Skrzaci kryształ (krótkie opowiadanie)

1
Nocą skrzatoludy w krainie Gatafarhal zwykle nie oddalają się od kryjówek. Słabo widzą po ciemku, przeto wolą kręcić się po terenie, który znają. Tak jest wygodniej i nade wszystko bezpieczniej. Tolin i Krito, dwaj przyjaciele, nie mieli jednak wyjścia. Znajdowali się w drodze powrotnej i naglił ich czas. Na plecach nieśli worki wypchane kirkaią i innymi ziołami, które były jedyną nadzieją dla ich rodzinnej okolicy, gdyż spowiło ją morowe powietrze. Szli leśną drogą bardzo ostrożnie, w ogóle ze sobą nie rozmawiając, gdy wtem Krito potknął się o jakieś żelastwo i łupnął przy tym na ziemię tak, że aż zatrzeszczały mu gnaty. Na dobrą sprawę zanim jeszcze upadł, na glebę poleciał także Tolin; i on zahaczył o coś, co wydało z siebie metaliczny dźwięk.
- Cóż tam znalazłeś? - zaśmiał się po cichu Krito.
- Nie wiem. Zapal lampę.
Zapałka błysnęła w ciemności, aby zaraz zetknąć się z taśmą w lampie olejnej. Światło było nikłe, ale w zupełności wystarczające do pobieżnych oględzin. Pod nogami skrzatoludów spoczywał martwy rycerz. Krito uniósł lampę nad głowę i prawie nie zemdlał z przerażenia, a był odważny. Jego oczom ukazało się prawdziwe pobojowisko. Trupy leżały gęsto, a widać je było aż dotąd, dokąd światło lampy oświetlało drogę. Tolin naliczył, że kostucha zagarnęła dwadzieścia siedem duszyczek; dokładnie jedenastu rycerzy i szesnastu giermków. Opancerzeni rycerze ginęli jakby od uderzeń kulistych buzdyganów, natomiast giermkowie byli rozszarpani. Tylko dwa miecze zdawały się posmakować krwi, co było niemałym zaskoczeniem dla skrzatoludów, ponieważ ci dobrze znali opowieści o waleczności zbrojnych.
- Chimajra! - rzekł Tolin, gdy dostrzegł w martwej dłoni giermka garść kłaków. Krito wydobył z kieszeni kryształ, który pozwalał mu widzieć przeszłość, ale który mógł zostać użyty tylko raz w roku. Nie pragnął zobaczyć przebiegu bitwy. Pragnął ujrzeć narodziny chimajry, aby wiedzieć co dokładnie powłóczy nogę po tej części Gatafarhal. Potarł kryształ i zaczął się przyglądać:
Niebo nad lasem, wypełniwszy się wpierw gawronim wrzaskiem, szybko pociemniało od liczby ptactwa.
- Tysiąc i jeden, sześć i siedem! - krzyknęła chrypliwie starucha, a następnie rzuciła przed siebie jakieś obrzydlistwo. Jeszcze raz wrzasnęła, ale teraz tak, jakby sam diabeł świdrował jej trzewia. Nagle ptasia chmara runęła w dół, niby to wygłodzona, rzucając się wprost na podarunek. Przy ziemi zagotowało się. Jesienne liście, owładnięte wirami z łomocących skrzydeł, poderwały się do góry. Bezlik ptactwa zdawał się zlewać w jedno. Nie minęła minuta jak wszystko ucichło. Spod opadających piór i liści powoli wyłaniał się włochaty stwór. Miał nie więcej jak metr czterdzieści w kłębie, sokole oczy, pysk szeroki, ale niedługi i bardziej wampirzy aniżeli wilczy. Bestia sapała ciężko. Można byłoby przysiąc, że cierpiała. Staruchy w pobliżu stwora od dawna już nie było. W mig zrozumiała, że przedobrzyła. Uciekała.
- Taki błąd, ale to nic... - powtarzała, cwałując przed siebie. Kiedy nieopatrznie nastąpiła na suchą gałąź, rozległ się donośny trzask. Jędza jeszcze mocniej zacisnęła łapsko na nożu i ostatkiem sił przyśpieszyła kroku. Wnet przestała się łudzić. Za jej plecami rozbrzmiał niemal zlewający się w jedno tętent, który z pewnością był znacznie bardziej szalony od tego co kiedykolwiek słyszała. Przystanęła, obejrzała się za siebie, po czym odwróciła się.
- Kaharahara - wrzasnęła, pragnąc zawładnąć nad duszą bestii. Zupełnie na próżno. Bestia nadal cięła wprost na nią. Zaklęcie na pewno by podziałało, gdyby z ptactwa zrodziła się harpia, tak jak chciała, jednak teraz sposobu nie było; przynajmniej takiego na zaraz.
- Hstrantum - mruknęła, splunąwszy na ostrze noża, a potem, w chwili gdy stwór sprężył się do ostatniego skoku, dźgnęła się w brzuch. Świsnęło. Stwór przeciął tylko powietrze. Starucha zdążyła w porę, chociaż nie mogła mieć wiele powodów do radości. Zamieniła się bowiem w leśny głaz i nikt nie mógł wiedzieć na jak długo.
Kryształ w ręku Krito zgasł.
- Czekamy dnia? - zapytał Tolin. Nagle rozległ się przerażający ryk. Krito oberwał, odlatując na dziesięć ludzkich kroków w bok; padł nieprzytomny. Sztylet świsnął w dłoni Tolina, ale na darmo. Chimajra była już na nim. Wyprowadzała właśnie śmiertelny cios, lecz chybiła. Noc w mgnieniu oka stała się dniem. To Krito roztrzaskał kryształ na kamieniu. Skrzatoludy na chwilę oślepły; bestia zresztą też. Kiedy Tolin wbił sztylet w serce chimajry, spostrzegł, że walczy z ptasim rojem. Krito przegonił ptactwo, po czym podał rękę Tolinowi i poderwał go w górę. Obaj byli bladzi. Po krótkim odpoczynku udali się w dalszy marsz. O świcie musieli zejść z głównej drogi, aby nie natknąć się na ludzi. Teraz poruszali się lasem, korzystając od czasu do czasu ze zwierzęcych ścieżek, które znacznie ułatwiały podróż. W pewnym momencie Krito ujrzał leśny głaz.
- Myślisz, że to starucha? - zapytał Tolin.
- Tfu! - Krito splunął na kamień, a następnie zaraz odskoczył. Starucha wróciła do poprzedniej postaci; parsknęła gromkim śmiechem i odeszła.



PS Przepraszam za nie podanie gatunku. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że trudno mi w sposób jednoznaczny zakwalifikować to opowiadanie do jakiegoś konkretnego gatunku.

[ Dodano: Wto 04 Maj, 2010 ]
Tego właśnie najbardziej się obawiałem. (:
Jeśli nikt nie odpowiada, to znaczy, że... tekst jest poprawny, czy nie?
A może chociaż niechaj ktoś rzeknie coś o stylu? Czy dobrze się to czyta etc.?

Re: Skrzaci kryształ (krótkie opowiadanie)

2
Na plecach nieśli worki wypchane kirkaią i innymi ziołami, które były jedyną nadzieją dla ich rodzinnej okolicy, gdyż spowiło ją morowe powietrze.
Dlatego były nadzieją, bo spowiło ją morowe powietrze? - błąd w podaniu powodu.
...były jedyną nadzieją dla ich rodzinnej okolicy, spowitej morowym powietrzem.
Szli leśną drogą bardzo ostrożnie, w ogóle ze sobą nie rozmawiając, gdy wtem Krito potknął się o jakieś żelastwo i łupnął przy tym na ziemię tak, że aż zatrzeszczały mu gnaty.
Fajne. Kilka słów jest niepotrzebnych, zobacz, czy nie czyta się lepiej po ich usunięciu:
...gdy wtem Krito potknął się o jakieś żelastwo i łupnął na ziemię, aż zatrzeszczały mu gnaty.
Na dobrą sprawę zanim jeszcze upadł, na glebę poleciał także Tolin; i on zahaczył o coś, co wydało z siebie metaliczny dźwięk.
Zachwianie obrazu. Widzę Krita grzmocącego o glebę, a zaraz okazuje się, że wcześniej przewrócił się Tolin. Brak konsekwencji w czasie, trzeba się cofnąć i do wyobrażonego obrazu, wetknąć jeszcze jeden puzzel.
Pod nogami skrzatoludów spoczywał martwy rycerz. Krito uniósł lampę nad głowę i prawie nie zemdlał z przerażenia, a był odważny. Jego oczom ukazało się prawdziwe pobojowisko. Trupy leżały gęsto, a widać je było aż dotąd, dokąd światło lampy oświetlało drogę.
Pierwsze zdanie jest świetne. Jednak powtórzenie zabiegu kawałek dalej, nieco drażni.
Tolin naliczył, że kostucha zagarnęła dwadzieścia siedem duszyczek; dokładnie jedenastu rycerzy i szesnastu giermków. Opancerzeni rycerze ginęli jakby od uderzeń kulistych buzdyganów, natomiast giermkowie byli rozszarpani.
Brak konsekwencji w czasach:
Piszesz ginęli, więc potem winno być zgodnie, czyli byli rozszarpywani
- Chimajra! - rzekł Tolin, gdy dostrzegł w martwej dłoni giermka garść kłaków. Krito wydobył z kieszeni kryształ, który pozwalał mu widzieć przeszłość, ale który mógł zostać użyty tylko raz w roku.
Podpiąłeś czynność, którą wykonuje Krito, pod wypowiedź Tolina. Tutaj powinien być nowy akapit.
Druga sprawa:
...wydobył kryształ, KTÓRY pozwalał widzieć, ale KTÓRY... - bez drugiego można się obejść.
Niebo nad lasem, wypełniwszy się wpierw gawronim wrzaskiem, szybko pociemniało od liczby ptactwa.
Spróbuj przeczytać to na głos...
- Taki błąd, ale to nic... - powtarzała, cwałując przed siebie. Kiedy nieopatrznie nastąpiła na suchą gałąź, rozległ się donośny trzask. Jędza jeszcze mocniej zacisnęła łapsko na nożu i ostatkiem sił przyśpieszyła kroku.
No więc, konno czy pieszo ucieka?
- Kaharahara - wrzasnęła, pragnąc zawładnąć nad duszą bestii. Zupełnie na próżno. Bestia nadal cięła wprost na nią. Zaklęcie na pewno by podziałało, gdyby z ptactwa zrodziła się harpia, tak jak chciała, jednak teraz sposobu nie było; przynajmniej takiego na zaraz.
Chwilunia, widzą ten obraz w kuli. Jednocześnie wiedzą, co zamierza wiedźma, co jej chodzi po głowie i co chciała osiągnąć zaklęciem? Jakim prawem?
Świsnęło. Stwór przeciął tylko powietrze.
Z tego zrobiłabym jedno zdanie:
Świsnęło i stwór przeciął tylko powietrze.
- Tfu! - Krito splunął na kamień, a następnie zaraz odskoczył.
...i zaraz odskoczył.


Niezły styl, fajny klimat, barwne obrazy i ciekawe wątki.

Końcówka jednak trochę mnie zawiodła. Tyle pisania i wszystko na nic - starucha poszła w swoją stronę, skrzatoludy w swoją. Urwany nagle wątek...

Ogólnie na plus. Podobało mi się. Zastanów się nad pociągnięciem tej fabuły, coby była jedność. Wyrwane z kontekstu i urywające się nagle wątki nie mają większego sensu.

Pozdrawiam.

Re: Skrzaci kryształ (krótkie opowiadanie)

3
Jędza jeszcze mocniej zacisnęła łapsko na nożu i ostatkiem sił przyśpieszyła kroku.
Wcześniej nie ma wzmianki o tym, że starucha zaciska dłoń na nożu, dlatego wyrzuciłabym zaznaczony fragment.
- Kaharahara - wrzasnęła, pragnąc [1]zawładnąć nad duszą bestii. [2]Zupełnie na próżno. [3]Bestia nadal cięła wprost na nią. [4]Zaklęcie na pewno by podziałało, gdyby z ptactwa zrodziła się harpia, tak jak chciała, jednak teraz sposobu nie było; przynajmniej takiego na zaraz.
[1] – Napisałabym raczej: zawładnąć duszą.
[2] – Usunęłabym.
[3] – Aby uniknąć powtórzenia, lepiej użyć tutaj synonimu, np. Stwór/Zwierz ciął wprost na nią.
[4] – Zdanie trochę zgrzyta, jest przeładowane słowami. Może:

Zaklęcie podziałałoby, gdyby z ptactwa zrodziła się harpia, teraz jednak było bezużyteczne.
- Hstrantum - mruknęła, splunąwszy na ostrze noża, a potem, w chwili gdy stwór sprężył się do ostatniego skoku, dźgnęła się w brzuch. [1]Świsnęło. Stwór przeciął [2]tylko powietrze. Starucha zdążyła w porę, [3]chociaż nie mogła mieć wiele powodów do radości. Zamieniła się [4]bowiem w leśny głaz i nikt nie mógł wiedzieć na jak długo.
[1] – Kiedy czytałam ten fragment, odniosłam wrażenie, że "świsnęło" jest konsekwencją tego, że starucha dźgnęła się w brzuch.
[2] – Usunęłabym.
[3] – Wycięłabym pogrubiony fragment, aby przyspieszyć akcję.
[4] – Usunęłabym.

Jeśli rozpatrywać tekst jako fragment większej całości, fabuła jest dobra, wątki ciekawie zarysowane, jeśli jednak ma to być samodzielny tekst, brak mu spójności oraz wyrazistego zakończenia.
Styl jest poprawny, choć momentami (tylko momentami) nieco przegadany.
Odniosłam wrażenie, że pod koniec za bardzo się spieszyłeś. Następuje dość nagły atak chimajry, po którym galopujesz, aby postawić ostatnią kropkę w tekście. Brakuje kilku zdań, które pomogłyby w budowaniu odpowiedniego napięcia.
Ogólnie czyta się dobrze.
„Pewne kawałki nieba przykuwają naszą uwagę na zawsze” - Ramon Jose Sender

Re: Skrzaci kryształ (krótkie opowiadanie)

4
mamika6 pisze:
- Taki błąd, ale to nic... - powtarzała, cwałując przed siebie. Kiedy nieopatrznie nastąpiła na suchą gałąź, rozległ się donośny trzask. Jędza jeszcze mocniej zacisnęła łapsko na nożu i ostatkiem sił przyśpieszyła kroku.
No więc, konno czy pieszo ucieka?

Bardzo dziękuję Mamika6 za spojrzenie. Uwagi uważam za wyjątkowo cenne i na pewno będę się im teraz długo przyglądał. Chciałbym widzieć tyle samo błędów w tekście; dostrzegać takie drobiazgi. (: Ze wszystkim się zgadzam, oprócz ów "No więc, konno czy pieszo ucieka?".

Słownik PWN podaje, że cwałować:
"o zwierzęciu, zwłaszcza o koniu: biec cwałem", "o ludziach: szybko biec".
Wiem, że ten słownik jest nafaszerowany masą błędów (głównie błędnymi kołami w definiowaniu), ale mimo wszystko jestem zdania, że słowo "cwałując" zostało tutaj użyte prawidłowo. ((:


Jeszcze raz dziękuję za zweryfikowanie.
Tobie Ewika33 również. (:

Teraz będę się temu długo przyglądał. (;

5
Jednak "cwał" odnosi się przede wszystkim do biegu konia, potocznie, w odniesieniu do ludzi, raczej się tak nie mówi. Dlatego, czytając tekst, w mojej głowie odruchowo wytworzył się obraz postaci na koniu. Potem został zweryfikowany do postaci poruszającej się o własnych nogach. Nie napisałam, że użycie słowa "cwał" jest błędne - to jest subiektywne odczucie, czytając tekst w tym miejscu zmarszczyłam brwi (i inni czytelnicy też mogą je zmarszczyć). Warto może najpierw zaznaczyć, że starucha po prostu biegnie, potem używać zamienników, żeby od początku stworzyć właściwy obraz.

Pozdrawiam.

6
FDF pisze:Tego właśnie najbardziej się obawiałem. (:
Jeśli nikt nie odpowiada, to znaczy, że... tekst jest poprawny, czy nie?
A może chociaż niechaj ktoś rzeknie coś o stylu? Czy dobrze się to czyta etc.?
Znam ten ból - publikujesz tekst i... nic. Ale pamiętaj, że nie jesteśmy tutaj sami, a weryfikatorzy nie żyją samym forum, rozumiesz.

Co do tekstu - zauważyłem jedno, a mianowicie nie masz problemu ze zbytnią ckliwością. Dość sucho opisałeś chaotyczną bitkę, co nie oznacza, że źle. Wiesz, odnoszę takie wrażenie - pojedynek opisany OK., co najwyżej dorzuciłbym parę sensownych zdań, które dodatkowo wzmocniłyby klimacik.

Myślę, że mogłeś więcej czasu poświęcić bohaterom. Pewnie, nakreśliłeś ich dobrze, jednakże poświęciłbym jeszcze trochę czasu staruszce, wydaje mi się, że jest najbardziej zapadającą w pamięć bohaterką Twojego tekstu.

Pozdrawiam!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”