Dominium

1
Dominium
Szkarłatny smok zaatakował, buchając strumieniem ognia, który potrafił powalić mendel rycerzy. Ale śmiałek dosiadający śnieżnobiałego rumaka sparował cios niedbałym z pozoru ruchem tarczy. Ogień odbił się od błyszczącej powierzchni i pomknął bezsilnie w przestrzeń. Stało się jasne, że starcie nie będzie rozegrane na dystans.
Potwór, pozorując ociężałość, ruszył naprzód. Gdy uznał, że uda mu się dosięgnąć przeciwnika, sprężył się i skoczył. Wylądował jednak w miejscu, gdzie już nie było rycerza. Ten, jakby kpiąc z wysiłków bestii, bezczelnie ugodził lśniącą piką. W zetknięciu z metalem, smocza łuska zaskwierczała ostrzegawczo. Rozjuszony potwór ryknął ze wszystkich sił i natarł z jeszcze większym impetem.
Rycerz schował pikę i dobył miecz.
Smok i człowiek zwarli się w zaciekłej walce. Ogień przeciwko metalowi. Siła przeciwko zręczności. Bestia uderzała ogonem i szarpała pazurami, ale nie potrafiła zranić przeciwnika. Rycerz kontratakował, blokował, robił zręczne uniki.
W końcu śmigły cios miecza ściął potworowi głowę. Cielsko bezwładnie legło na ziemi.
Rycerz opuścił broń, po czym spojrzał w stronę baszty. Smukła dłoń królewny wysunęła się z glifowanego okna i pomachała radośnie białą chusteczką.
W tym świecie obowiązywała zasada, że zwycięzca dostawał „żywy towar”, a nie ekwiwalent w szlachetnych kamieniach, równy ciężarowi serca poległej bestii. Cóż, peryferie galaktyki rządziły się dziwnymi prawami. To prawo jednak kontentowało rycerza, bo rubinów i szmaragdów miał już dość.
Grube jak konary najstarszych drzew pręty broniły dostępu na prowadzące do wnętrza baszty schody. Śmiałek zsiadł z rumaka i przytknął pikę do miejsca łączenia krat. Nastąpił krótki błysk. Brama rozwarła się. Rycerz otworzył przyłbicę, a potem, chrobocząc i piszcząc zbroją, wszedł na kręte schody. Kroczył dumnie po swoją nagrodę.
Kiedy ją ujrzał, stanął niczym rażony gromem. Spodziewając się zastać w komnacie niepospolitą piękność, iście świetlaną istotę, zobaczył przygarbioną staruszkę, z obliczem pooranym zmarszczkami. Czym prędzej, stojąc jeszcze w cieniu, zamknął przyłbicę.
– Zdezelowany sprzęt – skłamał na poczekaniu, a metal trzasnął wyjątkowo głośno.
– Spodziewałeś się kogoś młodszego, prawda? – rzekła królewna. – Ale gdy się weźmie pod uwagę, że żyję tu od dwustu pięćdziesięciu lat, to wszystko tłumaczy. – Szeroki uśmiech ukazał braki jej uzębienia. – Nazywam się lady Coslo i należę do najznamienitszego rodu na tej planecie. – Wskazała panoplium umieszczone nad wejściem. Relief przedstawiał dwa miecze i zbroję ozdobioną heliodorami, które jednak dawno straciły swój blask.
– Twoi antenaci – odparł obojętnie rycerz – nie robią na mnie wrażenia. Zbyt wiele mamy dziś szlachectwa w galaktyce. Wyższy stan, rzekłbym, spowszedniał, a mnie interesują tylko smoki. Nie mogę przecież poślubiać wszystkich niewiast, które wyzwoliłem. To prawnie zakazane – skłamał.
– Należę do ciebie, mój wybawicielu. Takie są t u t e j s z e zasady.
Na te słowa rycerz próbował odwrócić się i czmychnąć w dół baszty, lecz w zbroi coś się zacięło, blokując skutecznie mechanizm ruchu. Królewna podeszła bliżej i czułym gestem otworzyła przyłbicę. Jej ręka nagle znieruchomiała.
To nie był młody i piękny książę ze snów, raczej karykatura z nocnego koszmaru.
Spojrzeli na siebie zawistnie, czując ciężar lat, które zostawili za sobą. Marzenia obu stron prysły niczym bańka mydlana.
– Ginęli tu młodsi i silniejsi. Jak udało ci się wygrać tę walkę? – spytała królewna, nie kryjąc rozczarowania.
– Pochodzę z centrum galaktyki – powiedział z dumą rycerz. – Już od dawna mamy odpowiednią technologię. Zbroja jest absorbentem energii, tarcza to rodzaj deflektora promieniowania, a rumak ma attosprzężenie...
– Dobra, wystarczy – przerwała władczo królewna. – Teraz liczy się tylko to, że zabiłeś bestię i zdjąłeś ze mnie status niewolnicy. – Podjęła po chwili namysłu. – Ale ile jest warta królewna bez smoka-strażnika? Nikt już nie zawita w te strony, kiedy rozniesie się wieść, że potwór nie żyje. Zasady ponad wszystko, rozumiesz.
– Jakiś pomysł?
– Skoro stworzyłeś takie cacko – dźgnęła palcem w zbroję – potrafisz także naprawić to, co zepsułeś. Zbudujesz mi zastępcę smoka. Ustawisz go przed wejściem, aby już z daleka rzucał się w oczy. I ma wyglądać jak żywy – zastrzegła kategorycznie. – I ma ziać ogniem nie gorzej, niż ten szkarłatny. Musi być też groźny, ale oczywiście w ramach rozsądku.
Rycerz okazał się zdolnym konstruktorem, a lamus zamku zawierał wystarczająco dużo drobiazgów, by po dwóch dniach sobowtór smoka stanął przed główną bramą. Bestia prezentowała się imponująco.
– Zdalne sterowanie – powiedział rycerz, pokazując małe pudełeczko. Dotknął jednej z małych dźwigni. – Tą ruszasz smokiem w pionie, tą – posuwasz go w przód i w tył. A tu, ryk i ogień.
Królewna wcisnęła klawisz aktywacji. Oczy potwora zapłonęły dziko, a z paszczy zaczął wydobywać się dym. Ogon, podnosząc tumany kurzu, miarowo i mocno uderzał w ziemię.
– Znakomicie. Jesteśmy kwita. Pamiętaj, nikomu ani słowa, co się tu naprawdę wydarzyło. I masz wyglądać na pokonanego – przypomniała królewna.
– Oczywiście – odparł rycerz, bez żalu przyjmując fakt, że jedyną nagrodą w tym pojedynku był status quo ante stanu kawalerskiego. – Legenda o twoim smoku nie umrze.
Jeździec ukłonił się wytwornie i odjechał. Królewna nawet nie odprowadziła go wzrokiem, od razu zabierając się za naukę kierowania atrapą potwora. Szkielet początkowo cicho zachrzęścił, ale dźwignął się posłusznie na tylne łapy i strzelił z pyska ku niebu efektownym strumieniem szkarłatnego ognia.
Jakiś czas potem, na tym samym niebie, pojawiła się biała wstęga odrzutu z dysz startującej rakiety. Kosmolot rycerza przebił się łatwo przez atmosferę, by natychmiast skoczyć w nadprzestrzeń.
Ku kolejnemu smoczemu dominium.
I kolejnej królewnie. [/b]

Re: Dominium

2
Szkarłatny smok zaatakował, buchając strumieniem ognia, który potrafił powalić mendel rycerzy.
Podzieliłabym:
Szkarłatny smok zaatakował. Buchnął strumieniem ognia, powalającym mendel rycerzy.
Ale śmiałek dosiadający śnieżnobiałego rumaka sparował cios niedbałym z pozoru ruchem tarczy.
Przegadane. Proponuję odchudzenie zdania:
Śmiałek na białym rumaku sparował cios tarczą.

Zastanawiam się też, czy uderzenie ognia można nazwać ciosem...
Gdy uznał, że uda mu się dosięgnąć przeciwnika, sprężył się i skoczył. Wylądował jednak w miejscu, gdzie już nie było rycerza. Ten, jakby kpiąc z wysiłków bestii, bezczelnie ugodził lśniącą piką.
Źle to brzmi.
Rozjuszony potwór ryknął ze wszystkich sił i natarł z jeszcze większym impetem.
Usunęłabym.
Grube jak konary najstarszych drzew pręty broniły dostępu na prowadzące do wnętrza baszty schody.
Znów fragment rozepchany zbędnymi słowami. Bardzo źle się czyta coś takiego.
Śmiałek zsiadł z rumaka i przytknął pikę do [1]miejsca łączenia krat. [2]Nastąpił krótki błysk. Brama rozwarła się. Rycerz [3]otworzył przyłbicę, a potem, [4]chrobocząc i piszcząc zbroją, wszedł na kręte schody. Kroczył dumnie po [5]swoją nagrodę.
[1] – Usunęłabym i zostawiłabym tylko: przytknął pikę do krat.
[2] – Może starczy: Krótki błysk i brama rozwarła się.
[3] – Można też napisać uniósł.
[4] – Tak się zastanawiam, czy nie lepiej brzmiałby tutaj jakiś chrzęst niż chrobot...
[5] – Zbędny zaimek.
Spodziewając się zastać w komnacie niepospolitą piękność, iście świetlaną istotę, zobaczył przygarbioną staruszkę, z obliczem pooranym zmarszczkami.
Wprowadziłabym małą korektę:

Spodziewał się zastać w komnacie niepospolitą piękność, iście świetlaną istotę, tymczasem zobaczył przygarbioną staruszkę z obliczem pooranym zmarszczkami.
Szeroki uśmiech ukazał braki jej uzębienia.
Zaimek można usunąć.
Relief przedstawiał dwa miecze i zbroję ozdobioną heliodorami, które jednak dawno straciły swój blask.
Bez tego zaimka również można się obejść.
– Twoi antenaci – odparł obojętnie rycerz – nie robią na mnie wrażenia. Zbyt wiele mamy dziś szlachectwa w galaktyce.
Mała korekta:
– Twoi antenaci nie robią na mnie wrażenia – odparł obojętnie rycerz. – Zbyt wiele mamy dziś szlachectwa w galaktyce.

Spojrzeli na siebie zawistnie, czując ciężar lat, które zostawili za sobą.
Bardziej pasowałoby mi tutaj z goryczą.
– Zdalne sterowanie – powiedział rycerz, pokazując małe pudełeczko. Dotknął jednej z małych dźwigni.
Powtórzenia.

Sporo przegadanych zdań, które czasem utrudniają czytanie.
Podoba mi się zestawienie średniowiecznego klimatu (rycerz, księżniczka, smok) z kosmiczną nutą. Przyjemna opowiastka zabarwiona poczuciem humoru (spotkały się dwa brzydale), nie pozbawiona jednak mankamentów. Walka rycerza ze smokiem mało dynamiczna, a bohaterów można było nakreślić mocniejszą kreską, warto też nieco wyraźniej zaakcentować zderzenie marzeń z chłodną rzeczywistością, aby nadać całości konkretniejszy charakter. Zakończenie trochę słabe, rycerz buduje smoka, po czym odlatuje. Czegoś tutaj brakuje. Chyba że tak miało być – z goryczą do samego końca...
Tekst ma swoje plusiki, ale jest jakby nie do końca przemyślany, przynajmniej takie odniosłam wrażenie w trakcie lektury.
„Pewne kawałki nieba przykuwają naszą uwagę na zawsze” - Ramon Jose Sender

3
Dzięki, ewik33, za recenzję i propozycję poprawek.
To bardzo cenne wskazówki.
A z "przegadaniem" tekstu staram się walczyć non stop. Tylko że nie zawsze, jak widać, to się udaje.
Może następnym razem...

4
Nad większością błędów, niezgrabności itp. poznęcała się już Ewik, ja dorzucę tylko to:
smocza łuska zaskwierczała ostrzegawczo
Nie bardzo pasuje mi tutaj to skwierczenie - kojarzy się raczej z czymś przypalanym
Rycerz schował pikę i dobył miecz.
To znaczy, gdzie on wcisnął tę pikę? Do kieszeni, pod płaszcz?

Bajeczka jak bajeczka. Książki w takim stylu bym nie przebrnęła, ale na krótką, humorystyczną powiastkę się nadaje. Stare, dobre "granie na schematach", którego w "poważnych i głębokich" czy "superbłyskotliwych" tekstach zaczynam mieć już dość, tutaj się sprawdziło.
Przegadanie specjalnie mi nie przeszkadza - nie jestem entuzjastką tak modnego ostatnio maksimum treści, minimum słów.

Największym minusem jest walka - słabo opisana i nudnawa, największym plusem reakcje bohaterów na siebie nawzajem.
Zakończenie trochę rozczarowuje - ot, takie rozmycie wszystkiego - brakuje mocniejszego akcentu.

Krótko mówiąc mam mieszane uczucia. Tekst nie zamęczył, ale zabrakło jakiegoś błysku.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”