Tekst napisany jakiś czas temu, od tego czasu nie mam nic nowego ;( To są moje pierwsze próby opowiadania historii. Wiem, że wiele rzeczy zrobiłem w tym tekście źle, ale nie bardzo zdaję sobie sprawę co dokładnie. Chciałbym otrzymać garść porad i wskazówek co jest nie tak, a jak powinno być to lepiej ujęte. Czy widać, że staram się pisać ciekawie?
To musi być to, co nazywają śmiercią
Zachodzące słońce naznaczyło czerwienią niebo. Ktoś szybko biegł przez las. Obejrzał się za siebie chcąc coś wypatrzeć. Z mroku wyłoniło się trzech mężczyzn. Blask księżyca oświetlił ich twarze. Podnieśli pistolety i strzelili do uciekającego. Nie zwalniając tempa pochylił się i kule trafiły w drzewo. Rozprysła kora. Napastnicy oddali jeszcze kilka strzałów, ale chybionych. Mężczyźni ruszyli w pogoń za uciekającym. Przeskoczył mały rwący strumyk. Jego szum pojawił się tak nagle jak nagle się rozpłynął. Zbliżał się do widocznej za drzewami asfaltowej drogi. Przystanął na chwilę. Ciężko dysząc spojrzał za siebie, potem na księżyc. Jedna z gwiazd świeciła nadzwyczaj mocno. Wbiegł na drogę. Nadjeżdżał samochód. Zaczął machać rękoma. Jaskrawe światło reflektorów oślepiło jego oczy. Pojazd zatrzymał się hamując. Ciemnowłosy mężczyzna zapukał w szybę drzwi kierowcy, który opuścił szybę.
- Może mnie pan ze sobą zabrać? – z trudnością powiedział dysząc ze zmęczenia.
- Dokąd? – zapytał wąsaty kierowca, mężczyzna w średnim wieku.
- Gdziekolwiek. – odpowiedział.
- Tam jest! – krzyknął jeden z napastników. Oddał strzał. Kula trafiła w szybę drzwi samochodu, i na niej pojawiła się pajęczyna.
- Cholera jasna! – przestraszył się kierowca i bez chwili zastanowienia wdepnął pedał gazu. Pojazd ruszył z piskiem opon pozostawiając uciekiniera. Mężczyzna wbiegł do lasu za drogą. Napastnicy byli coraz bliżej. Strzelili kilka razy. Chybili. Mężczyzna potknął się i zaczął staczać się z górki. Świat wirował w jego oczach niczym pranie w pralce. Mężczyzna zatrzymał się. Jakieś światło mignęło pomiędzy koronami drzew. Z trudem się podniósł. Był brudny od mokrych liści i ziemi. Ujrzał gładką taflę jeziora. Podbiegł do brzegu i wszedł do wody. Była zimna. Chodzenie w niej sprawiało mu trudność. Ukrył się za gęstwiną trzcin porastających brzeg. Tamci, uzbrojeni w broń mężczyźni schodzili z górki. Uciekinier nasłuchiwał co mówią.
- Był tu. Nie mógł tak po prostu rozpłynąć się w powietrzu – powiedział jeden z tamtych.
- Nie ukryjesz się przed nami, Jack. Znajdziemy cię choćby na dnie tego cholernego jeziora – powiedział podniesionym tonem drugi. Spojrzał w kierunku trzcin, wśród których ukrywał się mężczyzna. Ten odsunął się bardziej, aby go nie dostrzeżono. - Rozdzielimy się. Dan, pójdziesz na lewo, ty Micheal na prawo. Ja sprawdzę tę gęstwinę trzcin.
Ostatnie słowo zabrzmiało jak wyrok. Uciekinier nabrał powietrza i zanurzył głowę. Mężczyźni rozdzielili się. Jeden z nich wszedł do wody. Zbliżył się do trzcin. Uciekinier nabrał powietrza, zanurkował i oddalił się. Tamten mężczyzna podszedł do miejsca, w którym wcześniej ukrywał się Jack. Obserwował powierzchnię wody. Martwa cisza. Nagle z wody podnosi się Jack i rzuca się na uzbrojonego mężczyznę. Zaskoczony, próbuje wycelować pistoletem w ciało, ale zostaje powstrzymany. Mocują się w wodzie, szarpią. Broń wpada do wody. Jack uderzył pięścią w głowę blond mężczyznę po trzydziestce. Blondyn ubrany w garnitur traci równowagę i wpada do wody. Jack zanurza głowę w wodzie i szuka pistoletu na dnie. Nie może go znaleźć. Blondyn kopie Jacka. Wyjmuje drugi pistolet i strzela. Pneumatyczne uderzenie w klatkę piersiową i przeszywający ból. Jack stoi jak osłupiały. Chwila ta wydaje się jakby trwała wieczność. Blondyn oddaje jeszcze jeden strzał. Drugie uderzenie jakby łopatą w klatkę piersiową i trysnęła krew. Jack przewraca się i wpada do wody. Ból osiąga swą granicę i widzi mroczki. Został wciągnięty do ciemności. Ból całkowicie ustąpił. Usłyszał metaliczne dzwonienie i poczuł jak wychodzi z ciała, oraz jak przemieszcza się w czymś, co przypomina tunel. Czuł się dobrze. Ogarnął go spokój i miłe ciepło. Zobaczył światło emanujące miłością i przyjemnym ciepłem. Nie raziło oczu tak, jak gdy patrzy w słońce. Jakaś siła przyciągała go do światła jak magnes meta. Na końcu tunelu były jakieś półprzezroczyste pływające w przestrzeni ludzkie istoty. Pojawiła się świetlista istota promieniująca miłością i akceptacją. Jack był teraz w miejscu wypełnionym jaskrawym światłem nierażącym oczy. Czuł obecność jakiejś potężnej kochającej istoty. Miłość ta była niepodobna do żadnego uczucia miłości na Ziemi.
- Czego nauczyłeś się w życiu? – zapytała istota.
- Czy umarłem?
- Jesteś na granicy życia.
- Tu jest tak spokojnie, tak pięknie... Chciałbym tu zostać.
- Czego nauczyłeś się w życiu? – istota ponownie zadała pytanie.
- Nie wiem. Potrzebowałem bezpieczeństwa. Życie jest niebezpieczne.
- Czy jesteś gotów umrzeć?
- Chciałbym tu zostać. Tu jest tak dobrze – odparł.
- Twój czas jeszcze nie nadszedł. Wracaj. Musisz oddychać. Oddychaj – powiedziała świetlna istota i Jack poczuł jak oddala się od niej, jak wraca do ciała.
Ból w klatce piersiowej powrócił. Jack powstał z wody i złapał głęboki oddech. Wyszedł z wody na brzeg. Poczuł ostry ból i opadł na kolana. Przewrócił się na bok. Z mroku wyłoniła się świetlista istota, która szła w jego kierunku. Mrugnął oczami i istota była znacznie bliżej, jakby zrobiła skok do przodu. Mrugnął oczami znów i istota była tuż przy nim. To istota cała ze jaskrawego światła takiego, jakie się widzi patrząc na słońce. Emanacja miłości i przyjaźni tej istoty sprawiła, że nie bał się wcale. Dotknęła dłońmi obu ran i poczuł jak uczucie ciepła i radości wypełnia całe jego ciało. Czuł teraz jak ból ustępuje uczuciu miłości i ciepła. W końcu całkiem zniknął. Postać dotknęła teraz jego głowy i przestał o czymkolwiek myśleć. Stracił przytomność.
Obudził go śpiew ptaków. Patrzył na bezchmurne błękitne niebo. Przestraszył się na samą myśl, że być może umarł. „Umarłem?” Pomyślał. Dotknął rękoma gruntu i kamyka. Chwycił go i ścisnął w dłoni, jakby chciał sprawdzić czy jeszcze może to zrobić. Wtedy przypomniał sobie rany po kulach i spojrzał na ubranie. Było splamione krwią. Dotknął dłonią klatki piersiowej. Nie czuł bólu, nie czuł rany. Zdjął koszulę i przyjrzał się dokładniej. Nie było żadnego śladu. Ani draśnięcia, ani blizny! Zdziwił się tym bardzo i ucieszył. Założył z powrotem koszulę. Wstał z ziemi, pomyślał przez chwilę: „Jak to możliwe? Czyżbym śnił? Czy ta istota mnie uleczyła?” Zastanawiał się, co robić i chociaż nie groziło mu już żadne niebezpieczeństwo odczuł niepokój związany z ostatnimi przeżyciami.
Przypomniał sobie jak był świadkiem morderstwa. To jak trzech ubranych na czarno mężczyzn pozbawiło życia kogoś innego. Potem chcieli go zabić. Strzelali do niego. Próbował przed nimi uciec. Nie wiadomo skąd znali jego imię. Ścigali go przez całe miasto samochodem aż jego samochód uderzył w drzewo, bo oni przestrzelili mu opony. Uciekał przez las, ratował swoje życie. Uciekał przed śmiercią i był niej tak blisko. Czy umarł? Zadał sobie pytanie. Nie potrafił na nie odpowiedzieć, ale wiedział, czuł, że jedną nogą był na tamtym świecie.
Wspominał wszystko, czego doświadczył od momentu opuszczenia ciała aż do utraty przytomności nad brzegiem jeziora. Mimo tych strasznych chwil grozy, jakie mu zgotowali napastnicy czuł się dobrze. Dobrze i dziwnie. Miał irracjonalne poczucie odrębności od tego świata. Umysł zaprzątały mu setki pytań i dziwne myśli. Równocześnie był pełen miłości do wszystkich stworzeń. Inaczej patrzył na świat. Inaczej go postrzegał i czuł się odpowiedzialny za niego, a zarazem kimś odrębnym. „Jeśli to był anioł, jeśli to była śmierć… Byłem tak bliski tamtego świata. Dlaczego nie mogłem tam zostać? Dlaczego?” Zadawał sobie pytania, które pozostawały bez odpowiedzi.
Już chciał wyruszyć w drogę powrotną do domu, kiedy zdał sobie sprawę, że była absolutna cisza, co było nienaturalne. Żadnego śpiewu ptaków ani szumu listowia.
„Dlaczego jest tak cicho” Przestraszył się. Coś przyciągało go do lasu jak magnes. Chciał się dowiedzieć co kryje się za drzewami. Im dalej zaszedł tym przyciąganie bardziej narastało. Nie mógł się mu oprzeć. Ujrzał wielki obiekt. Był szary i lśnił w słońcu. Unosił się jakieś pół metra nad ziemią. I wtedy Jackowi przemknęła myśl, że to może być coś z poza naszego świata. Nie wydawał żadnych odgłosów.
„Nie bój się. Nie zrobimy ci krzywdy.” Taka myśl przeszła w umyśle Jacka i jakaś tajemnicza niewidzialna siła zaczęła go przyciągać do obiektu. Stopy oderwały się od gruntu i uniósł się ponad ziemię. Powoli zbliżał się do obiektu i był coraz bardziej przestraszony; próbował się wyrwać, wierzgając nogami, ale na nic się to zdało. Nie mógł tego powstrzymać. Nagle siła i prędkość przyciągania wzrosła i działo to się tak szybko, że Jack myślał, iż zderzy się z obiektem.
Błysnęło i znalazł się w jakimś pomieszczeniu. Pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy to: „Jezu, ja jestem wewnątrz tego czegoś!”. Stał na nogach już nic nie krępowało jego ruchów. Wtedy w jednej ze ścian pojawił się otwór i do pomieszczenia weszło dwóch ludzi. Był to mężczyzna i kobieta. Oboje mieli długie blond włosy i ubrani byli w niebieski jednoczęściowy kombinezon ściśle przylegający do ciała. Wzrostem byli wyżsi o głowę.
- Witaj Jack – odezwała się kobieta.
- Nie bój się nic nie grozi – powiedział mężczyzna. – Jesteśmy przyjaciółmi.
- Kim jesteście? Czego ode mnie chcecie? – załamujący się głos zdradzał silny niepokój.
- Chcemy z tobą pomówić. Chodź z nami – odpowiedziała kobieta i wyszła z pomieszczenia.
- Jack, proszę cię, chodź z nami – prosił mężczyzna. Blondyn wyszedł z pomieszczenia dopiero za Jackiem podążającym korytarzem za kobietą. Przeszli korytarz i weszli do dużego pomieszczenia, w którym mieściło się jeszcze dwoje tak samo ubranych mężczyzn. Sprawiali wrażenie bardzo pochłoniętych własną pracą. Coś robili przy aparaturze stojącej przy ścianach. Na dużych tablicach znajdowały się ekrany, dźwignie i migoczące kolorowe światełka. Przy czymś co przypominało pulpit sterowniczy były dwa fotele. Kobieta przystanęła.
- Proszę usiądź.
Jack usiadł na fotelu. Był bardzo wygodny. Wydawało mu się, że dopasowuje się do kształtu ciała. Oparł plecy.
- Co teraz będzie ze mną? O czym chcecie ze mną pomówić? – dopytywał się.
- Chcemy porozmawiać o twoim nocnym przeżyciu – odezwała się kobieta.
- Prawie umarłeś – powiedział mężczyzna.
- Proszę powiedzcie mi coś o tym. Gdzie ja wtedy byłem?
- Byłeś u progu przejścia na poziom kontemplacyjny wyboru kolejnego wcielenia dla istot od pierwszego do czwartego poziomu – tłumaczył blondyn.
- Tamci mężczyźni, którzy chcieli mnie zabić… kim oni byli? Czy coś na ten temat wiecie? – w umyśle Jacka rodziły się setki pytań.
- Inni. Nie należą do waszej rasy – powiedział mężczyzna.
- Co to znaczy? Oni też są obcymi?
- Tak, ale z innej rasy – odpowiedziała kobieta.
- Dlaczego zabili tamtego faceta?
- Włamał się do ich samochodu i chciał ukraść z niego pewien przyrząd. Oczywiście nie wiedział czym to jest.
- A czym jest?
- A tego nie możemy ci teraz powiedzieć – odparł mężczyzna.
- Coś tak ważnego, że zdenerwowali się i go zabili. Dlaczego mnie chcieli zabić?
- Byłeś po prostu w złym miejscu o złej porze, jak wy to mawiacie.
- Skąd znali moje imię? – Jack przypomniał sobie jak jeden z nich mówił do niego po imieniu.
- Znają imię twoje i każdego kogo chcą znać.
Jacka przeszył dreszcz.
- Jak to możliwe?
- Oni chociaż wyglądali na ludzi, bo mogą przybierać wygląd jaki tylko zechcą, nie są całkiem ludzcy. Są naprawdę wysoko zaawansowani w swym rozwoju i mogą wiedzieć, co tylko chcą i przebywać gdzie tylko chcą.
- Kim lub czym w takim razie są? – wzdrygnął się.
- To Reptilianie – powiedziała kobieta.
- Myślałem, że mnie zabiją… - Jack spuścił wzrok, ale pochwali zniósł podniósł. – A kim była ta świetlista istota, która mnie uleczyła?
- Auren. Wkrótce wszyscy go poznacie. On nie uzdrowił ciebie w taki sposób w jaki sobie to wyobrażasz. Cofnął twój czas. To wszystko.
- Te wszystkie rzeczy, które wy mówicie, ja nie bardzo to pojmuję. Kim jest Auren?
- Jedna z wysoko rozwiniętych istot, można by powiedzieć, jeden z bogów stwórców światów – odpowiedział mężczyzna.
- Wkrótce jednemu z waszych ludzi zostanie przetransmitowana wiedza o jego życiu i będzie napisana jako literatura – powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy.
- Dlaczego mnie uratował?
- Bo twoja dusza pochodzi z kolektywu energii stworzonego przez jego, w waszym rozumieniu, ojca – powiedziała kobieta. – Macie wspólny świat.
- Co to jest ten kolektyw energii, bo, kurczę, nie nadążam? – dziwił się Jack.
- Zbiór energii. Zbiór energii Ultanusa. Kiedyś go poznasz. Wszyscy go poznacie.
- My? To znaczy kto?
- Wszyscy ludzie w swoim czasie. To zależy od indywidualnego rozwoju jednostki – mówił mężczyzna.
- A wy skąd pochodzicie?
- Nie odpowiemy tobie na to pytanie, ponieważ nie da się tego przełożyć na wasz system miar. Pochodzimy z innej konfiguracji przestrzeni i czasu.
- Daleko?
- Bardzo – odparł blondyn.
- Dlaczego nie nawiążecie kontaktu z naszym rządem albo naukowcami?
- Oni nie mają nam nic do zaoferowania. Wasi naukowcy nie dorastają do pięt naszemu przeciętnemu technikowi. Nie są gotowi, jak wszyscy, do oficjalnego kontaktu z masami. Im zależy tylko na władzy, kontroli i pieniądzach, albo na sławie i własnym ego. Nie zrobimy tego. Kontaktujemy się wyłącznie z tymi, z którymi chcemy się skontaktować – wyjaśnił mężczyzna.
- A więc jednak to prawda, co mówią ci, którzy uważają, że zostali porwani przez obcych? To wasza sprawka? Czy tamtych?
- My nie porywamy. Nawiązujemy kontakt telepatyczny z wybranymi ludźmi na całym waszym świecie. Nie zdajecie sobie sprawy ilu jeszcze ludzi ukrywa tę tajemnicę, którzy chcąc uniknąć publicznego ośmieszenia po prostu nie mówią o tym innym – skończył blondyn.
- Reptialianie, owszem, porywają was. I nie oni jedni. Ziemię w tym okresie czasu odwiedza siedemdziesiąt ras. Jesteś wstanie to sobie wyobrazić? Dla tych, którzy negują jakiekolwiek istnienie życia w kosmosie jest to żadna informacja, ale dla tych, którzy czują te życie może być szokiem – powiedziała kobieta.
- O Boże! Czemu my nic o tym nie wiemy? Dlaczego media o tym nie głoszą? Wszyscy dookoła myślą, że jesteśmy sami?
- Nie jesteście sami i nigdy nie byliście. Rząd trzyma w garści media. Rząd ma kontrolę niemal nad wszystkim. Rząd jest tylko jeden.
- Jak to tylko jeden? Nie rozumiem…- Jack zmarszczył czoło.
- Wszystkie rządy są jednym. Światowe Ciało Polityczne w cieniu waszej władzy pociąga z sznurki w wielu miejscach na planecie. Stwarzają dla was kino dla stymulacji pokarmu – powiedział mężczyzna.
- Co? Jakiego pokarmu? – Jack wytrzeszczył oczy.
- Moglibyśmy tak rozmawiać w nieskończoność. Wkrótce dowiesz się wszystkiego. Uzbrój się w cierpliwość. Nadejdą zmiany. To wszystko co mamy tobie teraz do powiedzenia. A teraz musisz już iść.
Jack wstał z fotela.
- Czy jeszcze kiedyś się spotkamy?
- Być może - wzruszyła ramionami kobieta.
Jack został zaprowadzony do pomieszczenia, w którym znalazł się na początku pobytu na statku. Tam pożegnał się z „przyjaciółmi”. Nastąpił błysk. Jack stał wśród drzew a po statku nie było ani śladu. Drzewa szumiały jak powinny. Wiał lekki wiaterek. Gdzieniegdzie śpiewały ptaki. Stał tak przez kilka minut a to wpatrując się w niebo a to rozglądając się wokoło jakby chciał przywołać do siebie gwiezdnych przybyszy.
- Och, zapomniałem się zapytać jak mają na imię – powiedział i wyruszył w drogę powrotną do domu.
To musi być to, co nazywają śmiercią [opowiadanie] [SF]
1
Ostatnio zmieniony wt 29 lis 2011, 18:24 przez Preissenberg, łącznie zmieniany 3 razy.