
PS: (uwaga dla Winky): TEN Scott nie ma nic wspólnego z moim blogiem. Po prostu imko mi wpadło do głowy i nie chce się wynieść... :p
PS2: I nikt mi nie powie, że za krótkie i stylu nie można się dopatrzeć!!

Scott jechał konno na zachód w stronę gór Belorent. Za nim wlókł się wóz z uzbrojeniem przeznaczonym dla armii królewskiej, przed nim i koło niego jechało kilkudziesięciu innych żołnierzy z obstawy. W karawanie było także kilku Mrocznych elfów, skrytobójców z klanu Morer Adrakar, z ukrytego ich miasta Ald Zakaar. Z tamtąd właśnie został wysłany wóz uzbrojenia, jako część pomocy, udzielonej w tej chwili królestwu. Mroczne elfy stanowiły odrębną społeczność, nie podlegającą pod królestwo Niranu. Sytuacja polityczna nie była wcale sprzyjająca dla ludzi i elfów. Orkowie zza pasma gór Belorent budowali palisady na przełęczy. Szykowali się do wojny. Wschodnie rasy (ludzie, elfowie i Mroczni elfowie) gromadzili wszelkie siły, aby odeprzeć ewentualny atak. Sytuacja była jeszcze gorsza, z powodu króla, rządzącego aktualnie w królestwie Niranu. Postanowił wysłać całe wojsko, razem z posiłkami, najemnikami i ochotnikami, do pierwszej bitwy. Taktyka militarna orków była bardzo prosta: zalać wroga tysiącami żołnierzy i napierać, dopóki się nie złamie ich obrona. Jak nie udało im się zwyciężyć, albo posyłali kolejną falę zbrojnych, albo wysyłali delegację pokojową, zależnie od stanu ich wojska. Król Iterius postanowił zmiażdżyć ich w jednym starciu. Iterius był dość ryzykownym graczem w tej grze. Orków było dwa razy więcej niż wojsk królewskich, z czego tylko połowę wróg wyśle do bitwy, a resztę zostawią na zapas, jako posiłki. Jakby udało się orkom pobić wrogie wojska, całe królestwo pozostałoby bez żadnej ochrony. To by była egzekucja, a nie inwazja.
Scott poprawił pochwę miecza przy boku. Podjechał do niego jeden z kompanów. Scott zagadał dziarsko:
-Coś się stało, Bruce?
-Jeszcze nie, ale mam złe przeczucia... Nie myślisz, że zapuszczanie się na zaledwie kilometr od palisady orkowej, gdzie mieści się pierwszy zamek obronny przed linią walki, to jest coś w stylu samobójstwa?
-Ty zawsze masz złe przeczucia. A co do warowni, to jest jedna z najtwardzych twiedz. Co by mogli nam tam zrobić?
-Hmmm... pomyślmy... wywarzyć wrota, wtargnąć do środka, wymordować wszystko co się poruszy bądź wpadnie pod topór, zrabują całe uzbrojenie, przejmą kontrolę nad twierdzą i tyle nam z odparcia ich ataku, bo zrobią sobie tam zbrojownię i baraki. Oprócz tego wszystko w porządku.
Scott nie odpowiedział. Bruce po części miał rację. Nie mieli szans bronić się tam dłużej niż jeden dzień, bo całe wnętrze wyładowane jest tylko bronią, na wypadek bitwy, a żywność dostarczana jest na bierząco. Karawana już zobaczyła z daleka przełęcz i samą twierdzę na nieznacznym wzniesieniu. Jechali dalej, nie przyśpieszając. Powiało chłodem.Wrony polatywały nad wielką połacią wolnej przestrzeni między palisadą i warownią. Widzieli już bramę zamku. Atmosfera była dość napięta, a niebo się zachmurzyło. Scott podjechał do wozu z uzbrojeniem. Zagadał do woźnicy:
-Też będziesz walczył, Greg, czy będziesz obsługiwał zbrojownię?
-W zbrojowni będę przez całą bitwę, psia ich nędza...
-Ja tam bym się cieszył z roboty w zbrojowni. O te kilka godzin dłużej bym pożył...
-Ja bym się cieszył z walki w bitwie. O te kilka godzin krócej bym pożył...
-Hę? O czym ty mówisz?
-Ehh... jak będziesz w samym środku bitwy, to nie będziesz myślał o swojej śmierci, tylko o zabijaniu. Nie. Ty o niczym nie będziesz myślał. Nawet nie zauważysz, jak zobaczysz światełko w tunelu. A jak siedzisz w środku kupy kamieni, słysząc taran wbijany w bramę, myśląc, kiedy jakiś zielonogęby bydlak cię znajdzie i rzoszarpie toporem, a w czasie ukrywania się masz kupę czasu na przemyślenia, jak boleśnie cię zabiją. Która perspektywa wydaje się lepsza?
-Ehh... wiesz Gerg, czasem myślę sobie, jak mało jeszcze wiem o życiu... i śmierci oczywiście. Ale jednak życie mi jest miłe i wogóle nie chciałbym brać udziału w tej bitwie.
-Jak dla mnie, to by było nawet lepiej, gdybym zginął. W tym świecie nie mam nic. Rodzina pomarła, majątek rozkradli, sklep spalili. Teraz robię za woźnicę na pół etatu. A zapisałem się na ten transport, bo tutaj mam pewność, że zginę. Całe życie przeżyłem zgodnie z przykazaniami świątyni, na tamtym świecie będzie mi lepiej. Nie uważasz?
-Nie rozumiem cię...
-Jak wszyscy. Inni elfowie i ludzie są do prawdy, bardzo dziwni. Myślą przyszłościowo tylko do końca. Jak sobie zagospodarować żYCIE, żeby było lepiej. Ja myślę o krok dalej od innych. Dlaczego wszyscy myślą, że śmierć jest zła?
Dojechali do bramy. Konwersację przerwał głos strażnika:
-Kto idzie?
-Karawana z Ald Zakaar. Mamy tu pełno żelastwa dla Iteriusa!
Po chwili brama z hałasem się otworzyła. Wjechali na dziedziniec. Scott zsiadł z konia i oddał lejce jakiemuś pachołkowi. Tuż po przekazaniu lejców, ktoś brutalnie walnął go w ramię.
-Witaj Scott. Pamiętasz mnie? - usłyszał za sobą głos, w którym zmieszana była ponura satysfakcja i groźba. Znał ten głos. Odwrócił się.
-Gogron!
Stał przed nim elf w pełnej płytowej zbroji. Jak zwykle nie rozstawał się na krok ze swoim zaklętym toporem obosiecznym, z ząbkowanym brzeszczotem, wykutym z nieznanego, czarnego jak smoła metalu, z krwisto czerwonymi runami. Gogron był bardzo silnym facetem, chociaż jak to zwykle bywa u elfów wogóle nie było tego po nim widać. Twarz miał roześmianą, zawsze był promienny i optymistyczny. Jak widziało się go po raz pierwszy, nie można było pomyśleć, że jak się wkurzy, zamienia się w maszynę do zabijania o stoickim spokoju. Można było nawet przypuszczać, że jest tak beztroski ze względu na brak wyobraźni. Scott chciał mu podać rękę na powitanie, lecz Gogron bez pardonu uściskał go ,,na niedźwiedzia''. Scott poczuł tępe walnięcie klatką piersiową w żelazny kirys* pancerza Gogrona, co go lekko przymroczyło. Po odsunięciu się od Scotta powiedział swoim zwykłym, radosnym głosem:
-Jak dawno cię nie widziałem! Co ty, taki mięczak, tutaj robisz? Nie mów, że walczysz z własnej woli, co?
-Wręcz przeciwnie. Był nabór do wojska...
-Hej! Czemu mamy stać na dziedzińcu? Choć do moich komnat. Mam jeden z najlepszych pokoji w tej ruderze. A i coś mocniejszego się znajdzie dla gardła...
Gogron poprowadził Scotta przez kilka korytarzy warowni, po czym zatrzymał się przed dębowymi, wzmocnionymi drzwiami. Otworzył je kluczem. Gestem zaprosił Scotta do środka. Wnętrze było dosć przytulne, nawet jak na surową komnatę w zamku obronnym. Gogron zapalił świecznik na stole, po czym podszedł do szafy na ubrania.
-Napijesz się czegoś?
-Na służbie przecież nie wolno...
-Ja tu jestem dowódcą. To był rozkaz! He he.
-No dobra. Ale tylko kropelkę.
Gogron otworzył szafę, poszperał wśród sterty ciuchów, po czym wygrzebał małą butelkę domowego bimbru.
-Deretius, rocznik pięćdziesiąty szósty. Warzony przez mojego pradziadka. My nazywamy to ,,tunelowym bulgotem'', nie wiem czemu... Mocniejszego kopa nie uświadczysz. Zostawiam sobie to na czarną godzinę.
Postawił na stole dwa kieliszki, wyjęte nie wiadomo z kąd, po czym usiadł naprzeciw Scotta. Nalał obficie do obu kieliszków. Podniósł swoją szklankę.
-Zdrowie!
Wypił całość jednym łykiem. Zamknął na krótką chwilkę oczy. Scott także pociągnął ze swojej. Zatkało go. Spadł z krzesła. Wszystko z pozycji pionowej obróciło się do poziomu i rozmyło. Zobaczył ciemność. Po chwili usłyszał dość odległy głos Gogrona:
-Obudź się. Scott! No wstawaj! Jak ktoś zobaczy cię w takim stanie to mogę się pożegnać z wieczną chwałą i miejscem w historii.
Otworzył oczy. Czuł, jakby głowa... nie. Wogóle nie czuł głowy. Czuł ból.
-Gdzie.... gdzie ja jestem?
-W mojej komnacie, tylko że pół godziny później!
Podparł się na łokciach. Leżał na podołdze, pod stołem, ukryty za krzesłami. Gogron pośpiesznie wytłumaczył:
-Był tu generał. Musiałem cię jakoś ukryć. A co do bimbru. To jest bardziej dla elfów trunek. Ludzie nie powinni tego pić w takim tępie...
-O, moja głowa...
-Spokojnie. Mam tutaj coś odpowiedniego.
Gogron wyjął małą fiolkę z zielonym płynem o konsystencji syropu.
-Co to za glut?
-Na kaca. Dostałem od przyjaciela, maga. Uleczy wszystkie niedoskonałości związane z pobudką po imprezie.
Scott wypił zawartość. Kac rzeczywiście minął jak z bata strzelił.
-To jest genialne!
-Wiem. W sklepie alchemicznym dostałbym to za dwieście serenów, a tak mam tego pod dostatkiem całkiem za darmo. Czasem dobrze mieć pod ręką kumpla-czarodzieja i za razem świetnego alchemika. Aha. Pod twoją nieobecność, w czasie wizyty generała, dowiedziałem się, że pojutrze przybywa tutaj całe wojsko królewskie. Iterius skorzystał także z propozycji Ald Zakaar, o poproszeniu o pomoc smoki. Udało się! Smoki są naszymi sprzymierzeńcami!
-CO?! JAK?! SMOKI?!
-Ano. Tylko nie mów tego nikomu. To jest... poufna informacja... reszta dowie się o tym jutro, gdy przybędzie tu król.
Scotta zatkało. Miał walczyć ramię w ramię z kilkumetrowymi gadami mającymi możliwość atakowania z powietrza i ziania ogniem. Ale...
-Scott, ty się tak nie ciesz, że wygramy. Orkowie mają wyverny.
-CO?! NIE! To niemożliwe!
-A jednak...
Teraz Scott się nieźle zmartwił, myśląc o tych wężowatych stworach także z możliwością latania i ataku dystansowego toksyczną śliną.
-Nie martw się. Król ma zamiar przekonać smoki, żeby wzięły na grzbiet po kilku łuczników. To będzie dopiero bitwa...
Scotta zatkało, jak po bimbrze Gogrona. Nic dodać, nic ująć. Gogron spojrzał za okno. Słońce zachodziło.
-O W MORDę! MUSZTRA! ZAPOMNIAłEM!
Chwycił Scotta za rękę i wybiegł z pokoju. W biegu zaczął tłumaczyć:
-Zapomniałem... że o zachodzie słońca... generał zarządził... musztrę wojskową... może jeszcze nie zaczęli...
Wybiegli na dziedziniec. żołnierze już stali w szeregu, lecz generała widać nie było. Gogron rzekł:
-Idź do szeregu. Ja idę do dowódców...
Scott posłusznie poszedł do szeregu. Stanął koło Bruce'a.
-Gdześ ty był, u diabła?!
-Blisko, ale nie trafiłeś. Dokładniej to mnie wogóle nie było przez pół godziny...
Właśnie przyszedł generał. Był człowiekiem, koło niego szedł najwyższy rangą dowódca, elf. Podeszli do ogrodzenia, do którego przywiązane były konie. Generał był człowiekiem o bardzo rozbudowanych barkach i dość wysokim wzroście, co w połączeniu z lekkim zarostem i bokobrodami sprawiało, że aż promieniował aurą mocy, siły i respektu. Elf natomiast był niski, o płowych włosach i dość dumnym wyrazie twarzy. Oboje wskoczyli jednym susem na konie. Generał przemówił:
-A więc zapewne wiecie, po co tutaj jesteśmy?
W odpowiedzi usłyszał pomruk ze strony żołnierzy.
-Nie dosłyszałem!
Wszyscy krzyknęli po wojskowemu:
-Tak jest!
-No! Dużo lepiej! A więc przejdźmy do rzeczy. Najpierw sprawy ważniejsze, potem musztra - tutaj zwrócił się do elfa - Orides, ty to powiedz.
Elf nazwany Oridesem rzekł bardzo rzeczowo, żeby nie nazwać tego ,,prosto z mostu'':
-Mieliśmy wam powiedzieć jutro, ale co to za różnica. Po naszej stronie walczyć będą smoki. - pomruk podniecenia i szepty - Tak jest. SMOKI. Ale nie cieszcie się za bardzo. Orkowie zwerbowali wyverny. Nie wiemy dokładniej, kiedy siły powietrzne obu wojsk się zjawią. Naszą szansą jest rozgromienie orków przed przybyciem wyvern.
Znów pomruk. Tym razem przerażenia i zawiedzenia. Teraz głos podniósł generał:
-Dobra. Skoro najgorsze za nami, czas na musztrę.
Przez godzinę stali na dziedzińcu, oświetlani pochodniami i lampami na ścianach, ćwicząc komendy wojskowe, salutowanie i inne tego typu odruchy wojskowe. Po ćwiczeniach Scott razem z resztą poszedł do koszar.
Rano wstał dość wcześnie. O dziwo nie obudził ich po wojskowemu głos dowódcy komendą ,,BACZNOść WIARA!''. Nikt ich nie obudził. To było dość dziwne, zwarzając na to, iż dzisiaj miał przybyć sam król. Scott przeszedł przez jedno z pomieszczeń koszar tak cicho, żeby nikogo nie obudzić. Wyszedł na dziedziniec. Zobaczył trzy postacie: Gogrona, Mrocznego elfa i człowieka. Mroczny elf miał na sobie czarną kurtkę nabijaną ćwiekami i czarne, skórzane spodnie, a na plecach miał dwa miecze klanu Morer Adrakar - klanu skrytobójców. Człowiek nie miał więcej jak trzydzieści lat i przyodziany był w długą, bordową szatę, a dzierżył on długi sękaty kostur. Nie trudno było się domyślić, że był magiem. Gogron zauważył Scotta już z daleka:
-Ah! Scott, mógłbyś na chwilkę, chcę ci kogoś przedstawić.
Scott podszedł bliżej. Lars jak każdy Mroczny elf miał kruczoczarne włosy i skórę koloru popiołu, lecz ponury wyraz twarzy potęgował posępny efekt. Człowiek miał natomiast łagodne spojrzenie i od razu można było stwierdzić, że trudno wyprowadzić go z równowagi.
-Scott, to są moi przyjaciele, Velatieren - wskazał na maga - i Lars, skrytobójca.
-Miło panów poznać.
Podał im uprzejmie rękę na powitanie. Lars nic nie odrzekł, tylko kiwnął lekko głową, aby dać do zrozumienia, że też miło go poznać. Mag natomiast rzekł:
-Hmm... nie wyglądasz na takiego, co się nadaje do regularnych oddziałów...
-Jestem z poboru... - odrzekł lekko speszony Scott. Odpowiedział Mroczny elf:
-Ciekaw jestem, jak długo wytrzymasz w bitwie......
-Czy to wyzwanie?! - Scott chwycił za rękojeść miecza.
-Wyzwanie? Nie, kolego. Jak byśmy walczyli, byłaby to egzekucja. Zanim wyciągnąłbyć miecz, miałbym trzydzieści dwa gotowe sposoby zabicia cię, mniej, lub bardziej boleśnie.
-Dość tego. Wyciągaj miecze z jaszczurów!
Przerwał Gogron:
-Spkojnie! Nie tak ostro! Scott, odłóż to siekadło, bo komuś oko wybijesz. Lars jednak ma rację. Nie jesteś zbyt doświadczony. Ale każda pomoc w bitwie się przyda. Co byście powiedzieli na szklaneczkę czegoś mocniejszego? Co ty na to, Vel?
Velatieren rzekł z politowaniem:
-Gogron. Czy ty chociaż na kilka minut możesz przestać myśleć o bimbrze, jedzeniu lub swoim toporze? Tak tylko chciałem wiedzieć...
Gogron coś zaburczał pod nosem. Ciszę przerwał Lars:
-Oho! Już pewnie coś zwęszyli... za pół godziny powinni być już pewni...
Scott zapytał:
-Czego?
-Nieważne... zapomnij o tym, dla twojego dobra...
Tylko Vel, Gogron i Lars wiedzieli, że skrytobójca, stojący koło Scotta nie przybył tu tylko jako żołnierz w brygadzie Ald Zakaar, tylko dla wypełnienia kontraktu na pewnego żołnierza... Ciężko by było dowiedzieć się, kto zabił, skoro w forcie stacjonował prawie cały klan skrytobójców, wysłanych przez kanclerza Ald Zakaar jako pomoc w walce. Około pięciuset wojowników, z czego większość władała dwoma mieczami. Nawet jeżeli któryś z żołnierzy króla chciałby donieść skargę, że to akurat Mroczni elfowie zabili cel kontraktu, to najprawdopodobniej by tego nie zrobił ze strachu...
Właśnie na dziedziniec wybiegł jakiś pachołek, krzycząc: ,,Morderca na zamku!''. Nawiasem mówiąc, po czterech godzinach sprawa całkowicie wycichła, dziwnym trafem losu...
Większość przedpołudnia Scott spędził trenując walkę z Gogronem i resztą żołnierzy. Aż do przybycia reszty wojsk królewskich...
Scott stał oparty o ścianę, patrząc, jak na dziedzińcu żołnierze okładają się drewnianymi mieczami ćwiczebnymi. Sam zrobił sobie małą przerwę pod niobecność dowódcy, ponieważ Gogron dawał mu niezły wycisk. Nagle, usłyszeli dźwięk trąby na murach twierdzy. Wszyscy jak na komendę wbiegli do głównej zbrojowni obok, pędem zmienili uzbrojenie na prawdziwe miecze i wrócili na dziedziniec, stojąc w równym szeregu. Generał, przybyły kilka chwil po ustawieniu szeregu. Był dumy z żołnierzy. Brama się otworzyła i wjechał przez nią król Iterius, panujący nad całym Niranem, w obstawie ciężkozbrojnych, trzymających kopie. Wjechali na środek dziedzińca. Generał stanął naprzeciw szeregu. Zaczął wydawać komendy:
-BAAACZNOść!
Wszyscy wyprostowali się w ułamku sekundy. Przemówił król, bez zbędnych ogródek:
-A więc to jest regularne wojsko tegoż zamku? Pogratulować...
Generał odparł:
-Dziękuję, panie.
-To była ironia, matole... Z resztą...
Król był niskim elfem, z wyglądu miał około trzydziestu lat, lecz w mierze elfickiej było to tyle, co dla ludzi wiek dziecięcy. Miał bardzo pyszałkowatą twarz, co pasowało do jego osobowości... Teraz rzekł do żołnierzy:
-Dobra. Możecie darować sobie te musztrowe ceregiele. W bitwie nie walczy się salutowaniem, tylko mieczem. Więc zamiast marnować czas na te pierdoły, trenujcie! - tutaj rzekł do jednego z jeźdźców - Rozkarz, aby reszta wojsk rozbiła obóz za murami zamku.
Ciężkozbrojny kiwnął głową i pojechał z powrotem przez bramę. Generał był wściekły. Ale nie dawał tego po sobie poznać. Po części. Stał się purpurowy na twarzy. Król przeszedł przez dziedziniec i wszedł do sali głównej zamku. Zapadła chwila konsternacyjnej ciszy, po czym jakiś odważniejszy żołnierz rzekł tak, żeby wszyscy słyszeli:
-No to co, chłopaki? Lejemy się dalej?
Powrócili więc do ćwiczeń. Scott był trochę wstrząśnięty postwą króla. Zawsze myślał, że władca był osobą pełną majestatu, emanującą władzą i respektem. A tutaj się okazało, że władca Niranu jest zwykłym... no... no właśnie...
Do Scotta podszedł Gogron.
-Tak, wiem. Jest gnojkiem, ale jak się go bliżej pozna, to da się z nim pogadać...
-To ty z nim gadałeś osobiście?
-Jasne. Jakbyś ty dostawał zadania na wagę państwa, też byś odbył kilka rozmów z co znamienitszymi osobami.
ćwiczyli przez kolejne trzy godziny, aż zarządzono porę obiadową. Pory posiłkowe zostały poobcinane, aby starczyło żywności na dłużej. Wszyscy zebrali się na stołówce. Długie stoły ciągnęły się wzdłuż sali, a przy nich siedziało kilkuset żołnierzy. Skrytobójców Morer Adrakar nie było wśród nich. Zebrali się za zamkiem, na medytajce. Scot siedział koło Gogrona, a dalej ulokował się Velatieren. Scott nieśmialło zapytał maga:
-Hej! Nie mógłbyś wyczarować czegoś lepszego od tej grochówki...?
-Hmm... prawdziwego jedzenia, które nie działałoby jak amoniak jeszcze nie udało mi się przywołać, a iluzją to byś sobie nie pojadł, wierz mi...
Tutaj Scott zapytał Gogrona:
-Hmm... mam pytanie... jak wygląda taka bitwa?
Gogron zakrztusił się zupą. Po serii kaszlnięć odpowiedział:
-To ty nigdy nie brałeś udziału w bitwie?!
-noo... jeszcze nie...
-Masz pecha, stary.... największa bitwa wszechczasów, a ty nie masz doświadczenia... żal mi cię...
-Aż tak ze mną źle?
-Dokładnie. Nawet bardziej. Orkowie to twarde bydlaki. Ja nie miałbym problemu z połorzeniem takowego - tu pomacał rękojeść swojego topora - Vel także by nie miał. Jedna kula ognia i ma spokój na kolejne kilka minut. Lars po prostu nie dałby się trafić, rozdając ciosy z prędkością nie pozwalającą dostrzec, w którym miejscu znajduje się aktualnie jego miecz. Ale ty... żadnego doświadczenia, zdolność walki też mizerniutka... Twoją jedyną bronią mógłby być jedynie fart... dużo fartu... Wręcz cud...
-Więc już po mnie?
-Nie łam się. Może, jeżeli ktoś tam, w górze cię lubi, możliwe jest, że wyjdziesz z tego najwyżej bez ręki albo nogi. Jeżeli nie, to masz przerąbane. Dosłownie.
-Dzięki za słowa ku pokrzepieniu serc... - powiedział ironicznie Scott.
Przez kolejną godzinę po obiedzie, Scott myślał na temat swojego losu, samotnie w jakimś zakamarku zamku. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Z transu otępienia wyrwał go dźwięk trąby...
Po murach biegł zdesperowany łucznik, wrzeszcząc na całe gardło:
-TRąBIć NA ALARM! ORKI! ORKI ATAKUJą!
Nagle na mury wyszedł sam generał.
-ORKI NADCHODZą!
-Co? Orki? Atakują nas z morza?! AAA! ORKOWIE!!! NA STANOWISKA! RAZ RAZ RAZ!
Większość żołnierzy była zszokowana przez parę chwil i nie mogła się ruszyć z miejsca. Dopiero po chwili łucznicy wbiegli na mury, a reszta pobiegła do zbrojowni. Wśród nich Scott...
Wbiegł do sporego pomieszczenia, w którym na środku, prostopadle do wejścia stał długi rząd stołów, a za nimi zbrojmistrzowie podający ekwipunek. Wiedzieli, co mają robić. Szli żwawo koło stołów, odbierając broń i elementy pancerza. Scott dojrzał Grega, rozdającego hełmy. Gdy odbierał od niego szyszak, ten uśmiechnął się ponuro. Po chwili cały garnizon wyszedł z fortu, aby dołączyć do reszty wojsk. Widok był imponujący. Scott nie wiedział, ilu ich jest, lecz ponad czterdzieści tysięcy chłopa by się uzbierało. Nogi miał jak z waty. Teraz dopiero uświadomił sobie, ile czasu będzie musiał wytrzymać w bitwie, skoro orków jest tyle samo co ich, a na dodatek mają jeszcze posiłki w zapasie. Poczuł, że robi się blady. Po lewej usłyszał głos Bruce'a:
-Nienawidzę Poniedziałków...
Garnizon szedł równym czworobokiem, a po chwili dołączył do armii królewskiej. Na prawym skrzydle widać było skrytobójców z Ald Zakaar. Widok nie mógł nie napawać respektem. Kilkuset Mrocznych elfów, trzymających w identyczny sposób po dwa miecze każdy. żaden ze skrytobójców nie miał na sobie ani jednego metalowego elementu pancerza. Dostrzegł z brzegu ich linii połyskujące ćwieki kurtki Larsa. Wojsko utworzyło wielki czworobok przed zamkiem, naprzeciw pasma górskiego i przełęczy. Z niej widzieli wysypujących się kaskadą orków. Dostrzegali z tej odległości jedynie sylwetki postaci. Po kilku minutach przed przełęczą stał podobny czworokąt, co armia Niranu, lecz bardziej mroczna i ponura. Sztandary przedstwiały ten sam symbol. Topór wbity w skałę. Obie armie stały w napięciu i oczekiwaniu na pierwszy ruch. Po chwili, z szeregów orków wyjechało trzech jeźdźców na koniach. Teraz Scott dokładniej widział ich twarze. Byli bardzo masywni i barczyści, i mogli by być nawet w miarę przystojni, gdyby nie czarne oczy z zółtymi, pionowymi źrenicami, ciemnozielona skóra i tatułaże na wygolonych głowach. Wyjechali na środek przyszłego pola bitwy. Król Iterius, generał, elf nazwany Oridesem, Gogron, jako jeden z najwyższych dowódców piechoty i mag Velatieren, prawdopodobnie dla wzbudzenia respektu, wyjechali im na spotkanie. Negocjacje były krótkie. Po zaledwie chwili wrócili do wojska. Król wyjechał przed linię, aby powiedzieć jakąś przemowę, dla podniesienia ich na duchu. Widać było, że się na tym nie zna...
-A więc.... tego... jesteśmy tutaj, jak wiecie... em....
Gogron zareagował bardzo szybko. Podjechał spokojnie do króla i szepnął:
-Pozwoli wasza wysokość, że ja się tym zajmę...
Gogron wyjechał trochę dalej, aby wszyscy słyszeli.
-DOSKONALE WICIE, PO CO TU JESTEśMY. NIE BęDę WAM PRAWIł KAZANIA NA TEMAT HONORU, BO NA POLU BITWY NA NIEWIELE TO SIę ZDA. CHCę WAM POWIEDZIEć, żE TA ARMIA, CO STOI PRZED WAMI OśMIELIłA SIę WYZWAć POTęGę NIRANU. CO JA MóWIę! ONI WYZWALI WAS! POKAżMY TYM ZIELONOGęBYM KREATUROM, żE SIę NIE BOIMY I BęDZIEMY WALCZYć, ZOSTAWIAJąC NA TYM POLU PRZYNAJMNIEJ DZIEWIąTą CZęść ICH ARMII ! JESTEśMY LUDEM WSCHODU!!!
Cała armia odpowiedziała gromkim okrzykiem. Scott chcąc nie chcąc dołączył się do salwy głosów.
Gogron podjechał do Velatierena, powiedział:
-Twoja kolej, Vel. Wiesz, co masz robić.
Po tych słowach, zrobił jedną z najmniej oczekiwanych przez Scotta rzeczy. Podjechał do linii lekkiej jadzy i (Scott teraz dopiero zauważył, że jeden z wojowników stoi na ziemi, a nie siedzi na koniu) zsiadł z konia. Jeźdźcy bez konia podał lejce, a sam wstąpił do szeregu piechoty. Velatieren natomiast wyszedł przed szereg, zdjął kostur z pleców. Wszyscy w napięciu oczekiwali, co mag może zademonstrować swoimi umiejętnościami. Jedną ręką dzierżąc laskę, zrobił pełne koło w powietrzu. Za końcem kostura pojawiła się purpurowa smuga. Po chwili zaczął machać kosturem z zawrotną prędkością wokół siebie, zostawiając za nim połyskliwą smugę. Nagle zatrzymał się w uklęku na jedno kolano z opuszczoną głową i kosturem przy biodrze, końcem wycelowanym w niebo w stronę orków. Wojownicy słyszeli tajemnicze szepty od strony maga, które o dziwo, wbrew logice słyszeli nawet orkowie na odległość kilometra. Wszystko się zatrzymało i wstrzymało oddech. Nagle z końca laski wyleciała wielka kula ognia, przypominająca meteoryt wielkości konia, lecący torem balistycznym jak pocisk z katapulty w stronę wrogiej armii. W chwili zderzenia z ziemią eksplodował. Poszybował drugi. Tuż za nim trzeci. Czwarty. Piąty. Teraz pociski leciały z dużo większą częstotliwością, aż cała scena wyglądała jak ognisty deszcz. Po chwili, królewskie wojska dostrzegły, że meteoryty wybuchają w powietrzu, przed armią wroga. Zobaczyli źródło problemu: przed szeregiem orków pojawił się szaman. Velatieren też to zauważył. Zaprzestał ostrzału i wstał. Wiedział, co to oznacza. Ruszył w stronę szamana, a orkowy czarownik także począł iść w jego stronę. Spotkali się po środku pola bitwy. Scott nie słyszał, co mówili. Wiedział za to, że w chwilę potem pole walki wypełniło się kolorowymi smugami, ognistymi kulami, lodowymi pociskami, magicznymi ścianami i innymi efektami specjalnymi godnych samego Merlina. Nie trwało to dłużej niż kilka sekund. Scotta oślepiło na chwilę białe światło, usłyszał potężny, ogłuszający huk, po czym dostrzegł Velatierena, lewitującego w pozycji pionowej z wyciągniętymi na boki rękami nad kraterem wiekości pokoju. Szamana nie było widać. Dopiero po paru sekundach na ziemię spadł dymiący się sandał. Mag wylądował na ziemi, po czym zaczął się cofać do swojej armii. Orkowie nie czekali dłużej. Scott prawie zapomniał, po co tu przybył. Ocknął się, gdy usłyszał wściekły ryk kilkudziesięciu tysięcy rozjuszonych orków. Nie zauważył nawet, kiedy razem z resztą żołnierzy zaczął szarżować w stronę wroga z dzikim wrzaskiem. Broń jakby sama pojawiła się w ręce, tarcza sama podniosła się do poziomu wzroku. Greg miał rację. Nawet nie myślał o wyjęciu broni i podniesieniu tarczy, bo to miał już wyuczone, był to już odruch warunkowy. Obie armie starły się z bestialskim wrzaskiem. Scott połorzył orka jednym cięciem miecza w skroń, samym czubkiem ostrza, obrót, cięcie od drugiej strony, blok tarczą. Widział kątem oka Bruce'a, z mieczem dwuręcznym, robiącym wokół siebie masę wolnej przestrzeni. Piruet, blok, cięcie. Poczuł ból w lewej ręce. Z przerażeniem stwierdził, że dostał strzałą w ramię. Ułamał część strzały, krótko krzyknął. Po chwili nie czuł już bólu. Za dużo adrenaliny. Dwa uniki, pchnięcie mieczem w brzuch, cios tarczą. Ile ja już tutaj siedzę? - zapytał w myślach sam siebie - dwie godziny? Trzy?
Bitwa była prawie że wyrównana, gdyby nie fakt, że Velatieren kosił kolejnych orków w tępie galopu. Widać było, że na lewym skrzydle, gdzie miała miejsce bitwa między jazdą orkową, a ciężkozbrojną jazdą królewską. Na prawym skrzydle natomiast... szczerze mówiąc, ciężko oceniać tą egzekujcę, pomimo iż oprawców (czyt: Mrocznych elfów) było pięciuset, a akurat na tej stronie były najbardziej nasilone siły wroga. Po bitwie szacowano, że na jednego Mrocznego elfa przypadało czeterdziestu trzech orków... Ale wróćmy do rzeczy. Centralna lekka jazda miała być ewentualnie osłoną dla piechoty.
Scott dalej zawzięcie się bronił. Cios tarczą, dobicie, blok, rozbrojenie i pchnięcie mieczem. łatwo było znaleźć Velatierena w grupie walczących. Wystaczyło iść za zapachem palonego mięsa i źródłem ciągłych błysków. Scott nagle tuż koło siebie zobaczył Gogrona. Ten zagadał do niego, jakby nigdy nic się nie wydarzyło:
-Witam. Jak ci idzie? Radzisz sobie?
Scott ledwo mógł odpowiedziać:
-Chyba... tak...
Rycerz z toporem tak gładko operował swoim narzędziem, że wyglądało na to, iż nie był zmęczony.
-Masz coś na przekąskę? Głodny jestem...
-Jak ty możesz myśleć o żołądku, kłąku jeden?! Mamy bitwę!
-Phi! Wielkie mi rzeczy...
Tutaj Gogron jednym uderzeniem przeciął dwóch orków w poziomie na pół.
-Ja się czuję komfortowo. Momencik. Chyba widzę Larsa. Pójdę go odwiedzić.
Gogron zaczął przebijać się przez tłum w lewo. Doprawdy - pomyślał Scott - dziwny elf... bardzo dziwny...
Nagle usłyszał przerażający ryk w oddali, od strony zamku. Ktoś krzyknął:
-SMOKI!
Rzeczywiście, od strony twierdzy niebo było aż czarne od sylketetek jaszczórów wielkości przeciętnego domu, o nietoperzych skrzydłach. Każdy miał inne ubarwienie łusek i większość na swoich grzbietach wiozła po kilku łuczników i kuszników. Nawet orkowie się zlękli tego widoku, choć nie dali tego po sobie poznać - dalej walczyli z niewiarygodną zaciętością. Scott dopiero teraz sobie przypomniał, że jeszcze mają się zjawić wyverny orków. Oby zjawiły się za późno - myślał - nie zdążą i rozgromimy ich armię przed ich przybyciem. Jakiś bardzo napalony kusznik wrzasnął z góry:
-JEEEEHA!!! BEłT** IM W OKO!!!
Nagle na polu bitwy nastała chwila ciszy, po czym pierwszy świst cięciwy, pierwszy krzyk trafionego orka. Znów wszyscy wrócili do walki, lecz tym razem szala przeważała na stronę królestwa. Smoki bez problemu wręcz kosiły kolejne zastępy orków za główną linią walki. Gdzieniegdzie na niebie błysnął strumień ognia, tudzież kolejny ryk smoka. Scott myślał, że smoki głosu nie mają. Mylił się. Jeden z nich właśnie ryknął kamiennym głosem:
-Kereden, Lorader, Naredret! Utrzymać pozycję nad przełęczą!
Trzy smoki odłączyły się od walczących i poleciały na przełęcz. Scott nie widział z tłumu, co dzieje się na samym przesmyku, lecz wyglądało na to, że orkowie wezwali posiłki, bo i tam widać było błyski płomieni. Scott zobaczył, że walczy tuż koło Bruce'a. Nawet nie zauważył, kiedy się do niego przybliżył. Zauważył, że jego kompan miał dość sporą ranę na nodze. Dopiero teraz sobie przypomniał, że jest ranny w rękę. Cięcie poziome, unik, półobrót.
Przed bitwą, orkowi dowódcy liczyli, że zdążą uporać się z wrogą armią przed przybyciem smoków, aby nie musieli korzystać z pomocy wyvern. Dowódcy armii królewskiej myśleli, że zdążą się uporać z orkami przed przybyciem wyvern, żeby nie trzeba było korzystać z pomocy smoków. Krótko mówiąc, obie armie chciały zakończyć bitwę, przed przybyciem ,,brygad powietrznych''. Lecz jak widać, nie zdążyły...
Rozległ się ryk orkowego rogu. żołnierze Niranu wiedzieli, co to oznacza. Trzy smoki pilnujące przełęczy wzniosły się wyżej, aby lepiej widzieć, co się dzieje za górami. Jeden z nich ryknął:
-WYVERNY NADLATUJą! PRZYGOTOWAć SIę!
Ponad połowa smoków skierowała się w stronę gór, a reszta zajęła się dobijaniem orkowych sił. Te kilkanaście minut wystarczyło, aby zyskać miażdżącą przewagę nad orkami. Scott już cieszył się, że to będzie koniec bitwy, że Wyverny szybko dadzą za wygraną. Orkowa jazda już dawno padła, została jeszcze garstka piechoty. Scott zauważył, jak jeden ze smoków ląduje nieopodal pola bitwy, a koło niego stoi Gogron i generał, prawdopodobnie wydając rozkazy. Po chwili smok wzbił się w powietrze, krzycząc:
-CHłOPAKI, WSZYSCY NA PRZEłęCZ!
Na polu walki została tylko piechota królewska i ostatnia grupa orków. Scott stał już obok, patrząc jak reszta okrąża ostańców i jak krąg się zamyka. Jeden z ostatnich orków na polu walki wrzasnął ostatkiem sił:
-ZA HORDę!!!
Po chwili nastała cisza. Tylko na horyzoncie, nad górami wrzała istna kotłownina. Scott usłyszał głos Gogrona:
-Dobra robota, chłopaki! W szeregu zbiórka!
Reszta piechoty zebrała się w jeden rząd. Elfa Oridesa nie było widać, za to Gogron, Velatieren i generał stali przed resztkami armii. Brygada króla Iteriusa dość wcześnie wycofała się do zamku. Półk z ald Zakaar zebrał się kilkadziesiąt metrów dalej w czworokącie. Nie było widać, żeby jego zawartość się uszczupliła po bitwie. Przed nimi także stało kilku dowódców, w tym Lars. Większość żołnierzy królewskich z podziwem patrzyło na Mrocznych elfów. Widząc to, przemówił generał:
-Wiem, że oni byli trochę lepsi od nas, lecz to nie zmienia faktu, że my wszyscy byliśmy lepsi od orków!
Z szeregu wzniósł się gromki chór zwycięskich głosów. Smoki dalej dzielnie stawiały opór na przełęczy. Nie wiadomo z kąd Gogron wytrzasnął jabłko, które właśnie przedryzał, na tle powietrznej walki. Scott troszeczkę się zdiwił, jak ktoś może być tak spokojny jak Gogron, po takim boju. Brygada Mrocznych elfów zasalutowała i ruszyła w stronę zamku. żołnierze Niranu także zapradnęli już odejść z tego pola bitwy. Odczuli potworne zmęczenie. Velatieren powiedział spokojnie do generała:
-Wolter, może pomógłbym na przełęczy?
-Jeżeli chcesz, to idź. Ale myślę, że jeźdźcy dosiadający wyverny mają już zmiażdżone morale, więc dadzą za wygraną.
Velatieren dość szybkim krokiem oddalił się w stronę walczących. Generał nazwany Wolterem powiedział luźno do podwładnych:
-Dobra, wracamy do fortu. Wolny krok.
Wszyscy poszli dość zbitą kupą w stronę zamku. Gogron podszedł do Scotta.
-Nie spodziewałem się po tobie, że uda ci się dotrwać do końca. Jednak potrafisz mnie jeszcze zaskoczyć.
-A widzisz! Jednak nie aż taki mięczak ze mnie, na jakiego wyglądam, nie, Bruce? Bruce? Gdzie on się podział?
Scott zbladł jak ściana. Nagle ktoś rąbnął go w ramię.
-Bu! Tu jestem, matole. He he. Ale dałeś się nabrać...
-Zrób to jeszcze raz, a cię zagryzę, obiecuję.
Na horyzoncie widać było już nie walkę, lecz egzekucję niedobitków wyvern. Tym razem widać też było świetliste promienie czerwonego światłą, wylatującego z miejsca, gdzie prawdopodobnie stał Vel, i przeczesującego niebo. żołnierzy dobiegł ryk jednego ze smoków z oddali:
-I TYLE PO ORKOWEJ POTęDZE! He He!
--------------------------------------------
*kirys - napierśnik
**bełt - pocisk do kuszy. Od strzały różnił się wielkością i ciężarem.