"Sokole oko" [fantasy]

1
Oto pierwszy rozdział mojego dłuższego opowiadania/powieści. Proszę o konstruktywne wypowiedzi, a także o solidną dawkę krytyki - w końcu to ona rzeźbi artystów.



WWWStuk. Stuk. Stuk.
WWWKońskie kopyta, bębniły o brukowaną uliczkę zwiastując przybycie Posłańca Śmierci. Sokolnik kołysał się w siodle w takt kroków wierzchowca. Szczelnie otulony płaszczem i z nałożonym kapturem zdawał się naigrywać z, bezsilnego wobec jego odzienia, mroźnego zefiru. Dumna, wyprostowana sylwetka oraz przewieszony przez ramię pendent, z ozdobną pochwą i mieczem w środku, świadczyły o niepospolitym pochodzeniu owego mężczyzny.
WWWSzeroka, skąpana w nikłym blasku księżyca ulica była niemal pusta. Jedynie dziewki do wynajęcia, którym ciemności nie straszne, wałęsały się wzdłuż ulicy, w poszukiwaniu chętnych na szybkie pozbycie się monet z sakiewki. Cała reszta, jak handlarze, żebracy czy przeciętni mieszkańcy Ibrilu udali się na spoczynek czy to, do wystawnych, surowych domostw w bogatych dzielnicach, czy do wyściełanych słomą, przytulnych beczek w ciemnych zaułkach.
WWWGniadosz zarzucił łbem i parsknął gniewnie gdy wiatr zmienił kierunek, niosąc ku nim cuchnący fetor z jednej z takich uliczek.
WWWJeździec poklepał uspokajająco szyję wierzchowca.
- Spokojnie, Gwizdek - rzekł nachylając się nad jego uchem. - Zabawimy tu tylko chwilę.
WWWMłodzieniec wyprostował się nagle w siodle, gdy poczuł jak ktoś delikatnie muska jego nogę. Zerknął w dół i zobaczył jedną z lubieżnic, w sukience bez ramiączek o wielkim dekolcie. Z lekkim rozbawieniem zauważył, że dół jej stroju był bardziej pomięty od górnej jego części i w niektórych miejscach materiał był podarty. Uśmiechnął się kącikiem ust, gdy zdał sobie sprawę, że także kremowobiały kolor sukni wybrany został bardzo praktycznie.
- Wyglądasz na zmęczonego, kochasiu - kokieteryjnie zatrzepotała rzęsami, jakby myślała, że dodało jej to uroku.
WWWW nozdrza uderzył go intensywny zapach jej perfum, od którego coś mu się przewróciło w żołądku. Skrzywił się z niesmakiem, marszcząc przy tym nos niczym wściekły pies. Spróbował ją zignorować i odjechać, lecz dziewka szła obok konia wciąż trzymając rękę na udzie chłopaka.
- Może zechcesz odpocząć chwilę w mych ramionach? Dziś mam specjalną zniżkę dla takich przystojniaków.
WWWWiedział, że nie mogła zobaczyć jego twarzy schowanej głęboko pod kapturem. Zwykły chwyt psychologiczny, mający podłechtać jego ego i zwrócić większą uwagę na nią samą.
WWWDziwiło go, że nie przestraszyła się jego miecza. Może po prostu go nie zobaczyła, lub, co bardziej prawdopodobne, uznała, że posiadacz tak wystawnego oręża na pewno ma wypchaną po brzegi sakwę.
WWWZresztą, nieważne co myślała i czego chciała, on nie ma na to czasu. Sięgnął w dół i odepchnął jej rękę, wpychając przy okazji do otwartej dłoni srebrzaka. Dla takiej kobiety była to równowartość całej nocy pracy.
WWWProstytutka została w tyle, stojąc i wpatrując się szeroko otwartymi oczami w leżącą na dłoni monetę. O to mu chodziło, żeby ją zdecydowanie odpędzić, ale i zaszokować. Nie wiadomo jakiego rabanu by narobiła, gdyby ją próbował odesłać z niczym, a rozgłos to teraz najmniej pożądana przez niego rzecz.
WWWUjechał ledwie parenaście metrów wśród wysokich, milczących kamiennic, otaczających ulicę, gdy ujrzał przed sobą cel swojej podróży. Wiatr raz po raz kołysał drewnianym szyldem przedstawiającym konia stającego dęba. Napis głosił nazwę „Pod rączym rumakiem“.
WWWZeskoczył z konia, po czym przywiązał zwierzę do balustrady. Pętlę zostawił luźno zawiązaną, żeby w razie nieprzewidzianych okoliczności gniadosz mógł się sam uwolnić.
WWWSokolnik ukradkiem rozejrzał się po ulicy i kiedy spostrzegł, że nikt nie zwraca na niego uwagi skręcił, miast ku głównemu wejściu do gospody, w tonący w ciemnościach boczny zaułek. Nie zamierzał demaskować się od razu na początku. Tego jeszcze brakowało, by jego ofiara, jeśli rzeczywiście tu była, zwiała mu sprzed nosa.
WWWGdy tylko wkroczył w uliczkę, natychmiast jego nos zaatakowała cała gama najróżniejszych zapachów, z których żaden nie był przyjemny. Nie próbował nawet zasłonić twarzy przed okropnym odorem, tylko parł naprzód, wiedząc, że po paru sekundach przyzwyczai się do otaczających go zapachów.
WWWCiasny zaułek wypełniony był beczkami i skrzynkami, które z pozoru wydawałoby się, ktoś porzucił, jednak gdy przez nieuwagę chłopak szturchnął nogą jedną z nich, ze środka wydobyło się gniewne mruknięcie.
WWWObszedł budynek dookoła i stanął naprzeciw obskurnych drzwi od kuchni. Zastukał trzykrotnie. Odczekał chwilę, a gdy nikt mu nie otworzył, załomotał w nie pięścią. I znowu nic. Już się zastanawiał czy aby nie prościej by było wyłamać zamek, kiedy drzwi rozpostarły się szeroko.
WWWStanęła w nich młoda dziewczyna, o głowę niższa od Sokolnika. Kruczoczarne loki kontrastowały z bladą cerą i niebieskimi oczami. Zaróżowione policzki i poplamiony piwem fartuch, sprawiały, że młodzieniec bez trudu potrafił określić jej profesję.
WWWDziewka barowa ledwo zdążyła omieść wzrokiem zakapturzoną postać, a już rzuciła w nią trzymanymi w ręce resztkami licznych kolacji.
- Masz obdartusie! I jeśli jeszcze raz, któryś z was przyjdzie tu znów żebrać o jadło, to, jak ojca kocham, powiem Billowi, żeby wam skórę złoił! - wykrzyknęła ze złością na jednym wydechu, po czym chciała zatrzasnąć drzwi.
WWWRęka Sokolnika wystrzeliła naprzód zatrzymując je. Kobieta już otwierała usta, zamierzając zawołać wspomnianego chłopaka, by ten pozbył się natręta, lecz zamarła, spostrzegłszy dłoń mężczyzny. Żadnego żebraka nie mogło być stać na skórzane rękawice takiego kroju.
WWWWidząc wahanie się kelnerki, chłopak dał krok naprzód, wstępując w strugę światła padającą z otwartych drzwi. Uniósł wysoko głowę, by mogła ujrzeć jego, skryte pod kapturem oczy.
WWWKobieta rozdziawiła ze zdumienia usta, z rąk wypadła jej metalowa taca, a z twarzy odpłynęła krew. Następnie przeniosła wzrok na, wcześniej niewidoczną w ciemnościach, a teraz dumnie błyszczącą rękojeść miecza, wystającą ponad prawe ramię mężczyzny.
WWWGdy tylko dotarło do niej kogo widzi, kogo właśnie obrzuciła cuchnącymi resztkami, od razu padła na kolana, raz za razem wykrzykując przeprosiny. Młodzieniec, lekko zażenowany uniżonością kobiety, wszedł do jasnego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Złapał dziewkę pod ramię i postawił na nogi.
- Wszystko w porządku. Nic się nie stało - zapewnił ją i nawet zmusił się do uśmiechu, żeby choć trochę uspokoić rozhisteryzowaną dziewczynę. Po jej ciągle przerażonym spojrzeniu i nerwowych ruchach zorientował się, że nadaremnie. - Zawołaj z łaski swojej właściciela tej gospody, dobrze?
WWWKelnerce nie trzeba było tego powtarzać, zadowolona, że tak szybko nadarzyła się okazja do zniknięcia z oczu Sokolnika, czmychnęła przez podwójne drzwi do głównej sali. Chłopak zignorował otwarcie gapiących się na niego kuchcików i zaczął strzepywać z płaszcza resztki fasoli.
WWWChwilę po wyjściu z kuchni kobiety, w drzwiach pojawił się przysadzisty, łysy mężczyzna. Na wydatnym brzuchu wzdymał się fartuch, który już dawno stracił resztki swej bieli. Karczmarz w jednej ręce trzymał pusty kufel piwa, w drugiej zaś ściereczkę.
- W-witam - zaczął oberżysta łamiącym się głosem. Odchrząknął głośno i spróbował raz jeszcze: - witam, jestem Henry.
WWWMężczyzna zbliżył się ostrożnie, nie spuszczając wzroku z pozłacanej nasady ostrza. Odczekał chwilę dając kulturalnie do zrozumienia, że teraz pora aby Sokolnik wyjawił swe imię.
WWWChłopak przechylił lekko głowę, jak małe dziecko kiedy coś je zaciekawi. Czy ten tłusty facet naprawdę sądzi, że zdradzę mu swoją tożsamość? Młodzieniec odczekał, aż karczmarz spojrzy mu w twarz, a raczej w czarną, pustą przestrzeń pod kapturem i rzekł:
- Szukam przyjaciela, który chodzi po takich lokalach i rozpowiada różne baniulki.
- Bajarz, znaczy się?
- Niesamowita zdolność dedukcji, Henry - przesycone ironią słowa Sokolnika oraz wypowiedzenie na głos imienia oberżysty, podziałały niczym kubeł zimnej wody; mężczyzna spuścił głowę i przestąpił z jednej nogi na drugą. - Łatwo go rozpoznać, jest trwale okaleczony.
WWWGospodarz zaczął energicznie wycierać kufel jakby nie zauważając, iż ten jest już wystarczająco czysty.
- Przyjaciel powiadasz? Eee... no to może... znaczy, ja bym...
- Jest tutaj, czy nie?! - przerwał mu Kregan, powoli tracił cierpliwość i nie zamierzał już dłużej ciągnąć tych grzecznościowych formułek.
WWWHenry westchnął głęboko i oklapł, zupełnie jakby uszło z niego powietrze.
- Tak. Ale zrozum mości panie... nie raz, nie dwa, tacy jak ty odwiedzali moją karczmę i zawsze - jego spojrzenie znów powędrowało ku pozłacanej rękojeści. - Zawsze kończyło się to zakupem nowych mebli, zeskrobywaniem zaschniętej krwi i utratą klientów.
WWWNo tak, jak zwykle chodziło o zysk i pieniądze.
- O to się nie muszisz martwić Henry, będę dyskretny - Sokolnik ruszył ku drzwiom prowadzącym do środka lokalu. Mijając oberżystę wręczył mu srebrną monetę.
WWWObszerne pomieszczenie było cieplejsze niż kuchnia, a co dopiero niż dzisiejsza noc, toteż przy stolikach tłoczyło się wielu ludzi. Sala była jasno oświetlona przez dziesiątki świec, z których dym, w połączeniu z tytoniowymi wyziewami palaczy sprawiał, że tonęła w szarobiałych chmurach. O dziwo jednak nie poczuł zwykle towarzyszącemu im smrodu, lecz łagodny i przyjemny zapach lawendy. W tle gwaru rozmów i zabaw, słychać było wesołą piosenkę o zajączku, który znalazł złotą marchew.
- Za mną proszę, jeśli łaska - rzekł Henry mijając Sokolnika i prowadząc go ku najbliższemu stolikowi, który jak się okazało stał na uboczu, tuż przy ścianie.
WWWChłopak uśmiechnął się pod nosem. I oto kolejny dowód na pazerność i chciwość ludzkiego umysłu, wystarczy dać komuś okragły, pozłacany kawałek metalu w łapę, by ten od razu zmienił nastawienie lub swe przekonania na zupełnie odmienne od początkowych. Ale młodzieńcowi akurat to w ogóle nie przeszkadza, jest mu nawet na rękę.
WWWKiedy dotarli na miejsce, Sokolnik przestawił dębowe krzesło, tak, żeby siadając mieć widok na całą salę. Sięgnął ku środkowi stołu i palcami zgasił knot jałowej świeczki. Cień był jego przyjacielem.
WWWHenry stał obok i przyglądał się krytycznie młodzieńcowi.
- Zabawne - rzekł z głupkowatym uśmieszkiem - że poprzedni co tu byli, siadali w ten sam sposób i...
- Zabawne - przerwał mu chłopak - jest to, że jeszcze nikt ci nie uciął tego latającego jęzora.
WWWUśmiech oberżysty zniknął z jego twarzy szybciej niż się pojawił. Zatknął ścierkę za pas i odparł na pożegnanie:
- Jakby mości pan czegoś potrzebował, będę przy barze.
WWWPo czym odszedł, przywołując do siebie czarnowłosą kelnerkę.
WWWZ miejsca, w którym siedział, młodzieniec mógł w spokoju przyjrzeć się dzisiejszym bywalcom tawerny. Oberża szczyciła się mianem spokojnej, przytulnej i niedrogiej, toteż przy gęsto rozmieszczonych stolikach siedziało całe zatrzęsienie gości. Rodziny z dziećmi, zmęczeni podróżnicy, wędrowni kupcy, strażnicy miejscy po skończonej zmianie, czy też pracownicy tutejszych manufaktur.
WWWPo lewej stronie sali na podeście, naprzeciw szynkwasu, stał minstrel grający na lutni, a jego towarzyszka stojąca obok, wyśpiewywała wesołą piosnkę. Tuż pod nimi, na stopniu, siedział siwy i pomarszczony karzełek, uderzający do rytmu drewnianymi kijami o podłogę. Nawet z tej odległości uwagę zwracały jego puste oczodoły.
WWWChłopak uśmiechnął się pod nosem, szczęście mu dopisało, że znalazł go w dopiero drugiej karczmie, którą sprawdził. Zupełnie jakby jego cel nie obawiał się spotkania tutaj Sokolnika. Cóż, jego pech.
WWWChłopak oparł łokcie na blacie stołu i czekał nieustannie obserwując tłum, raz po raz zerkając na karła. Czekał, aż ten mimowolnie udowodni swoją winę. Czekał, aż ten potwierdzi wszystkie postawione mu zarzuty. Czekał, aż wreszcie będzie mu dane wymierzyć karę.
WWWŚwiece na sąsiednich stolikach zdążyły się już wypalić w połowie, jednak oberża nie pustoszała. Co więcej, do środka wchodziły całe zastępy mężczyzn, którzy nie wyglądali na zadowolonych z życia. Z ich twarzy można było odczytać jedynie chęć utopienia swych smutków w kuflu, lub dwóch sikacza, zwanego tutaj dumnie piwem. Sokolnik od razu pomyślał, że wszyscy oni muszą być drwalami.
WWWZ rozmowy bowiem, którą udało mu się wcześniej podsłuchać od dwóch rosłych rębaczy siedzących przy stoliku nieopodal, wynikało, że cała manufaktura, licząca dwa tartaki, została zakupiona przez nieznanych możnowładców z dalekich stron. Nie byłoby nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że bez żadnego wyraźnego powodu podjęto decyzję o jej zlikwidowaniu. W wyniku tej uchwały, cała masa zatrudnianych mężczyzn z okolicy, została pozbawiona pracy. Teraz odbywała się wielka manifestacja przed siedzibą cechów, jednak sądząc po minach zrozpaczonych drwali, wynik jej przebiegu był łatwy do odgadnięcia.
WWWChłopakowi kompletnie już zbrzydło oglądanie tych wszystkich ponurych oblicz, nie wspominając już o mimowolnie podsłuchanych plotkach, użalaniach nad własnym życiem, czy też drażniących uszy wesołych pieśni. Kiedy zdawało się, że jego cierpliwość dobiegnie końca, nareszcie coś się zmieniło. Ucichł śpiew.
WWWMłodzieniec zerknął czym prędzej na podest i zauważył grajka i śpiewaczkę, schodzących ze sceny do wtóru braw od najbliżej siędzących słuchaczy. Reszta zdawała się nawet nie zauważać nagłego braku muzyki. Sokolnik jednak skupił się na karle.
WWWTen wziął pod pachy oba kije, którymi wcześniej wystukiwał rytm, oparł je o ziemię i... zawisł na nich. Chłopak rozszerzył oczy ze zdumienia, a z wielu gardeł klienteli, wydostało się przeciągłe „Oh“.
WWWOtóż karzeł, jak się okazało, wcale nim nie był. To był zwykły, starszy mężczyzna jednak, widocznie w wyniku brutalnego okaleczenia, pozbawiony dolnych kończyn. Zakończone tuż nad kolanem kikuty zwisały bezwładnie.
WWWChłopak wiedział, iż bajarz będzie ślepy, jednak nie spodziewał się innych uszczerbków na jego zdrowiu. Co prawda to tylko ułatwi zadanie, jednak zaskoczyło go to. A on nie lubił niespodzianek. Ani trochę.
- Witam, was moi drodzy - zaczął serdecznie starzec, jakby zupełnie nie zwracając uwagi na nachalne spojrzenia ciżby. - Usłyszeliście dziś wiele najróżniejszych ballad i piosnek, które przygotowałem dla was z moimi przyjaciółmi. Podobały się wam?
WWWTłum nieśmiało, wciąż zszokowany wyglądem bajarza, wyraził aprobatę. Starzec uśmiechnął się, starając się zapewne wyglądać dobrodusznie, lecz puste oczodoły zepsuły efekt. Usiadł na przyniesionym mu przez grajka krześle, postawił sobie kule między kikutami a następnie oparł się o nie zwracając twarz do ludzi.
- Och, wybaczcie mi moją ignorancję, przyjaciele - chłopak wyczuł fałsz w głosie starca. - Za mego długiego życia tytułowano mnie we wszelaki sposób: kolego; przyjacielu; panie; kochanie; a nawet skurwielu!
WWWNa wielu twarzach pojawiły się uśmiechy.
- Ale wy, drodzy goście tej wspaniałej oberży - skinął delikatnie głową w kierunku karczmarza. - Wy możecie się do mnie zwracać po imieniu. Jestem Neal.
WWWSokolnik, ze swego miejsca, widział doskonale, jak coraz więcej ludzi kieruje swą uwagę na bajarza.
- Skoro dzięki nam bawiliście się dziś przednie, nie obrazicie się zatem, mości panowie i panie, jeśli moi młodsi towarzysze przejdą się teraz między wami i zbiorą od was po symbolicznym miedziaku? W końcu nie samym powietrzem człowiek żyje - zaśmiał się Neal, a grajek i śpiewaczka ruszyli pomiędzy stoliki; na łowy. - Późna godzina wybiła, jednak zanim udam się na spoczynek, chciałbym wam wyjawić pewien sekret, ukryty w opowieści, którą wam teraz przedstawię. Każdy z was na pewno kojarzy Sokolników, nieprawdaż?
WWWMłodzieniec z nieukrywaną satysfakcją zauważył, jak większość zgromadzonych gości, którzy zaledwie usłyszeli pierwsze sylaby tego słowa, poruszyli się niespokojnie. Henry zerknął nerwowo z nad baru w ciemny kąt izby, gdzie siedział Sokolnik, lecz, zupełnie jakby przyłapano go na czymś nieprzyzwoitym, zaraz wrócił do polerowania trzymanego w ręce kufla.
- Ach tak, rozumiem was moi mili - ciągnął bajarz. - Ja też za nimi nie przepadam, straszne typy. Potrafią tylko straszyć i grozić, wywyższają się, jakby byli naszymi panami, a to tylko dlatego, że kiedyś, wiele pokoleń temu jakiś, dawno zapomniany król, nadał im immunitet, postawił ponad prawem, a nawet w ich pieczy zostawił egzekwowanie tego prawa. W imię czego pytam się? Kto im pozwolił decydować o czyimś losie bez sprawiedliwego procesu, lecz wedle własnej woli?
- Król Walerian Długonogi! - odezwał się głos ze środka sali, którego właściciela chłopak nie mógł dostrzec.
- Tak jest, strażniku. Znam historię. To Walery omamił pospólstwo obietnicami dostatniego i bezpiecznego życia. Jednak z czasem Sokolnicy przeobrazili się z obrońców, w maszyny do zabijania! Nadepniesz jednemu na odcisk, to masz pewność, że niedługo wylądujesz u grabarza. Co więcej, nie odpowiadzą za ten mord bo chroni ich immunitet! Mogą zabijać do woli, a my możemy im nagwizdać! Gdzie tu jest sprawiedliwość, którą nam obiecywano?!
WWWW sali rozbrzmiało wiele okrzyków, gdy tłum głośno wyraził poparcie poglądów staruszka. Kiedy tylko krótka wrzawa ucichła, Sokolnik natychmiast zauważył, że w izbie zapadła głucha cisza; wszyscy zgromadzeni goście słuchali uważnie bajarza.
WWWChłopak z niezadowoleniem musiał uchylić czoła, przed zagrywkami Neala. Nie dość, że przykuł uwagę ludzi swoim kalectwem, to teraz głośno wyraził swe wrogie nastawienie do Sokolników, tym samym zjednując sobie bywalców tawerny. Nie ważne do czego był ten wstęp, teraz starzec miał zapewnioną uwagę publiki.
WWWGrajek właśnie minął kąt, w którym usadowił się chłopak, nie dostrzegając go, lub nie chcąc dostrzec. Odszedł dalej podtykając każdemu pod nos pusty kapelusz
- Smutne czasy nastały, smutne powiadam - stwierdził Neal, z teatralnym westchnięciem. - Wiem, że w każdej chwili może przyjść po mnie jeden z tych Posłańców Śmierci by zakuć mnie w kajdany lub pozbawić życia, za to co teraz wam opowiem. Wiem to doskonale, lecz nie dam się zastraszyć tym parszywym katom! Wydam wam sekret, którego Sokolnicy usilnie strzegli przez wiele setek lat, o którym nikt oprócz nich nie wie.
WWWTeraz młodzian nie miał najmniejszych wątpliwości, nikt już nie rozmawiał i nie bawił się, nikt nie jadł ani nie pił, wszyscy siedzieli nieruchomo wpatrując się w Neala. Wydawać by się mogło, że cała sala wstrzymała oddech, spijając każde słowo z ust bajarza, bojąc się choćby drgnąć, żeby nie spłoszyć tego człowieka, tej tajemnicy, która zaraz miała ujrzeć światło dzienne.
WWWChłopak mógł swobodnie zabić Neala za samo podburzanie ludności przeciw Sokolnikom, lecz wyjawienie ich tajemnic szerszej publice... Młodzieniec nie wierzył, że staruszek będzie do tego zdolny, lecz musiał mieć pewność. Musi sam się przekonać, że były Sokolnik i jego opiekun z dziecięcych lat, Terrence, który przedstawiał się tu jako bajarz Neal, chce zaszkodzić swym braciom.
- Kiedy byłem młody i głupi, szukałem pracy w mieście zwanym Balmorą - zaczął bajarz. - Tak, w tej samej Balmorze, o której tyle słyszeliście. Człowiekiem byłem tępym i niedoświadczonym, przyznaję, a zachęcony wysokimi zarobkami bez wahania przyjąłem ofertę pracy jako stajenny w ich zamku. Tak jest, dobrze mnie zrozumieliście - w zamczysku Ab’her Khenos.
WWWLudzie znów się odruchowo wzdrygnęli. O siedzibie Sokolników krążyły wyssane z palca, ponure i makabryczne opowiastki, w które to prosta ludność wierzyła bez żadnych zastrzeżeń. Naiwni głupcy.
- Przez pięć lat, które tam przepracowałem naoglądałem się takich okropności, których nikt z was nie potrafi sobie nawet wyobrazić. Przyznaję się, jako dorosły mężczyzna przez wiele lat miewałem koszmary o tym strasznym miejscu - Neal przerwał na chwilę, pogrążając się w bolesnych wspomnieniach. Chłopak nie miał wątpliwości, że to udawana zaduma. - Nawet nie uwierzycie jakich metod używają by przemienić niewinnych chłopców w jednych z nich. Jak ich potem trenują, jakimi specyfikami faszerują, żeby zrobić z nich...
WWWMłodzieńcowi nie potrzeba było więcej dowodów. Dostał potwierdzenie winy Neala. Nadszedł czas wyroku.
WWWWstał i natychmiast skierował swe kroki ku podestowi, klucząc pomiędzy stolikami. Mimo, iż głowę wciąż miał skrytą pod kapturem, dostrzegał kątem oka nagłe poruszenie mijanych przez niego postaci. Mimowolne wzdrygnięcia, nerwowe spojrzenia, idiotyczne próby wtopienia się w tło. Standardowe reakcje na pojawienie się Sokolnika w pobliżu.
WWWNeal nie mógł go widzieć, jednak musiał wyczuć zmianę nastroju słuchaczy lub też coś usłyszeć, gdyż umilkł.
WWWChłopak zatrzymał się tuż przed podestem patrząc z góry na starca. Z tej odległości jego ubranie wyglądało jeszcze bardziej żałośnie, obszarpana kamizela a pod nią wymięta flanelowa koszula wraz z kikutami obwiniętymi w brudne szmaty nie sprawiały przyjemnego wrażenia.
- Ciekawe rzeczy opowiadasz... Neal. Wielu by dało, żeby usłyszeć te fascynujące informacje - powiedział przeciągle Kregan. Pochylił się do przodu i położył złotą monetę na dłoni bajarza.
- Eee... dziekuję panie, jest pan nad wyraz szczodry i uprzejmy - odpowiedział zbity z tropu staruszek. Pstryknął palcami w dukata, po czym podsunął sobie pod ucho. - Ja po prostu chcę żeby wszyscy usłyszeli co tak naprawdę dzieje się... - urwał gdy zrozumiał jakiej wartości monetę właśnie trzyma w ręce.
WWWMłodzieniec z zadowoleniem ujrzał, jak Neal mimowolnie rozszerza lekko wargi ze zdziwienia. Jest inteligentny, na pewno się domyślił, że nikt kto przesiaduje w takiej karczmie nie może posiadać przy sobie takich pieniędzy, a tym bardziej rozdawać je na lewo i prawo.
WWWBajarz podniósł głowę i skierował swe oblicze wprost na Sokolnika.
- Ty... - po czym niespodziewanie uśmiechnął się i po głębokim oddechu dodał - Cieszę się, że to akurat ty, Kreganie.
WWWChłopaka oblał zimny pot. On widzi! Co to za czarna magia?!
WWWMinęła krótka chwila, która dla Kregana była wiecznością, nim młodzieniec zdał sobie jednak sprawę, że bajarz rozpoznał go po głosie. Nie zdradzając swego zawahania, natychmiast nachylił się nad staruszkiem, chwycił go za gardło, mocno wpychając kciuk pod żuchwę. Poczuł jak jego mięśnie napinąją się, gdy zrozumiał, że wystarczy aby Kregan mocniej ścisnął, a Neal pożegna się ze światem żywych. Chłopak zniżył się jeszcze bardziej i wyszeptał mu jadowicie do ucha:
- Zasiałeś ziarno zdrady wśród swych pobratymców, zasiałeś ziarno buntu wśród tych wioskowych głupków. Teraz, nadszedł czas by zebrać plony, Terrence.
WWWNagle czyjaś ręka złapała ramię Kregana i pociągnęła do tyłu. Usłyszał kobiecy krzyk:
- Zostaw go w spokoju! - po czym poczuł jak otwarta dłoń uderza go w szczękę.
WWWSiła ciosu odrzuciła kaptur do tyłu. Śpiewaczka, która wymierzyła mu policzek, cofnęła się gwałtownie i upadła. W sali zapanowała głucha cisza.
WWWKregan zerknął w bok, w wiszące nad szynkwasem lustro, chociaż doskonale wiedział co tak poruszyło tych ludzi.
WWWW zwierciadle ujrzał odbicie wysokiego, postawnego mężczyzny, odzianego w pospolity brązowo-zielony, podróżny płaszcz. Nie wyróżniałby się z tłumu gdyby nie, dość specyficzne szczegóły: przewieszony przez ramię miecz z ozdobną, pozłacaną rękojeścią i pochwą. Mało kto nosił oręż w tym miejscu z powodu utrudnionego dostępu.
WWWJednak to nie ostrze było głównym wabikiem na spojrzenia ciekawskich, lecz twarz młodziana. Ciemne blond włosy okalały głowę i bladą, podłużną twarz; orli nos uwydatniał ostre rysy, a wąskie wargi wykrzywiały się w drwiącym uśmieszku. Kregan uważał, że gdyby nie jego oczy, mógłby swobodnie uchodzić, za zwykłego, lecz, co oczywiste, nad wyraz przystojnego mieszczanina.
WWWJeśli wierzyć głupim, chłopskim przesądom, to nie były oczy człowieka, lecz ślepia podziemnej bestii, która opętała Sokolnika i teraz poszukuje kolejnych ofiar na żer. Zabobon tak samo głupi, jak i nieprawdziwy, lecz, trzeba przyznać, że spojrzenie to zniewalało każdego, kogo dotykało.
WWWPostawione na sztorc, niczym u węża źrenice, otoczone były tęczówką, w spotykanym tylko u Sokolników odcieniu jasnego pomarańczu.
- Widzicie, o tym właśnie mówiłem - w zaległej ciszy dobitny głos Terrence'a rozbrzmiał niczym grom. - Już przyszli, żeby mnie uciszyć i...
WWWKregan błyskawicznie kopnął w jedną z nóg krzesła, posyłając kalekiego starca na ziemię.
- Nawet imię zmyśliłeś - prychnął chłopak z pogardą. - Dość już padło kłamstw z twych plugawych ust, Terrence. Zbieraj swoją dupę w troki, wychodzimy.
WWWTerrence zawahał się, jednak widząc, że nikt nie staje w jego obronie, zdał sobie sprawę, że opór nie ma sensu. Starzec mozolnie i niezgrabnie podnosił się z ziemi, gdy uwagę chłopaka odwrócił głos z głębi sali.
- Hola, demoni pomiocie! - jeden, z już zdrowo podchmielonych drwali stał chwijenie pośród morza stolików. - Za kogo się uważasz by nas niepokoić?! Wynocha stąd zanim cię posiekamy na kawałki!
WWWJak na komendę trzech jego kompanów znad kielicha, wstało, z hukiem przewracając krzesła. Każdy trzymał w dłoni tępy, obiadowy nóż.
- Dobrze wiece kim jestem - w głowie Kregana śmignęła ostrzegawcza myśl jednak zignorował ją. - Waszą zmorą, o której śnicie koszmary i która zaraz ukarze was za bezczelność.
WWWRozpalił ogień; płomienie gniewu, strachu i urażonej dumy właśnie pochłaniały drwali.
- Nas nie przestraszysz, mieszańcu - warknął przez zęby rudy brodacz. Na głowie miał dziwaczny kapelusz z piórkiem. - Neal potwierdził wszystkie nasze podejrzenia co do was i nie pozwoliy ci zamknąć ust prawdy. Staruszek tu zostaje.
- Przypominam, że działam z pozwolenia Jego Ekscelencji, króla Robara IV! - Kregan właśnie stracił resztki cierpliwości. - Nie macie prawa wtrącać się do spraw Sokolnika, a ja mogę zabrać tę kłamliwą gnidę bez pytania o zgodę byle kmiotków ze wsi.
WWWTłum zafalował niespokojnie. Spora część mężczyzn napięła mięśnie, wielu usiadło na krawędzi krzesła, gotowych poderwać się i rzucić na Sokolnika. Chłopakowi przypominali teraz rozjuszone koty, które nastroszyły sierść. Kregan dmuchał w rozniecony ogień, który zaczynał przekształcać się w prawdziwą pożogę.
- Słyszeliście ludzie? - rudzielec zwrócił się teraz do ciżby. - Gówno ich obchodzi nasze bezpieczeństwo, nie mają szacunku dla naszego życia! Mają nas za zwierzęta, które mogą zarżnąć bez pytania i żadnych konsekwencji! Chłopy, nie będziemy się przyglądać jak mordują jednego z nas!
WWWBum-bum. Bum-bum. Bum-bum.
WWWSerce Kregana przyspieszyło, krew zaczęła szybciej krążyć, a zmysły wyostrzyły się. Poruszył niespokojnie palcami czując w nich lekkie mrowienie. Nareszcie, zaraz się zacznie, jeszcze tylko chwila.
WWWW umyśle Sokolnika pojawił się przesłany przez partnera obraz Ulrechanda, jego przełożonego, który kilka dni temu wydawał mu instrukcje tuż przed wyruszeniem na misję.
WWWKregan pamiętał je. Nie rzucać się w oczy. Załatwić sprawę po cichu. Bez ofiar w cywilach. Cóż, prawie mu się udało.
- Wybacz, Helios - rzekł chłopak w myślach, posyłając swe słowa w przestrzeń. - Ale dobrze wiesz, że są takie chwile w życiu Sokolnika, kiedy trzeba przejść od gadania do rąbania.
WWWDo głowy młodzieńca dotarł kolejny obraz Ulrechanda, tym razem kiedy mówił o konsekwencjach czekających Kregana i jego sokoła w razie nieposłuszeństwa.
- Dobra, już zrozumiałem - zwrócił się powtórnie do towarzysza. - Ale oni sami się o to proszą. Jeśli zaatakują chyba mam prawo się bronić? Za to nas nikt nie potępi.
WWWTrwającą kilka sekund niemą rozmowę przerwał rudy, który zastąpił Sokolnika w podsycaniu ognia nienawiści.
- Chwyćcie za sztućce, krzesła czy cokolwiek jeszcze macie pod ręką i zabijcie tego pieprzonego dziwoląga na kawałki!
- Nie mam zamiaru was przekonywać, że nie jestem potworem! - jeszcze odrobina oliwy... - Z waszymi ptasimi móżdżkami i tak byście nie pojęli istoty moich słów.
WWWDo głowy Kregana przedostała się fala urazy.
- Wybacz, stary.
WWWChłopak przeleciał wzrokiem tłum w poszukiwaniu strażników. Dostrzegł czterech, siedzieli tuż przy ścianie i nie reagowali na dziejące się wokół rzeczy. Spokojnie dopijali piwo i z nagłą fascynacją podziwiali kunszt wykonania szklanych kufli.
WWWKregan nie spodziewał się by zechcieli mu pomóc. Strażnicy nie współpracowali z Sokolnikami odkąd jeden z dawno zapomnianych królów nadał Sokolnikom ziemię, zamek i polecił sprawowanie funkcji obrony wewnętrznej kraju. Straż uznała to za podważanie jej kompetencji i obelgę.
WWWSkoro nie chcieli pomóc, dobrze, że przynajmniej nie będą przeszkadzać.
WWWNagle z najbliższego stolika poderwał się mężczyzna, Kreganowi w oczy rzuciły się jego bujne wąsy. Desperat, z dzikim okrzykiem wystrzelił naprzód wyciągając przed siebie dłoń, dzierżącą nóż. Nim zdążył dźgnąć Sokolnika w sercie, chłopak błyskawicznie chwycił jego rękę w nadgarstku i wykręcił ją, jednocześnie samemu obracając się wokół napastnika.
WWWPoły płaszcza załopotały w piruecie. Kregan znalazł się za plecami wąsacza i wykorzystując pęd obrotu uderzył łokciem prosto między łopatki przeciwnika. Mężczyzna padł na kolana powalony potężnym ciosem. Nie czekając ani chwili, Sokolnik złapał napastnika za tłuste włosy na potylicy i rąbnął jego głową o podest.
WWWW sali rozległ się łoskot, a mężczyzna opadł bezwładnie na ziemię; ze złamanego nosa sączyła się krew. Kregan nie tracąc czasu, płynnym ruchem podniósł upuszczony sztuciec i cisnął nim w stronę rudego. Nóż przeleciał nad oniemiałą twarzą drwala i porwał mu z głowy kapelusz, przyszpilając go do drewnianej ściany.
- Kto następny? - przesycone groźbą słowa Sokolnika rozniosły się wśród zamarłych niczym posągi ludzi.
WWWCisza. Wszystkich nagle opuścił buntowniczy zapał. Zawszone cykory. Dzielni jedynie w grupie i pod wpływem, ale jeśli przychodzi do walki sam na sam z kimś, kto dowiódł swych zdolności w taki sposób jak on sam, rezygnują ze spuszczoną głową. Odwaga tchórzy. Znika szybciej niż się pojawia.
WWWA szkoda bo Kregan chciał aby zaatakowali. Chciał walczyć, poczuć zastrzyk adrenaliny, uwolnić przepłniającą go energię, poczuć zapach krwi...
- Wstawaj, Terrence - rzekł do bajarza, który cały czas siedział na zadku i z nadzieją słuchał odgłosów walki. - Pora na nas.
WWWStaruszek westchnął żałośnie, a Kregan przez chwilę się zastanawiał, czy on naprawdę się łudził, że byle wstawiony chłop ma szanse w starciu z Sokolnikiem.
- Trzymaj się, Patricia - rzekł Terrence do stojącej parę kroków dalej śpiewaczki i rzucił jej swoją sakiewkę. Dziewczyna złapała ją oburącz, lecz wciąż nie potrafiła wykrztusić słowa. - Tobie bardziej się przyda. Niech dobre duchy mają cię w swej opiece, dziecko.
WWWBajarz podźwignął się na zaimprowizowanych kulach, po czym ruszył powoli ku głównym drzwiom oberży. Kreganowi nie uśmiechało się odwracać plecami do tylu wrogo nastawionych ludzi. Miał świadomość, ze wywarł na nich nie lada wrażenie i teraz boją się nawet spojrzeć mu w oczy. Wiedział jednak, że strach jest też świetną motywacją, która popycha ludzi do szalonych i głupich czynów.
WWWKregan pochylił się nad nieprzytomnym wąsaczem i zabrał mu sakiewkę. Bacznie obserwując tłum ruszył za kalekim staruszkiem. Kiedy był przy drzwiach rozwiązał mieszek.
- Kto pierwszy, ten lepszy - rzucił na odchodnym do ludzi, po czym cisnął go w powietrze.
WWWCała zawartość sakwy, garście miedzianych monet, rozsypała się po podłodze, do wtóru metalicznego dźwięku.
WWWChłopak przekroczył próg i szybko zamknął za sobą drzwi. Oparł się o nie ciężko, wdychając rześkie powietrze, tak zupełnie różne od tego dusznego i zadymionego z wnętrza tawerny. Krople deszczu siekły go po twarzy.
WWWUśmiechnął się pod nosem, gdy ze środka karczmy dobiegły go odgłosy przewracanych mebli i gorączkowych okrzyków. Ogarnięci chciwością ignoranci już o nim zapomnieli. Jak to dobrze, że ktoś wymyślił te małe metalowe dyski.
WWWTerrence czekał na Sokolnika naprzeciwko wejścia. Na jego twarzy malował się głupkowaty uśmieszek. Oparty na drewnianych kijach, huśtał się w przód i w tył, przypominając Kreganowi małe dziecko, które traktuje to wszystko jako wielką i zabawną przygodę, a nie, bądź co bądź, egzekucję.
- Idziemy tam - chłopak wskazał ręką w stronę bocznej uliczki obok gospody. Staruszek ani drgnął. Młodzieniec westchnął z irytacją; zapomniał o ułomności bajarza. - W twoje lewo.
WWWKregan, idąc tuż za Terrencem, dopiero teraz zdał sobie sprawę jak dziwacznie ten się porusza. Pozbawiony nóg starzec kołysał się na dwóch drągach, które doskonale zastąpiły mu jego naturalne kończyny. Z daleka wyglądło to tak, jakby nic mu nie dolegało, choć jego kołyszący chód wyglądał co najmniej dziwacznie. Balansując korpusem nie miał jednak problemów w utrzymaniu równowagi.
WWWWszystko to było możliwe dzięki temu, że oba kije z jednej strony rozszerzały się, stanowiąc idealne oparcie dla pach Terrence’a, a z drugiej zwieńczone były doklejonym, drewnianym, płaskim okręgiem. To dzięki niemu kule znajdywały oparcie na każdej powierzchni i nie ślizgały się. W dodatku, mniej więcej pośrodku długości, patyki miały wydrążoną dziurę na środkowy palec, który wkładano tam, żeby ręce się nie ześlizgiwały.
WWWKregan był pod wrażeniem uporu Terrence'a. Kiedy wygnano go z Ab’her Khenos poszedł się upić do pierwszej napotkanej tawerny i rozpowiadać rzeczy, które nigdy nie powinny wyjść poza mury zamku. Wówczas wysłano mu pierwsze ostrzeżenie. Jeden z Sokolników oślepił go. Sądzono, że to uciszy tego pomyleńca, jednak po paru latach pojawił się ponownie podsycając buntowniczy zapał pospólstwa.
WWWKregan pamiętał czasy, kiedy Ulrechand i reszta rady starszych, toczyli długi spór. Kilku Sokolników chciało uciszyć zdrajcę raz na zawsze, reszta - dostarczyć kolejne ostrzeżenie. W końu zdecydowano. Wysłano następnego Posłańca Śmierci, który dotarł do Terrence’a, lecz chłopak dopiero dziś dowiedział się co mu zrobił. O dziwo nawet to nie zamknęło jego ust i po jakimś czasie powtórnie ukazał się światu, głosząc historie o Sokolnikach i ich sekretach. Tym razem wysłano Kregana. Już nie z ostrzeżeniem, a karą. Ostateczną.
- Wystarczy - rzekł młodzieniec gdy uznał, że zagłębili się wystarczająco daleko w zaułek.
WWWZnajdowali się przy bocznej ścianie tawerny, ze środka wciąż dobiegał harmider, więc Kregan nie obawiał się, że ktoś ich usłyszy. Dzięki lekkiemu zakrzywieniu uliczki, razem z staruszkiem nie byli widoczni z głównej drogi.
WWWNa wysokości piętra, w ścianie kamienicy znajdował się rząd okien, wszystkie z zamkniętymi okiennicami. Sokolnika to nie zdziwiło, zwłaszcza jeśli spojrzeć na te piętrzące się pod murami stosy śmieci i cuchnący odór.
- A więc tak to ma się skończyć, chłopcze? - zapytał Terrence, odwracając się.
- A czego się spodziewałeś? Medalu za zdradę?
- Robiłem tylko to co uznałem za stosowne.
- A stosownym według ciebie jest zniszczenie nas?
- Nie rozumiesz, Kreganie! - zagrzmiał mężczyzna, a chłopak wzdrygnął się zaskoczony nagłym krzykiem. - Widziałem rzeczy, których nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby oglądać!
- I w tym sęk. Przez te rzeczy postradałeś rozum.
- Nie, młodzieńcze, nie. One, choć były straszne, ukazały mi prawdę. Okropną prawdę, która nastanie już niebawem, jeśli jej nie zapobiegnę! Nie rozumiesz? Dostałem szansę na ocalenie każdego obywatela Ibrilu!
WWWW tej chwili Kregan zrozumiał tych wszystkich, którzy już skreślili Terrenc'a. Stał się szaleńcem. Niebezpiecznym szaleńcem, którego trzeba zlikwidować nim narobi jeszcze większych szkód.
- Chcesz powiedzieć, że widziałeś przyszłość? - rzekł chłopak.
- Nie nazwałbym tak tego. Powiedziałbym raczej, że tylko jedną z, niestety przykrych, możliwości jej spełnienia. Pomóż mi ją zmienić, drogi uczniu, a razem...
- Ha! - prychnął Kregan, staruszkowi kompletnie odbiło. - Nie jestem już twoim uczniem, Terrence, już nie. I nie przekonasz mnie swoimi kłamstwami bym zdradził braci! Próbowałeś zabić Ulrechanda!
- Kreganie! Nie miałem wyboru! Gdybyś widział to samo co ja, zrozumiałbyś czemu tak postąpiłem. Sam byś mi pomógł! Posłuchaj mnie, daj mi wszystko wytłumaczyć, a przekonasz się...
- Milcz, parszywy sukinsynu! Ja nigdy nie ośmieliłbym się podnieść ręki na drugiego Sokolnika!
- Ja też tak myślałem, póki nie zobaczyłem jakich czynów dopuści się Ulrechand w przyszłości! On musi zginąć! On...
WWWAle słowa Terrence’a już nie docierały do chłopaka. Gdy Kregan dostał to zadanie, jego pierwszą misję, wśród szeregu zaleceń znalazło się też takie, które zakazywało mu wdawania się w rozmowy z tym szaleńcem. Wężowy język, tak go nazywali. Mówili, że potrafiłby omamić każdego, jeśli miałby wystarczająco dużo czasu. Chłopak z początku nie wierzył, nie chciał wierzyć, że jego mentor ich zdradził i zwariował. Teraz jednak były nauczyciel nie zostawił mu miejsca na żadne wątpliwości.
WWWNazywają go Posłańcem Śmierci. Cóż, w takim razie pora dostarczyć wiadomość.
- Dość - Terrence umilkł w połowie zdania, słysząc, jak Kregan z donośnym świstem wyciąga ostrze z pochwy na plecach. - Nie pozostawiasz mi wyboru.
WWWZanim jednak zdążył cokolwiek zrobić w jego głowie zabrzmiało wysałne przez Heliosa ostrzeżenie, a zaraz po nim obraz. Widok przedstawiał zaułek z lotu ptaka. Chłopak zobaczył siebie i Terrence’a oraz kilku mężczyzn skradających się wzdłuż uliczki.
WWWOdwrócił się przez ramię i ujrzał je, cztery postacie z obnażonymi mieczami zmierzały w jego kierunku. W nikłym świetle księżyca ujrzał niebieskoszare mundury straży. Napastnicy już zorientowali się, że zostali nakryci i przyspieszyli.
- Widzę, że zainwestowałeś w ochronę - rzekł Kregan, zwracając się do byłego nauczyciela. - Poczekaj chwilę, zaraz się tobą zajmę - dodał, po czym zamachnał się dziko i cisnął w niego mieczem.
WWWNie spodziewał się, że zabije tym Terrence’a, to by było zbyt łatwe. Jednak zyskał na czasie, a potrzebował go, by sprostać nowemu zagrożeniu.
WWWNiemal czuł, że strażnicy są tuż przy nim. Obrócił się na pięcie i kucnął, w ostatniej chwili unikając potężnego cięcia. Niesione siłą rozpędu ostrze poleciało w bok. Chłopak wyciągnął zza pasa zakrzywiony, myśliwski nóż i wykorzystując moment bezradności przeciwnika, wbił mu go prosto w serce.
WWWWyciągnął z truchła oręż, wywołując małą, krwistą fontannę, po czym rzucił nim w najbliższego napastnika. Mężczyzna padł martwy na ziemię ze sterczącą z oka rękojeścią.
WWWTeraz Kregan został bez broni. Zaczyna się zabawa.
WWWCzując zbliżające się zwycięstwo, kolejny napastnik podbiegł do Sokolnika i zamachnął się potężnie. W chwili gdy składał się do ciosu, chłopak błyskawicznie go wyminął i znalazł się za plecami strażnika. Nim ten zdążył zareagować, Kregan owinął jedno ramię wokół jego szyi, drugą zaś ręką złapał za głowę mężczyzny i mocarnym szarpnięciem skręcił mu kark.
WWWOstatni napastnik szykował się do przedziurawienia pleców Sokolnika. Zanim jednak udało mu się wyprowadzić finalny cios, z góry spadł na niego ciemny kształt. Mężczyzna legł na ziemię wypuszczając z rąk miecz i próbował osłonić twarz przed atakami skrzeczącej bestii. Po chwili strażnik znieruchomiał a czarny cień wystrzelił w górę, znikając w ciemnościach.
- Nie musiałeś tego robić. Panowałem nad sytuacją.
WWWHelios w odpowiedzi przesłał mu scenę, w której strażnik przebija na wylot Kregana.
- Nie doszłoby do tego, coś bym wymyslił. Nie bądź takim pesymi... - chłopak urwał, gdy zobaczył Terrence’a.
WWWPeleryna opadła z ramion starca ukazując atletycznie umięśnione bicepsy. Mężczyzna, balansując ciałem i wykorzystując wyłącznie siłę swojej ręki utrzymywał się na kiju.
- Nie próżnowałeś na emeryturze, co dziadku? - kondycja Terrence’a zupełnie zaskoczyła Kregana, jednak nie chciał dać tego po sobie poznać.
WWWByły mentor chłopaka uniósł wolną rękę nad głowę.
- Przykro mi, ale zmusiłeś mnie do tego - powiedział ze smutkiem, a chłopak tym razem nie wyczuł żadnego fałszu. - Żegnaj, Kreganie.
WWWDłoń Terrence’a rozjarzyła się pomarańczowym blaskiem, a po chwili rękę objęły płomienie. A jednak - magia.
WWWJedno uderzenie serca, tyle wystarczyło Kreganowi aby ocenić sytuację. Wiedział co zamierza zrobić stary wariat, oraz że nie zdąży uciec na czas. Również nie pokona wystarczająco szybko kilkunastu metrów dzielących go od Terrence’a. Skoro nie dołem, może górą?
WWWChłopak zerknął w bok; jego spojrzenie przesuwało się ze sterty rupieci, na płaski mur i dalej, na obluzowaną cegłę, aż po gzyms pod zamkniętym oknem. W głowie młodzieńca, oprócz jednego, bardzo dosadnie opisującego obecną sytuację słowa, ukształtował się spontaniczny pomysł.
WWWKregan rzucił się w lewo, skacząc wprost na wierzchołek stosu śmieci. Z całych sił odbił się od spróchniałej beczki i poleciał w górę wyciągając ręce. Koniuszkami palców złapał się kamiennego gzymsu i zawisł na nim. Z lewej ujrzał rozbłysk rubinowego światła. W desperacji poszukał stopami owej wystającej cegły. Z niemym okrzykiem ulgi znalazł ją i oparł na niej palce stóp. Napiął wszystkie mięśnie i ostatnim, tytanicznym wysiłkiem wystrzelił w górę.
WWWBędąc w powietrzu ujrzał nad sobą czarny nieboskłon udekorowany setkami jaśniejących gwiazd, a pod sobą poczuł żar ognia, gdy ściana płomieni minęła go o centymetry. Gdyby zwlekał choćby chwilę dłużej, najpewniej skończyłby jako żywa pochodnia.
WWWŚwiat zawirował, gdy chłopak obrócił się w powietrzu i wylądował z gracją na osmolonym podłożu. Zaułek tonął w czerwonym świetle pochodzącym z palących się śmieci i ciał strażników. W uliczce rozszedł się paskudny swąd palonego ciała.
WWWTerrence, po widocznym na twarzy grymasie, nie spodziewał się takiego pokazu akrobatycznych umiejętności Sokolnika. Powtórnie uniósł rękę, która zajęła się ogniem.
WWWKregan wstrzymał oddech.
WWWByły w jego życiu takie chwile, kiedy przeklinał łączącą go z Heliosem więź. Wytworzona podczas ich pierwszego dotyku, została z nimi na zawsze, a z czasem się pogłębiała. Przez jej wpływ nie mieli nawet namiastki prywatności. Z drugiej jednak strony, znali swoje umysły na wylot i rozumieli się bez słów. Teraz nastał moment, kiedy Kregan błogosłąwił w duchu to połączenie.
WWWSokolnik widział wyraźnie, jak ciemny kształt przesłania gwiazdy na niebie i nurkuje w stronę Terrence’a. Helios zaskrzeczał donośnie obwieszczając swe przybycie. Starzec może był szalony, ale nie głupi. A głupotą śmiało możnaby nazwać zignorowanie wyszkolonego sokoła.
WWWTerrence, zakołysał się na drągu, odwracając plecami do Kregana. Chłopak tylko na to czekał. Natychmiast puścił się biegiem w kierunku okaleczonego wariata. Tymczasem starzec wystrzelił w nadlatującego Heliosa strumień ognia. Ptak o włos uniknął śmiercionośnych płomieni i odleciał w bok.
WWWTerrence na powrót zwrócił się w stronę Kregana. Młodzieniec jednak był zbyt blisko by mu zagrozić. Ostatnie dwa metry pokonał ślizgiem zwieńczonym kopniakiem w drewniany kij; starzec zwalił się na ziemię.
WWWKregan podniósł się, jednak zaraz znów opadł na kolano gdy Terrence uderzył drągiem w jego nogę. Kolejny, wymierzony w głowę cios Sokolnik sparował ręką. Ból eksplodował w przedłokciu chłopaka. Miast go jednak obezwładnić, podziałał nań niczym kubeł zimnej wody, oczyszczając umysł i nadając jego ruchom nienaturalną szybkość. Obrócił dłoń i mocno chwycił drzewce.
WWWKregan wstał z klęczek, obrócił się i używając całej swojej siły zamachnął potężnie, unosząc w powietrze Terrence’a, zupełnie jakby puszczał ciężki, pomarszczony i siwy latawiec. Usłyszał trzask łamanych kości. Puścił.
WWWStarzec przeleciał w powietrzu i z donośnym łupnięciemzatrzymał się na ścianie. Osunął się po niej zostawiając na murze krwawą smugę.
WWWKregan stał zdyszany i patrzył na nieruchome ciało byłego mentora, bojąc się, że ten zaraz wstanie i rzuci w niego płynnym ogniem. Wahanie trwało jednak tylko chwilę, musi sprawdzić, czy Terrence już nie wstanie. Musi doprowadzić sprawę do końca.
WWWChłopak podszedł i uklęknął przy starcu. Chrapliwy, urywany oddech i powiększająca się kałuża posoki, w której leżał Terrence świadczyły, że nie zostało mu dużo czasu.
- Chyba... obudziliśmy sąsiadów - rzekł, a Kregan nie mógł się powstrzymać od leciutkiego uśmiechu. - Posłuchaj, chłopcze... jeszcze nie jest za późno. Możesz ich wszystkich uratować...
- Bredzisz Terrence - skwitował krótko Sokolnik. - Pogódź się ze śmiercią, zbyt długo jej unikałeś.
- Oni nadejdą, Kreganie... Posłańcy Śmierci... - starzec zaczął się krztusić krwią.
- Nie wiem czy zdążyłeś zauważyć, ale jeden już nadszedł - chłopak wstał z klęczek i patrzył jak jego mentor dusi się. - I wiesz co? Wiadomość dostarczono.
WWWPo chwili w uliczce słychać już było wyłącznie trzask płomieni z płonących stosów śmieci. Terrence już nie dławił się krwią, nie oddychał, nie żył. Kregan stał nad nim i patrzył na truchło, łaknąc każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Chciał to wszystko zapamiętać, utrwalić w głowie i wsadzić do przegródki z napisem „Nie ufaj nikomu“.
WWWKiedy chłopak uznał, że się napatrzył, ruszył w kierunku głównej drogi. Sokolnik wyciągnął rękę, na której po chwili wylądował Helios. W oświetlonej jedynie językami ognia uliczce, widział zaledwie kontury majestatycznego ptaka.
- Dobra robota - rzekł, czule głaszcząc palcem jego łebek. - Uratowałeś mi dziś zadek.
WWWKregan odczuł promieniującą od zwierzęcia falę troski.
- Tak, udało nam się. A ja nawet nie poplamiłem krwią płaszcza - zaśmiał się chłopak. Ulrechand będzie zadowolony z dobrze wykonanego zadania. - To jak będzie, mój pierzasty przyjacielu? Chyba najwyższy czas wrócić do domu?
WWWSokół zaskrzeczał radośnie.

2
Zaczęło się fajnie, ale nie wszystko dobre, co się dobrze zaczyna. Zacytuję dłuższy fragment:
Końskie kopyta, bębniły o brukowaną uliczkę zwiastując przybycie Posłańca Śmierci. Sokolnik kołysał się w siodle w takt kroków wierzchowca. Szczelnie otulony płaszczem i z nałożonym kapturem zdawał się naigrywać z, bezsilnego wobec jego odzienia, mroźnego zefiru. Dumna, wyprostowana sylwetka oraz przewieszony przez ramię pendent, z ozdobną pochwą i mieczem w środku, świadczyły o niepospolitym pochodzeniu owego mężczyzny.
Szeroka, skąpana w nikłym blasku księżyca ulica była niemal pusta. Jedynie dziewki do wynajęcia, którym ciemności nie straszne, wałęsały się wzdłuż ulicy, w poszukiwaniu chętnych na szybkie pozbycie się monet z sakiewki. Cała reszta, jak handlarze, żebracy czy przeciętni mieszkańcy Ibrilu udali się na spoczynek czy to, do wystawnych, surowych domostw w bogatych dzielnicach, czy do wyściełanych słomą, przytulnych beczek w ciemnych zaułkach.
Gniadosz zarzucił łbem i parsknął gniewnie gdy wiatr zmienił kierunek, niosąc ku nim cuchnący fetor z jednej z takich uliczek.
Cytowane powyżej to bardzo plastyczne opisy, usiane detalami, ale te powtórzenie razi w oczy.
W nozdrza uderzył go intensywny zapach [1]jej perfum, od którego coś [2]mu się przewróciło w żołądku. Skrzywił się z niesmakiem, marszcząc przy tym nos niczym wściekły pies. Spróbował ją zignorować i odjechać, lecz dziewka szła obok konia wciąż trzymając rękę na [3]udzie chłopaka.
[1] - zbędny zaimek
[2] - tu zmieniłbym zdanie tak, aby wyciąć zaimek: od którego poczuł mdłości
[3] - Trzymała rękę na jego udzie... ciężko mi to sobie wyobrazić. Albo ona wysoka, a jeśli trzymała to raczej musiała za nogawkę, żeby w ogóle dosięgnąć. Z końmi mam mało do czynienia, ale ta scena sprawiła, że musiałem intensywnie sobie to wyobrazić i chyba poległem.
Zwykły chwyt psychologiczny, mający podłechtać jego ego i zwrócić większą uwagę na nią samą.
terminologia - unikałbym sformułowań naukowych i nazwał to raczej znaną sztuczką.
Chyba, że w tekście chcesz się bawić w rozkminy tego typu - co i tak prowadzi do nikąd, bo wpierw trzeba je znać, aby wiedzieć, o czym się czyta.
Wiedział, że nie mogła zobaczyć jego twarzy schowanej głęboko pod kapturem. Zwykły chwyt psychologiczny, mający podłechtać jego ego i zwrócić większą uwagę na nią samą.
Dziwiło go, że nie przestraszyła się jego miecza. Może po prostu go nie zobaczyła, lub, co bardziej prawdopodobne, uznała, że posiadacz tak wystawnego oręża na pewno ma wypchaną po brzegi sakwę.
zaimki... za dużo tego. Naprawdę za dużo. Musisz zmienić konstrukcję zdania, aby je wyeliminować, chociażby częściowo.
Ujechał ledwie parenaście metrów wśród wysokich, milczących kamiennic, otaczających [1]ulicę, gdy ujrzał przed sobą cel [2]swojej podróży.
Dwa błędy ortograficzne.
[1] - Te ulice mnie prześladują. Już wiem, gdzie był, po czym jechał. Poza tym, kamienice zazwyczaj są przy ulicach. Nie musisz powtarzać rzeczy, ani pisać o tych oczywistych.
[2] - Zbędny zaimek.
Gdy tylko wkroczył w uliczkę, natychmiast jego nos zaatakowała cała [1]gama najróżniejszych zapachów, z których żaden nie był przyjemny. Nie próbował nawet zasłonić twarzy przed okropnym odorem,
Przegadane i wprowadza w błąd. Wpierw sądziłem, że jest obok kuchni. Zobacz na taką zmianę:
Gdy tylko wkroczył w uliczkę, natychmiast jego nos zaatakowała cała gama nieprzyjemnych zapachów. Nie próbował nawet zasłonić twarzy przed okropnym odorem.
a już rzuciła w nią trzymanymi w ręce resztkami licznych kolacji.
liczne kolacje - totalnie mi to nie pasuje, jakby miała na rękach resztki z kilku wieczorów (z każdej z kolacji). Lepiej zapisać, że resztkami wieczornego jadła...

Kobieta rozdziawiła ze zdumienia usta, z rąk wypadła jej metalowa taca, a z twarzy odpłynęła krew.
rety - nie można napisać, że zbladła? (w ogóle, kto do diaska zna się na kardiologii i krwiobiegu, żeby w locie, w trakcie czytania, zrozumieć ten zabieg narracyjny).
Chwilę po wyjściu z kuchni kobiety,
Wcześniej nie napisałeś, że to kuchnia, tylko że jasne pomieszczenie. Gdybyś od razu nazwał rzecz po imieniu, uniknął byś tak koślawego zdania z kuchnią i kobietą.
Młodzieniec odczekał, aż karczmarz spojrzy mu w twarz, a raczej w czarną, pustą przestrzeń pod kapturem i rzekł:
kolejny błąd związany z tym samym: jasne pomieszczenie = jest jasno - a co on, czarodziej, że zamiast twarzy ma pustą przestrzeń? O ile w ciemnym zaułku, w ciemnych uliczkach istotnie, twarzy nie dałoby się zobaczyć, tu - zgodnie z tym co napisałeś o jasnym pomieszczeniu - byłaby widoczna. Jak widzisz, jedna niedokładna rzecz tworzy wiele błędów, tak w zdaniach jak i w fabule.
Henry westchnął głęboko i oklapł, zupełnie jakby uszło z niego powietrze.
metafora nie na te czasy - uszło powietrze odnosi się do balonu, dmuchanej postaci. napisałbym, że energia/siła
Obszerne pomieszczenie było cieplejsze niż kuchnia,
One nie było, tylko w nim było cieplej. Chyba, że chodzi ci o wrażenia wzrokowe, vide kolor ścian.
I oto kolejny dowód na pazerność i chciwość ludzkiego umysłu, wystarczy dać komuś okrągły, pozłacany kawałek metalu w łapę,
moneta była srebrna
Po lewej stronie sali na podeście, naprzeciw szynkwasu, stał minstrel grający na lutni, a jego towarzyszka stojąca obok, wyśpiewywała wesołą piosnkę.
to, jaka jest piosenka, powinieneś zapisać, gdy wspomniałeś o Zajączku, który znalazł złota marchewkę - wówczas nie musiałbyś tego powtarzać. Wiele podobnych niedopracowań jest w tekście.
Otóż karzeł, jak się okazało, wcale nim nie był. To był zwykły, starszy mężczyzna jednak, widocznie w wyniku brutalnego okaleczenia, pozbawiony dolnych kończyn. Zakończone tuż nad kolanem kikuty zwisały bezwładnie.
to jakaś bzruda - karzeł (ogólna karłowatość) dotyczy wyjątkowego małej postury, czyli aparycji całego ciała - tułów dostanie by wskazywał, czy gośc jest karłem czy nie - bez względu na kończyny. To tak, jakbyś inwalidę na wózku nazwał karłem, bo nie stoi...
Sokolnik, ze swego miejsca, widział doskonale,
znowu ta sama pułapka - nie mógł widzieć z cudzego miejsca. Mogłeś napisać: Sokolnik mógł stąd dostrzec lub sokolnik z tego miejsca widział doskonale
Chłopak z niezadowoleniem musiał uchylić czoła, przed zagrywkami Neala. Nie dość, że przykuł uwagę ludzi swoim kalectwem, to teraz głośno wyraził swe wrogie nastawienie do Sokolników, tym samym zjednując sobie bywalców tawerny.
I znowu zaimki.
Świece na sąsiednich stolikach zdążyły się już wypalić w połowie,
do połowy

... i po ciekawym, ociekającym klimatem początku dalej jest nudno. Dużo gadasz, mało pokazujesz. Emocje wyrzuca narrator, ciężko zobaczyć je w ludziach i chociaż postać Sokolnika wydaje się ciekawa, jest żywa, pozostałe postaci już takie nie są. Ale to tylko jedna z wad tekstu. Drugą, istotną jest rozpoczynanie zdań: Chłopak to, młodzieniec tamto - co drugi akapit jest tak samo. Nudne to i bez polotu. Akcja, z początku warta, w karczmie zaczyna się dłużyć i nie doczytałem tekstu dalej niż za połowę, a wszystko to za sprawą co raz to gorszych opisów i dziwnych zdań. Zaimki w tekście atakują w każdej linijce, przecinki kuleją, powtórzeń cała masa, ale nawet nie bezpośrednio w wyrazach, ale w opisach, jeśli chodzi o te same rzeczy. Wyszczególniłem kilka cytatów, ale to tylko część z tego, co mi wpadło w oko. Niestety, ten początek jest za dobry w stosunku do dalszych części. Wiem, że to ma być powieść, ale nie przykuła mojej uwagi, gdy Sokolnik wlazł do karczmy. Styl nie jest zły - widać, że sobie układasz wiele rzeczy, wrzucasz metafory, myśli, skupiasz się na detalach, ale brakuje tutaj prędkości w opowiadaniu wydarzeń.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Martinius, na początku chciałem Ci podziękować za poświęcenie czasu mojemu tekstowi. :) Co prawda szkoda, że nie doczytałeś do końca; tam powinno być dynamiczniej, walka i te sprawy, ale (sądząc po Twoim zdaniu i memu własnemu przeczuciu - im dalej w tekst, tym gorzej) jeśli miałbyś się przy tym nudzić i męczyć, to się nie dziwię i ani trochę nie mam za złe.

To jednak jest prawdą, że autor w czasie tworzenia nie widzi prostych błędów, zarówno w konstrukcji, jak i logice. Aż dziw, że męczyłem i poprawiałem ten tekst przez 2 tygodnie, a tyle w nim byków zostało. Dzięki za ich wytknięcie ;) Ale, jeśli można:
Martinius pisze:Cytat:
Chwilę po wyjściu z kuchni kobiety,

Wcześniej nie napisałeś, że to kuchnia, tylko że jasne pomieszczenie. Gdybyś od razu nazwał rzecz po imieniu, uniknął byś tak koślawego zdania z kuchnią i kobietą.
Obszedł budynek dookoła i stanął naprzeciw obskurnych drzwi od kuchni.
Jednak wspomniałem wcześniej ;) Z resztą Twoich uwag jak najbardziej się zgadzam.


Reasumując, pisząc następne opowiadania muszę szczególną uwagę zwrócić na zaimki, powtórzenia, interpukcję (chociaż z tym zawsze było u mnie krucho) i ukazać akcję bardziej dynamicznie, wciągająco.
Mógłbyś mi może Ty, Martiniusie, lub ktokolwiek chętny, udzielić jakichś rad w jaki sposób to zrobić? Może to i głupie pytanie, ale kto pyta, nie błądzi ;)
Pozdrawiam :)

4
Zrób sobie takie ćwiczenie. Zacytuję długi kawałek i zaznaczę coś, co pokazuje pewną "klatkę", w której aktualnie jesteś zamknięty. Jeśli znajdziesz wyjście, nigdy tego błędu nie popełnisz. W zasadzie, to nawet nie błąd, a słaba plastyka wprowadzenia, podyktowana niespójną narracją.
wwwKregan, idąc tuż za Terrencem, dopiero teraz zdał sobie sprawę jak dziwacznie ten się porusza. Pozbawiony nóg starzec kołysał się na dwóch drągach, które doskonale zastąpiły mu jego naturalne kończyny. Z daleka wyglądło to tak, jakby nic mu nie dolegało, choć jego kołyszący chód wyglądał co najmniej dziwacznie. Balansując korpusem nie miał jednak problemów w utrzymaniu równowagi.
WWWWszystko to było możliwe dzięki temu, że oba kije z jednej strony rozszerzały się, stanowiąc idealne oparcie dla pach Terrence’a, a z drugiej zwieńczone były doklejonym, drewnianym, płaskim okręgiem. To dzięki niemu kule znajdywały oparcie na każdej powierzchni i nie ślizgały się. W dodatku, mniej więcej pośrodku długości, patyki miały wydrążoną dziurę na środkowy palec, który wkładano tam, żeby ręce się nie ześlizgiwały.
WWWKregan był pod wrażeniem uporu Terrence'a. Kiedy wygnano go z Ab’her Khenos poszedł się upić do pierwszej napotkanej tawerny i rozpowiadać rzeczy, które nigdy nie powinny wyjść poza mury zamku. Wówczas wysłano mu pierwsze ostrzeżenie. Jeden z Sokolników oślepił go. Sądzono, że to uciszy tego pomyleńca, jednak po paru latach pojawił się ponownie podsycając buntowniczy zapał pospólstwa.
WWWKregan pamiętał czasy, kiedy Ulrechand i reszta rady starszych, toczyli długi spór. Kilku Sokolników chciało uciszyć zdrajcę raz na zawsze, reszta - dostarczyć kolejne ostrzeżenie. W końu zdecydowano. Wysłano następnego Posłańca Śmierci, który dotarł do Terrence’a, lecz chłopak dopiero dziś dowiedział się co mu zrobił. O dziwo nawet to nie zamknęło jego ust i po jakimś czasie powtórnie ukazał się światu, głosząc historie o Sokolnikach i ich sekretach. Tym razem wysłano Kregana. Już nie z ostrzeżeniem, a karą. Ostateczną.
Kragan to, Kragan tamto, Kragan był. Praktycznie każdy akapit zaczynasz w ten sam sposób. Spróbuj układać narrację (sceny) tak, aby to, o kim mówisz wynikało z tekstu. Poćwicz - będziesz miał nie lada wyzwanie, ale wierzę, że warto.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Tekst od strony warsztatu i stylu jest bardzo słaby. Po prostu męczący w czytaniu. Trochę jakiś zgrzytów, częstszych błędów itp. wypisałam poniżej, aczkolwiek brnęłam przez tekst już z takim trudem, że nie walczyłam z każdym zdaniem, a od pewnego momentu zupełnie odpuściłam.
Gremlin pisze:świadczyły o niepospolitym pochodzeniu owego mężczyzny.
zbędne
Gremlin pisze: w sukience bez ramiączek o wielkim dekolcie
1. nie umiem wyobrazić sobie sukienki bez ramiączek i bez dekoltu...
2. Za pierwszym razem przeczytałam z rozpędu, że to ramiączka miały wielki dekolt
Gremlin pisze:Z lekkim rozbawieniem zauważył, że dół jej stroju był bardziej pomięty od górnej jego części i w niektórych miejscach materiał był podarty.
No spostrzeżenie roku... :|
Zdanie brzmi po prostu głupio - robi z bohatera kretyna
Gremlin pisze:Gniadosz zarzucił łbem i parsknął gniewnie gdy wiatr zmienił kierunek, niosąc ku nim cuchnący fetor z jednej z takich uliczek.
zbędne
Gremlin pisze:Gdy tylko wkroczył w uliczkę, natychmiast jego nos zaatakowała cała gama najróżniejszych zapachów, z których żaden nie był przyjemny. Nie próbował nawet zasłonić twarzy przed okropnym odorem, tylko parł naprzód, wiedząc, że po paru sekundach przyzwyczai się do otaczających go zapachów.
powtórzenie
Gremlin pisze:drzwi rozpostarły się szeroko.
jeśli już to "rozwarły"
Gremlin pisze:Zaróżowione policzki i poplamiony piwem fartuch, sprawiały, że młodzieniec bez trudu potrafił określić jej profesję.
nie sądzę, żeby tylko dziewki barowe miewały zaróżowione policzki... Brak logiki w zdaniu.
- Masz obdartusie! I jeśli jeszcze raz, któryś z was przyjdzie tu znów żebrać o jadło, to, jak ojca kocham, powiem Billowi, żeby wam skórę złoił! - wykrzyknęła ze złością na jednym wydechu, po czym chciała zatrzasnąć drzwi.
No co Ty nie powiesz? ;) Ja bym przysięgła, że wyszeptała z miłością... Czyli: niepotrzebne dookreślenie.
przerwał mu Kregan
A co mi nie pasuje w prostym imieniu?
Otóż sposób jego wprowadzenia. W ogóle sposób wprowadzania informacji o bohaterze jest słaby. Najpierw silisz się na tajemniczość, kreujesz "potęgę" postaci. Padają dwa określenia: "Sokolnik" i "mężczyzna". Później nagle dochodzi ni z tego ni z owego "chłopak". A teraz czytelnik jak gdyby nigdy nic dowiaduje się, że to po prostu jakiś "Kregan". Trzeba już było jakoś pociągnąć tę tajemniczość - niechby imię było wymienione w dramatycznym dialogu, jakiś myślach, czymś, a nie tak po prostu "skończyły mi się synonimy, no to "Kregan powiedział"".
Sala była jasno oświetlona przez dziesiątki świec, z których dym, w połączeniu z tytoniowymi wyziewami palaczy sprawiał, że tonęła w szarobiałych chmurach. O dziwo jednak nie poczuł zwykle towarzyszącemu im smrodu,
Gubisz podmiot. Kto nie poczuł? Dym?
Henry zerknął nerwowo z nad baru w ciemny kąt izby,
łącznie
Gremlin pisze:Poczekaj chwilę, zaraz się tobą zajmę - dodał, po czym zamachnał się dziko i cisnął w niego mieczem.
WWWNie spodziewał się, że zabije tym Terrence’a, to by było zbyt łatwe.
WTF? Co, po co, dlaczego? Walnął dwuręczny czy tam półtoraręczny miecz ot tak na ziemie? Ja rozumiem, że nie musimy się trzymać realizmu w walce w 100%, ale pilnuj, zeby nie wychodziła z tego komedia.

Emocje są bardzo kiepsko opisane. Informujesz o nich, a nie dajesz odczuć.
Walka... No nie porywa... Cały czas brak emocji przede wszystkim. Same opisy jak na fantasy ok - nie udajesz speca, opisujesz scenę, wrażenie, a nie każdy ruch nadgarstków.
Tekst miewa fajniejsze momenty - dialogi z Heliosem na przykład (chociaż już obrazy przezeń rzucane przed oczy Kregana można by ciekawiej wprowadzać, otaczać jakimiś emocjami).

Sama fabuła nie jest jakaś bardzo oryginalna, ale ma potencjał na przyjemną opowieść fantasy (ja tam nie mam alergii na ten gatunek ;) ). Tylko warsztat, warsztat i jeszcze raz warsztat. Ale na to jest jedna rada: praca, praca i jeszcze raz praca.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron