Louise [opowiadnia, opowieść niesamowita]

1
16 sierpnia 1873 roku

Morze spokojne, wiatr umiarkowany. Pokonujemy ok. 250 do 300 mil na dobę. Przy tak sprzyjających warunkach pogodowych mamy szanse dopłynąć do domu jeszcze przed nastaniem września. Nastrój na Louise jest dobry, załoga ochoczo pracuje, gdyż wiedzą, że na tym rejsie wzbogacą się o dobre kilka dziesiątek funtów i szybko zobaczą się z rodzinami. Od czasu do czasu koło burty przepływa kilka delfinów. To dobry znak. McCormick z bocianiego gniazda wypatrzył nawet parę wielorybów. Noc gwieździsta.

17 sierpnia 1873 roku

Pogoda pogorszyła się, wiatr prawie ustał. Płyniemy z prędkością ok. 2 do 3 węzłów. Niebo przysnuwa szara, nieprzenikalna warstwa niby to chmur, niby mgły. Humory dalej dopisują. Marynarze są przekonani, że to chwilowy problem. W razie, gdyby nie ustąpił, pierwszy oficer Jones sugeruje zmianę kursu, kierując się na ciepły prąd sunący jakieś 200 mil na południe od nas. Jeżeli nie będzie innego wyjścia nadłożymy drogi. Noc spokojna.

18 sierpnia 1873 roku

Stan wczorajszy utrzymuje się. Wiatru niemalże brak, prędkość ok. 2 węzłów. Niebo czyste, słońce praży. Nastrój załogi podupada. Poleciłem wieczorem odszpuntować beczułkę rumu, aby poprawić nieco chłopcom humor. Jeżeli jutro pogoda nie poprawi się, ruszamy na południe.

Wieczorem rozbrzmiewają śpiewy załogi. Chłopcy bawią się, a Winfread jak zawsze przygrywa na swej koncertynie prowokując tańce, od których skrzypi podłoga i idą drzazgi. Mam nadzieję, że pozwoli to rozładować budujące się napięcie. Sam wtórowałem moim chłopakom, gdy zaczęli śpiewać pieśń pochodzącą z mojej rodzinnej wyspy, Irlandii, której refren pozwolę sobie zacytować:

And it's home, boys, home; home I'd like to be
Home for a while in me own count-a-rie
Where the oak and the ash and the bonnie rowan tree
Are all a-growing green in the North Count-a-rie

Serce we mnie rośnie, gdy słyszę te słowa.

Niebo zachmurzone, nie widać gwiazd, nawigacja niemożliwa.

19 sierpnia 1873 roku

Na morzu panuje zupełna cisza. Louise stoi w miejscu. Pomimo wczorajszych hulanek załoga jest ponura. Cieszę się, że nie jest to mój pierwszy rejs z chłopcami. Pływamy do Kongo i z powrotem do Australii od 1864 roku, 9 lat... Nie obawiam się buntu, czy innych tego typu niepokojów, jednak nie lubię widoku na zmartwionych marynarzy.

21 sierpnia 1873 roku

Ciągle stoimy w miejscu jednak poprzednia noc była gwiaździsta, więc przynajmniej udało się określić nasze położenie. Obecnie znajdujemy się na 54 stopniu szerokości geograficznej południowej oraz 164 stopniu długości geograficznej wschodniej (54°S, 164°E). Wg mapy jesteśmy około 1000 mil od Nowej Zelandii. Mam nadzieję, że niedługo pogoda się odmieni i szybko nadrobimy stracony czas. Przesądny Collins zaczyna rozpowiadać, że to sprawka afrykańskich bóstw, które nie życzą sobie, aby ich posążki i inne przedmioty kultu były wywożone z Afryki.

24 sierpnia 1873 roku

Wygląda na to, że spędzimy więcej czasu w tym miejscu. Żagle wiszą luźno, nie czuć nawet najlżejszego podmuch wiatru. Zaczynam żałować, iż nie przesiadłem się na statek parowy, tak jak mi proponowano na początku 1870 roku. Załoga popada w marazm. Winfread nie chce słyszeć o muzyce, a rum zamiast rozweselać, pogłębia zły nastrój.

25 sierpnia 1873 roku

(atrament rozmazany w niektórych miejscach)

W nocy nadszedł niespodziewany sztorm... co dziwne... przywitali go z radością... jakaś odmiana. Morze ciągle wzburzone... fale sięgające 5 metrów... przynajmniej się poruszamy.

27 sierpnia 1873 roku

Nawałnica nie ustaje, wszyscy są zmęczeni. Pomimo wiatru i wrażenia ruchu kręcimy się w kółko. Morze niczym demon ciska nami na różne strony niebezpiecznie przechylając okręt... nadzieję, że szybko... skończy... Collins bredzi o afrykańskiej zemście...

28 sierpnia 1873

Tragedia!! Dwa z trzech masztów złamane! Ostał się tylko jeden i to z porwanym żaglem. Dwóch ludzi pochłonęło morze. Collins przygnieciony przez maszt leży opatrzony pod pokładem. Chyba gorzej być już nie może.

29 sierpnia 1873

Louise rozbita na skałach. Z rana, pomimo fatalnej pogody, ujrzałem wyspę i skierowałem w tamtą stronę statek. Lepsze to niż zatonąć na morzu bez cienia nadziej na ratunek. Spośród 46 członków załogi, którzy opuścili port w Pointe-Noire, przeżyło 28. Ciało Collinsa, niczym makabryczne ukoronowanie kończącego się sztormu, wyrzucone na skały, skąd nie można go ściągnąć.

Popołudnie minęło na zbieraniu przydatnych pozostałości statku, zakopywaniu ciał, poszukiwaniu wody i pożywienia. Całe szczęście, iż ocalał Thornghast, lekarz, którego zabraliśmy z Konga. Udało się uratować jego przybory, które okazują się bardzo pomocne, gdyż większość chłopców ma pomniejsze rany, zwichnięcia i siniaki. Postanowiliśmy przez cały czas utrzymywać ognisko, które ma być sygnałem dla przepływających statków. Na razie rozpaliliśmy je (niech Bóg szczodrze wynagrodzi wytwórcę krzesiwa!) na plaży. Jutro zaczniemy eksplorować wyspę w poszukiwaniu dogodnego, wysoko położonego miejsca.

30 sierpnia 1873

W nocy ustał sztorm. Z rana pozbieraliśmy tyle szczątków statku wyrzuconych na plażę, tudzież dryfujących w zatoczce, w której się znajdowaliśmy, ile się udało. Całe szczęście przetrwało sporo zapasów jedzenia i wody, większe bądź mniejsze strzępy żagli, trochę odzieży, podstawowe narzędzia, a także kilka skrzyń z ładunkiem z Konga. Podzieliliśmy to, co udało się zebrać na rzeczy bardziej oraz mniej przydatne i złożyliśmy na skraju linii drzew łączącej się z plażą. Zjedliśmy śniadanie, po czym podzieliliśmy się na 3 grupy. Pierwsza, największa i dowodzona przez doktora Thornghasta, pozostała na plaży i zajęła się zbieraniem drewna na ognisko, budową prowizorycznych szałasów i dalszym wyławianiem szczątków Louise. Druga, pod moim przywództwem, miała wyruszyć w głąb wyspy na poszukiwanie słodkiej wody i źródła pożywienia. Trzecia, najmniejsza, którą dowodził Jones, miała znaleźć najodpowiedniejsze miejsce na rozpalenie ogniska sygnałowego.

Poszukiwania mojej grupy, ogólnikowo mówiąc, spełzły na niczym. W promieniu ok. 3 mil od zatoki nie natknęliśmy się na żadne źródło, rzeczkę czy choćby skąpy strumień. Nie napotkaliśmy żadnych zwierząt, poza komarami, które dawały się we znaki, oraz ptakami śpiewającymi swoje rzewne pieśni w koronach drzew. Na uwagę jednak zasługuje miejscowa flora. Nigdy wcześniej nie widziałem tak dziwnych drzew, których pnie były poskręcane w trudny do określenia sposób, a korony mieniły niespotykanymi nigdzie indziej kolorami. Kora drzew była chropowata i ekstremalnie gruba, jednak przy nacisku sprawiała wrażenie, jakby była ze sztywnej gąbki. Wydzielała także zielonkawo niebieski śluz o słodkawym zapachu. Owe drzewa stanowiły większość tutaj spotykanych. Nie rodzą owoców. Zwisające z wysoka liany i bluszcze, również wyjątkowo grube, jednak pozbawione gąbczastej struktury, poprzeplatane były małymi czerwonymi żyłkami i niewielkimi naroślami. Chwilami miałem wrażenie, jakby podążały za przechodzącym obok człowiekiem. Późnym popołudniem wróciliśmy na plażę.

Wyprawa Jonesa okazała się udaną - on i piątka marynarzy znaleźli dobrze widoczne miejsce na szczycie skały. Oddalone o ok. 2 mile od zatoczki. Co prawda trzeba było donosić tam drewno z lasu odległego o ok. 0,5 mili, jednak możliwości sygnalizacyjne rekompensowały to utrudnienie. Dzisiejszego wieczora zostało tam dwóch chłopców. Ognisko można było obserwować z plaży.

Grupa Thornghasta również spisała się wyśmienicie. W pobliżu lasu stoją 3 obszerne szałasy a drewna wystarczy na kilka dni. Wyłowiono też kilka dodatkowych skrzyń ładunku, część olinowania statku i kufer z narzędziami do nawigacji, mapami oraz kilkoma moimi prywatnymi rzeczami.

Ciało Collinsa wprowadza niepokój w szeregi marynarzy, trzeba się nim zająć.

Korzystając z bezchmurnej nocy starałem się określić nasze położenie, jednak albo sekstans uległ jakiejś usterce, albo to ja się mylę. Gwiazdy wydają się znajome, ale jakby widoczne spod innego konta. Jutro powtórzę pomiary.

31 sierpnia 1873 roku

Tym razem podzieliliśmy się na 4 grupy: 2 grupy wyruszające na poszukiwania wody i pożywienia oraz po jednej grupie odpowiedzialnej za ognisko i obóz w zatoczce. Przy okazji, co zasugerował Jones, grupa pozostająca w obozie zajęła się zbieraniem materiałów do budowy tratwy, którą to wybrana część marynarzy miała wypłynąć w poszukiwaniu ratunku. W mojej grupie znajdował się Thornghast oraz 6 chłopaków, Jones miał pod sobą również siódemkę mężczyzn. Wyruszyliśmy w przeciwnych kierunkach: ja na północny zachód, Jones - północny wschód.

Doktor był zafascynowany niespotykaną roślinnością. Co chwilę przystawał głośno komentując konkretny okaz. Po pewnym czasie zwróciłem mu uwagę, iż nas spowalnia. Nadąsał się, ale posłusznie zaprzestał swego procederu. Podobnie jak poprzednio - przez większość czasu nie napotkaliśmy ani na wodę, ani na okoliczną zwierzynę czy owoce. Wczesnym popołudniem wyszliśmy na mała plażę położoną nad uroczym źródłem. Miejsce wydało mi się przepiękne, z całą tą niespotykaną roślinnością wokół wyglądało iście bajkowo. Woda okazała się zdatna do picia. Thornghast przetestował ją w jakiś znany tylko sobie sposób. Co więcej, niedaleko źródła odkryliśmy również drzewa, odmienne od opisywanych przeze mnie poprzednio, które rodziły jadalne owoce! Cierpkie, aczkolwiek sycące. Spakowawszy ile się dało, zadowoleni wróciliśmy wieczorem do obozu. Grupa Jonesa wróciła wcześniej nie znalazłszy pożywienia ani wody. Niemniej jednak podekscytowani opowiadali, o natrafieniu na kilka niezamieszkałych lepianek jakieś 4 mile w głąb lądu. Musi to znaczyć, iż są, bądź byli tu inni ludzie! Po naradzie postanowiliśmy udać się tam jutro.

1 września 1873

Prace nad budową tratwy idą pełną parą. Odpowiedniej długości bale leżą przygotowane do obróbki. Jak się okazało, poza grą na koncertynie, Winfread ma też zmysł ciesielski. Mam nadzieję, że uwiną się szybko.

Największa grupa wysłana została po prowiant, podczas gdy ja, doktor i pierwszy oficer razem z paroma chłopakami ruszyliśmy na oględziny lepianek. Nie wyróżniały się niczym szczególnym, ponad to, że były wyjątkowo niskie. Na ścianie jednej z nich odnaleźliśmy wydrapany, ledwo widoczny rysunek - człowieka w obszernej, rozwianej szacie, której wąskie skraje (a było ich kilkanaście) formowały jakby nieregularną, wieloramienną gwiazdę. Postać nie miała żadnego oblicza. Zastanowiło mnie to, jednak nie przywiązaliśmy do tego większej wagi. Wróciliśmy do obozu.

Ktoś zameldował, iż zniknęło ciało Collinsa. Najprawdopodobniej zsunęło się do morza pozbawiając nas makabrycznego widoku.

Wciąż nie potrafiłem zlokalizować wyspy na mapie. Sekstans musiał być zepsuty, gdyż wciąż nie potrafiłem się nim wprawnie obsłużyć.

Ognisko na skale płonęło jasno, a jego blask musiał być widoczny na kilkanaście mil.

2 września 1873

W nocy słychać było basowe pomruki o niespotykanym tembrze. Na pewno niedaleko przechodziła burza.

Prace nad tratwą posuwają się w szybszym tempie niż tego oczekiwałem. Za dwa dni będzie można wyruszyć w morze.

Doktor potwierdził moje przypuszczenia - postać wydrapana w lepiance jest odzwierciedlona na jednym z afrykańskich posążków. Zastanawiające.

3 września 1873

Pomruki powtarzają się nawet w dzień, ale ani śladu burzy. Dziwne.

4 wrzesień 1873

Tratwa jest gotowa. Postanowiliśmy wyruszyć za 3 dni, kiedy zgromadzimy odpowiednie zapasy. Wybraliśmy 5 osób: Jones, McCormick, Yohan, Kowalsky i Winfread. Mają oni wypłynąć w morze i pierwszy napotkany statek skierować tutaj, bądź dopłynąć do Australii czy Nowej Zelandii i stamtąd zorganizować misję ratunkową.

6 wrzesień 1873

W nocy zgasło ognisko na skale. Jakąś godzinę później w obozie pojawił się jeden z marynarzy grupy odpowiedzialnej za ognisko. Jest zupełnie nagi i cały ubabrany krwią, nie odpowiada na żadne zadanie mu pytanie. Bije od niego totalna apatia, marazm i zrezygnowanie. Nie wiem, co o tym sądzić. Thornghast twierdzi, że fizycznie wszystko z nim w porządku, jednak mógł paść ofiarą szoku pourazowego.

Nie wiedząc, co robić zgromadziliśmy się wokół ogniska z prowizoryczną bronią: siekierami, nożami i prymitywnymi dzidami. Sam dzierżyłem sześciostrzałowy rewolwer. Nikt nie usnął tej nocy.

7 września 1873

Zostało nas 23, łącznie ze Spencerem, który wciąż na nic nie reagował. Na skale, gdzie było ognisko nie natknęliśmy się na żadne ciała. Wszystko było jednak porozrzucane, a na ziemi można było zauważyć ślady walki i krew. W tej sytuacji trzeba radykalnie zmienić nasz plan. Budujemy drugą tratwę, większą niż poprzednia i wszyscy uciekamy z tej wyspy.

8 września 1873

Prace nad budową trwają całą dobę. Chłopcy pracują na zmianę. Jutro tratwa powinna być gotowa

9 września 1873

Katastrofa! Nie wiem, co robić! Zostałem już tylko ja, Jones, doktor i dwu marynarzy.

W nocy rozpętało się piekło. Wszyscy, którzy pracowali przy tratwach nie żyją! O mój Boże! Coś było na skraju lasu. Spencer jak to zauważył, zaczął krzyczeć. Wyrwał mi pistolet z dłoni i strzelił sobie w głowę. Wciąż mam to przed oczami...TRZEBA UCIEKAĆ! Postać z posążku! Postać z lepianki! To nie szata, to macki! Hipnotyzują, mówią, pociągają, chcę iść! Tak jak inni... rzucają narzędzia, rzucają broń... zatopić się w nim... w obliczu bez twarzy... spokój, ukojenie, nieskończone zapomnienie... Ktoś uderza mnie w głowę. Jones przerzuca mnie przez ramię. Uciekamy. Nie chcę...

10? września?

Kapitan zniknął. Odszedł w nocy. Ci dwaj biedacy również. Zostałem tylko ja, Emiel Thornghast i Jones. Jesteśmy w jaskini. Jest ciemno, niewiele widać, jest noc. Jones mówi, że trzeba uciec. Trzeba odnaleźć tratwę i ruszyć w morze… Zrobimy to dzisiaj i to zaraz!!!!! Słyszę go... mówi, żebym się nie bał. Pochodzi z daleka i pokaże mi te wszystkie nieskończone, nieznane cuda...; z nim będę bezpieczny...
???

(pismo ledwo czytelne)

Doktor po zwodowaniu tratwy uciekł w las. Nie mogłem go zatrzymać. Jestem około mili od wyspy. Przejaśnia się. Ziemia krzyczy. Idzie sztorm.

Co to jest?

Woda wokół wyspy pieni się. Wyspa drga i podnosi się. Podnosi i opada.
MÓJ BOŻE! To nie wyspa!
nie nie nie nie nie
widziałem to, to nie może być tak
nie!
ta wyspa, to coś...
spojrzało na mnie!


Rękopis ten znaleziono w dzienniku Lawrence'a Peabody'ego kapitana klipra "Louise", przy ciele pierwszego oficera Mathew Jonesa, wyciągniętego z prowizorycznej tratwy po sztormie trwającym od 12 do 14 września 1873 roku. Ślady znalezione na ciele wydają się sugerować, iż M. Jones popełnił samobójstwo przegryzając żyły w nadgarstku. Śladu statku i załogi do tej pory nie odnaleziono. Śledztwo w toku.

[ Dodano: Pon 27 Gru, 2010 ]
Administratora bądź moderatora prosiłbym o poprawę błędu w tytule - powinno być opowiadanie, a nie "opowiadnia". Jednocześnie proszę o wybaczenie mych potknięć (zdublowany temat, błąd w temacie) jednak i gorączka i złośliwość rzeczy martwych dzisiaj wyjątkowo dają mi się we znaki.
dziękuję z góry.
Ostatnio zmieniony śr 02 lis 2011, 21:07 przez Clamprach, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Jak na mój gust: ten piszący pamiętnik wykazuje się dużą ogładą towarzyską i przypisywaną Anglikom flegmom. Jednak to nie zarzut, to raczej plus dla narracji. xD
Jednak to zdanie uciekło, jest zbyt odległe od osobistej narracji:
Clamprach pisze:Wieczorem rozbrzmiewają śpiewy załogi.
Tutaj opis zbyt mało plastyczny, słowa nie oddają tego co powinien wyobrazić sobie czytelnik. Zbyt skrócony opis.
Clamprach pisze:Ciało Collinsa, niczym makabryczne ukoronowanie kończącego się sztormu, wyrzucone na skały, skąd nie można go ściągnąć.
A tak pozatym bardzo dobry kawałek ^_^
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

3
gebilis pisze:Jak na mój gust: ten piszący pamiętnik wykazuje się dużą ogładą towarzyską i przypisywaną Anglikom flegmom.
Dokładnie taki był mój zamiar, także dziękuję :] Kapitan australijskiego klipra wg mnie w tym tonie powinien się odnosić - nie nazbyt wyniośle (w końcu arystokratą to on nie jest), aczkolwiek jako kapitan musiał być w jakimś sensie wyedukowany i swoim językiem to odzwierciedlać :]
gebilis pisze:Jednak to zdanie uciekło, jest zbyt odległe od osobistej narracji:
Clamprach pisze:Wieczorem rozbrzmiewają śpiewy załogi.
Wydaje mi się, że rozumiem co masz na myśli. Lepiej byłoby chyba to napisać choćby "słyszę wesołe śpiewy załogi" aby opinia była bardziej subiektywna, jak rozumiem?
gebilis pisze:Tutaj opis zbyt mało plastyczny, słowa nie oddają tego co powinien wyobrazić sobie czytelnik. Zbyt skrócony opis.
Clamprach pisze:Ciało Collinsa, niczym makabryczne ukoronowanie kończącego się sztormu, wyrzucone na skały, skąd nie można go ściągnąć.
Jak teraz to czytam, muszę przyznać Ci rację. W końcu wypadałoby sprecyzować, dlaczego to takie makabryczne! :]
gebilis pisze: A tak pozatym bardzo dobry kawałek ^_^
Niezmiernie się cieszę! tym bardziej, że to dziecko jednego krótkiego popołudnia.

4
Jeżeli takie kawałki spływają ci tak po prostu z pióra, to czekam na dalsze. A co do moich uwag zrozumiałeś je tak jak je przestawiłam ^_^
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

5
Humory dalej dopisują. Marynarze są przekonani, że to chwilowy problem.
Dobry humor jest problemem?
W razie, (*)gdyby nie ustąpił, pierwszy oficer Jones sugeruje zmianę kursu...
(*) Bez przecinka.
jednak nie lubię widoku na zmartwionych marynarzy.
Bez "na".
Ciągle stoimy w miejscu jednak poprzednia noc była gwiaździsta, więc przynajmniej udało się określić nasze położenie.
Przy nawigacji morskiej nie wykorzystywano tylko położenia gwiazd. Istniały mapy, kompasy, chronometry i co tam było potrzebne do nawigacji zliczeniowej.
Przesądny Collins zaczyna rozpowiadać, że to sprawka afrykańskich bóstw, które nie życzą sobie, aby ich posążki i inne przedmioty kultu były wywożone z Afryki.
Obawiam się, że z Afryki wywożono co innego, a nie "pamiątki z podróży" w dzisiejszym stylu. Fajnie byłoby też dowiedzieć się, dlaczego wywożono owe posążki.
niech Bóg szczodrze wynagrodzi wytwórcę krzesiwa
Można i krzemieniem i patykami i pewnie paroma innymi sposobami, ponieważ każdy szanujący się marynarz posiada oprócz rumu i fajkę ;)
...i złożyliśmy na skraju linii drzew łączącej się z plażą.
Złożyliśmy pod drzewami.
Wyprawa Jonesa okazała się udaną - on i piątka marynarzy znaleźli dobrze widoczne miejsce na szczycie skały.(*) Oddalone o ok. 2 mile od zatoczki.
(*) Przecinek w miejsce kropki.
Co prawda trzeba było donosić tam drewno z lasu odległego o ok. 0,5 mili, jednak możliwości sygnalizacyjne rekompensowały to utrudnienie.
Raptem niecały kilometr. Bez przesady. Tyle to i ja mogę tachać drzewa na ognisko, a co tu mówiąc o zaprawionych w trudach marynarzach.
W pobliżu lasu stoją 3 obszerne szałasy(PRZECINEK) a drewna wystarczy na kilka dni.
Ciało Collinsa wprowadza niepokój w szeregi marynarzy, trzeba się nim zająć.
Również i ze względów sanitarnych wypadałoby tak zrobić, nie mówiąc o zwykłej chrześcijańskiej powinności.
Gwiazdy wydają się znajome, ale jakby widoczne spod innego konta.
Kąta?
Przy okazji, co zasugerował Jones, grupa pozostająca w obozie zajęła się zbieraniem materiałów do budowy tratwy, którą to wybrana część marynarzy miała wypłynąć w poszukiwaniu ratunku.
Tworzenie tratwy ma sens, gdy się mniej więcej wie, gdzie się znajduje na kuli ziemskiej. Czy wdrapując się na jakiś szczyt zobaczyli ląd i chcą do niego teraz dotrzeć?
Woda okazała się zdatna do picia. Thornghast przetestował ją w jakiś znany tylko sobie sposób. Co więcej, niedaleko źródła odkryliśmy również drzewa, odmienne od opisywanych przeze mnie poprzednio, które rodziły jadalne owoce!
A co by było, gdyby lekarz zginął? Jak by sprawdzili zdatność wody? Po czym poznali, że te dziwne owoce, nigdzie indziej nie spotykane są zdatne do jedzenia?
Nie wyróżniały się niczym szczególnym,(*) ponad to, że były wyjątkowo niskie.
(*) Bez przecinka.
Zastanowiło mnie to, jednak nie przywiązaliśmy do tego większej wagi.
Albo go to zastanowiło, albo zignorował.
Ognisko na skale płonęło jasno, a jego blask musiał być widoczny na kilkanaście mil.
Chyba: płonie jasno?
Doktor potwierdził moje przypuszczenia - postać wydrapana w lepiance jest odzwierciedlona na jednym z afrykańskich posążków.
Jak odzwierciedlona? Masz na myśli, że wydrapano ją też na posążku, czy posążek przedstawia ową postać?
Mają oni wypłynąć w morze i pierwszy napotkany statek skierować tutaj, bądź dopłynąć do Australii czy Nowej Zelandii i stamtąd zorganizować misję ratunkową.
Pestka. Mała tratwa na wielkim morzu, starająca się znaleźć kolejną drobinkę: statek.
Kapitan australijskiego klipra wg mnie w tym tonie powinien się odnosić - nie nazbyt wyniośle (w końcu arystokratą to on nie jest), aczkolwiek jako kapitan musiał być w jakimś sensie wyedukowany i swoim językiem to odzwierciedlać
Kariera na statku wyglądała zazwyczaj tak: od majtka do... na ile cię stać i ile jesteś sobie w stanie wywalczyć. Salonowy język nie wchodził w skład edukacji na pokładzie.

Piszesz dosyć monotonnie, czy nuda na statku, czy wielki sztorm, notatki niczym się nie różnią. Czasem tekst brzmi mało wiarygodnie: po sztormie i rozbiciu się statku naprawdę ma się czas na to, by pamiętać o codziennym uzupełnianiu dziennika? Jak ten dziennik ocalał, skoro cały statek poszedł w drzazgi? Mimo to, jako fanka Robinsona Crusoe i serialu typu LOST przeczytałam z zaciekawieniem. Podobało mi się, ale wolałabym, poznać więcej szczegółów. Czuję niedosyt. Pewne wątki mogłyby być lepiej rozwinięte, jak na przykład historia z figurką. Ostatnie zapiski są bardzo niejasne: wyspa jako potwór? Wspominasz tylko o tym, a ja - kapryśna czytelniczka - wolałabym dowiedzieć się więcej. Tyle piszesz o nudnych dniach na statku, a gdy tylko zaczyna się dziać coś ciekawego, kończysz.
Tekst zapisałeś w formie pamiętnika, więc nie oczekuję od dziewiętnastowiecznego wilka morskiego znajomości zasad zapisu, ale prawidłowo: liczebniki powinno się pisać słownie.

6
Clamprach pisze:warstwa niby to chmur, niby mgły. Humory dalej dopisują. Marynarze są przekonani, że to chwilowy problem.
Chodzi o te chmury i mgłę, to jest ten problem? Bo z fragmentu wynika, że to dobry humor jest problemem. Może lepiej "no to chmur, ni to mgły"?
Clamprach pisze:Niebo przysnuwa szara
Zasnuwa? Spowija?
Clamprach pisze:Jeżeli nie będzie innego wyjścia nadłożymy drogi.
Przecinek po "wyjścia"?
Clamprach pisze:And it's home, boys, home; home I'd like to be
Home for a while in me own count-a-rie
Where the oak and the ash and the bonnie rowan tree
Are all a-growing green in the North Count-a-rie
No, a gdzie tłumaczenie tego?
Clamprach pisze:jednak nie lubię widoku na zmartwionych marynarzy
Widok na coś można mieć z okna.
Clamprach pisze:gdyż większość chłopców ma pomniejsze rany, zwichnięcia i siniaki
Marne zdanie. Chodzi o to, że odnieśli obrażenia? Nie podoba mi się to, że po prostu "mają rany".
Clamprach pisze:Poszukiwania mojej grupy, ogólnikowo mówiąc, spełzły na niczym.
Hmm... jak spełzły na niczym to, moim zdaniem, w ogóle się nie odbyły? To wyrażenie nie pasuje mi do poszukiwań... może raczej "poszukiwania przeprowadzone przez moją grupę nie przyniosły żadnych rezultatów"?

Teraz muszę opuścić swe domostwo i nie mam czasu czytać dalej, ale:
1. "opowieść niesamowita" w tytule działa na mnie jak magnes.
2. Czyta się nieźle, ale...
3. ... nie wrzucaj tekstów powstałych pod wpływem natchnienia chwili i jednego popołudnia. Czytaj je dokładnie. Zwykle odkładam tekst w przysłowiową cholerę jak są w nim literówki, nadmiarowe wyrazy, brakujące przecinki itp. Czuję wtedy, że autor okazuje mi, czytelnikowi, brak szacunku. "Zobacz, jestem taki fajny, że nie muszę nawet czytać swoich wypocin, a i tak się zachwycicie". Otóż nie, nie zachwycimy się.

Doczytam jak wrócę, jak na razie całkiem niezłe.

[ Dodano: Czw 13 Paź, 2011 ]
Clamprach pisze:Nigdy wcześniej nie widziałem tak dziwnych drzew, których pnie były poskręcane w trudny do określenia sposób
Bardzo zajechało Lovecraftem - tylko u niego coś może być tak pogięte, że aż nieopisywalne. ;) W naszym świecie albo widzisz dziwnie wykrzywione drzewo i możesz opisać co z nim jest nie tak, albo... nie, w zasadzie nie ma żadnej alternatywy... ;)
Clamprach pisze:Kora drzew była chropowata i ekstremalnie gruba
Błeeee, paskudny anglicyzm, jak dla mnie.
Clamprach pisze:W mojej grupie znajdował się Thornghast oraz 6 chłopaków
Zrób coś z tymi "chłopakami" - to jedyne określenie, jakiego używa narrator i robi to tak często, że aż jest to zabawne. Członkowie załogi? Żeglarze? Dziarskie wilki morskie grasujące chwilowo po lądzie? No nie wiem, wymyśl coś...
Clamprach pisze:Wyruszyliśmy w przeciwnych kierunkach: ja na północny zachód, Jones - północny wschód.
Północy zachód i północy wschód to przeciwne kierunki, tak? Serio? ;)
Clamprach pisze:Nadąsał się, ale posłusznie zaprzestał swego procederu
Ja bym powiedział, że zaniechał, a nie zaprzestał... ale głowy nie dam.
Clamprach pisze:przez większość czasu nie napotkaliśmy ani na wodę, ani na okoliczną zwierzynę
Błe, paskudne zdanie. "nie znaleźliśmy wody, ani też nie natknęliśmy się na żadnych przedstawicieli lokalnej fauny" może? Nie da się napotkać wody, a tym bardziej nie można napotkać na wodę.
Clamprach pisze:Sekstans musiał być zepsuty, gdyż wciąż nie potrafiłem się nim wprawnie obsłużyć.
Paskudne zdanie. Usunąć?
Clamprach pisze:Wybraliśmy 5 osób: Jones, McCormick, Yohan, Kowalsky i Winfread.
Hmm... hmm... Kovalsky? Jak Polacy chcą, by ich nazwisko było wymawiane z polskim "w" to podają je anglojęzycznemu światu z "v" w środku, nie w. Jak zostawisz oryginalną pisownię to jest "kołalski" - ale może właśnie o to ci chodziło...
Clamprach pisze:W nocy zgasło ognisko na skale. Jakąś godzinę później w obozie pojawił się jeden z marynarzy grupy odpowiedzialnej za ognisko. Jest zupełnie nagi i cały ubabrany krwią, nie odpowiada na żadne zadanie mu pytanie. Bije od niego totalna apatia, marazm i zrezygnowanie.
Tu się uśmiechnąłem pod nosem. Zmień ten fragment, serio. Albo inaczej - spróbuj sobie wyobrazić nagiego, upapranego krwią człowieka, od którego bije marazmem i apatią. :D Na mój rozum to może od niego walić krwią, może fekaliami... ale raczej nie marazmem? Może też mieć obłęd w oczach. Ale to tylko moje zdanie, tyś jest autorem.
Clamprach pisze:Budujemy drugą tratwę, większą niż poprzednia i wszyscy uciekamy z tej wyspy.
Łoj, kompletnie się na tym nie znam, ale czy tratwa władna pomieścić 23 mężczyzn, marynarzy i bynajmniej nie ułomków, ich Niezbędne Rzeczy ORAZ zapasy na drogę, na jakieś dwa tygodnie, jak sądzę, nie musiałaby przypadkiem być iście gargantuicznych rozmiarów? Czy coś takiego dałoby się w ogóle zbudować i czy rozbitkom nie zabrakłoby materiałów? Bo piszesz, że normalnych, niegąbczastych i nieśluziastych, drzew jest mało...
Clamprach pisze:W nocy rozpętało się piekło. Wszyscy, którzy pracowali przy tratwach nie żyją! O mój Boże!
Bez takich wykrzykników... Można chyba bezpiecznie założyć, że jak narrator robił te zapiski to był już w stanie względnej równowagi psychicznej i mógł o tym pisać w miarę spokojnie... znaczy - mnie się tak wydaje. Owo "O mój Boże!" wydaje mi się cokolwiek zabawne...
Clamprach pisze:Spencer jak to zauważył, zaczął krzyczeć. Wyrwał mi pistolet z dłoni i strzelił sobie w głowę.
Może to tylko moja reakcja, ale tutaj zachichotałem - jakoś nieporadnie opisane, podobnie jak cały ustęp, w którym znajduje się to zdanie.
Clamprach pisze: Postać z posążku! Postać z lepianki! To nie szata, to macki! Hipnotyzują, mówią, pociągają, chcę iść!
Ia, Ia! Cthulhu fhtagn! :D
A tak na poważniej - on naprawdę walczy ze sobą, żeby nie ulec urokowi/hipnozie/władcom marionetek ORAZ jednocześnie siedzi i o tym pisze? Em... seriously? :D
Chyba lepiej byłoty cały ten fragment opisać w czasie przeszłym, napisać, że go ciągnęło coś, ale że to przezwyciężył. Bez wykrzykników, spokojnie, rzeczowo, logicznie - jakby narrator starał się sam sobie udowodnić, że nie jest jeszcze obłąkany. :)
Clamprach pisze:Tak jak inni... rzucają narzędzia, rzucają broń... zatopić się w nim... w obliczu bez twarzy... spokój, ukojenie, nieskończone zapomnienie... Ktoś uderza mnie w głowę. Jones przerzuca mnie przez ramię. Uciekamy. Nie chcę...
Waćpan tu raczy żartować? No takie coś na koniec... znaczy że jak, zarwał w łeb, jest niesiony, ALE dalej twardo pisze? Kojarzy mi się bohater "Dagona" HPLa - "Ta ręka! RĘKA! Boże, OKNO, OKNOOO...", którego coś wlecze za okno, a on dalej pisze... Ot, twardziel - prawie tak jak twój bohater, który dalej dzielnie pisze, mimo bycia nieprzytomnym, zdałoby się...
Clamprach pisze:Jesteśmy w jaskini. Jest ciemno, niewiele widać, jest noc.
To jak kurde piszesz jak jest ciemno i mało co widać? :D

Może pomyśl nad zmianą zakończenia? Bohater może przeżyć, ale zwariować/osiwieć/zwariować ORAZ osiwieć? :D Wtedy mógłby sporządzić zapiski w ostatnim przebłysku poczytalności, a potem bezpowrotnie zapaść się w czarną toń szaleństwa... :)

Ogólne wrażenia:
1. Podoba mi się.
2. Mógłbyś uczynić styl bardziej archaicznym i mniej rachitycznym.
3. Na Wielkiego Cthulhu, zrób coś z końcówką, jest niezamierzenie zabawna - przynajmniej dla mnie, weterana tego rodzaju opowieści.

P.S. "Ręka, ręka, okno... idzie po mnie... o nie, odgryza mi nogę... argh, teraz nie mam nogi... ale piszę dalej, tak...tak tak tak tak, piszę dalej, tekeli li! tekeli li! Ia, Ia, Shub-Niggurath!" ;)
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

7
Pisanie opowiadania w formie dziennika narzuca pewne ograniczenia w narracji. Autor notatek musi mieć jakieś miejsce, żeby usiąść, rozłożyć zeszyt, musi mieć narzędzia pisarskie, a przede wszystkim - musi mieć czas, żeby zebrać myśli i opisać to, co się zdarzyło.
Nawet, jeśli opowiada wszystko w czasie teraźniejszym, to czas spisywania notatek nie jest identyczny z czasem akcji, zwłaszcza, kiedy dzieje się coś niezwykłego albo groźnego. Inaczej powstają takie nieprawdopodobieństwa jak te, które słusznie wytknął Mich'Ael: ktoś chwyta autora dziennika, niesie go, a on nic, tylko pracowicie skrobie po kartkach...
Część problemów daje się oczywiście rozwiązać poprzez zmianę piszącego, który może nawet opowiedzieć, w jakich dramatycznych okolicznościach stracił życie jego poprzednik, lecz ten dystans czasowy, choćby niewielki, między czasem wydarzeń i czasem opowiadania musi zostać zachowany.

Przydałoby się trochę dopracować szczegóły:
Clamprach pisze:Popołudnie minęło na zbieraniu przydatnych pozostałości statku, zakopywaniu ciał,
Clamprach pisze:Ciało Collinsa wprowadza niepokój w szeregi marynarzy, trzeba się nim zająć.
Zakopywanie ciał, to, jak rozumiem, grzebanie zmarłych? Również na statkach obowiązują ceremoniały pogrzebowe. Epizod z pozostawieniem ciała Collinsa na skale, aż do cudownego zniknięcia, niewiarygodny.
Clamprach pisze: Jest zupełnie nagi i cały ubabrany krwią, nie odpowiada na żadne zadanie mu pytanie. Bije od niego totalna apatia, marazm i zrezygnowanie
Lepiej byłoby, gdybyś napisał choćby, że padł na posłanie, nie rusza się, nie wiadomo, czy dociera do niego, gdzie jest... Marazm i zrezygnowanie to nie są cechy, które "biją" od osoby w stanie głębokiego szoku.
Clamprach pisze:sekstans uległ jakiejś usterce
Sekstant
Clamprach pisze:10? września?

Kapitan zniknął. Odszedł w nocy. Ci dwaj biedacy również. Zostałem tylko ja, Emiel Thornghast i Jones.
Powinieneś wcześniej zaznaczyć, że ten tekst napisany został inną ręką. I uściślić: ja, czyli Emiel Thornghast. Z drugiego zdania wynika bowiem, że zostały trzy osoby.

Pomimo niedopracowania, sam pomysł wyspy-potwora podoba mi się. Motyw znany z baśni arabskich, a w Europie z "Żeglugi św. Brandana opata" nadal pozwala się atrakcyjnie opracować Niespecjalnie natomiast przemówiło do mnie wprowadzenie tej postaci, narysowanej na ścianie lepianki i jej związek z afrykańskimi bożkami. Sam pomysł, że wyspa jest żywym, czującym organizmem, daje mnóstwo możliwości, które zresztą częściowo wykorzystałeś, opisując niezwykłe rośliny.

Generalnie - czytałam z zainteresowaniem.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”