Wiejska robota [Fantasy]

1
Tekst zawiera wulgaryzmy!



WWWNa gościńcu, bujnie porośniętym przez liczne mchy i trawy, a gdzieniegdzie przeciętym na całą szerokość pasem krwawników, dało się słyszeć tętent końskich kopyt. Zrazu był to odgłos cichy i nikły, zanikał gdzieś w bujnej roślinności. Atoli z każdą sekundą stawał się głośniejszy i bardziej nachalny.
WWWW chwili gdy odgłos stał się nader głośny i hałaśliwy, zza ostrego zakrętu wyłoniły się dwa wierzchowce: jeden mlecznobiały, drugi zaś kary. Pierwszego dosiadał mężczyzna o kruczoczarnych włosach, oczach modrych, a rysach twarzy szlachetnych – jedynie pod prawym okiem miał niewielką bliznę. Przyodziany był w kolczugę, przy prawym boku miał miecz, o rękojeści niezbyt majestatycznej, ale z jednym małym, purpurowym kryształem; głownia zaś pozostawała nieznana, gdyż schowana była w pełnej przepychu pochwie: na całej długości była bogato zdobiona kamieniami szlachetnymi, a w niektórych miejscach znajdował się złoty krzyż. Gdzieś z tobołków, które zwisały przy boku konia, dało się dostrzec tarcze okrągłą, z dwoma lwami, które swe łapy kierowały ku górze, a pomiędzy nimi nagi miecz.
WWWNa drugim wierzchowcu znajdowały się dwie osoby: pierwsza na głowie miała kaptur, lecz mimo to i tak dało się dojrzeć jej włosy, które były jasne. Rysy jej twarzy były męskie, świadczyły o tym, że ma ona niemałe doświadczenie życiowe. Atoli jej budowa świadczyły o czymś zupełnie odmiennym: była niezbyt wysoka, barki wąskie. Jednakże pomimo tej wątłej postury ciała, miała na sobie lekką kolczugę, a u jej pasa zwisał krótki miecz.
WWWDrugi jeździec tego konia był właścicielem włosów rudych, sięgających za ramiona. Rysy jego twarzy były delikatne i trochę dziecięce, jednakże skrywały wielką mądrość życiową. W przeciwieństwie do dwóch swoich kompanów, osoba ta nie była przyodziana ni w kolczugę, ni żadną zbroję, a jedynie w zwykły strój, jaki prości ludzie noszą na co dzień.
WWWPo przebyciu wielu mil, zwolnili w miejscu, gdzie gęsty las przekształcił się w pojedyncze skupiska drzew. Po kilku stajach drogi, natrafili na przydrożną karczmę. Pierwszy zsiadł jeździec na białym koniu, za nim dwie pozostałe postaci. Odprowadzili swe konie do stajni, rozmawiając:
-Nie możemy tak pędzić – rzekła rudowłosa kobieta. – Zamęczymy konie, a poza tym – tutaj spojrzała na osobę, z którą dzieliła wierzchowca – mały tak długo nie pociągnie.
Kruczowłosy mężczyzna pogłaskał swego konia po grzywie, po czym odpowiedział:
-Wiem, Arméno, lecz cóż mamy począć? – spojrzał kobiecie w oczy. – Jesteśmy już przy granicy, po drugiej stronie nie będziemy musieli się tak spieszyć. Mimo to, uważam – zwrócił się do trzeciego towarzysza – że sobie świetnie radzisz, Regilmiuszu.
-Jakoś trzeba przeżyć – odrzekł Regilmiusz.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.
-Nawet ja w twoim wieku tak nie myślałem. Mimo swoich piętnastu lat, zachowujesz się jak prawdziwy wojak!
Mały również się uśmiechnął.
-No ale, co my robimy tak długo w stajni - rzekł mężczyzna.
Po czym wszyscy skierowali swe kroki ku gospodzie.
WWWGdy tylko przekroczyli próg, ich ciała ogarnęło ciepło, do ich uszu doleciały miliony rozbawionych głosów, wrzasków, a nosy zarejestrowały zapachy wielu potraw.
-Robercie – rzekła kobieta – zajmij się wszystkim, a ja z małym zajmę nam miejsce.
Mężczyzna skinął głową i udał się posłusznie w stronę karczmarza.
-Gospodarzu – zaczął, rzucając na blat brzęczącą sakwę – pokój trzyosobowy, trzy razy wasz specjał, dzban piwa oraz… - zamyślił się, dobierając odpowiedni napój dla swojego młodego podopiecznego. – Oraz sok porzeczkowy.
-Już się robi! – odrzekł, chowając sakwę pod ladę.
WWWRobert wrócił na miejsce. Na zamówienie nie trzeba było długo czekać – już po kilku minutach na stole wylądowały trzy talerze z potrawką z dzika, dzban chłodnego piwa. Jedli zachłannie, jakby od kilku dni nie mieli nic w ustach. Wreszcie, kiedy ich talerze zostały opróżnione, Robert nalał do pełna kufel piwa.
-Dobre – powiedział, gdy zrobił pierwszy łyk. – Kahmańskie – zaczerpnął drugi raz trunku. – Piwo.
Regilmiusz spoglądał się na niego spode łba. Zauważył to.
-Co – powiedział, połykając kolejną dawkę piwa. – Chcesz się napić?
Mały pokiwał głową.
-W sumie – zaczął przesuwać kufel w kierunku małego – nic nie stoi na przeszkodzie… - urwał w połowie zdania. – Albo i nie. Bo nam się tutaj jeszcze schlejesz – rozejrzał się po izbie – wychędożysz jakąś panienkę i będzie finał.
-Powiedz po prostu – powiedziała kobieta, opierając swój podbródek o rękę – że nie chcesz, by poszedł w twoje ślady.
Robert spojrzał na nią.
-Co masz na myśli?
-Nie udawaj głupiego – powiedziała uśmiechając się szyderczo. – Przecież ty zacząłeś pić w jego wieku!
-Ale wtedy to były inne czasy – bronił się Robert.
-Były, nie były, ale zacząłeś.
-No i pies to chędożył – rzekł rozłoszczony. – Zacząłem i nie chcę, by Regilmiusz też zaczął.
-Ja to doskonale wiem – powiedziała śmiejąc się.
-To o co ci chodzi?
-Ja wiem, ale Regilmiusz nie wie.
-Teraz wie.
Kobieta głęboko westchnęła, po czym wstała i powiedziała:
-Ty tutaj dalej sącz to swoje piwko, a my idziemy do pokoju.
-Idźcie, idźcie.
WWWMężczyzna został sam z półpełnym dzbanem piwa. Według niego, było to zdecydowanie za dużo, aby pić samemu, ale jednocześnie zbyt mało, by pić we dwie osoby. Jednakże w pewnym momencie dosiadł się do niego jakiś nieznajomy mu człek.
-Jegomość jest Robertem de Morch? – zapytał.
-Może – odrzekł gburowato. – A kto pyta?
-Marcjek Antonowski, chłop z pobliskiej wsi. Usłyszołem, że jegomość jest w pobliżu, toć nie można takiej okazji przepuścić!
-Robota? – odrzekł radośnie Robert. – W rzeczy samej, jestem Robert de Morch. Gospodarzu! – zawołał. – Dawaj tu antałek piwa!
Karczmarz jak oparzony rzucił się z beczułką w ich stronę. Po wypiciu kilku kufli, zaczęli rozmawiać.
-A więc – zaczął Robert – co pana dręczy? Jakiś stwór, sąsiad skurwiel, zięć nieposłuszny?
-Blisko waść – odpowiedział. – Co jakiś czas jakiś chędożony kurwi syn niszczy moje gospodarstwo!
-Niszczy? – powtórzył Robert. – Co ma pan na myśli?
-A no to, że roz to ukradnie widyły albo łopatę, innym rozem to zbiory niszczyje abo kradnie ziarnyjo.
-Mhm, rozumiem – odpowiedział Robert. – I co mam z nim zrobić?
-No jak to co? Poturbować łotra, żeby mi wincyj nie ważył wtargać na moje posesyje!
-Wie pan chociaż, kto to jest? Bo nie mam zbytnio czasu, aby się na niego czaić…
-Czy wim? Jestym tego bardzij niż pewin! Rozu pywnego się zaczoiłem na kurwiego syna. Schowołem się w zbożu i czykam. A tu przychodzi rozbójnik, bierze w łapę graby, widyły, ziorno pakuje do wora. A ja hyc! I się spojrzoł na mnie zaskoczony, a ja na niego. I wtedy oboczyłem jego mordę, panie. Skurwysyn mieszka kilka domów dalej!
-Ale jest pan świadom – przerwał mu Robert – że to może być nie on?
-Jak ni on, jak on! – odrzekł wieśniak. – Już mówiłym! Jestym tego bardzij niż pewin!
-No dobra – odpowiedział Robert. – Jaka stawka?
-Pinćdzisiont koron.
-Koron heminorockich, rozumiem?
-W rzeczyji samej, proszę was.
-Kiedy możemy wyruszyć?
-Kidy waść tylko zaprognie.
Robert dopił do końca zawartość kufla, po czym wstał.
-Ruszamy - oznajmił.
WWWNa zewnątrz było już ciemno, księżyc był schowany pod grubą warstwą chmur. Robert dopiero teraz zauważył, że wieśniak trzyma w ręku lampę. Za pazuchy wyjął krzesiwo, rozpalił ogień w lampie.
-No, tyra za mno prosza – powiedział chłop i zaczął prowadzić Roberta polną ścieżką.
-Od jak dawna były dokonywane te grabieże? – zapytał Robert.
-A bo ja wim… Dwa, trzy miesiące?
-I nic pan z tym nie zrobił?
-Nie zrobił? Jo próbował! Ale słuchoj pan, ten hultaj to ma dom tak ogrodzony, że do niego ni da się dostać!
-Ogrodzony? – zapytał Robert. – Teraz mi to pan mówi?
-A nie mówiłem? – spytał zdziwiony. – Co to zo różnica, tyra czy w gospodzie. Ważne chyba, że pon o tym wie!
-Tak, ale to zmienia postać rzeczy. Zadanie jest teraz o wiele trudniejsze, niż mi się wydawało.
-Sto koron – odpowiedział chłop. – Sto koron dam ponu.
-Prowadź pan dalej – odrzekł Robert.
WWWBłądzili dalej w półciemności, w coraz bardziej gęstej roślinności. Po kilku minutach marszu, zaczęli napotykać na pojedyncze zabudowania.
-Piontka, trójka… - mruczał pod nosem chłop. Gdy jego wzrok padł na dom ogrodzony drewnianą palisadą, powiedział:
-O, to ta chałupa! Nich mu pon spuści taki wpiernicz, żeby gnojek się opamintał!
-Jak on wygląda?
-Morda paskudna jakby go jakiś pis wychędożył, nogi koślawe jak…
-To może inaczej: po czym go poznam?
Chłop zamyślił się, podrapał po głowie, po czym rzekł:
-Mo kurwi syn dwie blizny na lewym policzku!
-Mhm – odrzekł Robert, po czym skierował swe kroki ku domostwu.
WWWPalisada nie była szczelna – Robert od razu to dostrzegł. Na prawym skrzydle istniała pewna luka, w której zmieścił się bez problemu. Problem stanowiły psy, które, gdy tylko przekroczył ostrokół, zaczęły węszyć. Wykonał jakiś dziwny gest, wymamrotał coś pod nosem i zastygł bez ruchu. Jednakże czworonogi jak niuchały, tak niuchały dalej. Mężczyzna wybałuszył oczy, po czym sam się skarcił:
-Robert, ty chędożony idioto!
Przyklęknął, wystawił ręce do przodu, złączył oba kciuki, palce wskazujące i małe skierował w stronę psów, resztę zgiął. Znów coś wymamrotał pod nosem. Zastygł ponownie, lecz tym razem psy opadły bezwładnie na ziemię. Przydały się, pomyślał sobie, te lekcje u Moltresa.
Ruszył w stronę domu. Przyjrzał się mu dokładnie i dojrzał uchylone okno piwnicze. Bezszelestnie zakradł się do niego i przecisnął przez ciasny otwór okienny. Wewnątrz było, jakby to ujął szanowny Marcjek, „cimno jak w dupije psa”. Zaczął błądzić w ciemnościach, wreszcie natrafił na coś, co przypominało klamkę. Nacisnął, a drzwi z wielkim hukiem wyleciały z zawiasów i spadły. W nowo powstałej dziurze znajdowały się schody, świetnie oświetlone przez światło pochodzące z góry.
-Ojciec! – zawołał jakiś głos nad nim. – Te drzwi znowu wyleciały!
-Chędożone drzwi! - odpowiedział mu inny głos. – Zejdź no tam Andrzejek, jo wyzma jeno młotek i zejda zaraz do cibie.
WWWRobert usłyszał kroki na schodach. Rzucił się błyskawicznie w ciemność piwnicy i wpatrywał się w wejście. Stanął w nim jakiś młodzieniec. Najzwyklejszy młodzieniec. Jednakże miał dwie blizny na lewym policzku.
-Teraz albo nigdy – wymamrotał pod nosem Robert, wyciągając dobrze ukryty sztylet w nogawicy.
Młodziak stał tyłem do niego. Mężczyzna jak błyskawica wychylił się z ciemności, zakrył usta chłopaka i pociągnął za nogi.
-Andrzejek, co to za hołosy?
-Odpowiedz mu, że coś spadło – rozkazał Robert, przykładając sztylet do jego gardła.
-Coś spadło! – odpowiedział chłopak.
-Co? Zresztą nieważne, zara tam zyjda do ciebie!
Chłopak przełknął ślinę.
-Słuchaj, młodzieńcze – zaczął Robert. – Jeszcze raz ograbisz gospodarstwo pana Marcjeka, to gorzko tego pożałujesz. – Przejechał sztyletem po jego bliznach. – Zrozumiałeś?
-Z-z-rozumiałem! – odpowiedział, gdy krew dosięgła jego ust.
-Świetnie. Powiedz, że zarżnąłeś się drzwiami. Bywaj. – Odepchnął go i czmychnął w stronę okna.
WWWGdy tylko znalazł się przy palisadzie, usłyszał krzyki dochodzące z domu:
-GDZIE TEN KURWI SYN? UBIJĘ SKURWYSYNA, UBIJĘ!
Robert uśmiechnął się pod nosem, przeszedł przez lukę i wrócił do wieśniaka.
-Robota wykonana. Gdyby efekt nie zadowolił pana, proszę mnie powiadomić.
-Oczywista, oczywista! – odpowiedział uszczęśliwiony chłop, słysząc krzyki. – Pońskie hono… horo… Pońskie piniondze! – Wręczył Robertowi brzęczącą sakwę. – Odprowodzę pona, bo w tych cimnościach można pobłądzić!
Robert nic nie odpowiedział, tylko zaczął iść równo z chłopem. Pod gospodę wrócili po kilku minutach marszu.
-To bywajcie, mości Robercie!
-Żegnam.
WWWWszedł ukradkiem do gospody, w której znajdowało się tylko trzech mężczyzn przy stoliku. Udał się do pokoju, gdzie zastał śpiących Regilmiusza i Arménę. Usiadł na trzecim łóżku, rozebrał się, i położył się. Rozmyślał nad zadaniem Marcjeka. Zauważył blady strach w oczach Andrzejka. Wiedział, że nie chodziło tutaj o żadne gospodarstwo, ale o coś większego. Znacznie większego. Ale o co? Głowiąc się nad tym, zasnął.
Ostatnio zmieniony sob 07 lip 2012, 11:56 przez reddocksw, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Witam,

Nie porwałeś mnie tym opowiadaniem. Przede wszystkim - czyta się to jak zapis sesji rpg, albo wrażeń po grze w komputerową wersję Wiedźmina.

Dalej - wstęp jest cienki jak barszcz. Cztery akapity zajęło Ci powiedzenie, że trzy osoby jadą konno. Strasznie dużo słów jak na taki banał; aż roi się tam od nieistotnych informacji. Znów - może fajnie sobie takie szczególiki czytać w karcie postaci, ale w opowiadaniu nie mają racji bytu. Ponadto taki dokładny opis wyglądu postaci nie pasuje mi do akcji. Konie pędzą po gościńcu, strasznie się wszystkim gdzieś spieszy - a Ty każesz nam czytać o modrych oczach?

Denerwuje mnie też język, czy raczej wrzucone tu i ówdzie archaizmy, które nijak nie pasują do reszty (vide "atoli"). Sama fabuła - banał zupełny, nic w tym oryginalnego.

Ewidentnie potrafisz pisać, sprawnie operujesz słowami - ale nie zrobiłeś z tych umiejętności dobrego pożytku. Trzymam kciuki za dalsze próby; może być dobrze, zwłaszcza, jak wymyślisz jakąś znośniejszą fabułę.
www.sztukaantyku.blog.polityka.pl
www.jakubszamalek.pl
http://www.muza.com.pl/?module=okladki&id=42285

3
Jednakże pomimo tej wątłej postury ciała, miała na sobie lekką kolczugę, a u jej pasa zwisał krótki miecz.
Nie wiem dlaczego akurat jednakże. Skoro jest wątłej postury, to wiadomo, że nie będzie miała topora i ciężkiej zbroi, ale właśnie broń krótką i lekki pancerz.
Drugi jeździec tego konia był właścicielem włosów rudych
Jakoś niezbyt ten właściciel pasuje. Poza tym:
rzekła rudowłosa kobieta
przydałoby się już wtedy ująć, że to kobieta.
ni w kolczugę, ni żadną(inną) zbroję
Mimo swoich piętnastu lat, zachowujesz się jak prawdziwy wojak!
W odniesieniu do epok dawniejszych, piętnaście lat to norma dla wstąpienia do wojska, więc niezbyt mi tu pasuje jego chwalenie. Piętnastolatkowie zresztą nie są już budowy całkiem dziecinnej i zapewne byłby zbudowany już postawnie.
No ale, co my robimy
Niepotrzebny przecinek.
do ich uszu doleciały miliony rozbawionych głosów
Kiedyś to były gospody, a teraz nawet stadionu na kilka tysięcy osób nie potrafią zbudować.
zaczął, rzucając na blat brzęczącą sakwę
Za dużo filmów. Za taką usługę zapewne starczyłaby jedna, dwie monety.
pokój trzyosobowy
Pokój, po prostu. Wątpię, żeby były tam podziały na ilość osób w pomieszczeniu.
Oraz sok porzeczkowy
Tak jak wspomniałem wyżej, piętnaście lat to już jedną nogą dorosły. Polej mu piwa.
trzy talerze z potrawką z dzika, dzban chłodnego piwa
1.Zamiast przecinka jakiś spójnik.
2.Talerz proponowałbym zamienić na miskę- były częściej używane przez swoją wielofunkcyjność.
półpełnym dzbanem piwa. Według niego, było to zdecydowanie za dużo, aby pić samemu
Gospodarzu! – zawołał. – Dawaj tu antałek piwa!
Pół dzbana to za dużo, a pół antałka(antałek to kilkanaście litrów) to już dobrze?
księżyc był schowany pod grubą warstwą chmur
Za grubą warstwą(...)
Sto koron – odpowiedział chłop. – Sto koron dam ponu
Nie wiem co to za monety, ale muszą mieć strasznie małą wartość, skoro zwykły chłop bez mrugnięcia okiem podwaja stawkę. Teraz nasuwa się pytanie, po co wykonywać takie zlecenie, jeśli to mało pieniędzy?
Błądzili dalej w półciemności, w coraz bardziej gęstej roślinności
1.W coraz gęstszej.
2.Zrymowałeś- unikaj tego.
wyciągając dobrze ukryty sztylet w nogawicy.
Sztylet dobrze ukryty w nogawicy.
rozebrał się, i położył się
Drugie się jest niepotrzebne.

Archaizmy tylko i wyłącznie psują odbiór tekstu, sposób mówienia chłopa jest nienaturalny. Fabuła strasznie oklepana i na dodatek niezbyt ciekawie przedstawiona. Spoko zmian trzeba wprowadzić, żeby czytało się przyjemnie.

4
Witaj, kilka rzeczy, które zauważyłam:
reddocksw pisze:W chwili gdy odgłos stał się nader głośny i hałaśliwy,
Odgłos jest głośny i hałaśliwy. Masz tu: 1. zbitkę podobnie brzmiących słów,
2. Synonimy głośny i hałaśliwy, pomiędzy którymi nie widzę wielkiej różnicy. A skoro nie widać różnicy...
reddocksw pisze:dwa wierzchowce: jeden mlecznobiały, drugi zaś kary. Pierwszego dosiadał mężczyzna
Nie za wiele tych liczebników?
reddocksw pisze:głownia zaś pozostawała nieznana, gdyż schowana była w pełnej przepychu pochwie: na całej długości była bogato zdobiona kamieniami szlachetnymi, a w niektórych miejscach znajdował się złoty krzyż.
Zgubiłam się w tym zdaniu. Podmiotem jest "głownia", ale co opisujesz po dwukropku? Głownię czy pochwę?
Poza tym skoro używasz l.mn. "w niektórych miejscach" to cd tez powinien być w l.mn. "złote krzyże". Użyłeś l.poj. i wychodzi na to, że jeden krzyż znajdowała się w kilku miejscach. Czyli jak to wyglądało?
reddocksw pisze:dało się dostrzec tarczę okrągłą, z dwoma lwami, które swe łapy kierowały ku górze, a pomiędzy nimi nagi miecz.
Miecz był między lwami czy ich łapami? I co z mieczem - był tam, wisiał, leżał, stał, był wbity w ziemię? Mnie osobiście brakuje czasownika, który by to określił.
To ta sama gramatyczna niedokładność, co powyżej.
reddocksw pisze:Pierwsza na głowie miała kaptur, lecz mimo to i tak dało się dojrzeć jej włosy,
Ta zbitka jest okrutna. Czy nie wystarczy: mimo to?
reddocksw pisze:tak dało się dojrzeć jej włosy, które były jasne.
Prościej: dało się dojrzeć jasne włosy. takie sformułowanie pozwoli ci uniknąć potknięcia opisanego poniżej.
reddocksw pisze:włosy, które były jasne. Rysy jej twarzy były męskie,
Bardzo blisko siebie dwie "były".
reddocksw pisze:Na drugim wierzchowcu znajdowały się dwie osoby: pierwsza na głowie miała kaptur, lecz mimo to i tak dało się dojrzeć jej włosy, które były jasne. Rysy jej twarzy były męskie, świadczyły o tym, że ma ona niemałe doświadczenie życiowe. Atoli jej budowa świadczyły o czymś zupełnie odmiennym: była niezbyt wysoka, barki wąskie. Jednakże pomimo tej wątłej postury ciała, miała na sobie lekką kolczugę, a u jej pasa zwisał krótki miecz.
Spróbuj tak napisać powyższy akapit, by nie było tych powtórzeń.
"jej budowa świadczyły" - budowa świadczyła,
Budowa była niezbyt wysoka i miała wąskie barki, czy ta osoba. I jak budowa ciała może świadczyć o małym doświadczeniu życiowym?


Popracuj jeszcze nad tym tekstem.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że moje uwagi na coś się przydadzą. :)
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”