1
___„Drogi pamiętniku,___moje życie nie jest takie kolorowe, łatwe i przyjemne. Wcale a wcale. Prawdę mówiąc, jest okropne, zupełnie jak ta odwykowa klinika, w której zostawił mnie ojciec. Czuję się tutaj tak, jakbym była uwięziona w miejscu, z którego nie ma ucieczki. Taka drobna figurka w śnieżnej kuli. Albo z wolna usychająca roślinka, bez dostępu do życiodajnego światła i wody. Po prostu martwa kukła… A minął zaledwie tydzień tej męczarni i do końca pozostało ich jeszcze kilka.
___Tak właściwie nie wiem, dlaczego ojciec mnie tu przywiózł. Osobiście nie widzę nic złego w tym, co robię. To mnie odpręża i pozwala mi zapomnieć o codziennych problemach.
___Owszem, jestem ćpunką. Przyznaję się do tego bez bicia, tak samo jak niegdyś wyznawałam swoje grzechy na spowiedzi… dopóki, oczywiście, nie odwróciłam się od Boga. Jednak branie narkotyków i korzystanie z innych używek daje mi dokładnie to, czego mi brakowało i czego szukałam przez całe życie – adrenalinę oraz szczęście. Tak jak pospolici ludzie są szczęśliwi dzięki, na przykład, miłości, tak ja je osiągam z pomocą heroiny, kokainy, amfetaminy i innych dragów.
___A wszystko zaczęło się…
___A, do diabła z tym! Opowiem ci kiedy indziej. Teraz muszę coś zażyć, cokolwiek. Na szczęście zeszłej nocy udało mi się przemycić trochę towaru od zaufanego dilera. Jeśli zaraz nie wciągnę krechy, to trafi mnie szlag…”
___Hayley McFlynn z trzaskiem zamknęła podniszczony, funkcjonujący jako pamiętnik nieduży notes i sięgnęła do kieszeni po woreczek z amfetaminą. Wysypała całą zawartość na twardą okładkę, po czym pochyliła się i wciągnęła nosem biały proszek. Od razu poczuła się dużo lepiej. Przestała zwracać uwagę na to, że siedzi w zatęchłej, opuszczonej piwniczce, a dyndająca nad nią naga żarówka miga tak, jakby miała się za moment przepalić. Teraz jedynie liczyła się ta słodka nieświadomość, stan najwyższego uniesienia…
___Nagle w całym budynku rozległ się niemożliwie głośny dzwonek oznaczający porę śniadaniową. W pierwszej chwili Hayley podskoczyła jak poparzona, a zaraz potem westchnęła. Znowu będzie musiała zjeść tę wstrętną owsiankę, od której zbierało jej się na wymioty. O nie, nie ma mowy. Wystarczająco już się nasyciła cudowną dawką amfy.
___Jednak przez ten tydzień zdążyła już poznać charakter George’a Vandenberga i dobrze wiedziała, jak bardzo byłby wściekły, gdyby nie pojawiła się w stołówce. Że też akurat musiał jej się trafić taki terapeuta-choleryk…
___Wstała z wilgotnej, lepkiej podłogi, swój pamiętnik do kieszeni bluzy, wyrzuciła woreczek po narkotykach do kosza na śmieci i wspięła się po schodach na wyższe piętro.
___Idąc korytarzem w stronę stołówki, z nieskrywaną odrazą patrzyła na jego ponury wystrój oraz na mijających ją pacjentów, wyglądających dosłownie jak trupy albo upiory. Prawdę mówiąc, ta klinika przypominała jakiś psychiatry rodem z horroru. Śnieżnobiałe ściany i podłoga, bzyczące jarzeniówki nad głową, w oknach grube kraty… O tak, tutaj można było zatracić zmysły albo przerazić się na śmierć. A pacjenci, bladzi jak kreda, z podkrążonymi oczami i mętnym wzrokiem, tylko podkręcali niepokojącą atmosferę.
___Stołówka była chyba jedynym pogodnym pomieszczeniem. Pomalowana na słoneczny kolor, z dużą ilością roślin i niezakratowanymi oknami, sprawiała, że z przyjemnością zasiadało się do posiłków, nawet tak ohydnych jak owsianka, której Hayley nie cierpiała.
___Kiedy dziewczyna zajęła miejsce przy stoliku w najdalszym kącie i niechętnie zabrała się za swoją porcję, dosiadł się do niej jej opiekun, George Vandenberg – wysoki i przystojny mężczyzna o śniadej karnacji, piwnych oczach, kruczoczarnych włosach i czarującym, śnieżnobiałym uśmiechu. Szczerze mówiąc, bardziej przypominał latynoskiego aktora, aniżeli przeciętnego Amerykanina. A Hayley w głębi duszy była nim zafascynowana. Pal licho jego wybuchowy charakter, surowość i nadmierną troskliwość!
Ten facet, mimo iż starszy o jakieś dziesięć lat, kręcił ją, i basta!
___– Dzień dobry, panno McFlynn. Jak się dzisiaj miewamy? – zapytał uprzejmie terapeuta.
___Nie mogła nie odwzajemnić tego boskiego uśmiechu.
___– Znacznie lepiej, kiedy pana widzę, doktorze.
___Vandenberg cicho się zaśmiał, żeby ukryć zmieszanie, lecz po chwili spoważniał i zaczął się przyglądać swojej dziewiętnastoletniej pacjentce. Gdy ujrzał cienie pod lśniącymi oczami, rozbiegane spojrzenie oraz drżące ręce, jego entuzjazm natychmiast zastąpiła codzienna surowość.
___– Brałaś coś? – rzucił oskarżycielskim tonem, krzyżując ręce na piersi. – Przyznaj się szczerze.
___Hayley spuściła wzrok i posmutniała. Zawsze czuła się malutka, gdy wpatrywał się w nią w ten sposób. Odniosła również takie wrażenie, jakby George mógł przejrzeć ją na wylot.
___– Tak – wykrztusiła w końcu słabo. – Amfetaminę. Ale tylko trochę…
___– Trochę? – Terapeuta prychnął i wyraźnie poczerwieniał na twarzy ze złości. – Dosłownie pięć minut temu Jordin przyszła do mnie z pustym opakowaniem po narkotykach, które znalazła w koszu w piwniczce! – Zrobił głęboki wdech. Jego głos był teraz nieco spokojniejszy. – Nawet odrobina może być groźna. Powiedz mi, Hayley… bierzesz cały czas, prawda? Od początku twojego pobytu w klinice nie widać żadnych pozytywnych efektów naszej współpracy. Dziewczyno, ocknij się! Jak mamy ci pomóc, skoro wciąż sobie szkodzisz?
___A no tak, jasne. Jordin. Przeklęta sprzątaczka. Kiedyś się doigra…
___Zielone, nakrapiane złotem oczy Hayley skrzyły się od wzbierających łez wściekłości.
___– Dlaczego pan sądzi, że to moja sprawka i że zrobiłam to akurat w piwniczce, a nie, na przykład, w swoim pokoju?
___– Bo Jordin zeszła do piwniczki i cię zobaczyła. Jest dobrą obserwatorką. Poza tym wiem, że brałaś, bo widzę jak świecą ci oczy i drżą ręce. To typowe objawy u narkomanów. A nasi pacjenci już od dawna nie ćpają, a jeśli nawet, to potrafią to lepiej ukrywać. Ale i tak się o tym dowiadujemy, prędzej czy później. – Vandenberg pokręcił głową z dezaprobatą. – Oj, Hayley, Hayley… Ty jesteś… szczególnym przypadkiem.
___Hayley nie musiała się zastanawiać nad znaczeniem określenia „szczególny przypadek” – ćpunka, której wyleczenie może się okazać niemożliwe i która jest z góry skazana na śmierć w jakimś parszywym zaułku.
___Dziewczyna już dawno pogodziła się z tą smutną prawdą.
___– Poczta!
___W wejściu do stołówki stanął młody chłopak w uniformie kurierskim, na oko rówieśnik Hayley. Wyciągnął z torby naręcze kopert i zaczął odczytywać nazwiska pacjentów. Przy jednej z przesyłek zatrzymał się odrobinę dłużej.
___– Hayley McFlynn!
___Zaskoczona Hayley poderwała się z krzesła i odebrała swój list. Dziwne, ponieważ jeszcze ani razu w ciągu tego tygodnia nic do niej nie przyszło. Ojciec, zostawiwszy ją w klinice, najwyraźniej postanowił zapomnieć, że ma córkę. No bo kto normalny chciałby mieć w rodzinie taką ćpunkę?
___Owsianka i przystojny Vandenberg natychmiast przeszli do historii. Zaintrygowana Hayley popędziła do swojego pokoju i od razu rozdarła kopertę. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy rozpoznała charakterystyczne, pochyłe pismo ojca.
___„Kochana Hayley,
___przepraszam, że nie pisałem do Ciebie, ale byłem dosłownie zawalony robotą. Jednak w końcu to nadrabiam. Proszę, zrozum mnie i nie myśl, że o Tobie zapomniałem.
___Czy u ciebie wszystko w porządku? Jak się czujesz? Co porabiasz całymi dniami? Jak idzie terapia? Czy doktor Vandenberg dobrze się Tobą opiekuje?
___Z pewnością musisz się czuć bardzo przygnębiona i samotna. Wiem, kochanie, że ten Twój problem jest wynikiem traumatycznego przeżycia, jakim była śmierć matki. Ja też za nią tęsknię, skarbie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo.
___Przesyłam Ci coś, co kiedyś do niej należało. Na pewno chciałaby, żebyś go nosiła…
___Trzymaj się ciepło!
___Twój tata”
___Hayley sięgnęła do koperty. Po chwili jej palce natrafiły na coś chłodnego i niedużego. Wyciągnęła to.
___Ulubiony pierścień jej matki. Złoty, z dużym fioletowym kamieniem.
___Dziewczyna zacisnęła go w dłoni i rozpłakała się na całego. Jej serce biło mocno, szybko i rytmicznie. Na nowo zrodziła się w nim nadzieja na lepsze życie.
*
___– Szach i mat! – Widmowo blady mężczyzna o długich, perłowo białych włosach wykonał zwycięski ruch, pokonując tym samym swojego niewidzialnego przeciwnika, i uśmiechnął się smutno. Samotna gra w kryształowe szachy to nie to samo, co gra z kimś…___Potężne, dwuskrzydłowe drzwi rozwarły się na oścież i mężczyzna natychmiast wstał z obitego skórą fotela. Do komnaty weszły jego trzy oddane służebnice. Ich czarne szaty sięgały ziemi, przez co kobiety zdawały się wręcz sunąć w powietrzu. Gdy podążały w milczeniu w jego stronę, jedynym dźwiękiem słyszalnym w pomieszczeniu był cichy szelest materiału.
___– Lydio, Mei, Natasyo. – Gdy w końcu zatrzymały się przed jego obliczem i złożyły głęboki pokłon, blade, błękitne oczy zlustrowały każdą po kolei: blondynkę, brunetkę o nieco azjatyckiej urodzie oraz rudą. – Jak przebiegają poszukiwania? Wiecie już, gdzie ona się znajduje?
___– O tak, panie, udało nam się ją zlokalizować. – Piękna, jasnowłosa Lydia wyszła przed szereg, uśmiechając się zmysłowo.
___Mężczyzna dotknął widmową ręką czoła swojej służebnicy i z nową nadzieją wniknął w jej umysł. Jego oczy pokryły się bielmem, nadając mu prawdziwie upiorny wygląd. Przejął od Lydii obraz ponurej, słabo oświetlonej ulicy i niskiego, niknącego w mroku budynku. Światło najmocniej padało na podniszczoną tabliczkę: „Klinika odwykowa”.
___– To niemożliwe, że los zaprowadził cię do takiego miejsca – szepnął do siebie, po czym odsunął się od służki, przerywając tym samym połączenie. Bielmo zniknęło z jego oczu, a głos na powrót stał się mocny. – Jedna z was sprowadzi ją tutaj.
___– Jeśli można spytać, panie… dlaczego ta dziewczyna jest dla ciebie tak cenna? – zapytała Natasya z lekko rosyjskim akcentem.
___Usiadł z powrotem w fotelu i zaczął się bawić kryształową figurą królowej. Dlaczego te kobiety są takie wścibskie? To nie była ich sprawa, aczkolwiek zawsze miał słabość do przedstawicielek płci pięknej, dlatego też postanowił powiedzieć służkom tylko część prawdy.
___– Ma coś, co prawnie należy do mnie. A poza tym… Nieważne. – Ścisnął figurę szachową w dłoni, aż zbielały mu kłykcie. – Ty się tym zajmiesz, Mei. Jesteś najbardziej doświadczona w tego typu sprawach. Lydia, Natasya – możecie odejść. Przygotujcie naszemu przyszłemu gościowi komnatę na samej górze. Tylko bez zbędnych pytań, proszę!
___Służebnice ukłoniły się, chociaż wcale na nie nie patrzył, i opuściły pomieszczenie. Słychać było jedynie cichy szelest ich szat.