Taka praca cz.2 - Handel międzyistnieniowy

1
Druga część mojego opowiadania. Plany się zmieniły, opowiadanie będzie dłuższe i nie będzie obejmowała 3 części. Przed lekturą wskazana jest znajomość pierwszej części (Zweryfikowane). Enjoy.





Taka praca cz.2 - Handel międzyistnieniowy





Z drzew kapie krew.

Jeremy nie znosi przenikania. Podczas całego procesu zawsze wydaje mu się, że tonie we wszelkiej rzeczywistości i nierzeczywistości. Sekunda staje się wiecznością, a przenikliwy szum atakuje jego duszę. Dlatego dziwi się, gdy po ‘przepłynięciu’ grubych, kamiennych drzwi nie odczuwa typowej ulgi.



Z drzew kapie krew.

Widok ten jest zaiste groteskowy. Jeremy staje jak wryty, gdyż spodziewał się ujrzeć puste, zakurzone wnętrze krypty, a nie…

Pole. Pole Krwawiących Drzew.



No słabo, przechodzi Jeremy’emu przez zasypaną myślami głowę. Nasz ‘Pan’ najwidoczniej lubi psychodeliczne klimaty. Potwierdzenie tego znajduje w krajobrazie, który rozciąga się zaraz przed nim.



Ogromna połać suchej ziemi, która zdaje się nie mieć końca (zupełnie jak ten cholerny cmentarz) naszpikowana jest bezlistnymi drzewami, które żałośnie bujają łysymi gałęziami. Poza tym kapie z nich krew.

Kap, kap.



Dusza Jeremy’ego powoli nabiera człowieczych kształtów i jej właściciel niepewnie rusza przed siebie, przy tym uważnie obserwując każdy szczegół. Ciemnoniebieskie niebo usiane jest czarno-szarymi smugami chmur, które przypominają wściekłe machnięcia pędzla malarskiego. Uzyskanego efektu, nie powstydziłby się Lovecraft w swoich najbardziej szalonych wizjach. Obłoki układają się w uśmiechnięte buzie, jeszcze inne w krzywe spirale, a niektóre nie przypominają zupełnie nic - przynajmniej człowiekowi. Spomiędzy niektórych chmur wyzierają jasne smugi światła, które zamiast pocieszać, przywodzą na myśl piekielne, żrące promienie.



Jeremy kieruje wzrok na mijane drzewa. Kora jest prawie żółta, a na jej powierzchni widać liczne rysy… blizny, można by rzec. Od gałęzi co i raz odchodzą intensywnie czerwone krople krwi unoszone przez wiejący wiatr. Jeremy domyśla się, że gdyby był materialny (o ile to otoczenie nie jest jedynie zwodniczą iluzją), wyglądałby jak po paru minutach gry w paintballa.

Jego myśli zostają zasypane licznymi obawami. Gdzie jest? Jak długo będzie zmierzał do celu? Czy coś może mu się tu przytrafić? Część z nich zostaje rozwiana gdy na suchej, żółtej ziemi jakaś niewidoczna siła rysuje strzałkę w prawo. Jeremy, zgodnie z instrukcjami, skręca w tym kierunku, myśląc o tym, że tutaj i tak wszystko wygląda jednakowo.

Kap, kap.



Kontynuuje swoją chorą wycieczkę, wciąż spoglądając na skorupę ziemi w nadziei, że dostanie następną wskazówkę. Nie myli się. Minutę później na glebie zostaje wyryta prosta postać złożona z kresek. Ludzik macha do Jeremy’ego, dając znak, że ma za nim iść. Przyspiesza kroku, gdyż wyrysowana postać idzie dość szybko, przewalając przy tym grudki piachu. Cały proces chodzenia małego człowieczka, przypomina wędrówkę jakiegoś podziemnego stworzenia, które powierzchnię gleby wprawia w falujące ruchy.



Wraz z następnymi przebytymi metrami, drzewa wyglądają co raz dziwniej. Niektóre mają krzywe konary, a ich gałęzie są niesamowicie poskręcane i splecione, jakby rośliny wiły się w niemej agonii. Im głębiej Jeremy z tajemniczą postacią zachodzą w Pole Krwawiących Drzew, tym krew kapie obficiej z suchych badyli.

Kap, kap, kap.



Jeremy nie wie, czy śmiać się, czy może bać, gdy piaskowy ludek zaczyna robić salta i przewroty, przy tym uśmiechając się zawadiacko. Po chwili staje na rękach i z tą samą prędkością dalej zmierza w jednym kierunku. Następnie idzie na dwóch palcach prawej dłoni. Skacze. Turla się. Do jasnej ciasnej, on nawet podskakuje na jednym palcu! W całym spektaklu nie brakuje hula – hopu, hulajnogi i żonglowania. Jeremy zastanawia się, co ludek wymyśli tym razem, gdy ten gwałtownie przystaje, palcem nakazując być cicho. Zdziwiony Jeremy powoli podąża za skradającą się postacią (przez myśl nie przechodzi mu, że cała scena przypomina obraz małego dzieciaka, z zafascynowaniem słuchającego clowna, który przygotowuje jakiś numer). Parę metrów dalej przystaje za małym człowieczkiem. Ten odwraca się, a jego proste, okrągłe oczy zamieniają się w wężowe źrenice. Usta stworzone z jednej kreski, stają się garniturem kłów wykrzywionych w złowieszczym grymasie. Postać wyjmuje z nikąd ogromny nóż i zaczyna zbliżać się w stronę Jeremy’ego. Ten natomiast stoi jak wryty, zahipnotyzowany własnym otumanieniem. W głowie ma obraz pana, który najpierw zaprasza dziecko na spacerek, kupując lody, a następnie odsłania swą prawdziwą twarz, przygniatając dziecko do ziemi, zdejmując mu ubranka i…

Bum.



Złowieszcza postać w piasku wybucha, wzbijając duży tuman kurzu. Oszołomiony Jeremy powoli przytomnieje i czeka, aż chmurę pyłu rozwieje wiatr. Gdy tak się staje, dostrzega, że w miejscu zdradliwego ludzika pojawiła się wyryta głęboko w ziemi strzałka, każąca iść prosto. Jeremy podnosi wzrok i zaskoczony dostrzega sto metrów dalej ciemną plamę. Widoczność utrudniają nadzwyczajnie jasne promienie, wypełzające z dużego otworu w mrocznym, ozdobionym licznymi niedorzecznościami niebie. Jadowicie świetliste smugi padają wprost na ciemny kształt. Jeremy wacha się przez chwilę, ale wie, że nie ma wyboru, więc uzbrojony w czujność rusza przed siebie.

Kap, kap, kap, kap.



Ostatnie sto metrów jego podróży, rozciąga się w czasie, niczym ogromna mordoklejka. Każdy metr wydaje się być co najmniej kilometrem, a teraz już karykaturalnie powykrzywiane, krwawiące drzewa nie poprawiają samopoczucia. Podczas wędrówki na dziurę w sklepieniu powoli wpływają obłoki burych chmur, które układają się w Uśmiechniętą Buzię. Przed duże U, duże B i duże P, jak Przerażenie tą cholerną Uśmiechniętą Buzią.



Gdy Jeremy jest dziesięć metrów od celu, widzi, że ciemnym kształtem jest proste biurko. Gdy pięć metrów dzieli go od mebla, dostrzega, że siedzi za nim… mężczyzna?

Kap, kap, kap, kap, KAP.



A więc to jest nasz tajemniczy Pan. Teraz naprawdę trzeba będzie zachować spokój. Albo przynajmniej udawać.

Jeremy zatrzymuje się obok biurka (po obu stronach są krzesła), a ‘Pan’ natychmiast wstaje ze swojego siedzenia. Obaj długo mierzą się wzrokiem. Może nawet chcieliby się dotknąć, gdyby nie odgradzał ich mebel wykonany z jakiegoś ciemnego drewna i gdyby byli materialni. Te dwa błahe powody sprawiają, że po jakimś czasie Jeremy przemawia.



- Witam.

- Międzydzień dobry, panie Jeremy – odpowiada natychmiast ‘Pan’, a jego głos przywodzi na myśl piłę tnącą drewno. Sam ton uosabia się z jego wyglądem, gdyż ‘Pan’ jest szczupły, wysoki (około metra dziewięćdziesiąt), o ostrych rysach twarzy. Zupełnie jak żyletka… lub piła tnąca drewno. Jasne promienie z góry ‘podpalają’ i tak ogniste, kręcone włosy, które opadają na długą szyję i przykrywają ozdobione zmarszczkami czoło. Sama twarz usiana jest licznymi bruzdami, a nos spiczasty, zakrzywiony w dół. ‘Pan’ sprawiałby wrażenie dość starej osoby, gdyby nie te płomienne włosy i… oczy. Właśnie ten element wydaje się najbardziej żywy. Jadowicie zielone, doskonale podkreślone zmarszczkami i ciemną karnacją, wypełnione są ogromną mądrością, niezliczonymi skarbcami wiedzy oraz wieloma innymi cechami, od przenikliwości zaczynając, a na gniewie kończąc. Do tego na źrenicy, typowa czarna, okrągła kropka wydaje się być… liściem? – Mam nad panem przewagę, gdyż znam pańskie imię. Dlatego powinienem się…

- Znam pańskie imię – Jeremy wchodzi mu w słowo. – Kelrish, Strach Wcielony, Zdrada Uczłowieczona, Ghul Dusz. Nie musisz się przedstawiać. Darujmy sobie uprzejmości.

- No, no, no – ‘Pan’ uśmiecha się, uaktywniając następną sieć zmarszczek. – Widzę, że nie przyszedłeś tu z pustą głową.

- Po prostu ostrożnie przyjmuję zaproszenia.

- Godne podziwu – mówi, delikatnie kiwając głową. – Muszę cię jednak zmartwić, gdyż żałosne widma, nawiedzające wieśniackie chałupy wymyśliły te uwłaczające mi przydomki z czystej nienawiści – jego głos wydaje się być naprawdę pełen skruchy. – Niezmiernie mi przykro z tego powodu i niestety, ale będę musiał cię zawieść, zdradzając moje PRAWDZIWE imię, które nie jest tak efektowne jak Kelrish. Bardziej przychylne mi dusze zwą mnie po prostu Istagi – mówiąc to, wystawia rękę.

- Myślę, że ‘widma’, jak sam ich nazwałeś, miały jakiś POWóD by nadać ci takie, a nie inne przydomki, panie Istagi – Jeremy nie zwraca uwagi na rękę i wyzywająco patrzy w głębokie jak studnia, zielone oczy.



- Odłóżmy na bok powody i plotki. Zapewne zastanawiasz się, czemu cię tu wezwałem.

- Nie mniej niż gdzie jesteśmy.

-Och, wybacz ten nietakt – jego oczy skrzą się fałszywą uprzejmością. Jeremy po wymianie paru zdań domyśla się, że każde jego słowo jest zwodnicze. Ręka Istagiego nadal jest wystawiona. – To miejsce nazwałem Martwą Naturą.

- Czemu drzewa krwawią?

- Bo umierają – wymawia to z odkrytą na chwilę pogardą. – Zaiste, nie chciałbym się mylić, biorąc cię za duszę inteligentną. Goście, którzy przybywają do mnie wyjątkowo rzadko, zazwyczaj nie grzeszą inteligencją i tylko błagają, błagają, BłAGAJą. Rzygać się chce, zaiste… Ale zboczyliśmy z tematu. Drzewa krwawią, bo umierają. Moje siły są ograniczone i mogłem stworzyć tylko taką istotę, która ma życie. A ponieważ darzę dużą sympatią kochanych ludzi, nadałem drzewom ten ciekawy efekt, który je uczłowiecza.

- Ale to wszystko i tak jest iluzją, prawda?

- Trik polega tym, że jeśli zechcę, mogę sprawić, że dla CIEBIE to wszystko nie będzie ILUZJą, a TY nie będziesz NIEMATERIALNY dla otoczenia – w zieleni jego oczu skrzy się głęboko skryta groźba.

- Rozumiem. Nie musisz mi tego mówić. Zanim tutaj przybyłem, popytałem w paru miejscach i uwierz mi, że nie były to tylko dusze, które osiadły się w opuszczonych domach.

- Naprawdę? Może mi coś o mnie powiesz? – Istagi wciąż nie chowa wystawionej ręki.



- Jesteś Handlarzem. Handlujesz życiem. I śmiercią. Możesz dawać nowe życia duszom, jednak bardzo ostrożnie używasz tego daru. O ile mi wiadomo, od parudziesięciu lat nikomu nie pomogłeś, a wielu Niematerialnych mówi, że straciłeś swoje umiejętności. Wielu mówi też, że każde twoje słowo przesycone jest kłamstwem, nic nie robisz za darmo, gardzisz wszelkim Istnieniem i Nieistnieniem. Lubisz dręczyć…

- Dobra, dobra, dobra… - Istagi wydaje się rozbawiony. – Nie ukrywam, że część tego co powiedziałeś jest prawdą, ale połowa to KUREWSKIE bzdury. Wybacz ten wulgarny epitet, ale naprawdę krew, której nie mam, gotuje się we mnie, gdy słyszę takie oszczerstwa. Owszem, zwą mnie Istagim Handlarzem. NADAL potrafię dawać nowe życie, wcale nie straciłem swoich umiejętności, jedynie bardziej selektywnie dobieram tych szczęściarzy…

- Chciałeś powiedzieć, że po prostu nikt nie mógł ci czegoś zaoferować, więc niech się pieprzą – Istagi szeroko się uśmiecha, co nadaje mu jakiejś nieznanej drapieżności.

- Nawet jeśli to prawda… czy to takie dziwne? Dziwne, że biedne, samotne Istnienie chce mieć jakiś zysk ze swojej wyjątkowej umiejętności? że chcę zaznać trochę słodyczy w tym cichym życiu? Widzisz, z nudów wymyślam nawet takie absurdalne rzeczy jak krwawiące drzewa i psychopatyczne ludziki z piasku.

- Więc plotki jednak są prawdą. Jesteś tu uwięziony.

- Owszem, mój dar jest także przekleństwem, jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało. A to, że nie ma odpowiedniego kandydata… cóż, czysty, niewątpliwie nieszczęśliwy wypadek. Ja naprawdę lubię uszczęśliwiać Istnienia.



- Nawet Herberta, którego pozbawiłeś wszelkich pozażyciowych zmysłów? Teraz można go spotkać, błąkającego się po warszawskim teatrze i doprowadzającego ludzi do obłędu. I Ann, która nie może się poruszyć, wciąż znajduje się na skrzyżowaniu w Texasie? – Jeremy’ego wypełnia niesłychana satysfakcja, gdy widzi, że zbił Istagiego z tropu. Przez chwilę milczą, ale Handlarz prędko bierze się w garść i jego usta znów wykrzywia brzydki uśmiech.

- Owszem, zrobiłem to – mówi, wolno dobierając słowa. – Jak wiesz, każda dusza uwolniona od ciała, odkrywa głęboko skrywane specjalne umiejętności, które niestety nie są przydatne w tym świecie. Dlatego takie Istnienie kieruje się do mnie, gdyż dając duszy nowe życie i ciało, umiejętność ta jest zachowywana. śmiertelnicy nazywają to anomalią, medium. Nie wiem czy wiedziałeś o tym, że Herbert potrafił czytać w myślach, a Ann potrafiła się teleportować. Gdy odmówiłem Herbertowi, nieustannie próbował włamać się do moich myśli. Gdy odmówiłem Ann – ustawicznie teleportowała się do mych iluzji. Spotkała ich za to kara, nie ukrywam, że sprawiło mi to przyjemność, ale gdybym nie miał powodu – nie tknąłbym ich. Masz jeszcze jakieś przykłady mojego znęcania się nad duszami? Zaiste, z chęcią odpowiem na wszystkie zarzuty – tym razem to Jeremy nie ukrywa, że jest zbity z tropu.

- Słyszałem, że tak samo postąpiłeś z wieloma innymi Istnieniami…

- Konkrety, Holmesie, KONKRETY – zapada cisza, przerywana przez cichy świst wiatru i skrzypienie gałęzi.

Kap, kap, kap, kap, KAP.



- No właśnie… - Istagi jest wyraźnie zadowolony. – Nie warto jednak się licytować ile dusz zniszczyłem, a ile nie. Pozwolisz, że przejdziemy do sedna sprawy? – Jeremy kiwa głową, zauważając, że Handlarz najwidoczniej nie ma zamiaru zabrać wystawionej ręki – Jak już mówiłem, KAżDA dusza uwolniona od ciała odkrywa w sobie jakąś specjalną umiejętność. Nie tylko ty masz swoich ‘informatorów’, ja wiem więcej, niż mogłoby ci się wydawać. To, że jestem tu uwięziony nie oznacza, że nie mam… ekhm, obserwatorów – kącik jego warg delikatnie się unosi, oczy skrzą satysfakcją. – Wiem, że ty odkryłeś u siebie, zaiste, niesamowity dar poznawania okoliczności śmierci właścicieli posiadłości – jak nazywasz groby ciał.

- To nie jest żaden dar, to…

- … przekleństwo? Och, cóż za zbieg okoliczności, ja też jestem obdarzony PRZEKLEńSTWEM. Nie musisz mi mówić, wiem, że twój dar jest także uzależnieniem, że jesteś jak śmiertelny narkoman lub alkoholik. Mimo to twoja umiejętność jest, zaiste, przydatna…

- CZEGO ode mnie chcesz?

- Przysługi… - przez chwilę niesamowite oczy Istagiego wypełnione są niezdrowym podnieceniem, prędko jednak zastępuje je czujne spojrzenie. – Dla ciebie będzie to wręcz przyjemnością. Chciałem PROSIć CIę o sprawdzenie pewnych grobów…

- Jakich grobów? – Jeremy zasypywany jest lawiną myśli.

- Grobu moich rodziców.

Kap, kap, kap, kap, KAP.



Złowieszcza cisza omiata całe Pole Krwawiących Drzew. Nawet wiatr zdaje się wiać niemal bezgłośnie. Jeremy ponownie jest zbity z tropu. Cholera jasna, przechodzi mu przez myśl, 2:1 dla niego. Jego zdezorientowaną twarz prędko ozdabia udawany spokój.



- W jakim celu? Myślę, że plotki o twoich kłamliwych słowach były prawdą. Nie słyszałem natomiast NIC o miłości do rodziny.

- Nie słyszałeś NIC o moim życiu. Nikt nie słyszał, więc czuj się wyróżniony. Ale pamiętaj, że to coś takiego jak tajemnica lekarska.

- Kto powiedział, że się zgodziłem?

- A kto powiedział, że masz wybór?

Kap, kap.



- Jesteś Handlarzem. Co dostanę w zamian?

- Drogi Jeremy, czyż to nie oczywiste? życie, duszo, żYCIE – Istagi przypomina wspaniałomyślnego ojca. – Dobrze wiem, że nienawidzisz istnieć tylko jako dusza. Nie znosisz przenikania, podróży, źródeł, całego tego świata, nie lubisz nawet mnie. Chcesz zerwać z tym światem, a ja ci to oferuję. Nowe życie, w którym będziesz mógł wykorzystywać swoje niesamowite zdolności. Wyobraź sobie, mógłbyś łapać morderców, poprzez poznawanie okoliczności śmierci ich ofiar. Odmieniłbyś świat… chyba, że wolisz osiąść na jakimś cmentarzu i nawiedzać śmiertelników.

- Od parudziesięciu lat nikomu nie dałeś życia. O ile mi wiadomo, boisz się o równowagę światów. Ostatnim szczęściarzem był Akanuka Haliji, który spowodował wybuch Hiroszimy. Od tej pory jesteś bardzo ostrożny, wolisz nie ryzykować. Miałeś szczęście, że wszystko zostało upozorowane tak, aby wyglądało na winę bomby – cisza. Jeremy uśmiecha się. Remis, panie Istagi. – Swoją drogą, starzejesz się. Dać życie komuś, kto ma zdolności samodestrukcji? ZAISTE, niezbyt mądre… - ostatnie słowa wycedza z największą przyjemnością.

- Taka praca – mówi Istagi i jego twarz ponownie wykrzywia uśmiech – tyle, że tym razem kwaśny i niewesoły. Ręka jednak wciąż jest wystawiona. – Raz z górki, raz pod górkę. Pogratulować poinformowania. Zauważ jednak, że powinieneś czuć się wyróżniony, skoro po tylu latach zdecydowałem się dać komuś życie.

- Czuję się oszukiwany. Wietrzę podstęp, Holmesie.

- Niepotrzebnie, Watsonie. Niepotrzebnie. Widzę jednak w twoich oczach to pragnienie. Pragnienie życia. I z góry już znam twoją decyzję – zapada cisza.



Jeremy zdaje sobie sprawę, że przybywając tu, miał małą nadzieję na taką ofertę. I proszę, pojawia się szansa, na którą liczył. Pamięta, jak bardzo załamany był po śmierci, jak bardzo buntował się przeciw temu, co się stało. Każdy element tego świata napawał go niesmakiem i nienawiścią. Nałóg zdominował jego istnienie, sprawił, że zaczął czuć się jak pieprzony pasożyt. Po jakimś czasie - w pewnym sensie - pogodził się ze swoim losem, ale gdy zmierzał tutaj, wciąż miał nadzieję. Mimo że minął rok od śmierci, wspomnienia wspaniałej śmiertelności tlą się w głowie, a dzięki myśli o nowym życiu dusza wypełnia się niebywałym podnieceniem.



- A co, jeśli się nie zgodzę? – słysząc to pytanie, Istagi podnosi lewą rękę, złożoną w pięść.

- Niematerialność może stać się materialnością… - wyprostowuje długi palec wskazujący. Jeremy niepewnie rozgląda się dokoła, widzi czujne spojrzenie Uśmiechniętej Buzi i jego duszę opanowuje obawa.

KAP.



Każda część istnienia Jeremy’ego spina się, szaleje, buzuje. Czuje bowiem kroplę krwi na własnym policzku. Cudowne uczucie dotyku, pewność śmiertelności, ekstaza większa niż ta, gdy zagląda do okiennic posiadłości. Czuje, że ISTNIEJE. że żYJE. Istagi uśmiecha się jadowicie.

- Właśnie czujesz przedsmak tego, co możesz mieć… - Jeremy prawie nie słyszy tych słów. Tonie w cudownym uczuciu wilgoci na policzku, który przestał istnieć już tak dawno… - … ale równie dobrze... Jeśli nastąpią pewne komplikacje… możesz poczuć TO. – Istagi zgina palec wskazujący i Jeremy’ego przeszywa palący ból w policzku, jakby kropla krwi zamieniła się w żrący kwas. Dłoń mknie w stronę twarzy, lecz tylko przenika przez niematerialny policzek. Ból szybko mija i Jeremy dyszy ciężko. – Jak więc sam poczułeś, plotki o utracie sił są zupełnie bezpodstawne. Czekam na odpowiedź. – Jeremy natychmiast ściska tak długo wystawianą przez Istagiego dłoń. Mimo że nie czuje dotyku, to w głowie i tak siedzi wspomnienie wspaniałej wilgoci.

- Zgoda. Zgadzam się.

- Zaiste, nie miałeś innego wyjścia, ale cieszę się, że obeszliśmy się bez drastyczniejszych środków. Pozwól, że wprowadzę cię w szczegóły…



Uśmiechnięta Buzia na niebie zamienia się w Bardzo Uśmiechniętą Buzię.

Kap, kap.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

2
Pomysł: ?

Nie bardzo wiem, co o tym sądzić. Ostatnio często wspominam, ze nie lubię czytać opowiadań fragmentami i oceniać tylko ich poszczególne części.

W tym kawałku nic konkretnego się nie dzieje. Nawet jeśli coś wynika, to nie wiadomo na razie co. Trzeba cierpliwie czekać na kolejne części by móc określić czy pomysł jest dobry, bardzo dobry, czy do dupy.



Styl: 3

Spodziewałem się po tobie czegoś lepszego. Nie wiem, może to moja wina (czego ci życzę), ale jakoś opornie szło czytanie tego opowiadania. Nie wiem dokładnie czemu, ale nie byłem w stanie się rozpędzić i płynnie przebrnąć przez całość. Na dodatek fabuła nijak nie wciągała, co powodowało, że marzyłem o końcu, ale nie byłem w stanie prędzej do niego dotrzeć.



Schematyczność: 4

Ocena jest jaka jest ze względu na te krwawiące drzewa i inne innowacyjne elementy. Bo jeśli chodzi o sam pomysł i fabułę to ciężko coś powiedzieć (patrz pomysł).



Błędy: 4

Jestem w szoku. Znalazłem błędy w twoim opku!



3x interpunkcja (niestety nie pamiętam gdzie);

"co raz" zamiast "coraz" (też nie pamiętam gdzie);

i gwóźdź programu:

WACHA się... Na miłość boską, powinno być WAHA się!

Koszmar.



Ogólnie: 3+

Jestem na tak, ale nie podobało mi się.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

3
Dzięki za opinie, doceniam, że dotrwałeś, ale zbytnio mnie to nie mobilizuje. Trochę szkoda, że nie potrafisz ocenić pomysłu. Apropo stylu, to wciąż nie wiem czy wina leży po stronie osoby, gustu (znajomej się bardzo podobało) czy może warsztatu (nie dowiedziałem się niczego konkretnego, czegoś co mógłbym poprawić). Dlatego czuję się rozerwany. ;)



Odnośnie błędów, to ja nie rozumiem czemu tak się dziwisz. Czy Ty nie pamiętasz ile ja kiedyś błędów robiłem? :P

To, że robię ich teraz mniej to wyłącznie zasługa starań i pewnej osoby.

A ten "koszmar' tyczy się ortografa? To aż takie straszne? Wiesz, z tego co pamiętam w swoich postach raz czy dwa też popełniłeś ort. Nie mówię tego ze złością, tylko po prostu każdemu się zdarza. ;)



No nic, to chyba tyle. Czekam na jakieś inne opinie, żeby pozbyć się tej rozterki.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

4
Ok. Niech Ci będzie. Ale po kolei.



Pomysł. Nie mogłem go ocenić jako takiego, mam tu na myśli pomysł na opowiadanie. Ale jeśli chcesz usłyszeć/przeczytać jakąś konkretną wypowiedź to proszę. Będzie ona dotyczyła pomysłu na FRAGMENT opowiadania (w zasadzie pomysłu na tych kilka scen). Otóż, było spoko. Całkiem ciekawe pomysły, zwłaszcza z tymi krwawiącymi drzewami, choć te kapkapy wydały mi się troszkę jakby z piosenki z domowego przedszkola, a co za tym idzie nieco groteskowe. Poza tym sama rozmowa z tym MADAFAKIEM była jakaś sztuczna.



Styl moim zdaniem nie leży całkowicie, ale pozostawia co nie co do życzenia. Nie wiem czemu tak jest, ale mi czytało się opornie. Może to dla tego, że byłem zmęczony jak dziki osioł? Nie wiem, może. Druga sprawa dotycząca stylu to malutki, malusieńki szczególik. Jaki? A no taki, że wcale, ale to wcale, nie poczułem klimatu. Ale to wcale!! Możliwe, że to znowu moja wina, ale czy aby na pewno?



Co do błędów, to źle mnie zrozumiałeś. Po prostu byłem w głębokim szoku widząc taki byk. Nie ukrywam, że od jakiegoś czasu jesteś dla mnie guru pod względem poprawności pisowni i drżę ilekroć zaczynam czytać twoją ocenę mojego tekstu. Sam staram się wyeliminować błędy ze swoich tekstów, ale jak widać marnie mi idzie. Zdziwiłem się widząc, że ktoś może się "wachać".



AR JU HAPI NAł??
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

5
Dzięki za konkretniejszą opinię. Co do tego czy to wina mojego warsztatu, czy może po prostu kwestia gustu, to chyba dowiem się dopiero jak jeszcze inni wypowiedzą się na temat tekstu. ;)


choć te kapkapy wydały mi się troszkę jakby z piosenki z domowego przedszkola, a co za tym idzie nieco groteskowe.
Dla mnie to bardzo dobrze. :D



Odnośnie błędów - nie wiem czy wybrałeś sobie dobre guru. Jestem tylko skromnym nastolatkiem i zdarza mi się 'wachać', niestety.



Jeszcze raz dzięki.



JES, AJM WERI FAKING HEPI NAł (no może nie w pełni, ale czuję się usatysfakcjonowany :D)



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
Pomysł: 4

Mi się podoba, przynajmniej na początku



Styl: 3

Nie ma żadnych błędów (w stylu), ale zgodzę się z Gott-Foo, niestety... zanudziłeś mnie i to tak, że nie doczytałam do końca. Poczatek jest bombowy - naprawdę - rytmiczny opis, taki inny, ale potem...

Powiem, ci że zwykle twoje opowiadania są ciekawę (nie ważne czy mi się podobają, czy nie), fabuła wciąga, styl angażuje, po prostu przenosi w inny świat, niestety w tym fragmencie tego nie zauważyłam.



Schematyczność: 4-



Błędy: 4

raczej nie zauważalne, ale przypominam, że nie przeczytałam do końca



Ogólnie: 2

sorry, ale tak mnie zmęczyłeś tym tekstem, że nie wiem jak będę teraz pracować



Jestem na... mimo wszystko, tak - doceniam język, którego używasz :D
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

8
Jeremy nie wie, czy śmiać się, czy może bać,


mniej więcej do tego momentu...
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

9
Pomysł: 4

A mnie się właśnie podoba na końcu, bardziej niż na początku. Ogólnie, według mnie tekst ciekawy.



Styl: 4+

W przeciwieństwie do Foo przeczytałem bez najmniejszych problemów i stopów. Podobało mi się.



Schematycznośc: 5-

Według mnie raczej oryginalne. Ale minus na zachęte.



błędy: 4-

Wiesz za co? Za te dwa błędy wskazane przez Foo. "WACHA" - A ty, wstydź się !!



Ogólnie: 4+

Jak dla mnie tekst jest w porządku, lubię tego typu opowiadania.



Jestem na NIE (patrz na datę postu)
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

10
Cały proces chodzenia małego człowieczka, przypomina wędrówkę jakiegoś podziemnego stworzenia
bez przecinka


Wraz z następnymi przebytymi metrami, drzewa wyglądają co raz dziwniej.


nastepnymi zamień na 'kolejnymi'

i bez przecinka


Usta stworzone z jednej kreski, stają się garniturem kłów wykrzywionych w złowieszczym grymasie


bez przecinka


Postać wyjmuje z nikąd ogromny


znikąd razem


Ostatnie sto metrów jego podróży, rozciąga się w czasie, niczym ogromna mordoklejka


bez przecinków


Sam ton uosabia się z jego wyglądem


ton się raczej nie może uosabiać. Zamień na 'pasuje do wyglądu' czy podobnie


gdyż żałosne widma, nawiedzające wieśniackie chałupy wymyśliły te uwłaczające mi przydomki z czystej nienawiści


bez przecinka


miały jakiś POWóD by nadać ci takie, a nie inne przydomki


powód przecinek

i bez tego twojego przecinka


Ręka Istagiego nadal jest wystawiona.


lepiej wyciągnieta



Zostało mi jeszcze parę akapitów, niedługo postaram sie dokończyć :-)
Wierzyłem, że miłość wzniesie mnie ponad ka, tak jak skrzydła wznosza ptaka ponad wszystko, co może go zabić i zjeść.

S. King
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”