Promocja [Groteska, komedia]

1
Chciałbym zacząć przygodę tutaj od nieco starszego, lekkiego tekstu którego nigdy jeszcze nie miałem okazji publikować. Proszę o możliwie twardą krytykę i wytknięcie wszelkich błędów.


Promocja

WWWStrzeliste wieże kościoła tonęły w rzęsistym deszczu, od trzech dni smagającym miasto bez chwili przerwy. Pomimo wody lejącej się przez przemoknięty kołnierz Marek wciąż stał na progu drzwi do zakrystii. Sam nie wiedział czemu, ale cała ta sprawa budziła w nim straszną niechęć. Ateista z wyboru i lenistwa, miał wpojoną niechęć do kościoła i wszystkiego związanego choćby w najmniejszym stopniu z tą instytucją. Ostatni raz zresztą był tu chyba podczas swojej komunii, wiele lat temu. I teraz by tu nie stał gdyby nie jeden problem: miał zamiar ożenić się z Ewą, a żeby to zrobić potrzebował odpisu metryki. Rzecz niby prosta i nieskomplikowana, ale sama myśl o spotkaniu ze starym proboszczem i pytaniach „czemu cię nie widuje na mszach synu?” przyprawiał go o dreszcze. W końcu wzruszył ramionami i zrobił krok naprzód pukając do drzwi. „Jakby co to zawsze mam kopertę” pomyślał wchodząc do przyjemnie ciepłego wnętrza zakrystii.
WWWJuż po chwili musiał przyznać przed sobą, że niekoniecznie tego się spodziewał. Zamiast starego gabinetu, pełnego religijnych bibelotów i obrazków zastał całkiem nowocześnie urządzone biuro. Przed nim stał drewniany stół zawalony rozmaitymi papierami, przy ścianach szafki i półki wypełnione podpisanymi teczkami. Był nawet cicho szumiący laptop na stole, podłączony do drukarki i skanera na małej szafeczce przy biurku. Jedyne co zgadzało się z jego wyobrażeniami to mały obrazek Jezusa, zawieszony nad głową księdza. Sam ksiądz zresztą też odbiegał od wyobrażeń. Co prawda miał sutannę, koloratkę i wszystko inne, ale nie był to bynajmniej stary proboszcz- ten ksiądz mógł mieć co najwyżej trzydzieści lat i niewiele w sobie miał z dobrotliwego pasterza owieczek. Przypominał raczej wiecznie uśmiechniętą hienę, czy też urzędnika w biurze podatkowym. O ile jest jakaś różnica pomiędzy tymi dwoma.
WWWWrażenie dobrze urządzonego biura psuły jedynie umieszczone tu i ówdzie miski tudzież garnki, zbierające wodę obficie kapiącą z dziurawego jak ser szwajcarski po trafieniu śrutem sufitu.
WWWOd chwili wejścia do gabinetu młody ksiądz nie odezwał się właściwie do Marka żadnym słowem. Wskazał mu jedynie fotel przed biurkiem, gestem pokazał żeby zaczekał i powrócił do czytania dokumentu. Nie minęła jednak nawet minuta nim skończył, odłożył kartki papieru i znad złączonych dłoni spojrzał na Marka.

- Jak rozumiem synu pragniesz zdobyć odpis metryki? - Mimo młodego wieku głos księdza był pewny i mocny jak u doświadczonego kaznodziei.
- Tak, eee....ojcze. Potrzebuję go do...
- Oczywiście, oczywiście. - Ksiądz machnął dłonią, jakby chcąc pokazać że to sprawa najmniejszej wagi. - Załatwimy to od razu. Powiedz mi jednak synu, jak tam u ciebie z tym „praktykujący” po słowie wierzący?
- No wie ksiądz, oczywiście staram się i w ogóle, ale często czasu brak, zresztą tak naprawdę to chodzę różnie, raz tu raz tam. - Marek poczuł się niepewnie. Właśnie tego się obawiał. Ścisnął mocniej kopertę w kieszeni, jego jedyne zabezpieczenie mogące odsunąć go od tej sytuacji. „Oboje dobrze wiemy o co chodzi. Ty ponarzekasz, ja ci zapłacę i wszystko będzie w porządku” pomyślał.
- Bardzo dobrze to rozumiem synu.
- Naprawdę? - Zastygł z ręką na wpół wysuniętą z kieszeni. Tego się nie spodziewał.
- Ależ oczywiście. - Ksiądz wstał z fotela, obszedł biurko i usiadł na jego skraju. „Niczym amerykański polityk zbliżający się do ludzi” przeszło przez myśl Markowi. - W dzisiejszych czasach trudno jest znaleźć czas na religię prawda? - Kontynuował mimo wyraźnie zdziwionej miny rozmówcy. - Musimy zarabiać pieniądze, zajmować się rodziną i żeby nie oszaleć znaleźć sobie jeszcze czas na odrobinę rozrywki. Trudno oczekiwać od ludzi że przy tym jednocześnie będą dbali o ciągłe przestrzeganie przykazań i chodzenie do kościoła, nie uważasz synu?
- No tak, znaczy się nie, to znaczy ja... - Marek nie wiedział co odpowiedzieć. „O cholera to jakiś psychiczny fanatyk”. Myślał już tylko jak się stąd wydostać.
- Spokojnie, przecież wszystko jest w porządku. Doskonale cię rozumiem. - Ksiądz uśmiechnął się szeroko ukazując zęby, wyraźnie po kilku zabiegach wybielania. - To nie żaden podstęp.
- Nie? - Zdołał wykrztusić Marek.
- Ależ oczywiście, że nie. Synu, musisz wiedzieć, że my tutaj także idziemy z duchem czasu i wiemy, że nasza przyszłość zależy od tego czy uda nam się osiągnąć większe porozumienie z wami, naszymi wiernymi. Dlatego też wprowadziliśmy specjalną ofertę: „twoja wiara, twoje potrzeby”.
- Ofertę? - Absurdalność sytuacji zaczęła przytłaczać Marka. Mógł tylko siedzieć z otwartymi ustami i słuchać księdza, który swoim szkolonym głosem zaczął recytował tekst, jakby miał go zapisanego na kartce przed oczami.
- Tak, dokładnie, ofertę. Co powiesz na to synu: ty podpiszesz to oto zobowiązanie do odprowadzenia części podatku na cele kościoła, i składania regularnych, dobrowolnych datków o określonych minimalnych kwotach, my zaś w zamian za to zobowiązujemy się do rozliczania cię z twojej wiary na specjalnych zasadach. Spójrz tylko na nasze pakiety. - Tu ksiądz rozłożył przed Markiem kilka kolorowych broszur. Na wszystkich były wielkie kolorowe napisy z wykrzyknikami i zdjęcia uśmiechniętych ludzi. - Na przykład ten - Chwycił jedną z kartek - Pakiet „Nasze Grzeszki”. Oferujemy w nim bezkarne grzechy z wybraną osobą. Co tylko chcesz, seks przedmałżeński, sodomia, najbardziej wyuzdane i grzeszne sposoby uprawiania miłości bez żadnej odpowiedzialności! Nie musisz się z nich spowiadać, ani tłumaczyć w niebie! Co ty na to synu?
- Ja...nie wiem ojcze, ja nigdy... - To nie mogło być rzeczywiste. To musiał być jakiś test. Albo ukryta kamera. Ksiądz jednak nie rzucił nagle „Jesteś w ukrytej kamerze”. Zamiast tego sięgnął po następną kartkę.
- No tak, przecież już niedługo będziesz żonaty, więc wyszukajmy coś innego: Może „Grzeszne Wieczory”? Bezkarne grzechy po 18? Albo pakiet „Szybki Dewota”? Każde pięć minut modłów liczone za jedną mszę, a w niedziele naliczanie podwójne? Wiesz co synu, dzisiaj masz szczęśliwy dzień, obchodzimy naszą rocznicę więc dodam ci ekstra pakiet „Jako Ty Mi”, za każde dwie modlitwy za kogoś dostaniesz jedną w twojej intencji. Do tego zapiszemy cię do programu lojalnościowego - jeżeli ochrzcisz dziecko w naszym kościele, to każdy jego dobry uczynek będzie zaliczany również tobie! To jak, podpisujemy? - Nie wiadomo skąd w jego ręce wziął się długopis.
- To znaczy tak teraz? Tutaj? Ale tak naprawdę? To znaczy to tak naprawdę? - Marek nie wiedział co powiedzieć.
- Ależ oczywiście synu, masz tu przecież wszystko opisane.
- Aha...w takim razie... - Zastanowił się chwilę. Jeżeli to jakaś sztuczka to jego podpis i tak będzie nieważny, a tym sposobem szybciej stąd wyjdzie. A jeżeli ten ksiądz mówi serio...jeden procent i datki parę razy w roku to niedużo. Jakkolwiek wydaje się to absurdalne, to może to jest właśnie sposób na poprawienia sobie wyniku tam na górze? Zdecydował się. - Dobra, dawaj pan. To znaczy proszę księdza.
- Doskonale! - Ksiądz uśmiechnął się raz jeszcze .- Nie pożałujesz synu. - Dodał podsuwając mu pod nos papiery.

***

WWWOjciec Piotr przyglądał się wszystkiemu z gabinetu obok. Nie wiedział co o tym myśleć. Odkąd Andrzej wrócił z tego przeszkolenia z zakresu marketingu, miał masę różnych pomysłów, ale to już chyba drobna przesada. Ze strapioną miną zwrócił się do proboszcza który ze spokojem nabierał zupy na łyżkę.

- Księże proboszczu, wybacz, że przeszkadzam w posiłku...ale ta cała sprawa nie daje mi spokoju...To znaczy ojcze to przecież tak nie działa wiesz o tym...Jak możemy tak okłamywać wiernych?

Proboszcz spokojnie przełknął kolejny łyk zupy i zagryzł go chlebem.

- Piotrze, Piotrze...Spokojnie, biorę wszystko na siebie, i jak będzie trzeba to wytłumaczę wszystko w niebie. Zresztą zauważ, co w tym złego: Kościołowi przybędzie parę duszyczek, i to takich co będą pewnie częściej na msze przychodzić - przecież jak zapłacą to będą chcieli skorzystać. A te parę grzechów więcej? Co to ma za znaczenie? Jak człowiek jest dobry, to i tak się ich nie dopuści, a nawet jeśli to go sumienie zagryzie i do spowiedzi pójdzie. A jak jest zły? To co z tego, że powiemy mu, że parę grzechów płazem mu ujdzie, skoro i tak narobi tyle innych, że go przez Bramy Niebieskie nijak nie przepuszczą. W czym więc problem Piotrze?
- Ojcze po prostu...nie wiem, źle się czuję z tym, wydaje mi się że to straszliwe tak ich okłamywać, przecież wszyscy wiemy że to nie ma znaczenia czy coś podpiszą czy nie, papierek im grzechów nie zmaże.

WWWW tym momencie z sufitu oderwała się gruba, gęsta od rdzy i tynku kropla i zgodnie z prawem Murphy'ego wpadła prosto do zupy proboszcza. Ten przez chwilę patrzył na nią w ciszy, po czym odłożył sztućce, podniósł wzrok na księdza Piotra i ze spokojem zakończył dyskusję:

- Piotrze, papierek może i grzechów nijak nie zmaże, ale oznacza dla nas więcej wiernych. A więcej wiernych to więcej datków. Więcej datków z kolei to remont dachu, a ja, niech mi święty Franciszek i inni święci wybaczą, mam dość deszczu kapiącego mi do obiadu.

2
Jako autor tekstu o okrąglutkiej (0) liczbie komentarzy, postanowiłem zajrzeć do starszych towarzyszy niedoli. A komedie opatrzone odrobiną groteski to coś właśnie dla mnie.
Postaram się krótko i jasno:

1. Spore braki w przecinkach. Z przykrością stwierdzam, że długo by wymieniać, ale zaznaczę tu przede wszystkim konieczność oddzielenia przecinkiem zwrotu do adresata od reszty zdania (np. "nie pożałujesz, synu"; "W czym problem, Piotrze?") oraz imiesłowów z określeniami (np. "pomyślał, wchodząc"; "zrobił krok naprzód, pukając do drzwi"). I inne.

2.
Ateista z wyboru i lenistwa, miał wpojoną niechęć do kościoła i wszystkiego związanego choćby w najmniejszym stopniu z tą instytucją.
a) Skoro mowa o instytucji, nie o budynku, to Kościół z wielkiej litery.
b) Niechęć "wpojona" może być komuś przez kogo innego. Jeżeli bohater jest ateistą "z wyboru", to nikt mu tu nic nie wpajał, ergo - niezgodność.
c) Sformułowanie "Ateista z lenistwa" też brzmi dziwacznie.

3.
Ojciec Piotr przyglądał się wszystkiemu z gabinetu obok.
A tutaj się zatrzymałem i próbowałem zrozumieć. Lustro fenickie? Obraz z otworami w miejscu oczu? Ukryta kamera?

4. Oferty i pakiety wywołały u mnie uśmiech, nawet jeśli czytając ten tekst, czułem, jak Katolik się we mnie burzy.

5. Środkowa część z jakiegoś powodu pozbawiona jest akapitów. Początek je posiada, bardzo się chwali, pod koniec też się odnajdują, ale środek, główna część tekstu, jest pod tym względem wybrakowana.

To tyle ode mnie. Zaznaczam na koniec, że całe powyższe marudzenie nie pochodzi od nikogo wykwalifikowanego wystarczająco, by warto się nim przejmować. Kłaniam.

3
Strzeliste wieże kościoła tonęły w rzęsistym deszczu, od trzech dni smagającym miasto bez chwili przerwy. Pomimo wody lejącej się przez przemoknięty kołnierz Marek wciąż stał na progu drzwi do zakrystii. Sam nie wiedział czemu, ale cała ta sprawa budziła w nim straszną niechęć.
To jest początek miniaturki, a rzucasz już pewnik w postaci "tej sprawy", z którą czytelnik się jeszcze nie obeznał, przez co wyprzedzasz fakty. Dopiero w następnym zdaniu stawiasz sprawę, wobec czego to wyprzedzenie jest na wyrost.
Ostatni raz zresztą był tu chyba podczas swojej komunii, wiele lat temu.
Zresztą, ostatni raz był tutaj...
Rzecz niby prosta i nieskomplikowana,
Tautologia. I prosta i nieskomplikowana w tym znaczeniu określają to samo.
W końcu wzruszył ramionami i zrobił krok naprzód pukając do drzwi.
Tu miałeś na myśli "kolejny krok", prawda? Z tekstu wynika, że poszedł do przodu (fizycznie, nie metaforycznie).
i skanera na małej szafeczce przy biurku.
unikaj takich łączeń - szafeczka zawiera już informację, że jest małą.
Sam ksiądz zresztą też odbiegał od wyobrażeń.
Bardzo niefortunne określenie... dziwny skrót myślowy.
Sam ksiądz zresztą też odbiegał od tego, jak go sobie wyobraził.
Trudno oczekiwać od ludzi że przy tym jednocześnie będą dbali o ciągłe przestrzeganie przykazań i chodzenie do kościoła, nie uważasz synu?
- No tak, znaczy się nie, to znaczy ja... - Marek nie wiedział co odpowiedzieć. „O cholera to jakiś psychiczny fanatyk”. Myślał już tylko jak się stąd wydostać.
Ta wstawka jest strasznym uproszczeniem zaprzeczającym celowi jego wizyty - zasadniczo, spłyca bohatera. Usunąłbym to lub przerobił.
- No tak, przecież już niedługo będziesz żonaty, więc wyszukajmy coś innego: Może „Grzeszne Wieczory”? Bezkarne grzechy po 18?
słownie.
Ze strapioną miną zwrócił się do proboszcza który ze spokojem nabierał zupy na łyżkę.
nabierał łyżką zupę.

Z całą pewnością tekst godny uwagi, chociażby za sprawą skromnej ale trafnej narracji. Podoba mi się wprowadzenie bohatera, i to że bez zbędnego przegadania umiejscawiasz go w tym konkretnym miejscu i czasie, następnie przeprowadzasz mnie - czytelnika - przez dalsze etapy. Tu zwrócę uwagę na bardzo dobre, wręcz intuicyjne, dzielenie tekstu na akapity. Masz to poukładane. Z drugiej zaś strony przecinki to dla ciebie tajemnica, i proponuję zapoznać się z regułami ich stawiania, a gwarantuje, że tekst będzie się jeszcze lepiej czytać.

Fabularnie jest znośnie: pomysł ukazania przemian kościoła został ujęty doskonale, nawet bardzo delikatnie acz sugestywnie ująłeś "pakiety" i nie silisz się na komedię, a żart wychodzi raczej w inteligentny sposób. Lecz mimo tych zalet końcówka jest rozczarowująca tak bardzo, że zniszczyła stworzony efekt - tylko zachodu, aby spiąć to tynkiem spadającym do zupy? Nie - wierzę, że miało być inaczej. Gdyby nie zakończenie, tekst podobałby mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Tekst ma swoje mankamenty - przecinki oczywiście, drobne nielogiczności czy zgrzyty, parę literówek. Większość musiałabym powtórzyć za Martim, więc już tę część pominę.

Do sedna sprawy.
Fajny, humorystyczny kawałek. Ksiądz - marketingowiec :D Tu chodzi nie tylko o pomysł samych "pakietów" i "promocji" (chociaż sam w sobie świetny), ale też o realizację. Dialog (czy też monolog, rozpaczliwie przerywany niekiedy przez Marka) wyszedł może nie naturalnie (bo ksiądz nawija jak w reklamie, a normalnie człowiek tak nie gada), ale wiarygodnie - na tyle, by wpisywać się świetnie w konwencję tej dość absurdalnej sceny.
Do tego rzeczywiście sprawnie wprowadzasz w fabułę. Wiemy, o co chodzi i szybko mamy uświadomione, że cała reszta tła nie jest tutaj istotna. Kreujesz pewien obraz, wiesz, co chcesz pokazać i...

No właśnie... Lekki brak pomysłu na zakończenie? Mnie rozczarowało w nim to, że właściwie od takiego lekkiego "szaleństwa" wracamy do zwyklejszej scenerii. Dajesz jakieś przyziemne wytłumaczenie, co do którego mogłabym uwierzyć, że proboszcz mojej parafii mógłby je przyjąć :P Trochę ta końcówka wytrąca z klimatu i ma za mało plastyki i takiego "pazura", żeby zapaść w pamięć.

Niemniej wcześniejszy kawałek rzutuje bardzo pozytywnie na całość miniatury. Mnie się tekst podobał - przywołał uśmiech na twarz i poprawił nastrój.
Co nieco do poprawy, ale na pewno jest na czym budować.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”