Nieśmiertelność pod warunkiem

1
Może się pojawić jakieś przekleństwo czy dwa, ale tekst nie zawiera niczego groźnego.


Nieśmiertelność pod warunkiem


   Zwłoki znaleziono nad ranem. Nie, ciało w rynsztoku nie było nowością dla żadnego mieszkańca Juande, ale ta śmierć poruszyła ludzi.
Trudno go było nazwać szanowanym obywatelem. Prędzej tajemniczym odludkiem, bez którego jednak miasto nie potrafiło się obejść... I ludzie to czuli. Ktoś nakrył wykrzywioną z bólu twarz zmarłego czarną tkaniną, jakiś inny człowiek wsunął w dłoń malutką, posrebrzaną Gwiazdę Salhae.
Zmarły nie miał rodziny, przyjaciół, ani nawet dobrych znajomych już od dawna. Kto ostatecznie pogrzebał mężczyznę w kurhanie w dolinie Kirme? Chyba po prostu grupa ludzi, którzy jeszcze pamiętali, że coś mu zawdzięczają. Kawał dobrej roboty - solidny kopiec, umocniony kamieniami i z wymalowanym symbolem Pani Losu. Zabrakło tylko imienia...
***
   Firn stał na środku pomieszczenia. Wokół niego w szaleńczym tempie wirowało siedem kamieni. Ogień w kominku nieco przygasł i rzucał już tylko słaby poblask na smukłą sylwetkę maga.
   Senari opierał się o ścianę, poza kręgiem światła, z nikłą nadzieją na to, że mistrz nie dostrzega jego lęku. Był już doświadczonym czarodziejem, ale to był pierwszy tak potężny rytuał, w którym miał wziąć udział. Z niepokojem śledził gwałtowne, urywane gesty ciemnowłosego mężczyzny i odruchowo odwracał wzrok, słysząc ostre okrzyki.
- Podejdź! - Senari podskoczył w miejscu, po czym wykonał ostrożny krok przed siebie.
Lśniące, zielone oczy Firna skierowane były wprost na niego, ale zdawało się, że czarodziej patrzy raczej gdzieś w głąb siebie.
- Skoncentruj się i wejdź w krąg!
Uczeń poczuł ukłucie lęku. Kamienie, każdy o średnicy przeszło pół łokcia, przecinały ze świstem powietrze. Uderzenie mogło roztrzaskać chłopakowi głowę czy połamać żebra. Magia chroniła Senariego, ale też napędzała ten szalony taniec.
Wykonał krok naprzód. Kamień boleśnie uderzył go w rękę i zahaczył pierś, ale magowi starczyło refleksu, by uskoczyć.
- Podejdź, powiedziałem!
Zebrał się w sobie. Zamknął oczy, by nie dać strachowi szansy i ruszył do przodu, skupiony na mocy kręgu i zrozumieniu jego struktury. Czuł potężną magię wypełniającą powietrze, uwięzione w kręgu linie czasu i losu. Widział wszystko pod zamkniętymi powiekami, aż nagle silne uderzenie w brzuch pozbawiło go oddechu. Poczuł jak kamienie porywają go ze sobą, jak staje się częścią kręgu, wysysaną do cna przez magię Firna. Jak zmienia się w brakujący element - linię życia.

   Był pewien, że zginie, za chwilę rozpadnie się, rozproszy wśród wirującej mocy. Czuł wściekłość - Firn wykorzystał go jako najtrudniej pozyskiwany komponent - życie wtajemniczonego.

   Uderzył głową o bruk, rozchlapując wokoło wodę z kałuży. Czuł swoje ciało, ból był jak najbardziej fizyczny. Starszy czarodziej stał obok, w oklapniętym od ulewnego deszczu płaszczu i z czarnymi włosami klejącymi się do twarzy. Jego usta wykrzywiał grymas, a w oczach igrały niebezpieczne błyski.
- Nie udało się - syknął ze złością Senari.
- Co mówisz?
- Nie udało ci się. Już bym nie żył.
- Idiota - Firn zawsze jednym słowem kwitował błędy swego ucznia.
Tej pomyłce też nie zamierzał poświęcać więcej uwagi. Rozglądał się przez chwilę po otoczeniu, po czym pewnie wybrał drogę.

   Senari podniósł się z ziemi. Znajdował się w wąskiej uliczce, tonącej w strugach deszczu, opustoszałej i ponurej, a jednak... niepokojąco znajomej. Dogonił Firna.
- Czy to Juande?
- Tak... za jakieś dwadzieścia lat.
- Nie rozumiem... Tyle zachodu, tak potężny rytuał, wszystkie Sfery splątane. Po to, żeby pozwiedzać Juande za dwie dekady?!
Nie, nie był aż tak naiwny. Lubił prowokować Firna, bawiły go pogardliwe spojrzenia i pełne politowania komentarze. Mistrz nie miał poczucia humoru i traktował niemal wszystkie słowa Senariego poważnie.
- Nie mogłeś po prostu zaczekać?
- Zaczekać też zamierzam. Ale za te dwadzieścia lat potrzebuję tu kogoś. I muszę zadbać, żeby grzecznie na mnie czekał. Idziemy.

   Juande zmieniło się znacząco przez ten czas. Teraz dopiero Senari widział to, na co Firn pluł już od dawna. Posiadłości arystokracji pochłonęły większość kupieckich dzielnic, wolnych przestrzeni, parków i ryneczków. Dla kupców przeznaczono teraz oddzielone murem od biedoty dzielnice handlowe. Większość drewnianych domów zastąpiły kamienice, tylko w rejonach koszar, bram nekropolii i miejskiego kompleksu strażniczego przeważała stara, zniszczona zabudowa.
Przy bramie nikt nie zatrzymywał magów, ludzie na ulicach zresztą chyba ich nawet nie dostrzegali. Pytanie Senariego mistrz skwitował krótko: „sfera niewrażliwości, czas się broni przed naszą ingerencją”.

   Zatrzymali się na łąkach nieopodal traktu. Wzburzona jesiennymi deszczami Kirme huczała straszliwie i próbowała wyrwać się z koryta. Firn wyraźnie czegoś wyglądał pośród wysokich traw.

Jest.

Kurhan obrósł mchem i gdzieniegdzie zielskiem, ale wciąż wyróżniał się wśród monotonii łąk. Ludzie, którzy go ułożyli zrobili dobrą przysługę bezimiennemu człowiekowi tu pochowanemu.
Firn krążył wokoło z pewną melancholią w oczach. Przez moment przypominał Senariemu zwykłego, nieco sentymentalnego mężczyznę, a nie potężnego maga, butnego i niekiedy złośliwego, którego ludzie z Juande przezywali między sobą Demonem.
- Po co tu przyszliśmy? - Senari przeciągnął chudymi palcami po kamieniach.
- Za dwadzieścia lat będę potrzebował tego człowieka.
- Kto to?
- Nieważne.
- Ale po co?
Firn zamyślił się.
- Uratuje mi życie, a co za tym idzie, uratuje istnienie Juande. Nie widzimy tego, ale miasto szykuje się do starcia ponad jego siły. Będzie mnie potrzebowało.
- Nie chcę cię martwić, ale ten człowiek nie żyje. I to już pewnie z dekadę.
- Jakby żył, to by mnie tu nie było. Zamiast się popisywać głupotą skoncentruj się. Potrzebuję twojego umysłu i wyczucia. Będziemy musieli odciąć to miejsce od każdej innej magii - stworzyć swoją Sferę.
- Chcesz go wskrzesić?!
- Oczywiście.
- Ale...
- Kazałem ci się skoncentrować, - przez moment Firn zdawał się być bezdennie znudzony - a nie zadawać pytania. Zrozumiesz później.

   Czerwona, krwista poświata rozpełzła się po trawach i kamieniach, zdawała się wisieć w powietrzu. Firn trzymał w zaciśniętej pięści niewielki kamień, spomiędzy jego palców wyciekała czarna ciecz.
   Coś huknęło, Senari poczuł, że magia tego miejsca się buntuje. Zebrał wszystkie siły, by ją okiełznać. Coś w powietrzu wyło i trzeszczało, a w rzadkie chwile ciszy wdzierał się ostry głos Firna. Senari czuł, że z nosa płynie mu krew, a jakaś dziwna siła chwyta go za gardło. Krzyknął - jego szaty załopotały, rude włosy rozwiał silny podmuch. Powietrze wokół młodzieńca wypełnił ogień.
„Dziecko Ognia, kurwa” - to były pierwsze słowa dwudziestoletniego wówczas Firna, kiedy spotkał dziwacznego dzieciaka w dzielnicy biedoty.
Huk płomieni na moment zagłuszył wszystko inne, a wśród przetaczającego się żywiołu tylko sylwetka Demona pozostawała niewzruszona. W krwawej poświacie rzeczywiście mógł przypominać potwora - niepokojąco ludzkiego, a równocześnie obcego i niebezpiecznego. Senari po raz pierwszy nie czuł przed nim strachu, był pewny tego, co robi. Magia ugięła się w obliczu jego manifestacji. Po piętnastu latach nauki nagle zdał sobie sprawę z tego, że stali się zespołem - on i Firn.

   Sfera wokół kurhanu umarła - wyssana przez rytuał do cna. Starszy czarodziej oddychał ciężko, ale spokojnie. Senari siedział na ziemi, wtuliwszy głowę między kolana. Krew szumiała mu w uszach, serce waliło wzburzone i podniecone, a żołądek podskoczył do gardła.
- To wszystko? - wydukał, gdy Firn szarpnął go za ramię.
- Tak, wracamy. Czas nie pozwoli nam tutaj tak długo pozostawać.
- Ale to wszystko? Nie zobaczymy go nawet?
Znów pełne politowania spojrzenie.
- Przecież nie możemy tu wchodzić z niczym w interakcję, ale się udało, to wiem. A ty się nieźle spisałeś. Masz talent.
Po raz pierwszy w życiu Senari nie poczuł radości słysząc pochwałę. Na usta cisnęło mu się tylko butne: „wiem!”.
***
   Czarodziej był szczerze zaskoczony - tak łatwo poszło. Czarne szaty zaszeleściły jeszcze, kiedy Firn, z wytrzeszczonymi oczyma szarpnął się na podłodze. Przez chwilę oddychał, ale pierś falowała coraz słabiej. Światło w niesamowitych zielonych oczach powoli ginęło razem z wyrazem strachu i rezygnacji. Senari wciąż stał w drzwiach sypialni dawnego mistrza i z niepokojem mu się przyglądał. Łatwo, za łatwo - powtarzał sobie. Najprostsze metody są najskuteczniejsze - to mogła być gra, Demon mógł przeżyć śmiercionośne zaklęcie. Młody mag wyjął zza pasa sztylet i kilkakrotnie uderzył ciało.

   Ręce mu drżały, gdy obszukiwał skrytki, szaty, komnaty, laboratorium... Jest. Drewniana, ciężka skrzynka, mimo stalowych okuć i dokładnego obicia czarnym suknem, jarzyła się niesamowitą czerwoną poświatą. Senariemu wystarczyło muśnięcie placów. Kamień Życia - upragniony, niesamowity artefakt, o którym marzył od tak dawna.
Dziesięć lat szukania wiedzy, zadawania ostrożnych pytań i składania odpowiedzi ze strzępków rzucanych przez mistrza nie poszło na marne. Badania, poszukiwania, męcząca praca na sobą - wszystko tak pięknie nagrodzone w tej jednej chwili.
Miał ochotę odchylić wieczko skrzynki, i dotknąć kamienia. Poczuć najczystszą energię życia pulsującą w nim. Powstrzymał się. Ostrożnie schował pudełko.

Jeszcze nie czas, jeszcze nie czas, przede mną jeszcze dużo pracy...

   Juande się zmieniało - Senari również. Co do jednego naiwny Firn się nie mylił - jego uczeń miał talent. W gwałtownym rozwoju swych umiejętności dopatrywał się usprawiedliwienia dla zabójstwa mistrza. Firn go ograniczał, uniemożliwiał mu sięgnięcie do wielu Sfer, których zapewne sam nie chciał budzić.
   Miasto na wpół świadomie obawiało się czarodzieja, jakby przeczuwając swoją rolę w jego planach. Demona, mimo pewnych obaw, odwiedzali prości mieszkańcy Juande po prośbie. Próg willi Senariego przekraczał tylko młodziutki Kredmo.
***
   Firn, ty głupcze, miałeś taką władzę w ręku i nie umiałeś z niej dobrze skorzystać. Nieśmiertelność, prawdziwa nieśmiertelność! Ominąć moment przeznaczonej sobie śmierci, ogłupić los. Tylko spełnić kilka warunków. Dwa potężne rytuały i... Wiedzieć, jak zginęła osoba, którą chce się wskrzesić. Takie proste!
Senari obserwował w zwierciadle Kredmo. Chłopak właściwie pozbawiony talentu. Uczeń maga o wybujałych ambicjach, ziejący nienawiścią do mistrza. Głupi i dający sobą manipulować - idealne narzędzie.

Palce delikatnie pieściły ciepły kamień, pulsujący, jakby pod cienką kryształową skorupką kryło się prawdziwe serce.
- Jak zginę?
Mag zawiesił na chwilę głos, zacisnął dłoń mocniej na przedmiocie.
- Ja, Senari, nowa dusza poświęcona Kamieniowi, - w pomieszczeniu zerwał się wiatr, a powierzchnia magicznego lustra zafalowała - zginę zabity przez swego ucznia!
Klejnot jakby cicho zasyczał, przez ciało maga przebiegło lekkie drżenie. Z trudem opanował się i odłożył artefakt do skrzynki.
- Czas zacząć – wydyszał i chwiejnym krokiem ruszył do drugiej komnaty.

   Kredmo wsunął się ostrożnie do pomieszczenia. Hałasy ucichły już dawno, więc ciekawość w końcu przeważyła nad lękiem. Sala wyglądała spokojnie, tylko na podłodze walały się kawałki potrzaskanych skał i drogich kamieni. Chłopak wyciągnął rękę po jakąś błyskotkę, ale cofnął się - to, że nie widział nigdzie mistrza, nie znaczyło, że go tu nie ma.
   Senari jednak przebywał gdzie indziej - i nawet nie w tej chwili, lecz za przeszło dziesięć lat.
   Drżące dłonie wodziły po omszałych kamieniach. Czarodziej sam nie wiedział, co go przyciągnęło tutaj - do starego kurhanu - z głębokich katakumb pałacu, od złoconego sarkofagu z wyrytym jego imieniem. Ledwo stał na nogach, a jednak potrzebował jeszcze tej chwili - nostalgii i tryumfu.
   Widzisz, Firn, minie to twoje dwadzieścia lat, a ten biedny człowiek nie będzie mógł ci uratować życia. - Wszelką melancholię zakryła pogarda i duma. - Wiesz, czemu...? Bo cię zabiłem! Zamiast wskrzeszać swego obrońcę mogłeś pomyśleć o swoim życiu. Ale już za późno. Firn... Demon? Ja jestem demonem, do którego należy przyszłość.
   
***
   Drzwi uchyliły się niemal bezszelestnie. Ciche, delikatne kroki intruza przyciągnęły uwagę Senariego. Obrócił się na krześle, ale nim zdołał cokolwiek dostrzec wybuch energii rzucił go z wielkim impetem na ziemię. Kilka magicznych słów i powierzchnia zwierciadła, dotąd ukazująca słabo zarysowane demoniczne postaci, powróciła do srebrzystej barwy i pękła z trzaskiem. Senari uniósł głowę. W progu stał brązowowłosy dwudziestolatek o nieco piegowatej twarzy i niezwykle rozbieganych, czerwonych oczach.
- Za wcześnie, Kredmo - Czarodziej poderwał się z ziemi.
Kolejne zaklęcie przecięło powietrze, ale tym razem mistrz rozproszył je tuż przed sobą.
- Pożałujesz, skurwysynu!
   Najpierw zapłonęły szaty, a po chwili ogień lizał już każdy przedmiot w pomieszczeniu. Wyraz twarzy Kredmo pozostał niezmieniony. Chłopak bronił się w skupieniu i z wielkim wysiłkiem, ale skutecznie. Ten dziwny spokój napełnił Senariego lękiem. Wcześniej nie zamierzał zabić ucznia i samemu sobie utrudniać planu, ale w odruchu paniki i wściekłości na to, że ją odczuwa, przywołał jeszcze jeden czar. Zaklęcie wplecione między magię ognia, niczym żmija ukryta wśród zarośli, zaatakowało Kredmo. Senari widział, jak nić śmierci dotyka i powoli oplata chłopaka - podobnie jak dwadzieścia lat temu... Gdy ginął Firn.
   Nagle mag zmartwiał. Czar się rozwiał. Żadnej interwencji, walki zaklęć, niczego. Po prostu perfekcyjne stłumienie siłą woli.

   Przez falę czerwieni przedarł się jeden drobny obiekt - czarne ostrze długością nie przekraczające wskazującego palca dorosłego człowieka. Leciało powoli, ale Senari stał jak skamieniały. Ból był słaby, lecz widok magicznego szponu wbijającego się w okolice splotu słonecznego pozbawił ofiarę sił. Mag upadł na ziemię i wtedy dopiero coś zaczęło niemalże rozrywać mu klatkę piersiową. Wił się po podłodze, świadom, że to już koniec.
- Ty... Ty... Sukinsynu... Spotkamy się jeszcze i...i... wte... - splunął krwią - wtedy popamiętasz.
- Nie, nie spotkamy się.
Głos odpowiadającego był chłodny, spokojny i tak znajomo pogardliwy. Senari spojrzał na przeciwnika.

Jasnobrązowe włosy Kredmo coraz bardziej ciemniały, sylwetka nieco wyrosła, strój przemieniał się stopniowo w czarne szaty...
Senari zamknął i ponownie otworzył oczy.
Miał ochotę wyć i śmiać się równocześnie. Wściekłość, rozpacz i żal mieszały się w jego sercu. Znał prawdę już chwilę przed tym jak Firn zaczął mówić.
- Byłeś głupi, Senari... Myślałeś, że nie przewidzę twoich kroków. - Pochylił głowę, jakby zmęczony. - Wiedziałem, jak zdradliwą moc ma Kryształ, jakie pragnienia budzi. Zrozumiałem, że zapragniesz mnie zabić, gdy go ujrzysz.
- I... ironio... Pom... ogłem ci się wskrzesić.
- Tak. I przegrałeś własne życie. - Zaśmiał się. - Myślałeś, że zmanipulujesz Kredmo, żeby cię zabił w odpowiednim momencie... Uczeń wróci i ujrzy twoje zwłoki. Zginiesz z ręki mistrza. Żegnaj.
Zacisnął pięść, a czar w trzewiach Senariego eksplodował. Ciało maga osunęło się bezwładne na posadzkę.
- Ten człowiek z kurhanu już mnie uratował. Teraz ja muszę posprzątać po tobie.

2
Trudno go było nazwać szanowanym obywatelem.
Ciało? Zagubiony podmiot.
Firn stał na środku pomieszczenia.
Pomieszczenie jest takie obce, bezosobowe, a skoro płonął tam ogień na kominku, to można śmiało napisać, że stał na środku pokoju, izby.
- Kazałem ci się skoncentrować, - przez moment Firn zdawał się być bezdennie znudzony - a nie zadawać pytania. Zrozumiesz później.
To wtrącenie jest bardzo nienaturalne. Zwalnia akcję i niczemu nie służy. Kiedy je wyciąć, całość nie straci.
dziwacznego dzieciaka w dzielnicy
Aliteracja.
Senari po raz pierwszy nie czuł przed nim strachu, był pewny tego, co robi
Kto był pewny? Senari czy Firn? Nie wynika to jednoznacznie ze zdania, a i kontekst nie pozwala tego określić. Trzeba by przebudować to zdanie tak, żeby wiadomo było o kogo chodzi.
Senari po raz pierwszy nie czuł przed nim strachu, był pewny tego, co robi. Magia ugięła się w obliczu jego manifestacji. Po piętnastu latach nauki nagle zdał sobie sprawę z tego, że stali się zespołem - on i Firn.
Przyznam, że trochę się tu pogubiłam. Jeżeli Firn był pewny tego co robi, a magia ugięła się w obliczu jego manifestacji (co swoją drogą wydaje mi się nie do końca odpowiednim słowem, widziałabym tu raczej majestat lub coś, co bardziej zaznaczy autorytet maga), to jak to się ma do poczucia zespołowości jego ucznia? Brakuje tu rozgraniczenia na myśli jednego z bohaterów, a tego co dzieje się wokół.
Senari siedział na ziemi, wtuliwszy głowę między kolana.
Koślawo to brzmi. Wtuliwszy w coś, albo wepchnąwszy między coś.
Młody mag wyjął zza pasa sztylet i kilkakrotnie uderzył ciało.
Wyobraziłam to sobie, jako bicie ciała rękojeścią sztyletu ;) Może po prostu: kilkakrotnie wbił w ciało aż po rękojeść.
- Jak zginę?
Mag zawiesił na chwilę głos, zacisnął dłoń mocniej na przedmiocie.
- Ja, Senari, nowa dusza poświęcona Kamieniowi, - w pomieszczeniu zerwał się wiatr, a powierzchnia magicznego lustra zafalowała - zginę zabity przez swego ucznia!
Musiałam przeczytać kilka razy, żeby zrozumieć kto, co wypowiada i o co chodzi z lustrem. Wcześniej użyłaś trochę zbyt dużego skrótu myślowego (pisząc o przyglądaniu się uczniowi w zwierciadle), a potem rozdzieliłaś dialog jednego bohatera i to mnie zgubiło.
Klejnot jakby cicho zasyczał
Usunąć.
Senari jednak przebywał gdzie indziej - i nawet nie w tej chwili, lecz za przeszło dziesięć lat.
   TU Drżące dłonie wodziły po omszałych kamieniach. Czarodziej sam nie wiedział, co go
Nie zaznaczyłaś przeskoku narracji. TU powinien być co najmniej graficzny podział tekstu, bo kończy się punkt widzenia chłopaka, a zaczyna opowieść maga.


Podobało mi się. Wciągnęłaś mnie na tyle, że nawet drobne błędy mi nie przeszkadzały. Zatrzymywałam się przy tych niejasnych sytuacjach, które wymieniłam powyżej. Masz trochę potknięć w kwestii interpunkcji, ale poza tym czytało się dobrze.

Bohaterowie z krwi i kości, żywo reagujący, dialogi całkiem zgrabne tylko miałam momentami wrażenie, że poruszają się w pustce (nie dialogi a bohaterowie ;) ). Za mało mi pokazałaś świata przedstawionego, zbyt dużo musiałam sobie sama dopowiadać i to nie było dobre. Umiejscawiałaś akcję w wielu miejscach, ale prawie ich nie pokazywałaś. Poza tym chciałabym wiedzieć jakie to mniej więcej czasy, czyli poziom rozwoju techniki, ustrój społeczny, bo napisałaś tylko o dzielnicy kupców, kamienicach i kurhanach, ale już nie zaznaczyłaś czy drogi w mieście były brukowane czy nie. To trochę za mało, żebym mogła dobrze wyobrazić sobie Twój świat.

No i jeszcze przekleństwa, fakt faktem tylko dwa czy trzy, ale i tak raziły w całości. Można by z nich spokojnie zrezygnować, albo zastąpić innymi, bardziej adekwatnymi do czasów zwrotami (sukinsyn i kurwa jakoś mi się gryzie z po prośbie).

Zainteresowałaś mnie. Jestem ciekawa cóż takiego jest w Firnie, że jest ostatnią ostoją miasta. Ciekawam, czy pójdziesz utartymi ścieżkami motywu superbohatera ratującego świat, czy może mnie zaskoczysz. Oby to drugie. :)

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

3
Wielkie dzięki za opinię i poświęcenie czasu :)

Z większością zarzutów się zgadzam. Cóż, różne niedopatrzenia, które uciekły pewnie przez za małą liczbę korekt.
Co do "nieopisania" to na swoją obronę mam to, że musiałam się zmieścić w limicie objętości, a mam tendencję do rozwlekania tekstów, więc po prostu technicznie nie zdołałam więcej upchać.
Jeśli zaś chodzi o fabułę, to opowiadanie nie ma w planach drugiej części. Było sobie ot takim pomysłem, zresztą mocno przewidywalnym i opartym na schematach.

Z Twojego posta wnioskuję, że nie zamęczyłam specjalnie. Cieszę się, że zaciekawiło :)
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

4
Hm... no skoro nie ma planu kontynuacji, to całość jak dla mnie niezamknięta (albo nie zaznaczyłaś dość dobrze ram opowiadania). I tak, było schematycznie jeśli wziąć pod uwagę motyw ucznia i mistrza - ich interakcje oraz zwycięstwo dobra nad złem, tyle że mnie to nie przeszkadza. Nie wiedzieć czemu, dopisałam sobie do tytułu cz.1 ;) Stąd moja ciekawość o dalsze losy bohatera i niejaki kredyt akonto późniejszej niestandardowości.
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.

5
Hehe, to tu pewnie rozczarowałam.
Co do tej walki dobra ze złem, to trochę chyba dopowiadasz. To jest raczej walka dwóch intrygantów, z których jeden okazuje się być tym nieco sprytniejszym ;)
Ale właściwie każdy może widzieć, co chce.
No, ale dalsze bronienie się zostawiam już samemu tekstowi :P
Jeszcze raz wielkie dzięki za opinie.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

Re: Nieśmiertelność pod warunkiem

6
Adrianna pisze:
Nieśmiertelność pod warunkiem
Jeżeli prawdą jest, iż dobry tytuł to dla tekstu skarb ustępujący jedynie dobremu redaktorowi - to tu mamy właśnie taki skarb.
Nie, ciało w rynsztoku nie było nowością dla żadnego mieszkańca Juande, ale ta śmierć poruszyła ludzi.
Trudno go było nazwać szanowanym obywatelem.
Znaczy się tego żadnego mieszkańca?
Prędzej tajemniczym odludkiem, bez którego jednak miasto nie potrafiło się obejść... I ludzie to czuli.
Kingowskie takie.
Zmarły nie miał rodziny, przyjaciół, ani nawet dobrych znajomych już od dawna.
Bez przecinka przez "ani".
Firn stał na środku pomieszczenia. Wokół niego w szaleńczym tempie wirowało siedem kamieni. Ogień w kominku nieco przygasł i rzucał już tylko słaby poblask na smukłą sylwetkę maga.
Źle. Ale to już wyższa szkoła jazdy, chociaż nie ukrywam, że fajnie jest nie zajmować się literówkami, powtórzeniami...

Otóż: Następny akapit zdradza nam, że narracja nie będzie prowadzona z oczu Firna ani nawet zza jego głowy. W tym momencie mamy do czynienia z typowym narratorem zewnętrznym. Innymi słowy: na akcję patrzy jakaś osoba trzecia. A człowiek postrzega w określony sposób. Najpierw światło, potem ruch, potem kształt, potem barwa. A więc najpierw poblask, potem siedem wirujących kamieni, a na końcu dopiero sylwetka faceta.
- Podejdź! - Senari podskoczył w miejscu, po czym wykonał ostrożny krok przed siebie.
Półpauzy, a nie dywizy, jeśli można prosić.
Uczeń poczuł ukłucie lęku
Uuuu... la la la. Wiadomo.
Wzburzona jesiennymi deszczami Kirme huczała straszliwie i próbowała wyrwać się z koryta.
Zastanów się, czy nie lepszy byłby przecinek zamiast spójnika.

Ludzie, którzy go ułożyli, zrobili dobrą przysługę bezimiennemu człowiekowi tu pochowanemu.
Jakby żył, to by mnie tu nie było
Uuuu, ale błędu ortograficznego to się po tobie nie spodziewałem.

http://so.pwn.pl/lista.php?co=toby
Kazałem ci się skoncentrować, - przez moment Firn zdawał się być bezdennie znudzony - a nie zadawać pytania.
A mnie się to podoba. Czasem warto ściągnąć czytelnikowi lejce. Tylko bez tego przecinka.
Czerwona, krwista poświata
Krwista to krwista, wiadomo, że czerwona.
Firn trzymał w zaciśniętej pięści niewielki kamień, spomiędzy jego palców wyciekała czarna ciecz.
Palców kamienia? Tu powinien być celownik: spomiędzy palców wyciekała mu...
Czarne szaty zaszeleściły jeszcze, kiedy Firn, z wytrzeszczonymi oczyma szarpnął się na podłodze.
Bez drugiego przecinka.

Jest dobrze. Jest naprawdę dobrze. To jest już teoretycznie poziom drukowalności. Nie ma w tym tekście, czy też raczej w tych bohaterach potencjału na cykliczność, ale to przecież wcale nie musi być wada. Masz plusa za fabułę, natomiast minusa za postaci - są niby interesujące, ale płaskie. Zabrakło im w tekście miejsca na zaprezentowanie siebie samych. Zabrakło też - co zauważyła koleżanka wyżej - miejsca na zaprezentowanie... miejsca, tego miejsca, w którym dzieje się akcja.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

7
Jestem, szczerze mówiąc, pozytywnie zaskoczona - spodziewałam się ostrzejszego lania.
Uuuu, ale błędu ortograficznego to się po tobie nie spodziewałem.
Ja po sobie też :P I szczerze mówiąc wynikał po prostu z mojej niewiedzy. Wstyd się przyznać, ale po prostu nie miałam pojęcia, że funkcjonuje "toby" pisane łącznie.

I ogólnie z uwagami nie mogę się spierać chyba w żadnym miejscu. Na pewno mi się przydadzą.

Dziękuję za opinię, włożony czas i pracę.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

8
Ha! Jak rzadko kiedy, muszę zrobić krok w tył. Po nader pouczającej dyskusji z jedną z użytkowniczek doszedłem do wniosku, że niekoniecznie muszę mieć rację w sprawie "toby". Może ją mam, a może nie mam. Nawet czołowi polscy językoznawcy nie są w stanie dojść do jednoznacznych konkluzji. Odnoszę takie wrażenie, że wręcz starają się ich w tej kwestii unikać, mam nadzieję, iż nie ze strachu przez popełnieniem błedu.

Dlatego też być może wcale tego błędu tam nie ma. Chociaż moja intuicja językowa cries bloody murder. Być może najlepiej byłoby przebudować to zdanie: Gdyby żył, nie byłoby mnie tutaj. Teraz na pewno nie ma błędu.

Przepraszam za kłopot i dziękuję pięknie osobie, która zwróciła na to moją uwagę.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

9
Był już doświadczonym czarodziejem, ale to był pierwszy tak potężny rytuał, w którym miał wziąć udział.
Drugie wyciąć - ten rytuał dopiero się zaczyna/trwa, więc jest tu nie na miejscu.
Kamienie, każdy o średnicy przeszło pół łokcia,
na pewno tak duże? Łokieć to miara od czubków palców do pachy...
Senari podniósł się z ziemi. Znajdował się w wąskiej uliczce, tonącej w strugach deszczu, opustoszałej i ponurej, a jednak... niepokojąco znajomej. Dogonił Firna.
Nowy akapit - umiejscawiasz chłopaka (maga), i potem przechodzisz do nowej sceny, w której już go dogonił.
- Kazałem ci się skoncentrować, - przez moment Firn zdawał się być bezdennie znudzony - a nie zadawać pytania. Zrozumiesz później.
bez przecinka - wtrącenie jest już naturalnym przerywnikiem i oddziela odpowiednio dwie cześci zdania.
Czerwona, krwista poświata rozpełzła się po trawach i kamieniach,
Zwróce uwagę na jedną rzecz - w wielu miejscach na przestrzeni jednego tekstu używasz zestawu dwóch przymiotników celem podkreślenia danej rzeczy, ale (!), czy krwisty (czyli czerwony) tego wymaga?
Drewniana, ciężka skrzynka, mimo stalowych okuć i dokładnego obicia czarnym suknem, jarzyła się niesamowitą czerwoną poświatą.
takim sam zestaw; Drewniana i ciężka to skrzynia. Więc, gdy napiszesz: Drewniana skrzynia, od razu wiadomo, że ciężka.
Badania, poszukiwania, męcząca praca na sobą - wszystko tak pięknie nagrodzone w tej jednej chwili.
brak literki?
Ciche, delikatne kroki intruza przyciągnęły uwagę Senariego.
Identyczny zabieg. Ciche noszą znamiona delikatności, ostrożności.

Wprawnie napisane, aczkolwiek rytmika jest identyczna w każdym zdaniu, no, prawie każdym. Przez ten styl w pewnej chwili czułem, jakbym czytał w kółko to samo. Nie mniej, panujesz nad historią, wiesz, kiedy i co użyć, nie przegadujesz opisami, tylko pchasz wózek z tematem. I dobrze - krótkie, ale treściwe. Fabularnie... hmmm, zagmatwałem się w historii, a gdy ją zrozumiałem, uznałem, że dobra. Co chcieć więcej? Podobało mnie się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Jej, kolejna opinia! Dzięki wielkie Marti :)

Cieszę się bardzo, że Ci się spodobało. Cóż, nad stylem to ja jeszcze trochę se popracuję - to wiem.

Z większością uwag muszę się zgodzić, z jednej się tylko wytłumaczę nieśmiało:
Martinius pisze:takim sam zestaw; Drewniana i ciężka to skrzynia. Więc, gdy napiszesz: Drewniana skrzynia, od razu wiadomo, że ciężka.
Owszem, wiadomo, że ciężka, ale też raczej... DUŻA. (no chyba że ja mam jakieś błędne skojarzenie). Tutaj chodziło o to, że ta skrzyneczka jest mała, ale dość ciężka (w stosunku do rozmiarów). Stąd ten łamaniec.

A reszta niech się broni sama, tudzież polegnie pod słusznymi ciosami :P
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”