Jutro będę duży

1
Jemioła łapczywie oplatała swymi oliwkowo-zielonymi dłońmi grube ramię starego dębu, nurzając swe palce w jego skórze. Kryła się w obfitości jego oddychających wiosenną świeżością liści, jakby czując się winna swego haniebnego postępowania. Wiedziała, że jej opiekun nie ma nic przeciwko jej obecności, a wręcz przeciwnie. Pojawiła się w jego monotonnym i nieco przydługim życiu dosyć niedawno, lecz sporo w nim namieszała. Bała się jedynie, co na ten związek powiedzą inni; przyjaźń czy nawet miłość, która połączyła jawnogrzesznicę z dojrzałym i rozważnym mędrcem, bez którego przecież byłaby niczym. Najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, że nie jest jedynie pasożytem, lecz tworzy ze swym opiekunem przepełniony magicznością i niezwykłymi mocami duet. Rzadko występujący w przyrodzie związek jemioły i dębu, od wieków czczony jako najświętszy talizman, bez którego Zeus opuszczając Olimp nie miałby się gdzie podziać, burze znacznie częściej siałyby spustoszenie w lasach ludów germańskich, a druidzkie obrzędy zupełnie straciłyby sens, teraz niespodziewanie, lecz bez odgłosów trąb niebiańskich, pojawił się na podwórku przed domem państwa Roszczewskich, nawet przez nich nie zauważony.

Promienie słońca przebijające się przez szczeliny między gęstymi, postrzępionymi liśćmi dębu, raziły mnie w oczy, jednocześnie napełniając me serce niezwykłą radością, charakterystyczną dla nadchodzącej po długim okresie półmroku wiosny. świeżość przyrody niemal wlewała się do pokoju przez otwarte okno, a trele ptaków nie ustawały ani na chwilę. Wspaniale byłoby teraz przebywać na dworze, poddając swą twarz zbawczemu działaniu słońca, a jednocześnie czując na skórze nieco mroźny wiaterek, uświadamiający, że to wciąż nie lato. Jakże uroczo musiała wyglądać zieleniejąca się trawka, z nieśmiało wychylającymi się z niej kolorowymi główkami stokrotek i krokusów. Niestety, okno znajdującego się na piętrze pokoju wychodziło na stary dąb oraz jego towarzyszkę, jemiołę. Nic, co znajdowało się poniżej, nie zostało udostępnione moim oczom. Było to dla mnie rzeczą szczególnie przykrą, jednak cieszyłem się z choćby najmniejszego skrawka nieba. Przykuty do jednego miejsca, miałem serdecznie dość oglądania tego pokoju, w którym tkwiłem już od ponad roku.

Ale wiedziałem, i tylko to powstrzymywało mnie przed popadnięciem w depresję, iż stan ten niedługo się zmieni. że jakkolwiek los byłby dla mnie okrutny, nadając mi takie, a nie inne rozmiary, to wkrótce moja cierpliwość zostanie nagrodzona podwójnie.

Często wyobrażałem sobie ten moment. Ten, w którym znad mojej głowy zniknie biały sufit, a pojawi się błękitne niebo. Ten, w którym zamiast gołych ścian, będą mnie smagać po rękach liście drzew. Gdy pod stopami nie będę już czuć mebla, lecz chłodną, świeżą ziemię. Wtopię w nią palce, czując wszystkie jej grudki, usiądę na niej, a me członki połaskocze trawa. Spojrzę w górę i zobaczę nad sobą stada ptaków, a jeszcze wyżej delikatne obłoki. Tuż obok mnie będzie stał dąb, patrząc na mnie dumnie i machając przyjaźnie swymi ramionami. O tak, kiedyś będę tak duży i wspaniały jak on!...

Chwil, takich jak ta, bardzo nie lubię. Kiedy z marzeń wyrywa mnie trzaśnięcie drzwiami. Czuję się wtedy, jakbym spadł z obłoków wprost na... no właśnie, nie na ziemię, lecz na twardą podłogę. Nie zdążam nawet się z niej podnieść, gdy wokół mnie jak potwory wyrastają ściany, a sufit wieńczy dzieło zamknięcia mnie w tej ciasnej przestrzeni. Znów jestem w pokoju, którego szczegóły znam już tak dobrze na pamięć, że mógłbym opowiadać o nich godzinami, lecz na samą myśl o tym czuję mdłości.

Tak samo jak zbrzydł mi już widok mojego współlokatora, który owe wyrywające mnie z marzeń trzaśnięcia drzwiami, tak chętnie urzeczywistniał. Był ode mnie znacznie starszy, a jednak bezgranicznie głupi. Jak można w tak piękną pogodę zamykać okno?! Trele ptaków zostały natychmiast zastąpione przez odgłos przekręcania klamki, a w pokoju znów zapadła zatęchła cisza. Zapach podwórka po paru minutach się ulotnił, a jedynie stary, dobry dąb tkwił niezmiennej na swej pozycji. Całe szczęście, że jego nic nie mogło mi odebrać. Pierwszego dnia, gdy się tu znalazłem, uśmiechnął się do mnie i pomachał przyjaźnie ramionami, choć wtedy zdobiły je nie zielone, lecz brązowe liście. Od tej chwili obserwował mnie uważnie każdego dnia, tak, jak ja jego. Cieszył się moimi postępami i kiwał z uznaniem głową na każdą mą oznakę stawania się doroślejszym. On widział dzień mojej krzywdy i również on będzie świadkiem mego wyzwolenia. Nim mu dorównam minie jeszcze wiele czasu, lecz wiem na pewno, że to kiedyś nastąpi.

Mój współlokator, Kamil Roszczewski, usiadł za biurkiem z zamiarem odrobienia pracy domowej. Spojrzał na swe zeszyty, lecz zaraz jego wzrok spełzł z nich leniwie i zaczął muskać ściany i meble, próbując znaleźć jakiś ciekawy punkt zaczepienia. Twarz szesnastoletniego chłopaka miała wyjątkowo znudzony wyraz. Nie dziwię mu się. Na jego miejscu już dawno wybiegłbym na dwór, wspiął na drzewo i wciągał głęboko w nozdrza zapach wiosny. Gdybym tylko miał takie możliwości, co on. Nigdy, a szczególnie teraz, w tak cudowny dzień, nie mogłem zrozumieć, dlaczego niemal całe popołudnia spędza w domu. W głowie mi się nie mieściło takie postępowanie! Czyżby nie pamiętał czasów, kiedy on sam, tak jak ja teraz, był zbyt mały, by wyjść samemu na dwór i taplać się w błocie? Na pewno pragnął wtedy tylko tego, mając dość bycia przykutym do jednego miejsca. Wypatrywał dnia wolności, tak jak ja. A teraz? Gdy mógł to robić, on wolał marnować czas na przesiadywanie w pokoju. Czyżby ta wolność mu się znudziła? Czy, o zgrozo, mi też się ona kiedyś znudzi?! Co, jeśli wcale nie jest taka cudowna, jak ją sobie teraz wyobrażam? Co się stanie, kiedy będę mógł już jej dotknąć, stanie przede mną otworem, zanurzę się w nią, a wtedy... uznam, że to nic specjalnego? że moje niecierpliwe wypatrywanie było nic nie warte? że równie dobrze mógłbym nie opuszczać tego pokoju wcale?!

Nie, to niemożliwe! To, że ten niewdzięcznik z niej nie korzystał, wcale nie oznaczało, że wolność jest nudna i przeciętna. Chciałem odwrócić głowę, by spojrzeć przez okno i ostatecznie rozwiać me głupie wątpliwości, gdy nagle poczułem na sobie wzrok Kamila. Patrzył na mnie krzywo i nad czymś się zastanawiał. Po plecach przeszły mi ciarki, jak gdyby chłopak planował coś niedobrego. Po chwili jednak odwrócił głowę i zagłębił się w szczerbatej miejscami skarbnicy wiedzy, jaką były jego szkolne notatki.

Odetchnąłem w ulgą. Przeczucie, które mnie przed momentem ogarnęło, było naprawdę okropne. Nie miałem pojęcia, co też Kamil mógłby mi takiego niedobrego zrobić, lecz wolałem się o tym nie przekonywać i nie zastanawiać. Myśli okazały się jednak bardziej nieposłusznie niż sądziłem. Nie mogłem się oprzeć, by nie zagłębić się w pytaniu: „Co też Kamil, bądź ktokolwiek inny, mógłby mi zrobić?”. A ono poprowadziło do szerszego zagadnienia: „Czy COKOLWIEK jest w stanie zatrzymać mnie i to, do czego dążę, zepsuć moje plany i zburzyć marzenia?”. Mam rozległą wiedzę o świecie, głównie kiedyś zasłyszaną, lecz tego nie wiedziałem. Cały ten proces, który obecnie powoli, lecz nieustannie przechodziłem, był dla mnie tajemnicą. Potrafiłem sobie uzmysłowić, że każdy kiedyś był mały, nawet Kamil, nawet ten dąb rosnący przed domem. Nawet tak ogromne drzewo było niegdyś mniejsze ode mnie! Ale jak to się stało, że stał się taki, jakim go mogę teraz podziwiać? Nie wiem.

Często wyciągałem do góry ręce, wysoko, wysoko, myśląc, że w ten sposób przysporzę się naturze, która ma pewnie nie lada problem z powiększeniem mnie, skoro trwa to już tak długo. Jednak nie mogłem nic przyspieszyć. Na początku ogarniała mnie z tego powodu frustracja, jednak po pewnym czasie zauważyłem, że nawet bez mojego starania się o to, po prostu staję się większy, dorastam. Ucieszyło mnie to niezmiernie i od tego czasu ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że za rok, za tydzień, jutro... będę duży. To musi się stać i nic, ani Kamil, ani nikt inny tego nie powstrzyma.

Ten wniosek znacznie mnie uspokoił. Przymknąłem oczy, by pogrążyć się w błogiej drzemce. Słyszałem, że wpływa ona korzystnie na wzrost. Miała także inną zaletę, a mianowicie szybsze przebrnięcie przez niemiłosiernie dłużące się dni. Dzięki niej „przeskakiwałem” do przodu, byłem coraz bliżej mojego wyzwolenia... Coraz bliżej bycia tak wielkim jak ten dąb za oknem...

Obudziły mnie jakieś głosy. Jeden z nich należał bez wątpienia do Kamila, lecz drugi? Słyszałem go po raz pierwszy w życiu. Głosy zbliżyły się, a po chwili ich właściciele weszli do pokoju. Okazało się, że oto miałem przyjemność poznać nową dziewczynę mojego współlokatora. No tak, już od jakiegoś czasu ciągłe SMSy, których odgłosy marnie próbowały naśladować śpiew ptaków, wróżyły tylko jedno.

Ciemnobrązowe włosy delikatnie falowały, gdy dziewczyna obracała głowę, rozglądając się zaciekawiona po pokoju. Gdyby siedziała tu tyle co ja, z pewnością nie miałaby w granatowych oczach takiego błysku zainteresowania. Nagle jej głębokie jak ocean źrenice spoczęły na mnie. Jej twarz wyrażała najwyższy zachwyt, a dłonie nieświadomie powędrowały do ust i splotły się w ich okolicach.

- Jakie piękne! – westchnęła urzeczona, patrząc na mnie.

Zauważyłem kątem oka, że Kamil tylko skrzywił się z niesmakiem i wzruszył ramionami. Dziewczyna podeszła bliżej i pochyliła się nade mną tak nisko, że poczułem jej imitujące zapach kwiatów perfumy. Przyglądała mi się uważnie, niemal cal po calu, aż zrobiło mi się nieswojo.

- Zaniedbane – powiedziała w końcu niezadowolona i spojrzała z dezaprobatą na chłopaka.

- Jak to? – ożywił się nieco.

- Skąd je masz? – odpowiedziała pytaniem.

- Dostałem, ponad rok temu.

- Co za głupota! Nie daje się w prezencie drzewka Bonsai komuś, kto nie umie o nie zadbać!

- Dbam o nie! – Kamil niemal krzyknął oburzony, jednocześnie podnosząc się z krzesła. – Podlewam, a nawet nawożę.

- Ale je trzeba jeszcze... PRZYCINAć – powiedziała z takim naciskiem, że niemal poczułem fizycznie, jak słowo to zostaje wyryte na mojej skórze.

- Właściwie to chciałem, żeby trochę podrosło, a potem posadziłbym je w ogrodzie.

Kamil nie był jednak taki głupi! Dziś jak wspominam to wszystko, aż mi się robi przykro, że kiedykolwiek nim gardziłem.

- Nie, nie, nie – odpowiedziała kategorycznie dziewczyna, kręcąc głową. Już nie wydawała mi się taka piękna jak na początku. Stała się obrzydliwą wiedźmą, która jako jedyna posiadała moc, by mi przeszkodzić. Gdy to sobie uświadomiłem, przeszedł mnie tak zimny dreszcz, że przez chwilę obawiałem się, że pożółkną mi liście.

- Jaki to gatunek? – spytała, macając moje gałęzie i przyglądając się im.

- Dąb – odparł chłopak. – Zostaw go w spokoju.

- Ale to zajmie chwilkę! – zawołała rozentuzjazmowana dziewczyna. – Masz w ogrodzie jakieś nożyczki do cięcia gałęzi?

- Coś powinno być w składziku... – Kamil dał za wygraną, widząc upór dziewczyny, a raczej głuchotę na jego słowa. Jak on mógł? Przecież do niego zależałem! Nie mógł jej pozwolić tak po prostu...

Para wyszła, a ja zostałem sam. łzy ciekły mi ciurkiem po policzkach, czułem się, jakbym za chwilę miał umrzeć. Spojrzałem przez okno. Stary dąb patrzył na mnie smutno, próbując uśmiechać się pocieszającą. Lecz nic nie mogło mi pomóc. Jedyna osoba zdolna mi zaszkodzić wlazła z buciorami w moje spokojne życie, rządząc się, jakby to było jej własne.

Cieszyłem się moimi ostatnimi chwilami, choć radość była ostatnim uczuciem, które mnie wtedy mogło ogarniać. Ponad rok cierpliwości, ponad rok niewyobrażalnych mąk, które jednak z każdym dniem zbliżały mnie małymi, lecz nieustannymi kroczkami do upragnionej wolności, teraz to wszystko miało po prostu prysnąć jak bańka mydlana! Wszystkie moje marzenia miały w jednej chwili rozbić się na tysiące, niemożliwych do złożenia z powrotem, kawałeczków. Nie wiedziałem dlaczego, czym sobie zasłużyłem, co zrobiłem źle. Miał mi zostać odebrany jedyny cel w moim nędznym życiu. Cóż z tego, że mogłem zacząć wszystko od początku? Nie miałem już sił, nie miałem nadziei, stałem się beznamiętną ozdobą w czymś pokoju. I już nic nie mogło mnie uratować przed klęską.

Kamil z dziewczyną pojawili się z powrotem. Wiedźma trzymała w ręku nożyce, na których widok omal nie zemdlałem. Szybko zbliżyła się do mnie i chwyciła bezceremonialnie moje świeże gałązki. Chciałem krzyknąć, wyrywać się, ale oczywiście nie mogłem. Nie zdążyłem nawet nie pomyśleć, gdy... CIACH! Razem z kawałkiem mojego ciała opuściły mnie moje marzenia. CIACH! Nadzieja została rzucona na stos i spłonęła, zostawiając po sobie jedynie kupkę popiołu. CIACH! łzy w oczach zamazały mi obraz przed oczami. CIACH! Liście dębu za oknem szumiały żałośnie na wietrze. CIACH!...

- Gotowe! – krzyknęła uradowana wiedźma. – Od razu lepiej, prawda? Wiesz, że...

Jej dalszego trajkotu już nie słuchałem. Spazmy płaczu co chwilę wstrząsały mym nieruchomym dla postronnego obserwatora ciałem. Nic już nie chciałem, o niczym nie myślałem. Pragnienia uleciały, zostawiając po sobie rozrywającą od środka pustkę. Ja już naprawdę nic nie chciałem, tylko ciszy... Troszeczkę spokoju, odrobinkę.

W końcu męcząca wizyta wiedźmy skończyła się, a ona sama wróciła do domu, na odchodnym rzucając mi jeszcze pełne dumy spojrzenie. Nie muszę chyba wspominać, że w tym momencie miałem szczególną ochotę ją zabić.

Po jej wyjściu Kamil krzątał się jeszcze chwilę po pokoju, po czym zgasił światło i poszedł spać. Nareszcie. Nareszcie cisza. Odetchnąłem z ulgą i wtedy to poczułem. Byłem znacznie lżejszy, a tym samym mniejszy. Wypłakałem wszystkie łzy, a teraz oczy piekły mnie niemiłosiernie. Nie byłem w stanie nic sensownego zrobić ani pomyśleć. Na dworze zapadła już ciemność, więc sylwetka dębu niknęła w mroku. Zamknąłem oczy i postanowiłem zasnąć. Wyzuty ze wszelkich uczuć i myśli, po chwili zapadłem w sen.

Poranek był niezwykle uroczy. Ogromne drzewo za oknem pomachało mi na dzień dobry, jakby wczoraj nic się nie stało. Wtulona w niego jemioła uśmiechnęła się do mnie, aż nie mogłem się powstrzymać, by jej go nie odwzajemnić.

A może rzeczywiście nic takiego się nie stało? Ogołocenie mnie z niektórych gałęzi nie mogło mnie pozbawić moich ideałów. Przecież niegdyś wierzyłem, że procesu wzrastania nie da się zatrzymać, jest nieustanny. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Po prostu zacznę wszystko od nowa, czy tego chcę, czy nie, ponieważ nie ode mnie to zależy. Po prostu. Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały.

2
A któż by inny mógł ten tekst ocenić jako pierwszy?



Pomysł: 4+

Nie wiem czy dokładnie taki miałaś zamiar (wierzę, że tak), ale wyszła tu fajna, pełna alegorii opowiastka. Wszystko widać jak na dłoni. Rodzice (albo ogólniej dorośli) swoimi racjonalnymi/logicznymi poglądami niszczą marzenia młodych. Ile razy ja przez to przechodziłem?



Styl: 4+

Bardzo fajnie. Mi się podobało. Czytało się płynnie, a opisy były bardzo malownicze i obrazowe.



Schematyczność: 5

że co?! Nie wiem czy ktoś pisał już o rozterkach małego dębu. W zasadzie można by tu uczepię się tego, że jest to i tak opowiadanie o problemach ludzi, ale podejście i sposób przedstawienia owych problemów... po prostu super.



Błędy: 4

Kilka znalazłem. Ja! A to nie wróży dobrze.


Nie zdążyłem nawet nie pomyśleć, gdy... CIACH!
Wydaje mi się, że powinno być bez drugiego nie.


Na dworze zapadła już ciemność, więc sylwetka dębu zniknęła w mroku.

I już nic nie mogło mnie uratować przed klęską.
Nie wiem czy nie lepiej byłoby "uchronić przed klęską", ale to już szczegół.



Jeszcze gdzieś były jakieś interpunkcyjne wpadki, ale możliwe, że to były jedynie halucynacje.



Ogólnie: 4+

Nowatorskie podejście do starego tematu. No i byłem zaskoczony. Do pewnego momentu byłem pewien, że bohaterem jest niemowlę. Dałbym sobie rękę uciąć, że to było niemowlę! Bardzo fajny pomysł, ciekawie opracowany i napawające optymizmem zakończenie sprawiły że...



jestem na tak.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

3
Pomysł: 4+



W sumie mam podobne zdanie do Foo. Wyszła naprawdę przyjemna opowieść. Nie było tu jakiegoś elementu zaskoczenia (całkiem szybko można było się domyślać, że to jakaś roślina), ale chyba nie o to chodziło. Moim zdaniem tchnie oryginalnością i to jest najważniejsze.



Styl: 4 / 4+



Miejscami było naprawdę fajnie, a kiedy indziej tylko fajnie. Czyli ogólnie jest dobrze, obrazowe i malownicze opisy, trafne rozmyślania. Wszystko płynnie się czyta.



Schematyczność: 5



Główna zaleta tego tekstu, to właśnie oryginalność, tak więc ten punkt uważam za nietaktowny. ;)



Błędy: 4=


Nim mu dorównam minie jeszcze wiele czasu, lecz wiem na pewno, że to kiedyś nastąpi.
dorównam przecinek


Odetchnąłem w ulgą.
Z ulgą


Myśli okazały się jednak bardziej nieposłusznie niż sądziłem.
po pierwsze: nieposłuszne, po drugie przecinek przed 'niż'


Przyglądała mi się uważnie, niemal cal po calu, aż zrobiło mi się nieswojo.

uśmiechać się pocieszającą
pocieszającO


w czymś pokoju
czyImś


Szybko zbliżyła się do mnie i chwyciła bezceremonialnie moje świeże gałązki.
myślę, że drugie 'moje' możesz sobie darować


Razem z kawałkiem mojego ciała opuściły mnie moje marzenia.
tu też


Ogołocenie mnie z niektórych gałęzi nie mogło mnie pozbawić moich ideałów.
a tu pierwsze



Poza tym jeszcze jedna literówka i to o czym wspominał Foo. Ogólnie jednak nie jest źle, jak na taką długość opowiadania.



Ocena ogólna: 4+



Ogólnie - przyjemne opowiadanie. Coś oryginalnego, pozbawione schematów, ładny styl. Jestem na tak.



Pozdrawiam.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

5
Wiesz, bo to zawsze jest tak, że we własnym tekście znacznie trudniej dostrzec błędy.
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

6
Zalezy ci zebym weryfikowal ocenami, czy po prostu wystarczy jak powiem, ze mam identyczne zdanie jak Patren?



Ps. Patren coraz czesciej mam takie same lub podobne zdanie jak ty, czy to choroba? ;-( Pozdrawiam :D
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

8
Szkoda, ale moj psychoanalityk nie powie mi, zenie probowalem. ;D
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”