Polowanie [lekkie fantasy]

1
Stado brązowych koni biegło w dół. Ich bujne grzywy były rozwiewane przez mocny wiatr, szalejący na Wielkich Nizinach Koji. Biegły, niczym nie skrępowane, po wysokiej trawie porastającej wzgórze. Słońce chyliło się ku horyzontowi. Jego długie promienie niemalże oślepiały galopujące zwierzęta. Ale było coś jeszcze.
Na samym dole góry, wśród wysokich traw można było dostrzec zakapturzoną postać. Lekko przykucnięta rzucała długi cień. W ręku trzymała długi miecz. Drugą kończyną wykonała dziwny gest, po którym z wysokich źdźbeł wyłoniły się jeszcze dwie osoby. Obie miały napięte do granic możliwości łuki, czekając na sygnał pozwalający im rozluźnić cięciwę. Cała trójka, oddalona od siebie o kilka metrów, powolnym i ostrożnym krokiem ruszyła w górę.
Odgłos nadbiegających koni stawał się coraz bardziej wyraźny. Kilka z nich, jakby spodziewając się ataku, zaczęło nerwowo rżeć. Od oprawców dzieliło ich tylko małe połacie drzew.
Nagle coś świsnęło. Krótko po tym jeden z rumaków padł na zboczu, targany dzikimi konwulsjami. W oku miał strzałę, zakończoną czerwonym piórem. Wszystko konie wpadły w panikę. Rozbiegły się w obie strony, bezwzględnie omijając drzewa. Na samym skraju stała zakapturzona postać z mieczem. Przecięła powietrze szybkim ruchem dłoni, a chwilę po tym kolejne dwie strzały ugodziły uciekające zwierzęta. Jedno z nich zostało ranne w nogę, drugie prosto w płat czołowy. Jednak obie spotkał ten sam los – śmierć.
Po kilkunastu sekundach nie było śladu po tym co miało miejsce przed momentem – konie uciekły, hałas ucichł, a niczym nie zmącone łany traw lekko kołysały się na wietrze. Trzy czarne postacie wynurzyły się z lasku. Wszystkie miały czarne peleryny, a rzeczą, która ich wyróżniała był czerwony kaptur zasłaniający głowy.
Spokojnym krokiem zmierzały do pierwszego z leżących koni. Jeden z nich szybkim ruchem wyciągnął strzałę z nogi zwierzęcia, po czym wytarł ją peleryną z krwi. Drugi z łuczników ruszył w stronę kolejnego zwierzęcia. Osoby, który zostały wymieniły między sobą znaczące spojrzenia.
- Zabijamy go? Przecież nie jest już na potrzebny…
- Nie, poczekajmy, może jeszcze się przydać.
- Przecież mamy konie, więcej nam nie potrzeba. Wypuść znak, niech ktoś zabierze je do osady i wracamy z powrotem. Bez niego. – łucznik wskazał ruchem głowy w stronę próbującego uporać się ze strzałą strzelca. – W każdej chwili mogę strzelić, i uwierz mi, tym razem nie chybię.
- To nie jest tak, że ci nie ufam. Po prostu czuję, że on jeszcze może nam się przydać. I to w niedługim czasie. Za moment zapadnie zmrok, nie mamy szans na to, aby w najbliższym czasie wrócić do Lasu. Co za tym idzie czeka nas noc tutaj, a oboje wiemy czym to grozi. Tak więc, Tangaret, nie, nie zabijemy go.
- W takim razie jakie masz plany na wieczór?
- Proponuje wejść na te okazałe dęby stojące za nami i znaleźć tam miejsce na nocleg. Nie da nam to gwarancji przed atakiem pluzgiew, ale lepsze to niż spanie na twardej ziemi pod gołym niebem, pozostawionym na pastwę losu. Idź powiedzieć o tym Hifonowi, ja tymczasem wyślę znak. A konie i tak musimy ukryć, bo szczerze wątpię w to, aby ktokolwiek miał się po nie zgłosić w najbliższym czasie.
- Niech będzie tak jak mówisz, Tennak, choć mam co do tego pewne zastrzeżenia. Moim zdaniem musimy ruszyć jeszcze dzisiaj, może dojdziemy chociaż do Jaskiń Hiffa. A konie wystarczy schować wśród tych drzew, pluzgwy i tak ich nie znajdą. Ale jak tam sobie chcesz. Wysyłaj już ten znak.
Tennak odszedł od zwłok, Tangaret również, ale w przeciwną stronę. Mężczyzna zdjął kaptur odsłaniając swoją łysinę. Następnie stanął w rozkroku i wzniósł ręce. do góry. Zaczął mruczeć coś w kompletnie nie zrozumiałym języku, po czym wystrzelił w niebo cienką, białą smugę. Popatrzył jeszcze chwilę w niebo i ponownie założył swój czerwony kaptur.
Ostatnio zmieniony pt 06 lip 2012, 15:47 przez jkb95, łącznie zmieniany 3 razy.

2
O koniu raczej powiemy, że jest gniady, a nie brązowy - może się czepiam, ale ten brąz to taka trochę kupa. Z nieprzyjemniejszych rzeczy wychwyciłem jedno niemiłe powtórzenie i ogólnie coś nie tak jest z dialogami. Lekko drętwe się wydają. Poza tym dobrze wyszły tu opisy.
Co do mniej warsztatowych spraw: Jeden z koni dostał w płat czołowy. To było by całkiem trudne trafić uciekającego konia w płat czołowy, który - jak nazwa wskazuje - jest gdzieś z przodu konia. Do tego nie był bym pewien, czy budowa mózgu konia odpowiada ludzkiej i ma on płat czołowy jako taki. W każdym razie specem od mózgów nie jestem.
Podsumowując: Czytało się dobrze i przyjemnie. Podoba mi się.
The Dude abides.

3
Nazz -->
dzięki za pierwszą opinię, do tego pozytywną. :)
Te brązowe konie od początku mi nie pasowały, ale nie wiedziałem czym je zastąpić.
Powtórzenie już poprawiam.
Co do dialogów - muszę ci przyznać trochę racji. Momentami są trochę sztywne, ale chciałem, aby każdy bohater (a jest ich troje) miał swój własny styl. W dalszej części opowiadania stanowią one większą część całej akcji więc mam nadzieję, że potem będzie lepiej.
Nazz pisze: To było by całkiem trudne trafić uciekającego konia w płat czołowy, który - jak nazwa wskazuje - jest gdzieś z przodu konia.
Skoro konie biegły w ich stronę (zbiegały w dół, gdzie oni czekali) to dla "wykwalifikowanego" dość prostą rzeczą będzie trafić w głowę. A jeśli chodzi o ten płat czołowy - umówmy się, że chodziło po prostu o czubek głowy. :)

4
jkb95 pisze:Lekko przykucnięta rzucała długi cień. W ręku trzymała długi miecz. Drugą kończyną wykonała dziwny gest,
Jakimś cudem frazę "Drugą kończyną.." przeczytałam: "Długą kończyną..." Nie wiesz dlaczego?
jkb95 pisze:Od oprawców dzieliło ich tylko małe połacie drzew.
Połać to jakaś przestrzeń. Połać łąki, połać dachu... Nie wiem czy może być połać drzew.
I jeszcze forma -dzieliło małe połacie drzew - ???? Trzeba do słownika zajrzeć, jak się używa.
jkb95 pisze:. Jedno z nich (ze zwierząt) zostało ranne w nogę, drugie prosto w płat czołowy. Jednak obie spotkał ten sam los – śmierć.
W pierwszym zdaniu jest r. nijaki jedno z nich, w drugim ???
jkb95 pisze:Wszystkie miały czarne peleryny, a rzeczą, która ich wyróżniała był czerwony kaptur zasłaniający głowy.
Wszystkie - r. ż., ich - r. m.
czerwony kaptur - jeden kaptur na kilka głów?
jkb95 pisze:Osoby, który zostały(przecinek)wymieniły między sobą znaczące spojrzenia.
Osoby - r. ż., który - r. m.

Walczysz z rodzajami! Ale na razie one wygrywają!:)
Nie wiem czy podobają mi się pluzgwy. Mam skojarzenia z pluskwami. To chyba nie to samo, skoro chcą uciec przed nimi na drzewa.

Nie rozumiem kto z kim i o kim rozmawia.

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf

5
Na samym dole góry
Czyli u podnóża/
pozwalający im rozluźnić cięciwę
Puścić cięciwę, rozluźnianie kojarzy mi się z powolnym ruchem mającym na celu NIE wypuszczenie strzały
Kolejna sprawa- cięciwę napina się bardzo szybko, więc na pewno nie byłaby ona w gotowości do strzału cały czas, powód- ludzka ręka po prostu by się zmęczyła i odmówiła posłuszeństwa. Łuki zostałyby napięte tuż przed strzałem
Na samym skraju stała
na samym skraju czego?
Jednak obie spotkał ten sam los – śmierć
Strzał w nogę sam w sobie nie jest śmiertelny
po czym wytarł ją peleryną z krwi
Z tego wynika, że peleryna była uszyta z krwi.
Osoby, który zostały
Piękny babolius pospolitus
i wracamy z powrotem
Oj czegoś takiego nie lubię. To coś w stylu tylnych pleców. Skoro wracają to wiadomo, że z powrotem.
i wzniósł ręce. do góry
Podobnie jak wyżej. Da się wznieść coś w dół?

Popieram Dorapę- pracuj nad odróżnianiem rodzajników.
Druga sprawa- dialogi. U ciebie wyglądają jakoś tak:
-dobrze, Edmundzie zaraz do niego zadzwonię
-zrobimy to, to i to a później Patryku do niego zadzwonisz

blah blah blah
To jest rozmowa po polowaniu, a nie jakaś dyskusja o filozofii. I postacie muszą być żywe.
Proponuje wejść na te okazałe dęby stojące za nami i znaleźć tam miejsce na nocleg
Taa już widzę, że tak powiedział.
,,Przenocujmy na tych dębach." jest bardziej prawdopodobne.
Ale nie było aż tak źle jak się wydaje po moim poście:P Po prostu jestem upierdliwy:D
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”