrzone ohydnie, noga no nodze, jeszcze jakiś metrowy papierosik w palcach i szminka w biuście.
że co?
Ollars pisze:Poczciwa kobieta, która jeśli chodziło o nas, to przy Frances milczała jak grób.
Koślawiec. Poza tym o co chodzi z ty "jeśli chodziło o nas"?
Ollars pisze:Rozwód. Straszliwa sprawa. Mówię wam. WWWMiałem kiedyś psa. Pies wabił się Niko. Pies kiedyś przyprowadził do nas taką suczkę; to chyba był labrador, ale pysk miał jamnika... ładny pies. Nietypowy. I te psy się bardzo mocno kochały. A nim się obejrzałem, pojawiła się kolejna psina. Mała, o biszkoptowym umarszczeniu sierści. Okazało się jednak, że przy całej miłości ich rodziców, dla niej miejsca nie byli w stanie znaleźć. WWWPrzez pierwsze dwa tygodnia życia psina była ślepa jak kura. Czy ona miała w ogóle oczy? Ja nie wiem. Taka mała, bezbronna... i ślepa. Normalnie serce samo łkało na jej widok. Pewnego ranka Niko urwał się z łańcucha. Szukałem po wszystkich wioskach i wzgórzach okolicy. Wydawało się, że Niko przepadł zupełnie. Stary Labrador wkrótce też sobie polazł, tak że w budzie został mi tylko jeden, mały, ślepy biszkoptowy stworek, owoc psiej miłości. Wreszcie i on przepadł. Ojciec ukręcił mu łeb.
WWWTaki jest rozwód. Mówię wam. Dla samego zainteresowanego to straszliwa sprawa.
1. Nieładnie napisane.
2. Jaki jest rozwód? Co ma do tego ta historyjka o psach?
3. Czy naprawdę chłopak - nawet niech będzie młody, ale chyba nie dziesięciolatek - postrzega w ten sposób rozwody? Przez mdławą opowiastkę o pieskach? No człowieku.
4. "Dla samego zainteresowanego" - dla mnie samym zainteresowanym przy rozwodzie jest osoba rozwodząca się. Tutaj narrator gada z perspektywy "wiedzącego" - "mówię wam", a jest młodym chłopakiem, który o rozwodach wie tyle, że tata utopił szczeniaka, jak dwa dorosłe psy pouciekały.
Ten fragment ogólnie brzmi ni przypiął ni przyłatał.
Ollars pisze:Nam do nich brakuje tych dwóch procentów.
Nie ogarniam, o co chodzi. Pewnie moja wina, ale pro forma sygnalizuję.
Ollars pisze:- Kichowa, powiedz mi... - zaczął Gurbin w pewien piątek, któregoś pańskiego roku. Słońće paliło wówczas niemiłosiernie, ale za to woda była stosunkowo chłodna i maczając w niej giry można było o nim zapomnieć. Brzegi Motherwall rysowały się gdzieś daleko na północ od nas. - Powiedz mi, jak to z wami jest, hę?
Ta wstawka w wypowiedzi jest zbyt długa. Człowiek zapomina, o co chodziło. Naprawdę, o pogodzie możesz napisać w dowolnym innym miejscu. Dla czytelnika ważniejsze są teraz te rozmowy.
Ollars pisze:Nie była to zaraz jakaś olbrzymia łódź, ale było w niej gdzie pomieścić kajutę, magazyn i na spiżarnię jeszcze znalazło się miejsce. Tak, spiżarnię. Trochę to dziwne, ale stary Dickens miał ją pod pokładem. Tam też schowaliśmy dwie butle szkockiej, a poza tym Kichowa miał butelkę rodzimej wódy w swoim plecaku. WWWZ ciekawości zajrzałem do magazynu. Był to nie tak mały pokój,
ta maniera "nie było to tak małe/tak duże" jest nieco irytująca. No i wyskoczyło Ci powtórzenie "był" (a wystarczyłoby: "ale mieściła się w niej kajuta...")
Ollars pisze:ale nigdy tego nie zauważyłem.
no właśnie teraz zauważył
"nigdy wcześniej"
Ollars pisze: Może to jest akurat normalne, dziwne by było gdyby interesowały mnie takie błahostki.
A dla mnie coś tu jest nienormalne ;) Usiłuejsz unowocześniać i odmładzać mowę tego chłopaka - moczy "giry", pije "wódę", kurwi na prawo i lewo, ale tutaj nagle interesują go "błahostki". Akurat w miejscu, gdzie aż się prosi o komentarz: "Dziwne by było, jakby interesowały mnie dupy kumpli". (zwłaszcza, że później tyle gada o niechęci do pedalstwa)
Ollars pisze:(1)- Z nami to jest tak. - tym razem temat podjął sam Ahiwa. Kto wie, może z kieliszkiem w dłoni czuł się pewniej. Albo po prostu wiedział, że o tym, co za chwile powie, nikt z będących na łajbie nie będzie pamiętał. Jakby nie było, miałem imieniny i planowaliśmy to solidniej oblać, niż zazwyczaj w piątki. - Wiecie, z nami to jest tak, że my jesteśmy inni.
(2)- Oh, nie mów. - sam podchwyciłem temat.- Ty naprawdę jesteś bystry!
(3)- Bystrość to „różnica bezmózgowości rozmówcy i twojej logiki”, mój drogi.
(4)- To on jest już twoją własnością? - spytał uchachany Gurbin.
(5)- Właściwie to wszystkie te ziemie są naszą własnością. A że wasza cywilizacja nauczyła sie ludzi traktować jak przedmioty... to kto wie. Jeśli nie teraz, to prędzej czy później.. prawda, Ahiwa?
- Gówniana jest ta prawda.
Czegoś nie kapuję.
1 - mówi Ahiwa
2 - główny bohater
3 - intuicyjnie zgaduję, że odpowiada mi znów Ahiwa
4 - Gurbin zwraca się do mówiącego w pkt. 3, więc znów do Ahiwy
5 - więc zakładam, że teraz mówi Ahiwa, tyle że...
No właśnie
Popracuj nad opisaniem dialogów, żeby człowiek wiedział, co się dzieje.

Rany, z koślawymi zdaniami nie będę walczyć. Wiem, że wiele tych potworków to efekt stylizacji - dla mnie ciężki do przełknięcia. Męczyłam się nad tym tekstem i nudziłam. No bo tak - język niezbyt przyjemny w odbiorze, nie dzieje się nic istotnego, bohaterowie gadają o niczym, a chaos w tekście nawet nie pozwala ich lepiej poznać poprzez to gadanie o niczym.

Są momenty lepsze, wtedy wychodzi na wierzch całkiem niezła umiejętność gawędzenia, ale według mnie tekst wymaga ostrego dopracowania i krytycznego spojrzenia z Twojej strony. Bo stylizacją można usprawiedliwić rzeczywiście wszystko. Problem w tym, że nawet tekst stylizowany musi dać się czytać.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

9
Ollars pisze:Poczciwa kobieta, która jeśli chodziło o nas, to przy Frances milczała jak grób.
Czyli nie odzywała się do chłopaków w obecności Frances? A może raczej: [...]która wiedziała dużo o naszych sprawkach, ale przy Frances milczała jak grób. To by mi bardziej pasowało do kontekstu.
Ollars pisze:Rozwód. Straszliwa sprawa. Mówię wam. WWWMiałem kiedyś psa.
Nie przekonuje mnie ta historyjka o psach. Juz bardziej by pasowała do losu opuszczonych dzieci. Psy nie tworzą stałych par, szczeniakami opiekuje się wyłącznie suka, więc nie ma tu żadnych analogii z sytuacją małżeństwa albo rodziny po rozwodzie.
Ollars pisze:Stary Labrador wkrótce też sobie polazł, tak że w budzie został mi tylko jeden, mały, ślepy biszkoptowy stworek
Stary labrador, jeśli dobrze zrozumiałam, był suką, więc jeśli miał szczeniaka, to mało prawdopodobne, żeby "też sobie polazł". Musiałoby się z nim stać coś niedobrego, żeby tak zostawić młode.
Ollars pisze:To ludzie. Prawie jak my. Nam do nich brakuje tych dwóch procentów.
Mógłbyś rozwinąć tę myśl.
Ollars pisze:zaczął Gurbin w pewien piątek, któregoś pańskiego roku.
zaczął kiedyś Gurbin całkowicie by wystarczyło. Rozumiem, że celowo wprowadzasz taki niedbały sposób opowiadania, ale akurat daty - precyzyjne czy nie - nie mają w Twoim tekście żadnego znaczenia, więc nie warto o nich wspominać. Poza tym, jeśli już, to Pańskiego roku, bo to tłumaczenie i przeróbka anno Domini.
Ollars pisze: mnie nie chciało się leźć z powrotem po latarkę, która w tej jednej chwili mi wygasła.
Chyba raczej w tej właśnie chwili mi zgasła. Ale skoro miał ją ze sobą, to jak miał po nią "leźć z powrotem"?
Ollars pisze:- Z nami to jest tak. - tym razem temat podjął sam Ahiwa.
Ollars pisze:eśli nie teraz, to prędzej czy później.. prawda, Ahiwa?
Z zapisu dialogu pomiędzy tymi dwiema kwestiami nie wynika, żeby do rozmowy włączył się drugi Indianin. Więc Ahiwa sam siebie pyta, czy jak?
Ollars pisze: musieliśmy wypłynąć na całkiem konkretne wody,
A nie przypadkiem rozległe?
Ollars pisze:- Ah! - Tutaj Kumpel palnął się w czoło
Zbędne.
Ollars pisze: powiedział przeszukując ciało Indianina,
Może jednak tylko ubranie mu przeszukiwał?
Ollars pisze:- Tee! Stanleyy! A widziałeś ty jaki to teeennn... hmm... ks...ks...ksinżyc wielki jest? - Kręcąc szyją i wiercąc nogą z bólu odechciało mi się odpowiadać. - Stanley! Stanley! Ja tuu.. tuu...
Z takiego zapisu wynika, że narrator sam siebie pyta i przywołuje. Poza tym: Kręciłem szyją i wierciłem nogą z bólu. Odechciało mi się odpowiadać.
Ollars pisze:robotnicy na budowli
A nie przypadkiem na budowie?

Opowiadasz, owszem, całkiem sprawnie. Nawet te wulgaryzmy mnie nie rażą, jedynie przy niektórych sformułowaniach się zastanawiałam, czy taka niefrasobliwa potoczność to na pewno efekt całkowicie zamierzony. Dla mnie przeszkodą jest raczej to, że brak tu napięcia i jakiegoś wydarzenia, które by nadawało kierunek akcji. Rozumiem, że jest to fragment dłuższego tekstu, więc nie musi mieć konstrukcji takiej, jak odrębne opowiadanie, ale jednak trochę to się rozłazi: bohaterowie gadają, piją, gadają, rzygają, spadają, gadają... Jak w życiu. Takie drobiazgowe rejestrowanie rozmaitych przejawów życia towarzyskiego tych czterech kumpli jednak mnie nie wciągnęło. A poza tym, nawet w tym fragmencie była możliwość jakiejś puenty: co z tym wężem i szczurami? Przecież po to rozwalili te nie całkiem dębowe drzwi?
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”