Obraz
Malarz patrzył ze smutkiem na rozległą równinę pokrytą tysiącami trupów w srebrnych zbrojach, odbijających promienie zachodzącego słońca. W powietrzu unosił się smród gnijących ciał przemieszany z wilgotnym powietrzem, więc przykładał białą chustę do nosa gdy brał głębszy wdech. Gdzieś z oddali dobiegały jęki i nawoływania o pomoc, od rannych wygranych, jak i przegranych. Medycy niespiesznie ich odszukiwali, i tylko błąkali się, omijając zabitych, czasem ignorując zdesperowane próby zwrócenia na siebie uwagi przez dogorywających rycerzy.Szerokie płótno spoczywało na sztaludze, a obok — na kilku beczkach — leżały farby i pędzle, którymi artysta zamierzał uwiecznić widok. Czekał tylko na rozkaz...
Król otarł usta, sapiąc przy tym ohydnie.
— No, Wiktusie, maluj, jak chcesz przejść do historii. — Położył sękatą dłoń na ramieniu artysty i potrząsnął podwładnym. — Rób tak, jak widzisz, nie szczędź detali.
Sługa spuścił głowę, posmutniawszy jeszcze bardziej niż dotychczas.
— Obawiam się, królu, że aby przejść do historii, to znajduję się po niewłaściwej stronie płótna.