Sukulent [obyczaj?]

1
*

Szyba jest brudna.
Gdy świeci słońce, jej powierzchnia przenosi mnie w inny wymiar.
Ale dziś pada i szyba szepcze do mnie deszczem, rozrzucając szczodrze paciorki wody.
Też brudnej.
Okno jest stare, chyba nawet starsze ode mnie. Ościeżnice, wypaczone czasem, uchylają rąbka tajemnicy wiatrowi, a ten odwdzięcza się cichutkim gwizdaniem.
Lampa w rogu, przystrojona w rattanowy abażur, kontynuuje swój striptease.
Umyka jej, ze czas się ustatkować. Ale nie mam jej tego za złe.
Ja też mam ze dwadzieścia warstw, czasem myślę, że jestem cebulą.
Jest jeszcze fotel.
Obaj nie wiemy, jakiego jest teraz koloru. Był zielony. Piękny, ciemnozielony, jak las świerkowy.
Ważne, że jest duży. Mieszczę się na nim cały, razem z moim podręcznym gospodarstwem.
Fotel to ja, mógłbym powiedzieć, parafrazując Króla Słońce.
Ja jestem królem fotela.
A fotel rządzi mną.
Symbioza.

*

Małgorzata jeszcze nie przyszła. A już czas na drugą herbatę.
Dobrze, że mam w termosie resztkę z wczoraj. Bo moje tabletki są duże, trudne do połknięcia.
Ale są takie ładne, kolorowe.
Czasami sobie z nich wróżę.
Biała: będzie bolało. Czerwona: Małgorzata przyrządzi mielone na obiad. Żółta: przyjdzie list od Wiktora. Zielono-czarna: będzie bardzo bolało.
Na razie jest znośnie. Tylko koc zsunął się na podłogę. Małgorzata podniesie.
Lubię patrzeć w okno. Przez nie mogę, choć przez kawałek przez, widzę kawałek nieba.
I czubek klonu, który rośnie w podwórzu.
Na parapecie stoi Ryszard. Ryszard ma dziewięć lat i krótkie, ale bardzo gęste kolce.
Mieszka w wielkiej glinianej donicy, trochę obtłuczonej z jednej strony.
Ryszard jest dumnym przedstawicielem Cactaceae Juss. Jest piękny. Kocham go.

*

Mam coś w prawym oku, kłuje okropnie.
Moje ręce drzemią. Moje ręce są zakończone szczupłymi dłońmi i czasem żartują ze mnie.
Nie lubię tego.
Ale lubię moje dłonie. Gdy nie żartują, mogę wyczuć splot swetra. Albo podrapać się po brodzie.
Małgorzaty wciąż nie ma i herbaty już nie ma. Chyba jestem głodny.
Niebo pokazuje, że czas na kolację, a jej nadal nie ma.
Telefon dzwoni. Nie odbiorę, Małgorzata wie, że nie odbieram.
Nie mam herbaty, nie wiem, jak przełknę tabletki. Jeśli nie przyjdzie – nie wezmę ich wcale.
Będzie bardzo bolało.
Niebo idzie spać. "Idzie niebo ciemną nocą..." - wciąż pamiętam ten wierszyk. Mówiłem go często Wiktorowi.
Małgorzata też ma fartuszek w gwiazdki, jasnożółty, a gwiazdki są złote.
Żadna moja tabletka nie jest złota.
Ale czasem Ryszard ma złote kolce, wygląda, jakby pozazdrościł biżuterii choince bożonarodzeniowej i przystroił się lametą. Tylko, że oni tak rzadko zapalają latarnie.

*

Czasem przypominam sobie Julię. To bardzo trudne. Mam wiele jej zdjęć, ale ich nie oglądam.
Julia była taka piękna. Miała sukienkę w motyle i białe sandałki na obcasach, uśmiechała się jak czarodziejka.
Julii już nie ma. Tak długo już jej nie ma.
Nie, nie zostawiła mnie. To ja nie poszedłem za nią. A powinienem.
Teraz to wiem.

*

Moje dłonie tańczą. Nie lubię tego. Ale im nie zabraniam. Wytańczą się, jak zwykle i potem zamrą.
Jak zwykle.
U sąsiada z prawej umilkł telewizor, znak, że przyszedł czas na następne tabletki.
Małgorzata nie przyszła. Musiało się coś stać. Poczekam, ktoś przyjdzie.
Mam takie zmęczone oczy.
Boli. Bardzo boli. Tak bardzo boli.
Mój ciepły wełniany sweter nie jest już ciepły. A koc na podłodze.
Ktoś na pewno przyjdzie. Bo nie mam herbaty. I kłuje mnie w oku. I tak mi zimno.
Tylko Ryszard niczego nie chce, jest taki grzeczny. Kocham go... jak Julię.
Kiedy ktoś przyjdzie? Muszę wziąć moje tabletki!...

*

Nie wiem, która jest godzina. Palce wykańczają staccato. Albo odwrotnie. Niebo śpi.
Małgorzata nie przyszła. Nikt nie przyszedł.
Zimno i boli. Ale dobrze, że głód minął.
Obserwuję spod przymkniętych powiek Ryszarda. On tez śpi. Szkoda, że nie mogę go pogłaskać.
To nic, że kłuje. Mnie nie.

*

Czuję piasek pod stopami. Woda jest chłodna, ale przyjemna. Trzymam w dłoni dłoń Julii.
Śmieje się do mnie, ja śmieję się do niej, a lato śmieje się do nas!
Biegniemy rozchlapując fale, czasem błysną w słońcu czyjeś okulary. Jak ciepło, jak cudownie ciepło! Biegniemy, a motyle z sukienki Julii fruną z wiatrem. Furkoczą skrzydła, furkoczą wiatraczki i parasole. Zielone palmy szeleszczą, nucą swoją własną melodię, uchylają tajemnice. Julia schyla się po muszelki, zbiera do kapelusza najładniejsze, potem wyrzuca, albo ciska nimi we mnie; zbiera następne...
Jej włosy pachną solą. Odgarniam je łagodnym ruchem, chcę ust Julii, jak nagrody – teraz, natychmiast.
Pociągam ją na wielki rattanowy fotel, przywieram ciałem, miażdżę, jej skóra smakuje wanilią.
Jestem królem.

Motyle odleciały...
Nie będę cytować innych. Poczekam aż inni będą cytować mnie.

2
Nie mogłam doczytać do końca, bo się popłakałam.
To komplement.

Już się poprawiłam i przeczytałam. :)

Jak dla mnie końcówka jest zbyt przewidywalna. Zbyt sentymentalna, powiedziałabym.
Wolałabym niedopowiedzenie. Zakonczenie o braku czucia kolców Ryszarda jest dla mnie ciekawe i dwuznaczne. Nie kłuje, bo nie mogę dotknąć...czy nie kłuje bo juz nic nie czuję (umieram).

Pozdrawiam

3
411 pisze: Przez nie mogę, choć przez kawałek przez, widzę kawałek nieba.
chyba nie zrozumiałam
411 pisze: Lampa w rogu, przystrojona w rattanowy abażur, kontynuuje swój striptease.
to zaś zrozumiałam, ale jakoś nie przemówiło mi do wyobraźni
A poza tymi drobiazgami, mi akurat zakończenie przypadło do gustu - chyba sentymentalna za batdzo jestem.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

4
Cholera, mam mieszane uczucia.

Z jednej strony nie lubię tekstów dołujących. Po prostu, jak chcę sobie dokopać, to wystarczy mi bardzo uważnie popatrzeć się na rzeczywistość i wyłączyć optymizm. Od literatury oczekuję czegoś nieco innego - czegoś, co mnie wciągnie i zafascynuje.

I tu właśnie powstaje problem, bo Twój tekst wciąga. Nie ze względu na treść, bo opisów umierania mam powyżej uszu, ale ze względu na formę, język i pomysłowość w tym właśnie zakresie.

Opowiadanie (scena?) malowana jest przez Ciebie bardzo subtelnie, ale równocześnie dobitnie. Mało bezpośrednich opisów, ale obrazy, które stawiasz przed oczami czytelnika są bardzo sugestywne i odpowiednie. Umiesz ładnie wyważyć metaforyczność tekstu - jestem pod wrażeniem.
Kilka razy co prawda trochę mi coś zazgrzytało - jak choćby dwa cytaty wyszczególnione przez gebilis czy jedno, zupełnie dla mnie niezrozumiale wetknięte zdanie:
Tylko, że oni tak rzadko zapalają latarnie.
Podsumowując.
Tekst ma w sobie coś magicznego, co nawet osobę tak niechętnie podchodzącą do tego typu scen wciągnęło. Masz ciekawy, ale równocześnie nie przesadnie udziwniony styl.
Właściwie całkiem mi się podobało :)

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

5
411 pisze:Przez nie mogę, choć przez kawałek przez, widzę kawałek nieba.
coś tu najwyraźniej się pomieszało
411 pisze:Gdy nie żartują, mogę wyczuć splot swetra.
splot? Nie zagięcie, fałdkę, coś tego typu?
411 pisze:Mój ciepły wełniany sweter nie jest już ciepły. A koc na podłodze.
Tak na pierwszy rzut oka drugie zdanie wychodzi na niedokończone. Poprawiłabym na:
A koc nadal na podłodze.

Nie za bardzo rozumiałam, po co kursywą pisałaś poszczególne rzeczy/osoby. Kilka mogłoby zostać, tak dla podkreślenia, ale na początku w każdym zdaniu to przeszkadzało. Czułam taki nieprzyjemny przymus, taki nacisk, żeby skupić na tym uwagę. A ja wolę skupiać uwagę na tym, czym chcę. Opisy są wystarczająco znaczące, żeby czytelnik sam sobie umiał określić, co w tekście jest ważne.

Bardzo smutna, nostalgiczna miniaturka. Bardzo zastanawiająca, dająca do myślenia. Myślę, że taki właśnie miała cel - który został całkiem nieźle zrealizowany. A ostatni fragment to już w ogóle moim zdaniem mistrzostwo. To tyle.

Pozdrawiam.
ObrazekObrazekObrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron