Ciężar wieczności (horror)

1
  Sylwetki zgarbionych postaci biegły między drzewami. Rozmokła ziemia chlapała pod ciężkimi butami mężczyzn. Mokre strzępy płaszczy przylegały do ciał, a krótkie daszki ich wysokich czapek ociekały wodą. Dźwigali wypchane plecaki i zaciśnięte w skostniałych dłoniach strzelby. Nagle zatrzymali się przywierając plecami do drzew. Słyszeli już zbliżające się odgłosy nawoływań. Ostrożnie spoglądnęli wypatrując jakiś ruchów. Szybko kucnęli, dostrzegając kilkoro mężczyzn czujnie mierzących strzelbami w stronę drzew. Drżąc ze strachu i zimna, nasłuchiwali trzasków gałęzi. W końcu jeden z nich sięgnął po zawieszoną z boku prochownicę, wsypując odmierzoną część do wyciągniętego kawałka papieru. Ze skórzanego worka wyciągnął ołowianą kulę i umieścił w papierze, zawijając szczelnie pakunek. Wepchnął go do strzelby i przepchał drewnianym kołkiem.
  - Nicolaus nie rób tego! – usłyszał głos chłopaka. – Zabiją nas.
  - Pośpieszcie się! – odparł gniewnie mężczyzna, nie przestając ubijać. – Zaraz nas dojrzą.
  - Do diabła – zaklął inny głos. - Christopher do cholery, ładuj swą broń.
  Chłopak sięgnął do swego woreczka. Szybko zrobił ładunek, po czym zaczął nabijać lufę. Przyśpieszył, widząc unoszących strzelby mężczyzn. W końcu podniósł swoją, opierając kolbę o ramię. Po chwili rozbrzmiały trzy następujące po sobie huki, roznosząc wokół nich kłęby dymu. Zauważyli jak troje pada, nim w ostatniej chwili schowali się za drzewo, unikając roztrzaskujących się o nie kul.
  - Otaczają nas – rzekł chłopak, wskazując biegnące między drzewami cienie. - Ruszajcie się!
  Zaczęli szybko biec, nisko pochylając głowy przed świszczącymi kulami. Nagle jeden upadł, Christopher podbiegł do niego i szarpnął do góry.
  - Ugrzęzła mi noga! – zawołał mężczyzna. – Nie mogę wyciągnąć.
  Chłopak pochylił się, pomagając oswobodzić mu nogę. Kątem oka zobaczył podbiegającego do nich Nicolausa. Stanął obok i szybko napełniał ładunek, który po chwili ubijał już w lufie. Nie przerywał, gdy wokół z gwizdem przelatywały kule. Szybko uniósł broń oddając nim strzał, powalający kolejnego mężczyznę.
  - Thiery możesz biec? – zapytał Nicolaus, szykując kolejny pocisk.
  - Schowaj się głupcze! – odpowiedziało mu syknięcie mężczyzny. – Spadamy stąd.
  - Za mną – Christopher zerwał się z ziemi.
  Kule świstały blisko, roztrzaskując się o drzewa. Biegli nisko pochyleni. Omijając tnące twarze gałęzie, z ledwością utrzymywali równowagę. Ruszając za chłopakiem przeskakującym nad powalonym drzewem, spadli wprost na strome zbocze. Zaczęli się turlać i ślizgać po zabłoconej ziemi. Z chlupnięciem wylądowali w ciemnej wodzie. Szybko odczołgali się, chowając między krzakami. Odczekali chwilę, po czym ruszyli dalej. Wysoko nad nimi szumiały gałęzie, a wokół rozbrzmiewały złowrogie pojękiwania drzew. Niebo zaczęło ciemnieć i po chwili powietrze przeciął suchy trzask, rozświetlając mrok bladym światłem. Momentalnie spadł deszcz, który głośno dudniąc o ziemię, żłobił w niej głębokie bruzdy. Christopher starł z twarzy spływającą do oczu wodę i rozejrzał się dookoła. Wytężył wzrok, widząc coś między drzewami.
  - Czemuż żeś się zatrzymał? – zapytał Nicolaus.
  - Tędy – rzekł chłopak.
  Ruszył pewnym krokiem w stronę wypatrzonego miejsca. Zobaczyli biegnący między krzakami wysoki kamienny mur, ciągnący się w dal i znikający w ciemnościach.
  - To chyba kogoś posiadłość ?- rzekł Thiery. – Nie powinniśmy się zatrzymywać.
  - Jeśli ktoś tam mieszka – wskazał ręką Nicolaus - to pewne, że ma żarcie. Zrobimy zapas i ruszymy w drogę. Może być?
  - W porządku – odetchnął Thiery.
  - W takim lesie szybko nas nie znajdą – powiedział Christopher przechodząc nad murkiem. – Nie wiem jak wy, ale ja jestem głodny. – Uśmiechnął się i zeskoczył znikając im z oczu.
  Przeszli za nim na drugą stronę. Teren porastały wysokie krzewy uginające się pod strugami deszczu. Kolejny błysk rozświetlił mrok, ukazując przed nimi zarys stojącej postaci. Nicolaus wyszarpnął zza pasa pistolet i wymierzył w jej stronę.
  - Pokaż się! – wycedził przez zęby.
  Podszedł bliżej i wtem zobaczył posąg mężczyzny pozbawionego głowy oraz w całości porośniętego drobnym mchem.
  - Dorwałeś go – rzekł szyderczo Christopher wymijając mężczyznę.
  Po drodze przeszli obok kilku innych zniszczonych posągów. Nagle chłopak przystanął. Zrównali się z nim i wtedy zobaczyli przed sobą duży dom o spadzistym dachu i wysoko sterczącej wieży. Miał dwa ogromne zakratowane okna z obu stron wejścia. Obudowano je ceglanym daszkiem i przedzielono listewkami na cztery części. Zdobione kolumny podtrzymywały niewielki balkonik nad wysokimi drzwiami. Wieża miała małe ciemne okienka, których łuki zwieńczały uczepione ścian skrzydlate stwory, spoglądające w dół. W jednym z okien dostrzegli blask światła i jakiś ruch, po czym nagle zapadła w nich ciemność. Podeszli pod drzwi, Thiery uderzył w nie pięścią. Długo czekali nim ktoś nieznacznie je uchylił. Ukazała się twarz młodej kobiety o rudych poskręcanych włosach.
  - Przepraszam – rzekł Thiery. - Szukamy noclegu. – Spojrzał na nią zamyślonym wzrokiem.
  - Nie przyjmuję obcych – odpowiedziała obrzucając ich czujnym wzrokiem.
  - Nas jednak przyjmiesz! – Nicolaus kopnął drzwi. Kobieta padła na ziemię, a on wymierzył w nią z krótkiego samopału i ze szczękiem zaciągnął kurek. - Zostaw pistolet! – wycedził przez zęby.
  Kobieta odsunęła dłoń od leżącej obok broni i odczołgała się, unosząc na stopniach schodów wznoszących się za jej plecami.
  - Nic ci nie zrobimy – powiedział Nicolaus, nie przestając w nią mierzyć. – Mieszka tu ktoś jeszcze? – rozglądnął się dookoła.
  - Tylko ja – Zacisnęła dłonią koszulę między piersiami.
  - Christopher sprawdź na górze, a ty Thiery przypilnuj jej.
  Chłopak pobiegł po ostro skręcających schodach, zaś Nicolaus szybko rozejrzał się po dwóch pokojach na dole. Po chwili oboje wrócili.
  - Wieża jest pusta – powiedział Christopher schodząc.
  - Na dole też nikogo nie ma – rzekł Nicolaus. - Masz coś do jedzenia?
  Kobieto przyglądała się im, z zainteresowaniem spoglądając na Thierego.
  - Spytałem cię o coś! – Nicolaus wycelował w nią lufę samopału.
  - Wystarczy! – krzyknął Thiery. – Nie widzisz, że ta biedna kobieta jest bezbronna?!
  Nicolaus spojrzał na niego i wolno schował broń.
  - Chcemy tylko jedzenie – rzekł spokojnie Thiery patrząc jej w oczy – zrobimy zapas… i… przypominasz mi kogoś, twoja twarz…
  - Ma.. mam żywność – szybko wstała i ruszyła po schodach - zaraz przyniosę…
  - Stój! – warknął Nicolaus.
  Obróciła się wolno, patrząc zlęknionym wzrokiem.
  - Kuchnia jest tam – wskazał głową uchylone drzwi z lewej strony.
  Zeszła ze schodów z opuszczoną głową i ruszyła we wskazaną stronę.
  - Christopher rusz tam za nią – powiedział Nicolaus.
  - Nie, ja pójdę – zatrzymał go Thiery i poszedł za kobietą.
  – Braciszku – zawołał Nicolaus - pilnuj jej dobrze.
  Thiery skinął głową i pośpieszył za nią.
  Mężczyźni ruszyli w stronę dużego salonu po prawej stronie. Ogromne pomieszczenie tonęło w mroku, ukazując zaledwie zarysy wnętrza.
  - Zapalmy świecę – rzekł Nicolaus wskazując rozłożysty kandelabr na stole. – Gdzieś tu miałem krzesiwo – zaczął sprawdzać kieszenie.
  - Ja mam. – Christopher podszedł do stołu. Rozbrzmiały trzaski i po chwili świeca zapłonęła jasnym blaskiem. Sięgnął po nią i przyłożył do pozostałych.
  W drżącym świetle ukazał się duży okrągły stół z przystawionymi do niego, kunsztownie zdobionymi krzesłami. Światło jarząc się jaśniejszym blaskiem, odsłaniało kolejne szczegóły. Okna przysłaniała ciężka zasłona. W rogu stał metrowej wysokości zegar z dużym wahadłem. Na przeciwległej ścianie wisiały strzelby i kilka szabli, zaś dalej duży kredens, a w samym koncie kominek i dwa fotele.
  - Ciekaw jestem kim był jej mężczyzna? – zapytał Nicolaus sięgając po szablę. – Piękna robota – powiedział do siebie patrząc na broń. Zamachnął się przecinając powietrze.
  - Chodź zobaczyć – zawołał Christopher. – Chyba znalazłem pana tego domu.
  Obok kominka wisiał obraz przedstawiający wąsatego mężczyznę trzymającego ręce na biodrach. Przy jego pasie tkwiła przyczepiona szabla.
  Nicolaus zbliżył twarz i odczytał datę.
  - 1752 hmm… tobie nie będzie potrzebna.
  - Tak, z pewnością - parsknął Christopher. – Ja wolałbym jednak inny skarb – oczy chłopaka rozbłysły. – Ta mała jest niczego sobie. Może zabawimy się z nią?
  - Nie waż się jej tknąć – warknął Nicolaus. – Zostawimy ją w spokoju.
  - Myślałem, że po tylu latach wojen, zapragniesz w końcu zaznać trochę przyjemności.
  - Słyszałeś co powiedziałem. Poczekaj aż dojdziemy do miasta, znajdziesz tam jakąś w burdelu, ale od niej trzymaj się z dala.
  Nicolaus odszedł, oglądając dalej salon.
  - Mam coś lepszego – otworzył szklane skrzydło kredensu i wyciągnął dwie butelki wina. Podszedł do chłopaka wręczając mu jedną. – Uratowałeś nas w czasie bitwy – rzekł wyciągając z butelki korek - jeśli nie ty… teraz leżeli byśmy w błocie jak reszta naszej kompanii.
  - Wasze zdrowie – powiedział Christopher. Wyrwał zębami korek, wypluł i wypił spory łyk wina.
  Nicolaus skinął mu głową i również się napił. Otarł twarz wierzchem dłoni i ciężko westchnął.
  - Nie sądzę by ktokolwiek mógł jeszcze przeżyć.
  - To była prawdziwa klęska – rzekł Christopher. – Widziałem jak cały mój dywizjon pada pod ich naporem. W ostatniej chwili was dostrzegłem. Jeszcze trochę i wszyscy byśmy polegli.
  - Przyznam iż pojawiłeś się niespodziewanie. Myślałem, że podszedł nas jeden z nich, już miałem strzelić gdyś pokazał twarz… Szczęście, żem w miarę się zmiarkował – klepnął go w pierś. -Za nowe znajomości – Nicolaus wychylił kolejny łyk, do którego zawtórował mu Christopher.
  Chłopak odszedł w stronę stołu. Zabrał kandelabr i podszedł do kominka. Zwrócony do Nicolausa plecami, sięgał po odłożone obok drewno, układając je w palenisku.
  - Mamy cholerne szczęście, żeśmy tu trafili – powiedział nie patrząc w jego stronę. – Nabierzemy sił, a jutro ruszymy w drogę.
  - Powiedziałem przecie, opuścimy to miejsce gdy tylko zrobimy zapasy – rzekł szorstko Nicolaus.
  Słychać było rozdmuchiwane przez chłopaka powietrze. Po chwili rozbrzmiały trzaski przypalanego chrustu. Christopher wstał.
  - Nie przyjdą tutaj – rzekł pewnym głosem. - Po co wciąż mieli by uganiać się za kilkoma ocalałymi.
  Odłożyli pod ścianą broń i ściągnęli mokre płaszcze, kładąc je przy kominku.
Nicolaus siadł ciężko w fotelu, spoglądając na strzelające płomienie.
  - Może masz rację… Musimy tu odpocząć, ale wyruszymy o wschodzie słońca.
  - Prosto do domu – odparł Christopher.
  - Tak… - zamyślił się Nicolaus. Nagle obrócił głowę w stronę drzwi. – Thiery umrzemy tu zaraz z głodu!
  - Chyba wpadła mu w oko – mruknął wesoło Christopher.
  - Przyleź tu w końcu! – krzyknął Nicolaus.
  - Idę, już idę – usłyszeli jego głos.
  Pojawiła się kobieta niosąca tacę z jedzeniem, a za nią szedł Thiery, trzymając wypchany worek.
  -Nie uwierzycie kim ona jest – rzekł Thiery. – Wiedziałem, że skądś ją znam. To Ines – zaśmiał się wesoło - kiedyś się znaliśmy, ale wojna rozdzieliła nas.
  Kobieta uśmiechnęła się niepewnie. Po chwili odwróciła od nich wzrok i spoglądała na Thierego.
  - Nie masz się czego obawiać – rzekł Nicolaus. – Usiądź sobie.
  Thiery odsunął Ines krzesło i usiadł obok niej.
  Kobieta usiadła prosto, przysuwając się do oparcia. Patrzyła czujnym wzrokiem, drżąco napinając mięśnie przy niespodziewanych ruchach mężczyzn. Jedynie prawą dłonią pewnie zaciskała coś pod szyją.
  - Jaką błyskotkę tam skrywasz? – zapytał z uśmiechem Christopher.
Kobieta zaciągnęła koszulę przysłaniając odkrytą szyję.
  - Takie ozdoby dodają blasku kobiecie – zauważył Nicolaus – możesz rozpiąć koszulę, wtedy …
  - Zakończ tę gierkę! – mruknął ponuro Thiery.
  Nicolaus mrugnął do brata. Uśmiechnął się pojednawczo i rzekł:
  - Postanowiłem byśmy zostali tu na noc. Wiem, że mówiłem co innego – dodał łagodnym tonem - lecz musimy nabrać sił przed podróżą.
  -Masz rację – przytaknął ochoczo Thiery – powinniśmy tu zostać.
  - Nie jesteś zły? – spojrzał na niego Nicolaus.
  - Czemu miałbym się złościć – wzruszył ramionami.
  Kobieta przyglądała się mężczyznom, ale odwracała wzrok napotykając spojrzenie Christophera.
  - Czemuż zostałaś sama w tak wielkim domu? – zapytał w końcu Nicolaus.
  - Ojciec zmarł dawno temu, mąż również. Poza nimi, nie miałam rodziny.
 Christopher pochylił się w jej stronę.
  - Śmierć przyjdzie po każdego z nas, nikt jej nie oszuka – parsknął śmiechem. – Sama zobaczysz, że kiedy cię wypatrzy, nie zdołasz się …
  – Dosyć! –Thiery uderzył pięścią w stół. – Jeszcze słowo, a wyrwę ci język.
  - Jednak można cię rozzłościć – westchnął Christopher. – Czyżby Ines… - ściągnął brwi patrząc na kobietę.
  - Ty… - warknął Thiery sięgając po pistolet.
  - Spokój! – ryknął Nicolaus gwałtownie wstając. – Oboje się uspokójcie! – spoglądał na nich dzikim wzrokiem. W końcu odetchnął. – Powinniśmy odpocząć. Wszystkim nam przyda się trochę snu.
  – Proponuję wystawić straż – rzekł Christopher - aby ktoś nie poderżnął nam we śnie gardeł – spojrzał wymownie na Ines. – Przypilnuję jej.
  - Ja z nią zostanę – powiedział hardo Thiery. – Nicolaus, muszę z tobą porozmawiać – wstał i ruszył w stronę korytarza.
  Thiery zatrzymał się przy poręczy schodów opierając się o nie ramieniem.
  - Rozumiem cię – rzekł Nicolaus stając obok brata - też nieraz mam chęć go sieknąć, ale on po prostu taki jest. Niepokoi cię coś? – spojrzał na niego zmrużonym wzrokiem.
  Thiery obejrzał się w stronę salonu:
  - Ufasz mu? – zapytał szorstko, nie odrywając wzroku od Christophera, lubieżnie patrzącego na kobietę.
  - Uratował nam życie, ale ufam tylko tobie – rzekł Nicolaus. Zerknął w ich stronę i ponownie spojrzał na brata. - Jesteś zazdrosny? Możemy ją zabrać jeśli chcesz. Powiedz tylko…
  - Nie! – krzyknął Thiery łapiąc go mocno za ramię. – Tego bym sobie nie wybaczył. Szukałem jej latami… a teraz los uśmiechnął się do mnie… nigdy nie przestałem wierzyć, że kiedyś ją odnajdę…
  - Braciszku – Nicolaus objął go ramieniem - jeśli dalej ci na niej zależy, powiedz to jej.
  Thiery uśmiechnął się kącikiem ust.
  - Wracajmy lepiej, nim ten łajdak rzuci się na Ines – rzekł pewnym siebie głosem. – Muszę z nią porozmawiać.
  - W końcu mówisz jak należy – zaśmiał się Nicolaus.
  Razem wrócili do salonu.
  – Zbudzę cię byś mnie zmienił – rzekł Thiery do brata i siadł obok kobiety.
  Nicolaus wraz z Christopherem ułożyli się przy kominku. Po chwili mężczyźni oddychali miarowo, wyglądając na pogrążonych w głębokim śnie. Jednak Nicolaus nie spał. Przysłuchiwał się ich cichej rozmowie. Zdziwiło go, że pierwszy raz słyszy w głosie brata taką radość. Zastanawiał się nad tym, ale po chwili ich słowa zamieniły się w usypiający szmer. W końcu zasnął. Słyszał wokół siebie ciche szepty oraz skrobanie. Z daleka dobiegał szalony śmiech kobiety. Po chwili zobaczył patrzącą na Thierego Ines, której twarz wykrzywiał upiorny uśmiech. Wpatrzona w niego, ukradkiem sięgała dłonią po sztylet. Jej śmiech narastał i nagle usłyszał głośny łoskot. Podniósł się na rękach. Fale deszczu uderzały ciężkimi kroplami o szyby. Blade światło rozjaśniło mrok salonu, po którym kolejny grzmot z trzaskiem przeciął powietrze. Cienie poderwały się na moment. Nicolaus spojrzał dookoła, zdążył dostrzec, że w pokoju jest tylko Christophera, nim ponownie zapadła ciemność.
  - Christopher! – podczołgał się do niego. - Wstawaj - potrząsnął mężczyzną.
  Ten gwałtownie otworzył oczy.
  - Co jest?
  - Nie ma ich – rzekł przestraszonym głosem Nicolaus.
  - Może się gdzieś zabawiają, wiesz…
  – Rusz się łajzo! – zagrzmiał Nicolaus. Wstał i wyciągając samopał.
  Christopher wziął broń i poszedł za Nicolausem. Wolno weszli do korytarza. Głośny grzmot rozświetlił wnętrze bladym światłem.
  - W kuchni też ich nie ma – stwierdził Christopher.
Oboje podnieśli głowy słysząc szmer dobiegający z góry.
  - Wieża – rzekł Nicolaus.
  Z wyciągniętym przed siebie pistoletem pierwszy ruszył po schodach. Stopnie jęczały pod ciężarem ich kroków. Wspinali się coraz wyżej wąskimi krętymi schodami. Suchy trzask rozbrzmiał nad nimi, światło wdarło się przez okno, ukazując na moment falujące na zewnątrz drzewa. Widzieli już uchylone drzwi. Nicolaus zamarł słysząc dobiegające z wnętrza szepty. Wychylił się ostrożnie unosząc pistolet. Płomień pochodni oświetlał wnętrze. Zobaczył kobietę przy oparciu fotela, siedzącą pośrodku kręgu usypanego z ziemi. Nagle zamajaczył mu cień siedzącego w fotelu człowieka.
  - Thiery! – Nicolaus wbiegł do pokoju mierząc w nią pistoletem. – Odsuń się od niego! Thiery odezwij… - zobaczył bladą twarz brata, trzymającego w zaciśniętej prawej dłoni połyskujący talizman, zaś w lewej trzonek sztyletu zatopionego w brzuchu. Widząc brata, rzekł urywanym głosem:
  – Mówiła mi… prawdę. Zobacz, ja… żyję… – Wyciągnął zakrwawiony sztylet i zamachnął się celując w serce. Nicolaus złapał mu rękę, wytrącając sztylet z dłoni.
  - Zostaw go – Ines uczepiła się ręki Nicolausa - nie słyszysz co …
  - To czarownica! – krzyknął Christopher. – Ratuj brata!
  Nicolaus uderzył ją wierzchem dłoni. Kobieta padła na plecy.
  Z przerażeniem spojrzała, na ziemny krąg.
  - Mój ta… – Wyciągnęła z krzykiem rękę, ale huk wystrzału odrzucił kobietę.
  Christopher trzymał w wyciągniętej ręce samopał.
  - Nie! – krzyknął Thiery i ku zdziwieniu Nicolausa, rzucił się gwałtownie na Christophera, ale chłopak powalił go potężnym ciosem.
  Rozbrzmiał kolejny huk i ciało Christophera zwaliło się na podłogę. Nicolaus odrzucił broń i podbiegł do Thierego. Połowa jego twarzy była zmiażdżona i zalana krwią. Patrzył na niego jednym zmrużonym okiem. Poruszył bezdźwięcznie ustami wypluwając krew.
  - Spokojnie – powiedział Nicolaus. – Pomogę ci – dodał łkającym głosem.
  - Za… - wykrztusił Thiery. – Zał..
  Nicolaus przysunął głowę do jego ust.
  - Załóż… tal… talizman – wskazał palcem leżący połyskujący przedmiot.
  Nicolaus kątem oka dostrzegł jakiś ruch.
  - Pośp… - wycharczał Thiery.
  Nie obracając się skoczył po niego, zgarnął koniuszkami palców i zacisnął w dłoni. Nagle obok niego ktoś przystanął. Nicolaus wolno podniósł wzrok. Zobaczył wyprostowanego Christophera, wpatrzonego w niego ciemnymi, nienawistnymi oczami.
  - Oddaj to Nicolausie – w jego głosie słychać było warkot. Wyciągnął rękę. - Oddaj, a pozwolę ci odejść.
  - Ja… ja zabiłem cię. – Spojrzał na rozerwaną od strzału koszulę. - Ty nie mogłeś… - spostrzegł, że jego rana nie broczy krwią.
  - A jednak tu stoję.
  - Christopher, kim ty jesteś?
  - Teraz jestem młodym żołnierzem – uśmiechnął się upiornie - ale mogę być kim zechcę.
  - Jak to możliwe? Czy ty… jesteś… diabłem?!
  Mężczyzna zaśmiał się szyderczym głosem. Obszedł go dookoła nie spuszczając z oczu.
  - Tak Nicolausie. Jestem diabłem.
  - Chcesz mej śmierci!? Dalej, zrób to! Zakończ tę zabawę.
  - Mogę cię oszczędzić. Tylko oddaj mi talizman.
  - Zabijesz mnie jak tylko go dostaniesz. Czemu sam go nie weźmiesz?
  – Musi zostać dobrowolnie oddany – odparł spokojnie, ale szybko dodał groźnym głosem. - Nie myśl jednak, by go przywłaszczyć, bo skończysz jak ona.
  Zrobił krok w stronę martwej kobiety i pochylił się nad nią. Uniósł jej głowę, patrząc w zakrwawioną twarz:
  - Jej ojciec … - zasyczał gniewnie i odrzucił ją z obrzydzeniem . - Dał go tej małej dziwce. Nigdy go nie zdejmowała, a ja nie mogłem go zabrać. Odebrałem jej wszystkich, których kochała, ale i to nie pomogło. Dalej nie chciała go zwrócić. W końcu znalazłem sposób. Odszukałem mężczyznę, którego niegdyś kochała. Wiedziałem, że zechce wyjawić mu tajemnicę. Jednak, by go przekonać musiała oddać amulet. Wstał i starł ręce.
  – Widzisz, nikt nie zdoła przede mną uciec. Nicolausie, czas na mnie. Powiedziałem coś chciał. Teraz oddaj mi moją własność.
  – Obiecujesz, że nie zabijesz mnie jak go dostaniesz?
  - Nicolausie ja wiem jak ty umrzesz i to nie stanie się dzisiaj.
  - Oddam go – nagle zacisnął pięść trzymającą talizman – jeśli uratujesz mego brata.
  - Nie próbuj się targować. Nie wiesz do czego jestem zdolny – rzekł ciężkim wibrującym głosem, a oczy rozbłysły mu czerwonym żarząc się blaskiem. Po chwili jego wzrok złagodniał i odpowiedział.
  - Uczynię to.
  Wyciągnął do niego rękę. Jego palce zaczęły się tlić, a po chwili strzeliły z nich syczące płomienie. Szybko zajęły całą dłoń i przez ramię przeszły dalej, całego okrywając ogniem.
  Nicolaus wystawił drżącą dłoń. Rozsunął palce, ukazując błyszczący przedmiot.
  - Nie rób tego… - wycharczał Thiery i nagle pod wymierzonym w niego palcem Christophera, stanął w płomieniach.
  Nicolaus odsunął się, przysuwając do siebie rękę.
  Pomieszczenie przeszył ogłuszający ryk i fala ognia ogarnęła pomieszczenie. Płomienie podchodziły do Nicolausa. Czuł ciepło ognia na twarzy. Mężczyzna stał pośród strzelających pod sufit płomieni.
  - Znajdę cię – usłyszał syczący głos.
  Odwrócił się i odszedł pośród fal szalejącego ognia.
  Nicolaus otworzył oczy. Poczuł ogarniający go swąd spalenizny. Wokół niego wszystko było zwęglone. Zobaczył leżący obok szkielet, ostrożnie podszedł do niego po jęczących deskach i pogłaskał go czule. Otworzył dłoń, przyglądając się przedmiotowi. W końcu zawiesił talizman na szyję.
  Nicolaus stał moknąc na deszczu i patrzył na pociemniałą od płomieni wieżę. Obrócił twarz w stronę kopczyka usypanych kamieni.
  - Już na wieki zostaniecie razem – rzekł szeptem, po czym odszedł, znikając w strugach deszczu.
Ostatnio zmieniony pt 07 wrz 2012, 23:54 przez Agrippa, łącznie zmieniany 3 razy.

2
W końcu jeden z nich sięgnął po zawieszoną z boku prochownicę, wsypując odmierzoną część do wyciągniętego kawałka papieru. Ze skórzanego worka wyciągnął ołowianą kulę i umieścił w papierze, zawijając szczelnie pakunek. Wepchnął go do strzelby i przepchał drewnianym kołkiem.
Wadą tego opisu jest to, że w zasadzie przekazuje identyczną informację jak: załadował kulę do muszkietu i przybił ładunek (to jest przykład)
Chodzi o to, że chcesz przekazać informację o czasach wydarzeń bez konieczności pisania sztampowego jest rok tysiąc siedemset czwarty... (np.) i podajesz listę czynności, mających przekazać pewne detale naprowadzające na okres.
A co, jeśli chłop założy stare buty? Też opiszesz wiązanie, elementy obuwia plus historię szewca?
W końcu podniósł swoją, opierając kolbę o ramię.
Ach, znowu to samo. Po prostu: przymierzył/wycelował (aczkolwiek nie posiada przyrządów celowniczych, więc to pierwsze jest bardziej na miejscu)
I, co oczywiste, zbędny zaimek.
- Ugrzęzła mi noga! – zawołał mężczyzna. – Nie mogę wyciągnąć. Chłopak pochylił się, pomagając oswobodzić mu nogę.
kończynę?
Omijając tnące twarze gałęzie, z ledwością utrzymywali równowagę.
logika: skoro je omijali, to już nie cięły, prawda?

- To chyba kogoś posiadłość ?- rzekł Thiery. – Nie powinniśmy się zatrzymywać.
  - Jeśli ktoś tam mieszka – wskazał ręką Nicolaus - to pewne, że ma żarcie. Zrobimy zapas i ruszymy w drogę. Może być?
  - W porządku – odetchnął Thiery.
  - W takim lesie szybko nas nie znajdą – powiedział Christopher przechodząc nad murkiem. – Nie wiem jak wy, ale ja jestem głodny. – Uśmiechnął się i zeskoczył znikając im z oczu.
Odniosłem wrażenie, że jednak łatwo ich znaleźć a uciekający są mało ostrożni (krzyczą, strzelają, hałasują). Jeśli wybrałeś dla nich rozwiązanie, aby schowali się w domu (posiadłości) to już szczyt głupoty...
- Mam coś lepszego – otworzył szklane skrzydło kredensu i wyciągnął dwie butelki wina. Podszedł do chłopaka wręczając mu jedną. – Uratowałeś nas w czasie bitwy – rzekł wyciągając z butelki korek - jeśli nie ty… teraz leżeli byśmy w błocie jak reszta naszej kompanii.
Nie są w kuchni, tylko w salonie. W salonach, począwszy od baroku, stały sekretary, a kredensy (odpowiednie dla domów ubogich) w kuchniach - w tym drugim przypadku kredens nie miał szklanych elementów. O ile nic nie pomieszałem, tak to szło.

Złe jest, gdy coś ciekawego jest źle napisane. No, wtedy jest nawet bardzo źle. Ale do rzeczy:

Fatalnym zabiegiem (raczej wynikającym z braku wprawy) jest dodawanie atrybutu przy każdej wypowiedzi. Nie ma siły - każde zdanie podsumowujesz w ten sam sposób: rzekł, powiedział, spytał, dodał, spojrzał... To jest nudne i bez polotu, a na takiej długości tekstu drażniło oczy. Dodatkowo, przy tym samym mankamencie (!) występuje skromna narracją pomiędzy dialogami, gdzie raczej nic nie pokazujesz, tylko powstają wzmianki o pewnych rzeczach. Zabieg prowadzi do rozmycia wizji, a całość wiele na tym traci. Na przykład dobrego pisania wezmę moment wtargnięcia do chaty wiedźmy: otwiera, kopniak w drzwi, leży. Proste, ale za to plastyczne i zwięzłe. Później tego zwyczajnie brakuje.

Dialogi i rozmowy pomiędzy ekipą wychodzą za sztucznie - nie wygląda, jakby się znali czy lubili - mówią, jakby mieli kije w... nie ważne gdzie, ale tak mówią. Wg mnie to za dużo mówią (trochę przypomina to chwilę tłumaczenia przez bohatera co i jak czytelnikowi). Fabularnie zwyczajnie, nie mniej i tak mnie wciągnęło, mimo słabego wykonania. Zdecydowanie polecam przyjrzeć się tekstowi pod kątem narracji przy dialogach i do samych dialogów zajrzeć, gdyż jak mało kiedy, nie pasują do postaci.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

Re: Ciężar wieczności (horror)

3
Agrippa pisze:  W końcu jeden z nich sięgnął po zawieszoną z boku prochownicę, wsypując odmierzoną część do wyciągniętego kawałka papieru. Ze skórzanego worka wyciągnął ołowianą kulę i umieścił w papierze, zawijając szczelnie pakunek. Wepchnął go do strzelby i przepchał drewnianym kołkiem.
Kurcze ludziska!
Zacznijcie pisać tylko to na czym się znacie!
Strzelałeś kiedyś drogi autorze z muszkietu lub innej broni czarnoprochowej?

Dla zainteresowanych, kilka wyjaśnień odnośnie tekstu:
1. Prochownica - zawiera drobny proch czarnoprochowy. Prochownicy używano w broni czaronorpochowej - rzecz jasna. W tym przypadku sposób ładowania wygląda następująco:

- lufa pusta
- sypiemy proch czarny
- przybitka
- kula
- przybitka
- do zamka sypiemy z prochownicy proch podsypkowy

Uwagi : kuli nie owija się papierem w tym przypadku gdyż grozi to rozerwaniem lufy

Sposób drugi po wymyśleniu ładunku prochowego.
- lufa pusta
- ładujemy pakunek prochu (owinięty w papier, szmaty, lub pergamin proch - rodzaj kiełbaski)
- ładujemy kulę
- przybitka
- przebijamy od strony zamka ładunek prochowy owinięty papierem
- sypiemy proch podsypkowy

Uwagi: gotowe ładunki prochu przechowywało się w oddzielnych sakwach. Nie robiło się takich ładunków "on-line". To tak jakby skręcać papierosa w czasie bitwy. Miał na to ktoś czas? Kiedy nie było gotowych ładunków patrz sposób 1.
Potem weszły lufy gwintowane i pociski gotowe które zrewolucjonizowały sposób walki. Zauważcie że np., Francuzi lub Anglicy uzależniali cały sposób walki o sposób ładowania - przeładowywania - broni. Więc proszę Was zanim napiszecie coś odnośnie technik walki na miecze lub technik walk AT, sił zbrojnych itp, itd, weźcie pod uwagę, że nigdy nie osiągnięcie wiarygodnego poziomu literackiego, kiedy bzdury będziecie wypisywać. Sama ortografia, fabuła, stylistyka nic Wam nie pomoże w momencie kiedy brak będzie merytorycznego przygotowania tematu.

Sposób odpalania już sobie daruję z uwagi na złożoność procesów; lont lub kapiszon.

To tyle na dziś. Nie będę więcej mieszał w krytyce. Chciałem tylko dzisiaj zamieścić tutaj swoje wypociny ale z niezrozumiałych względów miesiąc oczekiwania bardziej kojarzy mi się z komuną :) niż z sensownym regulaminem.

4
Sylwetki zgarbionych postaci biegły między drzewami.
Po co tak to na okrętkę opisywać? Biegły postaci, a nie enigmatyczne „ich sylwetki”.
Ostrożnie spoglądnęli wypatrując jakiś ruchów
Wiem, że „spoglądać” jest już uważane za poprawne, ale nadal brzmi po polskiemu. Co więcej „spoglądać wypatrując”? Trochę za dużo o tym patrzeniu.
W końcu jeden z nich sięgnął po zawieszoną z boku prochownicę, wsypując odmierzoną część do wyciągniętego kawałka papieru
Uważaj na imiesłowy. Tutaj sugeruje on jednoczesność zdarzeń. Czyli tak, jakby on równocześnie wsypywał i sięgał po prochownicę. A to chyba jednak nie tak.
- Nicolaus nie rób tego! – usłyszał głos chłopaka. – Zabiją nas. 
Tutaj akurat „usłyszał” powinno być wielką literą.
Po chwili rozbrzmiały trzy następujące po sobie huki, roznosząc wokół nich kłęby dymu.
Znów uwaga na imiesłów. To nie huki roznosiły wokół strzelców kłęby dymu.
Zauważyli jak troje pada, nim w ostatniej chwili schowali się za drzewo, unikając roztrzaskujących się o nie kul.
Po trzecim przeczytaniu zorientowałam się, kto pada, kto się chowa, a kto strzela(?), niemniej zdanie zbudowane po polskiemu.
- Otaczają nas – rzekł chłopak, wskazując biegnące między drzewami cienie. - Ruszajcie się! 
Zaczęli szybko biec, nisko pochylając głowy przed świszczącymi kulami
Powtórzenie.
- Ugrzęzła mi noga! – zawołał mężczyzna. – Nie mogę wyciągnąć. 
Chłopak pochylił się, pomagając oswobodzić mu nogę.
Znów powtórzenie. Do tego szyk drugiego zdania niezbyt przyjazny, a imiesłów nieco mylący.
Kątem oka zobaczył  podbiegającego do nich Nicolausa. Stanął obok i szybko napełniał ładunek, który po chwili ubijał już w lufie.
Podmiotem domyślnym w pierwszym zdaniu jest Christopher, więc w drugim domyślnie również... Musiałbyś tutaj zaznaczyć, że to Nicolaus stanął obok itd.
Szybko uniósł broń oddając nim strzał, powalający kolejnego mężczyznę.
A cóż to słówko tutaj robi?
Inna rzecz, to zaczyna mnie zastanawiać celność tej ekipy. Wszyscy strzelają, kule świszczą, ale celność... No taka, jak przystało na tego typu broń. A tutaj co jeden przymierzy naprędce, to zaraz mamy trupa...
Kule świstały blisko, roztrzaskując  się o drzewa. Biegli nisko pochyleni. Omijając tnące twarze gałęzie, z ledwością utrzymywali równowagę. Ruszając za chłopakiem przeskakującym nad powalonym drzewem, spadli wprost na strome zbocze. Zaczęli się turlać i ślizgać po zabłoconej ziemi. Z chlupnięciem wylądowali w ciemnej wodzie. Szybko odczołgali się, chowając między krzakami. Odczekali chwilę, po czym ruszyli dalej. Wysoko nad nimi szumiały gałęzie, a wokół rozbrzmiewały złowrogie pojękiwania drzew. Niebo zaczęło ciemnieć i po chwili powietrze przeciął suchy trzask, rozświetlając mrok bladym światłem. Momentalnie spadł deszcz, który głośno dudniąc o ziemię, żłobił w niej głębokie bruzdy. Christopher starł z twarzy spływającą do oczu wodę i rozejrzał się dookoła. Wytężył wzrok, widząc coś między drzewami.
Z tym akapitem mam taki sam problem jak z pierwszym. Miałam nadzieję, ze to się nie powtarza, ale jak widać... A problem, który dość trudno wyjaśnić. Chodzi o czasowniki. Jest ich tutaj mrowie. Krótkie zdania, każde z innej perspektywy, w każdym „coś się dzieje”. Umieszczam to w cudzysłowie, gdyż to „dzianie się” to czasem tylko taka iluzja. Bo tutaj coś trzaska, rozświetla, spływa, żłobi bruzdy... Tak, to tylko gwałtowny deszcz. Ale opisujesz go tyloma czasownikami, jakby tam się nie wiem, co działo.
I w tym wszystkim giną emocje. Bo tutaj „kule świszczą”, tutaj „oni biegną”, tutaj już „się turlają”... Nic nie jest opisane, nigdzie nie da się dostrzec emocji na twarzach, w głosach, w zachowaniu bohaterów. Tylko takie rozpędzone robociki. Zwolnij trochę, pokaż coś czytelnikowi. Będzie mu się łatwiej zaangażować.
- To chyba kogoś posiadłość ?- rzekł Thiery.
czyjaś
Podszedł bliżej i wtem zobaczył posąg mężczyzny pozbawionego głowy oraz w całości porośniętego drobnym mchem. 
Z tego zdania wynika, że ktoś wyrzeźbił faceta porośniętego mchem (czyli że mech też jest elementem wyrzeźbionym). A chyba jednak chodziło o to, że posąg porósł mchem. To nie to samo...
rozglądnął się dookoła. 
rozejrzał, proszę, rozejrzał.
koncie kominek i dwa fotele
KĄCIE! Kąt a konto to naprawdę nie to samo.
leżeli byśmy
leżelibyśmy
Chłopak odszedł w stronę stołu. Zabrał kandelabr i podszedł do  kominka.
Powtórzenia.
mieli by
mieliby
drżąco napinając mięśnie
niezgrabny opis
Oboje się  uspokójcie!
Prędzej „obaj”.
Z wyciągniętym przed siebie pistoletem pierwszy ruszył po schodach.  Stopnie jęczały pod ciężarem ich kroków. Wspinali się coraz wyżej wąskimi krętymi schodami.
Po pierwsze: powtórzenie. Po drugie, strasznie rozwodzisz się nad prostą informacją. Wchodzą po schodach. Wiadomo, że coraz wyżej, mówiłeś już, że schody są kręte. Nie męcz tym więcej czytelnika.
Musi zostać dobrowolnie oddany – odparł spokojnie, ale szybko dodał  groźnym głosem. - Nie myśl jednak, by go przywłaszczyć, bo skończysz jak ona.
Dlaczego główny zły zawsze musi być tak głupi, żeby zdradzać swoje karty? Ech...
Wstał i starł ręce.
jeśli już to „zatarł”
Nicolaus odsunął się, przysuwając do siebie rękę. 
Za dużo tu tego „suwania”.
Pomieszczenie przeszył ogłuszający ryk i fala ognia ogarnęła  pomieszczenie. Płomienie podchodziły do Nicolausa. Czuł ciepło ognia na twarzy. Mężczyzna stał pośród strzelających pod sufit płomieni.
- Znajdę cię – usłyszał syczący głos. 
Odwrócił się i odszedł pośród fal szalejącego ognia
Powtórzenia.
zawiesił talizman na szyję.
Na szyi.

Błędów jest sporo i język momentami nieporadny. Ale mimo wszystko wydaje mi się, że to nie jest zły materiał do obróbki.
Masz jakąś wizję, całkiem składnie budujesz klimat i bohaterów. Mimo że ich nie opisujesz, to jednak można ich sobie jakoś wyobrazić, poznać ich charaktery. Pewne rzeczy pozostają fabularnie niedopracowane. Między spotkaniem dawnej ukochanej a wbijaniem sobie sztyletu w brzuch, bo powiedziała, że talizman daje nieśmiertelność czegoś brakuje. Porządnego uzasadnienia aż takiego zaufania (ostatecznie nawet jeśli nie podejrzewa jej o złe intencje, to może kobita rozum postradała?), jakiejś gry emocji. Inaczej wychodzi takie „bo autor potrzebował takiej dramatycznej sceny”.

Ogólnie podobało mi się średnio, ale „z widokami na przyszłość”.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”