Zobaczyłem ją, jak wychodziła z dworca. Zwróciła moją uwagę, bo co tu ukrywać, spodobała mi się. Tym większe było moje zdziwienie, gdy nagle podeszła do mnie i sprezentowała mi kartkę z adresem, jak wytłumaczyła, przyjaciela. Szybko skojarzyłem tą ulicę i totalnie rozkojarzony powiedziałem, aby udała się w kierunku kościoła św. Pawła i Piotra. O dziwo, całkiem dobrze mówiła po litewsku. Myślałem, że będę musiał sięgnąć po angielszczyznę, albo mój kulejący hiszpański. Na szczęście, nic takiego się nie stało.
– Serdecznie dziękuję – powiedziała niesamowicie melodyjnym głosem, który sprawił, że serce mocniej mi załomotało. – Dawno nie byłam w Wilnie, bo całe dziesięć lat i szczerze powiedziawszy, nie pamiętam nic z tego miasta. Sam rozumiesz, trudno żebym jako siedmiolatka spamiętała wszystkie ulice i place. – Nie rozumiałem, czemu była taka wylewna, ale w sumie spodobało mi się to. Lubię otwartych ludzi. Szybko przekalkulowałem w myślach to, co przed chwilą usłyszałem i ze zdumieniem stwierdziłem, że Clarisa, tak jak ja, ma siedemnaście lat. Wyglądała na trochę więcej, coś w okolicach dwudziestu dwóch, ale nigdy jej tego nie powiedziałem, bo nie chciałem jej sprawić zawodu.
– No… tak, jasne. Już mówię, jak trzeba iść – Zacząłem się jąkać. Clarisa uśmiechnęła się cichaczem. Od razu zrozumiałem, że musiała spostrzec moje rumieńce. Zrobiło mi się strasznie głupio. – To będzie dość spory kawałek. Najlepiej by było jakbyś poszła w prawo na drugim skrzyżowaniu… a może na pierwszym…
Nie wiem czemu, ale nagle cały plan Wilna umknął mi z głowy tak, jak to zwykle u mnie bywa z datami. Tym bardziej zrobiło mi się głupio. Clarisa musiała wyczuć moje zdenerwowanie.
– Może po prostu mnie tam zaprowadzisz? – zaproponowała.
Totalnie mnie wmurowało. Każdemu innemu zapewne bym odmówił, w końcu nie jestem po to, aby oprowadzać kogoś po Wilnie, ale tym razem, zupełnie nie wiem czemu, zgodziłem się, ku uciesze mojej nowej przyjaciółki.
Wkrótce znikł nam z oczu dworzec i zagłębiliśmy się w miasto. Przez długi czas nie rozmawialiśmy. Czułem się z tym mało komfortowo. Z jednej strony chciałem zagadać, ale z drugiej, nie chciałem palnąć niczego idiotycznego, co zdemaskowałoby moje skrępowanie. Za to Clarisa wydawała się być zachwycona. Rozglądała się po budynkach z wymalowanym na twarzy uśmiechem mówiącym: Jakie to miasto jest wspaniałe!
W końcu zdobyłem się na odwagę i zagadałem.
– Tak w ogóle, to jestem Edvinas.
– Clarisa. – Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że właśnie poznałem imię osoby, która zawładnie całym moim życiem.
– Więc, Clariso, pamiętasz coś z Wilna?
– A tak, pamiętam, na przykład, tą restaurację. Zawsze jadałam w niej z tatą niedzielne obiady. Tata mówił, że to miejsce ma niesamowitą atmosferę i zawsze mu się tam najlepiej pisało.
– Więc twój tata jest pisarzem?
Clarisa wpadła w zakłopotanie.
– Nie, nie. On pisał… pisał listy do mamy, bo moja mama Hiszpanka i sam rozumiesz....
Rozumiałem dwie rzeczy. To, że jej mama jest Hiszpanką, a jej ojciec bardzo za nią tęsknił, oraz to, że z jakichś względów Clarisa nie chcę mi powiedzieć, że ma tatę pisarza.
– A gdzie jest właściwie twój ojciec?
Pierwszy raz na jej twarzy pojawił się grymas, mówiący mi, że wkroczyłem na dość niepewny grunt.
– Nie ważne, nie twoja sprawa – ucięła prędko.
Nagle poczułem ochotę, aby wyrwać ulicznemu migowi kosę i trzasnąć się nią w głowę. Zachodziłem w głowę, jak mogłem po kwadransie znajomości zapytać o tak prywatną rzecz. To zaskakujące, ale już wtedy czułem się tak, jakbym znał Clarisę od wielu lat. Nie czułem do niej dystansu jako do obcej osoby, którą bądź, co bądź, była.
Nie wiedziałem czy palę się ze wstydu, czy z gorąca. Obie wersje wydawały się prawdopodobne, ale bliżej mi było do tej pierwszej. Nie rozmawialiśmy ze sobą przez dobre pięć minut. Pięć minut, które zdawały się być wiecznością. Jednak w końcu zebrałem się ponownie na odwagę i zapytałem, jak mi się zdawało, całkowicie neutralne pytanie.
– Przyjechałaś tu na wakacje?
– Można tak powiedzieć. Wyjeżdżam z końcem lata, więc trochę tu pobędę.
Odetchnąłem z ulgą. Pomyślałem, że będę miał jakieś dwa miesiące, aby zawładnąć jej sercem. To głupie, wiem. Poznałem dziewczynę piętnaście minut temu i już chcę ją poderwać. A na dodatek ona wcale nie wygląda na zainteresowaną moją osobą.
– Mówiłaś coś, że przyjechałaś do przyjaciela, tak?
– Tak, tak – odpowiedziała prędko, choć jej ton głosu wydawał się być zatruty kapką kłamstwa. Mimo wszystko nie zadawałem dalszych pytań, które mogłyby zaspokoić moją ciekawość czy ugasić ewentualną zazdrość.
– Pamiętam też ten bar! Tata mówił, że serwują tu najlepsze drinki, jakie kiedykolwiek pił. Choć ja, jako pięciolatka, nie do końca wiedziałam, co znaczy słowo „drink”. – Uśmiechnęła się miło.
– Wiesz co, szczerze mówiąc, to napiłbym się czegoś. - Tak naprawdę w ogóle nie chciało mi się pić, ale nie wpadł mi do głowy żaden pomysł na przedłużenie pobytu z Clarisą.
– Drinka?
– Nie sprzedadzą nam. Ale co powiesz na czekoladowego szejka? Podobno tutaj są najlepsze. – Byłem z siebie niesamowicie dumny, wypowiadając te słowa. Mogłem pochwalić się znajomością miasta, a jednocześnie wywrzeć na Clarisie wrażenie.
Clarisa przytaknęła z entuzjazmem i razem poszliśmy do budki z napojami.
Zawsze wydawało mi się, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje. Myślałem, że to tylko wymysł, mający na celu podbicie oglądalności komedii romantycznych. Aż do tamtego dnia, w którym sam poczułem się jak bohater jakiegoś romansidła. Dokładnie wtedy, czternastego lipca, mniej więcej o dwunastej trzydzieści pięć cały mój dotychczasowy świat wywrócił się do góry nogami.
Postanowiłem grać na zwłokę. Namówiłem Clarisę na krótki postój. Usiedliśmy na ławce przy fontannie. Lubiłem to miejsce. Poczułem się niesamowicie swobodnie i wyzbywszy się ekscytujących emocji powiedziałem:
– Wiesz, mieszkam całkiem niedaleko stąd.
– Zazdroszczę ci, tez chciałabym mieszkać w takim pięknym mieście.
– Więc czemu przeprowadziłaś się do Hiszpanii?
– To przez ojca. Niestety nie mogę powiedzieć, o co chodzi, wybacz. Wystarczy ci informacja, że musieliśmy wyjechać. Nie pytaj o więcej.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego.
– Pewnie zdziwiłbyś się, jak bardzo jest to poważne, ale nie będę ci o tym mówić. To taki nasz sekret rodzinny.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie rozmawiało się z miło. Nabrałem do niej pełnego zaufania i myślę, że ona do mnie też.
– Może mógłbym kiedyś do ciebie wpaść, jeśli, naturalnie, twój przyjaciel nie będzie miał nic przeciwko.
– Ejej, nie myśl sobie, że to mój chłopak, to nic z tych rzeczy. Nie będę miała nic przeciwko, jeśli zajrzysz kiedyś do mnie.
Czekałem na te słowa jak wysuszona ziemia na deszcz, choć gdybym wiedział, w co się pakuję, pewnie spiąłbym tyłek i uciekał stamtąd w podskokach.
– No, chyba będziemy się zbierać. Chciałabym jeszcze porobić parę rzeczy w domu.
– A tak, jasne. – Niemalże zapomniałem o tym, że miałem zaprowadzić ją pod kościół świętego Pawła i Piotra.
Dalsza droga nie zajęła nam dużo czasu, toteż rozstaliśmy się około trzynastej. Przed rozejściem, zapytałem ją, gdzie mieszka, oraz zapowiedziałem swoją jutrzejszą wizytę.
Odszedłem szczęśliwy, choć teraz, po wielu latach, wolałbym, aby ten dzień potoczył się zupełnie inaczej…
Ciąg dalszy nastąpi.
****
Długie teksty są nie dla mnie... ale krótkie też nie. Dlatego piszę "Clarisę", opowiadanie, które ma nie być ani długie, ani krótkie. Co z tego wyjdzie, nie wiem. Proszę o ocenę i nie krzyczcie za bardzo
