MatMotSłońce z filmowym, iście hollywoodzkim rozmachem zawisło nad dachami Osiedla Zamkowego. Powietrze zafalowało nadymając śnieżnobiałe płachty. Tego parnego dnia, Lena Warewska miała wiele obowiązków. Przygotować śniadanie. Pozmywać. Obudzić córki. Wynieść śmieci. Obudzić dziewczynki po raz drugi. Wysłać je do szkoły. Zebrać pranie
i ku swemu niezadowoleniu odkryć skazę na świeżym prześcieradle. Nie wiedziała jeszcze,
że z każdą chwilą, na jej osiedlu, rośnie podobna, ciemna skaza.
***
MatMotPiecyk Marty Malik rozdzwonił się wśród spiętrzonych naczyń. Zerwała się z sofy
i rozrzucając papierzyska uratowała karłowate babeczki.
- Gotowe! – zawołała. Jedna ze słodkich kopuł zapadła się w sobie.
- Przez ten poranek znowu się spóźnię… - równie świeżo, co babeczki, upieczony mąż dopiął koszulę. Zawahał się i jakby chcąc nadrobić stracony czas pognał
po marynarkę. – Nie zapomnij wysłać swojego CV! – przypomniał przemykając do garażu.
Druga babeczka opadła. Marta z głuchym westchnieniem odstawiła kieliszki do zlewu. Wrzuciła butelkę do kosza, pozbyła się słodkości. Odprowadziła wzrokiem znikający
w bramie samochód. Gdyby nie kulinarna porażka nie zwróciłaby uwagi na słońce załamujące się na smugach. Przetarła szybę. Detergent nie pomagał.… Odciski dłoni zabrudzały drugą stronę okna.
***
MatMotNiemodna, przestarzała, dobra muzyka pomagała kobiecie w pisaniu. Rytmiczny stukot klawiszy często gładko zgrywał się z melodią. Tym częściej im praca głębiej pochłaniała Lenę. Historia dobiegała końca, jeszcze kilka wersów i przegrają. Skończy scenariusz.
- Mamo, co będzie na obiad? – Gosia oparła się o komin.
- Jeszcze nie wiem… Muszę skończyć tekst. Daj mi spokój kochanie. – obie nie odrywały wzroku od rozklekotanej maszyny do pisania. Lena zatrzymała się. Utkwiła błękitne oczy w córce, gdyby opisywała taką scenę użyłaby słów: spotkanie z duchem. – Ty nie w szkole?
- Mamy weekend? – Nastolatka rozmyślnie nie kryła frustracji.
- A niczego nie odrabiacie? - z rozmachem wyciągnęła arkusz.
- Tośka odrabia. Ja chociaż jestem podobna do mojego klona chodzę do innej klasy…
- Dobrze, już dobrze… - Lena zagryzła ołówek. – Ale powinnaś jeszcze popracować nad tekstami. – wskazała na córkę.
Gośka w odpowiedzi wycelowała palec matkę:
- Wiem. – wyszła z salonu.
Świeżą kartka wylądował w maszynie. Lena skupiła się, wzięła parę głębokich oddechów. Finałowa scena znów rozegrała się pod przymkniętymi powiekami. Była gotowa. Zadzwonił telefon.
- Halo?
- Cześć Lenko. – Mieszkająca naprzeciwko Zosia nigdy nie kryła entuzjazmu. – Możesz rozmawiać? Bo wiesz, odkąd ustawiłyśmy Ci ten tragiczny dzwonek odbierasz nas niemal natychmiast. Nie wiemy czy z własnej woli. – zachichotała.
- Cześć Zosiu. Coś się stało? – Lena podziękowała bogu, że przyjaciółka nie może zobaczyć jej miny.
- Miałam się zapytać o to samo, bo minę masz nietęgą… - Warewska automatycznie obróciła się plecami do okna. Zaklęła bezgłośnie. – Ale do rzeczy… Czym wybawić upartą, czerwoną plamę?
- To wszystko zależy z czego ona jest. – Lena schowała się za regałem.
- Tak naprawdę to dzwonię w ważniejszej sprawie. – Mówiąc to, sąsiadka naciągała kurze łapki. Skrzywiła się. – Pani Wiera od dwóch dni nie wyszła do ogrodu,
a wiesz jak to lubi. Myślę, że powinnyśmy to sprawdzić. Jest już starsza…
- Przestań, chciałabym się tak trzymać w jej wieku.
- …mogło się jej coś przytrafić. Jesteśmy jej to winne, nauczyła nas wszystkiego.
Nienagannie wysprzątane mieszkanie Leny mówiło samo za siebie. Kobieta
nie musiała nawet przytakiwać. Zakończyła rozmowę:
- Zadzwoń do Agaty. Spotkamy się za pięć minut pod twoim domem.
Zosia Kuta jeszcze nigdy nie martwiła się tak jak dziś, mimo to nie mogła zdjąć maski z twarzy. Uśmiechała się. W końcu była żoną swojego męża. Panią „profesorową”.
***
MatMotDokładnie pięć minut później trójka zebrała się w samym jego centrum, niedaleko domu Wiery Tirak. Miłej, sympatycznej staruszki z okolic Lwowa.
- Co się dzieje? – zawsze elegancka Agata Maj spojrzała na zegarek. – Jeszcze chwila i będę musiała przesunąć squasha.
Sportowa torba pacnęła o chodnik.
- Myślimy, że coś mogło się stać pani Wierze… - Lena udała, że nie zwraca uwagi na nowoczesny, drogi, biznesowy telefon przyjaciółki. Ukradkiem wsunęła swoją wysłużoną „cegiełkę” do rękawa.
- I? – Agata wystukała numer.
- I? Musimy to sprawdzić. – Zosia pochwaliła w duchu swą przezorność. Zostawiła komórkę na komodzie. – Chodźcie! – ruszyła chodnikiem.
Pani prezes, czyli bojownicza feministka Agata, zatrzasnęła klapkę.
- Jasne, poczeka. To tylko facet. - Nie mogła dostrzec nikłego uśmiechu Warewskiej.
***
- Co powiemy? – Gdy po krótkiej symfonii obcasów stanęły pod drzwiami miłego dla oka domku, żadna nie znała odpowiedzi na to pytanie. Nawet nie wiedziały, która z nich je zadała.
- Mam za tydzień urodziny, mogę ją zaprosić. – Zofia cudem znalazła odpowiedź.
Nacisnęła dzwonek. Pierwszy, drugi, czwarty i ósmy raz. Nic. Cisza.
- Może pojechała na zakupy? – Warewska podrzuciła nieśmiało.
- Zajrzyjmy lepiej przez okna. – „Profesorowa” omiotła wzrokiem ulicę.
- To twoja specjalność. – Agata poprawiła miedzianą fryzurę i wypinając pierś przedefiladowała przed koleżankami. Przemknęły przez idealnie utrzymany ogródek. Obcasy raniły krótko przystrzyżoną murawę.
- Wszystkie okna są zasłonięte. – Scenarzystka uwielbiała opisywać podobne sytuacje, ale w realnym świecie nie czuła się w nich dobrze.
- To mamy problem. – Agata zdjęła szpilki. Zauważyła zniszczenia.
- Co robisz?
- Okno na poddaszu jest uchylone, a kratka na bluszcz, którą poleciłam babci nadaje się idealnie do wspinaczki. – Nie zdążyły zareagować. Przyjaciółka wchodziła wyżej i wyżej.
- Nikt nie patrzy? – Lena wycedziła przez zęby.
- Otwinowskich nie ma… Czysto. – Zosia odpowiedziała sztucznym uśmiechem. – Zaraz… Nie nazywaj pani Wiery babcią!
- Zabierzcie moje buty. – Agata ucięła wślizgując się do zacienionego pomieszczenia.
W swoim domu na poddaszu urządziła siłownię. Pani Wiera musiała włożyć wiele trudu by przenieść strych zabytkowej kamienicy na nowoczesne, podkrakowskie osiedle. Trzydziestolatka bez zainteresowania minęła lustra, skrzynie i gramofon. Szukała zejścia.
Z pokaźnej dziury w dachu sączył się blask drgający na gęstych pajęczynach. Odwróciła wzrok. Nienawidziła pająków. Znalazła drzwi. Przekręciła gałkę. Zawiasy zajęczały. Dostrzegając tylko zarysy przedmiotów zeszła po krętych schodach. Na szczęście wszystkie domy w okolicy miały podobny układ. Podłoga zaskrzypiała.
- Pani Wiero? – Staruszka, mimo bliskich kontaktów z sąsiadkami, nie pozwalała nazywać się inaczej. – Pani Wiero! – Głucho. Odpowiadał tylko jęk dębowych desek. Głosy z zewnątrz ucichły. Agata sprawdzała pomieszczenie po pomieszczeniu. Każdy kąt. Lepkie mrowienie spłynęło na chudy kark. Brnęła dalej. W domu było pusto. Inaczej.
***
MatMotUsiadł na ławce. Mogły tylko czekać. Cisza panująca w ogrodzie nie napawała optymizmem. Minęło kilkanaście minut. Serce obu kobiet szarpnęły jednocześnie. Spółdzielnia miała szczęście, do zawału nie doszło.
- Wyjechała. – Agata niespodziewanie wyłoniła się zza rogu. – Zresztą nie pierwszy raz. – wcisnęła się między przyjaciółki. – Kwiaty w wannie, prawie pusta szafa sypialni.
- Nic nie mówiła.
- A dziwi Was to? Mnie nie.
- A chociaż podlałaś jej te kwiatki? – Migdałowe oczy Zosi zwęziły się w cienkie linie.
***
MatMotKilka minut później popijały kawę w przestronnym salonie „żony swojego męża”
lub (jak kto woli) „pani profesorowej”.
- Nie rozumiem czemu tego nie zrobiłaś, mogą zwiędnąć! - Gospodyni
nie szczędziła ciasteczek i wyrzutów.
Na regularnym spotkaniu do asortymentu dodawała jeszcze świeże ploteczki. Dzisiejsze było wyjątkowe. Lena rozparła się wygodnie w fotelu. Agata widocznie śpieszyła się, siedziała na krawędzi krzesła, torebkę ułożyła na kolanach.
- Zauważyłam dziurę w dachu, będziemy musiały jakoś to załatwić. – mówiąc obracała filiżankę palcem.
- Porozmawiam z Adamem, może wynajmie jakąś firmę… - Zosia zaszczebiotała.
Telefon Agaty zabrzęczał.
- To z firmy. – Bez zbędnych konwenansów wepchnęła sprzęt do torby.
Lena dostrzegła pasujące do reszty stroju wygodne buty ukryte w przepastnej kieszeni. Parsknęła prosto do filiżanki.
- Tak? – kobieta interesu wyjątkowo wysoko uniosła brwi. Uwaga o szpilkach
i dresie mogłaby wywołać burzę.
- Przypomniałam sobie nasz przedwczorajszy wieczór.
- I co w nim było takiego? – Gospodyni pozbyła się uśmiechu. – Do dziś nie mogę sprać tych plam. – Założyła ręce na szerokich biodrach.
- Miałyśmy przyjemniejsze spotkania. Do zobaczenia!
Drzwi nie domknęły się za Agatą. Lena i Marta zostały same. Samochód ruszył
z piskiem opon, po czym zapanowała niezręczna, osiedlowa cisza.
- Może spróbujemy pozbyć się tych plam? – Warewska nie potrafiła znieść takiej atmosfery. Zerwała się energicznie. Podwinęła rękawy. – Chodź! Pokonamy ją!
***
MatMotWieczorem zapach świeżo upieczonego ciasta wił się wśród wysokich ogrodzeń.
Nie piekła, ani zajęta poważną rozmową z córkami Lena, ani szykująca się na ważną kolację Marta, a tym bardziej uwięziona w swym biurze Agata. Smakowity sernik opuścił piecyk Hanny Molińskiej, powszechnie znienawidzonej, złośliwej sąsiadki. W stu procentach stereotypowej starej panny. Korzystając z okazji wybrała się do nowych sąsiadów, prawie tak świeżego jak jej ciasto małżeństwa. Planowała uczynić im tę łaskę i orzec czy może ich zaakceptować, czy raczej usunąć z jej małej, ograniczonej mapy osiedla. Przez lata doskonaliła sztukę niedostrzegania nielubianych sąsiadów. Ich gestów. Ich psów.
Ich samochodów. Była sobą..
Przystanęła w złotym świetle latarni. Nieprzyjemny szelest zmył dumę z pulchnej twarzy. Kobieta mocno ścisnęła tacę. Rozejrzała się. Kruche palce pobielały. Mistrzowski sernik rozbił się na krawężniku. Hanna Molińska zobaczyła coś czego nigdy nie powinna.
Na zawsze zniknęła z mapy osiedla. Pierwszy i ostatni raz ktoś zdecydował za nią.
***
- Mamo, ale my już wszystko wiemy. – Bliźniaczki nigdy nie przepadały
za poważnymi i uświadamiającymi rozmowami z mamą.
- Jak to? – Lena poczuła się głupio. Cały naiwny wstęp i koślawe rozwinięcie poszły na marne. Od początku nie wierzyła poważnym minom córek, Salon znów stał się miejscem upokorzeń.
- Wiemy, że to bardzo ważna decyzja w naszym życiu i nie powinnyśmy zwlekać
z nią tak długo… - Tosia wyrecytowała zupełnie jak na szkolnej akademii.
- Dokładnie! – Lena zaklaskała. Pokój stał się o wiele przyjaźniejszy.
- I musimy pamiętać o konsekwencjach, przemyśleć wszystko. Najlepiej wcześniej poradzić się kogoś, czy to ten jedyny… - słowa Gosi zastanowiły Warewską.
- A najlepiej dowiedzieć się tego od kogoś kto już to przeżył! – Tosia już kompletnie zbiła matkę z tropu.
- Chyba mnie nie zrozumiałyście… - bąknęła. – Mówimy o wyborze kierunku w szkole średniej!
- A o czym innymi? – bliźniaczki wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Myślałaś, że mówimy o… - Gosia obniżyła głos. Chochliki szalały w oczach nastolatek.
- Tym? – Tosia zakończyła teatralnie, niemalże szatańsko.
Głuchy trzask przebił się przez szybę. Coś z ulicy.
- Słyszałyście? – Lena pytając podeszła do okna.
- Tak łatwo się nie wykręcisz mamo.
- Jesteśmy już gotowe na taką rozmowę!
Warewska odsunęła zasłony. W uliczce panował niczym nie wzburzony spokój. Zosia również obserwowała ulicę. Znalazły się wzrokiem. Miały już temat na jutrzejsze spotkanie.
***
MatMotKilka godzin później Marta Malik otwarła przeszklone drzwi sypialni. Miała znaleźć pod nimi wątpliwą, makabryczną, niespodziankę. Zapewne ktoś na górze, dbał o dobry początek dnia młodej mężatki i zesłał w nocy deszcz. Oczyszczający deszcz, który zmył krwawe plamy z trawnika, z tarasu, z chodnika.
- Jak myślisz czemu ta sąsiadka nas wczoraj nie odwiedziła? – Pani Malik zapytała przeciągając się w drzwiach. – Może coś jej wypadło?
- Założę się, że znajdzie jakieś wytłumaczenie. – pan Malik nie oderwał twarzy od poduszki.
- A nie sądzisz, że to trochę niemiłe? – Marta usiadła wśród beżowej pościeli.
- Co jest niemiłe?
- Tylko ona przyszła nas przywitać!
Robert zacharczał z dezaprobatą, obrócił się na plecy. Minęła pełna niepewności sekunda, dziewczyna myliła się, mąż wciąż jej słuchał:
- Zobaczysz, będziesz miała ich jeszcze dość… - ochronił oczy przed słońcem.
- Tak myślisz? – Marta przysunęła się bliżej.
- Jasne… - mruknął.
- Jesteś kochany. – pocałowała przeorany śladami poduszki policzek.
- Wiem. A wyobraź sobie, co będzie, gdy ja zacznę o nich opowiadać… - Robert zaśmiał się rubasznie.
- Może i jesteś kochany, ale niezły z Ciebie drań. – Szturchnęła męża. Śmiał się dalej. Przystąpiła do zmasowanego ataku. Z lawiną uroczych oszczerstw spadli
z łóżka. Pan Malik w końcu otworzył oczy.
***
MatMotW samo południe, gdy mieszkańcy Osiedla Zamkowego oddawali się błogiemu wypoczynkowi, w kuchni małego, zielonego domu trwały skrupulatne, niemal strategiczne przygotowania. Lena szykowała się do wieczornej potyczki.
- Widziałaś moje miseczki? – wyjrzała spod zlewu.
Zosia ze stoickim spokojem polerowała srebrne noże.
- Na pewno nie trzymałaś ich z udrażniaczem do rur… - zawsze była skłonna pomóc. – Wydaje mi się, że pożyczyłaś je Molińskiej.
- O nie. O ja durna… - Lena uchyliła firanki. Perspektywa odwiedzenia ostatniego domu na ulicy nie napawała jej radością.
- Na szczęście nie masz piecyka gazowego… - Marta zbyt wiele czasu spędzała przed telewizorem. - … i nie popełnisz w ten sposób samobójstwa. – Kochała seriale kryminalne.
***
MatMotZ nieprzyjemnym brzdękiem dzwonka rozległ się jęk głodnych kotów.
- Czyżby ona też wyjechała? – Zosia zaproponowała stojąc przy furtce.
Przetarła zakurzony, zepsuty odkąd pamiętały domofon.
- Nie zostawiłaby swoich kotów. – Lena zapukała natarczywie. I słusznie, w końcu ile miesięcy można przetrzymywać miseczki?
Piaskowy, francuski samochód zahamował z piskiem opon.
- Chyba nie chcecie się z nią pogodzić? – Agata zawołała z ponad uchylonej szyby.
- Próbuję odzyskać prezent od Ciebie.
- Ile już je ma? – spięła twarz.
- Około czterech miesiący? – Zosia odpowiedziała za przyjaciółkę.
- Zołza czeka, aż miną jeszcze trzysta pięćdziesiąt cztery. Potem miseczki będą już jej. Przetrzymanie, lub coś w ten deseń… Lecę! – silnik zapiał.
- Do wieczora!
Odjechała.
Gdy ryk pojazdu ucichły koty wróciły do wątpliwie „urokliwego” występu. Lena przyłożyła dłonie do szyby. Gęsta firanka przesłaniała widok na ciemny korytarz.
- Widzisz coś? – Zosia podeszła do drzwi.
Obie wrzasnęły. Cofnęły się jak oparzone.
- Czemu krzyczysz? – Kuta złapała się za piersi.
Scenopisarka bez słowa wskazała na ujęcie jak z horroru. Jeszcze przed sekundą przerażający pers rozciągał się błogo między szybą, a ręczną koronką.
- To… - Lena prychnęła z dezaprobatą.
- Wolę psy. – Marta nie odrywała wzroku od oczu kota.
Warewska nie odpowiedziała. Coś innego niż złote tęczówki przykuło jej uwagę. Słońce opierało się o zabrudzoną szybę.
- Widzisz te ślady?
Kobiety jednocześnie dostrzegły, że nie tylko fragment, ale całą szklaną taflę pokrywały odciski brudnych dłoni.
Zaniemówiły.
Spełniając swe najgorsze obawy Lena znalazła drobne, rdzawe plany na dolnej framudze okna. Zdecydowanie zbyt wiele czasu spędzała w domu, gdyż po chwili poczuła ulgę. Przyniosła ją myśl, że zmycie krwi z szyby było o wiele łatwiejsze niż z kaszmirowej garsonki Zosi.
***
MatMotCodzienne spotkania czwórki przyjaciółek z osiedla zamkowego odbywały się według ścisłego harmonogramu. Strażniczką porządku była zasadnicza pani Wiera. Tak więc,
w pierwszą niedzielę miesiąca przyjmowała dziewczyny w swoim salonie. W drugą zasiadały przy marmurowym kominku Zosi. Trzecia należała do altanki i bogatego barku Agaty,
a czwarta… Czwarta zawsze przynosiła najwięcej niespodzianek. Przyjaciółki odwiedzały dom Leny.
Po miłym powitaniu zawsze przychodziła pora na odebranie smakołyków, ciast, buteleczek, szynek. Ta niedziela była inna, zabrakło pani Wiery, a gospodyni wyczekując gości w progu ściskała duży koszyk. Zosia bez słowa postawiła szklistą butlę na parapecie.
- Było ciężko. Zakonnik podniósł cenę, wyobrażasz sobie? – powiesiła płaszcz.
- A gdzie jest Agata? – Lena zdjęła strój z wieszaka. Podała właścicielce. Mina Wawerskiej wystarczyła, by Zosia nie zadała pytania. – Wychodzimy, musimy odwiedzić sąsiadów.
- Agata jest na tym swoim tenisie… Których sąsiadów? Gdzie dziewczynki? – wsunęła buty zadając inne pytania.
- Wysłałam je do babci. – Lena zatrzasnęła drzwi.
Z ulgą wciągnęła zimne powietrze, na jej szybach nic nie pozostawiło śladów.
***
MatMotKuchenka zadzwoniła. W domu Malików mimo weekendu panował porządek. Porządek suchy i sztywny – podobny do wnętrz z katalogów. Domową atmosferę przyniósł sygnał domofonu. Marta podniosła słuchawkę. Syknęła do męża:
- To sąsiadki!
- A widzisz, a cały dzień marudziłaś! – zaśmiał się wbiegając na piętro. – Nie stój tak. Wpuść je. – Dziewczyna automatycznie wcisnęła przycisk. Pośpiesznie poprawiła włosy, na nałożenie błyszczyku nie było czasu.
- Dobry wieczór! – uśmiechnęła się do lustra i chwilę później identycznie powitała gości. Jasnowłosą i ciemnowłosą. Zosię i Lenę.
- Dobry wieczór! – odpowiedziały chórem. Przyniosły smakołyki. Przedstawiły się. Wymieniły uprzejmości:
- Przepraszamy, że witamy się dopiero teraz i o tej porze…
- Nic się nie stało. Nawet się jeszcze nie rozpakowaliśmy do końca. Robert,
to znaczy mój mąż, właśnie przygotowuje kolacje.
- Witam panie! – zawołał z głębi mieszkania.
- Nie będziemy przeszkadzać… - Lena pomachała mężczyźnie.
- Nie, proszę wejść. Wczoraj miała odwiedzić mnie pani… - Gdy Marta zastanawiał się nad nazwiskiem nieznajomej przyjaciółki wymieniły spojrzenia. Przyjrzały się szybom. - …Molewska?
- Molińska. – scenarzystka dostrzegła resztki odcisków dłoni, a może łap?
- Och tak. Mam słabą pamięć do nazwisk. Wejdą panie?
- Pierwsza wizyta nie może być zbyt długa. – Zosia omiotła wzrokiem ulice. Zaczynało dziać się coś niedobrego.
- Mamy pytanie… - Lena pchnęła rozmowę, musiała wyczuć to samo. - …nie zauważyłaś może niczego dziwnego w naszej okolicy?
Marta nie wiedziała co odpowiedzieć. Gorzka woń spalenizny wypełzała
z mieszkania. Rozmowa straciła słodki charakter już wcześniej, ale dziewczyna poczuła
to dopiero teraz.
- Nie, wszystko jest w porządku… Okolica jest bardzo ładna…
- Kochanie! Prosiłem żebyś pilnowała pieczeni! – rozżalony Robert brzmiał zdecydowanie gorzej od „witającego”.
- Chyba już wrócę. Pierwsze spotkanie nie może być za długie. – dziewczyna zaśmiała się przymilnie, choć bardzo sztucznie. – Miło było panie poznać. – cofnęła się do środka. Nie mówiąc więcej zamknęła drzwi.
- To tu było. – Zosia była tego pewna. Spojrzała na Lenę. Przeraźliwy krzyk przemknął szczeliną pod wejściem i potoczył się po uliczce płosząc śpiące zwierzęta. Przynajmniej powinno tak być, ale wśród magnolii, żywotników oraz róż nie kryły się ani gryzonie, ani ptaki. Pustka. Wszystkie uciekły wcześniej…
- Pomocy! – wrzask przybrał formę. – Pomocy!
Lena z całej siły pchnęła niezablokowane drzwi. Wbiegły do środka. Korytarzem. Po dywanie. Prosto do źródła krzyku.
- On chyba nie żyje! – Marta klęczała nad ciałem męża. Był nieprzytomny, klatka piersiowa unosiła się regularnie. To krew z rozszarpanego barku uniemożliwiała żonie jasną ocenę sytuacji.
- Spokojnie. Wszystko będzie dobrze! – Lena odłożyła koszyk. – Uciskaj ranę, ale kiedy każemy Ci uciekać zrób to natychmiast! – poleciła składając kraciastą serwetkę, sięgnęła do pojemnika. Dziewczyna zgadzała się na wszystko.
- Jest w środku. - Zosia nie musiała tego mówić. Okruchy szkła i odór zgnilizny mówiły za nią.
- Żywy trup? – Warewska zrezygnowała z profesjonalnego tonu. Zważyła srebrny nóż w dłoniach.
- Nie, to najwyraźniej rozmyślnie poluje. – złowrogi stukot odbił się od ścian.
- O czym wy mówicie? – krew przeciekała między drobnymi palcami Marty.
Nie tak miała wyglądać pierwsza niedzielna kolacja państwa Malików.
- Cicho… - dźwięk stawał się coraz donioślejszy. – Mamy go! – krzyknęła Zosia podrywając w górę butelkę. Wyrwała korek.
Sufitem, warcząc i klekocząc, wpełzło kosmate monstrum. Oślizgła wstęga ślepi spływała po pysku zawijając się na pierwszym z ośmiu barków. Po brudnym, gęstym futrze spływały strużki śluzu mające źródło w ogromnych, pajęczych szczękach. Złota bransoletka Molińskiej zaklinowała się w paszczy. Stwór dla odmiany zacharczał.
- Wiej! – Butelka pełna wody święconej poszybowało prosto w ohydny pysk. Brzdęk tłuczonego szkła zmieszał się z piekielnym sykiem. - Nie działa! – najlepszy z noży Leny przeciął powietrze przybijając dłoń stwora do sufitu. – Uciekaj! – jasnowłosa ponagliła Martę. Dziewczyna nie reagowała.
Bestia oswobodziła się z łatwością. Pełzła dalej. W dziesiątkach kościano-białych oczu odbijały się przyjaciółki.
- Wiera nigdy nie wspominała o czymś takim… - Lena cofnęła się.
- Pani Wiera! – Zosia wykonała szeroki zamach, gdy bestia oderwała się od sufitu. Rozgrzany olej, ze złapanej w ostatniej chwili patelni, tylko rozjuszył istotę.
- Odciągnijmy ją!
Pognały do wyjścia. „To” ślizgając się rozbijało meble, ale nie zwalniało. Cały czas trzymało się na wyciągnięcie szponu. Wygodne półbuty młociły o posadzkę. Ostre szczęki zaciskały się w powietrzu. Kobiety wyskoczyły za drzwi. Stwór za nimi. Na ulicy nie było dobrego schronienia. Nie było żadnej kryjówki.
- Masz koszyk? – Zosia pierwsza wbiegła na chłodny asfalt.
- Nie, został w kuchni! – Dysząc przemknęły przez świetlisty tunel, a stwór wciąż był tuż za nimi. Czuły smród. Czuły strach, ale nie uciekały…
Ciężka, litrowa puszka grzmotnęła o twardy kark bestii. Ta zdezorientowana zatrzymała się jakby wahając się, którą ofiarę wybrać. Zapłakaną, młodą, obserwowaną od kilku nocy samicę, czy dwie, nieco starsze, odłożone na później… Wystarczyło mgnienie oka i nie musiał wybierać.
Silnik zaryczał, a samochód z piskiem opon przemienił robala w krwawą breję
z niewielkimi twardymi elementami, w coś jak świąteczna galaretka z owocami, albo zimne nóżki.
- Wystarczy, że opuszczę jedno spotkanie… - Agata wyskoczyła z francuza. Dopiero teraz dostrzegła zapłakaną dziewczynę. – Poważna sprawa?
Lena przetarła czoło:
- Nie tak jak ta z wilkołakiem, ale gdyby nie ty byłoby ciężko. – westchnęła.
- Trzeba zająć się tym biedactwem. – Zosia w dobrym stylu zostawiła sprzątanie
na głowach przyjaciółek. – Chodź, kochana, musimy pomóc twojemu mężowi. – przytuliła Martę.
- Ile mamy czasu? – Agata spojrzała na zegarek.
- Dziesięć minut? – Kuta zaproponowała znikając w drzwiach.
- Zdążymy? – bizneswoman, mimo dwóch lat praktyki, wciąż miała problemy
z szacowaniem czasu sprzątania.
- Jak najbardziej, ale gdzie wyrzucimy te śmieci? – Lena pomachała wścibskiemu sąsiadowi. – Ktoś potrącił kota. – Oburzyła się sztucznie. Otwinowski zasunął okna.
- Moja firma jutro zalewa fundamenty. Poleży sobie z wilkołakiem. – Agata zapłonęła optymizmem. Widok zmasakrowanej karoserii odebrał płomieniowi tlen.
- Co z tym zrobisz? – Warewska popisała się zdolnością empatii.
- Mam ubezpieczenie… Ale zaczynam mieć tego wszystkiego po prostu dosyć! – Próba uśmiechu. Niepowodzenie.
- Uwierz mi, że ja też… Dodatkowo znowu czeka na mnie pranie i kolejny tekst. – uczucie jakim Lena przepełniła wzrok nie mogło być tęsknotą. Patrzyła na swój dom.
- To kiedy masz czas dla siebie? – Agata wyciągnęła z torebki czarny, foliowy worek.
Scenarzystka, matka i gospodyni w jednym zaśmiała się ponuro:
- To jest mój wolny czas. – uniosła oderwaną dłoń na wysokość twarzy. – W końcu jestem pogromczynią z Osiedla Zamkowego.
--------------
Proszę o założenie, że powyższy fragment to wstęp do czegoś większego - np. zbioru opowiadań. Bardzo przepraszam za błędy i dziwne sformatowanie.
2
Witam 
Na dobry początek: podoba mi się. Lekkie opowiadanko z odrobiną humoru, napisane gładko. Styl przypadł mi do gustu, choć momentami drażniły mnie krótkie, urywane zdania. Z opisami również radzisz sobie nienajgorzej.
Znalazło się kilka literówek i źle wstawionych przecinków. Poza tym strony technicznej się nie czepiam.
Co do fabuły: nawet oryginalna. Przyjaciółki z sąsiedztwa, które w wolnych chwilach zajmują się poskramianiem milusich potworków. Opowiadanie jest krótkie, ale postacie i ich charaktery są wyraźnie zarysowane. To duży plus. Bohaterowie nie są nijacy i wzbudzają sympatię, miejscami wywołują uśmiech na twarzy.
Oceniam twoje opowiadanko na idealną lekturę w długie, zimowe dni. Mózgu nie trzeba wytężać, a i opisy nie są zbytnio męczące.
Gratuluję i życzę dalszej, owocnej pracy.
Pozdrawiam.

Na dobry początek: podoba mi się. Lekkie opowiadanko z odrobiną humoru, napisane gładko. Styl przypadł mi do gustu, choć momentami drażniły mnie krótkie, urywane zdania. Z opisami również radzisz sobie nienajgorzej.
Znalazło się kilka literówek i źle wstawionych przecinków. Poza tym strony technicznej się nie czepiam.
Co do fabuły: nawet oryginalna. Przyjaciółki z sąsiedztwa, które w wolnych chwilach zajmują się poskramianiem milusich potworków. Opowiadanie jest krótkie, ale postacie i ich charaktery są wyraźnie zarysowane. To duży plus. Bohaterowie nie są nijacy i wzbudzają sympatię, miejscami wywołują uśmiech na twarzy.
Oceniam twoje opowiadanko na idealną lekturę w długie, zimowe dni. Mózgu nie trzeba wytężać, a i opisy nie są zbytnio męczące.
Gratuluję i życzę dalszej, owocnej pracy.
Pozdrawiam.
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."
- A. Einstein
- A. Einstein
3
MatMot pisze: Powietrze zafalowało nadymając śnieżnobiałe płachty
jakie płachty?
Hm, córka nie jest chyba tekstemMatMot pisze: Ale powinnaś jeszcze popracować nad tekstami. – wskazała na córkę.
jak niemodna i przestarzała to dlaczego dobra?MatMot pisze:tNiemodna, przestarzała, dobra muzyka pomagała kobiecie w pisaniu.
Ja doszłam tylko do połowy, bo tekst mnie zmęczył. Zbyt rozbiegana logika zdań - więc odpuszczam sobie dalszą lekturę.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
4
Poprawię się.Znalazło się kilka literówek i źle wstawionych przecinków.
Bardzo się cieszę, że udało mi się osiągnąć te efektyOpowiadanie jest krótkie, ale postacie i ich charaktery są wyraźnie zarysowane. To duży plus. Bohaterowie nie są nijacy i wzbudzają sympatię, miejscami wywołują uśmiech na twarzy.
Oceniam twoje opowiadanko na idealną lekturę w długie, zimowe dni. Mózgu nie trzeba wytężać, a i opisy nie są zbytnio męczące.

Obraz - wspomniane później pranie, zasłony, prześcieradła.jakie płachty?
Lena mówi o "tekstach" rzucanych przez jej córkę.Hm, córka nie jest chyba tekstem
Właśnie dlatego. Lena nie przepada za "nową" muzyką, słucha wyłącznie odpowiadających jej utworów retro.jak niemodna i przestarzała to dlaczego dobra?
8
@icy_joanne
.
Potraktuję to jako komplement, gdyż słyszałem wiele pochlebnych opinii o wspomnianym serialu. Kojarzę kilka odcinków, więc sądzę, że to przez "grupę przyjaciółek" + "jedna ulica (w tym wypadku osiedle)".
@ancepa
Czy zaskoczyło was (w jakimkolwiek stopniu) zajęcie "przyjaciółek"? Przewidywałyście coś wcześniej?
Pozdrawiam
.
Ciekawe, ciekaweJuż to gdzieś czytałam

To pytanie jest trudne. Właśnie, dlaczego?Dlaczego kojarzy mi się to z "Gotowymi na wszystko"?

Miło mi <ukłon>.Przyjemne opowiadanie.
@ancepa
Podobnie jak z "Gotowymi na wszystko", ale tu "podobne" będą potwory, prawda?Kojarzy mi się z serialem "Czarodziejki",
W przyszłości planuję poprawę!Jak dla mnie - było.
<kolejny ukłon>Napisane sprawnie.
Nawzajem.Serdecznie pozdrawiam!
Czy zaskoczyło was (w jakimkolwiek stopniu) zajęcie "przyjaciółek"? Przewidywałyście coś wcześniej?
Pozdrawiam

11
Czy szkodziłoby ci zapisać: rozwieszone prześcieradła? Nie. A ile zyska plastyka opisu.Zamkowego. Powietrze zafalowało nadymając śnieżnobiałe płachty.
Jeżeli piszesz o obowiązkach, a następnie jest ich wyliczenie, robisz z tego jedno zdanie, gdzie wyliczenie występuję po dwukropku. Czynności oddzielasz przecinkiem.Tego parnego dnia, Lena Warewska miała wiele obowiązków. Przygotować śniadanie. Pozmywać. Obudzić córki. Wynieść śmieci. Obudzić dziewczynki po raz drugi. Wysłać je do szkoły. Zebrać pranie
Tego parnego dnia, Lena Warewska miała wiele obowiązków: przygotować śniadanie, pozmywać (co?*), obudzić córki, wynieść śmieci, obudzić dziewczynki po raz drugi. wysłać je do szkoły, zebrać pranie
* - pozmywać - warto napisać, co takiego będzie zmywać. Umieścisz czytelnika w jakimś konkretnym miejscu, przy tej osobie i tej czynności.
Skaza na prześcieradle jak ma się do skazy na osiedlu? Jak mam się odnieść z jednym do drugiego? Wyszedł ci jakiś mega skrót, albo coś tutaj pomieszałeś.i ku swemu niezadowoleniu odkryć skazę na świeżym prześcieradle. Nie wiedziała jeszcze, że z każdą chwilą, na jej osiedlu, rośnie podobna, ciemna skaza.
Chodzi o alarm? Pewnie tak. Ale co z tymi naczyniami? Garnki na nim stały? Piszesz bardzo tajemniczo - za dużo trzeba myśleć nad prostymi sprawami.Piecyk Marty Malik rozdzwonił się wśród spiętrzonych naczyń.
Babol. Zawiesić można wzrok na kimś/czymś. Albo utkwić spojrzenie w czymś/w kimś. Ale oczy w córce?Utkwiła błękitne oczy w córce, gdyby opisywała taką scenę użyłaby słów: spotkanie z duchem. – Ty nie w szkole?
- A niczego nie odrabiacie? - z rozmachem wyciągnęła arkusz.
Tu, ale i w innych miejscach:
Jeżeli narracja nie dotyczy sposobu wypowiedzi (powiedziała, odrzekła, zapytała itd.) piszemy małą literą i bez kropki. A jak jest kropka (lub wykrzyknik, pytajnik), to piszemy dużą literą.
Po zmianie:
- A niczego nie odrabiacie? - Z rozmachem wyciągnęła arkusz.
palcem w matkęGośka w odpowiedzi wycelowała palec matkę:
grrrrrŚwieżą kartka wylądował w maszynie.
BoguLena podziękowała bogu
a to już jest prawdziwa zagadka - do czego to przylepić i jak ma się to do dialogu?Nienagannie wysprzątane mieszkanie Leny mówiło samo za siebie. Kobieta
nie musiała nawet przytakiwać.
Usunąć. Dlaczego? Biznesowy nic nie mówi (albo jest nie ważne...), a że drogi, wynika z dalszej części zdania.- Myślimy, że coś mogło się stać pani Wierze… - Lena udała, że nie zwraca uwagi na nowoczesny, drogi, biznesowy telefon przyjaciółki. Ukradkiem wsunęła swoją wysłużoną „cegiełkę” do rękawa.
Przenieść strych na osiedle? Łomatko. Autorze!Pani Wiera musiała włożyć wiele trudu by przenieść strych zabytkowej kamienicy na nowoczesne, podkrakowskie osiedle.
One usiadły, czy to ktoś nowy?Usiadł na ławce. Mogły tylko czekać.
Czyta się tragicznie. Prowadzisz tekst chaotycznie - dialogi pojawiają się z nikąd, tak jak postaci, opisy czynności ograniczone do minimum i to poważny zarzut, ponieważ raz coś się dzieje, a za chwilę coś zgoła innego bez wyraźnej przyczyny. Zdania są czasami tak trudne w odbiorze, że musiałem czytać je kilkakrotnie, aby wyłowić z nich sens (co autor miał na myśli?), a całą historię miałem na dalekim trzecim planie. Czasami zaskoczyłeś mnie fajnym porównaniem, tudzież świetnym zdaniem ale to naprawdę malizna tej całości. I przyznam, że doczytałem prawie do końca (co uznałem za wyczyn godny podziwu), gdyż przestało mnie interesować zaginięcie Wiery. Tekst mi się nie podobał.
Zasadniczo, gdyby uprzątnąć chaos (zobacz na rozmowę z bliźniaczkami, albo scena przy stoliku z ciastkami) to byłoby dużo lepsze - za dużo pozostawiasz w głowie (bo dla Ciebie to logiczne wszystko), a za mało pokazujesz z tego, co naprawdę się dzieje. Na koniec dodam, że tekst jest niechlujny - mogłeś go chociaż sprawdzić.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
13
Dziękuję za nowe komentarze
. Już sądziłem, iż tekst wylądował już blisko dna, chociaż... sam się ( i go ) pogrążyłem wrzucając w takiej formie na forum.
Za wszystkie błędy bardzo przepraszam - wrzucając tekst na forum byłem pewny, iż wklejam wersję "z mniejszą" liczbą pomyłek. Cierpię na dość poważną przypadłość tworzenia wielu kopii tego samego pliku i nie zawsze wiem, który jest tym najświeższym. Śpieszyłem się. Moja wina.
Zapis dialogów zdążyłem wcześniej już sobie powtórzyć, teraz pozostały mi wyliczenia.
Kobieta tak zagraciła strych, że wyglądał zupełnie jak wycięty ze starej, zabytkowej kamienicy. Graty. Pajęczyny. Kurz i... graty.
.
Tekst jest tak "pocięty", skupiający się w większej mierze na dialogach, gdyż lubię samemu wyobrażać sobie otoczenie, niekoniecznie narzucać wygląd danej hmm... "sceny" czytelnikowi. Chciałem zawrzeć tylko najważniejsze informacje. Oczywiście wezmę sobie wszystkie uwagi do serca, po to umieszczałem tu ten tekst.
Dziękuję za tę konstruktywną krytykę i parę miłych słów!
Pozdrawiam i (chyba napisałem to samo w innym temacie) poprawię się.

Za wszystkie błędy bardzo przepraszam - wrzucając tekst na forum byłem pewny, iż wklejam wersję "z mniejszą" liczbą pomyłek. Cierpię na dość poważną przypadłość tworzenia wielu kopii tego samego pliku i nie zawsze wiem, który jest tym najświeższym. Śpieszyłem się. Moja wina.
Zapis dialogów zdążyłem wcześniej już sobie powtórzyć, teraz pozostały mi wyliczenia.
Na "śnieżnobiałym" jak prześcieradła osiedlu pojawiła się skaza - coś "złego", nie pasującego do pozornie "nieskalanego" otoczenia.i ku swemu niezadowoleniu odkryć skazę na świeżym prześcieradle. Nie wiedziała jeszcze, że z każdą chwilą, na jej osiedlu, rośnie podobna, ciemna skaza.
ŚPIESZĘ!Przenieść strych na osiedle? Łomatko. Autorze!

Paskudna literówka... Rozumiem, że te błędy niektórym bardzo (eufemizm) przeszkadzają w czytaniu.Usiadł na ławce. Mogły tylko czekać.
Pomińmy treść z nawiasuI przyznam, że doczytałem prawie do końca...

Tekst jest tak "pocięty", skupiający się w większej mierze na dialogach, gdyż lubię samemu wyobrażać sobie otoczenie, niekoniecznie narzucać wygląd danej hmm... "sceny" czytelnikowi. Chciałem zawrzeć tylko najważniejsze informacje. Oczywiście wezmę sobie wszystkie uwagi do serca, po to umieszczałem tu ten tekst.
Dziękuję za tę konstruktywną krytykę i parę miłych słów!
Pozdrawiam i (chyba napisałem to samo w innym temacie) poprawię się.
14
Najpierw zaciekawiło, potem zamęczyło. Nie dojechałam do końca.
Co przeszkadza?
Cóż, wypiszę parę ogólników - świetne ich przykłady masz w poście Martiniusa, więc nie będę powtarzać.
Nie opisujesz niczego wprost. Każdy opis jest przepchany ogólnikami, dziwnymi porównaniami itp. Czasem do tego dochodzi ciąg przymiotników w stylu "nowoczesny, drogi, biznesowy telefon", co tylko czyni tekst łopatologicznym i mniej plastycznym.
Co chwila są jakieś przeskoki, z których dostajemy nielogiczności. Ciężko się przez to brnie. Ja wiem, że możesz wszystko wytłumaczyć. Ja wiem nawet, że taki Marti doskonale wiedział, o co chodzi z przeniesieniem piętra na osiedle. Tylko to nie o to chodzi! Tekst musi "się czytać", być spójny, logiczny, przyjemny, a nie wymagać przekładania go sobie "z Twojego na polski".
Dialogi często są sztywne i zamęczone dookreśleniami. Nikt nie może niczego normalnie powiedzieć, tylko "z entuzjazmem", robiąc to, robiąc tamto, z czymś tam innym...
To wszystko sprawia, że historia (właściwie fajna - o tym za chwilę) znika czytelnikowi sprzed oczu.
Co do samej fabuły (nie przeczytałam całości, ale poskakałam sobie wzrokiem do końca, żeby się zorientować, o co chodzi
). Podoba mi się wzięcie takiej młodzieżowej, przygodowej stylistyki i pomieszanie jej z kobitami dojrzałymi, "żonami swoich mężów" itp. Wyszło rzeczywiście trochę serialowo, ale no nie wiem. Takie przyjemne się na początku wydawało. Próbujesz zrobić parę wyrazistych postaci, "szufladkujesz" je do odpowiednich ról, archetypów - nie jest może super oryginalnie, ale za to, cóż... każdy lubi mieć do czynienia z czymś znajomym. Ja to też liczę na plus tekstu.
Krótko mówiąc. Tekst wymaga gigantycznego dopracowania. Ale pomysł całkiem ok
Pozdrawiam,
Ada
Co przeszkadza?
Cóż, wypiszę parę ogólników - świetne ich przykłady masz w poście Martiniusa, więc nie będę powtarzać.
Nie opisujesz niczego wprost. Każdy opis jest przepchany ogólnikami, dziwnymi porównaniami itp. Czasem do tego dochodzi ciąg przymiotników w stylu "nowoczesny, drogi, biznesowy telefon", co tylko czyni tekst łopatologicznym i mniej plastycznym.
Co chwila są jakieś przeskoki, z których dostajemy nielogiczności. Ciężko się przez to brnie. Ja wiem, że możesz wszystko wytłumaczyć. Ja wiem nawet, że taki Marti doskonale wiedział, o co chodzi z przeniesieniem piętra na osiedle. Tylko to nie o to chodzi! Tekst musi "się czytać", być spójny, logiczny, przyjemny, a nie wymagać przekładania go sobie "z Twojego na polski".
Dialogi często są sztywne i zamęczone dookreśleniami. Nikt nie może niczego normalnie powiedzieć, tylko "z entuzjazmem", robiąc to, robiąc tamto, z czymś tam innym...
To wszystko sprawia, że historia (właściwie fajna - o tym za chwilę) znika czytelnikowi sprzed oczu.
Co do samej fabuły (nie przeczytałam całości, ale poskakałam sobie wzrokiem do końca, żeby się zorientować, o co chodzi

Krótko mówiąc. Tekst wymaga gigantycznego dopracowania. Ale pomysł całkiem ok

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"