
Ciemność i nieogarnięta pustka. Cisza… Niech więc coś się dzieje, zacząłem zatem tworzyć – i to był mój najlepszy pomysł. Wpierw oddzieliłem światło od ciemności. A skoro uczyniłem jasność, jasność powinna coś ukazać. Stworzyłem więc ich setki, tysiące milionów, lecz wybrałem tylko jeden, tylko jego szczególnym czyniąc i tchnąłem w niego życie – z ziemi ulepiłem istoty lądowe, z wiatru uformowałem ptaki, a w wodzie ukształtowałem ryby. Na koniec stworzyłem powiernika swej myśli, zwierciadło mych pragnień – Mężczyznę i nadałem mu imię Opiekun Ogrodu. Tchnąłem w niego cząstkę swej mocy twórczej, by rozwijał się i panował nad sadem, jaki mu uczyniłem. Nakazałem mu by nad nim czuwał i pozwoliłem kosztować owoców swej pracy. Dałem mu wolność i kreatywność, a on odwdzięczył mi się wiarą, miłością oraz oddaniem.
Opiekun Ogrodu upatrzył sobie pewne miejsce, gdzie przybywał raz na jakiś czas, by w milczeniu rozmawiać ze mną. Choć czuł mnie wszędzie, to tylko na tej górze pozwalałem mu usłyszeć mój prawdziwy głos. Wracał stamtąd silniejszy, uśmiechnięty, pełen nadziei oraz wiary w to, że to co czyni, czyni słusznie, a ja widziałem, że to, co uczyniłem było dobre.
Stało się jednak tak, iż pewnego razu, Mężczyzna przyszedł do mnie bez uśmiechu na twarzy, z sercem przepełnionym smutkiem i padł wtedy na kolana. Mimo swej bezgranicznej mocy zrozumienia wszystkiego, co stworzyłem, nie mogłem pojąć, dlaczego zjawił się na górze w tak odmiennym stanie niż dotychczas. Milczał przez długi czas. Obaj milczeliśmy. Aż w końcu wstał i odszedł bez słowa. Obserwowałem go uważnie, gdy schodził z góry – tym razem ledwie powłóczył nogami, miast wesoło zeskakiwać po stoku, wzrok miał wpatrzony, a właściwie bezsilnie wlepiony w jałową ziemię… i wtedy wpadłem w przerażenie. Mój najwspanialszy twór, Opiekun Ogrodu zachorował, okazał się jednak istotą nie tak doskonałą, jak sądziłem, że będzie, a co za tym idzie, trawy, którymi się opiekował, do tej pory soczyście zielone, zaczęły obumierać, ptaki zamilkły i przestały fruwać po niebie, a schowały się dziuplach, ryby natomiast uciekły do mułu, miast swobodnie pływać po głębinach mórz. Mój sad umierał.
Obiecałem sobie, że nigdy nie zejdę na ziemię, lecz by pomóc Opiekunowi ośmieliłem się ponownie tchnąć życie w drzewa, pobudziłem ptaki, ożywiłem ryby i świat raz jeszcze zabłysnął kolorem. Jednakże Mężczyzna smutkiem swym nie potrafił utrzymać tej radości. Wszystko, co do tej pory robił, robił wciąż tak samo – kopał rowy, zarzucał sieci, hodował bydło, lecz w jego oczach zagościł smutek, najgorszy towarzysz wędrówki życia, jakiego można dobrać do podróży i smutek ten niweczył wszystkie efekty ciężkiej pracy Opiekuna.
Kiedy Mężczyzna ponownie zagościł na górze, nakazałem mu, by wrócił jak najprędzej do swego domu, położył się w łóżku i zasnął, a gdy będzie gotowy, niech się zbudzi. Nie protestował, nie pytał dlaczego, zwyczajnie zszedł i wykonał me polecenie, wprawiając mnie tym samym w jeszcze głębsze przerażenie – oto twór mój, któremu dałem ciekawość, którego obdarzyłem chęcią rozwijania się i poznawania, przestał być ciekawy, przestał się dziwić. Oto twór mój, którego ulepiłem na swoje podobieństwo, okazał się być istotą wcale nie doskonałą.
Patrzyłem na niego, gdy tonął we śnie i na próżno próbowałem dostrzec uśmiech na jego twarzy, jego mięśnie drgały jakby poruszane przez koszmarne bestie, a wokół roztaczała się szarość i pustka, pustka, którą kiedyś wypełniłem, oddzielając jasność od ciemności. Nie mogłem pozwolić, by wszystko to, co stworzyłem, co pielęgnował później Opiekun zniknęło.
By ujrzeć błędy, trzeba uważnie patrzeć.
Zacząłem więc patrzeć.
I zobaczyłem.
Ze świata żywego, z powietrza, ziemi i wody, wziąłem cząstkę piękna, delikatności i radości życia. Od Mężczyzny oddzieliłem siłę, a zaczerpnąłem mądrość tworzenia oraz czułość opieki. Z sadu, który niegdyś stworzyłem, z istot, którymi go napełniłem wyssałem to, co doskonałe i zlepiłem wszystko w jedność.
I nastał taki dzień, kiedy Opiekun zbudził się ze snu, przyszedł na górę, a ja nakazałem mu, by spojrzał w dół, tam, gdzie pośród szarości i obumierających roślin przechadza się szczęście. Wtedy poczułem w umyśle Mężczyzny uśmiech, zobaczyłem, jak smutek ucieka i znika w klęsce przegranej walki.
I rzekłem do Mężczyzny:
„Dla jej uśmiechu przekraczał będziesz nieosiągalne.
Dla niej zechcesz umrzeć
By poczuć, co to życie.
Po radę nie przyjdziesz już do mnie
Bo teraz ja mieszkam w niej
Ta, która zwie się Kobietą poprowadzi cię dalej,
Pomoże w chwilach trudnych i da radość nieskończoną”
Po tych słowach Opiekun zerwał się z kolan, zbiegł do Niewiasty, a świat ponownie nabrał koloru. Zrozumiałem wtedy, że tworząc Mężczyznę, istotnie uczyniłem stworzenie doskonałe, ale nawet doskonałość, pozbawiona sensu istnienia, jest niekompletna i w końcu się zepsuje.
I przestałem mówić, że stworzyłem sad, bo gdy kobieta uczyniła w nim pierwszy krok, stał się on rajem.