Infiltracja

1
***


IskraNoc była zimna i wyjątkowo cicha. Przez uśpione zaułki przedzierał się wiatr, niosąc ze sobą pojedyncze płatki śniegu. W oddali słychać było tęskne zawodzenie bezdomnego psa. Nawet żebracy, okuci w cuchnące stęchlizną szmaty woleli zwinąć całodobowy interes i przeczekać zmrok w względnie bezpiecznej okolicy jaką był dworzec.
Samym środkiem Marszałkowskiej pruło niewielkie, angielskie. Pośród głębokiej ciszy warkot silnika zdawał się być odgłosem nadciągającej artylerii. Nic więc dziwnego, że w kilku oknach zabłysło światło. Czasy były niespokojne, wymagające szczególnej czujności. Nikt jednak nie wyściubił nosa, aby zbadać podejrzany dźwięk. Strach potrafi stłamsić ciekawość i to bardzo skutecznie.
- Daleko jeszcze? – zapytał Czajka, gładząc opuszkami palców skórzaną tapicerkę.
Kierowca pokręcił głową i dodał gazu. Czuł się wyjątkowo nieswojo, zakłócając i tak nerwowy sen Warszawiaków. Oczami wyobraźni ujrzał przerażone postacie, przycupnięte przy okiennicach, wyczekujące powrotu koszmaru. Jakże wielka musiała być ich ulga, gdy obiektem zbiorowej paniki okazywał się niepozorny cywilny samochód. Jakiś zadufany snob postanowił urządzić sobie nocny rajd po stolicy. Nic wielkiego.
Czajka westchnął cicho, wyciągając z kieszeni srebrną papierośnicę. Przyjrzał się jej bardzo dokładnie, poczym zgrabnym ruchem wyciągnął papierosa. Turecki, smakujący odrobinę jak szisza, którą palił dawno temu, kiedy był jeszcze nierozgarniętym młodzieńcem o duszy romantyka.
„Jakże wiele się zmieniło”, pomyślał, obracając w palcach zapalniczkę. Potrząsnął głową, jakby chciał odgonić natrętną muchę. Ostatnio zrobił się zbyt sentymentalny. Rzewne wspomnienia to tylko niepotrzebny bagaż. Ale pewnych rzeczy nie sposób zapomnieć. Wżarły się w pamięć niczym rdza. Nie wyplenisz ich, choćbyś stanął na rzęsach i po stokroć umarł. Widma przeszłości zawsze powracają.
Powróciły również tamtej nocy.
- To tutaj. – mruknął kierowca, zatrzymując auto przed jedną z kamieniczek na Złotej.
Czajka wysiadł, chowając niepodpalonego papierosa. Tureckie smakują wyśmienicie, ale śmierdzą jak mało które. Wolał zrobić dobre wrażenie na przyszłym rozmówcy, szczególnie, że nachodził go o barbarzyńskiej porze.
- Zaczekaj na mnie. – rzucił do kierowcy, naciągając szczelniej czarny płaszcz. – Dopłacę za postój.
Na całe szczęście brama była otwarta. Dozorca najwyraźniej albo był sklerotykiem, albo uznał, że nie ma się czego bać. Warszawa przecież w końcu była bezpieczna. Przynajmniej tak zapewniał rząd.
Wnętrze kamienicy tonęło w ciemności. Czajka musiał oświetlać drogę nikłym płomieniem zapalniczki, by czasem nie potknąć się o któryś ze stopni. W powietrzu wisiał zapach świeżej farby, pomieszany z kwaśnym smrodem kocich szczyn. Nawet w zadbanych i wychuchanych zakątkach harcowały dachowce, przywłaszczając terytorium należące wszak do elit.
Mężczyzna pokonał dwa piętra i zatrzymał się przed eleganckimi mahoniowymi drzwiami. Na złotej tabliczce wygrawerowano napis: mecenas Schulz.
Czajka zawahał się. Czyżby podano mu błędny adres? To niemożliwe. Pomyłka nie miała prawa wchodzić w rachubę, nie w nadzwyczajnej sytuacji, wymagającej natychmiastowego działania.
„Pewnie podpucha. Lokal się zgadza, lecz prawowity właściciel dał dyla i komuś innemu przydzielono mieszkanie.”
Zapukał. Trzy razy, tak jak mu kazano.
Z początku nic nie przerywało martwoty, żaden choćby najlichszy odgłos. Dopiero po chwili, która zdawała się być wiecznością, podłoga po drugiej stronie skrzypnęła. Czajka usłyszał kroki, następnie ktoś oparł się o drzwi i pełnym rezerwy głosem zapytał:
- Kto tam?
- Od prezesa wujaszka.
Zamek jęknął kilkakrotnie. W progu stanął niewysoki, siwowłosy jegomość z szramą przecinającą prawy policzek. Krzaczaste wąsiska prawie całkiem przysłaniały mu usta. Miał na sobie zarzucony niedbale szlafrok, spod którego wystawała nocna koszula. Zlustrował przybysza bacznym wzrokiem, poczym nie zadając zbędnych pytań, wpuścił do środka.
Czajka wśliznął się do mieszkania, zdejmując z głowy kapelusz. Omiótł wnętrze, zatrzymując spojrzenie na wiszącym przy szafie austriackim mundurze.
- Nie zdążyłem go jeszcze wymienić. – szepnął siwowłosy, z wyraźną obawą w głosie.
- To zrozumiałe. – odrzekł gość, wchodząc dalej. – Major Kupiecki, jeśli się nie mylę.
- O co chodzi?
- Nazywam się Nataniel Czajka. Przybywam od prezesa wujaszka. Przynoszę wieści, które rankiem obiegną całą Polskę… i świat.
Kupiecki zakaszlał gwałtownie, uderzając pięścią w pierś. Przez mgłę zaćmy widział wysokiego mężczyznę o łagodnych, jakby rzeźbionych rysach twarzy. Na wyprostowane sztywno ramiona spływała kaskada kasztanowych loków. Wyglądał jak jeden z osiemnastowiecznych francuskich muszkieterów, tyle, że włosy były prawdziwe. Pachniał słodko i za delikatnie jak na tajniaka. Major nie był zadowolony z faktu, że musi zaufać temu kuriozalnemu posłańcowi. Ale skoro przysłali właśnie jego, zapewne był kimś ważnym, przynajmniej o stopniu oficerskim.
- Słucham, więc. - powiedział Kupiecki, kryjąc zniecierpliwienie.
Nataniel wyciągnął papierosa i nie bacząc na uprzejmości, podpalił go, zaciągając się zachłannie. Wypuściwszy dym, spojrzał w szklane oczy byłego żołnierza austriackiej armii i oznajmił krótko:
- Wojna.
***
IskraDrukarnia wrzała. Dziesiątki osób przemieszczały się z kąta w kąt, rzucając pośpiesznie polecenia. Ktoś zaklął szpetnie, spoglądając na niewielkich rozmiarów plakat, przedstawiający młodego żołnierza z uniesionym karabinem. Napis pod zadziornie wyglądającym wojakiem był niewyraźny, jakby czyjaś niezgrabna ręka wylała na niego rozpuszczalnik.
Prasa drukarska zaczęła niebezpiecznie pojękiwać, coraz wolniej wypluwając kolejne egzemplarze.
- Jeszcze tego brakuje! – krzyknął pan Talarek, wycierając mankietem spocone czoło. – Obłęd! Widzi pan, panie poruczniku? Góra rzuciła hasło, a od razu wszystko powariowało. Ja nie rozumiem, co wam się tak śpieszy? Dopiero drugi dzień…
- Już drugi dzień. – przerwał mu Michał Wrzosowski, poprawiając wojskowy beret.
Stał po środku chaosu, nie bardzo wiedząc co począć dalej. Przełożony kazał mu doglądać pracy przy produkcji plakatów propagandowych, ale nie określił czasu. Wrzosowski tkwił w martwym punkcie od kilku godzin i zdążył porządnie zgłodnieć, o bolących nogach nie wspominając. W dodatku czuł się jak intruz. Jedynie Romuald Talarek, główny naczelnik drukarni zlitował się nad przymusowym strażnikiem i przyniósł mu szklankę wody. Sam pragnął zamienić parę słów z kimś, kto orientuje się w zaistniałej sytuacji. Wiedział, że iskrą, która wznieciła pożar była konfrontacja na Białorusi. Nic więcej. Resztę komunikatu zajmowały prośby o modlitwę i zachęta do wstąpienia na wojskową ścieżkę, by wesprzeć walczących rodaków na wschodzie. Dlatego nawet Talarkowi ulżyło, gdy zobaczył porucznika w szarym, prostym mundurze z odznaką na piersi.
- Jak pan myśli, będzie gorąco? – zapytał naczelnik.
Michał przymknął powieki, pozwalając na dobre zagościć znużeniu. Ledwo ukrywał, że obecność Talarka jest mu wyjątkowo nie na rękę. Wolał w samotności wypełniać służbę, szczególnie kiedy na szalę kładziono dobro ojczyzny. Naturalnie był jedynie pionkiem, którymś tam z kolei mianowanym porucznikiem po odzyskaniu niepodległości. Wcześniej służył w legionach jako strzelec. Wzrok miał bystry, a celność też nie najgorszą
- A z resztą. – burknął Romuald, nie doczekawszy odpowiedzi. – Wy, pachołki Piłsudskiego macie swoje racje. Chodzicie z głowami w chmurach, ale w cudzych mundurach!
Wrzosowski zjeżył się. Był wyjątkowo wrażliwy na wszelkie docinki, szczególnie ze strony cwaniaków, którym za każdej władzy dobrze.
- Gdyby nie Naczelny Wódz Piłsudski, dalej byście szczekali po niemiecku. – odrzekł, wbiwszy wyzywające spojrzenie w Talarka.
- Co się pan pieni? Ja tylko tak nawijam co mi ślina na język przyniesie. Żadnych politycznych wątków nie zamierzam tutaj poruszać. Co najwyżej w sejmie, jakbym chciał kiedykolwiek do niego wstąpić.
Podszedł pośpiesznie do ciężko zipiącej prasy drukarskiej. Poklepał ją czule, szepcząc:
- No maleńka, ojczyzna wzywa. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Michał zmieszał się, obserwując posmutniałego naczelnika. Chyba przesadził. Pierwsza zasada, której nauczył się łapiąc za karabin brzmiała: nie reagować na prowokacje. Były jedynie niegroźnym potokiem nienawistnych słów, płynącym z ust zgorzkniałych zwolenników zaborców. Starych drzew nie należy przesadzać, dlatego tak spora liczba ludzi w słusznym wieku podchodziła z rezerwą do nowego ładu. Polska zmartwychwstała i cóż z tego? Co to za państwo nie mające ustalonych granic, wymodlone od zachodnich mocarstw? Mimo wszystko znów orzeł w koronie zatriumfował. W bólach i mękach, lecz zatriumfował. I tego trzymał się porucznik Wrzosowski. Nie zadawał zbędnych pytań i pozwolił historii wymierzać sprawiedliwość.
- Chyba ktoś przybył pana zmienić. – oznajmił nagle Talarek, wskazując brodą wejście.
Rzeczywiście. Przez główną halę maszerował Chudy Szczepan, nazywany wśród swoich Trzciną. Kościste policzki miał zaróżowione od wiatru, a przewieszony niedbale karabin dyndał tuż nad ziemią. Odziany w wełnianą czapę i płaszcz należący niegdyś do żołnierza carskiej armii wyglądał niczym przybysz z dalekich wschodnich stepów. Michał szczerze ucieszył się na widok kolegi. Miał ochotę go uściskać i natychmiast pobiec do koszar. Przeczucie podpowiadało, że wyznaczono mu o wiele ważniejsze zadanie, godne rangi porucznika.
- Zasuwaj do majora. – wysapał Chudy Szczepan, spoglądając z góry na przyjaciela po fachu.
Sięgał Wrzosowskiemu zaledwie do ramion, ale nie czuł się z tym źle. Mało kto w ich kompanii dorównywał wzrostowi porucznikowi Michałowi. I niewielu również mogło się pochwalić powodzeniem u panien, tak jak Wrzosowski. Ten wysoki młodzieniec o płowych włosach posiadał wyjątkowo piękne jak na mężczyznę oczy. Zielone, przysłonięte długimi, czarnymi rzęsami. Było w nim coś subtelnego, szczególnie, że wszystkie uczucia zawsze miał wymalowane na twarzy. Zero tajemniczości.
- Mam nadzieję, że pański zastępca jest bardziej skory do pogawędki. – powiedział uprzejmie naczelnik, podając rękę Chudemu Szczepanowi. – Niech pan już zmyka, ku chwale ojczyzny!
Michał musnął palcami daszek oficerskiej czapki, poczym pośpiesznie opuścił drukarnie. Zdążył jeszcze zobaczyć tuzin gotowych plakatów. Z każdego z nich patrzył młody żołnierz zakładający bagnet na broń.
Drogę do koszar pokonał biegiem. Zatrzymał się tylko raz, by przepuścić wolno toczącą się bryczkę. Przez grubą warstwę chmur nieśmiało zerkało słońce, otulając nikłym ciepłem tonące w szarej breji ulice. Wiosna siedziała już na karku, dni stawały się bardziej przejrzyste i pogodne. Z pojedynczych okien niczym kolorowe girlandy zwisały koce i puchate pościele. Przygarbiony Żyd odmalowywał ramy sklepowej witryny, na rogu otworzono nową kawiarenkę. Mało kto zdawał sobie sprawę z wiszącego nad głowami ponurego widma wojny. Nikt nie wierzył w powagę kolejnego konfliktu szczególnie, że po poprzednim wciąż unosił się swąd spalenizny. Wielu jeszcze nie wróciło, inni opętani szaleństwem błądzili bezdrożami nie umiejąc znaleźć domu. Niektórzy odszukali bliskich i cudem przetrwali krwawą batalię. Zmienili się. Na wychudzonych twarzach błąkała się katusza. W przekrwionych oczach odbicie znalazło usłane trupami pole bitwy. Kalecy na umyśle i ciele. Beznodzy, dwudziestoletni kombatanci z bagażem makabrycznych wspomnień. W Warszawie było ich niewielu, lecz przy polnych drogach można było spotkać cały batalion. Siedzieli na zbitych z dębowego drewna ławkach niczym oszpecone posągi. I patrzyli. Słuchali. Milczeli. Te odrzucone przez świat dzieci, odpadki jak to często o nich mówiono, dawały nadzieję, że jeszcze długo trzeba będzie czekać na kolejną wojnę.
Jakże krótkotrwałe okazało się to złudzenie. Prawdziwe niebezpieczeństwo nadciągało ze wschodu, kumulując siły niczym morze przed sztormem. A cisza tylko potęgowała rosnące napięcie.
Michał doskonale o tym wiedział. Czuł ukłucie niepokoju za każdym razem gdy przychodziły wiadomości z frontu. Na razie były pomyślne, lecz kto jest w stanie przewidzieć co przyniesie kolejny świt?
Zapowiadał się bezchmurny wieczór.
***
Iskra- Dobrze, że już jesteś. – oznajmił major Kupiecki, pochylony nad pożółkłą ze starości mapą. – Mam dla ciebie pewne zadanie, wymagające niezwykłej finezji.
Porucznik Wrzosowski stał na baczność, wodząc wzrokiem po przyozdobionych obrazami ścianach. Wszystkie stanowiły udane reprodukcje dzieł Kossaka. Tuż nad rozpalonym kominkiem wisiała hetmańska szabla. Drżące światło płomieni załamywało się na wysadzonej rubinami rękojeści, przez co wydawała się zbroczona krwią. Słychać było skrzyp podłogi, parskanie koni dobiegające z osadzonych przy koszarach stajni. Po tkwiącym niegdyś nad biurkiem portrecie cara Mikołaja II pozostał jasny ślad, aż proszący się o zasłonięcie innym malowidłem.
Major Apoloniusz Kupiecki będąc leciwym człowiekiem, posiadał drażniący dla niektórych zwyczaj przeciągania chwili. Nie robił tego wszak umyślnie. Lata służby w wojsku nauczyły go, że niektóre sprawunki wymagają odrobiny cierpliwości, której brakowało młodszemu pokoleniu. Dlatego zanim Michał mógł się zameldować, Kupiecki zdążył wypić filiżankę herbaty, zapalić cygaro i przestudiować dziesiąty raz raport dotyczący składu amunicji na terenach podlegających administraturze Warszawy.
- Wezwałem cię również, abyś kogoś poznał. – powiedział, znacząc palcem niewidzialny szlak na mapie. – Od dziś będziecie ściśle ze sobą współpracować. Poza tym możesz spocząć, chłopcze.
Wrzosowski rozluźnił nieco mięśnie, przybierając wygodniejszą postawę. Ledwo utrzymywał nerwy na wodzy, przeklinając swoją energiczną naturę. Bezczynność była dla niego najgorszym przejawem spędzania czasu, który rozpaczliwie pędził naprzód, nie oglądając się na maruderów. Milczenie majora potęgowało rozdrażnienie porucznika, ale nie odezwał się ani słowem. Zbyt cenił starszyznę i darzył ją szczególnym szacunkiem, mimo częstego braku zrozumienia z jej strony.
- Jesteś bardzo sumiennym żołnierzem, Wrzosowski. – kontynuował wolno Apoloniusz Kupiecki, oderwawszy oczy od planu. – Co prawda często prowadzi tobą porywczość, lecz to zrozumiałe w młodym wieku. Chcesz działać jak zauważyłem. Miałeś nawet nadzieje, że wyślemy ciebie na bój z bolszewikami. Muszę cię rozczarować. Jesteś potrzebny tutaj, a to co za chwilę usłyszysz, nie opuści tego gabinetu. Zrozumiałeś?
- Tak jest! – odpowiedział Michał, strzelając obcasami.
Major uśmiechnął się blado i zwrócił spojrzenie w najbardziej zaciemniony kąt pokoju. Porucznik także to uczynił, dopiero zdając sobie sprawę z czyjejś obecności. Przełknął ślinę, łaskoczącą wyschłe na wiór gardło. Ktoś cały czas im się przysłuchiwał, ukryty w cieniu jak zaczajone licho. Tajemniczy mężczyzna zrobił kilka kroków w przód, wyciągnąwszy z kieszeni lekko zgniecionego papierosa.
- Nataniel?! – zdziwił się porucznik.
Czajka przeczesał palcami długie włosy i bezceremonialnie zasiadł w obitym satyną fotelu. Błysnął płomyk zapalniczki, w powietrze wzbił się mdły dymek. Nataniel przez moment przyglądał się Wrzosowskiemu uważnie, jakby chciał go prześwietlić.
- Kupa czasu, przyjacielu. – powiedział w końcu, zaciągając się zachłannie, aż z końca bibułki poleciało kilka iskierek.
- Cieszę się, że nie muszę was przedstawiać. – zawołał nagle ożywiony major.
Podkręcił siwy wąs i klasnął w dłonie, porzucając ślamazarne gesty. Michał całkowicie zbity z tropu nie bardzo wiedział co powiedzieć. Setki pytań i domniemań cisnęło się na język, a połączone razem dałyby niezrozumiały bełkot szaleńca. Milcząc, obserwował dawnego druha z rosnącą ekscytacją. Czajka zmienił się nie do poznania. Zapuścił włosy, zgolił brodę i kompletnie zmienił styl ubioru, wymieniając tanie trencze na elegancki, czarny płaszcz i robione na miarę buty. Ledwo go poznał, w zasadzie jeden szczegół pozwolił na trafną identyfikację: złoty sygnet z hebanowym kamieniem ozdabiający serdeczny palce prawej ręki.
- Miło widzieć twój entuzjazm. – powiedział miękko Czajka. – Szczególnie, że znów mamy okazję razem popracować.
Przed oczami porucznika zaczęły przewijać się obrazy. Jedne wyraźne, prawie namacalne, inne stanowiące jedynie zlepek zamglonych wspomnień. Rodzinny dom w Wilnie, restauracja ojca wypełniona po brzegi klientelą, głuche odgłosy oficerek na klatce schodowej, rozbrzmiewające w pamięci niczym natrętne echo. Aresztowanie matki i jej ostatnie spojrzenie zielonych, wiecznie spokojnych oczu…
Oraz on. Skryty w komórce pod schodami, później uciekający przez obrośnięty bluszczem ganek. Wtedy widział Nataniela po raz ostatni. Wcześniej Wrzosowski mieszkał z nim pod jednym dachem, szpiegował dla niego szwindlujących urzędników, przeciskał się przez najmroczniejsze zakamarki miasta, zaglądał tam, gdzie nikt inny nie był w stanie: w wąskie gardziele cuchnących nor. Ile Michał mógł mieć wtedy lat? Osiem, co najwyżej dziesięć. Czajka nauczał swego małego pomocnika, jak żyć, gdy wokół szaleje bezprawie i nędza. Pokazywał mu sztuczki, dzięki którym można było przetrwać, a przede wszystkim zasiał ziarenko miłości do ojczyzny, czego ojciec kategorycznie zakazywał. Odbiło to głębokie piętno i zaowocowało podjętą w przyszłości decyzją o wstąpieniu w szeregi Legionów.
Teraz ponownie stał przed dawnym nauczycielem z rozjaśnionym obliczem. Ufny niby dziecko, które odnalazło jedynego sprzymierzeńca.
- Widzę, żeś zmężniał. – rzekł Nataniel z uśmiechem. – Nie pomyślałbym, że mnie przerośniesz. Takie z ciebie było chuchro.
- Za to ty postawiłeś na gustowniejszy tryb życia. – odpowiedział Wrzosowski, podchodząc bliżej. – Gdzie podział się twój brak manier i obłocone buciory? Przeszedłeś metamorfozę w salonowego łamacza serc?
- Moje obecne zajęcie wymaga subtelności.
- Bo ci uwierzę…
Major Kupiecki chrząknął znacząco przypominając o swojej obecności. Poprawił wiszący na piersi order Virtuti Militari, który wyglądał dość groteskowo na tle austriackiego munduru.
- Naprawdę znakomicie, że panowie znaleźli wspólny język, ale mamy sprawę do omówienia. – oznajmił wyniosłym tonem.
- Naturalnie, pan major wybaczy. – odpowiedział szybko Michał, czując jak na policzkach mu kwitnie rumieniec.
Czajka splótł palce, skupiwszy uwagę na Apoloniuszu. Jego ciemne niczym nocne niebo oczy pozostawały beznamiętne.
- Otóż wraz z początkiem wojny, mówię wojny ponieważ już pewnie mamy z nią do czynienia, komunistyczna propaganda przybrała na sile. Przez te pół roku czerwoni raczej stali z tyłu, podejmując wyraźniejsze manewry wyłącznie w sejmie. Ograniczali się do partyjnych haseł, poroznosili kilka ulotek, zwołali parę zamkniętych wieców i to wszystko. Dopiero, gdy podjęliśmy radykalne kroki, a bolszewicka Rosja nam odpowiedziała, komuniści zaczęli siać mały terror. Mamy podejrzenia, że ich ludzie stoją za ostatnimi morderstwami…
- Mówi pan major o rzezi w Wilanowie? – przerwał Michał, zanim zdążył ugryźć się w język.
- W rzeczy samej, chłopcze. Zatajaliśmy większość wstrząsających faktów przed opinią publiczną. Chcemy uniknąć zamieszek i protestów. Gdyby sytuacja była inna… mniejsza z tym! Tamtej nocy zabito proboszcza kościoła Świętej Anny i kilku innych ważnych społecznych działaczy, którzy wyjątkowo napsuli krwi zwolennikom proletariatu. Ale to okrucieństwo było zaledwie agresywną zaczepką, demonstracją siły. Tak naprawdę zależy im na podburzaniu ludu i zatruwaniu nastrojów społecznych. Chcą za wszelką cenę udowodnić, że nasza władza jest nieudolna i szkodzi interesom państwa. Tfu! Niech ich zaraza! Myślą, że dadzą radę porwać tłumy i siłą zaprowadzić swój pseudo – ład. Niedoczekanie!
- Mówiąc krótko, planują rewolucję, młody. – dorzucił spokojnie Nataniel, strzepując pyłek z kołnierza. – Taką samą, która opanowała Rosję dwa lata temu. A to doprowadzi to agonii naszego świeżego państwa.
Porucznik Wrzosowski słuchał uważnie, czując jak pocą mu się ręce. Dochodziły go plotki o nieczystych zagraniach zwolenników KPRP*, lecz uważał je za niegroźne fantazje przewrażliwionych bab. W koszarach również o tym milczano. Dotychczas komuniści wydawali się napastliwymi psami, które szczekają zbyt głośno, nic poza tym. W dodatku nie mieli wielu miłośników i uchodzili za bandę analfabetycznych chłopów, co postanowili porzucić kosy i porwać się z motyką na księżyc.
Czajka jakby czytał w jego myślach.
- Ci krzykacze i rozbójnicy są marionetkami w łapach diabelnie inteligentnych gadów. Wykonują okrutne rozkazy, ponieważ ktoś stojący na samym szczycie ich hierarchii tak zarządził. Mają swoich agentów, którzy ostatnio skutecznie rozpracowują naszą siatkę wywiadowczą, posyłają wtyki na organizowane przez bankierów bale, by wybadać to i owo. Później składają pojedyncze elementy w całość i mają gotową instrukcję jak nas wyeliminować, zachowując pozory czystej gry. Metoda małych kroczków.
- Więc co mamy robić? – zapytał Michał siląc się, aby głos mu nie drżał.
Major zasiadł za orzechowym biurkiem, przecierając zmęczone powieki. Intensywna praca szybko wysysała z niego siły.
- Razem z panem Czajką wejdziecie w ich otoczenie. Zdobycie zaufanie poszczególnych osób, powęszycie. Macie zdobyć odpowiednie nazwiska, odkryć miejsca zlotów, nazbierać dowodów. Uderzycie ich własną bronią, oraz dostarczycie rzetelnych informacji. Żadnej samowolki. Działacie z ramienia dowództwa wojska polskiego i macie obowiązek co jakiś czas składać mi meldunek.
Robota tajniaka, tego Wrzosowski się nie spodziewał. Odkąd wstąpił w szeregi Pierwszej Brygady prowadził życie pospolitego żołnierza, gotowego stawić czoła śmierci w każdej sytuacji. Czyścił broń, trenował musztrę, pokochał surowe wojskowe życie w grubych, wilgotnych murach koszar. Czasami pozwalał sobie na dzień lub dwa słabości, podrywał rozchichotane panny, raz dał się namówić na wizytę w domu publicznym. Ostatnie lata wypełniała wojenna rutyna, do której zdążył przywyknąć. Jeszcze długo po zawarciu pokoju budził się w środku nocy, tknięty przeczuciem, że wróg czyha za oknem, lub zdołał przedrzeć się przez linię obrony, która już nie istniała. Nie dla niego szpiegostwo i kamuflaże.
Spojrzał błagalnie na Nataniela, lecz ten nadal uśmiechał się życzliwie, przytakując majorowi.
Klamka zapadła.
- Nie jestem pewien, czy podołam zadaniu. – szepnął rozpaczliwie porucznik, łapiąc się ostatniej deski ratunku.
Ponieważ wiedział, że jego spokojna łódź tonie i lada moment uderzy z impetem o dno, a wtedy żadna siła nie uratuje mu karku.
- Ależ dasz radę! Sądzisz, że powołałbym cię, gdybym nie miał pewności, że się nadajesz? – odpowiedział Kupiecki. – Jesteś najbardziej lojalny spośród podlegających mi oficerów i nigdy mnie jeszcze nie zawiodłeś. Prócz tego będziesz pod dobrymi skrzydłami.
W innej sytuacji Michał kipiałby dumą, lub przynajmniej solennie dziękował za taką garść komplementów. Ograniczył się jednak do skinienia głowy i krótkiego: „Pan major wie co robi.”
Przynajmniej Wrzosowski miał taką nadzieję.
- Będziesz musiał odłożyć mundur na jakiś czas. – podkreślił Czajka, wstając. – Chyba nie myślałeś, że będziesz paradować wśród komunistów w lśniących oficerkach i maciejówką na głowie. Załatw sobie cywilne ubranie, nie za bogate, najlepiej studencką koszulę i pantalony. Musisz wyglądać wiarygodnie. Jeszcze jedno. Pożuć obecny styl chodzenia. Jesteś zbyt sztywny, jakbyś połknął kij od szczotki. Masz być zwykłym chłopkiem roztropkiem, który uwielbia zaczytywać się w dziełach Marksa. Rozumiesz?
Porucznik przytaknął wiedząc, że właśnie ostatnia deska odpłynęła w siną dal. Oszołomiony tokiem wieczornych wydarzeń, chciał porozmawiać z Natanielem w cztery oczy. Zapytać gdzie się podziewał przez te wszystkie lata, co robił i dlaczego zawitał do Warszawy, kim stał się dla wojska. Michał próbował wywnioskować cokolwiek po odruchach starego przyjaciela, ale Czajka zachowywał pokerową twarz.
- Na mnie pora. – powiedział nagle Nataniel i ruszył w stronę wyjścia. – Młody, wstawisz się jutro w jadłodajni „U Zawiszy”, wiesz gdzie to jest? Świetnie. W cywilnym ubraniu, o siedemnastej. Nie spóźnij się.
Zanim Wrzosowski zdążył otworzyć usta i poprosić Czajkę aby zaczekał, dobiegło go głuche trzaśnięcie drzwiami. Został sam z majorem Kupieckim, który ponownie analizował mapę, mrucząc coś pod nosem. W powietrzu wciąż wisiała woń tureckich papierosów.
- Panie majorze, czy mogę odejść?
Apoloniusz Kupiecki machnął ręką, co stanowiło znak, że więcej nie ma nic do powiedzenia.

*KPRP – Komunistyczna Partia Robotnicza Polski.
Ostatnio zmieniony ndz 20 maja 2012, 11:28 przez Iskra, łącznie zmieniany 2 razy.
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."

- A. Einstein

2
Bardzo dobry tekst, chociaz to nie moje klimaty- jednak przeczytałam z zainteresowaniem.
Iskra pisze:Samym środkiem Marszałkowskiej pruło niewielkie, angielskie.
chyba jakiegoś słowa zabrakło
Iskra pisze:pomieszany z kwaśnym smrodem kocich szczyn
niby dobre zdanie, ale mi jakos uciekajace z klimatem, a juz"szczyn" mi zabrzmiało za twardo
Iskra pisze:Powróciły również tamtej nocy.
Nie za bardzo wiem do czego odnieśc to zdanie
Iskra pisze:- Co się pan pieni? Ja tylko tak nawijam co mi ślina na język przyniesie. Żadnych politycznych wątków nie zamierzam tutaj poruszać. Co najwyżej w sejmie, jakbym chciał kiedykolwiek do niego wstąpić.
To znów za bardzo czystą polszczyzną mi zabrzmiało.
Iskra pisze:Starych drzew nie należy przesadzać, dlatego tak spora liczba ludzi w słusznym wieku podchodziła z rezerwą do nowego ładu. Polska zmartwychwstała i cóż z tego?
Coś mi tu nie pasuje, jakaś myśl urwana...jakies to nijakie.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

3
Krurczę! Jak to możliwe, że ucięło słowo "auto"??! No nic, fatalny błąd przy kopiowaniu tekstu z worda :) Gebilis dzięki za komentarz i za wyłapanie błędów.
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."

- A. Einstein

4
przeczekać zmrok w względnie bezpiecznej okolicy jaką był dworzec.
We względnie
Jakże wielka musiała być ich ulga
Trochę zbyt patetycznie to brzmi, odstaje od reszty tekstu. Wystarczyłoby „jak wielka…”
poczym zgrabnym ruchem wyciągnął papierosa
Po czym
Ale pewnych rzeczy nie sposób zapomnieć. Wżarły się w pamięć niczym rdza. Nie wyplenisz ich, choćbyś stanął na rzęsach i po stokroć umarł. Widma przeszłości zawsze powracają.
Pogrubione zdanie mogłabyś sobie darować. Niepotrzebne powtarzanie tych samych informacji.
Na całe szczęście brama była otwarta.
„Całe szczęście” albo „na szczęście”. „Na całe szczęście” nie brzmi dobrze.
Warszawa przecież w końcu była bezpieczna
Źle to brzmi. „Przecież Warszawa była w końcu bezpieczna”?
by czasem nie potknąć się o któryś ze stopni.
Zbędne.
Pomyłka nie miała prawa wchodzić w rachubę
Wystarczyłoby „pomyłka nie wchodziła w rachubę”. Sam ten zwrot oznacza, że pomyłka jest wykluczona, nie ma prawa jej być.
Z początku nic nie przerywało martwoty, żaden choćby najlichszy odgłos.
Trochę przekombinowane to zdanie, można by je uprościć, np. „Nawet najlichszy dźwięk nie przerwał martwoty”.
po chwili, która zdawała się być wiecznością
Strasznie wyświechtany frazes. Jestem pewna, że mogłabyś wymyślić lepsze porównanie.
niewysoki, siwowłosy jegomość z szramą
Ze szramą
Krzaczaste wąsiska prawie całkiem przysłaniały mu usta.
Niepotrzebne.
Miał na sobie zarzucony niedbale szlafrok, spod którego wystawała nocna koszula.
„Spod niedbale zarzuconego szlafroka wystawała nocna koszula”? Zgrabniej, oszczędniej i bez „miał na sobie”, które jakoś kojarzy mi się ze szkolnymi wypracowaniami ;)
Zlustrował przybysza bacznym wzrokiem, poczym
Po czym
Czajka wśliznął się do mieszkania, zdejmując z głowy kapelusz
Zbędne. Wiadomo, gdzie się nosi kapelusz i tym samym skąd się go zdejmuje.
Przez mgłę zaćmy widział wysokiego mężczyznę o łagodnych, jakby rzeźbionych rysach twarzy. Na wyprostowane sztywno ramiona spływała kaskada kasztanowych loków. Wyglądał jak jeden z osiemnastowiecznych francuskich muszkieterów, tyle, że włosy były prawdziwe. Pachniał słodko i za delikatnie jak na tajniaka. Major nie był zadowolony z faktu, że musi zaufać temu kuriozalnemu posłańcowi. Ale skoro przysłali właśnie jego, zapewne był kimś ważnym, przynajmniej o stopniu oficerskim.
Cały podrozdział był napisany z punktu widzenia Czajki, a tu nagle wstawka z punktu widzenia majora. Jakoś mi to nie współgrało z resztą.
by wesprzeć walczących rodaków na wschodzie
Wschód jako rejon geograficzny z wielkiej litery.

Sprawdź, jak wygląda poprawny zapis dialogów.
- Nie zdążyłem go jeszcze wymienić. – szepnął siwowłosy
- To zrozumiałe. – odrzekł gość
W takich miejscach powinno być bez kropek, ale to już sama doczytasz. Gdzieś na tym forum był temat o zapisie dialogów.

Dobra, starczy na dziś czytania, bo już późna pora ;) Obiecuję dokończyć czytanie w ciągu najbliższych dni, by móc napisać bardziej konstruktywny komentarz niż samo wyłapanie błędów.


Weryfikacja zatwierdzona
Ostatnio zmieniony pt 18 maja 2012, 14:40 przez Obywatelka AM, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Infiltracja

5
przedzierał się wiatr, niosąc ze sobą pojedyncze płatki śniegu
Całkowicie zbędne.
Pośród głębokiej ciszy warkot silnika zdawał się być odgłosem nadciągającej artylerii
Raczej zbędne. Tego typu słówka (analogicznie jak na przykład "to" - "który to" i inne takie) są zazwyczaj bezwartościową substancją językową.
Czasy były niespokojne, wymagające szczególnej czujności
Skoro czasy "były", to dlaczego nie "wymagały"? Używanie czasowników i personifikacja - byle z głową! - ożywia i uplastycznia tekst.
Nic więc dziwnego, że w kilku oknach zabłysło światło. Czasy były niespokojne, wymagające szczególnej czujności. Nikt jednak nie wyściubił nosa, aby zbadać podejrzany dźwięk. Strach potrafi stłamsić ciekawość i to bardzo skutecznie.
Moim zdaniem bardziej prawdopodobne byłoby, że światło raczej zgasłoby w paru mieszkaniach.
sen Warszawiaków
Mieszkańców miast od małej litery piszemy.
przerażone postacie, przycupnięte przy okiennicach, wyczekujące powrotu
Aliteracja.
obiektem zbiorowej paniki
Mówi się "obiekt paniki"? Ja zawsze myślałem, że źródło paniki.
Wolał zrobić dobre wrażenie na przyszłym rozmówcy, szczególnie, że nachodził go o barbarzyńskiej porze.
Zbędne, wynika bezpośrednio ze zdania, że jeszcze z nim nie rozmawia, ale właśnie do niego idzie.
by czasem nie potknąć się o któryś ze stopni
Nie potknąć się o stopień - i tyle, nie dopowiadaj czytelnikowi oczywistych oczywistości.
Pomyłka nie miała prawa wchodzić w rachubę, nie w nadzwyczajnej sytuacji, wymagającej natychmiastowego działania
O rachubie już ci napisano. Ja zaś dodam od siebie, że drugą część zdania warto by przyciąć: nie w tak nagłej sytuacji. Wsio. Jeśli sytuacja jest nagła, wiadomo też, że jest dość niecodzienna i wymaga natychmiastowego działania.
właściciel dał dyla i komuś innemu przydzielono mieszkanie.
Szyk: i mieszkanie przydzielono komuś innemu.
żaden choćby najlichszy odgłos
żaden, najlichszy choćby odgłos
Zamek jęknął kilkakrotnie
Że niby co? Facet siedem razy przekręcił klucz? Klucz się przekręca raz, dwa albo trzy, taką liczbę człowiek jest w stanie zanotować bez większych starań.
szramą przecinającą prawy policzek
Aliteracja. Lepiej: szramą na prawym policzku (ostatnich dwóch P nie da się uniknąć).
spoglądając na niewielkich rozmiarów plakat
A dlaczego nie: na niewielki plakat?
jakby czyjaś niezgrabna ręka wylała na niego rozpuszczalnik
Zbędne.
- Już drugi dzień. – przerwał mu Michał Wrzosowski, poprawiając wojskowy beret.
Do sprawdzenia, ale o ile pamiętam, berety w naszym wojsku pojawiły się dopiero w trakcie II wojny światowej.
Stał po środku chaosu
Pośrodku łącznie.
nie bardzo wiedząc co począć dalej
wiedząc, co począć
orientuje się w zaistniałej sytuacji
Po prostu: w sytuacji.
Wiedział, że iskrą, która wznieciła pożar była konfrontacja na Białorusi
Przecinek po pożarze.
wesprzeć walczących rodaków na wschodzie
Nawiązując do powyższego posta, oznajmiam: jest dobrze. W tym znaczeniu "wschód" od małej ("od", nie "z") litery.
- A z resztą. – burknął Romuald
zresztą

Pozwól, że już nie będę się bawił w snajperowanie błędów. To zostawię skarabeuszom. [Ty jesteś tu nowa, więc jeszcze tego nie wiesz, ale jeśli ja odpuszczam pastwienie się nad tekstem, to znaczy, że mi się podoba.] Ja natomiast mam kilka uwag o treści następującej.

Masz chwilami ataki byłozy:
Noc była zimna i wyjątkowo cicha. Przez uśpione zaułki przedzierał się wiatr, niosąc ze sobą pojedyncze płatki śniegu. W oddali słychać było tęskne zawodzenie bezdomnego psa. Nawet żebracy, okuci w cuchnące stęchlizną szmaty woleli zwinąć całodobowy interes i przeczekać zmrok w względnie bezpiecznej okolicy jaką był dworzec.
Wyglądał jak jeden z osiemnastowiecznych francuskich muszkieterów, tyle, że włosy były prawdziwe. Pachniał słodko i za delikatnie jak na tajniaka. Major nie był zadowolony z faktu, że musi zaufać temu kuriozalnemu posłańcowi. Ale skoro przysłali właśnie jego, zapewne był kimś ważnym, przynajmniej o stopniu oficerskim.
Nie jest to strasznie rażące, ale byłoby dużo lepiej, gdyby udało ci się tego uniknąć. Za to cholernie często dopada cię aliteracja, zwłaszcza na literze "P" (pracy przy produkcji plakatów propagandowych). Drobne problemy z interpunkcją (nie wszystkie wypisałem), parę zabawnych (skrzyp podłogi) lub kompromitujących (pożuć) wpadek. Nadużywasz też zbędnych słów, które nie niosą żadnego dodatkowego znaczenia, jedynie wydłużają tekst i pozbawiają go ikry. Może przydałoby się trochę delikatnej stylizacji (tryumfował zamiast triumfował, tego typu sprawy)?

Minus za te berety. Nie jestem w stu procentach pewny, że mam rację, ale... No, prawie pewny to jestem. Na takich szczegółach można się łatwo wyłożyć. Z drugiej jednak strony śmiem twierdzić, że realia zarysowałaś całkiem przekonywająco, zamieściłaś kilka celnych, logicznie brzmiących spostrzeżeń (refleksja o starych drzewach). Wcale gładki styl, dobre słownictwo... Tak, to jest dobra proza. A zważywszy na wiek: bardzo dobra.

Dużo pisz, jeszcze więcej czytaj. Zacznij od tego: http://kres.mag.com.pl/kaciki.php - najpierw "Artyści i rzemieślnicy", potem wszystko aż do końca, a wreszcie "Galeria Osobliwości Kresa". Potem jeszcze raz i jeszcze raz, aż przesiąkniesz tymi spostrzeżeniami i staną się nieodłączną częścią twojej pracy pisarskiej. Przyjdzie czas, że będę się chwalił przed znajomymi, iż miałem zaszczyt wymłócić twoje opowiadanie (na życzenie wymłócę je do końca i porządnie). Masz duży potencjał, ale żeby go rozwinąć w rzeczywisty sukces, potrzeba równie dużo ciężkiej pracy. Odwagi.

PS Napisz priwa do Adama Przechrzty, który pisuje opowiadania twardo osadzone w realiach historycznych i umie to robić; jak ładnie poprosisz, może przeczyta i podzieli się uwagami. Jeśli tak - uczyń wszystko, cokolwiek ci powie.

PPS Dziewczyna pisząca opowiadania historyczne, do tego z Gdańska. Zostań moją żoną. ;)



Weryfikacja zatwierdzona
Ostatnio zmieniony pt 18 maja 2012, 14:41 przez Sir Wolf, łącznie zmieniany 1 raz.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

6
Sir Wolf dziękuję za najbardziej konstruktywny i rozwinięty komentarz jaki kiedykolwiek dostałam.
Dałeś mi kilka mocnych wskazówek, które stuprocentowo przydadzą się do mojej pracy, no i do rozwijania umiejętności. Co do mojego stylu, to sama się czasami łapie się na tym, że nadużywam słów, dodaje niepotrzebnych ozdobników. Ach... takie powiedzmy "skrzywienie" z poprzednich lat, z którym staram się walczyć.
Cieszę się również, że pomimo dosyć sporej ilości błędów, moje opowiadanie przypadło ci do gustu. Na pewno zajrzę na podaną przez ciebie stronę i przestudiuję wszystkie działy.

P.S. Już kiedyś miły dżentelmen dowiedziawszy się, że jestem z Gdańska zaproponował mi małżeństwo, więc jesteś drugi ;)
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."

- A. Einstein

7
Hm, nie za bardzo chcę sie wtrącać- jednak niektóre ozdobniki podkreślają wypowiedź, czynią ją bardziej melodyjną, a przez to ładniej sie czyta. Ja jestem zwykłym czytelnikiem nie polonistą- jednak utrzymując, że poprawnośc językowa jest ważna - wolę fantazyjne zdania, które barwią niz poprawne lecz suche. Ale to moje zdanie - tak na marginesie.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

8
Takie zabiegi to bodaj najtrudniejszy element warsztatu pisarskiego. Zrobić to dobrze - to sztuka niewiarygodnie trudna. Bo ubarwić tekst zbędnymi słowami potrafi każdy głupi, ale daje wtedy dowód nieopanowania języka, w którym pisze. Język to tworzywo niepokorne, bez mała czujący i myślący byt. Trzeba go albo obłaskawić (co pozwala na różne artystyczne wywijańce), albo okiełznać przemocą (co wymusza pewną prostotę), ale nie można pisać, nie opanowawszy języka. Poczytaj "Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao" Diaza, poczytaj Grzędowicza - tam język jest tak barwny, że synestetyka rozbolałyby oczy. Ale tam nie ma zbędnych słów. Słowa nie pojawiają się li tylko po to, by ubarwiać. One zarazem niosą ze sobą jakieś znaczenie - w przeciwieństwie do tych, które tutaj wskazałem jako zbędne. Amen.

Ewentualny ciąg dalszy tej dyskusji należy zamieścić wyłącznie tutaj: http://www.weryfikatorium.pl/forum/viewforum.php?f=104
Iskra pisze:Sir Wolf dziękuję za najbardziej konstruktywny i rozwinięty komentarz jaki kiedykolwiek dostałam.
Do usług, muszę dbać o reputację.
Iskra pisze:P.S. Już kiedyś miły dżentelmen dowiedziawszy się, że jestem z Gdańska zaproponował mi małżeństwo, więc jesteś drugi ;)
Mogę też być trzeci, czwarty, piąty... Do skutku.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

9
Zwrócę ci uwagę na zapis dialogów:
Iskra pisze:- Będziesz musiał odłożyć mundur na jakiś czas. – podkreślił Czajka, wstając.
po "czas" kropka jest niepotrzebna (pisała też o tym Obywatelka AM), ba - nawet jest błędem. Wypowiedź bohatera jest między myślnikami, a komentarz narratora po myślniku, i to stanowi całe zdanie. Zatem kropka dopiero po "wstając". Prawie wszystkie dialogi zapisałaś w ten sposób.
Iskra pisze:zakłócając i tak nerwowy sen Warszawiaków.
Nazwy mieszkańców miast piszemy małą literą.
Iskra pisze:Michał całkowicie zbity z tropu nie bardzo wiedział co powiedzieć.
"nie bardzo wiedział, co powiedzieć" - powinno być; przecinek przed "co". Błędów interpunkcyjnych jest więcej, ale myślę, że nie o ocenę interpunkcji ci chodzi.
Iskra pisze:że dadzą radę porwać tłumy i siłą zaprowadzić swój pseudo – ład.
pseudoład - jedno słowo.
Bardzo podoba mi się twoje bogate słownictwo. Chociaż zauważyłam sporo współczesnych słów (podpucha itp). Dzięki takiemu zabiegowi lepiej czyta się i rozumie tekst historyczny.
Dołączam swoje "achy"!
Scio me nihil scire.

10
Dzięki Bogna za komentarz ;)
Wasze wskazówki są niezwykle cenne, szczególnie, że pracuję nad kontynuacją opowiadania i staram się uważniej pisać i zwracać uwagę na błędy.
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."

- A. Einstein

11
Sprawdziłem. Niewiele się pomyliłem: berety wprowadzono u nas w 1937 roku, zresztą w dość ograniczonym zakresie.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

12
Witam ponownie :)

Postanowilam opublikować następną część opowiadania. Mam nadzieję, że jest w niej mniej błędów niż w pierwszej. Wstawiam jeszcze poprawioną wersję początku, aby nowi czytelnicy nie musieli się denerwować ;)

Pozdrawiam i życzę miłej lektury.

***

I

Noc była zimna i wyjątkowo cicha. Przez uśpione zaułki przedzierał się wiatr niosąc pojedyncze płatki śniegu. W oddali słychać było tęskne zawodzenie bezdomnego psa. Nawet żebracy, okuci w cuchnące stęchlizną szmaty woleli zwinąć całodobowy interes i przeczekać zmrok we względnie bezpiecznej okolicy jaką był dworzec.
Samym środkiem Marszałkowskiej pruło niewielkie, angielskie auto. Pośród głębokiej ciszy warkot silnika zdawał się odgłosem nadciągającej artylerii. Nic więc dziwnego, że w kilku oknach zabłysło światło. Czasy były niespokojne, wymagające szczególnej czujności. Nikt jednak nie wyściubił nosa, aby zbadać podejrzany dźwięk. Strach potrafi stłamsić ciekawość i to bardzo skutecznie.
- Daleko jeszcze? – zapytał Czajka, gładząc opuszkami palców skórzaną tapicerkę.
Kierowca pokręcił głową i dodał gazu. Czuł się wyjątkowo nieswojo, zakłócając i tak nerwowy sen warszawiaków. Oczami wyobraźni ujrzał przerażone postacie, przycupnięte przy okiennicach, wyczekujące powrotu koszmaru. Jak wielka musiała być ich ulga, gdy źródłem zbiorowej paniki okazywał się niepozorny cywilny samochód. Jakiś zadufany snob postanowił urządzić sobie nocny rajd po stolicy. Nic wielkiego.
Czajka westchnął cicho, wyciągając z kieszeni srebrną papierośnicę. Przyjrzał się jej bardzo dokładnie, po czym zgrabnym ruchem wyciągnął papierosa. Turecki, smakujący odrobinę jak szisza, którą palił dawno temu, kiedy był jeszcze nierozgarniętym młodzieńcem o duszy romantyka.
„Jakże wiele się zmieniło”, pomyślał, obracając w palcach zapalniczkę. Potrząsnął głową, jakby chciał odgonić natrętną muchę. Ostatnio zrobił się zbyt sentymentalny. Rzewne wspomnienia to tylko niepotrzebny bagaż. Ale pewnych rzeczy nie sposób zapomnieć. Wżarły się w pamięć niczym rdza. Widma przeszłości zawsze powracają.
Powróciły również tamtej nocy.
- To tutaj. – mruknął kierowca, zatrzymując auto przed jedną z kamieniczek na Złotej.
Czajka wysiadł, chowając niepodpalonego papierosa. Tureckie smakują wyśmienicie, ale śmierdzą jak mało które. Wolał zrobić dobre wrażenie na rozmówcy, szczególnie, że nachodził go o barbarzyńskiej porze.
- Zaczekaj na mnie. – rzucił do kierowcy, naciągając szczelniej czarny płaszcz. – Dopłacę za postój.
Całe szczęście brama była otwarta. Dozorca najwyraźniej albo był sklerotykiem, albo uznał, że nie ma się czego bać. Warszawa przecież była w końcu bezpieczna. Przynajmniej tak zapewniał rząd.
Wnętrze kamienicy tonęło w ciemności. Czajka musiał oświetlać drogę nikłym płomieniem zapalniczki, by nie potknąć się stopnień. W powietrzu wisiał zapach świeżej farby, pomieszany z kwaśnym smrodem kocich szczyn. Nawet w zadbanych i wychuchanych zakątkach harcowały dachowce, przywłaszczając terytorium należące wszak do elit.
Mężczyzna pokonał dwa piętra i zatrzymał się przed eleganckimi mahoniowymi drzwiami. Na złotej tabliczce wygrawerowano napis: mecenas Schulz.
Czajka zawahał się. Czyżby podano mu błędny adres? To niemożliwe. Pomyłka nie wchodziła w rachubę, nie w nadzwyczajnej sytuacji.
„Pewnie podpucha. Lokal się zgadza, lecz prawowity właściciel dał dyla i mieszkanie przydzielono komuś innemu.
Zapukał. Trzy razy, tak jak mu kazano.
Z początku nawet najlichszy dźwięk nie przerywał martwoty. Dopiero po chwili, która zdawała się być wiecznością, podłoga po drugiej stronie skrzypnęła. Czajka usłyszał kroki, następnie ktoś oparł się o drzwi i pełnym rezerwy głosem zapytał:
- Kto tam?
- Od prezesa wujaszka.
Zamek jęknął dwukrotnie. W progu stanął niewysoki, siwowłosy jegomość ze szramą na prawym policzku. Krzaczaste wąsiska prawie całkiem przysłaniały usta. Miał na sobie zarzucony niedbale szlafrok, spod którego wystawała nocna koszula. Zlustrował przybysza bacznym wzrokiem, po czym nie zadając zbędnych pytań, wpuścił do środka.
Czajka wśliznął się do mieszkania, zdejmując kapelusz. Omiótł wnętrze, zatrzymując spojrzenie na wiszącym przy szafie austriackim mundurze.
- Nie zdążyłem go jeszcze wymienić – szepnął siwowłosy, z wyraźną obawą w głosie.
- To zrozumiałe – odrzekł gość, wchodząc dalej. – Major Kupiecki, jeśli się nie mylę.
- O co chodzi?
- Nazywam się Nataniel Czajka. Przybywam od prezesa wujaszka. Przynoszę wieści, które rankiem obiegną całą Polskę… i świat.
Kupiecki zakaszlał gwałtownie, uderzając pięścią w pierś. Przez mgłę zaćmy widział wysokiego mężczyznę o łagodnych, jakby rzeźbionych rysach twarzy. Na wyprostowane sztywno ramiona spływała kaskada kasztanowych loków. Wyglądał jak jeden z osiemnastowiecznych francuskich muszkieterów, tyle, że włosy były prawdziwe. Pachniał słodko i za delikatnie jak na tajniaka. Major nie był zadowolony z faktu, że musi zaufać temu kuriozalnemu posłańcowi. Ale skoro przysłali właśnie jego, zapewne był kimś ważnym, przynajmniej o stopniu oficerskim.
- Słucham, więc. - powiedział Kupiecki, kryjąc zniecierpliwienie.
Nataniel wyciągnął papierosa i nie bacząc na uprzejmości, podpalił go, zaciągając się zachłannie. Wypuściwszy dym, spojrzał w szklane oczy byłego żołnierza austriackiej armii i oznajmił krótko:
- Wojna.
**
Drukarnia wrzała. Dziesiątki osób przemieszczały się z kąta w kąt, rzucając pośpiesznie polecenia. Ktoś zaklął szpetnie, spoglądając na niewielki plakat, przedstawiający młodego żołnierza z uniesionym karabinem. Napis pod zadziornie wyglądającym wojakiem był niewyraźny, jakby niezgrabna ręka wylała na niego rozpuszczalnik.
Prasa drukarska zaczęła niebezpiecznie pojękiwać, coraz wolniej wypluwając kolejne egzemplarze.
- Jeszcze tego brakuje! – krzyknął pan Talarek, wycierając mankietem spocone czoło. – Obłęd! Widzi pan, panie poruczniku? Góra rzuciła hasło, a od razu wszystko powariowało. Ja nie rozumiem, co wam się tak śpieszy? Dopiero drugi dzień…
- Już drugi dzień. – przerwał mu Michał Wrzosowski, poprawiając wojskową czapkę.
Stał pośrodku chaosu, nie bardzo wiedząc, co począć dalej. Przełożony kazał mu doglądać pracy przy produkcji plakatów propagandowych, ale nie określił czasu. Wrzosowski tkwił w martwym punkcie od kilku godzin i zdążył porządnie zgłodnieć, o bolących nogach nie wspominając. W dodatku czuł się jak intruz. Jedynie Romuald Talarek, główny naczelnik drukarni zlitował się nad przymusowym strażnikiem i przyniósł mu szklankę wody. Sam pragnął zamienić parę słów z kimś, kto orientuje się w sytuacji. Wiedział, że iskrą, która wznieciła pożar, była konfrontacja na Białorusi. Nic więcej. Resztę komunikatu zajmowały prośby o modlitwę i zachęta do wstąpienia na wojskową ścieżkę, by wesprzeć walczących rodaków na wschodzie. Dlatego nawet Talarkowi ulżyło, gdy zobaczył porucznika w szarym, prostym mundurze z odznaką na piersi.
- Jak pan myśli, będzie gorąco? – zapytał naczelnik.
Michał przymknął powieki, pozwalając na dobre zagościć znużeniu. Ledwo ukrywał, że obecność Talarka jest mu wyjątkowo nie na rękę. Wolał w samotności wypełniać służbę, szczególnie kiedy na szalę kładziono dobro ojczyzny. Naturalnie był jedynie pionkiem, którymś tam z kolei mianowanym porucznikiem po odzyskaniu niepodległości. Wcześniej służył w legionach jako strzelec. Wzrok miał bystry, a celność też nie najgorszą
- A zresztą. – burknął Romuald, nie doczekawszy odpowiedzi. – Wy, pachołki Piłsudskiego macie swoje racje. Chodzicie z głowami w chmurach, ale w cudzych mundurach!
Wrzosowski zjeżył się. Był wyjątkowo wrażliwy na wszelkie docinki, szczególnie ze strony cwaniaków, którym za każdej władzy dobrze.
- Gdyby nie Naczelny Wódz Piłsudski, dalej byście szczekali po niemiecku. – odrzekł, wbiwszy wyzywające spojrzenie w Talarka.
- Co się pan pieni? Ja tylko tak nawijam co mi ślina na język przyniesie. Żadnych politycznych wątków nie zamierzam tutaj poruszać. Co najwyżej w sejmie, jakbym chciał kiedykolwiek do niego wstąpić.
Podszedł pośpiesznie do ciężko zipiącej prasy drukarskiej. Poklepał ją czule, szepcząc:
- No maleńka, ojczyzna wzywa. Wytrzymaj jeszcze trochę.
Michał zmieszał się, obserwując posmutniałego naczelnika. Chyba przesadził. Pierwsza zasada, której nauczył się łapiąc za karabin brzmiała: nie reagować na prowokacje. Były jedynie niegroźnym potokiem nienawistnych słów, płynącym z ust zgorzkniałych zwolenników zaborców. Starych drzew nie należy przesadzać, dlatego tak spora liczba ludzi w słusznym wieku podchodziła z rezerwą do nowego ładu. Polska zmartwychwstała i cóż z tego? Co to za państwo nie mające ustalonych granic, wymodlone od zachodnich mocarstw? Mimo wszystko znów orzeł w koronie zatriumfował. W bólach i mękach, lecz zatriumfował. I tego trzymał się porucznik Wrzosowski. Nie zadawał zbędnych pytań i pozwolił historii wymierzać sprawiedliwość.
- Chyba ktoś przybył pana zmienić. – oznajmił nagle Talarek, wskazując brodą wejście.
Rzeczywiście. Przez główną halę maszerował Chudy Szczepan, nazywany wśród swoich Trzciną. Kościste policzki miał zaróżowione od wiatru, a przewieszony niedbale karabin dyndał tuż nad ziemią. Odziany w wełnianą czapę i płaszcz należący niegdyś do żołnierza carskiej armii wyglądał niczym przybysz z dalekich wschodnich stepów. Michał szczerze ucieszył się na widok kolegi. Miał ochotę go uściskać i natychmiast pobiec do koszar. Przeczucie podpowiadało, że wyznaczono mu o wiele ważniejsze zadanie, godne rangi porucznika.
- Zasuwaj do majora. – wysapał Chudy Szczepan, spoglądając z góry na przyjaciela po fachu.
Sięgał Wrzosowskiemu zaledwie do ramion, ale nie czuł się z tym źle. Mało kto w ich kompanii dorównywał wzrostowi porucznikowi Michałowi. I niewielu również mogło się pochwalić powodzeniem u panien, tak jak Wrzosowski. Ten wysoki młodzieniec o płowych włosach posiadał wyjątkowo piękne jak na mężczyznę oczy. Zielone, przysłonięte długimi, czarnymi rzęsami. Było w nim coś subtelnego, szczególnie, że wszystkie uczucia zawsze miał wymalowane na twarzy. Zero tajemniczości.
- Mam nadzieję, że pański zastępca jest bardziej skory do pogawędki. – powiedział uprzejmie naczelnik, podając rękę Chudemu Szczepanowi. – Niech pan już zmyka, ku chwale ojczyzny!
Michał musnął palcami daszek oficerskiej czapki, poczym pośpiesznie opuścił drukarnie. Zdążył jeszcze zobaczyć tuzin gotowych plakatów. Z każdego z nich patrzył młody żołnierz zakładający bagnet na broń.
Drogę do koszar pokonał biegiem. Zatrzymał się tylko raz, by przepuścić wolno toczącą się bryczkę. Przez grubą warstwę chmur nieśmiało zerkało słońce, otulając nikłym ciepłem tonące w szarej breji ulice. Wiosna siedziała już na karku, dni stawały się bardziej przejrzyste i pogodne. Z pojedynczych okien niczym kolorowe girlandy zwisały koce i puchate pościele. Przygarbiony Żyd odmalowywał ramy sklepowej witryny, na rogu otworzono nową kawiarenkę. Mało kto zdawał sobie sprawę z wiszącego nad głowami ponurego widma wojny. Nikt nie wierzył w powagę kolejnego konfliktu szczególnie, że po poprzednim wciąż unosił się swąd spalenizny. Wielu jeszcze nie wróciło, inni opętani szaleństwem błądzili bezdrożami nie umiejąc znaleźć domu. Niektórzy odszukali bliskich i cudem przetrwali krwawą batalię. Zmienili się. Na wychudzonych twarzach błąkała się katusza. W przekrwionych oczach odbicie znalazło usłane trupami pole bitwy. Kalecy na umyśle i ciele. Beznodzy, dwudziestoletni kombatanci z bagażem makabrycznych wspomnień. W Warszawie było ich niewielu, lecz przy polnych drogach można było spotkać cały batalion. Siedzieli na zbitych z dębowego drewna ławkach niczym oszpecone posągi. I patrzyli. Słuchali. Milczeli. Te odrzucone przez świat dzieci, odpadki jak to często o nich mówiono, dawały nadzieję, że jeszcze długo trzeba będzie czekać na kolejną wojnę.
Jakże krótkotrwałe okazało się to złudzenie. Prawdziwe niebezpieczeństwo nadciągało ze wschodu, kumulując siły niczym morze przed sztormem. A cisza tylko potęgowała rosnące napięcie.
Michał doskonale o tym wiedział. Czuł ukłucie niepokoju za każdym razem gdy przychodziły wiadomości z frontu. Na razie były pomyślne, lecz kto jest w stanie przewidzieć co przyniesie kolejny świt?
Zapowiadał się bezchmurny wieczór.
**
- Dobrze, że już jesteś. – oznajmił major Kupiecki, pochylony nad pożółkłą ze starości mapą. – Mam dla ciebie pewne zadanie, wymagające niezwykłej finezji.
Porucznik Wrzosowski stał na baczność, wodząc wzrokiem po przyozdobionych obrazami ścianach. Wszystkie stanowiły udane reprodukcje dzieł Kossaka. Tuż nad rozpalonym kominkiem wisiała hetmańska szabla. Drżące światło płomieni załamywało się na wysadzonej rubinami rękojeści, przez co wydawała się zbroczona krwią. Słychać było skrzyp podłogi, parskanie koni dobiegające z osadzonych przy koszarach stajni. Po tkwiącym niegdyś nad biurkiem portrecie cara Mikołaja II pozostał jasny ślad, aż proszący się o zasłonięcie innym malowidłem.
Major Apoloniusz Kupiecki będąc leciwym człowiekiem, posiadał drażniący dla niektórych zwyczaj przeciągania chwili. Nie robił tego wszak umyślnie. Lata służby w wojsku nauczyły go, że niektóre sprawunki wymagają odrobiny cierpliwości, której brakowało młodszemu pokoleniu. Dlatego zanim Michał mógł się zameldować, Kupiecki zdążył wypić filiżankę herbaty, zapalić cygaro i przestudiować dziesiąty raz raport dotyczący składu amunicji na terenach podlegających administraturze Warszawy.
- Wezwałem cię również, abyś kogoś poznał. – powiedział, znacząc palcem niewidzialny szlak na mapie. – Od dziś będziecie ściśle ze sobą współpracować. Poza tym możesz spocząć, chłopcze.
Wrzosowski rozluźnił nieco mięśnie, przybierając wygodniejszą postawę. Ledwo utrzymywał nerwy na wodzy, przeklinając swoją energiczną naturę. Bezczynność była dla niego najgorszym przejawem spędzania czasu, który rozpaczliwie pędził naprzód, nie oglądając się na maruderów. Milczenie majora potęgowało rozdrażnienie porucznika, ale nie odezwał się ani słowem. Zbyt cenił starszyznę i darzył ją szczególnym szacunkiem, mimo częstego braku zrozumienia z jej strony.
- Jesteś bardzo sumiennym żołnierzem, Wrzosowski. – kontynuował wolno Apoloniusz Kupiecki, oderwawszy oczy od planu. – Co prawda często prowadzi tobą porywczość, lecz to zrozumiałe w młodym wieku. Chcesz działać jak zauważyłem. Miałeś nawet nadzieje, że wyślemy ciebie na bój z bolszewikami. Muszę cię rozczarować. Jesteś potrzebny tutaj, a to co za chwilę usłyszysz, nie opuści tego gabinetu. Zrozumiałeś?
- Tak jest! – odpowiedział Michał, strzelając obcasami.
Major uśmiechnął się blado i zwrócił spojrzenie w najbardziej zaciemniony kąt pokoju. Porucznik także to uczynił, dopiero zdając sobie sprawę z czyjejś obecności. Przełknął ślinę, łaskoczącą wyschłe na wiór gardło. Ktoś cały czas im się przysłuchiwał, ukryty w cieniu jak zaczajone licho. Tajemniczy mężczyzna zrobił kilka kroków w przód, wyciągnąwszy z kieszeni lekko zgniecionego papierosa.
- Nataniel?! – zdziwił się porucznik.
Czajka przeczesał palcami długie włosy i bezceremonialnie zasiadł w obitym satyną fotelu. Błysnął płomyk zapalniczki, w powietrze wzbił się mdły dymek. Nataniel przez moment przyglądał się Wrzosowskiemu uważnie, jakby chciał go prześwietlić.
- Kupa czasu, przyjacielu. – powiedział w końcu, zaciągając się zachłannie, aż z końca bibułki poleciało kilka iskierek.
- Cieszę się, że nie muszę was przedstawiać. – zawołał nagle ożywiony major.
Podkręcił siwy wąs i klasnął w dłonie, porzucając ślamazarne gesty. Michał całkowicie zbity z tropu nie bardzo wiedział co powiedzieć. Setki pytań i domniemań cisnęło się na język, a połączone razem dałyby niezrozumiały bełkot szaleńca. Milcząc, obserwował dawnego druha z rosnącą ekscytacją. Czajka zmienił się nie do poznania. Zapuścił włosy, zgolił brodę i kompletnie zmienił styl ubioru, wymieniając tanie trencze na elegancki, czarny płaszcz i robione na miarę buty. Ledwo go poznał, w zasadzie jeden szczegół pozwolił na trafną identyfikację: złoty sygnet z hebanowym kamieniem ozdabiający serdeczny palce prawej ręki.
- Miło widzieć twój entuzjazm. – powiedział miękko Czajka. – Szczególnie, że znów mamy okazję razem popracować.
Przed oczami porucznika zaczęły przewijać się obrazy. Jedne wyraźne, prawie namacalne, inne stanowiące jedynie zlepek zamglonych wspomnień. Rodzinny dom w Wilnie, restauracja ojca wypełniona po brzegi klientelą, głuche odgłosy oficerek na klatce schodowej, rozbrzmiewające w pamięci niczym natrętne echo. Aresztowanie matki i jej ostatnie spojrzenie zielonych, wiecznie spokojnych oczu…
Oraz on. Skryty w komórce pod schodami, później uciekający przez obrośnięty bluszczem ganek. Wtedy widział Nataniela po raz ostatni. Wcześniej Wrzosowski mieszkał z nim pod jednym dachem, szpiegował dla niego szwindlujących urzędników, przeciskał się przez najmroczniejsze zakamarki miasta, zaglądał tam, gdzie nikt inny nie był w stanie: w wąskie gardziele cuchnących nor. Ile Michał mógł mieć wtedy lat? Osiem, co najwyżej dziesięć. Czajka nauczał swego małego pomocnika, jak żyć, gdy wokół szaleje bezprawie i nędza. Pokazywał mu sztuczki, dzięki którym można było przetrwać, a przede wszystkim zasiał ziarenko miłości do ojczyzny, czego ojciec kategorycznie zakazywał. Odbiło to głębokie piętno i zaowocowało podjętą w przyszłości decyzją o wstąpieniu w szeregi Legionów.
Teraz ponownie stał przed dawnym nauczycielem z rozjaśnionym obliczem. Ufny niby dziecko, które odnalazło jedynego sprzymierzeńca.
- Widzę, żeś zmężniał. – rzekł Nataniel z uśmiechem. – Nie pomyślałbym, że mnie przerośniesz. Takie z ciebie było chuchro.
- Za to ty postawiłeś na gustowniejszy tryb życia. – odpowiedział Wrzosowski, podchodząc bliżej. – Gdzie podział się twój brak manier i obłocone buciory? Przeszedłeś metamorfozę w salonowego łamacza serc?
- Moje obecne zajęcie wymaga subtelności.
- Bo ci uwierzę…
Major Kupiecki chrząknął znacząco przypominając o swojej obecności. Poprawił wiszący na piersi order Virtuti Militari, który wyglądał dość groteskowo na tle austriackiego munduru.
- Naprawdę znakomicie, że panowie znaleźli wspólny język, ale mamy sprawę do omówienia. – oznajmił wyniosłym tonem.
- Naturalnie, pan major wybaczy. – odpowiedział szybko Michał, czując jak na policzkach mu kwitnie rumieniec.
Czajka splótł palce, skupiwszy uwagę na Apoloniuszu. Jego ciemne niczym nocne niebo oczy pozostawały beznamiętne.
- Otóż wraz z początkiem wojny, mówię wojny ponieważ już pewnie mamy z nią do czynienia, komunistyczna propaganda przybrała na sile. Przez te pół roku czerwoni raczej stali z tyłu, podejmując wyraźniejsze manewry wyłącznie w sejmie. Ograniczali się do partyjnych haseł, poroznosili kilka ulotek, zwołali parę zamkniętych wieców i to wszystko. Dopiero, gdy podjęliśmy radykalne kroki, a bolszewicka Rosja nam odpowiedziała, komuniści zaczęli siać mały terror. Mamy podejrzenia, że ich ludzie stoją za ostatnimi morderstwami…
- Mówi pan major o rzezi w Wilanowie? – przerwał Michał, zanim zdążył ugryźć się w język.
- W rzeczy samej, chłopcze. Zatajaliśmy większość wstrząsających faktów przed opinią publiczną. Chcemy uniknąć zamieszek i protestów. Gdyby sytuacja była inna… mniejsza z tym! Tamtej nocy zabito proboszcza kościoła Świętej Anny i kilku innych ważnych społecznych działaczy, którzy wyjątkowo napsuli krwi zwolennikom proletariatu. Ale to okrucieństwo było zaledwie agresywną zaczepką, demonstracją siły. Tak naprawdę zależy im na podburzaniu ludu i zatruwaniu nastrojów społecznych. Chcą za wszelką cenę udowodnić, że nasza władza jest nieudolna i szkodzi interesom państwa. Tfu! Niech ich zaraza! Myślą, że dadzą radę porwać tłumy i siłą zaprowadzić swój pseudoład. Niedoczekanie!
- Mówiąc krótko, planują rewolucję, młody. – dorzucił spokojnie Nataniel, strzepując pyłek z kołnierza. – Taką samą, która opanowała Rosję dwa lata temu. A to doprowadzi to agonii naszego świeżego państwa.
Porucznik Wrzosowski słuchał uważnie, czując jak pocą mu się ręce. Dochodziły go plotki o nieczystych zagraniach zwolenników KPRP*, lecz uważał je za niegroźne fantazje przewrażliwionych bab. W koszarach również o tym milczano. Dotychczas komuniści wydawali się napastliwymi psami, które szczekają zbyt głośno, nic poza tym. W dodatku nie mieli wielu miłośników i uchodzili za bandę analfabetycznych chłopów, co postanowili porzucić kosy i porwać się z motyką na księżyc.
Czajka jakby czytał w jego myślach.
- Ci krzykacze i rozbójnicy są marionetkami w łapach diabelnie inteligentnych gadów. Wykonują okrutne rozkazy, ponieważ ktoś stojący na samym szczycie ich hierarchii tak zarządził. Mają swoich agentów, którzy ostatnio skutecznie rozpracowują naszą siatkę wywiadowczą, posyłają wtyki na organizowane przez bankierów bale, by wybadać to i owo. Później składają pojedyncze elementy w całość i mają gotową instrukcję jak nas wyeliminować, zachowując pozory czystej gry. Metoda małych kroczków.
- Więc co mamy robić? – zapytał Michał siląc się, aby głos mu nie drżał.
Major zasiadł za orzechowym biurkiem, przecierając zmęczone powieki. Intensywna praca szybko wysysała z niego siły.
- Razem z panem Czajką wejdziecie w ich otoczenie. Zdobycie zaufanie poszczególnych osób, powęszycie. Macie zdobyć odpowiednie nazwiska, odkryć miejsca zlotów, nazbierać dowodów. Uderzycie ich własną bronią, oraz dostarczycie rzetelnych informacji. Żadnej samowolki. Działacie z ramienia dowództwa wojska polskiego i macie obowiązek co jakiś czas składać mi meldunek.
Robota tajniaka, tego Wrzosowski się nie spodziewał. Odkąd wstąpił w szeregi Pierwszej Brygady prowadził życie pospolitego żołnierza, gotowego stawić czoła śmierci w każdej sytuacji. Czyścił broń, trenował musztrę, pokochał surowe wojskowe życie w grubych, wilgotnych murach koszar. Czasami pozwalał sobie na dzień lub dwa słabości, podrywał rozchichotane panny, raz dał się namówić na wizytę w domu publicznym. Ostatnie lata wypełniała wojenna rutyna, do której zdążył przywyknąć. Jeszcze długo po zawarciu pokoju budził się w środku nocy, tknięty przeczuciem, że wróg czyha za oknem, lub zdołał przedrzeć się przez linię obrony, która już nie istniała. Nie dla niego szpiegostwo i kamuflaże.
Spojrzał błagalnie na Nataniela, lecz ten nadal uśmiechał się życzliwie, przytakując majorowi.
Klamka zapadła.
- Nie jestem pewien, czy podołam zadaniu – szepnął rozpaczliwie porucznik, łapiąc się ostatniej deski ratunku.
Ponieważ wiedział, że jego spokojna łódź tonie i lada moment uderzy z impetem o dno, a wtedy żadna siła nie uratuje mu karku.
- Ależ dasz radę! Sądzisz, że powołałbym cię, gdybym nie miał pewności, że się nadajesz? – odpowiedział Kupiecki. – Jesteś najbardziej lojalny spośród podlegających mi oficerów i nigdy mnie jeszcze nie zawiodłeś. Prócz tego będziesz pod dobrymi skrzydłami.
W innej sytuacji Michał kipiałby dumą, lub przynajmniej solennie dziękował za taką garść komplementów. Ograniczył się jednak do skinienia głowy i krótkiego: „Pan major wie co robi.”
Przynajmniej Wrzosowski miał taką nadzieję.
- Będziesz musiał odłożyć mundur na jakiś czas – podkreślił Czajka, wstając. – Chyba nie myślałeś, że będziesz paradować wśród komunistów w lśniących oficerkach i maciejówką na głowie. Załatw sobie cywilne ubranie, nie za bogate, najlepiej studencką koszulę i pantalony. Musisz wyglądać wiarygodnie. Jeszcze jedno. Pożuć obecny styl chodzenia. Jesteś zbyt sztywny, jakbyś połknął kij od szczotki. Masz być zwykłym chłopkiem roztropkiem, który uwielbia zaczytywać się w dziełach Marksa. Rozumiesz?
Porucznik przytaknął wiedząc, że właśnie ostatnia deska odpłynęła w siną dal. Oszołomiony tokiem wieczornych wydarzeń, chciał porozmawiać z Natanielem w cztery oczy. Zapytać gdzie się podziewał przez te wszystkie lata, co robił i dlaczego zawitał do Warszawy, kim stał się dla wojska. Michał próbował wywnioskować cokolwiek po odruchach starego przyjaciela, ale Czajka zachowywał pokerową twarz.
- Na mnie pora. – powiedział nagle Nataniel i ruszył w stronę wyjścia. – Młody, wstawisz się jutro w jadłodajni „U Zawiszy”, wiesz gdzie to jest? Świetnie. W cywilnym ubraniu, o siedemnastej. Nie spóźnij się.
Zanim Wrzosowski zdążył otworzyć usta i poprosić Czajkę aby zaczekał, dobiegło go głuche trzaśnięcie drzwiami. Został sam z majorem Kupieckim, który ponownie analizował mapę, mrucząc coś pod nosem. W powietrzu wciąż wisiała woń tureckich papierosów.
- Panie majorze, czy mogę odejść?
Apoloniusz Kupiecki machnął ręką, co stanowiło znak, że więcej nie ma nic do powiedzenia.

*KPRP – Komunistyczna Partia Robotnicza Polski.



II



IskraPiotr minął niewielki drewniany krzyż i zatrzymał się na skraju wsi. Przed oczami stanął mu apokaliptyczny obraz. Omiótł smutnym wzrokiem tlące się jeszcze zgliszcza, które wydzielały paskudny smród. Po skromnych, chłopskich chatach pozostały wyłącznie fundamenty. Nawet rozpościerające się w oddali pole zmieniło się w cuchnące śmiercią pogorzelisko. Niebo zasnute grubą warstwą szarych chmur nie płakało od kilku dni. Pozwoliło stosom wypalić się do końca.
Piotr westchnął. Znów nawiedziła go melancholia. Przecież tyle razy błądził i zawsze trafiał na wieś. Nigdzie indziej nie chciały nieść nogi. Powracał i odkrywał nowe detale, które wcześniej nie sposób było wyłapać. A to kot leżał przy pozostałościach stodoły, z czyjegoś domu, niczym sztandary śmierci powiewały nadpalone firany, ktoś przed katastrofą zapomniał zabrać kosy z podwórza…
Ona zawsze była zauważalna. Siedziała na kamiennym murku, z pstrokatą chustą na głowie, kołysząc się w takt nuconej pod nosem piosenki. Obierała zwęglone ziemniaki, które rozpadały się w dłoniach niczym zgnieciona kulka śniegu. Piotr podszedł bliżej, czując, jak miękną mu kolana. Jeszcze parę kroków, a ujrzy jej zmęczoną, pooraną zmarszczkami twarz. Jest na wyciągnięcie ręki, mała i krucha, mogąca w każdym momencie zniknąć.
- Mamo… - zaczął cicho Piotr zdając sobie sprawę, że dygoce na całym ciele.
Kobieta podniosła głowę i spojrzała na syna obojętnie. W jej ciemnych oczach odbijała się pustka.
- Nie przeszkadzaj mi dziecko, ojciec wraca z pola, trzeba obiad przygotować. Inaczej będzie zły i znów…
- Mamo, ta gnida już nie żyje – przerywa Piotr, gwałtownie nabierając powietrza w płuca. – Nie ma go, rozumiesz? Nigdy więcej cię nie skrzywdzi. Przecież wiesz.
- Wiem – odpowiada spokojnie matka. – Ty go zabiłeś. Zamordowałeś człowieka głupcze. Gołymi rękami. Widzisz jakie piekło nam zgotowałeś? – rozpostarła ramiona, jakby chciała przycisnąć do piersi martwą wioskę. – Teraz wszyscy musimy pokutować za twoje grzechy.
Z ziemi zaczęli podnosić się ludzie. Jedni wyrastali nagle, niczym przebiśniegi na wiosnę, inni powoli błądzili po omacku, ślepi, z pustymi oczodołami i czarną od sadzy skórą. Piotr cofnął się pośpiesznie doskonale wiedząc, co wydarzy się za minutę. Wieśniacy dopadną go, będą obdzierać ze skóry, na końcu podpalą i pozwolą by dołączył do świata umarłych. Wśród mieszkańców był również ojciec. Kroczył powoli z rozbitą czaszką. Poznaczona bliznami twarz tonęła we krwi. Jeszcze pięć metrów i osiągną cel, wtedy ratunek stanie się niemożliwy.
- Przed bożą sprawiedliwością nie ma ucieczki – wyszeptała siedząca na murku kobiecina. – Nie myśl, że ujdzie ci na sucho. Oni na to nigdy nie pozwolą.
Piotr zaczął biec w stronę ogołoconego z liści boru. Byle jak najdalej od przeklętego miejsca, byle tylko znów pokonać koszmar…
Zamrugał, odganiając resztkę snu. Leżał na plecach, próbując poruszyć zdrętwiałymi kończynami. W uszach dudniło nieprzyjemnie, a spierzchnięte usta miały słony posmak. Rozejrzał się uważnie, przenosząc wzrok z kąta w kąt. Rozpoznał porozrzucane ubrania, zawalone papierami biurko, ściany z których odchodziła szarzała tapeta, brudne, zaryglowane okno. Odetchnął z ulgą. Powinien czuć się zwycięzcą, który ponownie umknął diabelnym bestią, lecz byłoby to zbyt dziecinne.
- Co się stało?
Piotr oderwał oczy od burych zasłon i zwrócił je ku siedzącej obok kobiecie. W ciemności jej długie, krucze włosy przywodziły na myśl kłębowisko węży. Kołdra opadła na łóżko, odsłaniając nagą pierś.
- Nic. Śpij dalej, Saro – odpowiedział cicho.
- Nie kłam. Słyszałam, jak mamrotałeś przez sen, widziałam twoje niespokojne ruchy. Mi możesz o wszystkim powiedzieć, nikomu nie zdradzę.
Przysunęła się bliżej, kładąc upierścienioną dłoń na ramieniu kochanka. Powietrze wypełnił różany aromat. Tym razem również nie żałowała perfum. Otulona mrokiem zdawała się Piotrowi aniołem, do których w dzieciństwie wznosił modły pod czujnym okiem matki.
- Jesteś zmęczony – ciągnęła niestrudzenie.
- Ponieważ nie dajesz mi spać.
- Coś dręczy twoją duszę.
- Ja nie mam duszy.
- Przestań!
Klapnęła na poduszkę wiedząc, że nic nie wskóra. Piotr nigdy nie był skory do zwierzeń, a sekrety traktował jak skarby . Sara często obserwowała jego drapieżne oblicze, przed którym niejednokrotnie uginały się nogi pobratymców. Piotr Najemczyk należał bowiem do osób, które mogły się poszczycić szybkim zdobywaniem zwolenników. Budził lęk i zarazem fascynował. Hardy, niedostępny, o twardo ugruntowanych poglądach. Typ samotnika nieskorego do zawiązywania przyjaźni, czy choćby zacieśnienia bliższych kontaktów. Wolał milczeć niż rzucać słowa na wiatr, czym zyskał szacunek i podziw otaczających go ludzi.
- Kochasz mnie? – zapytała nagle, zaciskając palce na pościeli.
Najemczyk milczał przez chwilę, uważnie dobierając słowa.
- Jesteś kobietą, pociągasz mnie – odrzekł chłodno.
Wyczuła jego podły nastrój, lecz brnęła dalej.
- Pociąg to nie to samo, co miłość.
- Zadajesz takie żenujące pytanie każdemu z kim sypiasz?
Sara przygryzła wargi, powstrzymując ciętą odpowiedź. Czegoż innego mogła się spodziewać?
- To raczej oni zabiegają o moje względy. Nie muszę zadawać im takich pytań. Kochają mnie mocniej niż swoje żony i matki. Niekiedy powierzają tajemnice. Są wierni jak psy.
Piotr wygiął usta w kpiącym uśmieszku. Zranił dumę prostytutki. Nic tak nie przyprawiało o dobry humor, jak słuchanie pełnych goryczy słów Sary. Wolał widzieć w niej uległą, strachliwą kokietkę dającą rozkosz, niż silną, niegłupią kobietę potrafiącą zagonić rozmówcę w kozi róg. A leżąca obok niego Żydówka szybko rozpracowywała nawet Najemczyka.
- Wpuszczasz do swego łoża Legionistów – drążył, czując jak Sara zaczyna trząść się ze złości. – Sprzedajesz ciało kalekim żołnierzykom? Nie napawają cię wstrętem? Może lubisz ich sterczące zamiast rąk kikuty, a może powoli zaczyna brakować ci klientów…
- Milcz – syknęła.
Sekundę później była przy Piotrze. W ciemności błysnęło cienkie ostrze sztyletu. Najemczyk złapał zraniony bark. Ciepła krew pieściła opuszki palców. Zaskoczyła go szybkość Sary, tak samo jak to, że dziewczyna trzymała broń pod jego własną poduszką.
- Mogłam trafić ciut wyżej – szepnęła, cofając dłoń. – Nie takim świniom podrzynałam gardła. Dobieraj słowa głupcze, inaczej skończysz marnie.
Z gracją kocicy opuściła łóżko, zakładając atłasowy szlafrok. Wytarła sztylet w materiał, lekko, jakby czyściła ubrudzony masłem nóż. Piotr wstrzymał oddech, aby nie dopuścić do wybuchu furii. Rana piekła niemiłosiernie, lecz gorzej ucierpiało męskie ego. Miał ochotę wstać, złapać prostytutkę za włosy i roztrzaskać jej głowę, jednym, szybkim ruchem.
Tak jak kilka lat wcześniej w ciepły, letni wieczór. Miłość umarła, sumienie milczało. Cisza była najgorsza. Tłukł się po miasteczkach, zaczepiał przydrożnych pijaczków, bił na oślep, byle tylko ukoić ból, który wywoływała martwa, wszechobecna cisza.
Sny pojawiły się niedawno. Wparowały nagle, bez ostrzeżenia niczym złe duchy. Zmąciły wywalczony spokój, wskrzesiły demony przeszłości. Zatruwały umysł powoli, co noc zabierając resztki zdrowego rozsądku. Czy mógł ponownie uwolnić agresję? Skapitulowałby, szybko trafiając na zieloną trawkę. A przecież tyle miał do zrobienia.
Odpuścił.
- Dlaczego nigdy nie żądasz ode mnie zapłaty? – zapytał, gdy Sara skończyła zbierać bieliznę z podłogi.
- Ponieważ byłeś dla mnie kimś więcej, niż opanowanym przez chorą namiętność trepem. – rzekła nawet na niego nie patrząc.
- Byłem?
- Owszem, byłeś.
O świcie zniknęła niczym zjawa, muśnięta pierwszymi promieniami słońca.
***
IskraDzień przywitał Piotra garścią pomyślnych informacji. Kretom udało się wykopać nową dziurę, znacznie głębszą niż pozostałe. Po drugiej stronie barykady ktoś zaczął sypać. Niekonwencjonalne metody przyniosły rezultaty. Zadowolony z obrotu sprawy, puścił w niepamięć nocną konfrontację z Sarą. Cóż dla niego znaczyła jakaś tania panienka? Pewnie i tak już jej nie zobaczy, nie po tym jak odważyła się pokazać pazury.
Opuścił praską kamienicę, w której wynajmował mieszkanie i zanurkował w szare uliczki. Ściskając pod pachą zawiniątko, układał w głowie świeży plan, który zamierzał przedstawić górze. Najdoskonalszy ze wszystkich, poprzedzony wielogodzinnymi badaniami. Jeżeli wszedłby w życie, pozostanie jedynie naoliwić machinę kilkoma przekrętami i patrzeć jak zmienia świat.
Na Wolską dotarł przepełnionym gderającymi babami tramwajem. Nie miał pewności, czy zastanie funkcjonującą kwaterę. Szarzy szybko rozpracowywali bazy, dlatego zdarzało się, że w ciągu tygodnia zmieniano lokum pięć razy. Kawalerka na Wolskiej przetrwała najdłużej, aż dziesięć dni.
Piotr minął poznaczoną rdzą bramę, na której ktoś zawiesił tabliczkę z napisem: „Wylęgarnia tyfusu.” Wspiął się po stromych, metalowych schodach, docierając na pierwszy poziom. W dole grupka dzieciaków maltretowała kulawego kocura, łamiąc łapki z precyzją kata. Młoda Romka karmiła niemowlaka piersią, schowana w cieniu obrośniętych mchem gzymsów. Z ostatniego piętra wydobywały się pijackie śpiewy lokatorów.
Najemczyk stanął przed spróchniałymi drzwiami i zagwizdał.
Otworzono mu natychmiast.
- Jesteś już. – powiedział stojący w progu mężczyzna.
Piotr poważnie przyjrzał się mentorowi. Prawie go nie poznał. Iwan Kazducha w niczym nie przypominał dawnego myśliciela, który lubił zgłębiać tajniki kosmologii. Skudłaczona, czarna broda opadała na zapadniętą pierś, oczy niegdyś pełne mądrości, lśniły zalążkami szaleństwa. Chude ciało skryte zostało cuchnącymi łachami, którymi mogli poszczycić się najwyżej cygańscy żebracy. W prawej dłoni dzierżył wydzielającą paskudny fetor szmatę.
- Wyglądasz jak trup Rasputina – stwierdził ostentacyjnie Piotr. – Mogę wejść?
Kazducha cofnął się w głąb pomieszczenia, mrucząc pod nosem litanię zażaleń. Najemczyk wszedł za nim, uważając by niczego nie dotknąć. Kawalerka odzwierciedlała tryb życia właściciela. Podłoga zasnuta grubą warstwą kurzu, kulawy stół i krzesła, oraz ciężkie, dziewiętnastowieczne meble, z których odchodziły listwy. Grube, siwe zasłony nie przepuszczały światła. W powietrzu zawisł odór stęchlizny.
- Nie mów, że tutaj przyjmujesz towarzyszy – rzekł gość, rozglądając się wokół.
Iwan zebrał obrośnięte brudem naczynia, poczym wrzucił je do zapełnionego zlewu.
- Ścigają mnie – szepnął. – Muszę się ukrywać.
Piotr nie krył zdziwienia.
- Namierzyli cię? Mówiłeś wcześniej, że masz odpowiednie kontakty…
- Wtyka okazała się lipna – uciął Kazducha. – Mają portret, w dodatku wyznaczyli nagrodę za moją głowę. W jakim ty świecie żyjesz, skoro nic do tej pory nie wiedziałeś?
Najemczyk ścisnął mocniej zawiniątko.
- Rano odebrałem informację o nowym kanale…
- Bozhe moĭ! Przecież to blaga. Owszem, nasi znaleźli sposób na przeniknięcie bariery, lecz zostali natychmiast zdemaskowani. Góra nakazała całkowitą mobilizację. W razie czego mamy przenieść się do Radomia.
Z Piotra uleciała cała radość. Zrezygnowany usiadł na zielonej sofie, wzbijając tuman kurzu. Podniecenie wywołane wizją odmienionej Polski powoli mijało. Rozczarowanie znów odniosło sukces. Cierpliwość nie wystarczała, gdy młode serce rwało się do puczu. Przede wszystkim nie mógł zrozumieć, jakim cudem szarzy zdołali rozpracować misternie uknuty przekręt. Do tamtej pory opozycja zdołała przekupić tuzin świeżynek, chłopców na posyłki, którym dowódcy za bardzo zaufali. Pal ich licho! Przecież nawet oficerowie byłych Legionów, starzy wyjadacze z zapewnioną posadką do końca życia kontaktowali się z komunistami, udzielając rad i wskazówek.
Jednak coś zgrzytnęło, gdzieś musiał powstać przeciek.
- Mamy persona non grata w szeregu – szepnął Najemczyk, nie odrywając wzroku od towarzysza.
Iwan podszedł do malutkiego piecyka, wyklepanego z blachy dachowej. Koza kopciła niemiłosiernie, ale za to przyjemnie grzała. Rosjanin dorzucił drewna i ostrożnie podmuchał by podtrzymać płomyk. W żeliwnym garze zaczął skwierczeć tłuszcz przypalonego mięsa.
- Tyle to i ja wiem, przyjacielu – odrzekł, rozcierając dłonie. – Góra wyznaczyła tobie zadanie.
Piotr uniósł brwi, zaintrygowany słowami Kazduchy.
- Zadanie, powiadasz?
- Da. Związane z intruzem. Masz zdekonspirować kapusia i unieszkodliwić. Bez zadawania pytań. Rozumiesz? Znaleźć i wyeliminować na zawsze. Będziesz działać sam, czujka ci nie potrzebna.
Najemczyk otworzył usta, lecz powstrzymał się od komentarzy. Były zbędne. Rozkaz to rozkaz, nie podlega dyskusji, a tym bardziej nie sposób go podważyć. Zabić, jakże rozkosznie proste zlecenie. Wymaga jedynie silnej woli i skupienia. Namierzyć cel, nacisnąć spust i gotowe! Bułka z masłem.
Ale nie, kiedy jesteś opętanym przez strach pokutnikiem. Wtedy słowo „śmierć” wydaje się najpaskudniejszym echem przeszłości. Przeszłości utopionej w cudzej krwi. Ile za każdym razem musiał obalić butelek, by się znieczulić? Nigdy nie liczył. Wiedział jedynie, że swoimi dużymi, chłopskimi dłońmi był w stanie tylko miażdżyć. Broń palna jest zanadto zimna, a on pragnął dotknąć spoconego ciała, poczuć uciekające ciepło, wbić palce w miękką skórę. Chciał trzymać w ramionach dogorywający organizm, napawać się tą chwilą, w której odgrywa rolę pana i władcy. W tamten sierpniowy wieczór ukradł sołtysowi rewolwer. Piękna pukawka niemieckiej roboty. Nie jakaś smutna spluwa, którą nosiła carska żandarmeria. Tamta miała duszę niczym prawdziwy siewca śmierci. Jednak Piotr nie umiał się obejść z eleganckim, sołtysowskim rewolwerem. Jego niezgrabne palce nie pasowały do spustu. Dlatego stanąwszy przed miejscową moczymordą, zabijakiem pierwszej klasy, wolał załatwić sprawę po męsku.
Wciąż pamiętał jak lepki potrafi być paniczny lęk.
Sny były bonusem, ale za to kapitalnym!
Nie warto zadawać pytań typu: czemu ja? Nie ma innych morderców w naszym zacnym gronie? Może bosy Antek spod siódemki spróbuje?
W drabinie hierarchii był po środku. Mógł wydawać rozkazy podwładnym, lecz sam podlegał szefostwu, które przypomniało sobie o wiernym towarzyszu. Coś na wzór smętnej komedii, gdzie główny bohater pomiata innymi i za razem jest pomiatany przez innych.
- Kiedy zaczynam?
Iwan podrapał się po garbatym nosie.
- Od zaraz. Pamiętaj, by nie zawieść. Od tego zależy twoja przyszła kariera. Ja muszę pakować graty, lada dzień spodziewam się nalotu.
Najemczyk wstał. Klepnął przyjaciela w ramię i wręczył mu paczkę.
- Dla ciebie. Ogarnij się trochę i wykąp. Śmierdzisz jak stary cap. A ta broda to chyba nieprawdziwa. Ostatni raz kiedy cię widziałem, buzie miałeś gładką niczym lico dziewicy.
Kazducha zaśmiał się serdecznie, poczym szybkim ruchem odczepił kilka czarnych kłaków, sterczących na wysokości ust.
- Zarost to świetny kamuflaż – odparł Iwan. – Własna mateczka by mnie nie poznała. Cóż za czasy nastały.
- Rewolucji, bracie. Rewolucji.
Piotr opuścił kawalerkę na Wolskiej, kierując się w stronę centrum. Miał zadanie do wykonania i doskonale wiedział od czego zacząć. Nadeszła chwila, by złożyć niezapowiedzianą wizytę kretom.
"Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."

- A. Einstein

13
Ponieważ w czytaniu ogarneły mnie sprzeczne uczucia nie wypowiem się na razie dokładniej. Jednak jedno mi sie nie podoba: raz zdania twarde, realistyczne, powodujace dobry odbiór tekstu, by za chwile przemienić sie w śliskie zdania z kiepskiego romansu.
Szczerze, ta dwoistość wypowiedzi rozczarowała mnie. Może za jakiś czas wrócę do tego opo, ale na razie muszę dać sobie z nim spokój - rozczaeowałam się...
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

14
Popraw zapis dialogów i wrzuć jeszcze raz.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”