Wysłany: Wczoraj 18:46 Sonny
--------------------------------------------------------------------------------
Panie Gambaro, dziękuję. Zapewne mnie pan już nie pamięta, nazywam się Carrio. Maurizio Carrio. Jestem pół Włochem, pół Amerykaninem, ale to chyba nieważne. Panie Gambaro, wiem, że nie powinienem o to pytać, ale czy domyśla się pan w jakiej sprawie przyszedłem?
Niekiedy przychodzą do ciebie ludzie, którym podarowałbyś wszystko, co masz. Lecz nie podarujesz im nic, bo ktoś patrzy ci na ręce. I nie liczy się fakt, że to ty tu rządzisz, że to ty jesteś szefem. Są chwile, kiedy przeciętny cieć zrobi na tobie wrażenie. Ale wtedy, na szczęście, byłem sam. Byłem Właściwie całe życie spędziłem w samotności. A ci wszyscy krupierzy, bankierzy, faceci w garniakach i reszta, oni nic nie znaczą. Nie byli przy mnie, byli przy mojej forsie. Owszem, m o j e j, ale w rzeczywistości pieniądze zawsze są niczyje, po prostu jakimś cudem trafiają w twoje ręce. I tak się zaczyna. I prędzej czy później kończy. Znałem Maurizia od dawna. Od momentu, w którym przystąpiłem w szeregi gangu. U nas nazywamy je „rodzinami” i piszemy dużym „r”. Miał wtedy najwyżej dwadzieścia lat i dopiero zaczynał. Od początku wiedziałem, że jest inny, nie odgrywał kogoś, kim nie był, nie jest i nigdy nie będzie. Jeśli współczuł, mówił ze współczuciem, jeśli kochał, to tylko prawdziwie. Nie powiedziałbym o nim „człowiek przez duże „c”, ponieważ samo bycie człowiekiem nic nie znaczy. Czasami nie warto nim być. Czasami warto iść własną drogą i zapomnieć, kim się w ogóle jest. Nie warto jednego – pozostawiać sumienia.
Jeszcze raz dziękuję, panie Gambaro. Tak, to poważniejsza sprawa. Wchodząc w ten biznes wiedziałem, co robię. Ale nie zdawałem sobie sprawy z siły tych, którzy mnie do tego kroku namówili. Wtedy wygrali, przyznaję. Nie zależało im na mojej krzywdzie, po prostu potrzebowali kolejnego posłańca. Sporo się zmieniło, panie Gambaro. Nie jestem już tym samym dobrym frajerem. Mam dziewczynę, planujemy ślub. Mówi, że mnie kocha i nie przeszkadza jej ten interes. Mówi, a myśli inaczej, jak na kobietę przystało. Nie chcę dłużej tak żyć, panie Gambaro. Chcę móc spojrzeć prosto w jej piękne oczy i zawsze być pewnym, że nie musi cierpieć z mojej winy. Czy jest pan w stanie mnie zrozumieć? Czy potrafi pan zrozumieć dobrego frajera, co przed panem siedzi?
Nie miałem wątpliwości, był tym dobrym frajerem. Też chciałbym nim być, jednakże ja odgrywałem kogoś innego, kogoś znieczulonego na jakąkolwiek krzywdę. Z moich poleceń zginęło wielu ludzi. Najgorsza jest ta świadomość, przez którą wiesz, czego dokonałeś. Jesteśmy zbyt różni i zbyt skomplikowani, by to pojąć.
Ha ha, czyli według pana wcale nie jestem frajerem? Tak? Ha, cieszę się, może jednak znajdziemy wspólny język. Proszę mi powiedzieć – jest pan teraz szczery? Uwierzę, panie Gambaro. Tak się składa, że ja jestem.
Nie mogłem być szczery, nikt z nas nie miał prawa do szczerości. Każdego dnia patrzyłem komuś w oczy i kłamałem, nawet własnej żonie. Kobiecie, za którą oddałbym życie.
Panie Gambaro, zmierzam do… proszę mnie zrozumieć, błagam pana… kocham tę dziewczynę i zrobię wszystko, żeby była szczęśliwa. Oboje pragniemy ślubu, w przyszłości pojawi się dziecko i co wtedy? A jeśli oni zechcą zaatakować? Odbiorą mi tych, których najbardziej kocham, nie umiałbym z żyć z myślą, że przyczyniłem się do ich śmierci. Panie Gambaro, błagam, proszę pozwolić mi wyjść. Proszę otworzyć przede mną drzwi do spokojniejszego świata.
Może i byłem przestępcą, ale nie łajdakiem. Dlaczego miałbym nie otworzyć drzwi do – jak powiedział – spokojniejszego świata? Warto uratować każdą nawróconą duszę. I pozwoliłem. Stanąłem, zmierzyłem go wzrokiem i podszedłem do drzwi. W jego oczach dostrzegłem strach, wewnętrzny lęk przed wszystkim, co zaraz nastąpi. Ale to nie był zwykły lęk. W tym biednym chłopaku żyło coś jeszcze. Coś, co na co dzień nazywamy dobrem. I ja zaznałem tej dobroci, więc postanowiłem się odwdzięczyć. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, patrzył jak pracownik na szefa, który akurat złożył mu wypowiedzenie. Z tym, że to wypowiedzenie oznaczało zbawienie. Odszedł. Po raz ostatni widziałem go z okna swojego biura, gdy prawie w podskokach wsiadał do samochodu. Chciałem zapomnieć tę twarz, tak dla własnego spokoju. Po to, by nie musieć brać za nią odpowiedzialności. Było mi szkoda Maurizia. Nie wiedział, że spokojniejszy świat nie oznacza tego bez sumienia. On już zawsze będzie obserwował go przez pryzmat przeszłości. Artykuły na temat mafijnych potyczek nie przejdą przez niego bez bólu. Los piszemy sami, później mówimy o nim „historia”. Z czasem zmienia się w przeszłość, a z przeszłością trzeba żyć i umrzeć.
Sonny [dramat gangsterski, cz.I]
1
Ostatnio zmieniony wt 12 cze 2012, 10:51 przez minojek, łącznie zmieniany 3 razy.