Postanowiłem pochwalić się takim oto "czymś".
Jest to takie mini opowiadanie pierwszoosobowe(jak dla mnie jedynie treningowe). Można by powiedzieć że monolog. Trochę jest powtórzeń wyrazów ale... a zresztą sami zobaczcie.
Mam cichą nadzieje że się spodoba.

Zwłoki
Szedłem jak zwykle co rano do osiedlowego sklepu po małe zakupy. Głodny byłem. Kupiłem co trzeba i wyszedłem. Już wracałem. W krzakach coś się ruszało. Jak zauważyłem to nie było coś, to był ktoś. Jakaś zakapturzona postać. Tak! Ubrana w czarną bluzę z kapturem i jeansy. Wysoka i barczysta dosyć. Mężczyzna. Na mój widok zaczął się oddalać. Znaczy się uciekł...uciekać zaczął. Zaniepokoiło mnie to trochę. Coś tam jeszcze było. Tak jakby tamten gość coś zostawił. Może jakiś skarb, pomyślałem. Mówię sobie podejdę, zobaczę. A co mi szkodzi. I poszedłem. Nogi się pode mną ugięły! Nie wiedziałem czy sam mam zacząć wiać, krzyczeć czy wymiotować na chodnik. Wybrałem to trzecie. Na szczęście praktycznie nic nie zwróciłem. Byłem jeszcze dosyć pusty. Bez śniadania znaczy się. Tylko ten odruch wymiotny mnie trochę zbałamucił. Rzęzić jakoś zacząłem, dziwnie... aż się popłakałem, znaczy się łzy mi poleciały, same. Patrze sobie, zwłoki. Zwłoki! O jakie fajne znalezisko! Mówię sobie, nie będę tak stał jak ten głupi bo pomyślą jeszcze że to moja robota. Ogarnąłem się jakoś. Zadzwoniłem na policję. Przyjechali, zrobili oględziny, mnie przesłuchali Powiedzieli żebym się zgłosił jutro na komendę to spiszą dokładny protokół. Poszedłem. Bardzo miło, sympatycznie, wesoło było nawet. Na stolę leżały ciastka na takim białym talerzyku to zjadłem sobie jedno. Tylko niewygodnie mi było potem mówić bo rodzynka mi wlazła między zęby, cholera mała jedna. Pomyślałem że nie będę jej wysysać bo to trzeba by było usta robić w taki dzióbek i jeszcze policjant mógłby pomyśleć że mu ślę buziaki. Pyta się mnie czy znam „Jesiona”, odpowiedziałem że nie. A potem czy rozpoznałbym tego człowieka co ja go tam spotkałem na miejscu zdarzenia, to ja mu na to, że to mógłby być każdy, nawet on bo z postury taki jakiś podobny. To on do mnie żebym go nie prowokował bo mnie zamknie na czterdzieści osiem godzin i się skończy. No to zamilkłem. Tak w zasadzie to nie miałem już więcej nic do dodania, zeznałem jak było, ze szczegółami. Zapytałem czy mogę już iść do domu. To on się na to pyta czy nie życzyłbym sobie ochrony. To mówię, że w związku z całym tym zajściem przydałaby się. Dał mi numer telefonu do takiej jednej zaprzyjaźnionej firmy, co parę miesięcy tamu ochraniała jeszcze komisariat. Powiedział że fachowcy. Podziękowałem, wyszedłem, wróciłem do domu, zadzwoniłem, powiedziałem dzień dobry, przedstawiłem się, nazywam się tak i tak i powiedziałem po krótce co się stało. To ta pani co odebrała telefon mówi żebym się nigdzie nie ruszał to chłopaki zaraz po mnie przyjadą. Pomyślałem sobie, fajnie, będę miał ochronę... profesjonalna taką. Nie minęło pól godziny a już byli! Oboje ubrani na czarno słuchajcie, w skóry i okulary słoneczne. Powiedzieli że pojadę z nimi bo już mają przygotowaną dla mnie kwaterę. Myślę sobie, faktycznie, znają się na robocie. Jechaliśmy taką czarną Beemwicą z przyciemnianymi szybami. Słuchajcie, czułem się normalnie jak jakiś Niemczycki! Wjechaliśmy w las, to jeden się odzywa, mówi, że już nie daleko. No i faktycznie daleko nie było. Stanęliśmy na takiej małej polanie, a tam już był srebrny Mercedes, naokoło którego widziałem czterech gości z łopatami. Powiedziałem, cześć chłopaki, to oni na to... no cześć. Kazali mi pójść za tego Mercedesa gdzie był już wykopany dół. To mówili żebym szybko do niego wskoczył to mnie zakopią i już żaden bandyta mnie nie znajdzie. No to jak tak to dobrze, powiedziałem. Wskoczyłem szybko do tego dołu, czy doła, przepraszam nie wiem jak to się poprawnie mówi, nie jestem zbytnio oczytanym człowiekiem żebym znał się wszystkich słowach... a oni zaczęli mnie przysypywać piachem. Aaa... czekajcie! Zanim mnie zaczęli tym piachem przysypywać, to jeden powiedział, że za usługę należy się tysiąc złotych To ja się pytam jak to tysiąc. No to on mi wylicza, że robocizna, że to że tamto, nie wspominając już o benzynie i opłaceniu ludzi. To mówię dobra, jak mus to mus. Wyciągnąłem z portfela tego tysiaka i dałem się w końcu zakopać.