WWW - Mknij, mknij, mój dzielny rumaku! – płaszcz Lukayo trzepotał na wietrze, kiedy on sam starał się za wszelką cenę utrzymać w siodle. Nigdy nie przywyknie do szaleńczego galopu. Śmiech Żaby wybijał mocno, a jako kucyk co się zowie miał krok szybki i energiczny, ku miernej uciesze swego pana.
WWWNie było jednak czasu na troskę o własny tyłek. W pogoń za Lukayo puszczono strażników, bo jak zwykle zapomniał zapłacić za obiad w karczmie. Skąd mógł wiedzieć, że tak małe miasto ma w ogóle jakieś straże? Do tego na tak rączych wierzchowcach… Odwrócił się, by ocenić sytuację, jednocześnie kopiąc konika po bokach, by ten przyspieszył.
WWW - Śmiechu Żaby, obiecuję podwójną porcję obroku na kolację, jeśli tylko przyspieszysz! – krzyknął przerażony Lukayo. Wiatr niósł w jego kierunku złowrogie krzyki i pogwizdywania.
WWWKonik, jak zresztą Lukayo się spodziewał, nie odpowiedział. Zamiast tego zacharczał i zwolnił do kłusa. Dalsze jego poganianie nie miało sensu, lepiej byłoby się poddać tym bardziej, że konie strażników w ogóle nie wyglądały na zmęczone.
WWWJeździec wyciągnął ręce w górę w poddańczym geście, co spotkało się z nieskrywaną złośliwą satysfakcją straży.
WWW- Trzeba było tyle nie jeść, to i koń dłużej by poniósł! – zaśmiał się ten, który dopadł Luka pierwszy. Ciężką dłonią klepnął go w plecy z taką siła, że nieszczęsny uciekinier zwalił się z siodła na ziemię. Kolejny już krępował jego ręce szorstką liną. Następnie bez pandoru wrzucili go na konia luzaka i udali się w drogę powrotną, zostawiając dzielnego kucyka imieniem Śmiech Żaby samemu sobie. On sam zresztą nie przejął się tym zanadto, co potwierdził spokojnym skubaniem trawy.
WWWPan jego natomiast szamotał się okrutnie i nie dawał za wygraną.
WWW - Puśćcie mnie! Nie wiecie, z kim macie do czynienia! – krzyczał, próbując się wyrwać.
WWW - To może nas oświecisz, mistrzu? – zakpił jeden ze strażników.
WWW - Zwą mnie Lukayo i jestem magiem! – w głosie związanego brzmiała rozpaczliwa duma.
WWW - Mag, no proszę! Dlaczego więc nie wyczarowałeś sowitej zapłaty dla najlepszego kucharza w mieście?
WWW - Bo zupa była za słona! – odpowiedział mu jego towarzysz i cała kompania zaniosła się śmiechem. Luk jako jedyny się nie śmiał i to wcale nie dlatego, że nie zrozumiał dowcipu.
WWW
WWWW miasteczku byli o wiele szybciej, niż się spodziewał. A niech to, nie zdołał jeszcze wymyślić żadnego logicznego wyjścia z sytuacji. Zresztą, wszystko co logiczne rzadko wpadało na pomysł, by przyjść mu do głowy.
WWW Lukayo został zdjęty z konia równie brutalnie, jak go nań posadzono i poprowadzony w kierunku zamku.
WWW - Chcecie zawracać królowi głowę tak mało istotnym dla jego majestatu wypadkiem? – zaskamlał mag.
WWW - Jak najbardziej, Wasza Wysokość to bardzo rozrywkowy facet. I ma łeb pełen pomysłów na to, jak karać złodziei. – jeden ze strażników splunął pod nogi Lukayo.
WWW - A czy wymyślił już coś na tych, którzy nie mówią o nim z godną króla czcią? – podchwycił Luk, co jednak wcale mu się nie opłaciło, gdyż oberwał jedynie w ucho.
WWW
WWWPałac był wielki. Cztery wieże, zgodnie z najnowszą modą pokryte czymś w kolorze cegły, o nazwie czego Lukayo nie miał zielonego pojęcia. Wyglądał jak wyrzeźbiony w jednej, monumentalnej skale, tak dokładne były wszelkie łączenia. Zamek majestatycznie wznosił się na wzgórzu niczym…
WWW - Rany, ale się urządził! Przecież to jego zamczysko wygląda, ni mniej ni więcej, jak pieczara jakiegoś smoka!
WWW - Waż swe słowa, magu. – warknął jeden ze strażników (Lukayo już dawno zaniechał znajdowania różnic w ich wyglądzie. Cala czwórka wyglądała jednakowo).
WWW - Sami nie dajecie przykładu. – burknął urażony złodziejaszek.
WWW - Bo i nie ma komu. Zawiśniesz najdalej jutro.
WWW - Za nie zapłacenie rachunku?!
WWW - Powód zawsze się znajdzie.
Mag jęknął, a inny strażnik uśmiechnął się złośliwie.
WWW - Złe to czasy, kiedy równocześnie i żołądek i sakiewka są puste, prawda? – rzucił z sarkazmem.
WWWLuk pokiwał głową zrezygnowany, w ogóle nie dostrzegając kpiny. Chwilę potem pchnięto go w stronę jakiś drzwi, otwartych zbyt szybko, by mógł próbować oprzeć się o nie w rozpaczliwym geście zwanym: ratunku, tracę równowagę. Wpadł do sali tronowej (słowo „wpadł” należy potraktować dosłownie) i wyrżnął brodą w posadzkę. Zaklął, choć wcale nie miał tego w zwyczaju i zaczął sprawdzać językiem, czy wszystkie zęby są na swoim miejscu.
WWWNie było mu jednak dane wstać. Po raz kolejny olbrzymia jak bochen chleba ręka przycisnęła jego kark do ziemi.
WWW- Okaż szacunek królowi, włóczęgo. – warknął strażnik.
WWW- Jestem ma… au! – pisnął, gdy palce mężczyzny niebezpiecznie wzmocniły chwyt. Utwierdziły go w przekonaniu, że w sumie nie zależy mu aż tak bardzo na poprawianiu Olbrzyma o Żelaznej Dłoni.
WWWKról, którego brzuszysko wskazywało, że lubi dobrze zjeść, a buty muszą mu wiązać sługi, przyglądał się scenie z groźną miną.
WWW - Cóż to za jeden? – huknął, aż zatrzęsły się wszystkie kolumny w ogromnej sali tronowej. Jego głos powędrował wysoko pod strop, a potem spadł, zgodnie z zasadą grawitacji, wprost na i tak oszołomionego już Lukayo.
WWW- Szanowny panie królu, jestem magiem i zwą mnie Lukayo. Moje imię znaczy…
WWW - Milcz, marny robaku! – głos króla rozbrzmiał niczym burza z piorunami rozkładająca wiekową stodołę na części pierwsze. Nieszczęsny złodziej jęknął ze strachu i schylił się, by choć na chwilę oderwać wzrok od strasznego oblicza władcy. Jednocześnie zastanawiał się, czy aby z powodu tego brzuszyska wszystkie drzwi w zamku, które dotychczas zauważył, są dwuskrzydłowe.
WWW - Nie zapłacił rachunku w karczmie. – wyjaśnił strażnik, choć jego głos brzmiał mniej pewnie niż wtedy, gdy nabijał się z pojmanego maga.
WWW - Dlaczego przychodzicie do mnie z takimi bzdurami?! – król poczerwieniał, a Lukayo, nie bez powodów obawiał się, że serce władcy nie wytrzyma takiego stresu.
WWW - Ponieważ jesteście najbardziej światłym człowiekiem w królestwie, o wielki.
WWWDłonie króla zacisnęły się na podłokietnikach tronu tak, że królewskie kostki pobielały.
WWW - Kazać odpracować i wygnać! Nie będę rozmawiał z jakimiś włóczęgami!
WWWStrażnik pokornie skinął głową i wyprowadził Lukayo, którego zbolały wyraz twarzy wskazywał, że nad czymś usilnie myśli. Kiedy tylko mag i przytrzymujący go Olbrzym o Żelaznej Dłoni znaleźli się poza komnatą, Lukayo popełnił jeden z większych błędów w swoim życiu. Krzyknął bowiem z triumfem:
WWW - Ha! I co, łyso ci, prawda?! Król ma cię gdzieś!
Dopiero teraz spojrzał w górę i zauważył, że strażnik nie ma włosów, a jego wargi zaciskają się tak, że tworzą wąziutką kreseczkę.
WWWMag przełknął głośno ślinę i uchylił się, jakby w oczekiwaniu na cios.
WWW - Hej, zostaw go. – Lukayo usłyszał głos nadchodzącego drugiego strażnika, którego z miejsca począł nazywać w myślach Wybawicielem.
WWWMag uśmiechnął się z wdzięcznością, ale towarzysz Olbrzyma o Żelaznej Dłoni tylko splunął mu pod nogi.
WWW - Nie jest wart funta kłaków – spojrzał na Lukayo i dodał – a teraz z powrotem do karczmy. Naczynia same się nie pozmywają.
WWWW miejscu, które Lukayo ostatnio opuścił syty, teraz czekał zły karczmarz. Bardzo, bardzo zły. Tak naprawdę wyglądał jak wielki, wściekły pies, przed którym Śmiech Żaby uciekał ostatnio tak szybko, że aż się kurzyło. Mag wzdrygnął się ze zgrozą, a mężczyzna stojący w progu przerzucił ścierkę przez ramię z takim wyrazem twarzy, jaki ma morderca w horrorze podczas odpalania piły mechanicznej.
WWW - Dajcie go tu. – powiedział zachrypniętym od nadmiaru alkoholu głosem.
WWWStrażnicy podprowadzili Lukayo do karczmarza i odeszli. Sam na sam z bestią, pomyśleli karczmarz i Lukayo jednocześnie. Może być ciekawie.
WWWWbrew temu, co nasuwa wyobraźnia, nie były to ostatnie chwile życia Luka. Zamiast tego został poprowadzony do kuchni, gdzie unosił się niezbyt przyjemny zapaszek nie umytych naczyń.
WWW - Umyjesz, wyjdziesz. – rzucił lakonicznie, ale jasno karczmarz. Mag pokornie skinął głową.
WWWZ sali dochodziły go przytłumione głosy gości. Lukayo westchnął i spojrzał na brudną stertę. Nie było ich znowu tak wiele, by sięgały sufitu, ale i tak zajmie mu to… Moment, pomyślał, a gdyby użyć swojego talentu? Bądź co bądź nie mianował się magiem bez powodu. Błogi uśmiech rozjaśnił twarz Luka.
WWW - Dwie grzanki i schabowy, trochę czystej wody, dacie radę umyć się same, moje naczynia kochane? – zakończył błagalnie, składając ręce jak do modlitwy. Wytężył siłę woli i oto jeden talerzyk podniósł się w ślimaczym tempie i przeskoczył na stół, a w chwili zetknięcia z jego powierzchnią zmienił się w malowniczą kupkę popiołu.
WWW - A niech cię szlag trafi, durnoto ty. – warknął mag i wziął szmatkę. Trzeba będzie zrobić to samemu.
WWW
WWWKilka godzin i wiele umytych talerzy, kufli i sztućców potem, Luk odetchnął z ulgą. Zabrał ze sobą spoczywający w kącie węzełek i wyszedł z kuchni. Od razu natknął się na karczmarza.
WWW - Umyłem! – pochwalił się.
WWWMężczyzna zajrzał do kuchni i skinął głową.
WWW - Dobrze, możesz iść. A te resztki, co zapewne zebrałeś do kupy, rzuć psu po drodze.
WWW - Tajest! – zakrzyknął Lukayo wesoło, bowiem należał do osób, które nie potrafią do nikogo żywić urazy czy być złe.
WWWKarczmarz dał mu znak, żeby sobie poszedł, i wrócił do pracy, wzdychając ciężko nad postrzeleńcem, który właśnie udał się w dalszą drogę. A ten szedł w stronę dokładnie odwrotną od psiej budy.
WWW - Hihi, jeden posiłek psa nie zuboży, a mnie na kilka dni starczy. – powiedział do siebie, ściskając w dłoni podejrzanie pachnący tobołek.
WWWNa polanie odnalazł grubego kucyka. Podszedł i złapał go za wodze.
WWW - Ty to masz ze mną dobrze, Śmiechu Żaby – powiedział, z czułością gładząc aksamitne chrapy. – gdyby nie to, że moja sakiewka jest czystsza niż błękit nad nami nie najadłbyś się dzisiaj takiej soczystej trawy!
WWWTarantowaty kucyk parsknął na potwierdzenie tych słów. Lukayo wskoczył na jego grzbiet i udał się w dalszą wędrówkę.
WWWNa zamku panowało wielkie poruszenie. Król oczywiście krzyczał najgłośniej. Okazało się, że wszystkie herby w zamku, zamiast, jak zwykle, ukazywać czarnego lwa na zielonym tle, pokazywały wielkie brzuszysko z pępkiem dokładnie w centrum herbu.
WWWAle Lukayo był już wtedy bardzo, bardzo daleko.
2
Zero komentarzy przy takim starym tekście? Dosyć tego! Jakkolwiek nieistotne mogą być moje uwagi, coś-niecoś napiszę.
1. Kilka błędów: nie "bez pandoru", lecz "bez pardonu". Nie "nie zapłacenie", ale "niezapłacenie". Nie "zaskamlał", lecz "zaskomlał". Wydaje mi się też, że nie "sługi" (co wskazywałoby, jak sądzę, na same służące, służki), ale "słudzy" (także mężczyźni), choć tutaj już pewności nie mam, zresztą chodzi też o kontekst.
2.
3.
4. Brawa za interpunkcję, zazwyczaj czepiam się jej w pierwszej kolejności, a tutaj - cacy.
5.
b) Okrzyk ten nie miał, koniec końców, żadnych szczególnie fatalnych konsekwencji dla Lukayo, skąd więc "jeden z większych błędów w życiu"?
6.
7. Tekst przyjemny, całkiem miło się czyta. Nie widać jakichś szczególnych magicznych uzdolnień magicznych bohatera (pomijając początek), nie wiemy także właściwie nic o nim i jego wyglądzie... Ale to tekst humorystyczny, da się przeboleć bez większych trudności.
I moja standardowa formułka: wszystko powyższe nie pochodzi od nikogo wykwalifikowanego wystarczająco, by warto się nim przejmować. Kłaniam.
[ Dodano: 08-01-11, 19:10 ]
Punkt 7 i magiczne zdolności Lukayo - chodziło mi oczywiście o "pomijając koniec".
1. Kilka błędów: nie "bez pandoru", lecz "bez pardonu". Nie "nie zapłacenie", ale "niezapłacenie". Nie "zaskamlał", lecz "zaskomlał". Wydaje mi się też, że nie "sługi" (co wskazywałoby, jak sądzę, na same służące, służki), ale "słudzy" (także mężczyźni), choć tutaj już pewności nie mam, zresztą chodzi też o kontekst.
2.
Takie małe miasteczko, a znajduje się w nim zamek króla? Dostrzegam tutaj jakąś niezgodność.Skąd mógł wiedzieć, że tak małe miasto ma w ogóle jakieś straże?
3.
Rymy niedokładne, takie sobie zaklęcie (opinia jednej osoby, moja).Dwie grzanki i schabowy, trochę czystej wody, dacie radę umyć się same, moje naczynia kochane?
4. Brawa za interpunkcję, zazwyczaj czepiam się jej w pierwszej kolejności, a tutaj - cacy.
5.
a) Nie dowiedzieliśmy się, nad czym "usilnie myślał" Lukayo. Może rzucał w myślach wspomniane na końcu opowiadania zaklęcie na herby? Nawet jeśli, nie sposób tego stwierdzić.Strażnik pokornie skinął głową i wyprowadził Lukayo, którego zbolały wyraz twarzy wskazywał, że nad czymś usilnie myśli. Kiedy tylko mag i przytrzymujący go Olbrzym o Żelaznej Dłoni znaleźli się poza komnatą, Lukayo popełnił jeden z większych błędów w swoim życiu. Krzyknął bowiem z triumfem:
WWW - Ha! I co, łyso ci, prawda?! Król ma cię gdzieś!
b) Okrzyk ten nie miał, koniec końców, żadnych szczególnie fatalnych konsekwencji dla Lukayo, skąd więc "jeden z większych błędów w życiu"?
6.
Dopisałbym te dwa słówka. Od razu lepiej widać, o co chodzi. Jak dla mnie, powinno też być "wszystkie drzwi w zamku, które dotychczas zauważył, były dwuskrzydłowe".Jednocześnie zastanawiał się, czy [to] aby [nie] z powodu tego brzuszyska wszystkie drzwi w zamku, które dotychczas zauważył, są dwuskrzydłowe.
7. Tekst przyjemny, całkiem miło się czyta. Nie widać jakichś szczególnych magicznych uzdolnień magicznych bohatera (pomijając początek), nie wiemy także właściwie nic o nim i jego wyglądzie... Ale to tekst humorystyczny, da się przeboleć bez większych trudności.
I moja standardowa formułka: wszystko powyższe nie pochodzi od nikogo wykwalifikowanego wystarczająco, by warto się nim przejmować. Kłaniam.
[ Dodano: 08-01-11, 19:10 ]
Punkt 7 i magiczne zdolności Lukayo - chodziło mi oczywiście o "pomijając koniec".
3
jakichśChwilę potem pchnięto go w stronę jakiś drzwi,
Inne błędy ci wspomniano. Masz ładny styl - trochę taki zadęty, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Czytało się gładko, historia wciągała i na szczęście nie siliłeś się na patetyczność, czy rozbudowaną narrację, co tylko pomogło uzyskać efekt lekkości prowadzenia opowieści. Bohater wyrazisty, wydarzenia jasne, narracja płynna - podobało mnie się. Zwrócę tylko uwagę na kropki przy dialogach, gdzie narracja dotyczy sposobu wypowiedzi - tam ich nie stawiamy!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Jakoś mi się to podkreślone nie podoba. To "czego" jakieś takie, że nie wiem, o co chodzi!misha pisze:Cztery wieże, zgodnie z najnowszą modą pokryte czymś w kolorze cegły, o nazwie czego Lukayo nie miał zielonego pojęcia.
Dobrze się bawiłam. Zaśmiałam przy pierwszym akapicie i choć później nie jest już tak samo zabawnie, choć cały czas dowcipnie, to z pewnością była miła lektura.
dziękuję bardzo za ten uśmiech!
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
6
To ja się dla odmiany trochę poczepiam.
Najlepiej chyba tak powinno być:
- Mknij, mknij, mój dzielny rumaku!
Płaszcz Lukayo trzepotał na wietrze, kiedy ten starał się za wszelką cenę utrzymać w siodle. [Nie wiem czy to dobrze brzmi, ja to bym w ogóle całość przeredagowała.
)
2) Chyba nikt nie może przywyknąć do galopu. W sensie, że jak, tu galop, a ja sobie herbatkę popijam?
No i bliskość słów przywyknąć i szaleńczy nie pasuje mi zupełnie. Może że nienawidził, jakże nie cierpiał czy coś w tym stylu?
3) Hę, że co?
Poczytaj o niej i popoprawiaj.
- Waż swe słowa, magu – warknął jeden ze strażników. (Lukayo już dawno zaniechał znajdowania różnic w ich wyglądzie. Cala czwórka wyglądała jednakowo.)
Jeśli chodzi o styl, to nazwałabym go ładnym, ale niedopracowanym. Za dużo słów generalnie. Poobcinałabym tu i tam przymiotniki. Zostawiła więcej domysłowi czytelnika, bo czytelnika tym bardziej bawi jakiś fragment, im więcej jego zamierzonego komizmu jest w stanie się domyślić. Pogłębiłabym też cechy bohatera: wygląd zewnętrzny czy jakieś nawyki/poglądy. Że jest tchórzliwy, to wiemy, że nie przywykł do galopu - również. Ale w sumie nic więcej. Narrator jest tak naprawdę głównym bohaterem, co podkreślasz jeszcze dając "współczesne" wstawki. To oddziela trochę czytelnika od akcji, sprawia, że całość wygląda raczej jak historyjka niż opowiadanie. No i dodałabym suspensu, bo zgrabna puenta to trochę za mało, żeby całość była naprawdę interesująca.
Ogólnie na plus! 

1) Nie podobają mi się zdania z wyrażeniem on sam, brzmią jakoś tak zgrzytliwie, zwłaszcza jeśli to początkowy akapit. No i interpunkcja zła - płaszcz dużą literą. W ogóle taki zapis sprawia, że miałam wrażenie, że to płaszcz wykrzykuje mknij mnkij!misha pisze: - Mknij, mknij, mój dzielny rumaku! – płaszcz Lukayo trzepotał na wietrze, kiedy on sam starał się za wszelką cenę utrzymać w siodle. Nigdy nie przywyknie do szaleńczego galopu. Śmiech Żaby wybijał mocno, a jako kucyk co się zowie miał krok szybki i energiczny, ku miernej uciesze swego pana.

- Mknij, mknij, mój dzielny rumaku!
Płaszcz Lukayo trzepotał na wietrze, kiedy ten starał się za wszelką cenę utrzymać w siodle. [Nie wiem czy to dobrze brzmi, ja to bym w ogóle całość przeredagowała.

2) Chyba nikt nie może przywyknąć do galopu. W sensie, że jak, tu galop, a ja sobie herbatkę popijam?

3) Hę, że co?
Powtórzenie. Poza tym nie rozumiem - skoro zapomniał, to jakimże cudem wykalkulował jednak ten brak straży? Wiem, że raczej "zapomniał" niż zapomniał, ale moim zdaniem powinno to być lepiej podkreślone.misha pisze:Nie było jednak czasu na troskę o własny tyłek. W pogoń za Lukayo puszczono strażników, bo jak zwykle zapomniał zapłacić za obiad w karczmie. Skąd mógł wiedzieć, że tak małe miasto ma w ogóle jakieś straże? Do tego na tak rączych wierzchowcach… Odwrócił się, by ocenić sytuację, jednocześnie kopiąc konika po bokach, by ten przyspieszył.
Aaaaa...misha pisze: - Śmiechu Żaby, obiecuję podwójną porcję obroku na kolację,
Pierwszy dialog ma dobrą interpunkcję, a drugi złą.misha pisze:- To może nas oświecisz, mistrzu? – zakpił jeden ze strażników.
- Zwą mnie Lukayo i jestem magiem! – w głosie związanego brzmiała rozpaczliwa duma.


Logicznych wyjść jest mnóstwo: lochy, grzywna, bęcki.misha pisze:A niech to, nie zdołał jeszcze wymyślić żadnego logicznego wyjścia z sytuacji.

To jest wtrącenie. Dalej coś powinno być: Pałac był wielki. Cztery wieże, pokryte bla bla, sterczały z niego jak świeczki na torcie. Poza tym czy zdanie: "Nie mam zielonego pojęcia o nazwie tego" brzmi dobrze? Bo powykręcałaś je trochę, ale to właśnie ono jest tym wtrąceniem i nie podoba mi się wcale.misha pisze: Cztery wieże, zgodnie z najnowszą modą pokryte czymś w kolorze cegły, o nazwie czego Lukayo nie miał zielonego pojęcia.
Czy skała może być monumentalna? Ten przymiotnik odnosi się chyba raczej do dzieł rąk ludzkich. Może monstrualna? Ale ogólnie nie przesadzałabym z tymi przymiotnikami, zwłaszcza, że dalej masz majestatycznie.misha pisze:Wyglądał jak wyrzeźbiony w jednej, monumentalnej skale
Moje serce krwawi. Tak powinno być:misha pisze:- Waż swe słowa, magu. – warknął jeden ze strażników (Lukayo już dawno zaniechał znajdowania różnic w ich wyglądzie. Cala czwórka wyglądała jednakowo).
- Waż swe słowa, magu – warknął jeden ze strażników. (Lukayo już dawno zaniechał znajdowania różnic w ich wyglądzie. Cala czwórka wyglądała jednakowo.)
A tu przykład na łopatologię. Ten fragment wskazuje już sam z siebie, że poprzednia kwestia została powiedziana z sarkazmem, więc ten fragment jest zupełnie niepotrzebny.misha pisze:- Złe to czasy, kiedy równocześnie i żołądek i sakiewka są puste, prawda? – rzucił z sarkazmem.
Luk pokiwał głową zrezygnowany, w ogóle nie dostrzegając kpiny
Za dużo wyjaśnień, przez co gubi się komizm! Weź brzytwę (Okhama) i powycinaj połowę!misha pisze:Chwilę potem pchnięto go w stronę jakiś drzwi, otwartych zbyt szybko, by mógł próbować oprzeć się o nie w rozpaczliwym geście zwanym: ratunku, tracę równowagę. Wpadł do sali tronowej (słowo „wpadł” należy potraktować dosłownie) i wyrżnął brodą w posadzkę.
Podłokietniki to ma krzesło obrotowe. A tron ma poręcze ewentualnie. (Ach, miałam też z tym problem, szukałam długo i żmudnie, i to najlepsze co wymyśliłam.)misha pisze:Dłonie króla [nie lepiej władcy albo monarchy?] zacisnęły się na podłokietnikach tronu tak, że królewskie kostki pobielały.
Co ma do przestrachu/zdania sobie sprawy z błędu brak włosów strażnika? No i cios rymuje się z głos. ;Pmisha pisze:Dopiero teraz spojrzał w górę i zauważył, że strażnik nie ma włosów, a jego wargi zaciskają się tak, że tworzą wąziutką kreseczkę.
WWWMag przełknął głośno ślinę i uchylił się, jakby w oczekiwaniu na cios.
WWW - Hej, zostaw go. – Lukayo usłyszał głos nadchodzącego drugiego strażnika, którego z miejsca począł nazywać w myślach Wybawicielem.
Nie ma połączenia logicznego miedzy tymi zdaniami. Poza tym raczej bez ostatnio, bo to słowo wskazuje, że bohater opuszczał karczmę niejeden raz.misha pisze:W miejscu, które Lukayo ostatnio opuścił syty, teraz czekał zły karczmarz.
E, e, e! Mamy średniowiecze! Niech się narrator z łaski swej schowa i nie ujawnia!misha pisze:Mag wzdrygnął się ze zgrozą, a mężczyzna stojący w progu przerzucił ścierkę przez ramię z takim wyrazem twarzy, jaki ma morderca w horrorze podczas odpalania piły mechanicznej.

Bez tego.misha pisze:- Tajest! – zakrzyknął Lukayo wesoło, bowiem należał do osób, które nie potrafią do nikogo żywić urazy czy być złe.
Jeśli chodzi o styl, to nazwałabym go ładnym, ale niedopracowanym. Za dużo słów generalnie. Poobcinałabym tu i tam przymiotniki. Zostawiła więcej domysłowi czytelnika, bo czytelnika tym bardziej bawi jakiś fragment, im więcej jego zamierzonego komizmu jest w stanie się domyślić. Pogłębiłabym też cechy bohatera: wygląd zewnętrzny czy jakieś nawyki/poglądy. Że jest tchórzliwy, to wiemy, że nie przywykł do galopu - również. Ale w sumie nic więcej. Narrator jest tak naprawdę głównym bohaterem, co podkreślasz jeszcze dając "współczesne" wstawki. To oddziela trochę czytelnika od akcji, sprawia, że całość wygląda raczej jak historyjka niż opowiadanie. No i dodałabym suspensu, bo zgrabna puenta to trochę za mało, żeby całość była naprawdę interesująca.


A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não
De um dia não ser mais triste não