Gliniany dzbanek

1
Nie, nie był to upalny, lipcowy poranek, bohaterka nie siedziała pod gruszą i nie sączyła gęstej lemoniady przez słomkę. Nie miała też pięknych, kasztanowych włosów, oczu wielkości monety pięciozłotowej i długich rzęs. Nie. A niby dlaczego miałaby to wszystko mieć? Może tak jest piękniej, a lipcowy poranek o razu wprawia w radosny nastrój. Pewnie tak, tylko, że tak wcale nie było. Bohaterka była zupełnie inna niż te wszystkie primadonny z wydętymi ustami, unoszące dumnie swoje śliczne główki. Była…przeciętna? Tak, całkiem przeciętna, rudowłosa Anusia, z paroma piegami na nosie, małymi oczkami, które okalały jasne rzęsy. Anusia ich nie znosiła. Uważała, że jest pokrzywdzona przez matkę naturę i zazdrością spoglądała w kierunku dziewcząt o długich, ciemnych rzęsach. Jednak zawsze mogła marzyć. Marzyła. Nie tylko o pięknych rzęsach. Marzyła o małym domku na wsi…Innym razem wolała mieszkać w mieście. Wtedy też marzyła, tylko mieszkała w wieżowcu , z windą, na siódmym piętrze, z widokiem na miasto. W tych marzeniach zawsze miała jakieś zwierzątko. Rodzaj zwierzątka zmieniał się w zależności od miejsca zamieszkania. Gdy mieszkała w bloku był to jamnik. Czasem Anusia zastanawiała się czy dobrze robi. Jamniki skłonne są chorować na niedowład, a w bloku taki jamnik, musiałby pokonywać codziennie sześć pięter, zanim doszedłby do celu. I to po kilka razy. Jakkolwiek, Anusia i tak zawsze poprzestawała na jamniku i to on stawał się jednym z mieszkańców siódmego piętra wieżowca. Kiedy Anusia zaczynała dusić się w trzypokojowym mieszkaniu, wtedy siłą rzeczy zmuszona była przenieść się do swego domku na wsi. Jak to dobrze, że go miała. Mały, biały domek, otoczony słonecznikami i płotkiem z nierównymi sztachetkami. Ania bardzo lubiła ten płotek, a szczególnie wielki, dziurawy dzbanek, który na nim wisiał. Często siadała na krześle i malowała. Bywało to dość trudne, bo dzbanek co rusz trącany był przez jej wielkiego, czarnego kocura. Ania lubiła zwierzęta, ale ten kocur potrafił tak skutecznie działać jej na nerwy, że nie raz nie omieszkała rzucić w niego jakimś leżącym nieopodal przedmiotem. Potem miewała wyrzuty sumienia, bo kocur stanowił dla niej jedyne towarzystwo w okolicy małego, białego domku. Nie, nie miała sąsiadów. Nie byli jej potrzebni. Owszem, kiedyś ich posiadała, ale wiązało się z tym zbyt dużo problemów. Przykładowo, wyobraź sobie…Jest piękny, letni poranek. Anusia ma ochotę namalować wielki, dziurawy, gliniany dzban. Siada, jak to zwykle robi na krzesełku, rozkłada sztalugę, wyjmuje farby i…Co widzi?! Zza płotka, tego z nierównymi sztachetkami, wystaje coś kosmatego. Łypie to coś wielkim oczami i wyciąga jak może wielkie ucho, w nadziei, że coś w tej głuszy usłyszy. Oczywiście nic nie słyszy, bo to głusza. Jednak nie przeszkadza to osobnikowi, prowadzić swego prywatnego śledztwa. W końcu, nie wytrzymuje, wychyla głowę zza płotu i wtedy się zaczyna.
- Dzień dobry paniusiu! Dzień dobry! Ja tu tak całkiem przypadkiem przechodzę. Stara wysłała po bułki, a wie Pani nogi już nie te same co kiedyś, to i posłuszeństwa odmawiają. Wybaczy paniusia, jak przystanę chwilę przy płotku?
- Eh, Panie Witoldzie, jak mogłabym Panu nie wybaczyć.
-A cóż to tam paniusia tak skrobie? – kontynuuje Pan Witold. Po czym, nie zważając, na protesty, że jeszcze nie skończone, że poprawki i w ogóle, przestaje zwracać uwagę na swe schorowane nogi i w kilka sekund pokonuje odległość od płotka do sztalugi.
- Artystka! – Pan Witold wydyma wargi, nawet nie próbując ukryć swej lekceważącej miny.
- Takich jak Pani to było tu już wielu! – ciągnie dalej swój wywód. – Taak, przyjeżdżali, niby w plener malarski, wielcy artyści, myślałby kto! A potem, tylko kłopot po sobie zostawiali. Śmieci, spaliny z tych swoich wymuskanych autek. Po co nam to tutaj?! Pytam się Pani, po co ?!
Anusia, czując, że jej cierpliwość, zaraz zostanie wystawiona na poważną próbę, mimo wszystko postanawia milczeć. Nie wytrzymuje jednak długo i nie zważając już na całą chęć zachowania dobrych sąsiedzkich stosunków, stwierdza.
- Panie Witoldzie, Pani Euzebia na pewno nie może doczekać się świeżych bułeczek, więc..
- A cóż panienka taka zła od rana? Uraziłem czymś, czy co?! Co to już sąsiad z sąsiadem porozmawiać nie może?! Panienka z miasta się znalazła! W wieżowcu na siódmym piętrze mieszka i myśli, że lepsza! Phi! Też mi coś. Ależ proszę bardzo, więcej tu moja noga nie postanie! Jeszcze panienka Anusia zatęskni za towarzystwem! – Pan Witold szybko odwraca się na swej schorowanej nodze i odchodzi.
Anusia wcale za nim nie płacze. Woli brak towarzystwa, niż jednego natrętnego sąsiada pokroju Pana Witolda. I stwierdza, że woli marzyć, niż naprawdę zawracać sobie głowę sąsiadami, pytaniem czy pozbyć się wielkiego, czarnego kocura, który stanowi dla niej jedyne towarzystwo w okolicy. Nie chce przejmować się opinią Pana Witolda na temat rzekomo nadętych mieszczuchów, usiłujących wykazać się w okolicy wątpliwym talentem malarskim i zatruwających przy okazji środowisko spalinami ze swych wymuskanych autek. Nie chce troskać się o jamnika, który kiedyś może mieć problem z wejściem na siódme piętro. A przede wszystkim, nie chce mieć problemu co wybrać. Mały, biały domek na wsi, otoczony słonecznikami i nierównym płotkiem czy trzypokojowe mieszkanie na siódmym piętrze wieżowca., z widokiem na miasto. Nie musi, bo zawsze może zacząć marzyć o czymś innym. Ale właściwie, po co ma to robić? Anusia rozgląda się po swym pomalowanym na różowo pokoiku, z niebieskim biurkiem, w fioletowe ciapki, powstałe w przypływie artystycznej weny i myśli -W sumie jest dobrze, więc po co to wszystko zmieniać?

2
Nie, nie był to upalny, lipcowy poranek, bohaterka nie siedziała pod gruszą i nie sączyła gęstej lemoniady przez słomkę.
możesz ożywić tekst i zamiast bohaterka, podać jej imię. Nie będzie to wówczas pretensjonalna odezwa do czytelnika, a sposób całkiem ciekawej narracji!
Nie miała też pięknych, kasztanowych włosów, oczu wielkości monety pięciozłotowej i długich rzęs.
krócej: pięciozłotówki
Witold szybko odwraca się na swej schorowanej nodze i odchodzi.
zbędny zaimek.

Oj, dawno nie widziałem tak oryginalnego stylu! Naprawde świetnie skonstruowany tekst i te powtórzenia wcale a wcale nie przeszkadzają, tylko współgrają z opowieścią, z narratorką i bohaterką. Ciekawie poprowadziłaś całość, łącznie z ujarzmianiem marzenia przez Anię, jak i samo wprowadzenie (które jednak zmieniłbym na żywsze). Jest tu kilka niedoróbek, jakieś braki w literkach (zapewne po edycji), ale całość broni się doskonale. Podobało mi się, że przedstawiłaś bohaterkę przez pokazanie jej, a nie mówienie, jaka to ona nie jest. Sądzę, że po korekcie i drobnych zmianach, będzie to rewelacyjny tekścik z marzeniami na pierwszym planie, i obrazem dzbanka wiszącego na płocie na drugim.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
małymi oczkami, które okalały jasne rzęsy
Z powyższego wynika, że oczka zamiast być okalane przez rzęsy, same te rzęsy okalały.
musiałby pokonywać codziennie sześć pięter, zanim doszedłby do celu.
A tu wdarła się nielogiczność. Skoro wieżowiec miał windę, powyższe jest bez sensu.
Mały, biały domek, otoczony słonecznikami i płotkiem z nierównymi sztachetkami.
Razi ilość zdrobnień, cały tekst na tym cierpi.
Owszem, kiedyś ich posiadała,
To zdanie odnosi się do sąsiadów, nie jestem pewna, czy można ich posiadać.
Jest piękny, letni poranek. Anusia ma ochotę namalować wielki, dziurawy, gliniany dzban.
Zbyt dużo przymiotników i aż się ciśnie na usta rym, ale to subiektywne odczucie. Takie określanie po przecinku sprawia, że przestaje się zwracać uwagę na wyliczankę przymiotników. Do tego dochodzi nieścisłość. Wcześniej to był dzbanek, teraz jest wielki dzban.
ciągnie dalej swój wywód.
Pleonazm. Skoro ciągnie, to wiamomo że dalej.


Na początku zraziło mnie nazywanie bohaterki - bohaterką właśnie. Jako czytelnik tym zabiegiem zostałam od niej odsunięta i nabrałam dystansu. Później tekst stara się to nadrobić, ale nie do końca mu wychodzi, bo pojawiają się zdrobnienia. Zbyt dużo i wychodzi nam infantylizacja.
Mimo tego wszystkiego fajnie zbudowałaś bohaterkę, pokazując ją, nie opisując. To na plus. Na minus zwrot bezpośrednio do czytelnika, jeden jedyny w całym tekście. Mnie wybił z rytmu i dosłownie poczułam się wytknięta palcem. Ja chcę popatrzeć na życie bohaterki, nie chcę być w nie zaangażowana (pewnie wieje subiektywizmem ;) ).
Tekst ma potencjał, świetna puenta i dobrze przedstawiony obraz świata, ale nad wykonaniem bym trochę popracowała.
Chciałabym zobaczyć cię w nieco dłuższej formie. Powodzenia.

Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”