Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Wiatr muskał sławne „biegacze stepowe” i przynosił krztuszące powietrze pełne piasku. Piaszczystą drogą jechał tajemniczy mężczyzna. Twarz jego skryta była pod czarną jak noc bandaną i ciemnym, dużym kapeluszem. Odziany był w długi płaszcz tegoż koloru, kamizelkę, jasną koszulę i starte dżinsy. Rewolwer u paska i porządny Winchester na plecach zdradzały, że nie jest on bynajmniej nieostrożnym podróżnikiem. Przystanął na chwilę, rozejrzał się wokół i pogalopował daleko przed siebie.
***
Słońce zupełnie zniknęło już za horyzontem. Samotny jeździec, przezornie pogalopował czym prędzej przed siebie by znaleźć jakieś miejsce, w którym mógłby bezpiecznie przeczekać noc. Szakale, pumy, kojoty, jadowite węże – to wszystko czeka na nieostrożnego podróżnika na tych nieprzyjaznych ziemiach.Wkrótce jeździec spostrzegł na horyzoncie miasteczko. Dziwił tylko brak jakichkolwiek zapalonych lamp. Zapalił pochodnię. Gdy zbliżył się do zabudowań, jego oczom ukazał się przygnębiający widok. Miasto zostało opuszczone przez swoich mieszkańców. Kilka dziur po kulach na ścianie budynku szeryfa wskazywały, że bynajmniej nie wynieśli się z własnej woli. W miarę jak podążał w głąb zabudowań, widok był coraz bardziej ponury. Ściany odrapane przez dzikie zwierzęta, smętnie wiszące, uszkodzone szyldy, wybite witryny, kilka kości. Jeździec zbliżył się do saloonu. W znajdującej się obok stajence uwiązał swojego konia i szczelnie zamknął, by nie weszły tam żadne zwierzęta. Dobył rewolweru, porządnego Schofielda. Wszedł do saloonu.
Wnętrze było opuszczone. Stoły i krzesła, leżały w nieładzie na podłodze. Ladę, podobnie jak wiele innych przedmiotów pokryła gruba warstwa kurzu. Jeździec ruszył do przodu. W rogu sali ujrzał kilka ogryzionych kości, i zaschniętą krew. Trudno było odgadnąć czy były ludzkie czy zwierzęce. Powoli i czujnie udał się po skrzypiących schodach na piętro.
Pomieszczenia na górze również były opuszczone. Nieznajomy postanowił jednak wejść wyżej, na ostatnie z pięter. Uważał je za prawdopodobnie najbezpieczniejsze w budynku, w którym dzikie zwierzęta raczej go nie dopadną. Wszedł do pierwszego pokoju.
Pomieszczenie było opuszczone. Niegdyś było pewnie drogim pokojem, lecz skrzętnie pozbawiono je wszelkich, droższych sprzętów. Jeździec odsapnął. Przezornie wziął krzesło i podstawił pod drzwi. Wypił łyk whisky z podróżnej manierki. Rozejrzał się jeszcze raz po pokoju. Nie zostało w nim wiele oprócz dużej, starej szafy, stołu, kilku krzeseł i łóżka o zabrudzonej i zakurzonej pościeli. Wydawało się jednak bezpiecznym miejscem na spędzenie nocy. Jeździec odpiął pas z karabinem i oparł o ścianę. Samemu, z rewolwerem w ręku położył się spać…
***
Panie, pobłogosław nas i te dary, które otrzymaliśmy z Twojej dobroci, przez Chrystusa, naszego Pana. Amen.Niewielka izba. Cała rodzina zebrała się wokół stołu i odmówiła zwyczajową modlitwę. Dość proste potrawy, typowe dla farmerów nie świadczyły bynajmniej o przepychu mieszkańców tego domu. Rodzina zabrała się do jedzenia. Nagle usłyszeli czyjś głos i rżenie konia. Mieli gościa.
Cała rodzina nasłuchiwała w skupieniu. Ojciec spojrzał na wiszącego na ścianie Winchestera. Nie zdążył jednak po niego sięgnąć. Drzwi otworzyły się. Sposób ich otwarcia, mógł wiele powiedzieć o tajemniczym gościu. Nie trzasnęły z hukiem o ścianę, otwarte z gracją świadczyły o manierach przybysza. Rodzina zamarła ze strachu. W drzwiach pojawił się rosły, wysoki mężczyzna. Marsowa twarz, ukryta pod szerokim kapeluszem naznaczona była dużą blizną biegnącą przez cały, prawy policzek, sięgając niemal nosa. Ubrany w ciemną, skórzaną kamizelkę, jasną koszulą, spodniami z pasem pełnym nabojów, dwoma coltami i nożem nie wyglądał bynajmniej przyjaźnie. Podszedł w kierunku rodziny.
- Witaj przyjacielu. Czy pozwoliłbyś mi, dołączyć się i zjeść z tobą obiad? Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem tę przyjemność. – nieznajomy uśmiechnął się
Ojciec skinął ręką, dobitnie pokazując rodzinie, że ma odejść. Matka zabrała dwie córki i syna na dwór. Nieznajomy usiadł przy stole. Przez dłuższą chwilę w milczeniu, jedli razem, patrząc się na siebie uważnie. Stara twarz ojca usiłowała ukryć niepewność i strach, lecz wiek bardzo brutalnie odcisnął swe piętno na dawnym, sławnym rewolwerowcu. Nieznajomy podniósł do ręki kubek z obrzydliwym winem, jakiego pełno na tych ziemiach.
- Kto cię przysłał?
- Nasz wspólny znajomy. Sądzę, że dobrze wiesz kogo mam na myśli.
-Przekaż mu, że zawsze byłem z nim szczery. Przekaż mu, że powiedziałem mu wszystko co wiem. Chcę żyć w pokoju John! Chcę żyć na tej farmie, u boku mojej rodziny i zestarzeć się w spokoju.
- Zasmucasz mnie. Chcemy tylko twojej współpracy. Pan O’Connor chce tylko byś nie kręcił za jego plecami.
- John, zerwałem z dawnym życiem. Dziś jestem zupełnie innym człowiekiem. Nie kręcę nic za jego plecami. Nic nie wiem, przysięgam!
- Chodzą słuchy, że miałeś gościa. Pan O’Connor o tym wie. Dlatego tu jestem –uśmiechnął się, przybierając okrutny grymas – Charlie Shelton, brzmi znajomo? A może chcesz powiedzieć, że pan O’Connor jest w błędzie?
- Nie jest – ojciec spuścił wzrok
- Znasz O’Connora, nic ci nie zrobi, chciałby tylko wiedzieć co mieliście sobie do powiedzenia po tylu latach i gdzie się teraz ukrywa. Charlie ma duży dług, nierozsądnie jest przyjmować go na siebie.
- Czemu sądzisz, że wiem gdzie on jest i że w ogóle się ukrywa?
- Szukam go już od dwóch miesięcy i jedyny trop prowadzi do ciebie. Nie sądzę oczywiście by był tak głupi by ukrywać się na tej farmie, ale jesteś jedyną osobą u której go widziano.
Na twarzy starego ojca pojawił się grymas przerażenia, którego nie mógł ukryć. Wiedzieli, że spotkał się z Charliem. Nie powinien tego robić, nawet za obiecaną część łupów.
- Ile dostajesz za moją głowę?
- Bądź spokojny, jeśli będziesz z nami szczery, nie uczynimy twoich dzieci sierotami a żony wdową. Płacą mi tylko za wydobycie informacji.
Ojciec westchnął. Wiedział, że musi zdradzić przyjaciela by ratować swoją głowę.
- Używa teraz przezwiska Texas Jack. Ukrywa się na południu, nieopodal El Paso. Jeśli tam zawitasz, znajdziesz go.
- No widzisz przyjacielu, czy to było takie trudne? – nieznajomy przełknął kolejny kęs mięsa
Ojciec wstał. Podszedł do dużej, masywnej komody. Nieznajomy położył rękę na Colcie. Ojciec wyciągnął worek monet.
- Oto 500 dolarów. Wszystko co mi zostało.
Nieznajomy zajrzał do worka.
- Pełno srebrnych monet a nawet dwie złote pięćdziesiątki. Ładna sumka. Mogę wiedzieć, czemu zawdzięczam tak hojny prezent?
Ojciec podszedł do dużego worka z ziarnem.
- Widzisz, moje życie odmieniło się. Mam teraz farmę, rodzinę. Może nie przynosi mi to kroci, ale czuję się szczęśliwy. – podniósł trochę ziarna do góry po czym wsypał z powrotem do worka – Praca na farmie nie jest zła, może mniej ekscytująca niż napady na banki i pociągi, ale bezpieczna
Ojciec włożył rękę głębiej do worka. Nagle nieznajomy oddał dwa strzały. Jeden sięgnął ręki, drugi pleców. Ojciec osunął się na ziemię. Oddychał coraz ciężej. Nieznajomy zbliżył się.
- I znowu ta nieszczerość. Chcieliśmy kryjówki, twoja głupota sprawiła, że musiałeś zginąć.
Nieznajomy sięgnął do worka z ziarnem. W środku znalazł starego Colta. Nabity. Przystawił lufę do skroni ojca.
- Żegnaj przyjacielu, wierz mi, że nie chciałem twojej śmierci, ale cóż, sam jesteś sobie winien. – Padł strzał, który rozłupał czaszkę. Ojciec nie żył.
Po chwili padł drugi strzał. Trafił tuż nad głową nieznajomego, który szybko się obrócił, strzelając. Kula chybiła, celował za wysoko, jego celem był bowiem nie dorosły a dziecko.
- Ojciec musi być z ciebie dumny co? – Nieznajomy strzelił i kula trafiła syna prosto w głowę – Wybacz, ale jeśli chcesz się ze mną mierzyć musisz się jeszcze wiele nauczyć.
Nieznajomy włożył pistolet za pas, po czym zabrał ze stołu woreczek pełen monet. Wyszedł na zewnątrz. Ujrzał omdlałą matkę, którą usiłowały ocucić córki. Bez słowa wsiadł na konia, po czym pogalopował w dal, nie oglądając się za siebie.