Serafinowie
I
Widziałem w swoim życiu, jak dotąd, śmierć tylko starych ludzi. Śmierć niedołężną, upośledzoną. Chorobę, która uwalnia od gnijącego już ciała, oddziela od kości i mięsa. Powoli wstrzymuje krew w żyłach. Taka śmierć nie jest dobra, jest słaba, ale innej nie widziałem. Nie widziałem też prawdziwej miłości. Widziałem tylko blichtr, pod którym kryje się żądza i instynkt. Szatę, która okrywa ciało zwierzęcego popędu. Widziałem jedwab czułych słów, koronkę oddania, falbany uścisków, ale pod tym wszystkim nadal kryje się wulgarna cipa. Widzę i chcę tylko tej cipy. Chcę wkładać w nią i wyjmować, ale nie zmuszaj mnie, bym mówił o miłości. Nie zmuszaj mnie tym bardziej bym mówił o przyjaźni, bo to jest miłość bez cipy. Same pozory, sama gra, z której chcesz jak najwięcej wynieść. Zdobyć najwięcej punktów, być najwyżej w rankingu. Bo ludzie prości kochają zwycięzców. Ludzie skomplikowani nie kochają nikogo. Przegranych nikt nie kocha.
Wiatr szalał za oknem. Aż trudno było zebrać myśli. Śnieg sięgał prawie do okien, chociaż sypało dopiero od południa. Pierwszy grudniowy puch już zapowiadał ostrą zimę. Jednak w środku było ciepło. Szczapy żywo strzelały płomieniami w kominku, a po całym domu roznosił się przyjemny zapach pieczonego chleba. Na samym środku głównej izby, stał duży, dębowy stół, a przy nim siedziały dwie ospałe postacie, popijając od czasu do czasu kawę z metalowych kubków. Jedna z nich czytała starą, pożółkłą książkę. Sam dom był niewielki. Jeden z tych budowanych jeszcze przed wojną. Taki w którym kiedy ktoś wszedł do środka, od razu mógł poczuć się jak u siebie. Można powiedzieć, że miał duszę, a niewiele jest już takich chatek. Teraz, gdy ludzie mieszkają w wielkich płytach, albo pretensjonalnych, podmiejskich domach, to w pełni tracą ten element ciepła. Po prostu mieszkają. Czysty życiowy pragmatyzm zmywa wszelka duszę ze ścian i sufitów. W tym małym, wiejskim domku było inaczej. Tutaj ogrzać można było nie tylko zmarznięte ręce, ale i od razu cieplej robiło się na sercu.
- Mocno się ta zima zapowiada. – powiedziała Maria. On nie zareagował. Nadal czytał, ewidentnie męcząc się nad każdym słowem. Skończyła więc kawę ostatnim łykiem i wstała od stołu. Podchodząc do kominka, pochyliła się po drewno i dorzuciła trochę na palenisko. Ogień zaczął gwałtownie trawić mniejsze szczapki i w pokoju na chwilę zrobiło się jaśniej. Piotr odłożył na moment lekturę i umieścił swój wzrok na obfitych pośladkach swojej żony. Przez obfite oczywiście nie mam na myśli tłuste, czy bez miary wielkie. Po prostu były duże, ale rzec można, że miło wkomponowywały się w całokształt. Maria nie była wysoka, miała może metr - siedemdziesiąt. Była niższa od Piotra. Nosiła długą do kostek szarą spódnicę i niebieski, wełniany sweter. W swetrze zaś trzymała swoje słusznych rozmiarów piersi. Kiedy odwróciła się z powrotem do męża, ten znów wpatrzony był już tylko w książkę. Maria podeszła bliżej i zamknęła mu ją.
- Zgłupiałaś?
- Chce się kochać. – mówiąc to, usiadła mu na kolanach i włożyła rękę pod jego grubą bluzę. Piotr odruchowo zaczął bawić się jej długimi do ramion blond włosami, ale szybko przestał.
- To idź do sąsiada.
Ręka szybko cofnęła się z piersi męża. Maria bez słowa wstała z jego kolan i poszła do sypialni, spokojnie zamykając za sobą drzwi. Piotr uśmiechnął się delikatnie. Wziął łyka kawy i zaczął szukać strony, na której skończył czytanie. Nie był on złym mężem, ani złym człowiekiem w ogóle. Nie potrafił jednak panować nad swoim prostym charakterem. I nie przeszkadzało mu to. Jego bliscy tez już zdążyli się przyzwyczaić. Był osobą, której myśli czarno na białym malowały się w tym, co mówi, czy robi. Tak naprawdę miał zamiar dokończyć rozdział, a potem wejść do sypialni i pozwolić się ujeżdżać, aż nie zgłodnieje, albo nie zaśnie. Ze wskazaniem na to drugie. I wiedział, że jak już tam wejdzie, to nie będzie miał z tym problemu.
Kiedy Piotr się obudził, za oknem było jeszcze ciemno. Zjadł szybkie śniadanie. Jajecznice na maśle z cebulką. Ubrał swój roboczy dres, narzucił na siebie ciepłą, puchową kurtkę i wyszedł do pracy. Zatrudniał go bogaty rolnik w swojej mleczarni. Zwykle na wsi gospodarzom do takiej roboty wystarczy rodzina. Dwóch synów, czy od biedy dwie córki potrafią wszystko ogarnąć. Ten jednak nie miał nikogo. Po ludziach plotkowano, że podobno jest pedrylem, ale raczej nikt nie brał tego na poważnie. Po prostu, zwyczajowo, powodem tych plotek była czysta zazdrość. Piotr nie miał daleko do mleczarni. Stała dwa domy obok. Nigdy nie narzekał na swoja pracę.
Maria była typową gospodynią domową. Z czterech ścian nie ruszała się nigdzie, za wyjątkiem kościoła, albo wizyt u rodziny. Tym bardziej nie ruszała się w zimie. Dzień upływał jej na pracach wokół domu. Z racji swojego tradycyjnego wychowania, bardzo rzadko zdarzało się jej utyskiwać na cokolwiek. Chociaż była lepiej wykształcona od Piotra, -uczyła się w liceum w Żninie – to nie tęskniła za życiem, o które walczyły dla niej feministki. Nie chciała uciekać do miasta, jak zrobiła to już większość jej przyjaciół. Sama mówiła, że nie potrzeba jej więcej prócz męża i jakiegokolwiek zajęcia. A tych nie brakowało. Jedyne co ją trapiło to fakt, że Piotr nie chciał mieć dzieci. Cały czas mówił, że nie powinno im się spieszyć, że musi się dorobić, że to nie może być jej kaprys. A czasem po prostu, że nie lubi bachorów.
Piotr zawsze wracał koło południa na obiad do domu. Tego dnia robiła dla niego łazanki z boczkiem i kapustą. Nagle usłyszała za oknem szczekanie psa. W pierwszej chwili nie zareagowała. Pies zawsze warczał na sąsiadów, czy choćby na samochody przejeżdżające przez wieś. Tym razem jednak burkowi zawtórował krzyk jakiegoś mężczyzny. Głośne „kurwa mać” zadzwoniło jej w uszach. Wybiegła szybko z kuchni, która bezpośrednio wychodziła na podwórze. Na śniegu leżał dwudziestokilkuletni chłopak i darł się szarpany za nogę po śniegu. Psisko podarło mu spodnie. Bardziej jednak zainteresowane nogawką, niż samą nogą, nie wyrządziło mu zbytniej krzywdy.
- Aro! Buda psie! Buda! Najmocniej przepraszam za tego łobuza. Nic się panu nie stało?
Chłopak trochę zdezorientowany pomacał się najpierw po nodze, potem na nią popatrzył i nadal siedząc na śniegu odpowiedział:
- Mnie nie, ale moje spodnie już chyba nie żyją.
Chłopak siedział w kuchni na taborecie i pałaszował łazanki z miski. Przebierał z zimna nogami, bo był w samych gaciach. Maria widząc to, przyniosła piotrowe dżinsy, kładąc je mu na ramieniu.
- Ubierz i nie strasz już tymi rozlatanymi girami. Na pewno nic ci nie jest?
- Zimno mi jest. – powiedział z ustami pełnymi kapusty – Bardzo dobra kapusta.
- Nasza. Smacznego.
- Dziękuję, bardzo smaczna. W ogóle to mam wrażenie, że przez to całe zamieszanie zapomniałem się przedstawić. Jacek, Jacek Reder.
- Marysia.
Obydwu nie dzieliła zbyt rażąca granica wieku (Maria nie miała jeszcze trzydziestki), więc podali sobie ręce jak nowopoznani koledzy z liceum.
- Pewnie zastanawia się pani, po co się tu zjawiłem. – mówiąc to szybko wskoczył w spodnie. Były mu trochę za duże. Długością pasowały, ale w pasie wyraźnie przewidywały zbyt dużo miejsca na mięsień piwny, którego Jacek nie posiadał.
- Szczerze mówiąc nawet o tym nie zdążyłam pomyśleć – skłamała – Ach! I przestań z tą panią. W końcu już się sobie przedstawiliśmy.
- Pardon moi. A więc, przywiódł mnie tu sentyment…
Serafinowie
1
Ostatnio zmieniony pt 01 lip 2011, 15:00 przez Nazz, łącznie zmieniany 3 razy.
The Dude abides.