Ołowiane chmury wisiały nisko na niebie i wyglądały, jakby w każdej chwili mogły runąć. Nieustępliwie powstrzymywały światło gwiazd, pozostawiając miasto na łasce latarni.
Lejący od kilku godzin deszcz nie pozostawił na Szczęściarzu suchej nitki. Wyglądał, jak obraz nędzy i rozpaczy, przemoknięty i ponury, włóczący się bez celu. Na pewno zwróciłby uwagę i być może poruszył jakieś wrażliwe serce, zmuszając do zapytania „Co się stało?”, gdyby w taką pogodę ktokolwiek wychylał czubek nosa poza próg.
Szczęściarz, dobre sobie. Nazywali go tak od najmłodszych lat, po tym, jak cudem nie wpadł pod samochód. Podczas zabawy ktoś źle rzucił piłkę, tak że poleciała na ulicę, on pobiegł po nią i omal nie skończyło się to wypadkiem. Teraz wszyscy wspominają to z uśmiechem, ale wtedy strachu było co nie miara. Kiedy podbiegł do reszty, żeby pokazać, że nic się nie stało, Kaja miała łzy w oczach, a potem przez dobre kilka minut nie chciała przestać go tulić.
Bycie niezwykłym farciarzem udowodnił potem jeszcze kilka razy, między innymi znajdując na ziemi zwycięski los w totka. Spacerowali z Kają bez celu, tak po prostu, żeby się powłóczyć. Na kupon trafił zupełnie przypadkiem, nadeptując na niego. Gdyby nie spostrzegawczość dziewczyny, poszliby pewnie dalej, bezpowrotnie marnując szansę na darmowe dwieście tysięcy. Jaka wtedy była radość. Kupili nowiutki samochód, prosto z salonu i wyremontowali łazienkę.
A teraz szedł powoli chodnikiem, mając świecące się lampy za jedyne drogowskazy i z każdym kolejnym krokiem czuł, że przemoczony organizm żywi coraz mniejsze chęci ku dalszej współpracy. Miał wrażenie, jakby ciało i powieki stawały się coraz cięższe, a mięśnie bardziej ospałe. Z ulgą powitał bramę przy kamienicy, w której mógł przycupnąć i przeczekać ulewę.
Chciał usiąść, ale szybko zmienił zdaje, pojmując, jak bardzo jest zmęczony. Było mu już kompletnie wszystko jedno, niewiele rozumiał z tego, co stało się przez ostatnie kilka godzin, nie widział więc nic nadzwyczajnego w położeniu się w bramie i, jeśli zdoła zasnąć, krótkiej drzemce.
Ułożył się na tyle wygodnie, na ile pozwalał bruk i przymknął powieki. Zdecydowanie nie było to jego posłanie, ani nawet fotel przy kominku, ale w obecnej sytuacji nie było co narzekać. Grunt, że strumienie deszczu i wiatr nie miały tu wstępu.
I pomyśleć, że jeszcze rano miał mieszkanie - może i odrobinę ciasne i tłoczne, ale za to ciepłe i własne – kochającą rodzinę i nieopuszczające szczęście. A teraz to wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, bez żadnego ostrzeżenia. Nic nie zapowiadało katastrofy.
No bo, do diabła, skąd mógł wiedzieć, że tak bardzo nie lubią, kiedy hałasuje się w nocy? Czasami go upominali, jednak nigdy nie ponosił konsekwencji. Raz po raz dostrzegał tylko wrogie spojrzenia sąsiadów, ale miał to gdzieś. Sprawy miały się podobnie z wymiocinami, którymi od czasu do czasu brudził wykładzinę w salonie. Nie miał pojęcia, skąd się brały. Po prostu zdarzało się, że nie mógł nic poradzić na skręcające się w nim kiszki i haftował prosto na podłogę.
Sądził, że wszystko to mogło mieć jakiś związek z tym chłopakiem, który przyszedł wczoraj do Kai i został na noc. Rano miał straszne wory pod oczami, z niewyspania i Szczęściarzowi zdawało się, że patrzył na niego z jakąś nienawiścią. A potem, kiedy po śniadaniu dotarło do niego, że to dziwnie wilgotne ciepło na skarpetkach, to niestrawione resztki szczęściarzowego jedzenia, obecny bezdomny miał już pewność, że to, co kryło się w spojrzeniu chłopaka, to czysta nienawiść. Kaja zaczęła wtedy przepraszać i płakać, potem zrugała Szczęściarza jak nigdy dotąd i wypędziła za drzwi.
Bezdomny poczuł, że coś uwiera go w szyję, nie pozwalając zasnąć. Machnął łapą od niechcenia i poprawił obrożę. Niedługo potem spał już w najlepsze.
2
Dla mnie drugie zdanie jest przekombinowane i niepotrzebne. Gmatwa.Barnej pisze:Ołowiane chmury wisiały nisko na niebie i wyglądały, jakby w każdej chwili mogły runąć. Nieustępliwie powstrzymywały światło gwiazd, pozostawiając miasto na łasce latarni.
Po co przecinek po 'wyglądał'? Wyglądał - włóczący się po ulicach... Coś nie zgrywa. Może tak:Barnej pisze: Wyglądał, jak obraz nędzy i rozpaczy, przemoknięty i ponury, włóczący się bez celu.
Włóczył się bez celu i teraz, przemoknięty i ponury, wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy.
Można udowodnić bycie? Może tak:Barnej pisze:Bycie niezwykłym farciarzem udowodnił potem jeszcze kilka razy, między innymi znajdując na ziemi zwycięski los w totka.
"Jeszcze niejeden raz udowodnił, że jest farciarzem. Chocby wtedy, kiedy znalazł zwycięski kupon totka."
mając za drogowskazy świecące lampyBarnej pisze:mając świecące się lampy za jedyne drogowskazy
przemoczony organizm? Przemoczone to miał futro, nie organizm.Barnej pisze:z każdym kolejnym krokiem czuł, że przemoczony organizm żywi coraz mniejsze chęci ku dalszej współpracy.
...czuł, że zmęczone ciało odmówi dalszej współpracy...
I tak sobie by powstała moja wersja twojego tekstu. Wybacz, ale czasami gmatwasz i zapętlasz zdania, a można to samo powiedzieć prościej.
Temat - nieco zużyty. Choć nie mówię, że nie porusza. Pensjonarki i kobiety o wielkim sercu i oczach w mokrym miejscu z pewnością przeczytają z olbrzymim zaangażowaniem. Ale popraw zdania. Koniecznie.
Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
3
Chyba: zdanie.Barnej pisze:Chciał usiąść, ale szybko zmienił zdaje, pojmując, jak bardzo jest zmęczony.
Za długo. Tego tasiemca można spokojnie podzielić na trzy zdania. I troszkę wygładzić, np.:Barnej pisze: Było mu już kompletnie wszystko jedno, niewiele rozumiał z tego, co stało się przez ostatnie kilka godzin, nie widział więc nic nadzwyczajnego w położeniu się w bramie i, jeśli zdoła zasnąć, krótkiej drzemce.
Było mu już kompletnie wszystko jedno. Niewiele rozumiał z tego, co się wydarzyło w ciągu kilku ostatnich godzin...
Trochę tak na siłę nie chcesz napisać co się stało. Więc kilka zdań-zapychaczy.Barnej pisze:I pomyśleć, że jeszcze rano miał mieszkanie - może i odrobinę ciasne i tłoczne, ale za to ciepłe i własne – kochającą rodzinę i nieopuszczające szczęście. A teraz to wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, bez żadnego ostrzeżenia. Nic nie zapowiadało katastrofy.
Ogólnie tekścik króciutki i całkiem fajny, ale... No właśnie. Piszesz, że nie rozumiał co się stało, a jednak na koniec całkiem dokładnie wyjaśnia przyczynę wywalenia z domu.
Do opanowania długość zdań i dopracowania pewna karkołomność stylu, która zapewne jest wynikiem tego, że chcesz na koniec zachować niespodziankę co do tożsamości bohatera. Ponieważ to naprawdę krótki fragment, niewiele więcej mogę napisać.
Zwierzaki zawsze budzą we mnie sympatię:)
4
Zgubiłeś się w tym opowiadaniu. Jest gdzieś ponad tekstem wizja, pomysł, sens...
Ale w realizacji dominuje chaos, sztuczność, nienaturalność. Narracja na siłę humorystyczna, przefajnowana, a do tego nie panujesz nad frazą, zdaniem, akapitem.
Zrób sobie plan dekompozycyjny tekstu i poobserwuj dramaturgię - brakuje jej osi, czegoś co buduje odbiór emocjonalny.
Językowo - też niedoczyszczone, czasami uciekasz w utarte puste frazeologizmy.
Ale w realizacji dominuje chaos, sztuczność, nienaturalność. Narracja na siłę humorystyczna, przefajnowana, a do tego nie panujesz nad frazą, zdaniem, akapitem.
Zrób sobie plan dekompozycyjny tekstu i poobserwuj dramaturgię - brakuje jej osi, czegoś co buduje odbiór emocjonalny.
Językowo - też niedoczyszczone, czasami uciekasz w utarte puste frazeologizmy.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)