Chciałem podjąć ten temat w moim najnowszym filmie. Postanowiłem szukać inspiracji w Internecie. Buszowałem w sieci dniami i nocami. Większość historii przeczytanych na blogach było zwykłymi banałami. Opowiadaniami o niespełnionej miłości, jakich wiele. Dopiero po kilku dniach odnalazłem blog zatytułowany „wirtualne życie”. Zainspirował mnie. Postanowiłem spotkać się z jego autorką. Pragnąłem dogłębniej poznać tę historię. Odnalazłem jej adres mailowy i napisałem.
Witaj,
właśnie skończyłem czytać Twój blog. Jest to Twoja prawdziwa historia, czy też wytwór wyobraźni? Zainspirowałaś mnie. Tego właśnie szukałem. Jestem reżyserem, a jednocześnie scenarzystą. Chciałbym nakręcić film inspirowany Twoją historią. Czy moglibyśmy się spotkać, abym mógł lepiej wejść w Twój świat? Z góry dzięki za odpowiedź.
Wiktor.
Czekając na odpowiedź siedziałem jak na szpilkach. Za każdym razem, gdy mój BlackBerry informował o nowej wiadomości żywiłem nadzieję, iż od niej. Odpowiedziała dopiero po tygodniu.
Cześć,
na początku chciałam przeprosić, że tyle kazałam Tobie czekać. Byłam za granicą i nie miałam dostępu do Internetu. Ogólnie coraz rzadziej z niego korzystam. W odpisywaniu na maile mam z reguły kilkudniowy poślizg. Oczywiście, że możemy się spotkać. Z przyjemnością opowiem Tobie moje story. W załączniku zamieściłam namiary na mnie. Czekam na telefon.
Pozdrawiam,
Dominika.
Zadzwoniłem. Umówiliśmy się u Bliklego na Nowym Świecie. Byłem przed czasem. Zamówiłem herbatę oraz, co w tym miejscu jest niemal oczywiste, pączki. Różane nadzienie i słodziutki lukier okraszony skórką pomarańczową przebijają wszystko. Cud malina, jak to mój znajomy miał w zwyczaju mawiać. Rozkosz w ustach. Spóźniała się. Zamówiłem kolejne pyszne pączki. Nie miałem umiaru. Pochłaniałem jeden za drugim. W momencie, gdy słodziłem herbatę podeszła szczupła dziewczyna.
- Przepraszam. Czy Pan Wiktor?
- Jaki tam Pan. Wiktor po prostu. Ty zapewne jesteś Dominika?
- Tak, to ja – uśmiechnęła się. Zdjęła granatowy płaszcz, który powiesiła, po czym usiadła.
- Czego się napijesz? A może pączka?
- Tylko herbatę. Jestem na diecie – z czego ona chciała się odchudzać? Nie dostrzegłem ani grama tłuszczu. Cóż taka moda na odchudzanie. Przyniosłem jej herbatę. Cukier odsunęła. Nie słodziła. – Wciąż jesteś zainteresowany moimi wspomnieniami?
- Oczywiście. Zamieniam się w słuch.
Zaczęła swoją opowieść.
***
Winda była jak zwykle zepsuta. Nie specjalnie się zmartwiłam. Nigdy nie lubiłam nią jeździć. W środku waliło szczochami. Zwierzęcymi szczochami. Pies tych z ósmego piętra zawsze się w niej wypróżniał. Nie zdziwiłabym się, gdyby właściciele robili to samo. Bydło, a nie ludzie. Do tego ściany obdrapane i zapełnione wulgarnymi napisami. Ktoś wyznaje, przy pomocy markera, że kocha Emilkę z czwartego piętra, a kto inny ujawnia, że to zwykła kurwa. Dobrze, że jeszcze o mnie nic nie było na tej ścianie płaczu. O własnych siłach wdrapałam się na siódme piętro. Stanęłam zdyszana przed drzwiami. Jak zwykle przetrząsnęłam torebkę w poszukiwaniu kluczy. "Gdzie ja je pieprznęłam" - rzuciłam pod nosem. W końcu znalazłam. Zdjęłam z siebie mokrą od śniegu kurtkę. Butów nie. Nie ruszało mnie to, że roznoszę błoto po całym domu. Musiałam jak najszybciej sprawdzić pocztę. Pokój dzieliłam z kuzynką. Komputer był włączony. Siadłam przed monitorem. Poruszyłam myszką. Zniknął ten tandetny różowy króliczek, który widniał na wygaszaczu ekranu. Jak można taką tandetę wstawić gdziekolwiek? Przecież to całkowity brak smaku. Moim oczom ukazało się okno przeglądarki. Zdziwiłam się widząc, iż kuzynka nie wylogowała się z facebooka. Nie mogłam przepuścić takiej okazji, to tak jakby wyrzucić wygrany kupon w lotka. A co z pocztą? Oczywiście mogła jeszcze chwilę poczekać. Przeszłam do galerii zdjęć. Kliknęłam w te najnowsze. Ze śmiechu omal nie spadłam z krzesła. Wydatne usta ułożone w dziubek, biała podkoszulka na ramiączkach z dekoltem odsłaniającym znaczną część biustu, zaś w tle kibel. Zwykły, biały, pełen zarazków kibel. Zjechałam w dół strony. Pomimo, iż zdjęcie było sprzed kilkudziesięciu minut, pojawiło się kilka komentarzy. "Zjawiskowa xD", "Słitaśnie:******", "Supcio moja piękna:***;)xD", "Co za słodziak



Cześć Dominika,
tak jak obiecałem, załączyłem moją fotkę do maila. Mam nadzieję, że za bardzo się nie prze-straszyłaś. Piszemy już tak ze sobą od miesiąca, to może byśmy w końcu się spotkali, co Ty na to? Dzisiaj o 17 w "Coffee Heaven" w Arkadii? Napisz mi sms'a (numer mojej komórki ukryty w nazwie zdjęcia

Gorąco całuję,
Kuba.
Odpowiedź była oczywista. Pragnęłam go poznać w realu. Wklepałam numer do komórki i w pośpiechu napisałam sms.
Czesc. Aktualne spotkanie o 17 w Coffee Heaven? Buziaki. Dominika.
Spojrzałam na zegarek. Miałam trochę ponad godzinę na przyszykowanie się i dojazd. Lekko spanikowałam. Pobiegłam do łazienki zrobić sobie delikatny make-up. W między czasie zapikał mój telefon. Przyszedł sms. Od niego.

W pośpiechu nałożyłam puder na policzki. Za dużo. Nie miałam czasu, aby to skorygować. Warstwa tuszu na rzęsy i błyszczyk na usta. Wyszłam trochę sztucznie. Lekko pleksi. Machnęłam ręką. Wybiegłam…
***
…wybiegłam z tramwaju. Byłam trochę spóźniona. Przeklęte korki. Podniecenie z każdą chwilą narastało. Od miesiąca rozmawiałam z nim przez komunikator internetowy. Był niezwykle pociągający. Nie zanudzał. Imponował pewnością siebie. Wymarzony facet do pokochania. Przebiegłam na czerwonym świetle. Omal nie przejechał mnie jakiś stary rzęch. Nie przejęłam się trąbieniem i wymachiwaniami kierowcy. W dupie z tym. Wówczas liczył się wyłącznie Kuba. Drzwi rozstąpiły się. Buchnęło ciepłem. Miałam wielką nadzieję, iż nie natknę się nigdzie na kuzyneczkę z jej "psiapsiułami". Nie bacząc na nikogo trącałam ludzi na ruchomych schodach. Nie chciałam by dłużej czekał. Przystanęłam jedynie przed kawiarnią, aby nie wejść zziajana. Złapałam oddech. Weszłam do środka. Nie mogłam go dostrzec. W kieszeni zawibrowała komórka. Sms.
Spojrz w lewo. Stolik przy ścianie.
Jak mogłam go nie zauważyć. Siedział tuż obok. Podeszłam do stolika. Wstał i nie-śmiało na powitanie pocałował w policzek. Pachniał połączeniem jaśminu z nutką mandarynki. Chyba Acqua di Gio, choć nie miałam stuprocentowej pewności. Wziął ode mnie szalik oraz kurtkę. Był szarmancki. Delikatna opalenizna ślicznie kontrastowała z bielą jego koszuli. Nad kieszenią koszuli malutki, ledwo widoczny napis „Emporio Armani”. Spod rękawa wystawał drogi zegarek. Miał naprawdę niezły styl. Zaczął niemrawo rozmowę:
- Witaj. Miło ciebie poznać na żywo - lekko się zająkiwał. Speszył się.
- Cześć. Mam nadzieję, że nie musiałeś długo czekać. Jak zwykle, gdy się spieszę, musiałam utknąć w korku…
- Nie przejmuj się. Sam byłem chwilkę spóźniony. Czego się napijesz?
Wzięłam kartę. Pragnęłam czegoś gorącego, bo ziąb na dworze dał się we znaki. Stronę z kawami od razu przerzuciłam, gdyż byłam antyfanką tego napoju. Na herbatę nie miałam ochoty, więc wybór padł na czekoladę:
- Chyba gorącą czekoladę. Muszę się rozgrzać.
- Zmarzłaś?
- Żebyś wiedział. Kurewsko zmarzłam… - zmieszałam się. Wymknęło mi się „kurewsko”. Byłam wściekła na samą siebie. Nie chciałam wyjść na wulgarną. Powinnam bardziej zwracać uwagę na dobór słów. - … znaczy się strasznie zmarzłam. Miało nie być tego słowa na „k”, sor…
- Nic się nie stało – wtrącił w pół słowa. – Każdy czasem zaklnie.
- Być może, ale taką gafę to tylko ja mogłam strzelić.
- Przesadzasz.
- Wcale nie. Nie kłóć się ze mną.
- No dobra. To ja pójdę zamówić.
- O.K.
Był przystojny. Jednak nie emanowała od niego pewność siebie, tak jak to miało miejsce przez Internet. Tak jakby dwie osoby. Doktor Jekyll i Mister Hyde. Wolałam zadziornego wirtualnego Hyde, aniżeli nieśmiałego Jekylla. Łudziłam się, że moja ocena Kuby jest błędna. Szedł w moim kierunku niosąc gorącą czekoladę i koktajl owocowy.
- Proszę - postawił aromatyczną czekoladę przede mną. Wziął łyczek koktajlu. Skrzy-wił się leciutko. - Nie najlepszy. Lekko gorzki. Żałuję, że nie wziąłem tego co ty. Genialnie pachnie.
- Bo ja wiem co dobre, proszę ja ciebie - nabrałam pewności siebie.
- Nie wątpię. Widziałaś może najnowszego Pottera?
Pottera? O mój Boże. O czym on mówił? Przecież przez internet rozmawialiśmy o kinie ambitnym, choćby o "Labiryncie Fauna" , "Ojcu Chrzestnym", "Goodbye Lennin", a on wyjechał z jakimś komercyjnym chłamem.
- Przecież wiesz, że nie marnuję czasu na tandetę - nie kryłam oburzenia.
Wyraźnie się zmieszał. Z jego twarzy czytać można było jak z książki. Nie potrafił chować emocji. Próbował wybrnąć z tej sytuacji:
- Wiem, wiem - "To po co się pytasz" - pomyślałam. - Jednak słyszałem pozytywne opinie. Pojawiły się nawet zdania, że jest przedstawiony jako alegoria drugiej wojny światowej.
- Jak dla mnie strasznie naciągana teoria. Kiedyś ojciec kupił mi na urodziny jedną z książek o Potterze. Nie mogłam przebrnąć przez pierwszy rozdział. Zwykła bajeczka dla dzieci. Dlatego nie szukałabym w nim jakiegoś głębszego przesłania. Ot tandeta dla przeciętnych nastolatków. Ja tam wolę ambitną rozrywkę. A co do tej alegorii to chyba pomyliłeś z Władcą Pierścieni - siorbnęłam. Czekolada chlapnęła na stolik. Kolejne faux pas. Tym razem mniej się przejęłam. Przestawało mi zależeć. Śmiało mogłam powiedzieć, że pokochałam Kubę z Internetu, zaś ten realny poza wyglądem nie przypominał go. Żałowałam, że zgodziłam się na to spotkanie. Milczałam. On też. Ja, gdyż nie miałam o czym rozmawiać, on z nieśmiałości. Chciałam, aby to był jedynie zły sen. Sen, z którego zbudziłby mnie dźwięk otrzymanej wiadomości. Wiadomości od Kuby, mojego cyber-Kuby. Niestety marzenie ściętej głowy. Byłam w tej przeklętej kawiarni, w towarzystwie nudnego, nieśmiałego chłopaka, a raczej chłopczyka. Brakowało tylko, aby wyjął żołnierzyki. Wzmianka o Potterze zmieniła mój pogląd na jego temat o sto osiemdziesiąt stopni. Ten zaś najwidoczniej zauważył, iż nie przy-padł mi do gustu i próbował się ratować:
- Wciąż chcesz zostać panią sinolog? - chwytał się przysłowiowej brzytwy. Przecież kilka dni wcześniej pisałam mu o moich studiach oraz planach na przyszłość. Ja ich nie zmieniam co drugi dzień. Pogrążał się, zaś mnie ogarniała coraz większa złość.
- No chyba napisałam ci, że tak. Nie jestem z tych co rozmyślają się co pięć minut. Skoro zdecydowałam się pójść na sinologię, to koleją rzeczy jest to, że stanę się panią sinolog - wydusiłam z siebie. Było mi już obojętne, co o mnie pomyśli. - A ty wciąż chcesz rzucić budownictwo i pójść na kurs pilotażu?
- Chciałbym, lecz wiem, że to raczej nierealne. Chyba jednak zostanę tym inżynierem budownictwa i przejmę kiedyś firmę po ojcu - tymi słowami realny Kuba skreślił się w moich oczach. Zamiast wyjątkowego, dążącego do celu faceta, siedział przede mną przeciętny chłopczyk, jakich wielu dookoła. Nudził mnie i irytował. Mimo, iż miałam ochotę na jeszcze jedną gorącą czekoladę postanowiłam, że go spławię. - Może kiedyś zrobię licencję pilota, ale to rekreacyjnie.
- Rezygnujesz z marzeń, w imię czego?
- Nie rezygnuję. Oddzielam tylko marzenia od prawdziwego życia. Tak mnie wychowali rodzice. Marzyć zawsze można, lecz pierw należy realnie spojrzeć na świat.
- Nie poznaję ciebie.
- Co przez to chcesz powiedzieć?
- Przez Internet jesteś zupełnie inny.
- Tam jestem taki, jaki chciałbym być...
Wyciągnęłam z kieszeni dychę. Położyłam na stole. Szybko wstałam, chwyciłam kurtkę i nie bacząc na Jakuba spieprzyłam. Byłam jak przysłowiowy szczur uciekający z tonącego okrętu. Chciałam jak najszybciej oddalić się. Miałam mętlik w głowie. Wybiegłam z galerii równie szybko, jak do niej wbiegłam. Żałowałam tego spotkania. Siadłam na ławce na przystanku tramwajowym. Twarz ukryłam w dłoniach i ryczałam. Beczałam jak bóbr. Czułam się, jakbym opłakiwała czyjąś śmierć. W sumie to była czyjaś śmierć. Kuba, jakiego sobie wyobrażałam umarł. Umarł! W jego miejsc narodził się ten, którego przed chwilą poznałam. "Kurwa, jaka ja byłam głupia" - rzuciłam. Targana smutkiem nie zważałam na przyjeżdżające i oddalające się tramwaje. Pragnęłam tak siedzieć w samotności. Zamknięta we własnym, wewnętrznym świecie, wykreowanym przez wyobraźnię. W myślach widziałam siebie nagą, skuloną w betonowym, zimnym pomieszczeniu bez drzwi i okien. Jedynie malutki lufcik i woda kapiąca z sufitu. Kap, kap, kap. Dźwięk doprowadzający do kurwicy. Tak właśnie się czułam. W realu nie było tego kapania, lecz w mojej głowie ciągle, jak na zdartej płycie słychać było "Kuba, Kuba, Kuba". To przeklęte imię powtarzałam w myślach jak mantrę. Nie chciało ulecieć. Ciągle tkwiło we mnie, jak drzazga. Było jak rak. Niszczyło mnie od wewnątrz. Zziębnięta i rozdygotana wstałam z ławki. Podjechał tramwaj. Nie wsiadłam. Postanowiłam wrócić pieszo. Wyciągnęłam słuchawki. Podłączyłam do komórki i wcisnęłam do uszu. Odseparowałam się od świata. W moich uszach Nigel Kennedy. Kroczyłam przed siebie, niczym zombie. Nie potrafiłam skupić się na pięknie muzyki. W mej duszy grał jeden instrumentalista, mój kochany cyber-Kuba, który odszedł. Nie mogłam się z tym pogodzić.
Orkiestra grała "Kazimierz". Jego ulubioną piosenkę. Zimowe niebo płakało puszystymi płatkami śniegu. Szarość i biel okalały cały świat. Okoliczne gołe drzewa oblepione przez smoliste kruki. Co jakiś czas słychać było donośne "Kra, kra". Atmosfera rozpaczy. Kobiety ubrane w staroświeckie czarne suknie, z twarzami zakrytymi woalkami lamentowały i zawodziły. Świstał wiatr. Sześciu mężczyzn niosło masywną, dębową trumnę. Maszerowali dostojnym, równym krokiem. Zbliżał się do mnie. Ubrana w długi czarny płaszcz oraz ogromny kapelusz czekałam już nad dołem. Nad jego ostatnim domem. Kondukt stanął krok za mną. Otarłam łzy. Na głos wyrecytowałam króciutki wiersz pożegnalny napisany przeze mnie:
Świat podarował mi Ciebie,
Ty już niestety jesteś w niebie,,
W mym sercu same pozostały rany,
Żegnaj ukochany.
Łzy spływały po mojej bladej twarzy. Czarny makijaż ściekał ze mnie. Trumnę ustawiono nad dołem. Trębacze zadęli w instrumenty. Powietrze przecięła melodia marszu pogrzebowego. Pogrzeb godny intelektualisty. Trumna opadała w dół. Pochłaniały ją ziemskie czeluści. Oddalał się ode mnie. Pragnęłam leżeć obok niego. Na wieczność razem, przy sobie. Postawni grabarze chwycili za łopaty. Zmarznięta ziemia uderzała z hukiem o drewniane wieko. Zakopano mojego lubego. Wbito skromny krzyż z tabliczką, na której widniał napis: "Cyber Jakub. ur. 07.11.2009 zm. 18.12.2009". Tłum rozszedł się w pośpiechu. Pozostałam sama. Przyklęknęłam i położyłam piękny wieniec z lilii. "Żegnaj najdroższy" - wyszeptałam. Nagle postarzałam się. Zmarszczki pokryły mą twarz, siwizna oblekła kasztanowe włosy. Siedziałam na ławeczce przy tym samym grobie. Tak samo roniłam łzy, jak w momencie, gdy go grzebali. Wciąż był w moim sercu...
Dźwięk przychodzącej wiadomości brutalnie wyrwał mnie z krainy wyobraźni. Dookoła szary, pozbawiony romantyczności świat. Sms od niego. Nie chciałam nawet czytać. Po co pogłębiać rany. Skasowałam od razu, bez wchodzenia w zawartość. Przygnębienie, to słowo chyba najlepiej określa to co czułam. Miałam dwadzieścia jeden lat i żadnej stabilizacji. Miałam niecały rok do obrony, a w sferze prywatnej byłam na etapie gimnazjum. Wolna jak ptak. Bez mężczyzny, z którym mogłabym spędzić dorosłe życie. Taki stan dobry był dla nastolatki, ale nie dla praktycznie dojrzałej już kobiety. Ogarnęła mnie jakaś totalna panika. Czy zostanę starą panną i będę musiała osiąść u matki i babki na wsi? Chciałam uniknąć tego za wszelką cenę. Jednak jako singielka nie utrzymałabym się w stolicy. U ciotki nie miałam zamiaru dalej mieszkać, zaś wynajmowanie mieszkania z innymi ludźmi może jest dobre na okres studiów, ale nie na dłuższą metę. Moje znajome ze studiów miały już stałych partnerów, zaś co niektóre z gimnazjum, czy liceum pozakładały już rodziny. Jedna dorobiła się nawet trójki dzieci. A ja? Ja wciąż sama. Nigdy nie miałam szczęścia do facetów. Chyba powinnam była wstąpić do zakonu i mieć problem z głowy.
Śnieg coraz mocniej sypał. Byłam przemarznięta do szpiku kości. Przyspieszyłam kroku. Do mieszkania ciotki miałam jeszcze około siedmiu minut drogi. Nie zwracałam uwagi na świąteczne wystawy sklepowe, ulotkarzy poprzebieranych za mikołajów. Szłam ze spuszczonym wzrokiem. Zdawało mi się, iż brnę przez próżnię. Nic, co działo się wokół nie interesowało mnie. Szłam, szłam i szłam... Nawet nie wiem kiedy dotarłam do celu. W mieszkaniu wciąż pustka. Ciotka z wujem zapewne jeszcze w pracy, a Agata w galerii handlowej. Powiesiłam kurtkę, pod kaloryferem zostawiłam buty. Chwyciłam mop i sprzątnęłam ślady, które wcześniej pozostawiłam. Zasiadłam przed komputerem. Zalogowałam się na moje konto. Dostałam wiadomość na komunikatorze. Od Jakuba. Nie chciałam sprawdzać, czy jest to Cyber-Jakub, czy Realny-Jakub. Pragnęłam uwolnić się od niego. Zablokowałam jego numer. Załamana tępo spoglądałam w czerwoną miniaturkę zakazu wjazdu obok "Jakubek". Tyle godzin spędzonych na rozmowach z nim, a okazał się jedynie imaginacją. Imaginacją chłopca, który chciałby być ciekawy, lecz nie jest. Zalogowałam się na forum dla dziewczyn. Moje koleżanki zawsze tam szukały rozwiązań problemów. Postanowiłam zrobić to samo. Przeszukałam kilka stron forum. Nie znalazłam sytuacji podobnej do mojej. Czyżbym miała jako jedyna pecha.