Zemsta Elfa:Przebudzenie [fantasy] (fragment powieści)

1
Po dość srogiej ocenie (ale sprawiedliwej) postanowiłem się nie poddawać i pisać dalej. Może tym razem udało mi się zredukować błędy do minimum. Życzę miłej lektury.

- A więc – rozpoczął Celdur – Ongiś miejsce do którego zmierzamy było bardzo dobrze prosperującą gospodą z trzech stron otoczoną wodą. Największa karczma na wyspie miała wielu klientów, a nazwana była „Gospodą Trzech Wód”. Jej właścicielem był bardzo zamożny człowiek, znany w północnej części Królestwa.
Pewnego dnia do karczmy zawitał wędrowiec. Okazał się on być podróżnym magiem. Od razu wpadła mu w oko córka właściciela karczmy, więc postanowił poprosić o jej rękę. Ojciec dziewczyny stanowczo odmówił, twierdząc, że podstarzały mag nie jest dobrą partią dla jego dziecka, poza tym ona miała już swego wybranka. Czarownik wściekł się i zapowiedział, że po jego odejściu do karczmy przybędzie piątka awanturników, którzy doprowadzą to miejsce do ruiny. Wpierw jednak na gospodę zostaną zesłane plagi, które mają ją „przygotować” na nadejście wędrowców.
I tak karczma powoli zaczęła popadać w ruinę. Wpierw całe piwo zalatywało szlamem i przyjęło takąż konsystencję. Nieważne skąd by nie sprowadzono trunku, zawsze działo się z nim to samo. Następnie całe jedzenie, nawet to świeżo dostarczone, zaraz po podaniu klientom stawało się zepsute i zgniłe. Później przyszedł pożar, przez który spłonęły wszystkie budynki sypialniane oprócz samej gospody. Karczma miała coraz mniej klientów, a na dodatek cała służba i obsługa poczęła chorować na nieznaną chorobę i dopiero po opuszczeniu wyspy można było się jej pozbyć. Ostatnią plagą przed nadejściem tajemniczych wędrowców zapowiedzianych przez maga była powódź, która zalała cały teren tworząc tym okolicę niemożliwą do zamieszkania. Bogaty szlachcic zmuszony był zamknąć swą gospodę, a sam opuścił wyspę wraz ze swą córką bez grosza przy duszy.
Mijały lata a żadni wędrowcy się nie pojawili, gdyż nie było już „Gospody Trzech Wód”. Z czasem zupełnie o nich zapomniano i nikt nie pamiętał już maga i jego klątwy. Znalazł się pewien młody człowiek, który postanowił odbudować karczmę i wrócić tamto miejsce do lat świetności. Udało mu się to w dość szybkim czasie i „Gospoda Trzech Wód” znowu zaczęła przynosić dochody. Jednak nic co dobre nie trwa wiecznie.
W pierwszą rocznicę ponownego otwarcia karczmy właściciel urządził wielki festyn trwający cały tydzień. Do gospody zjechało się mnóstwo znamienitych gości. Jeszcze nigdy nie goszczono aż tylu ludzi. Wstęp miał każdy, kogo stać było na nocleg. Nikt więc nie zwrócił uwagi na piątkę poszukiwaczy przygód, którzy to chcieli ostać w gospodzie na ostatnią noc festynu.
Tego wieczora miała miejsce największa zabawa, która trwała do późnych godzin. W końcu wszyscy goście upojeni alkoholem położyli się spać. Jednak tej nocy wydarzyło się coś, czego nikt nie mógł się spodziewać.
Tajemniczy wędrowcy obudzili się w środku nocy i poczęli przechadzać po całym terenie gospody. Powiadają, że nie wyglądali oni jednak normalnie. Cali zakryci byli czarnymi płaszczami z kapturami spod których widniały tylko upiorne, czerwone ślepia. Poczęli przechadzać się po pokojach gościnnych i podcinać gardła wszystkim ludziom przebywającym w gospodzie. Podobnież przeżył tylko stajenny, który to widział całą masakrę i cudem sam uniknął śmierci chowając się w piwnicy pomiędzy beczkami.
Nazajutrz pobiegł on do pobliskiej wioski i opowiedział mieszkańcom o tym co wydarzyło się w „Gospodzie Trzech Wód”. Nikt nie chciał wierzyć mężczyźnie, uznano go za szaleńca. Dopiero gdy nowi goście powracali z karczmy i opowiadali o trupach w całej okolicy postanowiono karczmę zamknąć na zawsze nazywając ją Trupią Gospodą.
- No dobra – zaczął Will jak tylko Celdur skończył swą opowieść – wszyscy tam zginęli, wymordowano ich, ale co to się tyczy nas?
- A to Will’u – ciągnął Celdur – że zmarłych nie pochowano. Zostawiono ich ciała, które przez lata się rozkładały i nie wiadomo, czy aby jaka diabelska siła ich nie przywróciła do życia jako istoty nieumarłe. A poza tym nikt nie wie co stało się z tajemniczymi wędrowcami…
- Właśnie, i teraz z pewnością gdy my przekroczymy prób tej przeklętej gospody czeka nas ten sam los co tamtych gości – wtrącił Dorim po czym splunął na ziemię.
- A tam krasnoludzie przesadzacie – powiedział Will, jakby ta historia w ogóle nie zrobiła na nim wrażenia.
- Ja przesadzam? – Dorim skoczył do niziołka i zręcznie chwycił go za kołnierz, po czym zaczął nań wrzeszczeć. – Może także i tym, którzy udali się do gospody w poszukiwaniu skarbów też powiesz, że przesadzają? A nie, czekaj, chyba już nie zdążysz bo ich ciał nigdy nie odnaleziono… Więc ja mówię – tu odwrócił się do reszty kompani i puścił niziołka – że jeśli życie nam miłe to powinniśmy czem prędzej zawracać.
- Bzdura krasny dziadzie – zaprzeczył niestroskany Will otrzepując i gładząc sobie ubranie. – Jak chcecie to bierzcie nogi za pas, ja w to wchodzę.
Krasnolud spojrzał na niego z odrazą, jak na stertę śmieci śmierdzącą niemiłosiernie, po czym zwrócił się w stronę Jokana.
- A Ty?
- Wybacz przyjacielu, moim zadaniem jest oczyszczanie takich miejsc ze zła. Idę.
- Mości Celdurze?
Celdurowi wcale nie uśmiechało się iść do jakiejś starej gospody, która zamieszkana była najpewniej przez umrzyki. Z drugiej jednak strony wiedział, że potrzebuje pieniądze na wyprowadzenie się z Torrol i znalezienie lepszej pracy.
- Idę – odpowiedział elf.
- Więc jak widzisz krasny dziadzie jesteś sam – powiedział Will nie ukrywając uśmiechu na twarzy.
- Pieprz się kurduplu – odrzekł ze złością Dorim. – Też idę, skoro wszyscy idziecie na pewną śmierć, to przyda wam się ktoś, kto chociaż przez czas jakiś ją opóźni.
- I to niby masz być Ty? Ten tchórz który bał się iść do gospody? – powiedział z przekąsem niziołek.
- Zamknij się, bo jak Ci zaraz…
- Starczy mości Dorimie – Beltin dopiero teraz się odezwał, ale zrobił to w porę by zatrzymać krasnoluda przed przyłożeniem niziołkowi. – Cieszę się że zdecydowaliście się iść razem ze mną, mimo iż Was okłamałem. Jednocześnie przepraszam za to co zrobiłem, ale gdybym powiedział prawdę wątpię abyście się zgodzili na tą wyprawę mości panowie.
- Pewnie, że nie – mruknął Dorim.
- Dobrze, skoro wszystko już sobie wyjaśniliśmy – Beltin nie zwrócił większej uwagi na słowa krasnoluda – myślę, że możemy ruszać w dalszą drogę. Powinniśmy dotrzeć na miejsce przed zmierzchem.
Dorim już chciał skomentować fakt, iż do karczmy będą wchodzić nocą, ale w porę się powstrzymał. Nie chciał przedłużać już i tak zbyt długiego postoju.
Kompania wzięła wszystkie swoje rzeczy i powoli ruszyła w kierunku wskazanym przez Beltina i Celdura. Elf bardzo dobrze znał tę część wyspy, a ojciec w młodości nie raz opowiadał mu o Trupiej Gospodzie. Również z wujem często przypływali na wyspę w celu odwiedzenia grób rodziców i trenując.
Po pewnym czasie wędrowania piaszczystą drogą zboczyli z jej ścieżek i szli przez łąkę. Do Trupiej Gospody nie prowadziła żadna droga, więc musieli zdać się na wyczucie i obeznanie w terenie Celdura. Po jakimś czasie na twarzach poczuli chłodny powiem morskiej bryzy, a przed wieczorem dało się już słyszeć szum morza.
- Jesteśmy już niedaleko – rzekł Celdur. – Już niedługo znajdziemy się na półwyspie i dotrzemy do Gospody Trzech Wód.
Kompania szła dalej aż dotarła do niewielkiego lasku, w którym mimo iż słońce jeszcze nie zaszło to i tak było ciemno. Powoli zaczęli przedzierać się między drzewami i krzewami zagłębiając się coraz bardziej w bór. W końcu ujrzeli starą, zniszczoną drewnianą palisadę, a przed nią połowę szyldu, z której dało się odczytać tylko: „Wit… w Gos… Wód”. Kompania powoli przeszła przez spróchniałą już bramę prowadzącą na teren gospody. Pierwszą rzeczą którą ujrzeli były porozrzucane namioty, stare stoły i krzesła, podniszczona scena i trupy. Masa w połowie rozkładających się ciał porozmieszczanych po całym terenie gospody, które cuchnęły obrzydliwie.
- Co to ma być? – spytał Will patrząc z odrazą na ciała. – Skąd te trupy się wzięły?
- To są właśnie martwi goście Willu – odrzekł Celdur podchodząc do jednego trupa z odrąbaną połową twarzy.

2
Caldur pisze:- A więc – rozpoczął Celdur – Ongiś miejsce do którego zmierzamy było bardzo dobrze prosperującą gospodą z trzech stron otoczoną wodą.
Sam nie czujesz, kiedy rymujesz!
Caldur pisze:Po pewnym czasie wędrowania piaszczystą drogą zboczyli z jej ścieżek i szli przez łąkę. Do Trupiej Gospody nie prowadziła żadna droga, więc musieli zdać się na wyczucie i obeznanie w terenie Celdura.
1. Zboczyli ze ścieżek drogi?
2.Pierwsze z tych zdań w ogóle bym wyrzuciła. Jest wg mnie całkiem niepotrzebne. Niczego nie mówi, ani o czasie, ani miejscu.
3.Dwa zdania - dwie drogi. Skasuj jedną.
4. Czy ten teren jest Celdura? "teren Celdura" - własność Celdura

W połowie tekstu pomyślałam, że to miła dla mego ucha opowiastka z dowcipem, morałem lub niespodziewanym zakończeniem, alem się rozczarowała, bo nagle zniknęła karczma i klątwa maga, a pojawiło się towarzystwo gadające niczym u Sienkiewicza i nie tylko, ( Ociec prać?, Każdy szermierz dupa, kiedy wrogów kupa., Kupą mości panowie., Pannie niepolitycznie na drabinie siedzieć, bo wielce pocieszny światu może dać prospekt.), do tego szukające nieumarłych. I ten smrodek gnijących zwłok z połową twarzy... Eee tam. Nie dla mnie.

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

3
- A więc – rozpoczął Celdur – Ongiś miejsce do którego zmierzamy było bardzo dobrze prosperującą gospodą z trzech stron otoczoną wodą.
tautologia - prosperujący zawiera w sobie informację, że dobrze.
Pewnego dnia do karczmy zawitał wędrowiec. Okazał się on być podróżnym magiem.
gdybyś zechciał, to dowiedziałbyś się z poprzedniej weryfikacji (bodajże tydzień temu przeze mnie dokonanej), że nadużywasz słów. Jaki to jest podróżny mag? Nic to nie mówi. Gość jest magiem i tyle. Dlatego i wędrowiec i podróżnik jest tu zbędne - skup się na jego osobie.
Pewnego dnia do karczmy zawitał mag.
I już wiemy, że skoro zawitał, to podróżował.
[1]Karczma miała coraz mniej klientów, a na dodatek cała służba i obsługa poczęła [2]chorować na nieznaną chorobę i dopiero po opuszczeniu wyspy można było się jej pozbyć.
[1] - Logika: Jeśli jest jak piszesz, i jedzenie po podaniu było zgnite, to z miejsca nie ma klientów, prawda?
[2] - Zapadać na nieznaną chorobę.
Bogaty szlachcic zmuszony był zamknąć swą gospodę, a sam opuścił wyspę wraz ze swą córką bez grosza przy duszy.
Córka bez grosza przy duszy. On nadal był bogaty. Potęga przecinków...
(zgadnij, gdzie powinny się znaleźć)
Udało mu się to w dość szybkim czasie i „Gospoda Trzech Wód” znowu zaczęła przynosić dochody. Jednak nic co dobre nie trwa wiecznie.
dość szybko - dotyczy czasu.
Podobnież przeżył tylko stajenny,
podobnie do kogo? To zwrot porównawczy. Używaż archaizmu w złym kontekście.
- A to Will’u – ciągnął Celdur – że zmarłych nie pochowano.
Will

Pisałem, że nadużywasz słów? Tak - tworzy to dwie złe rzeczy. Po pierwsze, nie wynika z tego żaden styl, a sztuczne rozpychanie prostych zdań (tak, są proste), po drugie, źle się to czyta, bo i plastyka kuleje, i historia cierpi na tym. Masz poważny problem z przecinkami (przed aż, który, jak, że itd.) zapoznaj się z podstawami, a zobaczysz, dlaczego są one ważne. Nadal uważam, że opowiadana przez Ciebie historia jest nieciekawa i nużąca, a skoro nie pracujesz chociażby nad warsztatem, to opowiadasz te nudy w tem sam sposób.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Zostawię sztampowość i wtórność pomysłu fabularnego, bo, niestety, należysz do osób, które muszą ćwiczyć warsztat na czymkolwiek.

Ty, co najbardziej zgrzyta jest rzeczywiście nadużywanie słów. Pchasz mnóstwo całkowicie zbędnych określeń do tekstu. Zbędne określenia, ktoś powie, bywają fajne. Ano bywają, ale tylko wtedy, gdy są artystyczne czy estetyczne i komponują się ze stylem. Tutaj tak nie jest.
Caldur pisze:Tajemniczy wędrowcy obudzili się w środku nocy i poczęli przechadzać po całym terenie gospody. Powiadają, że nie wyglądali oni jednak normalnie. Cali zakryci byli czarnymi płaszczami z kapturami spod których widniały tylko upiorne, czerwone ślepia. Poczęli przechadzać się po pokojach gościnnych i podcinać gardła wszystkim ludziom przebywającym w gospodzie.
Pogrubione fragmenty powinny wypaść. Oczywiście w niektórych miejscach trzeba by było przebudować zdania. Niemniej te kawałki nie wnoszą żadnych informacji i czynią zdania topornymi. Ot, taki przykładzik. Pomyśl, jak mógłbyś to upłynnić - popatrz, jak pisarze sobie z tym radzą.

Logika zdań rzeczywiście w wielu miejscach cierpi - parę przykładów wskazał Ci Marti.

Co mnie drażni to miejscami najzwyczajniej w świecie poprawność gramatyczna i ogólnie zdaniowa. Chociażby taki uroczy koszmarek:
Caldur pisze: Również z wujem często przypływali na wyspę w celu odwiedzenia grób rodziców i trenując.
Dialogi są sztywne, nienaturalne, ale to już może zostawmy na później.

Czytałam już Twój tekst - tam bodajże sen Celdura - i chyba nie zostawiłam na nim suchej nitki. Wydaje mi się, ze tu jest trochę lepiej. Nie widzę aż tak masakrycznych ciągów powtórzeń i innych cudów. Więc chyba się uczysz. Tyle że jeszcze sporo pracy przed Tobą.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”