Iskra [obyczaj/psychologiczna]

1
Noc zapadła szybko. Ciemne chmury skrzętnie przesłoniły wszystkie gwiazdy i na dworze było dosłownie czarno. Jedynymi jasnymi punktami były drobne oczy bezszelestnie przemykających tu i tam dzikich zwierząt, uciekających bądź polujących. Ofiar i ich morderców. Panująca cisza była niemal paraliżująca, a atmosfery grozy dopełniały złowrogie pohukiwania sów ukrytych gdzieś w ciemnościach.

Paweł szedł szybko dobrze mu znaną ścieżką, ciężko stawiając nogi, a odgłos jego kroków rozchodził się po lesie. Był wściekły i marzył tylko o tym, by znaleźć się w swoim pokoju. Czuł, że nienawidzi jej z każdą chwilą coraz bardziej. Teraz, kiedy tak jej potrzebował, ona go odrzuciła, jakby zupełnie nie obchodziło jej to, co on teraz przeżywa. Po głowie krążyły mu przeróżne myśli, ale na plan pierwszy wysuwała się tylko jedna: skrzywdzić ją. Tak bardzo pragnął coś jej zrobić, żeby bolało, żeby też cierpiała, że aż się tego bał. Dlatego teraz musiał się śpieszyć, aby jak najprędzej znaleźć się w domu. Znał siebie, wiedział do czego jest zdolny i wiedział, że jego silna wola jest niczym w porównaniu z jego obsesją. Mimo, że odszedł już tak daleko, jeszcze mógł zawrócić, pójść do niej ponownie i dać upust swoim chorym emocjom. Nagle się zatrzymał. Czy faktycznie granica między miłością, a nienawiścią jest aż tak cienka? Czy tak łatwo ją przekroczyć? Mógł pójść, zapukać w jej okno i zacząć przepraszać za to, że zachował się jak ostatni idiota. Bo w istocie tak właśnie się zachował, a przynajmniej ona na pewno tak to odebrała. A jakby teraz zawrócił, mogłaby pomyśleć, że tego żałuje. A wtedy on…

Już zrobił krok w tył, odwrócił się, już zawracał, gdy niespodziewanie usłyszał szelest liści gdzieś bardzo blisko niego i jakby się opamiętał. Znów się zatrzymał. Oddychał płytko i szybko, cały się trząsł. Po chwili podniósł ręce do twarzy i zaczął ją nimi pocierać. Odetchnął. Słodki smak i zapach krwi uspokajały go, były jak balsam dla zszarganych nerwów i udręczonej duszy. Ludzie to przecież nie zwierzęta, pomyślał. Dobrze, że potrafił się trochę wstrzymać i nie od razu zarżnął tamtego zająca, który wpadł w jego pułapkę, bo inaczej krew na jego rękach zdążyłaby już zaschnąć, a on pędziłby teraz do swojej dziewczyny, aby zrobić jej coś równie okropnego. Na jej szczęście przed prawdziwą zabawą wciąż wpadał niemal w euforię, czując strach ofiary, która zawsze przeczuwała to, co za chwilę się stanie, jakby posiadała szósty zmysł. Zawsze możliwie najdłużej zwlekał z zadaniem śmiertelnego ciosu, który nie był ani pierwszym, ani ostatnim.

Po kilku minutach wyszedł w końcu z lasu i jego oczom ukazał się niewyraźny i ledwie widoczny w tej ciemności zarys domu jego rodziców, w którym nadal musiał mieszkać. Dom należał właściwie do jego ojca, który dostał go w spadku po wujku, ale gdyby nie matka i jej stanowczy charakter, ojciec wszystko by przepił z tego niecodziennego szczęścia, jakim jest otrzymanie spadku, i dom już dawno diabli by wzięli.

W środku nie paliło się żadne światło. Paweł zamknął drzwi wejściowe i skierował się do swojego pokoju na piętrze, wchodząc po przeraźliwie skrzypiących starych schodach, czym z pewnością obwieścił swoje przybycie osobom, które jeszcze nie zasnęły. Nagle otworzyły się drzwi do kuchni i zapalone tam światło wylało się na korytarz i schody, ale twarz chłopaka pozostała bezpiecznie ukryta w ciemności. Paweł odwrócił się i ujrzawszy matkę, jakby trochę speszony, szybko schował poplamione krwią ręce do tylnych kieszeni spodni. Miał nadzieję, że plamy na jego bordowej koszulce, jeśli są, to są niewidoczne.

- Gdzie ty się znowu szlajasz o tej porze? Jest w pół do pierwszej! – warknęła matka, mierząc syna wzrokiem od góry do dołu.

- Byłem na spacerze. U Kaśki.

Matka zmarszczyła brwi.

- I co robiliście?

Odpowiedział jej lodowaty, szyderczy śmiech syna.

- Jestem twoją matką i mam prawo wiedzieć co się z tobą dzieje, gówniarzu!

- Nie, nie masz prawa. Osiemnaście już skończyłem. Jestem wolny i mogę robić co chcę, kiedy chcę i z kim chcę, a tobie nic do tego. Jak tak bardzo musisz komuś udowodnić, że byłaś dla Piotrka dobrą matką to lepiej zacznij niańczyć ojca. Może ci uwierzy i da rozgrzeszenie zanim kopnie w kalendarz.

- Paweł, ty gnojku! Jak możesz…

- No co? Jak mogę się tak odzywać do własnej matki? Jak widać, do cholery! Nawet nie zasługujesz na to, by nazywać cię matką. Mateczką, mamusią… - szydził, czerpiąc z tego jakąś dziką przyjemność. Nieświadomie wyjął ręce z kieszeni i oparł je na biodrach, co chwila którąś wymachując. – Nigdy nie obchodziło cię co się z nami dzieje. Ani z ojcem. Aby tylko nie przepił chałupy, co? Chciałaś mieć spokój to teraz go masz, ciesz się nim. Piotrek już ci nigdy nie będzie marudził, ja też wkrótce przestanę uprzykrzać ci życie.

- Nie waż się nawet tak mówić!

- Tylko cię uprzedzam. Zaoszczędzę trochę forsy i się stąd wynoszę. I nigdy mnie już nie zobaczysz. – odwrócił się i zaczął wchodzić na górę.

- Co ci się stało w ręce? Skaleczyłeś się?

Niespodziewane pytanie matki na moment go sparaliżowało.

- Odwal się. Trzeba było martwić się o Piotrka. – ruszył dalej i w końcu zamknął drzwi do swojego pokoju.

Światło w korytarzu zgasło. Kobieta na giętkich nogach wróciła do kuchni i usiadłszy przy stole ukryła twarz w dłoniach. Jej drobnym, chudym ciałem wstrząsnął cichy szloch. Jako matka poniosła druzgocącą klęskę i świadomość tego nieznośnie bolała i uwierała jej zawsze samolubną duszę. Za późno zrozumiała swoje błędy i nie mogła już ich naprawić. Teraz przyszło jej słono za to zapłacić – stratą dwóch synów, których nigdy nie kochała tak, jak powinna.



Paweł usiadł przy biurku i zapalił stojącą na nim świeczkę. Przyglądał się zaschniętej zajęczej krwi na swoich dłoniach, a na jego twarzy powoli malował się zwycięski uśmiech. Już był spokojny, w zupełności nad sobą panował. Po chwili wziął długopis, otworzył leżący na blacie zeszyt i zaczął pisać:

„20 marca, 1 w nocy.

Tym razem zając. Młody samiec. Samce są odważne tylko przy samicach. Ale gdy przychodzi co do czego, gdy wyczuwają poważniejsze zagrożenie okazuje się, że są tylko małymi, bezbronnymi istotami. I potrafią tylko uciekać. A jak nie ma dokąd uciec to piszczą. Zupełnie jakby błagały o litość. Tchórze nawet się nie bronią, tylko trzęsą się ze strachu. I dobrze. Wciąż słyszę jak na najwyższych obrotach wali mu serce… Miał ciepłą krew, która tryskała na wszystkie strony jak zacząłem go dźgać. Ciepła, słodka krew. Miodzio. Czasem się zastanawiam czy nie jestem wampirem…?

Nienawidzę tej suki. Kiedyś ją zarżnę, tak jak tego zająca i będzie to zemsta za dziewiętnaście pieprzonych lat kiedy miała nas w dupie. I za Piotrka. Ta suka nawet nie próbuje udawać, że Jego śmierć coś ją obchodzi. Szmata. Kurwa. Jeszcze tego pożałuje.”

Odłożył długopis i wyjął z szuflady małe zawiniątka. W migotliwym świetle błysnęło ostrze żyletki. Długo się w nią wpatrywał. Myślał o bracie i jego bezsensownej śmierci.

To była sobota, około drugiej po południu, kiedy policjant zapukał do ich domu. Matki jak zwykle nie było, a ojciec leżał kompletnie zalany w salonie na kanapie pośród pustych butelek po wódce.

- Kiedy wróci pańska mama? – spytał policjant, gdy chłopak poinformował go, że tylko on jest do dyspozycji.

- Cholera wie. Może dzisiaj, może jutro. O co chodzi?

- Jakiś numer telefonu do niej…?

- Nie mam.

Mężczyzna nerwowo westchnął i rozejrzał się wokół siebie.

- Jest pan pełnoletni?

- Tak, bo co?

Policjant zamilkł na długą chwilę. Zerkał na Pawła ze współczuciem i wahał się co zrobić.

- Przyszedł pan na mnie popatrzeć, czy co?! – warknął zniecierpliwiony.

- Ktoś z rodziny musi zidentyfikować zwłoki. Czy jest pan w stanie to zrobić?

- Zwłoki? Przecież nikt nie umarł…

- Chłopiec w wieku około dziewięciu lat. Miał przy sobie legitymację szkolną stwierdzającą, że nazywa się Piotr Nowacki. Musi pan to jednak potwierdzić.

Paweł jakby dostał obuchem w głowę. Otworzył usta i bez słowa gapił się na policjanta, który po chwili znów zaczął coś mówić, ale chłopak już tego nie słyszał. Jak przez mgłę pamiętał drogę do kostnicy. Usiadł chyba z przodu na miejscu pasażera, a może było to z tyłu. W głowie cały czas szumiała mu niewyraźna myśl, że coś tu nie pasowało. Bo przecież Piotrek miał być u kolegi w sąsiedniej wsi i ojciec kolegi miał go odwieźć w sobotę wieczór. Jeszcze wtedy czuł mglistą nadzieję, że w takim razie to ktoś inny, komu mały tylko dał legitymację albo ją zgubił, a ktoś ją znalazł. Jeszcze wtedy w to wierzył.

W przeciwieństwie do jazdy, wizytę w kostnicy zapamiętał w najdrobniejszych szczegółach. Widok zmasakrowanego dziecka szybko rozwiał jego złudne nadzieje. Nie miał wątpliwości, że to jego młodszy brat.

- Szedł poboczem wczoraj wieczorem i potrącił go samochód. – głos policjanta brzmiał obco i wydawał się być oddalony.

- Kto go zabił? – spytał szorstko, odzyskując zimną krew.

- Jakaś kobieta. Pogoda była brzydka, mogła go nie zauważyć. Musimy zaczekać, aż się ocknie wtedy będziemy mogli…

- To ona żyje?!

- Jest ciężko ranna.

- Jak się nazywa?

- Nie wiem czy…

- Chce pan powiedzieć, że nie mamy prawa poznać jej nazwiska? Ona zabiła mojego brata, może starzy będą chcieli wnieść sprawę do sądu. – powiedział w ogóle w to nie wierząc. Chciał się tylko tego dowiedzieć dla własnych mrocznych celów.

- Wanda Zakrzewska.

Zakrzewska. Wanda Zakrzewska. Żeby ją ukarać musi zaczekać aż wyzdrowieje. A wtedy już coś dla niej wymyśli…

Nagle otrząsnął się z zamyślenia i spojrzał na swoją drżącą rękę, w której wciąż trzymał żyletkę. Zbliżył ją do nadgarstka drugiej ręki, gdzie widniało mnóstwo cienkich, poprzecznych blizn. Jedno cięcie, potem drugie… Krew powoli wypełniła ranę i zaczęła spływać na otwarty wciąż zeszyt, tworząc na papierze dużą czerwoną plamę. Zamknął oczy i wszystkie swoje myśli skupił na ostrym, palącym bólu nadgarstka.

Ból… Musi boleć jak najmocniej, pomyślał, tak, żebym zapragnął umrzeć. Muszę przecież wiedzieć jak ich ukarać. Wstał i wyjął spod łóżka butelkę spirytusu, którą kiedyś podebrał ojcu.

- Nareszcie się na coś przydasz. – mruknął do siebie, odkręcił nakrętkę i poczuł duszący zapach wysokoprocentowego alkoholu. Nalał trochę do szklanki, a potem szybko całą jej zawartością chlusnął sobie na świeżą ranę.

- O cholera… - jęknął i omal nie krzyknął, gdy niespodziewanie silny ból rozsadził jego rękę i promieniował niemal na wszystkie pozostałe części ciała.

Upadł na podłogę i się nie ruszał, bo każde, najdrobniejsze nawet poruszenie potęgowało ten piekielny, rozrywający ból. Oddychał wolno i chrapliwie, pulsowało mu w skroniach. Usilnie starał się przywołać jakieś zapomniane obrazy z przeszłości, wspomnienia, które na chwilę pozwoliłyby mu nie myśleć o tym, co się dzieje tu i teraz.

Zobaczył swoją babcię, która dziesięć lat temu zmarła na raka, widział swojego malutkiego, bezbronnego braciszka płaczącego bez przerwy w kołysce, merdającego ogonem Reksa – bezpańskiego psa, który często kręcił się wokół ich domu i pewnego dnia sąsiad przejechał go traktorem. Sceny, które sobie przypominał były tak realistyczne, jakby właśnie rozgrywały się na jego oczach. Za chwilę ujrzał rodziców wymachujących rękoma i wrzeszczących na siebie. Matka sięgnęła po niedopitą butelkę whisky i rzuciła nią w ojca; cienka strużka krwi pociekła mu z czoła. Nagle zobaczył trumnę. Jasnobrązową, ładnie wykończoną, malutką, choć i tak wydawała się o wiele za duża dla drobnego, chłopięcego ciałka w środku. Widział jak trumna powoli i ostrożnie zanurza się w ogromnej dziurze w ziemi, jak spada na nią stos pojedynczych kwiatów i wiązanek rzucanych przez zebrany tłum, a potem zaczynają ją pokrywać kolejne warstwy zimnej, ciężkiej ziemi pełnej wszelkiego robactwa czekającego na smaczny kąsek – zawartość drewnianej trumny.

Nie miał lepszych wspomnień. W ogóle nie miał dobrych wspomnień. Całe jego życie było przesiąknięte złem, bo on był nim przesiąknięty do szpiku kości i zarażał nim całe swoje otoczenie.

Potrząsnął głową, żeby pozbyć się upiornego widoku trumny. Zerknął na okaleczoną rękę. Była mocno zakrwawiona, ale już prawie nie bolała, odrobinę tylko piekła. Wstał, podszedł do biurka i wyjął z niego zwykły bandaż, po czym owinął sobie nim ranę. Świeca była już niemal cała wypalona. Musiałem długo leżeć, pomyślał.

Rozejrzał się po pokoju, a gdy jego wzrok padł na butelkę spirytusu, na twarzy zagościł mu dziwny, lekki uśmiech. Już wiedział.

A potem położył się i zasnął.



Budzik zadzwonił o 6:30. Paweł leniwie otworzył oczy i spojrzał przez okno. Na dworze było pochmurno i wietrznie, a po szybach spływały liczne krople deszczu, niczym plemniki ścigające się, żeby zapłodnić komórkę jajową.

Gdy w końcu schował spirytus z powrotem pod łóżko i zmył ślady krwi na podłodze, poszedł do łazienki wziąć zimny prysznic, a potem zszedł do kuchni na śniadanie. Już na schodach usłyszał podniesione głosy rodziców dobiegające z ich sypialni. Drzwi były uchylone, więc przystanął i z zainteresowaniem przypatrywał się jak niemal skaczą sobie do gardeł. Matka była aż czerwona ze złości, czego nie ukrył nawet świeży makijaż, i wrzeszczała ile miała sił, ale i ojciec, zawsze potulny, tym razem wściekły z powodu kaca, nieźle sobie radził.

- …interesuj się swoim synem! Nawet nie wiesz co się z nim dzieje, do jasnej cholery! To twój syn, pijaku jeden!

- Wiem o tym! Zawsze byłem w domu, kiedy…

- Owszem, zalany w trupa.

- Byłem? Byłem! Więc daj mi spokój, Elka. Paweł jest już dorosły i niedługo zacznie nowe życie, nic już nam do tego.

- Ty stary, naiwny durniu. Wiesz, kim on jest? To bezczelny sadysta! Wiesz, jak on się do mnie odzywa?

- Widocznie na to zasłużyłaś!

- Ty pieprzony…

- No co? No co, kurwa?! Nauczycieleczka od siedmiu boleści. Zamiast po robocie się dzieciakami zajmować, wolałaś pierdolić się po kątach z jakimiś frajerami, co?

- Zamknij się!

- Bo co mi zrobisz? Myślisz, że o tym nie wiem? Że się puszczałaś? Jesteś tanią zdzirą.

Tym razem w zasięgu rąk matki znalazł się wazon. Sięgnęła po niego i zamachnąwszy się z całej siły, stłukła go o głowę znienawidzonego męża. Mężczyzna zatoczył się i upadł na podłogę tuż obok komody. Po chwili wsparł się na rękach i wypluł zebraną w ustach krew, a przy okazji też dwa zęby. Powoli wstał, opierając się o komodę, a gdy się odwrócił, żona mogła zobaczyć swe dzieło zniszczenia. Cały prawy policzek i skroń były zakrwawione tak bardzo, że nawet nie było widać ran.

Elżbieta ze zdziwienia, a może i też z przerażenia, otworzyła usta. Nie sądziła, że jest aż tak silna.

- Jesteś tanią zdzirą. – powtórzył, wbijając w nią swój przenikliwy, skacowany wzrok.

- Jak możesz? Umarł nasz syn… - jęknęła żałośnie. Jej złość jakby się wypaliła.

- I gówno cię to obchodzi. Zdziry wszystko gówno obchodzi.

- Jestem twoją żoną i nie masz prawa tak do mnie mówić.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje pokrwawione zęby.

- Już niedługo. Zrobię to specjalnie dla ciebie. Nie wezmę nawet kropelki do ust, dopóki osobiście nie złożę pozwu o rozwód.

- Nie możesz…

- Powinienem to zrobić dwadzieścia lat temu. Powinienem w ogóle się z tobą nie żenić.



A jednak, o dziwo, to ojciec wygrał. We wszystkich kłótniach, które Paweł pamiętał, dominowała matka. Potrafiła go zakrzyczeć, a kiedy za bardzo się stawiał, dać mu czymś po łbie. Przegrał z nią każdą bitwę, ale wojnę zakończył jako zwycięzca. Paweł czuł w piersiach przyjemną dumę, że w końcu ojciec się postawił i pokazał jej kto tu rządzi.

Stał teraz na przystanku i czekał na kolejny autobus do szkoły, bo z powodu przedstawienia rodziców pierwszy mu uciekł. Deszcz wciąż padał i chłopak był już cały mokry, ale w ogóle mu to nie przeszkadzało.

Gdy rodzice skończyli się kłócić i ojciec ruszył do drzwi zatrzymał się w pół kroku ujrzawszy syna. Paweł się wtedy uśmiechnął i pokazał ojcu skierowany do góry kciuk i zanim się odwrócił zobaczył, że lewy kącik jego ust unosi się w nieśmiałym półuśmiechu. To był jego najbliższy kontakt z ojcem od wielu, wielu lat.

Kiedy nadjeżdżający autobus chlusnął na niego wodą z kałuży, Paweł otrząsnął się z zamyślenia i klnąc, usiadł na swoim miejscu z tyłu pojazdu.
Ostatnio zmieniony sob 16 lip 2011, 00:56 przez carrie, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Zauważyłam w tym tekście troszkę błędów, głównie interpunkcyjnych (w niektórych miejscach zapomniałaś postawić przecinki).

Ale tak w ogóle bardzo podoba mi się to opowiadanie. Takie życiowe. Nie wiem czemu, ale życie codzienne w rodzinie Pawła przypomina mi nieco moje własne życie, z tą tylko różnicą, że moja mama nie jest panią lekkich obyczajów, a ojciec pijakiem. Ale za to Pawła skojarzyłam sobie z moim bratem, który właśnie też tak kłóci się codziennie z rodzicami.

Może to właśnie porównanie życia bohatera z moim sprawiło, że tak bardzo się wzruszyłam.
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

ciekawe :)

3
Opowiadanie jest ciekawe, tak jak koleżanka pisze „życiowe”. Dużo dialogu, dość płynnie się czyta. Ciekawy i niedługi wstęp, bez zbędnego rozpisywania się.
Czy faktycznie granica między miłością, a nienawiścią jest aż tak cienka? Czy tak łatwo ją przekroczyć?
Ciekawe i zmuszające do pewnej refleksji pytania 

Dla mnie ok., pozdrawiam.
[...] ...im dłużej panuje cisza, tym trudniej ją przerwać. /S.King/

4
carrie pisze: a atmosfery grozy dopełniały złowrogie pohukiwania sów ukrytych gdzieś w ciemnościach.
....powinno być w liczbie poj., czyli "... a atmosferę grozy dopełniały ...";
carrie pisze:Czuł, że nienawidzi jej z każdą chwilą coraz bardziej.
... powinno być "nienawidzi ją" ;
carrie pisze:Po chwili podniósł ręce do twarzy i zaczął ją nimi pocierać.
... wiadomo, że pocierał twarz rękoma, więc "nimi" można wyrzucić ;
carrie pisze: Miał nadzieję, że plamy na jego bordowej koszulce, jeśli , to niewidoczne.
...."są" powtarza się i brzmi niezgrabnie ...

To takie niedociągnięcia, które łatwo poprawić. W połowie tekstu przestałam je wyłapywać, bo poprostu robiło się coraz ciekawiej. Wciągająca treść i konsekwentnie rosnące napięcie ... w sumie pdobało mi się.
Pozdr.

5
Dajcie mi nahaj...
Jul.Bar pisze:
carrie pisze: a atmosfery grozy dopełniały złowrogie pohukiwania sów ukrytych gdzieś w ciemnościach.
....powinno być w liczbie poj., czyli "... a atmosferę grozy dopełniały ..."
Tu nie o liczbę chodzi, ale o przypadek: pohukiwania dopełniały czego? Atmosfery. Jest dobrze.
Jul.Bar pisze:
carrie pisze:Czuł, że nienawidzi jej z każdą chwilą coraz bardziej.
... powinno być "nienawidzi ją"
Bzdura. Carrie napisała dobrze.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

6
Paweł szedł szybko dobrze mu znaną ścieżką, ciężko stawiając nogi, a odgłos jego kroków rozchodził się po lesie. Był wściekły i marzył tylko o tym, by znaleźć się w swoim pokoju. Czuł, że nienawidzi jej z każdą chwilą coraz bardziej.
Brakuje wyjaśnienia, kim jest ona - bo przecież nie chodzi o tę ścieżkę, prawda?

Teraz dłuższy cytat i dwie istotne rzeczy:
Paweł szedł szybko dobrze mu znaną ścieżką, ciężko stawiając nogi, a odgłos jego kroków rozchodził się po lesie. Był wściekły i marzył tylko o tym, by znaleźć się w swoim pokoju. Czuł, że nienawidzi jej z każdą chwilą coraz bardziej. Teraz, kiedy tak jej potrzebował, ona go odrzuciła, jakby zupełnie nie obchodziło jej to, co on teraz przeżywa. Po głowie krążyły mu przeróżne myśli, ale na plan pierwszy wysuwała się tylko jedna: skrzywdzić . Tak bardzo pragnął coś jej zrobić, żeby bolało, żeby też cierpiała, że aż się tego bał. Dlatego teraz musiał się śpieszyć, aby jak najprędzej znaleźć się w domu. Znał siebie, wiedział do czego jest zdolny i wiedział, że jego silna wola jest niczym w porównaniu z jego obsesją. Mimo, że odszedł już tak daleko, jeszcze mógł zawrócić, pójść do niej ponownie i dać upust swoim chorym emocjom. Nagle się zatrzymał. Czy faktycznie granica między miłością, a nienawiścią jest aż tak cienka? Czy tak łatwo przekroczyć? Mógł pójść, zapukać w jej okno i zacząć przepraszać za to, że zachował się jak ostatni idiota. Bo w istocie tak właśnie się zachował, a przynajmniej ona na pewno tak to odebrała. A jakby teraz zawrócił, mogłaby pomyśleć, że tego żałuje. A wtedy on
Pierwsza, to oczywiście, ogromna ilość zaimków. Ona w tym fragmencie to i dziewczyna i granica i Bóg wie co jeszcze. Naprawdę trzeba by to przeredagować, a najlepiej skrócić. Dlaczego? Ponieważ ten wstęp, mający wyjaśnić co nieco (w zasadzie tylko gmatwa sprawy) nie stanowi kontynuacji z początku, czyli plastycznego ukazania lasu - jak to się łączy? Nijak.
Po chwili podniósł ręce do twarzy i zaczął ją nimi pocierać.
Za dużo. Za dużo używasz wyrazów, żeby to opisać. Czy, gdyby faktycznie się potarł rękami, mógłby to zrobić bez ich unoszenia? Krócej:
Potarł twarz.
Po kilku minutach wyszedł w końcu z lasu i jego oczom ukazał się niewyraźny i ledwie widoczny w tej ciemności zarys domu jego rodziców, w którym nadal musiał mieszkać. Dom należał właściwie do jego ojca, który dostał go w spadku po wujku, ale gdyby nie matka i jej stanowczy charakter, ojciec wszystko by przepił z tego niecodziennego szczęścia, jakim jest otrzymanie spadku, i dom już dawno diabli by wzięli.
Słabe to, słabe. I do tego powtórzenia. Trzeba skrócić, to pewne rzeczy staną się jaśniejsze.
Po kilku minutach wyszedł w z lasu i ujrzał niewyraźny, ledwie widoczny w tej ciemności zarys domu jego rodziców, w którym nadal musiał mieszkać. Należał właściwie do ojca, który otrzymał go w spadku po wujku, ale gdyby nie matka i jej stanowczy charakter, ojciec wszystko by przepił z tego niecodziennego szczęścia.

W tekście brakuje dwóch rzeczy: uzasadnienia, dlaczego chłopak tak traktuje matkę (pojawia się, owszem, ale zbyt późno - nawet wzmianki o tym nie ma przed dialogiem ani w trakcie, co brzmi wyjątkowo nienaturalnie i odpychająco) oraz dlaczego nagle chce skrzywdzić tę kobietę. Informacja o tym pojawia się w jednej linijce, ot tak. Mało to wiarygodne. Dialogi... raczej pasują do postaci, natomiast reszta tekstu jest dość sztywno potraktowana - raczej informacyjne, niż prozatorsko. Niby opowiadasz, ale ta opowieść nie pokazuje ludzi, ich emocji, tylko garść faktów. Mnie się nie podobało.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

7
Zaczynasz tę historię od emocji bohatera, który najwyraźniej pokłócił się z dziewczyną. Czytając, cały czas spodziewam się wyjasnienia, o co im poszło, że aż tyle złych uczuć wywołało. Tymczasem Paweł wraca do domu i zaczyna kłócić się z matką. No niech tam, bywa i tak. Zwłaszcza że pytanie: "i co robiliście?" kiedy mówi, że był u dziewczyny, jest krańcowo idiotyczne, bo co właściwie chłopak miałby odpowiedzieć? Nadal jednak czekam na rozwinięcie tego wątku. Tymczasem Ty przechodzisz do opowiadania o śmierci brata, przy okazji serwując jeszcze sceny z nieudanego życia małżeńskiego rodziców. Wszystko razem mieści się, owszem, w ramach życiowego prawdopodobieństwa, ale połączenie trzech wątków (plus jeszcze te rozważania o zabijaniu zajęcy; jak rozumiem, chłopak był kłusownikiem) to stanowczo za wiele na niezbyt długie przecież opowiadanie, które w ten sposób zostało pozbawione przejrzystej konstrukcji. Ponadto, historia śmierci Piotrka jest wspomnieniem, a na dobrą sprawę nie wiadomo, dlaczego została przywołana w tym właśnie momencie. Bo Paweł pokłócił się z matką na schodach? Ciąg skojarzeń dosyć luźny, skoro chłopak zginął w wypadku samochodowym, spowodowanym przez zupełnie obcą osobę. W rezultacie, czytelnik otrzymuje dosyć chaotyczne przeskakiwanie z tematu na temat i trudno nawet rozstrzygnąć, który z tych wątków ma być głównym: śmierć Piotrka? Rozpad małżeństwa rodziców? Bo przecież nie kłótnia z Kaśką, którą zdążyłaś skutecznie zagubić.

Czasem zdarzają Ci się niepotrzebne, zbyt dobitne wyjaśnienia:
carrie pisze:Jej drobnym, chudym ciałem wstrząsnął cichy szloch. Jako matka poniosła druzgocącą klęskę i świadomość tego nieznośnie bolała i uwierała jej zawsze samolubną duszę. Za późno zrozumiała swoje błędy i nie mogła już ich naprawić. Teraz przyszło jej słono za to zapłacić – stratą dwóch synów, których nigdy nie kochała tak, jak powinna.
Wystarczyłoby pierwsze zdanie tego fragmentu. Reszta jest nazbyt emfatyczna, za to niezbyt wiarygodna.
Na plus policzyłabym natomiast dialogi, które brzmią dosyć naturalnie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron