"Wieża" [Fantastyka]

1
Wieża

Gdzieś w oddali słychać dźwięk... Powolny odgłos odbijający się echem po kolejnych piętrach zapomnianej przez świat wieży. Dźwięk ciężkich kroków człowieka, który w życiu widział już wszystko... Oprócz jednej rzeczy, do której dąży mimo bólu, przeciwności i zła które napotyka na swej drodze. Niestrudzenie podróżnik prze do przodu, a jego kroki niczym taran przebijają się przez kolejne bariery.

- Moja podróż dobiega końca. A ja, proszę tylko o szansę... - Pomyślał stąpając po kolejnych stopniach ponurej, w swej okazałości, wieży a jedynym światłem rozświetlającym jego drogę była niewielka pochodnia... Malutki płomyk nadziei rozpalony w tym morzu rozpaczy. Płomień wokół którego umykają cienie. Płomień który zgaśnie wraz z jego ostatnim tchnieniem.

Na sekundę światło pochodni ukazało twarz podróżnika, była to zaledwie chwila lecz dało się zauważyć zniszczoną, zakapturzoną twarz. Zmarszczki przecinały jego skórę niczym blizny rzymskich gladiatorów, a oczy wyblakłe w kolorach błękitu, mimo starości nadal pozostawały bystre i przenikliwe.

Mężczyzna w ciszy piął się w górę, wydawałoby się że idzie już godzinami, pokonując kolejne stopnie tego dziwnego miejsca, na którego ścianach wymalowane były niezrozumiałe znaki, słowa których nie dało się przeczytać w żadnym, znanym ludzkości, języku. Jednak starzec się tym nie przejmował, gdyż jego jedynym celem było dojść na sam szczyt... Dlaczego? A po cóż setki ludzi codziennie ciężko i sumiennie wykonuje swoją, chociażby najpodlejszą, pracę? Ponieważ to pozwala im przeżyć, uzyskać nagrodę, w postaci kolejnego dnia życia, czy to lepszego, czy gorszego. I to własnie ona czeka na samej górze wieży. Najcudowniejsza nagroda jaką może otrzymać człowiek... Rzecz, której podświadomie pożąda każdy z nas...

Kroki powoli zwalniały, a oddech starca stawał się płytszy. Niewiele zostało mu już czasu... Podróżnik padł chwiejnie na kolano i zakasłał. Wraz ze śliną wypluł krew, oddychając przy tym ciężko. Pot spływał mu po starym, zniszczonym czole, jednak nie poddawał się. Wstał i ruszył dalej. Nie ma już odwrotu, jest przecież tak blisko.

- Jeszcze kilka kroków. Mały kawałek - Powtarzał sobie staruszek a jego błękitne oczy z nadzieją wypatrywały jakichkolwiek drzwi, promyka światła czy nawet szmeru dźwięku. Nie oglądał się, gdyż wiedział że za plecami znajdują się wyłącznie cienie i śmierć... Nie wolno patrzeć za siebie, rozdrapywać starych ran, ponieważ przeszłość nie ma już znaczenia. Co się stało, nigdy nie wydarzy się ponownie. A jedynym, o co należy się martwić to przyszłość... Przyszłość którą wszyscy kreujemy i konsekwencje naszych czynów. Oto prawdziwy dylemat człowieka... Jaką podjąć decyzję.

Kolejne kroki i kolejne godziny mijały. Starzec wydawał się co raz słabszy, a dźwięk jego potężnych butów stawał się wolniejszy i wolniejszy z każdym następnym stopniem... Mężczyzna zaczynał już tracić ostatki swoich wątłych sił.

- Czy nagroda ma sens? Czy to wszystko ma sens? - Mówił do siebie, jednocześnie zastanawiając się nad czasem który mu pozostał. Było tego niewiele. Jedynie minuty dzieliły go od nieuchronnej, mrocznej otchłani... Pochodnia którą trzymał wypalała się, a mały dym unosił się nad żarzącym, czerwonym punktem na czubku.

Nagle. Gdy podróżnik stracił już całą nadzieję, i upadł na kolana, nad jego głową pojawiły się drzwi... Pierwsze i jedyne drzwi od chwili wejścia do wieży. Mimo mroku który panował w wieży, owe przejście połyskiwało cudownym blaskiem. Pięknie okute, w dziwnie zakręcone wzory i ze złocistą klamką.

Twarz podróżnika rozszerzyła się nagle w cudownym uśmiechu, a jego stare oczy odżyły spoglądając na klamkę. Ostatkiem sił sięgnął ku drzwiom... I zrobił to, czego nie udało się nikomu wcześniej... Mimo, że próbowało tak wielu... Silniejsi i słabsi, i żadne z nich nie potrafił nacisnąć klamki. Żaden...

Mężczyzna otworzył drzwi...

Wtem, wszystko wokół zniknęło. Mężczyzna nie zdążył nawet mrugnąć, gdy nagle pojawił się w zupełnie innym miejscu. Słowa nie mogły opisać tego co zobaczył. Czy to wyszukane epitety profesorów i naukowców, czy proste zdania, zwykłych, szarych ludzi... Nikt nigdy nie potrafiłby odnaleźć odpowiedniego zwrotu... To było coś cudownego, niczym zrozumienie sensu istnienia, czy spojrzenie w oczy samego Boga.

A ów człowiek nie czuł już bólu, a jedynie młodzieńczą energię. Spojrzał na swe ręce. Zmarszczki minęły, tak samo jak plamy, zniszczenia i oparzenia. Dotknął swojej twarzy. Znów była młoda, przystojna i gładka. A radość która nim owładnęła mogłaby wypełnić szczęściem całą planetę.

Stał się znów rześki, piękny i sprawny.

Dostał drugą młodość... Coś, czego nikt inny przed nim nie potrafił uzyskać, w żaden możliwy sposób. Dlaczego udało się to właśnie jemu? To pozostanie tajemnicą... Być może tak miało być, może był jedynym który zasłużył sobie na ten cud. Nie wiem...

Starzec dostał swoją drugą szansę.

Lecz my nie mamy tyle szczęścia...

Życie jest jedno, pamiętaj o tym.

Nie zmarnuj go...
Ostatnio zmieniony pn 27 cze 2011, 15:14 przez Sen, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Sen pisze:Lecz my nie mamy tyle szczęścia...

Życie jest jedno, pamiętaj o tym.

Nie zmarnuj go...
A może usiądziemy i porozmawiamy o tym?

Napisałam to zdanie, bo jest tak samo banalne, jak twoje zakończenie. Pewnie miało być głębokie, jak Rów Marianski, a jest płytkie jak kałuża. Jestem jędzą, ale trzy ostatnie linijki wywaliłabym bez wahania, z lubieżną satysfakcją. Marnują to co próbowałaś/-łeś napisać wcześniej. Czy to ma być proza metafizyczna, z przesłaniem, czy czymś takim?
Sen pisze:Powolny odgłos

Czy odgłos może być powolny?
Sen pisze: ponurej, w swej okazałości, wieży
ponura okazałość - hmmm?
Sen pisze:jedynym światłem rozświetlającym
a masło jest maślane...
Sen pisze:Płomień wokół którego umykają cienie. Płomień który zgaśnie wraz z jego ostatnim tchnieniem.
A może tak przecineczki przed "który"? Cienie nich umykają przed płomieniem, nie wokół.
Sen pisze:Na sekundę światło pochodni ukazało twarz podróżnika, była to zaledwie chwila lecz dało się zauważyć zniszczoną, zakapturzoną twarz.
1. Za dużo 'twarzy' w tym zdaniu.
2. Czy światło może coś ukazać?
2. Przecineczek przed 'lecz'?
3. Co to jest zakapturzona twarz?
Przebuduj to zdanie. Może zrób dwa?
"Światło pochodni padło na podróżnika zaledwie na sekundę. Pod kapturem dało się zauważyć zniszczoną, pobrużdżoną zmarszczkami twarz i wyblakły błękit oczu."
Sen pisze:a oczy wyblakłe w kolorach błękitu,
Kolor może być wyblakły nie oczy. Ile tych kolorów błękitu było w jednej tęczówce?
Sen pisze:Zmarszczki przecinały jego skórę niczym blizny(w domyśle orzeczenie - przecinały) rzymskich gladiatorów
Wynika z tego, że zmarszczki przecinały rzymskich gladiatorów? Szyk! Zmień i będzie dobrze: Zmarszczki, niczym blizny rzymskich gladiatorów, przecinały jego skórę.

Koniec. Nie będę dalej analizować tego co napisałeś,- łaś. Jakoś tak ciężko się czytało i nie wiedziałam dlaczego. Teraz już wiem. Gmatwasz. Plączesz. Robisz błędy.
I nie lubię takich tekstów. Niby głębokich a banalnych w swej powtarzalności. Uważam, że od metafizyki jest poezja. Głębokie teksty, parabole, ukryte przesłania, pan Coelho i cytaty, złote myśli, które rozważać można przy lampie wina i w szkolnym wypracowaniu - mówię im zdecydowanie NIE! Precz! A kysz! Spadać!

Nie gniewaj się, ale musisz sporo popracować nad tym, co tu pokazałaś/-łeś. Najpierw powalcz z gramatyką. Budowa zdań, przecinki, podmiot i orzeczenie, ich określenia. Sama się nieraz zaplączę, ale walczę z niemocą językową. czego i tobie życzę!

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
Heh, rozumiem i nie ma sprawy. Nie gniewam się. W końcu trafiłem tu właśnie po to, żeby się czegoś nauczyć. I teraz jak widzę wszystkie te błędy które mi wygarnęłaś, to aż się dziwię, że sam tego nie zauważyłem... Wydają się dość banalne...
A co się tyczy genezy tekstu... W sumie, nie ukrywam że wolę pisać pełne akcji historie, ale do stworzenia "Wieży", coś mnie po prostu natchnęło, bez większego powodu.

Dziękuję za krytykę.

4
[1]Kroki powoli zwalniały, a oddech starca stawał się płytszy. Niewiele zostało mu już czasu... Podróżnik padł chwiejnie na kolano i zakasłał. Wraz ze śliną wypluł krew, oddychając przy tym ciężko. [2]Pot spływał mu po starym, zniszczonym czole, jednak nie poddawał się. Wstał i ruszył dalej. Nie ma już odwrotu, jest przecież tak blisko.
[1] - Tryb bierny w tym zdaniu zupełnie nie pasuje. Wcześniej narratorem był niewidoczny obserwator i, o ile to jest w jakiś sposób zrozumiałem, tutaj też powinien patrzeć na starca, nie zaś same kroki - tym bardziej, że druga część zdania zwraca uwagę właśnie na jego osobę.
[2] - Powtarzasz się. Już wiemy, że to starzec i, co logiczne, ma stare czoło.
...a dźwięk jego potężnych butów stawał się wolniejszy i wolniejszy...
ta przenośnia jest pokraczna. Dźwięk zapewne jest cichszy, bo przecież nie opisujesz długości fali (rozciągnięcia fali w czasie...)

Podróż, droga, przeszkody - to elementy życia, które każdy z nas pokonuje dzięki nadziei na lepsze jutro. Ty piszesz o takiej nadziei, gdzie życiem są schody, czyli swoistą drogą starca. I nawet metaforyczna strona utworu jest ładna, tak samo jak ciężki (acz czytelny) styl. Natomiast tutaj przyklasnę Dorapie i powtórzę jej słowa: trzy ostatnie zdania to stryczek dla tego tekstu.

Piszesz rytmicznie, może nadużywasz nieco wyrazów, gdzieniegdzie powtarzasz się, czasem przymiotniki są zbędne, ale widać tutaj i pomysł i styl - to dobre elementy, gdyż cały czas budujesz jedną scenę z umiejętnym dołożeniem potrzebnych elementów kreujących bohatera i jego drogę. Jednak dzieło nie wieńczy kropka, a czytelnik po przeczytaniu - wówczas to w jego głowie tworzy się obraz od a do z, dlatego te ostatnie linijki niszczą wszystko. Całość mnie się nie podobała, ale gdyby usunąć ten szkopuł, byłoby zgrabnie i z klimatem.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Pojmowanie życia jako wędrówki czy mozolnej wspinaczki jest w naszej kulturze dosyć ugruntowane. Problem w tym, że jeśli chce się ten koncept rozwijać, bardzo łatwo popaść w banał. Tobie również nie udało się tego uniknąć, głównie za sprawą dość górnolotnych, a przy tym bardzo zużytych sformułowań. Jeśli wieża, to zapomniana przez świat. Jeśli człowiek, to w swoim życiu widział wszystko. Płomień pochodni zgaśnie oczywiście z ostatnim tchnieniem starca, jakby nie mógł później. Malutki płomyk nadziei płonie w morzu rozpaczy... I tak od początku do samego końca tekstu. Nie o to chodzi, że te określenia czy przenośnie są niepoprawne językowo. Są po prostu tak stereotypowe, że nie nadają Twojej miniaturze żadnego rysu indywidualności.
Sen pisze:Co się stało, nigdy nie wydarzy się ponownie. A jedynym, o co należy się martwić to przyszłość...
Święta racja, trudno zaprzeczyć.
Sen pisze:Oto prawdziwy dylemat człowieka... Jaką podjąć decyzję.
I to też racja. Ale Twój tekst wciągnąłby mnie raczej wtedy, gdyby starzec, zamiast snuć takie uogólnienia, rozmyślał po prostu o własnym życiu. O tym, co mu się udało, albo o jakichś porażkach. Bo tak, to wiemy o nim tyle, że ma twarz pooraną zmarszczkami i wyblakłe oczy (znowu stereotypy) i ciężko mu wchodzić pod górę. Nawet taka postać-alegoria ludzkiego losu musi być jakoś osadzona w realiach życia, uogólnienia, żeby były przekonujące, też buduje się na konkretach.
Pomysł, że można tak ni stąd, ni zowąd, bez żadnej indywidualnej zasługi, otrzymać drugą młodość, jest nawet interesujący, lecz utopiłeś go w moralizowaniu.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”