M'hau!
Prolog, czyli wstęp.
Prolog, czyli wstęp.
WWWKiczowata solówka zajęczała przemykając między rzadko rozrzuconymi kłębami świeżego powietrza. Tak, świeże powietrze było rzadkością w „Syrence”. Pulchna noga wyskoczyła na scenę obracając się w piruecie. Ciało dołączyło po chwili trzęsąc celulitem. Długa broda zafalowała rozsypując wokół cekiny. Po sali rozbiegł się niekontrolowany pomruk, coś na wzór gwałtownych wymiotów i spazmatycznie tłumionych okrzyków radości.
- Niech to... – mruknął Azor, spoglądając w swe odbicie. Chmielowe lustra zniekształcały obraz, ale i tak wyglądał żałośnie.
I mówili mi, wczoraj na ulicy,
Ze nie wiedzieli jeszcze tak,
Cudownej istoty w spódnicy...
Lari zawsze pisał piosenki w stałym, wysoce osobliwym stylu – przetrawionego mułu z dna kanału ściekowego. Azor skinął pyszczkiem i Brudny Karol sięgnął po jego „kufel”.
...fajny kuper mam,
i choć z Ciebie cham,
swój numer Ci dam!
Choć piosenki lokalnej gwiazdki, a raczej gwie... gwiazde... gwiazdka nigdy nie robiły wrażenie na czworonogu musiał przyznać, że tak i tak była tragiczna. Przestrzeń między uszami przez ludzi nazywana mózgiem zabolała. Azor skinął pyszczkiem i Brudny Karol zatrzymała się, spojrzał pytająco. Szczęka nie domknęła się, a wiecznie żuta wykałaczka znieruchomiała.
- Co jest?
- Nalej.
- Yhmm... – wykałaczka dalej pozostawała nieruchoma.
- Do brudnej miski... – wykałaczka ruszyła, a jej właściciel sięgnął po pękatą butelkę.
A ma kształty odlotowe,
Każdy już tu zna,
Bo ja jestem fajny,
I twarz piękną maaaaaaa—aaaam.
- A ja nie... – chmielowe odbicie, jakby go sparzyło. Nie można było nazwać tego inaczej niż kalectwem, Azor nie był już psem. Kot, to kot. Nic tego nie zmieni.
- Nalej mleka... – W „Syrence” zapanowała cisza, Lari zapowietrzył się wciąż niezgrabnie podrygują biodrami. Wykałaczka brudnego Mietka upadła na podłogę... spadała i spadała, aby z hukiem odbić się kilkakrotnie od grubej warstwy brudu, która też zastygła zaszokowana.
- No co? – Azor ironicznie mruknął: – Miau!
***
Kilka godzin później były-pies postanowił opuścić uroczą spelunkę leżącą daleko, za siedmioma ściekami, siedmioma blokami i siedmioma placami upamiętniającymi jakieś epokowe wydarzenia, o których już nikt nie pamiętał. - Jeszcze jedno. – zatopił swe smutki w mleku.
Kilka zbrodni na muzyce, śpiewie, estetyce – ogólnie pojętym dorobku cywilizacyjnym wszystkich ras, Azorowi udało się dokonać wcześniej zamierzonego czynu. Wyszedł i zapach Wawowa natychmiast uderzył go w nozdrza.
Udało mu się, zapomniał o swym przekleństwie, jednak w tej wyjątkowej sytuacji to właśnie zapomnienie o nim było o wiele gorsze.
Deszcz spływał po kamiennych ścianach niebywale wąskich kamienic, coś buszowało w śmietnikach niedbale rozrzuconych po zalanej księżycowym blaskiem uliczce. Azor podskoczył dziarsko co pociągnęło za sobą głośne beknięcie. Nie speszony podreptał dalej. Na skrzyżowaniu ulic ujrzał trzy dosyć kudłate psy. Zwykłe psy. Węszyły. Uśmiechnął się, podniósł dumnie łeb i ogon. Gdy był niecałe pięć metrów od nieznajomych Ci unieśli pyski znad starych pojemników po jakimś jedzeniu i mrugnęli ze zdziwieniem dostrzegając przechodnia. Zbliżył się jeszcze bardziej. Ściekająca ślina zatrzymała się, a psy spojrzały po sobie, jakby myśląc: „Do diaska, co jest?”, ale to były zwykłe psy, więc nie mogły myśleć, przynajmniej w takim sensie jak pojmują to ludzie. Największy z nich zjeżył sierść. Azor zdziwił się. Nie myślał zmieniać kierunku. Był już na trzy długości ogona od kundli, gdy pragnąca wcześniej uporczywie wyjść na zewnątrz myśl dostała prawo głosu. Psy z prymitywną radością na pyskach rzuciły się w jego stronę.
- Jesteś kotem! – wyskakując w powietrze wrzasnął przeraźliwie.
Myślę, że to dobra pora na przedstawienie Naszego głównego bohatera: - Azora, byłego psa, pracownika agencji detektywistycznej: Fafner i Lapa.
***
Azor był jednym szczeniakiem, który przyszło na świat w jednej z za ciasnych kamieniczek Wawowa. Obecnie na jej miejscu stoi supermarket (albo parking) więc ciężko byłoby opisać jak wyglądał ten budynek - nie zachował się po nim żaden drzeworyt czy mini-obrazek. Ojciec Naszego bohatera (Którego w tym opisie będę nazywał Głównym bohaterem (w skrócie: GB – będzie szybciej i zaoszczędzimy miejsce), psem, do pewnego przełomowego fragmentu potencjalnym-kotem, a tuż po owym wydarzeniu „eks” lub „byłym” psem.) pracował jako strażak, a matka opiekowała się domem. Kilka lat później Azorem zainteresował się jeden z „dwunożnych” – nie brodatych czy spiczastouchych, tylko zwykły dwunożny. Pies rozpoczął naukę i ze świetnymi wynikami skończył Akademię Detektywistyczną, trafił do Fryderyka Fafnera i tu jego kariera ruszyła z kopyta, wspięli się na sam szczyt rozwikłując najtrudniejsze sprawy kryminalne miasta. Żaden przestępca nie mógł czuć się bezpieczny, gdy Fafner i jeden z niewielu „niezwykłych” psów dostawali zlecenie. Nagrody. Klucze do miasta. Bale. Takie było życie, a raczej kariera – gdyż na sprawy prywatne potencjalny kot nie miał czasu (to on głównie myślał, jego partner wchodził tylko tam, gdzie Azor by nie mógł). Wszystko układało się świetnie jak dobra karma w gładkiej misce, ale pewnego deszczowego wieczoru jak ten przyszła ona, kobieta w czerni.***
WWWDeszcze bębnił o szyby agencji „Fafner i Łapa”, mieściła się ona w starym budynku z czarnego drewna, na parterze znajdował się mało-znany sklep z historiami obrazkowymi, na piętrach trwała ciągła rotacja upadających i nowo-powstałych firm i firmek. „Fafner” zajmował całe poddasze, mimo sukcesów oraz dużego napływu nowych pracowników agencja nie zmieniała swej lokalizacji. W Wawowie było dużo pospolitych przestępstw, a Fryderyka Fafnera interesowały sprawy, które były na tyle poważne, żeby interesant pofatygował się i sam odnalazł go w starym, ukrytym wśród ciasnych uliczek budynku.- Dobranoc panie Fafner! – mała skrzatka o wielkich zielonych oczach, naciągnęła na odstające uszy wielki, żółty niczym kaczka kapelusz przeciwdeszczowy. Fryderyk odstawił cygaro od ust i nie zmieniając pozycji odpowiedział dziarsko.
- Dobranoc panno Dipsi! – zakrztusił się lekko dymem i poklepał rękami po brzuchu, nogi leżące na starym, dębowym biurku nieco mu to utrudniały.
W oczach Dipsi – niczym kontrolna dioda – zapłonęła troska.
- Nic panu nie jest?
- Spokojnie panno Dipsi, od czegoś trzeba umrzeć. – zażartował, jednak mina skrzatki uświadomiła detektywowi, iż nie był to zbyt dobry żart. A przynajmniej nie dla panny Dipsi, która przyjmowała świat wyjątkowo dosłownie, jednocześnie wypatrując w nim skrajnie dobrych lub złych cechy.
- Nic mu nie będzie... Zaziębił się ot co. – mruknął leżący przy kominku Azor.
- Oo! Panie Azorze, jest pan tu jeszcze. – Nikt nie wiedział co powiedzieć, a Dipsi stała i stała w miejscu wpatrując się w krople deszczu rozbijające się o szyby okna dachowego. Siatka pęknięć przypominała o koniecznym remoncie. Cisze przerywały tylko trzaski dobiegające z kominka. Pies wyciągnął się na lekko wytartym dywanie i zaszczekał:
- Może pani już iść. Radziłbym zabrać parasol i założyć dodatkowy płaszcz. Straszliwa ulewa.
- Straszliwa ulewa. – powtórzyła panna Dipsi.
- Ostatnia dorożka może pani uciec, radziłbym się pośpieszyć. I proszę nie zamykać agencji, my to zrobimy. – Fafner sięgnął do szuflady.
- Dziękuje. Miłego wieczoru! Kto dzień ładnie kończy za tym nie wisi list gończy! – Skrzatka rzuciła wesołą maksymę na koniec dnia i wyjątkowo radośnie podreptała do drzwi.
- Dałbyś jej już podwyżkę. – mruknął Azor, gdy tylko drzwi zamknęły się za pracownicą. Podwinął fafle.
Fryderyk wpatrywał się chwilę w małą kuszę pistoletową i swoją odznakę.
- Na święta... – zbył partnera.
- Na święta... za pięć lat. – naśladowanie głosu swego Fafnera wychodziło Azorowi znacznie lepiej niż ostatnio. „To przez te podwinięte fafle”
- Jutro porozmawiamy, a teraz daj mi się chwilę zrelaksować. – po czym założył ręce za głowę i przymknął oczy.
- Psi los...
Gdy dym wypełnił całe pomieszczenie, a lampy przygasły, stukot obcasów wyrwał Azora z drzemki. Fryderyk nie spał, czytał jakieś kolorowe papiery. Stuk. Stuk. Stuk. Stuk. „Na pewno kobieta.” – pomyślał potencjalny kot. Stuk. Stuk. „Jest już za drzwiami.” Stuk. Stuk. Stuk. „Otwiera drzwi”. Stuk. Stuk. Po chwili za szklaną szybą, przy blasku pioruna, pojawiła się wątła, czarna sylwetka, uniosła dłoń by zapukać. Azor stąd czuł zapach – wyjątkowo słodki, a zarazem gorzki. „Egzotyczne perfumy”. Kobieta nie zdążyła zapukać. Fryderyk ją uprzedził:
- Proszę wejść. Czekałem na panią.
Drzwi otworzyły się z delikatnym jękiem, do zadymionego pokoju wkroczyła wysoka i bardzo chuda kobieta w czarnym, niewątpliwie żałobnym stroju i gęstej woalce na twarzy. Kilka pasm płowych włosów wystawało spod beretu. Uśmiechnęła się gorzko.
- Proszę usiąść.
Usiadła z gracją. Złożyła ręce na torebce, chwilę później wyciągnęła chusteczkę. Czekali. Odezwała się.
- Witam panów. Moja sprawa jest bardzo pilna i... niebezpieczna. Proszę uważnie mnie słuchać, gdyż nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś powtórzyła te słowa.
Azor skłonił się grzecznie – na tyle, na ile pozwalała mu jego pozycja, po czym nadstawił uszu. Nie mógł przypuszczać, że to ostatnia sprawa, którą rozpoczyna w kudłatym ciele psa. To był początek końca. Początek kota. _______________________________________________________________
Od Autora: Szczerze przepraszam za tabuny błędów, które właśnie wpuściłem na forum. Aha, powyżej znajdą się "babole", które umilą wszystkim czas, ale proszę by robiły to tylko tu. Nie odrywajmy ich od rodziny (tzn. Proszę o nie branie ich pod uwagę w konkursie "Babol Miesiąca"
