Pierwszy tekścik

No to show czas zacząć!
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
I Deszcz
Elle zawsze kochała deszcz. Czuła się z nim powiązana. Czuła, że woda zmywa z niej plamy ludzkości. Tylko w deszczu zauważała szczęście. Podczas gdy jej rówieśnicy chowali się w domach, ona zakładała zieloną suknie, zdejmowała buty, by tylko zatańczyć w strugach wody. Był to jej własny, niepozorny rytuał, w którym nikt, oprócz niej samej, nie dostrzegał sensu. Składał się on z wielu podskoków, obrotów. Przerywały go tupnięcia, ciche okrzyki i śmiech towarzyszący niesłyszalnej muzyce. Deszcz po prostu był nią, a ona była nim.
Był dopiero ranek. Czwarty dzień tygodnia, dokładniej trzydziesty pierwszy marca godzina siódma dwadzieścia osiem. Czas, gdy ludzie idą do pracy, czas, gdy czternastoletnie dzieciaki szły do szkoły.
Elle siedziała na białym parkanie oddzielającym ulicę i jedno z jej ulubionych miejsc: jezioro i otaczający je park.
- Zaraz się spóźnimy! – wołał Charlie kręcąc niespokojnie głową.
- I tak by nikt nie zwrócił na to uwagi! Ich nie obchodzę ani ja, ani ty! Zależy im tylko na wysysaniu z nas kreatywności i twórczości! – wykrzyknęła Elle. Chłopak posłał jej spojrzenie pełne zrozumienia.
- Wiem, wiem, ale możemy iść? – spytał.
- Niech ci będzie. – chwycił ją za rękę, by mogła zejść z muru. - O której kończymy?
- O szesnastej trzydzieści osiem.
- Osiem?
- Nauczycielka biologii będzie potrzebowała trzech minut by zadać jakieś bzdurne przepisywanie podręcznika do zeszytu.
- Bzdurne? To podejście zdecydowanie bardziej mi odpowiada! – roześmiała się delikatnie stawiając kroki; lekko, z gracją.
Ruszyli brnąc przez kałuże. Droga była brukowana, lecz przez kilka lat zdążyło porobić się w niej kilka dziur. Mijały ich samochody. Niektóre jechały szybko drugie jakby na ostatnich litrach paliwa. Od budynku dzieliły ich tylko kroki.
Budynek przypominał szarą cegłę wypełnioną po brzegi nierozumnymi bachorami. Dach, jeżeli dachem można byłoby nazwać płaską powierzchnię, był naznaczony niezliczoną ilością pęknięć w myszowatym betonie.
Nagle ktoś popchnął Elle z całej siły. Dziewczyna upadła, by wstać wraz z mokrym ubraniem. Odwróciła się by zobaczyć Veronikę śmiejącą się z twarzy ubrudzonej błotem. „Chodź i nie zwracaj na nią uwagi. Nie odwracaj się w jej stronę” szepnął Charlie łapiąc rękę Elle i gnając do szkoły.
Korytarz był zaniedbany. Wszędzie leżały kartki, worki, siatki. Zewsząd wpaść na ciebie mogły dzieciaki bijące się o czekoladowe chrupki. Szafki były brudne, obklejone niezliczoną ilością naklejek z pokemonami i innymi bezsensownymi rysunkami.
Gdy tylko weszli ludzie zaczęli obrzucać ich pogardliwymi spojrzeniami. Elle podniosła wzrok i nie zważając na błoto we włosach poszła dumnie przez korytarz..